~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dedykuję Martynie McKagan :)
Julia:
Od śmierci Mika minęły dwa dni. Muszę przyznać, że to zdarzenie było dla mnie zdecydowanie czymś w rodzaju zimnego prysznica. Oprzytomniałam.
Teraz znajduję się z obcymi dla mnie ludźmi na plaży. To znaczy paru tam kojarzę, są między innymi Skidzi, ale o reszcie to ja w sumie nic nie wiem. Wracając... Wszyscy stoją w niewielkim kółku i spoglądają na znajdującą się po środku urnę z prochami naszego kumpla. Pierwszy raz jestem na takim "pogrzebie", ale myślę, że Mike nie ma nic przeciwko tej ceremonii. Przeciwnie, uważam, że mu to odpowiada, co nie stary? Delikatny wiatr znad Pacyfiku drażni moje policzka. Jak na słoneczną Kalifornię to dość chłodny poranek. Otulam się szczelnie przydużym polarem i siadam na piasku koło Bolana, spoglądając na trzech facetów niosących Mike'a do oceanu i rozsypujących po chwili jego prochy w wodzie.
Cały czas towarzyszy mi dziwne, bliżej nieokreślone uczucie. Płakać? Już nie płaczę. Przygnębienia jako takiego też nie czuję. Jestem raczej jakaś taka... nieobecna. Spoglądam co trochę na ludzi wokół mnie i zadaję sobie cały czas to samo pytanie: 'Czy to w takim towarzystwie miałam ochotę się znaleźć?'
Dopiero co się modlili, a teraz leżą beztrosko na piasku i palą jointy. Dziewczyna leżąca obok mnie już w ogóle nie kontaktuje. Tłuste włosy opadają na jej wychudzone ramiona, a rozmazane od tuszu oczy spoglądają ku niebu. Tak samo robi koleś naprzeciwko, o i tamten drugi też. Cholera. Co ja tu właściwie jeszcze robię?
Wiem, że to może brzmieć dosyć pogardliwie, ale ja wcale nie uważam się za lepszą od tych ludzi. Nie czuję do nich wstrętu czy nawet złości. Sama kiedyś leżałam tak pod jakimś zajszczanym śmietnikiem i paląc marychę próbowałam zapomnieć o swoim marnym losie. Byłam identyczna. Ale nie zmienia to faktu, że ja już nie chcę takiego życia. Nie pasuję tu ani trochę.
Z tym stwierdzeniem podniosłam swoje cztery litery do góry i wytrzepałam dżinsy z piasku.
- Będę już wracać - zwróciłam się do Bolana.
- Jasne. To ten, do zobaczenia na kolejnej próbie - raczej stwierdził niż zapytał Rachel i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Mhm. Do zobaczenia - mruknęłam pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną.
Nie jestem jednak pewna czy pójdę jeszcze kiedykolwiek na ich próbę. Myślę, że przez jakiś czas powinnam zająć się bardziej przyziemnymi sprawami. Muszę wreszcie stanąć na nogi. W końcu obiecałam to Stradlinowi... Właśnie, Izzy. Tamtej nocy kiedy to płakałam w jego koszulę oboje po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy, że z narkotykami nie ma żartów i musimy uwolnić się od tego gówna. Wiadomo, nie przestaniemy brać z dnia na dzień, ale zależy nam, żeby narkotyki nie miały nad nami kontroli.
Udało mi się też namówić go na odwyk. Poszliśmy tam razem następnego ranka i kierowniczka ośrodka mimo "spóźnienia" pozwoliła mu tam zostać, więc Berry pewnie o tym zajściu nawet się nie dowie. Taką mam zresztą nadzieję. Jeśli już, to na pewno nie ode mnie.
Kamila:
Z okropnym bólem brzucha wyszłam ze sklepu fotograficznego trzymając w jednej dłoni kopertę z wywołanymi zdjęciami, po czym ruszyłam w stronę Hell House. Chyba za bardzo przejmuję się tym konkursem. Przecież szanse na wygraną są minimalne, więc o co mi tak właściwie do jasnej cholery chodzi?
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarłam do rudery i zrzucając niedbale trampki poszłam do salonu. Usiadłam na o dziwo całkowicie wolnej kanapie i wysypałam zdjęcia na stół.
