poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 16





Duff:


  Wstałem około szóstej nad ranem. Oczywiście wszyscy jeszcze spali. Wyszykowałem się w miarę szybko i zaraz po wypiciu kawy wyszedłem po cichu z domu. Zasiadłem do mojego "wspaniałego" vana, który miał być w sumie wspólną sprawą zespołu, ale kto jako jedyny wyłożył kasę? Ja. Dlatego Dick jest teoretycznie mój.
Najpierw podjechałem na stację, bo bak był już prawie pusty. Zatankowałem go i mogłem ruszyć na swoje stare śmieci. 'No Seattle, nadchodzę' - powiedziałem sam do siebie i dodałem gazu.






Julia:

      Kiedy się obudziłam blondyna już nie było. Szczerze... Martwię się o niego. Mam nadzieję, że nic złego się nie stanie. Włączył mi się jakiś pieprzony instynkt macierzyński, bo ich nie dało traktować się inaczej niż dzieci. Specjalnej troski, chciałoby się dodać...
Dzisiejszego dnia miałyśmy też rozpocząć nową pracę. Na szczęście zwykle mamy ustawiony grafik na późniejsze godziny. Chociaż tak na prawdę nie wiem czy to dobrze, bo jednak wieczorki w Hell House przy Nightrainach i telewizorze to ja lubię. Nevermind. 
      Jak co ranek zrobiłam sobie kawę i zasiadłam do stolika. Akurat miałam pod ręką jakieś czasopismo, gdzie na okładce było Aerosmith. Otworzyłam je na odpowiedniej stronie i dowiedziałam się, że mają niedługo dać na Sunset Strip koncert.
  - O czym czytasz? - spytał Axl wchodząc w samych bokserkach do kuchni. Kurwa, tyłek to ma niezły. 
  - O Aerosmith. Mają dać u nas koncert.
  - Chciałabyś pójść?
  - Mam nawet taki zamiar. - Uśmiechnęłam się pod nosem.
  - To może pójdziemy razem? W sensie ja i ty. - Był trochę zmieszany. Miał minę jakby czekał na jakiś wyrok.
  - Chętnie. - A co mi tam. Towarzystwo Axla ostatnio nawet zaczęło mi przypadać do gustu. Oczywiście są wyjątki, takie jak na przykład nasza wczorajsza konwersacja przed klubem.
  - Postaram się załatwić nam bilety. - Puścił do mnie oczko i poszedł do salonu. Ja jeszcze chwilę przeglądałam gazetkę, natomiast paręnaście minut później dołączyła do mnie Kamila. Długo jednak nie nacieszyłam się jej obecnością, bo Slash porwał ją na spacer. Nie pozostało mi nic innego jak tylko usiąść z chłopakami na kanapie i patrzeć się tępo w kwadratowy ekranik.






Slash:



  - Gdzie idziemy? - zapytała Camille po piętnastu minutach od wyjścia z domu.  
  - Do Hollywood.
  - Zwariowałeś? To przecież godzinę drogi stąd. A jakbyś nie pamiętał mam dzisiaj pierwszy dzień w nowej pracy. - Ta to zawsze musi marudzić.
  - Spokojnie. Do pracy masz na osiemnastą, a jest po jedenastej. Zdążymy. - Dziewczyna tylko westchnęła. - Zresztą... zaraz złapiemy jakiegoś stopa. - Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. W końcu dotarliśmy na właściwą drogę. Wyciągnąłem rękę i czekałem aż ktoś się zatrzyma. Długo to nie trwało.  Akurat jakiś hipis jechał w tym kierunku. Miałem wrażenie, że jest po niezłej dawce zielska, ale przynajmniej z jego radia wydobywały się całkiem niezłe dźwięki. A na miejsce dotarliśmy o dziwo bezpiecznie i co najważniejsze za darmoszkę.
  - No panie Hudson... To dokąd teraz? - spytała Camille.
  - Najpierw coś zjemy. - Wyszczerzyłem się i pociągnąłem ją do najbliższego baru. Zjedliśmy po burgerze i ruszyliśmy w końcu na zwiedzanie. Pierwsze co zobaczyliśmy to oczywiście słynne wzgórze z tym jakże fascynującym napisem. Nie wiem czemu, ale Camille była nim zachwycona.



  - Jak byłam mała to nawet mi się nie śniło, że będę spacerować po Hollywood! - Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Miała minę jak szczeniaczek, co było całkiem, uhm, urocze.
   - No widzisz. Twój chłopak spełnia marzenia.
  - Mhm... To teraz niech mój chłopak zabierze mnie do alei gwiazd. - Pokiwała wymownie brwiami.
  - Mówisz, masz. - Uśmiechnąłem się zawadiacko i chwyciłem ją za rękę. Niedługo potem spacerowaliśmy po owej alei. Jakby ktoś powiedział mi, że kiedyś ludzie będą tu mijać gwiazdę z napisem "SLASH", chyba bym ich wyśmiał. 


