sobota, 23 maja 2020

Wake up... time to die! [53] OSTATNI






~Z perspektywy Julie~


         
        - Powinniśmy się gdzieś razem wybrać - wyskoczył z tekstem David stając naprzeciwko mnie. Zaprzestawszy fascynującej czynności, jaką było stukanie paznokciami w blat stołu, przeniosłam na niego swoje znudzone spojrzenie. Spoglądał na mnie ze śmiesznie zawadiacką miną, co nie do końca zgrywało się z faktem, że w rękach trzymał winyle Wham!. 
   - Idź obsłuż panią. - Kiwnęłam głową na kobietę, która to z niecierpliwością czekała na owe płyty.
David poderwał się z miejsca i czym prędzej podszedł do klientki. Pod tym względem był wzorowym sprzedawcą i mimo że wyglądał jak wyciągnięty z piwnicy, miał znakomite podejście do osób o... nieco innych klimatach muzycznych. Miałam wrażenie, że posiada wiedzę o każdym zespole i wykonawcy, jaki tylko znajdował się na naszych półkach. Nie mniej jednak, dla mnie nadal był dziewiętnastolatkiem, który w teorii nie mógł nawet kupić sobie jeszcze alkoholu. 
   - Dziesięć dolarów poproszę - odezwałam się do kobiety, która po krótkiej rozmowie z Davidem zdecydowała się na album Fantastic. - Świetny wybór - dodałam z ciepłym uśmiechem, co może i mijało się z prawdą, ale hej, grunt to robić dobre wrażenie. 
   - Och, tak, uwielbiałam ich, do tej pory nie mogę zboleć, że się rozpadli. No nic, wrócę do domu,  otworzę butelkę wina i odpalę sobie Club Tropicana - mruknęła rozmarzonym tonem, co skwitowałam tylko kolejnym uśmiechem. Dopiero po jej wyjściu pozwoliłam sobie na wymianę nieco kpiącego spojrzenia z Davidem. 
   - Swoją drogą, może po pracy też otworzymy wino i odpalimy sobie Pet Shop Boys? - rzucił, kiwając przy tym wymownie brwiami. 
   - Jakkolwiek kusząco to nie brzmi, niestety będę musiała odmówić. Widzimy się codziennie w pracy młody, chyba nam starczy swojego towarzystwa. - Zaśmiałam się. 
   - I cięgle to 'młody'! Jesteś tylko sześć lat starsza, bez przesady. Tom Cruise i Cher mieli ze sobą romans, mimo że jest od niego szesnaście lat starsza! - Ożywił się. 
   - Ale ja nie jestem Cher! A ty z pewnością nie jesteś Tomem... 
  - Jedno piwo! Jak ci się nie spodoba, to więcej nie będę cię męczył. - Jęknął widocznie przejęty. Już miałam zgasić jego entuzjazm kolejnym komentarzem, ale w tym samym momencie usłyszeliśmy czyjś śmiech. Za jedną z półek stał jakiś koleś w czapce z daszkiem i najwyraźniej przysłuchiwał się naszej rozmowie. Jako że miał spuszczoną głowę w dół, widziałam tylko jego uśmieszek, który wydał mi się dziwnie znajomy. Zmrużyłam oczy, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
   - Z nią nie tak łatwo, sam się kiedyś męczyłem... - odezwał się nagle, po czym uniósł głowę do góry i wystawił zęby na wierzch. Otworzyłam szerzej buzię, żeby po chwili ocknąć się i wyjść zza stolika. 
   - Nie wierzę... - zaczęłam skołowana, żeby zaraz potem podbiec do chłopaka i wskoczyć mu na ręce. - Duff! 
   - No cześć piękna... - Zarechotał i kiedy oderwałam się od jego szyi, cmoknął mnie krótko w usta. - Tęskniłaś? 
   - Jeszcze pytasz! - Zeszkoczyłam z niego i mierząc go wzrokiem od stóp po czubek głowy pokiwałam z niedowierzaniem głową. Musiałam przyznać, że wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Nie przyszło mi nawet na myśl, żeby pytać go co tu robi, wolałam się w niego wgapiać z niekontrolowanym uśmiechem przyklejonym do buzi. McKagan też patrzył się na mnie rozpromieniony dopóki nie zmarszczył w momencie ostro brwi i nie szturchnął mnie w ramię. 
   - Nadal nie wybaczyłem ci, że zniknęłaś bez słowa - fuknął. Westchnęłam głośno i przybrałam nieco zakłopotaną minę. O ile z Camille kontaktowałam się telefonicznie, a Axlowi zostawiłam list, tak McKagan nie otrzymał ode mnie nawet słowa wyjaśnienia. I bardzo mnie ten fakt bolał. 
   - Duff, ja... To była naprawdę trudna, ale spontaniczna decyzja...
   - Mogłaś zadzwonić, cholera. - Przerwał mi. 
  - Musiałam się odciąć, naprawdę. Gdybym do ciebie zadzwoniła, na bank rozkleiłabym się jak dziecko i powiedziała ci, żebyś do mnie przyleciał. 
   - I co w tym złego? Przyleciałbym, wariatko. 
  - Wiem i w tym problem. Nie mogłam nikomu powiedzieć dopóki nie przywarłam do tego miasta i już nic nie ciągnęło mnie do LA. Ale mission complete, mam tu nowe życie. - Wzruszyłam ramionami unosząc nieśmiało jeden kącik ust do góry. 
   - I to całkiem fajne - wymamrotał rozglądając się po wnętrzu. - Okej, miałem się gniewać na ciebie dłużej, ale właściwie jest jeden sposób, żebym ci przebaczył. - Mówiąc to przybrał cwaniacki wyraz twarzy. Uniosłam w zapytaniu jedną brew do góry. - Wpadasz dzisiaj z nami na imprezę, skarbie.