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarłam do rudery i zrzucając niedbale trampki poszłam do salonu. Usiadłam na o dziwo całkowicie wolnej kanapie i wysypałam zdjęcia na stół.
Cholera, trochę tego jest. A w regulaminie napisano, że należy umieścić ich tylko pięć.
I jak tu zdecydować? Nawet nie ma mi kto doradzić... Chłopaki pewnie na próbie, Julia na pogrzebie. Tak w ogóle to jestem na siebie zła. Jako przyjaciółka powinnam bardziej zainteresować się jej życiem. Nie wiem w jakim towarzystwie obracała się przez ostatni czas, nie wiem kim był dla niej chłopak, który zmarł, ech... ja nic nie wiem.
I właśnie w tym momencie do domu weszła blondynka. Ściągnęła kurtkę, chwyciła za sok stojący na ladzie w kuchni i z nic nie wyrażającą miną usiadła koło mnie.
- Szybko wróciłaś - zaczęłam.
- Nie było już za bardzo co tam robić - powiedziała i upiła łyk z butelki.
- Ale wszystko okej?
- Powiedzmy. - Uśmiechnęła się blado i spojrzała z zaciekawieniem na zdjęcia.
- Chciałam cię przeprosić, bo ostatnio jakoś zbytnio nie poświęcałam ci czasu i... - nie dokończyłam, bo dziewczyna momentalnie mi przerwała:
- Nie wygłupiaj się. Jak już to ja powinnam cię przeprosić, bo przez pewien czas najważniejszą dla mnie rzeczą było ćpanie. Mogę tylko przyrzec, że to się zmieni - wytłumaczyła się i mocno się do mnie przytuliła.
- Ten Mike... Był dla ciebie kimś ważnym? - zapytałam odgarniając jej włosy za ucho.
- Był tylko kolegą - oznajmiła i na tym temat się skończył.
Parę minut później poprosiłam przyjaciółkę aby pomogła mi wybrać zdjęcia na konkurs i zaczęła się dyskusja. Spór trwał może z jakąś godzinę, ale wreszcie udało nam się podjąć decyzję.
Number 1 - Mój ulubiony model. Trzeba przyznać, że przez te dwa tygodnie nieźle trułam mu dupę. Ale postarał się chłopak, nie?
Number 2: I kolejna modeleczka. Bo dobre ujęcie to podstawa.
Number 3: To zdjęcie zrobiłam podczas ich ostatniego koncertu.
Number 4: Mr. Kobra! Robienie zdjęć Axlowi jest całkiem proste i przyjemne, aparat go lubi.
Number 5: Z serii: 'Jak dobrze mieć znajomości.' Zdjęcie pstryknęłam bodajże przed ich koncertem, na który nas zaprosili.
Na koniec złożyłam wszystkie zdjęcia w kupkę, wypisałam swoje dane na osobnej kartce i wkładając wszystko do koperty odłożyłam ją na komodę.
Po chwili do naszych uszu dobiegły czyjeś śmiechy, krzyki i wyzwiska.
Gunsi.
Nie zastanawiając się długo otworzyłam drzwi na oścież, a do środka momentalnie wpadło czterech dzikusów.
- Jak tam próba? - spytałam.
- Zajebiście.
- Idzie nam coraz lepiej.
- Coś czuję, że kontrakt się szykuje.
- Tylko bez Stradlina trochę kiepsko.
- Słyszałem, że na tym koncercie w The Troubadour ma zjawić się kilku gości z wytwórni.
- Żartujesz?
- Nie.
- Trzeba trochę rozgłosić wydarzenie, nie?
- No przydałoby się.
- Jakieś plakaty zróbmy.
- Z naszym talentem plastycznym?
- Bilety trzeba wciskać ludziom. Z laskami to jeszcze łatwo idzie, ale gorzej z facetami.
- Racja. Pamiętasz Axl jak jeden mięśniak zwyzywał cię od pedałów?
- Stul pysk.
- Ale miał trochę racji. Wybacz stary, ale te różowe lateksy to jakaś porażka.
- W chuju to mam. Będę się ubierał jak mi się podoba.
- Zamknąć ryje jebane panienki, lepiej zastanówcie się kogo wziąć w zastępstwie na gitarę rytmiczną.
- Chyba dadzą Stradlinowi jednodniową przepustkę, nie?