      Po godzinie zaczęły mnie boleć nogi, ale dziewczyna była chyba w swoim żywiole.
  - Kochanie, czy musisz robić zdjęcia każdej gwieździe? - Spytałem znudzony. Mała pożyczyła aparat od Stradlina i chyba odkrywała nową pasję...
  - Och przestań. Poza tym sam mnie chciałeś tu zabrać. - wymamrotała na odczepne i robiła kolejne zdjęcia. Kiedy wreszcie i jej znudziło się to łażenie poszliśmy do pobliskiego kina. W końcu miasto filmowe, co nie? Wybrałem horror, a to wiadomo dlaczego. Laski jak się boją to od razu lecą w objęcia. Z Camille było tak samo. Szczerze wierzyłem, że panienka zapomni mi tą zdradę. Starałem się o tym w ogóle nie myśleć, ale za każdym razem kiedy patrzyłem w jej nieraz smutne oczy czułem się chujowo. Tak, ja, Saul Hudson, gówniarz i alkoholik mam wyrzuty sumienia.
  - Ty draniu, specjalnie wybrałeś horror, żebym się do ciebie przytulała. - Uderzyła mnie lekko w ramię kiedy wyszliśmy z budynku. Zaśmiałem się tylko i pocałowałem ją namiętnie w usta.
  - Kocham cię, wiesz? - mruknąłem, mimo że te słowa nadal ciężko przechodziły mi przez gardło. Nie byłem do nich przyzwyczajony. Dziewczyna nic nie odpowiedziawszy spuściła głowę w dół - Hej, mała, co jest?
  - Nic, nic...
  - Kocham tylko i wyłącznie ciebie - dodałem.
 - Ja ciebie też, Saul - odparła wreszcie, więc przycisnąłem ją mocno do siebie i cmoknąłem w głowę.
  - Chodź na spacer - powiedziałem, kiedy szatynka się ode mnie oderwała.
Chodząc tak po różnych uliczkach, zatrzymaliśmy się przy jakimś chłopaku, który grał na gitarze. Całkiem nieźle. Camille wrzuciła mu do futerału z dolara, po czym spytała, czy może na chwilę pożyczyć gitarę mi. Zgodził się bez problemu. Zagrałem z kilka piosenek, wprawiając tego dzieciaka w osłupienie. To było całkiem... miłe. 









Kamila:



  - Slash, która jest? - spytałam nagle. Chłopak podszedł do jakiegoś faceta i spytał o godzinę. Po chwili wrócił, ale jakiś taki niezadowolony.
  - Yhm... Siedemnasta.
  - Co?! Za godzinę zaczynam pracę. Kurwa mać! Nie zdążę - zaczęłam panikować.
 - Chodź, biegniemy! 
Cudem zdążyliśmy na autobus, bo kolejny mieliśmy za godzinę. Gdy z niego wysiedliśmy zaczęliśmy biec do Hell House, w końcu musiałam się jeszcze naszykować. Otworzyłam drzwi i od razu dostałam opieprz od Julii.
  - Kurwa, gdzie wy byliście, za dwadzieścia minut zaczynamy pracę!
  - Przepraszam, straciliśmy rachubę czasu. Byliśmy w Hollywood.
  - W Hollywood? - Przytaknęłam tylko głową i z uśmiechem na twarzy popędziłam do łazienki. Zrobiłam sobie w miarę mocny makijaż i wróciłam z powrotem do salonu.
  - Dobra, jestem gotowa. Możemy iść.
  - My do was dziś wpadniemy. Jakoś po dwudziestej - powiedział Slash.
  - No, no. Chcemy was zobaczyć w tych skąpych spódniczkach - zaśmiał się Axl, na co blondynka pokazała mu środkowy palec. Tak czy siak... Dotarłyśmy na czas.
      Założyłyśmy coś, co nazywane jest teoretycznie strojem i chwytając za tace wystartowałyśmy do stolików. Szło nawet sprawnie. Wiadomo, trafiali się napaleni goście patrzący nam w biust czy też spici kolesie wymachujący szklankami, ale poza tym nic się nie działo. Dobrze, że Michelle nie było dziś w pracy. Czuję, że między nią a mną będzie wojna.
Po dwudziestej w klubie zjawili się Gunsi.
  - Julie... Idź ich obsłuż - powiedziałam do przyjaciółki. Ta tylko spojrzała na mnie jak na idiotkę.
  - Sama idź. Nie mam ochoty na zbędne komentarze. - Zmierzyła nas od stóp do głów.
 - Berry! - Julie zawołała naszą nową znajomą. Wydaje się być naprawdę fajną dziewczyną. Pracuje tu jako kelnerka od dwóch miesięcy. Pochodzi tak jak Duff z Seattle i w sumie przyjechała tu w tym samym celu co my. Jako pierwsza nam się przedstawiła i dała nam wskazówki, na przykład jak postępować ze złośliwymi klientami. Brunetka podeszła do nas szybkim krokiem i spytała o co chodzi. - Bo wiesz... Przyszli nasi znajomi, nie chcemy zbytnio do nich podchodzić. Mogłabyś ich obsłużyć?
  - Jasne, nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się pobłażliwie i ruszyła w kierunku ich stolika.