~Z perspektywy Axla~



        Szturchnięty lekko w ramię odwróciłem się na barowym krześle w celu sprawdzenia kto zakłóca mi spokojne popijanie whisky. Byłem przekonany, że to kolejna fanka chcąca autograf czy nawet coś więcej. I byłem gotów na wstępie rzucić do niej tekstem, że tak, mogę ją posunąć, ale ugryzłem się w język, bo czekał na mnie nieco inny widok.
  - Axl, musimy ci coś powiedzieć - zakomunikowała Camille, otoczona przez resztę zespołu. Każdy z nich wgapiał się we mnie z dziwacznym wyrazem twarzy, zupełnie jakby chcieli oznajmić mi jakąś niesłychaną wiadomość, a moja reakcja na nią miała stanowić atrakcję wieczoru.
   - He? - mruknąłem znudzony i upiłem ze szklanki kolejny łyk. Okej, byłem ciekawy o co biega, ale ich postawa zaczęła mnie nieco stresować. Nie wyglądali znowu na takich zadowolonych, więc wywnioskowałem, że nie czeka na mnie żadna dobra informacja. - No o co chodzi?
   - Chcielibyśmy cię na coś mentalnie przygotować. I zanim coś powiesz, proszę, weź trzy głębokie oddechy, policz do dziesięciu i weź to na spokojnie, dobrze? - mówiła wolno i wyraźnie, co tylko mnie wkurwiło. Odkąd zacząłem mieć regularne spotkania z psychiatrą, zaczęli traktować mnie jak czubka. Okej, może wyolbrzymiałem, zawsze traktowali mnie jak wariata, ale ostatnio obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Doceniałem fakt, że nie chcą mnie denerwować, ale paradoksalnie to właśnie robili.
   - Do rzeczy?
 - Duff zaprosił Julie na dzisiejszą imprezę - wypaliła nagle w błyskawicznym tempie.
Zesztywniałem na dźwięk tego imienia.
 - C-co? Skąd... Kiedy się z nią niby widziałeś? G-gdzie? - wymamrotałem po dziesięciu sekundach, które rzeczywiście potrzebowałem odliczyć w głowie.
  - Julie mieszka w Nowym Jorku, Axl. To tutaj się przeniosła... - oznajmiła szatynka, posyłając mi na koniec krzywy uśmiech.
   - I wiedziałaś o tym od początku?
 - Uhm, miałam z nią kontakt od początku, tak, ale dopiero dwa miesiące temu zdradziła mi, że mieszka tutaj. Wtedy gdy zrobiliśmy sobie z Saulem road trip, jechaliśmy właśnie do niej...
  - I powiedziałaś wszystkim tylko nie mi? - Uniosłem ironicznie kącik ust do góry.
  - Powiedziała nam wczoraj stary, poszedłem ją dziś odwiedzić i... Pomyślałem, że ją zaproszę. - Tym razem odezwał się McKagan. No tak, przecież on bardziej zasługiwał na tą informację niż, kurwa, ja. - Jesteś zły?
Odwróciłem się z powrotem w stronę baru, żeby na nich nie patrzeć. Opróżniłem whisky do końca i odchrząknąłem.
   - Mam wyjebane. - Wzruszyłem ramionami, po czym wstałem na równe nogi i rzuciłem, że idę zapalić. Chłopaki wraz z Camille zrobili mi miejsce, żebym mógł przejść i odprowadzili wzrokiem do drzwi. A kiedy znalazłem się już na zewnątrz, przekląłem siarczyście pod nosem i kopnąłem z całej siły w najbliższy śmietnik. Czułem... Właściwie to nie mam pojęcia co czułem. Wkurwienie? Zaskoczenie? A może pewnego rodzaju... Podekscytowanie? Prawdopodobnie wszystko naraz, a że była to dla mnie mieszanka wybuchowa, miałem ochotę coś zdemolować.
      Po wypaleniu stanowczo za dużo fajek, wróciłem do swojego hotelowego pokoju i walnąłem się na łóżko. Zerkając jeszcze na zegar ustawiony na nocnym stoliku stwierdziłem, że mogę zdrzemnąć się przez dwie, góra trzy godziny. Przymknąłem oczy i otworzyłem je po pięciu godzinach. Obudziło mnie bowiem głośne stukanie do drzwi. Zanim zwlokłem się z łóżka i podszedłem je otworzyć, ktoś najwyraźniej się poddał i irytujący dźwięk zastąpiła cisza. Otworzyłem je i wyjrzawszy na korytarz, zobaczyłem oddalającą się parę.
   - Co chcieliście? - zawołałem za nimi, na co ci szybko odwrócili się w moim kierunku.
   - Idziesz? Już po jedenastej. - Cam zmierzyła mnie wzrokiem.
  - Yhm, ta, muszę wziąć prysznic i się przebrać. Dołączę do was - odparłem i po jej skinięciu głową zamknąłem drzwi z powrotem. Miałem dziką ochotę pójść spać na nowo, ale nie chciałem odpuszczać tej imprezy. Nie, nie z powodu blondyny, która miała rzekomo się na niej pojawić. Zwisało mi to... Po prostu słyszałem, że ma być na niej dużo ciekawych i znanych ludzi, a moja obecność była tam na pewno przez wielu wyczekiwana. Moje spore spóźnienie uważałem za idealne wejście.
        Parę minut przed pierwszą w nocy znalazłem się więc pod drzwiami klubu, przed którym naturalnie stało paru wielkich gości. Nie chcąc być rozszarpany przez stado fanów, którzy rzecz jasna dowiedzieli się o dzisiejszej imprezie, spuściłem głowę w dół i chowając się za naszym kierowcą podszedłem do jednego z ochroniarzy. Ten, nie czekając nawet na żadną plakietkę, wpuścił mnie szybko do środka, siłując się jednocześnie z bandą napalonych małolat. Od samego progu uderzyło mnie głośne dudnienie muzyki, zapach zioła i ręka Bruce'a Springsteena, która poklepała mnie po plecach.
   - Axl, jak się masz, bracie? Widzimy się przy barze! - I tyle go tej nocy widziałem. Zniknął gdzieś w tłumie.
Chwilę później dostrzegłem Bono w towarzystwie Eltona Johna i Alice Cooper'a. Uznałem ich towarzystwo za najodpowiedniejsze, więc zgarniając jeszcze po drodze Michaela Monroe, który pijany uwiesił się na moim ramieniu, dołączyłem do muzyków. Każdego z nich miałem okazję poznać już wcześniej, ale obecność Eltona nadal mnie w jakimś stopniu onieśmielała. Gość był pieprzonym geniuszem, którego słuchałem za dzieciaka. To dzięki niemu podjarałem się pianinem i postanowiłem kontynuować grę, mimo że mój ojczym mi ją obrzydzał. Co do reszty, Alice był mocno szurnięty, ale razem z resztą Gunsów lubiliśmy typa. Bono był natomiast równym, inteligentnym facetem, z którym można było pogadać na każdy temat. Chciałem nawet, żeby Gunsi i U2 zrobili kiedyś wspólną trasę. Co do Michaela, przyjaźniliśmy się od pewnego czasu, oboje byliśmy z tego samego rocznika i nadawaliśmy na podobnych falach. Poza tym był maskotką każdej imprezy. Co prawda pijaną, ale na pewno zapewniającą ludziom dobrą rozrywkę. Postałem z nimi z dobre pół godziny, ale uznałem, że czas najwyższy chwycić za butelkę jakiegoś trunku. Podszedłem do baru i wcale niezdziwiony spotkałem się przy nim z Duffem i Slashem, którzy dorwali się do gorzałki i prześcigali się w piciu.
   - Nie róbcie wiochy... - rzuciłem, ale nie powstrzymało ich to przed przechyleniem kolejnych kieliszków, które ustawione obok siebie tworzyły dosyć sporej długości ciąg. Z racji, że kolejka do baru była jeszcze dłuższa i przez moment wydawało mi się, że barmani mieli po cztery ręce, które w zawrotnej prędkości robiły ludziom drinki, postanowiłem ukraść tym alkoholikom dwa shoty i przechyliłem je jeden po drugim. Obydwoje wydarli się na mnie rzucając wyzwiskami i kazali wypierdalać. Pokazując im jeszcze środkowy palec ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu jakichś modelek, których ku mojemu zadowoleniu tu dziś nie brakowało. I proszę bardzo, pierwsze jakie mi się zaraz napatoczyły na drodze były znane pod nazwą Motley Crue.
   - A jaja to cię w tych spodniach nie ściskają? - Nie mogłem się powstrzymać od rzucenia złośliwego komentarza w kierunku Vince'a, który wyglądał jak tania dziwka z Sunset Strip.
  - Możesz mi possać, Rose - odpalił.
  - Wiem, że o tym marzysz, pedale - prychnąłem i omijając go szerokim łukiem udałem się w przeciwną stronę. Z oddali zobaczyłem pod jedną ze ścian Izziego obściskującego się z jakąś brunetką. Zacząłem zastanawiać się czemu nie zaprosił tu Berry, skoro laska mieszkała w końcu w NYC, ale kiedy para oderwała się od siebie, zorientowałem się, że to była ona. Good for you, Stradlin. Nieopodal Camille sącząc drinka przez słomkę, zapewne nieświadoma w jak kokieteryjny sposób to robi, rozmawiała z Joe Perrym. Oderwałem od nich wzrok kiedy przed oczami mignął mi Adler obracający jakąś blondynkę. Wyglądali jakby mieli się zaraz przewrócić, ale sekundę później miałem wrażenie, że to ja się przewrócę. Dziewczyna Stevena nie była bowiem jakąś blondynką. Była dobrze mi znaną blondynką. Utkwiłem spojrzenie w jej uśmiechu, który nie schodził z jej twarzy. Poruszała się idealnie w rytm muzyki kołysząc przy tym seksownie biodrami. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany i dopiero kolejna piosenka sprawiła, że się ocknąłem. Słysząc pierwsze dźwięki Since You've Been Gone Rainbow mimowolnie parsknąłem pod nosem. Albo ktoś robi sobie pieprzony żart, albo to moje życie jest żartem.
Odetchnąwszy głośno postanowiłem zrobić kilka kroków w ich stronę. Znalazłszy się jakieś trzy metry dalej przystanąłem w miejscu, ponieważ moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Postanowiłem poczekać aż sama mnie zobaczy i... Coś zrobi. Steven popisując się swoimi (nie)umiejętnościami tanecznymi przechylił ją w bok i kiedy ta rozbawiona odchyliła głowę nieco do tyłu, nasz wzrok w końcu się spotkał i poczułem jakby przez moje ciało przeszedł prąd. Julie oderwała się momentalnie od Popcorna i stając na wprost mojej osoby uniosła delikatnie kąciki ust do góry.

You can't know what you mean to me
Your poison letter, your telegram
Just goes to show you don't give a damn

Na te słowa posłałem jej złośliwy uśmieszek, który ta odwzajemniła pobłażliwą miną. 

Since you've been gone
I'm out of my head can't take it
Could I be wrong
But since you've been gone
You cast your spell so break it

   - Nie zamówiłem tej piosenki, naprawdę. - To były moje pierwsze słowa skierowane do dziewczyny po ponad roku. 
   - Wierzę. Zawsze mieliśmy szczęście do odpowiednich kawałków w odpowiednim momencie - odpowiedziała, nie ukrywając przy tym rozbawienia. Byłem zaskoczony, że zamiast odczuwać do niej jakiegoś rodzaju złość i niechęć, byłem na jej widok zwyczajnie szczęśliwy. I miałem cholerną ochotę ją przytulić. 
   - Będzie bardzo niezręcznie jeśli cię przytulę? - zapytała jakby czytała mi w myślach. Zresztą, zawsze w nich czytała. 
Moją odpowiedzią było rzecz jasna przyciągnięcie jej do siebie i mocne zamknięcie w moich ramionach. Czując znajome perfumy mimowolnie wtuliłem się w nią jeszcze bardziej. Zrobiło się niezręcznie dopiero wtedy, kiedy żadne z nas, pomimo dłuższej chwili, nie chciało się od siebie oderwać. Gdy to jednak nastąpiło, zrobiłem z powrotem krok do tyłu i próbowałem jak najszybciej wymyślić cokolwiek, co mógłbym jej powiedzieć.
   - Trochę głośno, co? - Zagadnęła przybliżając się do mnie.


Kochanie, gorszego tekstu nie mogłaś znaleźć? Może zaraz zaczniemy rozmawiać o pogodzie? Albo rzucę tekstem: 'Dużo ludzi, co?'
Nie chcąc jednak pozwolić, żeby nasze spotkanie skończyło się jak pogawędka randomowych ludzi na herbatce u ciotki, postanowiłem, że zaproponuję jej wyjście z klubu. Obecność wszystkich tych osobistości stała się bowiem nagle dla mnie niespodziewanie obojętna. 
  - Może wyjdziemy się przewietrzyć? 


   - Jasne, chyba nawet wiem, gdzie jest tylne wyjście - odparła puszczając mi oczko i chwyciwszy mnie za dłoń, co spowodowało kolejną falę napięcia w moim ciele, pociągnęła mnie do owego wyjścia. Ignorując zaciekawione spojrzenia Camille i paru innych osób wyszliśmy w końcu na tyły klubu, gdzie dość sporo osób gadało przy fajce.
Stanęliśmy w wolnym kącie i spojrzeliśmy na siebie nieśmiało, żeby zaraz potem przenieść wzrok na ziemię. Z nerwów sam wyciągnąłem z kieszeni paczkę marlboro.
   - Chcesz?
  - Dzięki, rzuciłam palenie. - Odparła, na co wytrzeszczyłem oczy. - I ćpanie. - Dodała po chwili.
   - Dobrze, cieszę się... Miałem właśnie mówić, że wyglądasz świetnie.
   - Dzięki. Ty też niczego sobie.
Po tej wymianie komplementów między nami znowu nastała jebana, niekomfortowa cisza. Zaciągnąłem się głęboko szlugiem i rozejrzałem po okolicy.
   - Obskurnie.
  - Ta... Hej, a co powiesz na nocny spacer po Nowym Jorku? Mogę pokazać ci parę fajnych miejsc... - zaczęła nagle, ale w pewnym momencie przerwała i machnęła ręką. - Co ja pieprzę, na pewno chcesz tu zostać.
Przyglądając jej się z zaciekawieniem wypuściłem dym na jej twarz. 
  - Pieprzyć tę imprezę. Prowadź.