Taaa... Chłopaki żyją ostatnio tylko muzyką i zespołem.
Co nie oznacza oczywiście, że to mi przeszkadza! Przeciwnie, cieszę się, że pną się w górę i ludzie zaczynają się nimi poważnie interesować. Jedyne czego mogę się obawiać to napalonych fanek. Tak w środku... ale tak naprawdę głęboko, czuję strach przed tym, że Hudson znowu mnie zdradzi. Przecież nadejdzie w końcu czas kiedy zaczną koło nich kręcić się tabuny chętnych kobiet i nie wiem czy w takich chwilach będzie jeszcze o mnie pamiętać. Kocham go, ale zdaję sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie, a już na pewno nie zawsze musi być kolorowo. Dobra Kamila, dość. Nie zadręczaj się tym teraz.
- Potem się o tym pomyśli. Zamówcie lepiej pizze, bo żreć mi się chce - marudził Steven. Pominę fakt, że jemu bez przerwy chce się jeść. To taka jakby... studnia bez dna.
- Nie mamy pieniędzy - stwierdził ponuro Duff, a wszyscy skierowali swoje maślane oczy na mnie i na Julię.
- Jebane darmozjady. - Westchnęła blondynka i podeszła do telefonu w celu zamówienia żarcia.
Izzy:
Czyli jest tak jak mówili... Wszędzie białe ściany. A chyba w psychiatryku nie wylądowałem, nie? Och, i jeszcze dali mi białe ciuchy. Teraz to już w ogóle czuję się kurwa jak cnotka niewydymka. Ale jak to powiedziało wczoraj na zebraniu pewne grube babsko:
'Biel oczyszcza. Wy jesteście brudami ulicy. Całe wasze wnętrze jest brudne. A my jesteśmy po to, aby was z niego oczyścić.' Pizgam z tego, no ale dobra. Niech sobie nas oczyszczają. Mi to szczerze mówiąc wisi. Jestem tu głównie dla Berry. A jeżeli już jesteśmy przy tym temacie. Nie wiem co ta pieprzona miłość robi z człowiekiem, ale jeszcze rok temu nie pomyślałbym, że pójdę na odwyk dla dziewczyny. Ba... Miałem takiego jednego kolegę co to dla swojej laski się tak starał i co? Wyśmiewałem go.
'Biel oczyszcza. Wy jesteście brudami ulicy. Całe wasze wnętrze jest brudne. A my jesteśmy po to, aby was z niego oczyścić.' Pizgam z tego, no ale dobra. Niech sobie nas oczyszczają. Mi to szczerze mówiąc wisi. Jestem tu głównie dla Berry. A jeżeli już jesteśmy przy tym temacie. Nie wiem co ta pieprzona miłość robi z człowiekiem, ale jeszcze rok temu nie pomyślałbym, że pójdę na odwyk dla dziewczyny. Ba... Miałem takiego jednego kolegę co to dla swojej laski się tak starał i co? Wyśmiewałem go.
A teraz gościu ma dom w ładnej okolicy i prawie codziennie kiedy mijam ich chatę widzę jak razem opalają się w ogrodzie. W sumie szkoda. Dobry był z niego klient.
Cholera. Zapomniałem o fakcie, że zajmuję się dilerką. Diler na odwyku? Brzmi zajebiście. Może prościej... Wypuśćcie mnie stąd wreszcie!
- Izzy? Idziesz na spotkanie? - Oho. Zapomniałem jeszcze wspomnieć o moim lokatorze. Pizda nie facet za przeproszeniem. Delikatny, bezbronny, chudziutki, biedny Fletcher. Dzięki niemu rzeczywiście czuję się jak w miejscówce dla czubków.
I że niby to coś było uzależnione od hery? Whatever. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że ten idiota codziennie w nocy gada przez sen. Jak to idzie? 'Mamo... Wiem, że nie tak mnie wychowywałaś. Tato, wiem, że zawsze chciałeś być ze mnie dumny.' Teraz już wiem czemu ma o parę spotkań z psychologiem więcej niż ja. Chociaż... Psycholożka to całkiem niezła dupa. Wysoka, szczupła rudowłosa w białym fartuszku. Czasami mam ochotę klepnąć ją w tyłek, ale co jeśli to jest właśnie ta koleżanka Berry, dzięki której mogę być w tym ośrodku?