Izzy:



      Czekaliśmy na dziewczyny, ale te się nie zjawiały. Podeszła do nas za to piękna czarnowłosa kelnerka. I o dziwo, nie patrzyłem się w jej biust, tylko na buzię. Miała śliczne rysy twarzy. I piękne oczy. Do tego cudowne czerwone, lekko wydęte usta. Co ja pieprzę? Ekhm, miała fajne cycki. 
  - Co podać? - Zapytała z... pięknym uśmiechem.
  - Dla mnie Danielsa - rzucił Saul.
  - Ja to samo - dodał Rose.
  - A ja poproszę... Wódkę! - Złożył swoje zamówienie Popcorn.
  - A dla ciebie? - Tu zwróciła się do mnie. Jej... naprawdę piękne oczy. - Ekhem.
  - Stradlin! Co chcesz? - zawołał Axl i pomachał mi ręką przed oczami.
  - A mo-można twój numer telefonu? - spytałem z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
  - Wybacz, klientom numeru nie daję.
  - Eee, no tak. To dla mnie-e też Daniels. - Kiwnęła głową i już jej nie było. 
  - Izzuś się jąka - docinał mi Rudy, śmiejąc się przy tym jak głupi do sera.
  - Wcale nie - odburknąłem.
  - Tak stary, jąkasz się. - No dzięki Slash!
  - A to oznacza, że... Zabujałeś się w kelnerce!
  - Spierdalaj rudzielcu.
  - Rudzielec czy nie, ale przynajmniej umiem podrywać dziewczyny, nie to co ty.
 - Taaa... Julie za tobą wprost szaleje! - rzuciłem z sarkazmem. Wreszcie się przymknął. Po chwili wróciła do nas ta sama kelnerka i zaczęła podawać nam butelki. Ładne ręce swoją drogą... Obdarzyła mnie na końcu uśmiechem i tyle ją dzisiejszego wieczoru widziałem. Siedzieliśmy w klubie z jakieś 3 godziny, aż wreszcie podeszły do nas dziewczyny.
  - Eej, a gdzie spódniczki? - spytał zawiedziony Axl.
  - Zapomnij o spódniczkach! Chodźcie, spadamy do domu. Wy chyba też już macie dość - powiedziała Camille i wstaliśmy wszyscy od stołu. Chyba byłem najbardziej trzeźwy z chłopaków. Szatynka podtrzymywała pijanego Saula, Steven biegł przed nami nie wiadomo czemu, Axl zataczał kółka, a ja idąc nieco z tyłu rozmawiałem z blondynką.
  - Julie, słuchaj. Jak się nazywa ta czarnowłosa kelnerka, hm?
  - Chyba mówisz o Berry. A co?
  - Spodobała mi się. Tyle, że ja jej chyba nie. 
  - Bo? - ciągnęła dalej.
  - Chciałem jej numer, ale odmówiła.
  - No wiesz... Ja też bym nie dała pierwszemu lepszemu klientowi swoje numeru. - Zaśmiała się.
  - To... to co mam zrobić?
  - Może po prostu wpadaj do nas częściej. - Puściła do mnie oczko i dołączyliśmy do reszty.






Duff:



       Do Seattle dotarłem bez większych problemów. O dziwo Dick się po drodze nie zatrzymał. Jestem z niego dumny! Było już ciemno, dochodziła chyba druga w nocy. Zaparkowałem samochód i podszedłem do drzwi, ale przedtem zmierzyłem wzrokiem swój stary dom. Nic się nie zmienił. Ciekawe, czy z zewnątrz też jest taki sam... Zapukałem do drzwi i już po chwili stałem w objęciach swojej matki.
  - Michael, kochany! Nawet nie wiesz jak z ojcem tęskniliśmy! Wchodź! - Uśmiechnąłem się do kobieciny i poszedłem za nią do kuchni. - Wiesz... John wspominał mi, że przyjeżdżasz i upiekłam twoje ulubione ciasteczka. Siadaj Michael.
  - Wiesz mamo. Ja właściwie to jestem teraz Duff. Nie Michael. - Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
  - Dla mnie zawsze będziesz kochanym małym Michaelkiem - rzuciła melodyjnie i uszczypnęła mnie w oba policzka. No tak... Po chwili przyszedł do nas mój tata.
  - Synu! Witaj.
  - Cześć tato. - Przywitałem się z nim i od razu zaczęła się gadka szmatka o moim życiu.
  - Czyli grasz w zespole? - wypytywał ojciec.
  - Tak. Nazywamy się Guns N' Roses. Gramy hard rocka i wiesz... te klimaty.
  - Jestem z ciebie dumny! - Okej, całkiem miło.
  - A gdzie mieszkasz? - zapytała matka patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem.
  - A w takiej jednej ruderze. Nazwaliśmy ją piekielny domem. - Zaśmiałem się pod nosem. - Mimo że jest ciasno, bo w końcu mieszkam z czterema chłopakami i dwoma dziewczynami to jest tam fajna atmosfera.
  - Z jakimi dziewczynami? - Oho, matce włączył się radar.
  - To nasze przyjaciółki. Przyleciały do Stanów z Polski parę miesięcy temu.
  - I żadna nie skradła serca mojego syneczka?
  - A no skradła mamo. Ale ja chyba jej nie skradłem - wydukałem od niechcenia.
  - Nie martw się. Jak nie ta, to następna. - Uśmiechnęła się i podała mi cały talerz ciastek.
  - A gdzie John? - zagadałem upychając dziesięć w swojej buzi. 
  - Powiedział, że wróci w nocy, bo ma jakieś interesy. Na pewno rano już będzie.
Kiedy już zjadłem, oznajmiłem rodzicom, że idę spać i ruszyłem do swojego pokoju. Widać w nim było matczyną rękę, bo nie było ani milimetra kurzu. A tak poza tym nic się w nim na szczęście nie zmieniło. Plakaty wisiały jak wisiały, winyle poukładane na szafce stały jak stały, a i mój pierwszy bas był na swoim miejscu. Rzuciłem się na moje łóżko i od razu odpłynąłem...

 

9 komentarzy:

  1. Rozdzial its amazing lubie jak jest duzo zdjec xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Mało się działo! :( Chcem wątki z Julką i Axlem.. :) Taką akcję! :D Potrafisz ją stworzyć! :D Kiedy następny rozdział? pisz. pisz pisz!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest fajnie ;) Izzy się zakochał :) Jak słodko ! ^^ Co do Duffa. Fajnie, że odwiedził rodzinkę xD Ahh i ten romantyczny Slash *____* Troszkę brak mi Stevena. Ale nie ważne xD Marudzę :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Izzy się zakochał *-* Axl kręci z Julką, Slash stara się wszystko naprawić. Cudo *-* ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Następny rozdział pewnie że hyc o podłogę a tu John nie wraca XDDDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowy ;3

    http://fuck-yeah-guns-n-roses.blogspot.com/2013/08/rozdzia-10.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Mmmmmmmmmmmmmm fajnie, fajnie, ale taki trochę krótki mi się wydaje, zresztą nevermind. Uwielbiam wątek Julka - Axl, a teraz idą razem na koncert mojego kochanego Aerosmith <3 I Izzy. Jak mi brakowało kogoś oprócz Duffa, Axla i Slasha. Mam nadzieję, że Adlerkiem też się ktoś zajmie, ale później, bo teraz czas dla Izzy'ego. No i co tam u Nikki'ego? Jeszcze się pojawi czy może nie? No i ciekawa jestem jak się sprawy w Seattle potoczą. I liczę w najbliższym czasie na jakąś akcje z Michelle. No to tyle. Pozdrawiem i życzę pomysłóóóóóóóóóów!

    OdpowiedzUsuń
  8. no i co tu dużo pisać, świetny! nie mogę się doczekać relacyjki z koncertu Areosmith (mam nadzieję że taka będzie)
    pozdrawiam i jest już nowy ;))
    rocknrollstoryblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyprawa do Hollywood była epicka! :D nie dziwię się, że Mami cykała tyle fotek XD ja też bym się nie umiała oprzeć fotografowaniu wszyyyyyssstttkiego w Hollywood i w ogóle calutkim Mieście Aniołów gdybym tylko kiedyś tam pojechała <3

    Pierwszy dzień w nowej robocie na szczęście przebiegł pomyślnie :) W sumie dobrze, bo ostatnio miały durzo kłopotów i jeszcze tego by brakowało żeby w nowej pracy miały jakieś problemy.

    Powrót Duffyego na stare śmieci był bardzo uroczy :D jego rodzice wydają się takimi ciepłymi, serdecznymi ludźmi <3 ciekawe jak potoczy się sytuacja z braciszkiem?

    Awwww, Izzy się zakochał! <3 jak słodko <3 on i ta kelnerka będą uroczą parką, czuję to:D

    Podobał mi się ten rozdział :D

    Lecę jak na skrzydłach do następnych XD
    Pozdrowionka ;*
    Lady Stardust <3

    OdpowiedzUsuń