~Z perspektywy Stevena~

        
        Zmęczony tańczeniem z jakąś modelką, której imienia niestety zapomniałem, przeprosiłem ją na chwilę i obiecałem, że wrócę za pięć minut. I naprawdę miałem zamiar wrócić. Dziewczyna miała fenomenalne ciało i liczyłem na fenomenalną noc z nią w roli głównej. Byłem jednak wyjątkowo spragniony i zdecydowanie zbyt trzeźwy, więc przeciskając się między ludźmi, co trochę zahaczając dłońmi niby to niechcący o pośladki i biusty dziewczyn, dotarłem wreszcie do baru. 
   - Wódkę proszę! - zawołałem do barmana i czekając aż ten przyrządzi mi niezbyt skomplikowany drink, rozejrzałem się wokoło siebie. Moim oczom rzucił się McKagan, który ledwo trzymając się na nogach podpierał się o ścianę rozmawiając przy tym z Bobbie Brown, zajebistą dupą, o której zaliczeniu marzył chyba każdy. Powodzenia, bracie, trzymam kciuki.
   - Proszę! - Odwróciłem się z powrotem w stronę baru i sięgnąłem po szklankę. Zaraz potem przechyliłem ją i opróżniłem naraz bez zbędnej popity. Tak jak mówiłem, czułem się zbyt trzeźwy i musiałem szybko to zmienić. Nie miałem zamiaru szaleć dzisiaj z narkotykami, nie chciałem zbłaźnić się przed ludźmi, a rzeczywiście moje odloty wiązały się z odpierdalaniem najróżniejszych rzeczy. Zmieniłem jednak zdanie kiedy moim oczom ukazała się... Nathalie w towarzystwie jakiegoś faceta, którego zresztą skądś kojarzyłem. 
   - Co kurwa? - Usłyszałem nagle i zauważyłem obok siebie Camille, która również wpatrywała się w parę równie intensywnie jak ja przed momentem. - Uszczypnij mnie. 
   - Znasz go? 
 - To Jason, redaktor naczelny w Rolling Stone. Myślałam, że fiut poszedł po rozum do głowy, ale najwyraźniej nadal buja się z... - Tu przerwała, nie chcąc chyba sprawiać mi przykrości. 
   - Możesz dokończyć. - Zezwoliłem, sam czując odrazę do brunetki. 
  - Z tą młodą siksą - warknęła i wywróciła teatralnie oczami. - Mam ochotę do niego zagadać...
  - To nie jest najlepszy pomysł - zakomunikowałem, ale dziewczyna chwyciła mnie za rękaw i pociągnęła w ich stronę zanim zdążyłem się sprzeciwić. 
   - Cześć, Jason! O, Natalie! Jak miło widzieć was cały czas razem! - zawołała uśmiechając się szeroko, ale sarkastyczny charakter jej wypowiedzi był nawet bardziej niż oczywisty. Spojrzałem na zaskoczoną Nathalie, posyłając jej wymuszony uśmiech. 


   - Camille! Cześć! - Gościu objął nieco zakłopotany szatynkę na powitanie, po czym podał mi dłoń, którą z niechęcią zacisnąłem. Nie mogłem pozbyć się myśli, że tą samą dłonią pewnie co noc maca mój dawny obiekt westchnień i zachciało mi się rzygać. - Co u ciebie słychać? - Zwrócił się do Cam.
   - Świetnie, dzięki. Nadal fotografuję Gunsów. A co u Lauren i dziecka? 
Oj, nie chciałbym być na miejscu tego faceta. Camille wręcz zabijała go wzrokiem, a mimo to nadal się do niego uśmiechała, co było jeszcze gorsze. Brown odchrząknął nerwowo. 
   - Mamy córkę. Nie mieszkam z nimi, ale staram się widywać ją jak najczęściej. Oczywiście Lauren ma u mnie pełne wsparcie - tłumaczył się jak przed sądem. Właściwie, jak tak teraz patrzyłem na Camille, miała niezaprzeczalnie coś z ostrej prawniczki. 
   - A ty jak tam, młoda? - zagadnąłem mimo wszystko do Nathalie, kiedy tamci kontynuowali rozmowę. Brunetka odgarnęła kosmyk włosów za ucho. 
   - Dobrze, nawet bardzo. Rzuciłam tamtą pracę... James zatrudnił mnie jako sekretarkę i nie mogę narzekać - odpowiedziała, po czym objęła rękę mężczyzny i spojrzała na niego czule. Mogę już zwymiotować? - A u ciebie, Steven? Mam nadzieję, że nie bierzesz... 
Parsknąłem śmiechem, wprawiając ją w lekkie zakłopotanie. 
   - Dziś jeszcze nie brałem - odparłem. - Ehm, muszę już lecieć, znajoma na mnie czeka. Miło was było zobaczyć, trzymajcie się - rzuciłem i machnąwszy jeszcze ręką, szybko się od nich oddaliłem. Gdybym stał z nimi dłużej, naprawdę mógłbym puścić pawia. Przecisnąłem się z powrotem do baru i zamówiłem to co wcześniej. Gdy odbierałem od barmana szklankę, stanęła obok mnie Bobbie.
   - Bez popity? Ostry z ciebie zawodnik... - Zaśmiała się, na co również odpowiedziałem jej szerokim uśmiechem. Starałem się nie gapić w jej cycki, ale było to niebywale ciężkie. Były duże. I fenomenalne. 
   - Olałaś już mojego kumpla? Biedak się załamie - wymamrotałem. 
 - Mówisz o Duffie? To raczej on olał mnie. - Wytrzeszczyłem w zdziwieniu oczy. - Mało co kontaktuje...
  - Ach. - Skinąłem głową w geście zrozumienia. - Masz szczęście, bo jego przyjaciel jest w świetniej formie i na pewno cię nie oleje - zacząłem swój flirt. Blondynka przechyliła głowę nieco w bok i pogłaskała mnie po ramieniu. W tym samym momencie w głośnikach zaczął lecieć kawałek Erica Claptona Cocaine.

If you wanna hang out, you've got to take her out.
Cocaine.
If you wanna get down, down on the ground. 
Cocaine.

   - Mówisz, że mogę liczyć na twoje towarzystwo, hm? - mruknęła kokieteryjnie. Przytaknąłem głową. - Troszkę tu wieje nudą, nie? Może miałbyś ochotę nieco rozkręcić imprezę? - Mówiąc to przetarła powoli palcem nos. Moje oczy prawdopodobnie się zaświeciły. 
   - No pewnie.
   - To chodź, znam kogoś, kto może nam w tym pomóc. - Puściła mi oczko i chwyciwszy za moją dłoń pociągnęła mnie w stronę jakiegoś zaplecza, przed którym stał ochroniarz. Widząc Bobbie odsunął się i wpuścił nas do środka bez słowa. Przez moment zapragnąłem być kobietą. Uznałem, że dobry biust to przepustka do sukcesu. 
W środku przy stoliku siedziało kilku gości, między innymi Tommy Lee z Motley Crue. Podsunął mi krzesełko obok siebie i zanim zdążyłem się ze wszystkimi przywitać, ten usypał już przede mną piękną białą kreskę. Bobbie siedziała natomiast naprzeciwko mnie ze swoją działką i zbliżając się do niej posłała mi uśmieszek. Wciągnęliśmy kokainę w tym samym momencie, po czym odchyliwszy głowy do tyłu zaczęliśmy się śmiać. Blondynka miała rację, tę imprezę trzeba było stanowczo rozkręcić. 
Czy to zrobiliśmy?
Nie mam pojęcia, nie pamiętałem. Ale zdjęcie, które potem zobaczyłem stanowiło za to idealny dowód na to, że ja, Steven Popcorn Adler, bawiłem się dobrze w towarzystwie Bobbie Brown. 









~Z perspektywy Julie~


         - A Times Square? Chyba nigdy mi się nie znudzi. Za każdym razem jak tędy idę, szczególnie nocą, mam pieprzone ciary. Może i jest oklepane i komercyjne, ale c'mon, gdzie indziej można poczuć TAKI klimat? - Gadałam z przejęciem w głosie, którego nie potrafiłam kontrolować. Rozglądałam się po rozświetlonych wokoło banerach. - A przy tym kojarzy mi się trochę z Sunset Strip. Rozejrzyj się, wszędzie tylko sex shopy, bary go-go czy peep-shows, ta ulica ocieka seksem.
Axl uśmiechnął się pod nosem.