- Halo... Izzy, słyszysz mnie? - Nagle zdałem sobie sprawę, że Fletcher już od minuty macha mi ręką przed nosem.
- Taa... idę. - Podniosłem się z łóżka i razem wyszliśmy z naszej sali. Przeszliśmy cały korytarz, aż wreszcie dotarliśmy do odpowiedniego pokoju. Krzesełka. Dużo krzesełek. Ustawionych w kółeczku. Nieee. Tylko nie to!
No i się zaczęło...
- Cześć, jestem Amy. Mam szesnaście lat. Zaczęłam brać, ponieważ moje otoczenie mnie nie akceptowało, a rodzice wciąż wypominali mi błędy. Ja... Ja w końcu załamałam się psychicznie. Sięgnęłam pierwszy raz po żyletkę... Potem zaczęłam pić. A skończyło się na narkotykach... - Dopiero co zaczęła mówić, a już beczy. Chwila. Ci ludzie ją pocieszają? A, bo to niby polega na wykazywaniu żalu, tak?
- Izzy, twoja kolej. Powiedz jak się nazywasz i dlaczego sięgnąłeś po narkotyki? - spytał po jakimś czasie na oko czterdziestoletni gość w fartuchu i uśmiechnął się sztucznie. Wszyscy tu zebrani zwrócili głowy w moim kierunku.
- Po co mam mówić jak mam na imię, skoro już to powiedziałeś? - wymamrotałem, ale widząc jego grobową minę podciągnąłem się na krzesełku i wzdychając zacząłem gadkę szmatkę:
- Nazywam się Izzy... Kto by się spodziewał, nie? Zacząłem palić marychę jak miałem z dwanaście lat z czystej ciekawości i nudy. Potem zacząłem brać kokę, LSD, no i w końcu zacząłem walić heroinę. I to by było na tyle.
- Czy masz jakieś problemy? Wydajesz się być takim skrytym człowiekiem... - Dlaczego ta kobita z naprzeciwka zadaje mi pytanie?
- Nie, nie mam żadnych problemów, a nawet jakbym miał to co cię to kur... co cię to interesuje? - Posłałem jej złowrogie spojrzenie.
- Mówiłeś, że jak nie wyjdziesz z nałogu to cię dziewczyna rzuci.
I ty, Fletcher? Ty przeciwko mnie?
Po godzinie wreszcie zakończyliśmy tą całą szopkę i mogłem wyjść na zewnątrz na papierosa. Przysiadłem sobie na chodniku i mocno zaciągałem się dymem czerwonego marlboro.
- Cześć kochanie... - Usłyszałem za sobą znajomy głos, więc momentalnie się odwróciłem.
- Berry?! - Uśmiechnąłem się szeroko i szybko podnosząc się z ziemi podbiegłem do niej i mocno przytuliłem.
- No ja. Przyszłam cię odwiedzić. - Zaśmiała się słodko i cmoknęła mnie w usta.
- Wpuścili cię?
- Znajomości. - Wyszczerzyła się i przejechała dłonią po moim policzku. - Stęskniłam się za tobą... Niedługo będzie dwa tygodnie od kiedy tu jesteś.
Tak naprawdę kochanie to jestem tu dopiero drugi dzień, ale lepiej żebyś o tym nie wiedziała. - Dajesz radę?
- Ja bym nie dał rady? - I to uczucie kiedy mówisz jedno, myślisz drugie.
- W ogóle dlaczego oni chcą cię tu trzymać tydzień dłużej? Podobno wymagasz dłuższej terapii czy coś, tak? - zapytała patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem. O, czyli kierowniczka mnie nie wydała. Stawiam jej wódkę.
- Podobno tak. Ale to tylko tydzień dłużej, szybko minie. - Puściłem do niej oczko. - Chodź, przejdziemy się. - Chwyciłem ją za rękę i ruszyłem w stronę niewielkiego parku.
Rozmowa z dziewczyną dała mi wiele motywacji. Dam radę.
Tydzień później...
Duff:
- Lucy, dzisiaj masz wolne, tak? - spytałem blondynki, która była w trakcie przygotowywania sobie kawy.