   - Powinnaś robić za przewodnika - rzucił z rozbawieniem. - Wulgarny New York nocą.
   - New York śladami prostytutek. - Mówiąc to przybrałam wizjonerską minę i wyciągnąwszy rękę przed siebie, zaprezentowałam nią okolicę.
  - Myślę, że to byłby niezły biznes. Sam bym się zapisał na taką wycieczkę. - Wyszczerzył się. - Pod warunkiem, że oprowadzałabyś w gorsecie i kabaretkach.
Skarciłam go szybko wzrokiem i szturchnęłam lekko w bok. Atmosfera nieco się rozluźniła i czułam, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby rozmawiać tak jak dawniej. Bez skrępowania i na luzie. Do tego momentu żadne z nas nie poruszyło jednak tematu rozstania i mojej nagłej decyzji o przeprowadzce. Nie wiem jak on się na to wszystko zapatrywał, ale dla mnie był to wyjątkowo niekomfortowy temat. Szłam w końcu obok faceta, z którym przeżyłam niejedno i bez którego kiedyś nie wyobrażałam sobie życia. I proszę, właśnie prowadzę normalne życie, w którym nie ma dla niego miejsca. Nie mogłam jednak ukryć faktu, że od momentu gdy spojrzałam dzisiejszej nocy w jego oczy, natychmiastowo zapragnęłam, żeby znowu się w nim znalazł. Zdałam sobie sprawę, że cholernie za nim tęskniłam.
  - Dlaczego akurat Nowy Jork? - Przerwał ciszę, która między nami zapanowała. Szliśmy teraz wolnym krokiem w kierunku Central Parku.
   - To było pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy... - zaczęłam chowając dłonie w kieszenie dżinsów. - Pamiętam jak byliśmy tu gdy graliście koncert w Ritz... Już wtedy rzuciłam do Camille tekstem, że chciałabym tu kiedyś zamieszkać. Szczególnie że jakaś kurwa obciągnęła ci po koncercie i ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę to wracać z tobą do LA. - Dodałam, nie potrafiąc dać sobie na wstrzymanie. Musiałam jednak przyznać, że powiedziawszy to zrobiło mi się lepiej.
Axl odchrząknął jedynie nerwowo.
   - Jakiś czas potem też miałam okazję się tu przenieść... - Postanowiłam kontynuować, mimo że wiedziałam na jak delikatny grunt właśnie wchodzę. - Pamiętasz jak zamknąłeś mnie w łazience i pobiłeś? Uciekłam wtedy na jakiś tydzień do koleżanki z Troubadour. Ta przenosiła się wtedy do Nowego Jorku i proponowała mi, żebym leciała z nią. Prawie to zrobiłam, ale chyba byłam za bardzo uzależniona od naszej chorej relacji.
Chłopak cały czas milczał, mimo to dotrzymywał mi kroku.
  - Wszechświat chyba dawał mi znak, żebym tu przyleciała. - Westchnęłam niby to beztrosko, odwracając się w jego stronę, na co ten posłał mi wymuszony, blady uśmiech.
   - Możesz mi nie wierzyć, ale ja wiedziałem, że tutaj jesteś.
Jego słowa wprawiły mnie w lekkie osłupienie.
   - Wiedziałem, że Berry tu mieszka, a to jedyna osoba, którą znałaś poza LA. Dzwoniłem nawet do niej i próbowałem wydostać z niej informacje, ale laska była nieugięta i trzasnęła słuchawką.
Zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo dziewczyna nigdy nie wspomniała mi o tej sytuacji. Najpewniej nie chciała mnie martwić i stresować, bo prawdę powiedziawszy, mój spokój wewnętrzny czerpałam na początku właśnie z faktu, że on nie wie gdzie mnie szukać.
   - Raz byłem w tak chujowym humorze, że miałem nawet tu przylecieć i jakimś sposobem znaleźć jej adres. Stradlin rzecz jasna nie chciał mi go podać i kazał się od niej odpierdolić i dać jej święty spokój, więc na jakiś czas odpuściłem. Ale potem jakoś odechciało mi się cię szukać. - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźną obojętnością. - Wreszcie zamiast za tobą tęsknić, poczułem do ciebie jedynie wściekłość. Pomyślałem sobie, że jesteś tchórzem, który ucieka przed problemami zamiast je rozwiązywać.
Otworzyłam buzię w niedowierzaniu.
   - I że jesteś samolubną szmatą, bo doskonale wiedziałaś co do ciebie czuję, a mimo to spierdoliłaś zostawiając mnie z czym? Świstkiem jebanego papieru, na którym wypisałaś jakieś bzdury. Jak to szło? Muszę znaleźć nowe miejsce, żeby stanąć z powrotem na nogi? Muszę się od ciebie odciąć, to będzie dobre rozwiązanie dla nas obojga? Kurwa, może mów następnym razem za siebie, co? - Jego normalny ton zmienił się w powarkiwanie, które momentalnie przypomniało mi wstępy do każdej z naszych kłótni. - Mogłaś stawiać kroki w LA, a nie na jebanym drugim końcu Stanów. Wiesz kogo ze mnie zrobiłaś przed resztą? Kata, przed którym musiałaś uciekać, bo inaczej, nie wiem, zabiłbym cię? - Parsknął gorzkim śmiechem. - Przez pierwsze dwa miesiące odkąd zniknęłaś patrzyli na mnie z wyrzutem, Camille nie chciała ze mną rozmawiać, a reszcie to się jedynie udzielało. Zwaliłaś całą winę za nasz nieudany związek na mnie, a twój list pełen pieprzonej litości i zapewnień, że to dla naszego dobra, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że tak naprawdę chuj cię obchodzę i zrobisz to, bo jesteś pieprzoną egoistką.
   - Słucham?! - Nie wytrzymałam i szarpnąwszy go za ramię, zatrzymałam go. Znajdowaliśmy się w już w Central Parku, gdzie poza bezdomnymi, którzy porozkładali się gdzieniegdzie na ławkach, w pobliżu nie było chyba nikogo innego. - Egoistką, bo chciałam w końcu żyć swoim życiem?! 
  - Nie mogłaś kurwa poczekać aż wrócimy do LA i nam o tym po ludzku oznajmić?! Musiałaś nadawać tej całej dramaturgii i spierdolić z naszego życia bez żadnego słowa? Serio uważasz, że to nie jest samolubne? - Zmarszczył ostro brwi.
  - Kto to do kurwy nędzy mówi... - Zaśmiałam mu się w twarz. - Największy egoista, jakiego miałam okazję poznać. Jebany królewicz myślący tylko i wyłącznie o sobie. Nigdy nie liczyło się moje zdanie i moje uczucia! Dramaturgia? Jesteś królem dramatów! Zawsze darłeś na mnie ryja bez żadnego większego powodu! Powiedz, myślałeś o mnie jak mnie biłeś, hm? Myślałeś sobie o moich uczuciach kopiąc mnie i wzywając od kurew? Bo mi się zdaje, że myślałeś tylko o tym, że jesteś jedyną osobą, która ma rację i która ma prawo się wkurwić, bo wszyscy inni są gówno warci! - Krzyknąwszy popchnęłam go z całej siły do tyłu. Rudy łapiąc równowagę zrobił krok w moją stronę i złapał mnie z całej siły za ramię.
   - Posłuchaj, nie rób z siebie takiego niewiniątka, bo sama byłaś kurwa nie lepsza - syknął puszczając mnie, kiedy na moją twarz wdarł się grymas spowodowany bólem. - Ile razy prowokowałaś mnie z czystą premedytacją i jebanym uśmieszkiem na buzi? Ty się kurwa cieszyłaś i tylko czekałaś na to, aż wyprowadzisz mnie z równowagi, to było twoje jebane hobby! Nie dawałaś mi powodów, żebym był zazdrosny?! Dawałaś kurwa, na każdym kroku! Czerpałaś z tego satysfakcję, mimo że wiedziałaś jak bardzo czuły jestem na tym punkcie!
   - A ty?! Ty nie dawałeś mi powodów do zazdrości?! Tak, zdradziłam cię. Raz! I dobrze wiesz, jak tego żałowałam! Błagałam cię żebyś mi wybaczył, co teraz wydaje mi się zwyczajnie śmieszne! Ja! Ciebie! Policz sobie ile kurwa razy to ty mnie zdradziłeś! Pewnie nawet nie pamiętasz! Nie tylko sprawiałeś mi ból i przykrość, ale zwyczajnie mnie upokarzałeś! Przed wszystkimi naszymi znajomymi! Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo niszczyłeś mi samoocenę. Po każdym twoim skoku w bok czułam się jak zakompleksione gówno i zastanawiałam się co te kurwy ci dają, czego ja nie mogę ci dać! Rozumiesz to? Porównywałam się do dziwek, które posuwałeś, bo nie wiedziałam czego mi brakuje! - Moje rozbawienie mieszało się już z rozpaczliwym brzmieniem głosu. Nie chciało mi się jednak płakać, nie, nie. Moje wkurwienie osiągnęło szczyt i miałam zamiar dać mu całkowity upust. Już parę minut wcześniej przestałam się hamować i mówiłam, a raczej krzyczałam to, co tylko ślina przyniosła mi na język. Nie bałam się, że spalę kolejny most, chyba nawet chciałam go spalić. A przede wszystkim nie bałam się już jego. Nie miałam nic do stracenia.
   - Bo sama zachowywałaś się czasem jak dziwka! - powiedział mi prosto w twarz podniesionym głosem.
   - Ty jebany kurwiarzu - wycedziłam przez zęby, po czym nie mogąc się opanować rzuciłam się na niego tak, że oboje upadliśmy na ziemię. - Nigdy nie porównuj mnie do tych kurew! Nigdy! - wydarłam się i zaczęłam okładać go pięściami po klatce. Rose chwycił mnie w końcu mocno z nadgarstki i zaczął się ze mną siłować. - Puszczaj mnie! Zawsze to ja byłam twoim workiem treningowym, to teraz ty będzie kurwa moim! - Chciałam się zwyczajnie na nim wyżyć. Oddać mu każdy cios, który to on kiedyś zadał mi. Przerwałam dopiero wtedy gdy poczułam, że ktoś świeci mi w oczy latarką. Spojrzeliśmy w bok i zobaczyliśmy w oddali jakieś dwie postacie.
   - Co tam się dzieje?! Stać! Policja! - Usłyszeliśmy, po czym światło stawało się coraz bardziej wyraźne. Momentalnie odzyskałam panowanie nad sobą i wstałam gwałtownie z Rose'a.
  - Spierdalamy! - Rozkazałam pomagając mu jeszcze wstać i chwyciwszy się za dłonie zaczęliśmy biec ile tylko sił w nogach w drugą stronę.
   - Stać powiedziałem! Jesteście zatrzymani! - darli się za nami, ale nawet nie odwracając się do tyłu, zasuwaliśmy przed siebie. Dopiero po kilku minutach, kiedy ich głosy słychać było już z daleka, zatrzymaliśmy się żeby złapać oddech. Opadłam jak długa na trawę, a Axl oparł ręce na kolanach i zaczął głośno dyszeć. Spojrzeliśmy się na siebie wystraszeni, po czym... Parsknęliśmy głośnym śmiechem. I nie mogliśmy przestać przez kolejnych dobrych minut.
   - Zajebiste to oprowadzanie po mieście, co? - wydukałam, kiedy się nieco uspokoiłam.
   - Lepszego nie miałem - odpowiedział i opadł na trawę obok mnie. Położyliśmy się na plecach wbijając wzrok w ciemne niebo. Właściwie, zaczęło już powoli widnieć.
   - Takiego rozstania potrzebowaliśmy... - odezwałam się po chwili. Rudy odwrócił głowę w moją stronę i zaczął mi się uważnie przypatrywać. - Zrobiliśmy błąd, że rozstaliśmy się w zgodzie. Ba, rozstaliśmy się ostatnim dymankiem, co za pojebany pomysł... - Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
  - Jakbym wtedy wiedział, że to naprawdę koniec i spierdolisz do Nowego Jorku, to nie wypuszczałbym cię tego dnia z sypialni.
   - Zamiast pokazać mi drzwi i wyzwać od szmat, ty wyciągnąłeś pierścionek... - Kontynuowałam swoją myśl.
   - A ty zamiast wyzwać mnie od chujów, życzyłaś mi żebym kogoś poznał.
   - Spierdoliliśmy to.
  - Spierdoliliśmy. - Przyznał mi rację. - Ale chyba dzisiaj nadrobiliśmy, nie?
   - O, tak, to zerwanie było zdecydowanie w naszym stylu... - mruknęłam. Na dłuższą chwilę ponownie tego wieczoru zapadło milczenie.
   - Przepraszam. Za wszystko - powiedział niespodziewanie.
   - Ja też przepraszam.
Poleżeliśmy jeszcze tak trochę w ciszy, ale kiedy poczułam chłód uznałam, że czas się zbierać. Kątem oka zobaczyłam, że Rose też się nieco trzęsie, więc zaproponowałam mu, żebyśmy poszli w jedno miejsce. Nie chciałam mu mówić dokąd go zabieram, ale nawet nie marudził. Jako że szliśmy wolnym krokiem, dotarliśmy tam po dłuższym spacerze, podczas którego żadne z nas nic nie mówiło. Przestała to być jednak niekomfortowa cisza jak na początku. Wręcz przeciwnie, była przyjemna, pozwalała zebrać własne myśli.
  - To tutaj. - Zatrzymałam się i wskazałam głową na drzwi. Rose przybrał wyraźnie zaciekawioną minę i kiedy ja wyciągałam z kieszeni klucze, ten przybliżył się do okna, żeby zajrzeć do środka. - Witam w moim azylu. - Uśmiechnęłam się i otworzywszy drzwi kiwnęłam głową, żeby wszedł pierwszy.