- Mhm - mruknęła i po chwili z kubkiem w dłoni usiadła koło mnie na kanapie. - A co?
- Mhm - mruknęła i po chwili z kubkiem w dłoni usiadła koło mnie na kanapie. - A co?
- Chcę cię poznać z moimi przyjaciółmi, a z tego co wiem to dzisiaj poza Izzym, tym co jest na odwyku, są na chacie chyba wszyscy - zacząłem.
- Dobra, nie widzę problem. - Uśmiechnęła się i kładąc nogi na stół zaczęła skakać po kanałach telewizyjnych. W końcu włączyła jakiś program muzyczny i zaczęliśmy się w niego tępo wpatrywać.
- Czy nadal musimy być w otwartym związku? - No co? Wkurwia mnie ten fakt i już.
- Duff... Gadaliśmy już o tym pierdylion razy. Kiedy wreszcie skończysz? W ogóle nie zaczynajmy tego tematu. Idę się przebrać - odpowiedziała zdenerwowanym tonem
i wyciągając z szafki ciuchy poszła do łazienki. Jasne, po co rozmawiać, nie? Koniec tematu i tyle. Czasami czuję się przy niej jak pies. Ta kobieta chce być moją treserką, czy jak? Dobra, nie myśl tyle McKagan, bo jeszcze podejmiesz złą decyzję i znowu zostaniesz sam. - Jestem gotowa - oznajmiła zjawiając się w salonie po jakichś dziesięciu minutach, więc podniosłem swój tyłek i zacząłem wkładać kowbojki.
Po drodze nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Nawet jak chciałem ją złapać za rękę to mnie odepchnęła. Kobiety to naprawdę skomplikowany gatunek. Pamiętam, że jedyną dziewczyną, z którą szło mi się dogadać była Kelly. Na myśl o niej od razu uśmiechnąłem się pod nosem. Czasem zachowywała się gorzej niż ja. Piła za dwóch, w pokoju zawsze miała syf, łaziła po mieście ze sprayem w dłoni i wszędzie bazgrała niecenzuralne słówka. Cholera, czemu teraz o niej myślę? Duff, idioto. Zapomnij o niej. Chce ci się jeździć co weekend do Seattle? Chyba że sprowadziłbym ją do Los Angeles? Co ja pieprzę, nigdy nie opuści swojego ukochanego miasta.
- O czym myślisz? - Wyrwała mnie nagle z zamyślenia blondynka.
- Nie musisz wiedzieć - wymamrotałem, a dziewczyna dosłownie zabiła mnie spojrzeniem.
I znowu cisza.
- Jacy oni są? - Teraz się taka rozmowna zrobiłaś?
- Kto?
- No twoi przyjaciele...
- Steven to koleś z wiecznym wyszczerzem, nie radzę brać od niego towaru. Twarzy Slasha nawet nie zobaczysz, ale tak czy siak jest równym gościem. Izziego dziś nie poznasz, ale to inteligentny typek. Axl to skurwiel, choć czasem jest najnormalniejszym gościem w tym domu. Camille, dziewczyna Saula, jest zajebiście kochana i sympatyczna. A Julie... - Tu zastanowiłem się co mógłbym o niej powiedzieć. - Też świetna dziewczyna, czasem trochę chamska, ale są duże szanse, że cię polubi.
- Miło - odrzekła ironicznie. - To tu? - zapytała wskazując głową na naszą ruderę.
- Mhm.
- To może mnie chociaż obejmiesz, co? - Ależ oczywiście księżniczko...
Steven:
Właśnie byłem w trakcie uciekania przed Julie ubrany w jej stanik kiedy nagle drzwi Hell House się otworzyły, a ja oglądając się za siebie potknąłem się o nogi Axla i pierdolnąłem na podłogę uderzając głową w ścianę.
- Dobrze ci tak idioto! - krzyknęła blondynka i rzucając się na mnie jak zawodnik rugby ściągnęła ze mnie cyckonosz.
- Dobrze ci tak idioto! - krzyknęła blondynka i rzucając się na mnie jak zawodnik rugby ściągnęła ze mnie cyckonosz.
- Uspokójcie się... Duff nam kogoś przyprowadził - zganiła nas Camille, a my momentalnie podnieśliśmy się z ziemi i spojrzeliśmy na osóbkę obejmowaną przez McKagana.