~Z perspektywy Axla~


       Przekroczenie progu tego miejsca wywołało we mnie większe emocje, niż mógłbym się tego spodziewać. Rozejrzałem się ostrożnie po wnętrzu, zaczynając od półek z winylami, a kończąc na staromodnym gramofonie, przy którym znajdował się koc z poduszkami. Poczułem gulę w gardle ze względu na wspomnienie, które to miejsce przywołało.
   - Spełniłaś swoje marzenie. - Odważyłem się w końcu odezwać, kierując te słowa bardziej do siebie niż do niej.
   - Pamiętałeś? - zagadnęła nie kryjąc zdziwienia.
   - Jasne, przecież sam obiecałem ci takie miejsce. Sklep i...
   - Dom nad jeziorem lub przy plaży - dokończyła za mnie i przygryzając wargę, spojrzała na mnie smutno. Tak, idealnie pamiętałem tą rozmowę. Było to niedługo po tym jak wprowadziliśmy się do naszego mieszkania. Początki były genialne. Wreszcie mieliśmy miejsce dla siebie, mogliśmy kochać się kiedy tylko naszła nas na to ochota i słuchać razem muzyki, nawet jeśli była to piąta nad ranem. Przede wszystkim jednak mogliśmy rozmawiać godzinami, dzielić się swoimi zmartwieniami, planami, myślami... I mimo że nie brzmi to jak w moim stylu, ale to za tym najbardziej tęskniłem.
   - Kurwa... - mruknąłem pod nosem, czując jak mój humor z każdą sekundą się pogarsza. - Mogę coś puścić? - Kiwnąłem głową na gramofon.
   - Jasne.
Podszedłem więc do jednej z półek i wyszperawszy winyl Queen, ruszyłem z nim do sprzętu. Wyciągnąłem delikatnie płytę z opakowania i umiejscowiłem ją w gramofonie. Następnie sięgnąłem po igłę i ostrożnie przyciągnąłem ją do brzegu winylu. Chwilę później z adaptera zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki The Prophet's Song.
   - Uhm, A Night at the Opera, dobry wybór... - skomentowała Julie i uśmiechnąwszy się do mnie, podeszła w moją stronę, żeby zaraz przysiąść na kocu i poklepać miejsce obok. Nieco speszony usiadłem obok i podciągnąwszy kolana pod brodę, oparłem o nie ręce.
   - Uwielbiam ten album, miałem trzynaście lat jak go wypuścili i słuchałem go w garażu u kumpla. Jakby Stephen się dowiedział, spuściłby mi wpierdol - rzuciłem kpiąco i pokręciłem głową.
  - Widziałeś się z rodziną od tamtego czasu? - zapytała, mając na myśli nasz wspólny wypad do Lafayette, który nie skończył się najprzyjemniej.
   - Nie i nie zapowiada się na to. Ale Amy i Stuart byli u mnie jakiś czas temu.
   - Jak oni się mają?
  - Całkiem dobrze, wreszcie wyprowadzili się z domu. Nawet myślą, żeby przeprowadzić się do LA, co zresztą popieram. Byle jak najdalej od tego fiuta... - wymamrotałem, mając na myśli swojego ojczyma. - Ach, no i ostatnio dowiedziałem się, że mój biologiczny ojciec został zamordowany przez jakiegoś innego kryminalistę w Illinois - wypaliłem.
   - Nie wiem co powiedzieć...
   - Nie musisz nic mówić. To miało miejsce pięć lat temu, tyle że matka postanowiła nam o tym powiedzieć kilka miesięcy temu. - Zaśmiałem się cynicznie. - Nieważne, nigdy nie chciałem go poznać. Może i zmieniłem nazwisko na jego, ale poza tym nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Był skurwielem. - Wzruszyłem niedbale ramionami.


Doubts all around around around around around around around around

   - A poza tematem rodziny, wszystko u ciebie w porządku? 
  - Zależy czy pytasz z uprzejmości, czy naprawdę cię to interesuje - odparłem z przekąsem. Julie westchnęła głośno i przybrała pobłażliwą minę. 
   - Jakby mnie to nie interesowało, to bym cię nie pytała. Znasz mnie skarbie, nie wysilam się na sztuczną uprzejmość.
Racja, znałem ją. Należała do nielicznej garstki osób, którą rzeczywiście ciekawiło moje życie. Okej, jasne, odkąd staliśmy się sławni, nie narzekałem na brak atencji. Każdy dziennikarz chciał wyciągnąć ze mnie jakieś informacje, poznać moje sekrety. Ale to nie było bezinteresowne. Oczekiwali pikantnych szczegółów, bo tylko te się dobrze sprzedawały. Ja natomiast potrzebowałem osoby, która mogła i przede wszystkim chciała mnie wysłuchać. Może i nie byłem wylewnym człowiekiem, ale nieraz potrzebowałem poważnej rozmowy, bo kiedy zostawałem sam ze swoim myślami, często robiło się nieciekawie. 
   - Nie wiem czy Camille ci wspominała, ale chodzę do psychiatry. 
   - Nie, nie wiedziałam o tym. 
  - Mhm, no to już wiesz. Po twoim zniknięciu nie mogłem za bardzo poskładać myśli, wróciłem z trasy, gdzie życie toczyło się zupełnie inaczej i jak przyjechałem do pustego mieszkania, zrobiło się nagle zajebiście samotnie. Miałem dziwne stany, głównie depresyjne, więc Niven umówił mnie do terapeuty. Zrobiłem jakiś test, musiałem odpowiedzieć na mnóstwo pytań i wyszło że mam psychozę maniakalno-depresyjną. Brzmi świetnie, nie? - prychnąłem kpiąco. - Tak czy inaczej, odkąd postawiono mi tą diagnozę, uznałem, że zapiszę się już do tego psychiatry, zwłaszcza, że wszystko nabrało jakiegoś sensu. Sama w końcu byłaś świadkiem mojej huśtawki nastrojów. Jednym razem czuję euforię albo, co częstsze, furię, żeby potem mieć zjazd i nawet myśli samobójcze. Raz nawet zastanawiałem się czy jakbym strzelił sobie w łeb, to ktoś by się przejął. I kto w ogóle pojawiłby się na moim pogrzebie. Przyszłabyś? - Posłałem jej zaciekawione, ale i rozbawione spojrzenie. Dziewczyna, która do tej pory patrzyła na mnie z poważną miną zmarszczyła teraz brwi.
   - Przyjechałabym. Żeby stanąć nad twoim grobem i powiedzieć "Co ty odpierdoliłeś, debilu?"
Zaśmiałem się pod nosem. 
   - Dostałeś jakieś leki?
  - Ta, coś mi tam przepisali. Ale po nich też różnie bywa. Czasem jest okej, a czasem robię się tak apatyczny, że mogę nie wychodzić z mieszkania przez tydzień. Myślę, że więcej dają mi te rozmowy z psychiatrą. Wiesz, nigdy ci tego nie mówiłem, bo może doceniłem to dopiero po twoim zniknięciu, ale rozmowy z tobą były dla mnie jak terapia. Byłaś jedyną osobą, której mogłem się ze wszystkiego zwierzyć i nie czułem się przy tym niekomfortowo. A jak wyjechałaś, nie miałem tak naprawdę z kim rozmawiać. - Zwierzałem się jej jak głupi. Czułem jednak taką potrzebę. - Myślisz, że chłopaki chcieliby słuchać o tym, że mam czasami wszystkiego dość i chcę rzucić w pizdu zespół? Albo że mam ochotę coś zdemolować bez żadnego powodu, bo coś w środku dosłownie rozpierdala mi głowę? Już widzę jak mnie rozumieją, zwłaszcza że ci mają swoje własne zjazdy... 
   - A Camille? Nie próbowałeś z nią rozmawiać? Jest świetnym słuchaczem. 
   - Może i tak, ale już ci mówiłem, na początku nie chciała na mnie patrzeć. Jak miałem z nią rozmawiać na przykład o tobie skoro była w tym temacie subiektywna i traktowała mnie jak wroga? 
   - Ja... Przyznaję, że o tym nie pomyślałam. - Przełknęła głośno ślinę. - Jeśli cię to pocieszy, to też byłam przez ten rok samotna. Oczywiście jak miałam gorsze dni mogłam zadzwonić do Camille, ale to nie to samo co rozmowa twarzą w twarz. Poza tym, też tęskniłam za rozmowami z tobą. Naprawdę mam wrażenie, że doskonale się rozumieliśmy...
   - Bo tak było. Byliśmy bratnimi duszami, nie? 
  - Jesteśmy. - Poprawiła mnie z uśmiechem, po czym pogłaskała moją dłoń. 
W tym samym momencie z gramofonu rozbrzmiało Love Of My Life i z wiadomej przyczyny zrobiło się niezręcznie. 


Love of my live - you've hurt me,
You've broken my heart and now you leave me.
Love of my life, can't you see,
Bring it back, bring it back, 
Don't take it away from me, because you don't know what it means to me.


      Julie puściła moją dłoń i położyła się na plecach, wbijając wzrok w sufit. Zerkałem na nią przez chwilę, po czym sam poszedłem w jej ślady. 
   - Czasem sobie myślę czy gdybym wcześniej wiedział o tej pieprzonej psychozie i jakoś zaczął sobie z nią radzić, bylibyśmy jeszcze razem. I nie mówię tego, żeby zwalić całą winę na chorobę, nie o to chodzi. Po prostu... Może byłoby prościej. 
   - Pod warunkiem, że sama nie mam podobnej przypadłości. Chociaż w moim przypadku to chyba po prostu temperament wrednej suki, hm? 
  - Nie zaprzeczę, nie należysz do najłatwiejszych osób. Ale chyba za to cię pokochałem.
   - Tak jak ja ciebie za bycie narwanym furiatem. Byliśmy mieszanką wybuchową. 
  - To czemu jednocześnie tak dobrze się dogadywaliśmy i mogliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym? Nie rozumiem. 
   - A ja chyba to rozgryzłam - mruknęła. Odwróciłem się do niej bokiem i oparłszy się na łokciu, zacząłem przyglądać się jej z zaciekawieniem. - Bo widzisz, byliśmy chujowi jako para.
   - Poza seksem. 
  - Poza seksem, fakt. Ale tak to byliśmy beznadziejni. Wiecznie scenki zazdrości, brak zaufania. Starcie żywiołów. Ale jako przyjaciele byliśmy świetni. Jesteśmy bratnimi duszami, rozumieliśmy się. Nadawaliśmy na tych samych falach. 
   - I chyba nadal nadajemy. - Wtrąciłem. - Masz rację, Ju, to ma sens. 
  - Dlatego to rozstanie było takie ciężkie. Uwierz, nie tylko dla ciebie. Sama miałam ochotę wsiąść w pierwszy samolot do LA i do ciebie wrócić. Ale teraz to widzę, nie brakowało mi mojego faceta, tylko mojego przyjaciela. - Tym razem to ona przewróciła się na bok i wbiła we mnie swój wzrok. - Czuję się jakbym wypaliła zielsko. - Zaśmiała się wystawiając przy tym zęby na wierzch. 
   - Ja też, wypływamy na głębokie wody. 
    
When I grow older
I will be there at your side to remind you how I still love you

  - Czy to znaczy, że... - Nie za bardzo wiedziałem jak to ująć. - Możemy nadal utrzymywać kontakt? 
   - A chciałbyś?
   - A ty?
Wymieniliśmy się głupawymi uśmieszkami. 
  - Nie ukrywam, że nie pogardziłabym przyjacielem, który rozumie mnie pod każdym względem. 
 - I który ma świetny gust muzyczny. - Zaśmiałem się kiedy rozbrzmiało Good Company, zupełnie zmieniając przy tym atmosferę. 

Don't fool with fools who'll turn away
Keep all good company
Ooh hoo Ooh hoo
Take care of those you call your own
And keep good company

   - I myślisz, że to wypali? - Uniosła jedną brew do góry i zmarszczyła śmiesznie nos. - W końcu mamy swoją przeszłość, trochę ciężko będzie o tym zapomnieć. 
   - To nie zapominajmy. Nie chcę zaczynać od nowa, chcę z powrotem mieć u boku dziewczynę, z którą tyle przeżyłem. 
Julie przybrała zamyślony wyraz twarzy. Korzystając z okazji, że nic nie mówi, podniosłem się i zmieniłem stronę winylu, ustawiając igłę tak, że po chwili jak na zamówienie wybrzmiał utwór You're My Best Friend.
   - Ooo you make me live, whatever this world can give to me - zacząłem nucić, wprawiając dziewczynę w śmiech. Wyciągnąłem do niej dłoń i kiedy pomogłem jej wstać, przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem nas kołysać w rytm muzyki. 

You're my best friend that I ever had
I've been with you such a long time
You're my sunshine
And I want you to know
That my feelings are true
I really love you 
You're my best friend

      Nie zaprzestając śpiewać, obracałem ją co jakiś czas, wywołując u niej fale śmiechu. 
   - Na pewno niczego nie wypaliliśmy? - rzuciła.
 - Nie przypominam sobie. Ale... Omijasz moje pytanie, słonko. Wchodzisz w to? - Pokiwałem wymownie brwiami, cały czas trzymając dłonie na jej biodrach i delikatnie nami kołysząc.
Julie przechyliła głowę nieco w bok i posłała mi przenikliwe spojrzenie. 
  - Wchodzę. Przyjaźń - oznajmiła wyciągnąwszy do mnie dłoń.
  - Przyjaźń. - Zacisnąłem ją, po czym blondynka od razu przyciągnęła mnie do siebie i z całej siły przytuliła. Uśmiechnąłem się pod nosem, nie kryjąc swojego zadowolenia. Ba, byłem zajebiście szczęśliwy.
   - Czy przyjaciele mogę ze sobą sypiać? - Nie mogłem się powstrzymać.
  - Oczywiście, że mogą. Ale my nie będziemy takimi przyjaciółmi. - Odpowiedziała mi z cwaniackim uśmiechem i cmoknęła mnie w czoło. Westchnąłem teatralnie niby to zawiedziony, ale w gruncie rzeczy uznałem to za rozsądną decyzję. Zaraz przybrałem jednak łobuzerską minę i zadałem jej kolejne pytanie.
  - A poznasz mnie z jakąś swoją koleżanką modelką?
  - Jakieś preferencje?
 - Musi mieć na czym usiąść i czym oddychać. Ach, i żeby pod żadnym pozorem nie była blondynką. One są najgorsze... - Wywróciłem teatralnie oczami, za co oberwało mi się w tył głowy.
  - A w zamian poznasz mnie z jakimś kolegą muzykiem?
  - Zapomnij, muzycy są najgorsi. Chlają, ćpają i ruchają. Nie zrobię ci tego.
  - Moja wina, że do takich mam słabość?
 Ponownie tego dnia wymieniliśmy się uśmiechem.
  - Wiesz... - zacząłem. - Może i jesteśmy przyjaciółmi, ale nie wiem jak zareaguję kiedy kogoś sobie znajdziesz. Na pewno nie polubię kolesia.
  - Ja twojej lafiryndy też nie. Ale będę dobrze udawać. - Wyszczerzyła się.
  - Dobra, to ja też spróbuję... - Uniosłem ręce w geście poddania, doskonale jednak wiedząc, że będzie to niewykonalne. Nie chciałem się nią z nikim dzielić i nawet nie pytałem jej czy przez ostatni rok z kimś się spotykała. Ta informacja zdecydowanie nie była mi potrzebna do szczęścia. Nagle cały mój entuzjazm związany z naszym odnowieniem relacji zaczął gasnąć i mimo że szanowałem Queen jak żaden inny zespół, miałem ochotę rozwalić ten winyl wraz z gramofonem. Best friend? Pod warunkiem, że mogę mieć ją na co dzień, w jednym mieście, w jednym mieszkaniu, w jednym łóżku. Blondynka chyba zauważyła, że coś nie gra, pewnie moja mina mówiła sama za siebie. Przejechała dłonią po moim policzku, co tylko mnie wkurwiło, więc odsunąłem ją od siebie.
   - Wiesz jaki pierdolony błąd zrobiłaś? - wypaliłem, pomimo że usilnie starałem się dać sobie na wstrzymanie. - Pamiętasz jakie były twoje ostatnie słowa do mnie gdy rozmawialiśmy przez telefon?
Dziewczyna stała przede mną nieruchomo i lustrowała mnie zaszklonym wzrokiem.
    - Powiedziałaś mi 'kocham cię Rose, ale dlatego muszę to zrobić'. Ta, zapamiętałem mimo że byłem nawalony.
   - Bo to prawda...
  - Nie mogłaś sobie tego oszczędzić? Albo powiedzieć 'nienawidzę cię, Rose'? Zostawiłaś mnie ze świadomością, że nadal mnie kochasz, to jak niby miałem pozwolić ci odejść i sobie odpuścić, co?!
Zerknąłem na swoje dłonie, które mimowolnie zaczęły drżeć. Zajebiście, jeszcze tego mi teraz potrzeba... 
   - Axl? Wszystko okej? - Próbowała mnie za nie złapać, ale szybko zrobiłem krok do tyłu. - Myślałam, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy w parku... Że to już za nami... - Jej głos zaczął się załamywać.
   - Tak? To spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz.
Julie zaczęła kręcić głową.
   - No dalej, zamknijmy to raz na zawsze.
   - Przecież wiesz, że cię kocham idioto. Ciebie i resztę chłopaków. Co w tym dziwnego?! - Tym razem podniosła głos, cały czas jednak unikając mojego wzroku.
   - Okej, to inaczej. Powiedz mi, że już nic do mnie nie czujesz, że to tylko czysta przyjaźń. - Chwyciłem ją za nadgarstki i przyciągnąłem do siebie. Dziewczyna zagryzła wargi. - I obiecuję, że zakończę ten temat. Będziemy się jedynie przyjaźnić. - Namawiałem ją dalej, zdając sobie sprawę, że stawiam ją pod ścianą. - No dalej... Sama mówiłaś, że jako para byliśmy chujowi.
Julie przeniosła wreszcie swoje spojrzenie na mnie i zobaczyłem, że mimo zdenerwowania i chłodu, jaki zaczął od niej teraz bić, jej oczy były załzawione.
   - No już, śmiało.
   - To powiedz to pierwszy.
   - O nie, nie. Ja tego nie powiem, bo wtedy bym skłamał. Ale jeśli ty to powiesz, dam ci spokój.
Patrzyła teraz na mnie z czystą nienawiścią, chyba dlatego, że miałem jebaną rację i jej to nie pasowało. Zakłócało jej idealny świat i nowe idealne życie.
   - Nie wrócę z tobą do Los Angeles.
   - Okej, ale to nadal nie te słowa.
  - Myślisz, że rzucę to wszystko dla ciebie? Żeby znowu wdepnąć w to samo gówno? Dorosłam, Axl. Już nie będziesz mną manipulował - wycedziła.
   - Ale ja tobą nie manipuluję, skarbie. Proszę tylko, żebyś mi powiedziała, że już nic do mnie nie czujesz. - Uśmiechnąłem się złośliwie.
   - Po co chcesz to ode mnie usłyszeć?
  - Bo dopóki wiem, że mam szansę, nie zamierzam odpuszczać.
   - To lepiej odpuść, bo ja...
   - Tak?
  - N-nic... - Zauważyłem jak zerka na moje wargi. - Do ciebie...
  - Hm? - Przybrałem zaciekawioną minę  i szelmowski uśmieszek.
Czekałem jeszcze chwilę, żeby w końcu zbliżyć się do jej ust, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, blondynka podniosła rękę i palcem pokazała mi drzwi.
   - Wypierdalaj, Rose.
   - Co? - Zmarszczyłem brwi, bo nie wiedziałem o co jej chodzi.
  - Słyszałeś, wypad stąd. I więcej nie przychodź.