No, no... Chujek ma szczęście. Ładną dupcię wyrwał!
- A więc ty jesteś tą śliczną Lucy? - Uśmiechnąłem się szeroko i ucałowałem jej dłoń. Steven dżentelmen, a co!
- Czy śliczną to nie wiem. - Zaśmiała się słodko i rozejrzała się po naszej chacie.
- Ładna, a na dodatek skromna - powiedział ochrypniętym głosem Axl i również podbił do naszej nowej koleżanki.
- Dobra, dość tych komplementów - warknął Duff i przyciągnął Lucy bliżej siebie.
- Ja jestem Camille, a to Slash. - Gitarzysta skinął głową. - Miło cię wreszcie poznać - rzuciła szatynka i wymieniła z nią uśmiech. Julie natomiast szybko odrzuciła stanik gdzieś za kanapę i również się z nią przywitała.
- No to teraz droga Lucy, musimy sprawdzić czy masz mocną głowę. - Potarłem dłonie i gestem ręki zaprosiłem ją na kanapę. Sam sięgnąłem po kilka butelek Nightrainów i postawiłem je na stoliku.
Blondynka okazała się być bardzo wygadaną osobą, więc momentalnie zdobyła moją sympatię. Jedyne co mnie zdziwiło to to, że Duff przytakiwał jej na wszystko, nic a nic się nie odzywając.
Jednak główki to ona mocnej nie miała... W innym razie nie śmiałaby się chyba ze wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.
- Powiedz, skoro jesteś z dryblasem w związku otwartym to jak często bzykasz się z innymi? - walnął nagle prosto z mostu Axl. Wszyscy spojrzeli na niego jak na kompletnego idiotę (nie żeby nim nie był), a McKagan zacisnął mocno pięści. Już wyobraziłem sobie scenkę, w której łamie Rudemu nos, ale Lucy roześmiała się tylko głośno i odpowiedziała:
- Różnie to bywa. Jak się trafi jakiś przystojny gościu to nie omieszkam się z nim zabawić, nie? Aczkolwiek Duff jest całkiem dobry w swoim fachu i najczęściej mi wystarcza.
Zapadła dziwna cisza.
Nikt nic nie mówi.
Wszyscy patrzą to na Lucy, to na Duffa.
Julie z Camille wymieniły ze sobą pełne pogardy dla blondynki spojrzenia.
Axl spuścił głowę na dół i zaśmiał się pod nosem.
Przez buzię Slasha też przemknął drobny uśmieszek.
Lucy sięgnęła po kolejną butelkę i chyba nie zdaje sobie z niczego sprawy.
Duffowi trzęsą się ręce.
A ja bacznie wszystkich obserwuję!
- Dzisiaj mamy koncert, nie? - zagadnąłem wreszcie.
- Właśnie, dziś Troubadour odwiedzi chyba parę typów z wytwórni, nie? - wtrącił Slash. Ja tylko przytaknąłem głową i wszyscy zaczęliśmy rozchodzić się po domu w poszukiwaniu ciuchów i tak dalej. Dziewczyny zostały w salonie i ponowiły konwersację z Lucy, a ja chwytając McKagana za ramię pociągnąłem go do łazienki.
- Ej, stary. Co się tak telepiesz?
- Bo jestem wkurwiony! Co ta ruda pała sobie wyobraża? - wysyczał i uderzył pięścią w szafkę, z której wyleciały wszystkie kosmetyki.
- Pomyśl o tym inaczej. Pewnie celowo chciał cię wyprowadzić z równowagi, więc wkurwiając się dajesz mu tylko satysfakcję, rozumiesz?
- Dobra... Racja. - Pokręcił głową i wyszedł z kibla. Ja uczyniłem zresztą to samo i skierowałem nogi w stronę sypialni. Podszedłem do szafy i zacząłem wyciągać z niej moją koszulkę i skórzane spodnie. Po chwili dołączył do mnie Rose.
- Jesteś pojebany, wiesz? - Spojrzałem na niego wymownie.
- Możliwe - wymamrotał obojętnym tonem i chwytając za swoje rzeczy wyszedł z pomieszczenia.
Axl:
Co ja niby takiego powiedziałem, hm? Przecież spytałem kurwa o normalną rzecz. Ale nie! Axl jest przecież skurwielem! Axl jest idiotą! Banda w chuj kulturalnych osób się znalazła. Zresztą, pieprzyć to.