~Z perspektywy Duffa~


      Dochodziła czwarta po południu, więc będąc ledwo żywy postanowiłem jednak zwlec się z łóżka. Zarówno pęcherz, jak i żołądek zaczęły dawać mi się we znaki. Pierwsze co jednak musiałem zrobić to obudzić panienkę obok i grzecznie oznajmić jej, że może sobie iść. Zgarnąłem ją do hotelu z wczorajszej imprezy, to pamiętałem całkiem dobrze. Nie pamiętałem jednak kim była i co robiła wczoraj w klubie. Lista gości była bowiem dosyć ograniczona.
   - Ej, mała, wstajemy... - Szturchnąłem ją, na co ta otworzyła powoli powieki i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. - Musisz już iść.
   - Uhm, okej. - Żadnych protestów? Żadnego 'wykorzystałeś mnie' albo 'spotkamy się jeszcze?'. Ciekawe.
   - Mogę zapytać z ciekawości co robiłaś wczoraj na imprezie? Jesteś modelką? - zagadnąłem, podczas gdy ta zbierała z podłogi ubrania i zaczęła w nie dosyć sprawnie wskakiwać.
   - Chciałabym, jestem za niska. - Parsknęła. - Przyszłam z Jonem Bon Jovi.
Momentalnie na moją buzię wstąpił kpiący uśmieszek. Odbiłem mu laskę? Miałem ochotę sam sobie przybić piątkę. Razem z resztą Gunsów nie lubiliśmy Bon Jovi, więc naturalnie nie poczułem nawet najmniejszych wyrzutów.
   - A skończyłam z tobą. - Dodała wzruszając ramionami. Sądząc po jej reakcji chyba też nie żałowała. - No nic, spadam już, fajnie było, nara - rzuciła na odchodne i chwyciwszy jeszcze za torebkę wyszła z mojego pokoju. Przez moment stałem nieco skołowany, ale zaraz przeklinając pod nosem pobiegłem do kibla. Załatwiłem co musiałem załatwić i przebrawszy się w czystą koszulkę uznałem, że zejdę na dół do knajpy. Tak jak przypuszczałem, reszta zespołu siedziała przy jednym stoliku i wszyscy coś wpierniczali.
  - Jak tam? - zagadała Camille kiedy przysiadłem się do nich, wcześniej zahaczając o szwedzki stół, przy którym nałożyłem sobie cały talerz frytek i jakieś kiełbaski.
   - Łeb mnie lekko napierdala, ale poza tym jest okej.
   - Mam to samo - odezwał się Hudson.
   - Ja was naprawdę podziwiam. Albo raczej nie dowierzam. Chlejecie za dziesięciu, a i tak zawsze kończę gorzej niż wy. - Jęknęła skacowana.
   - Lata praktyki, kochanie - odparłem z pełną buzią.
  - Dokładnie, nasz organizm już przestał się buntować. - Potwierdził Slash.



   - A ty Adler, co nic nie mówisz? - Spojrzałem tym razem na Popcorna, który leżał twarzą na stoliku i tylko obracał w dłoni butelkę pepsi.
   - Ja chyba nadal jestem na haju.
Skinąłem głową rozbawiony jego miną. W tym samym momencie do stolika podeszli do nas Izzy z Berry trzymając się oczywiście za ręce. Intrygowała mnie ta para. Jak byli w osobnych miastach to wydawało się, że ich związek w ogóle nie istnieje, a gdy tylko zdarzała się okazja, że mogli się zobaczyć - bang, nie mogli się od siebie oderwać. Nie wiedziałem czy było to zdrowe czy nie, ale jeśli im to pasowało, nie miałem żadnych zastrzeżeń.



   - Mają naleśniki? - Brunetka wbiła wzrok w talerz Camille. - Zajebiście. Nałożyć ci, kotku? - mruknęła w stronę Stradlina.
   - Mhm, dzięki skarbie.
Zaczekaliśmy aż dziewczyna odejdzie dalej, po czym wszyscy, poza gitarzystą rzecz jasna, parsknęliśmy śmiechem.
   - Wyspałeś się, kotku? - Nabijała się Cam.
  - A spierdalajcie - prychnął, po czym podnosząc jednak kącik ust do góry klepnął na miejsce obok.
   - Ciekawe gdzie jest Axl - odezwał się po chwili Hudson.
  - Pewnie z Julie - rzuciła Berry, która właśnie wróciła do stolika. Przełknąłem nadgryzioną już frytkę i zerknąłem na nią z lekkim niedowierzaniem. - No co? Wyszli wczoraj razem i już nie wrócili.
Walnąłem pięścią w stół.
   - Nie, kurwa, to są jakieś jaja. Jak oni do siebie wrócą, to chyba dostanę pierdolca. - Jęknąłem.
Cam posłała mi rozbawione i nieco pobłażliwe spojrzenie. 
   - I nie mam na myśli, że będę zazdrosny, to już mam dawno za sobą, no ale kurwa. Czy ktoś przy tym stoliku jest fanem ich związku? - Każdy milczał. - No właśnie.
   - O czym gadacie? - Podnieśliśmy wszyscy głowy, żeby zobaczyć przed sobą... Julie. Zrobiło się niezręcznie, ale blondynka chyba nie słyszała naszej rozmowy, bo zabrała mi tylko puszkę coli i posyłając mi cwaniacki uśmieszek, postanowiła ją sobie przywłaszczyć.
   - O tym, że dobrze cię mieć znowu w ekipie. - Wyszczerzyłem się.
   - Ehe, bo uwierzę. - Wywróciła oczami.
  - Ale to prawda! - Popcorn odkleił w końcu policzek od blatu stołu i objąwszy ją ramieniem, zaczął tarmosić jej włosy. - Znowu jest jak dawniej.
  - Nie powiem, zajebiście za wami tęskniłam. - Westchnęła z uśmiechem i rozejrzała się po nas wszystkich. - Długo zostajecie w Nowym Jorku?
 - Jeszcze parę dni. Mamy jakieś wywiady do zaliczenia. - Poinformowałem ją. - Także trochę się jeszcze pobujamy po mieście. - Pokiwałem wymownie brwiami.
   - Mamy nadzieję, że w waszym towarzystwie - dodała Cam zerkając na Julie i Berry.
   - Ja chętnie - odparła brunetka, po czym przyssała się do ust Izziego. Całą grupą wydaliśmy odgłos obrzydzenia, ale ci pokazali nam jedynie środkowe palce.
   - Ja... Też bym chciała, nie powiem. Ale nie wiem czy wasz wokalista będzie z tego powodu zadowolony - wymamrotała Ju, robiąc przy tym zamyśloną minę. - Dziwnie wczoraj wyszło - dopowiedziała, ubiegając tym samym nasze pytania. - Myślicie, że jest w pokoju? Chciałam z nim pogadać.
  - Chyba nie. Pukałem do niego zanim zeszliśmy na dół, ale zero odpowiedzi, drzwi też były zamknięte - odparł Hudson. Blondynka skrzywiła się lekko, po czym zaczęła stukać paznokciami o stół. Posiedzieliśmy tam jeszcze jakieś pół godziny, po których Julie oznajmiła, że musi przejść się do sklepu, bo niedługo David kończy zmianę i że spotka się z nami jutro. Odprowadziliśmy ją trochę ze Stevenem, ale kiedy w połowie drogi oznajmiła nam, że bar przed którym się znajdowaliśmy ma zajebiste promocje i fajny klimat, musieliśmy ją zostawić.
   - Have fun. - Pożegnała nas i ruszyła w swoją stronę. My natomiast zapominając już o tym, że wczorajszego dnia przesadziliśmy z alkoholem i narkotykami, zdecydowaliśmy kontynuować zabawę.




 



~Z perspektywy Julie~

      
        Wracałam do sklepu w nadzwyczajnie nijakim humorze. Z jednej strony spokojna i zadowolona, że ponownie miałam paczkę przyjaciół, którzy w ogóle się nie zmienili. Z drugiej jednak załamana tym, jak zostawiłam sprawy z Axlem. Miałam już dość niedokończonych i niewyjaśnionych sytuacji, a kilkanaście godzin wcześniej sama się do tego przyczyniłam. Znowu nasza relacja miała skomplikowany, niejasny charakter i nie powiem, byłam tym zajebiście zmęczona. Nie chciałam tak tego zostawić. Kiedy wyrzuciłam go ze sklepu i nieco ochłonęłam, doszłam do wniosku, że tak po prostu, do kurwy nędzy, być nie może. Nie wyobrażałam sobie kolejnego roku bez żadnego kontaktu, zwłaszcza teraz, gdy Camille i reszta chłopaków ponownie pojawili się w moim życiu. Chciałam się z nimi spotykać przy każdej możliwej okazji. Chciałam odwiedzać ich w Los Angeles, chciałam wpadać na ich koncerty, chciałam zapraszać do Nowego Jorku. Czego jednak nie chciałam, to niekomfortowej atmosfery i organizowania planów jak unikać Axla. Do cholery, byli zespołem i najlepszymi przyjaciółmi. Nie miałam zamiaru spędzać z nimi czasu stawiając jakieś pieprzone warunki. Z tego powodu poszłam do ich hotelu, żeby jeszcze raz porozmawiać z Rose'm i cokolwiek ustalić. Czy miałam plan na to co mu powiem? Nie, absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy. Liczyłam na cud.  
       Dotarłszy na miejsce, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. 
   - Wróciłaaam. Możesz lecieć do domu! - zawołałam do Davida, który jak sądziłam, pałętał się gdzieś przy półkach. Ku mojemu zdziwieniu w odpowiedzi usłyszałam pierwsze dźwięki Wild Horses, utworu, do którego miałam cholerną słabość. - Mówiłam ci już, jestem dla ciebie za stara! - Wywróciłam oczami robiąc kilka kroków wgłąb sklepu.
   - Nie powiedziałbym. - Podskoczyłam na widok Axla.


  - Co ty tu robisz? Jak wszedłeś? - wydukałam zdezorientowana. 
  - Powiedziałem temu młodemu, że sam zamknę sklep i że się tu z tobą umówiłem - wytłumaczył.
  - Młody chyba zostanie zwolniony za łatwowierność - mruknęłam pod nosem nieco podirytowana zaistniałą sytuacją. Albo może raczej zakłopotana. 

Graceless lady 
you know who I am
You know I can't let you
slide through my hands

   - Spodobał ci się ten gramofon, co? - rzuciłam półżartobliwie czując potrzebę przerwania tej nieporęcznej chwili, którą tekst i głos Jaggera tylko potęgował. Rose w przeciwieństwie do mnie wydawał się jednak wyluzowany i podchodząc do mnie, odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. 
   - Wild horses couldn't drag me away - zanucił, podsumowując to zaczepnym uśmieszkiem, po którym zmiękły mi kolana. Spojrzałam ku górze, bo przez głowę przeszła mi jedna myśl - Boże, za co? W końcu jednak przestałam czuć dyskomfort. Przeciwnie, teraz to ja miałam ochotę go speszyć. 
   - Nic do ciebie nie czuję. Czysta przyjaźń - zakomunikowałam mu triumfalnie nie odrywając od niego wzroku. Axl zmarszczył w zdziwieniu brwi, żeby po chwili z powrotem wrócić do swojej wcześniejszej taktyki. 
   - Nos ci rośnie, Pinokio. 
 - Nie robi to wszystko na mnie żadnego wrażenia. - Kiwnęłam głową na gramofon. 
   - Nadal rośnie, zaraz wybijesz mi oko. 
 - Nie pociągasz mnie już. Chcę się tylko i wyłącznie przyjaźnić. - Zrobiłam krok do przodu i opierając dłonie na jego torsie, delikatnie pchnęłam go do tyłu. - Dlatego teraz zapomnimy o tym, że cokolwiek nas łączyło i będziemy najlepszymi przyjaciółmi. - Z czystą premedytacją uśmiechałam się do niego z satysfakcją i popychałam go do tyłu dopóki nie zatrzymał się plecami na ścianie. 
  - A mi nawet przez głowę nie przejdzie, żeby ściągnąć z ciebie wszystkie ciuchy i porządnie się tobą zająć - powiedział zmieniając ton głosu na podobny do mojego i zerknął przelotnie na kącik z kocem.
  - Jutro się z wami spotykam. Zamierzam też przylecieć na jakiś tydzień do Los Angeles. Liczę na normalną, przyjacielską atmosferę. - Te słowa wypowiedziałam już nieco poważniej, chciałam wybadać grunt. 
   - I taka będzie, bo przecież się przyjaźnimy - odparł na spokojnie. 
   - Świetnie. 
   - Świetnie. 
Przygryzłam dolną wargę i zmierzyłam go wzrokiem. 
   - Zaproponuję ci teraz coś, czego nie proponowałam żadnemu innemu facetowi... 
Rose, mimo że nadal chciał zgrywać pewnego siebie dupka, na moje słowa widocznie się podniecił. 
   - Zamierzam zabrać cię na najlepszego bajgla w mieście, Axl. 
Rudy zamrugał parokrotnie, następnie przybrał zadziorny uśmiech, żeby potem poruszyć się niespokojnie i uchylić lekko buzię.
  - Czy to jakieś nowojorskie określenie na seks?
Pogłaskałam go po głowie jak małe dziecko, po czym chwyciłam za jego dłoń i pociągnęłam do wyjścia. 
   - Ty mówisz poważnie? 
  - Będziesz zachwycony, zobaczysz. - Wystawiłam zęby na wierzch.


        Był zachwycony. A na pewno odebrało mu mowę, bo całą buzię wypchaną miał... bajglem. 
Usiedliśmy na najbliższej ławce przodem do siebie i nie kryjąc zadowolenia, czekałam aż Rose ocknie się ze swojej konsternacji i wreszcie mi coś powie. 
 - Dla tych bajgli... Zamierzam cię odwiedzać, Julie. 
 - Kiedy tylko zechcesz - odparłam i położyłam dłoń na jego kolanie. 
Nie musieliśmy więcej nic mówić. Rozumieliśmy się bez słów. 
Oboje wiedzieliśmy, że uczucie między nami nigdy nie wygaśnie, ale naszym zadaniem było dopilnowanie, żeby nigdy nie wymknęło się spod kontroli. Dałam mu również do zrozumienia, że może na mnie liczyć i kiedy tylko poczuje taką potrzebę i będzie w moralnym dołku, drzwi mojego sklepu będą stały przed nim otwarte, a ja będę tam dla niego, żeby go wysłuchać. On natomiast dał mi do zrozumienia, że mogę nadal przebywać w jego towarzystwie bez obaw, że coś pójdzie nie tak. I że zawsze mogę na nim polegać, bo nigdy nie przestanie mnie kochać. 
Nie byliśmy już parą. 
Nie mogliśmy też nazywać naszej relacji czystą przyjaźnią. 
Ale pozostaliśmy bratnimi duszami, które zawsze mniej lub bardziej przyciągały się jak magnes. 




Wild, wild horses, 
we'll ride them some day...











~*~

The end.

Ostatni rozdział i prawdopodobnie ostatnia moja notka.
Czuję się z tym dosyć... dziwnie. I chyba jest mi nawet przykro. Możecie się śmiać, ale traktowałam tego bloga jak swoje dziecko. Siedmioletnie dziecko, damn. Pierwszy rozdział wrzuciłam w czerwcu 2013 roku i przez kolejne siedem lat wpadałam tu częściej lub rzadziej. Ze wskazaniem na rzadziej, I know.  Ale! Mimo że czasem zaniedbywałam bloga, nigdy go nie opuściłam i tak jak obiecałam - doprowadziłam to opowiadanie do końca. I  jestem z tego faktu dumna. 

Ale po kolei!
Najpierw chciałabym zacząć od podziękowań. Gdyby nie wy, ten blog nie przetrwałby nawet roku, bo straciłabym motywację do pisania. Zawsze mogłam liczyć na wasze komentarze, które były i są dla mnie niesamowicie ważne. Wiedząc, że ktoś lubi mój styl pisania czy moje pomysły, wpadałam tu z czystą przyjemnością. Dziękuję każdemu kto zostawił po sobie jakikolwiek komentarz, nawet jeśli ochrzaniał mnie w nim za niewstawianie regularnie rozdziałów - przynajmniej wiedziałam, że ktoś się naprawdę wciągnął.
Na koniec, jeśli oczywiście znajdziecie czas i chęć, chciałabym poprosić o jeszcze jeden, ostatni komentarz. Chciałabym zobaczyć ilu osobom udało się dotrwać do końca. Nie zmuszam, ale na pewno będzie mi bardzo miło. 

Może teraz parę słów o ostatnim rozdziale. Przyznaję szczerze, że gdy zaczęłam pisać to opowiadanie, nie miałam nawet zarysu zakończenia. Uznałam, że wyjdzie w praniu. Z czasem moja koncepcja się zmieniała i jeszcze jakiś miesiąc temu miałam nieco inną wersję w głowie, ale ostatecznie zakończyłam to w taki, a nie inny sposób. Chyba już za często mieszałam w historii bohaterów i postanowiłam dać im wreszcie święty spokój. Możliwe, że kogoś z was zawiodłam i liczyliście na coś pikantniejszego, ale czułam, że to ma być właśnie tak. Celowo kończę też fabułę w latach 80-tych, bo umówmy się, 90-te dla Gunsów nie skończyły się zbyt dobrze. No i nic nie pobije atmosfery ejtisów, right?

Dalej... Jeszcze nie tak dawno temu myślałam sobie, że kontynuowanie pisania fan fiction w moim wieku to jakaś porażka i powinnam sobie odpuścić. Ale wiecie co? Bullshit. Może i skończyłam to opowiadanie w wieku 20 lat i poniekąd czuję się jak dinozaur, bo wiele z blogerek, które zaczynały w podobnym okresie co ja, już dawno zniknęły z blogosfery, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się tego dokonać. Byłam to winna temu opowiadaniu, bo dzięki niemu, i nie, nie przesadzam, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, a niektórzy z nich stali się nawet moimi długoletnimi przyjaciółmi. Śmiem twierdzić, że gdybym nie zawędrowała na bloggera, ominęłoby mnie mnóstwo cudownych wspomnień takich jak koncerty, na które to właśnie chodziłam i nadal chodzę z ludźmi, którzy mnie czytali. Z tego względu ani trochę nie żałuję, że zaczęłam pisać. Ba, dzięki temu mogłam rozwijać pasję i poszerzać swoją wiedzę/zainteresowania. Może era Gunsowych ff już minęła albo gdzieś się przeniosła (jestem już za stara i nie ogarniam), ale jeśli ktoś zastanawia się nad pisaniem własnego ff, to polecam, warto. 

Jeśli chodzi o jakieś moje dalsze działalności na tym blogu, niestety nie planuję żadnych nowych opowiadań. Nie chcę odgrzewanych kotletów, a nowe opowiadanie wiązałoby się z zakładaniem kolejnego bloga, do czego już mnie tak nie ciągnie. Mam natomiast ochotę napisać coś kiedyś na poważnie, ale to już inna historia. Na pewno będę wpadać tu, żeby poprawiać pierwsze rozdziały, dodawać do nich jakieś zdjęcia etc. Moje pierwsze opowiadanie trochę mnie bawi, a niektóre teksty wydają mi się teraz bardzo prymitywne, ale przynajmniej widzę progres między 2013 a 2020 haha.

I cóż... To by było chyba na tyle. Jeśli macie jakieś pytania - piszcie śmiało w komentarzach. Jeśli będziecie mieli ochotę przebrnąć przez te opowiadania jeszcze raz - enjoy. 

Zostawiam z tradycyjnym...


Buzi!

~ Wasza Rocket