Dzisiaj ważny dzień. Musimy dać czadu. Jeżeli wyjdziemy z tego klubu bez żadnej oferty na kontrakt to biorę swoją walizkę i zapierdalam do Nowego Jorku.
Dzisiaj ważny dzień. Musimy dać czadu. Jeżeli wyjdziemy z tego klubu bez żadnej oferty na kontrakt to biorę swoją walizkę i zapierdalam do Nowego Jorku.
- Komuś jeszcze potapirować łeb? - spytała Julie trzymając w jednej dłoni grzebień, a w drugiej spray.
- Mi - rzuciłem i usadowiłem się na krzesełku przodem do pomazanego lustra. Ogólnie to strasznie jebie w tej garderobie, ale da się w sumie przyzwyczaić. Skoro przeżyłem noc pod jednym dachem z Adlerem, który wpierniczył garnek fasolki po bretońsku, to ten zapach też przeżyję.
- Ty też jesteś na mnie zła? - syknąłem kiedy pociągnęła mnie za włosy.
- Ja? Skądże. - Uśmiechnęła się ironicznie i wróciła do szarpania moich kłaków. Zaraz mnie chuj strzeli.
Swoją drogą, całkiem ładnie dziś wygląda. Mam na myśli głównie tą obcisłą bluzeczkę z niezłym dekoltem. Korzystając z tego, że była zajęta, spoglądałem na nią w odbiciu. W końcu jednak chyba to zauważyła, bo nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, więc szybko spuściłem głowę w dół.
- Dobra, gotowe - powiedziała i poszła pomóc Toddowi z makijażem. Izzy niestety nie mógł wyjść z ośrodka nawet na jeden wieczór, więc zaproponowaliśmy naszemu staremu kumplowi występ z nami w zamian za butelkę czystej. Zgodził się bez zastanowienia. I to właśnie w nim lubię.
Po dwudziestu minutach mogliśmy wreszcie wejść na scenę. Spojrzałem jeszcze na zegarek i widząc, że mamy dziesięciominutowe spóźnienie, z zadowoleniem wyszedłem z garderoby.
- Wake up! Time do dieeeeeeeeee! - zawyłem, a publiczność od razu zaczęła gwizdać, krzyczeć i co tam jeszcze można robić. Nie zdążyłem jeszcze nic zaśpiewać, a już pierwszy stanik poleciał w moją stronę. Złapałem go z cwaniackim uśmieszkiem i rzuciłem do tyłu na potem.
Na początek zaczęliśmy grać Out ta get me, czyli utwór, który napisałem siedząc w więziennej celi. Uwielbiam nadawać muzyce szorstkości, więc i tym razem starałem się, żeby mój głos był wręcz surowy. Jakoś w połowie utworu zobaczyłem przy jednym ze stolików całkiem miło wyglądającego gościa, który z zaciekawieniem spoglądał na nasz występ. Światełko zapaliło się w mojej głowie od razu. Zacząłem wić się po scenie jak kobra. Byłem w swoim żywiole.
Po pierwszym kawałku przyszła pora na Paradise City. Zaraz po nim zagraliśmy Welcome to the Jungle, Nightrain, Think about you, Reckless Life, Mama Kin, Nice Boys, a na koniec zostawiliśmy My Michelle.
Jeśli mam być szczery, a zawsze jestem, uważam, że poszło nam zajebiście.
Spoceni, ale jakże zadowoleni zeszliśmy ze sceny i zajęliśmy nasz stały stolik. Dziewczyny już czekały na nas z butelkami Danielsa. Nawet dryblasowi poprawił się humor i popalał teraz fajkę z wtuloną do siebie Lucy. I po co się na mnie tak wkurwiał?
W pewnym momencie poczułem jak ktoś szturcha mnie w nogę.
- Ekhm. - Odchrząknęła Julie i uniosła wzrok ponad moją głowę. Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem tego samego gościa, który podczas koncertu siedział w kącie i bacznie nam się przyglądał.
- Nazywam się Tom Zutaut i jestem z wytwórni Geffen Records - przedstawił się dosyć niski i krępy mężczyzna, a ja momentalnie zrobiłem mu miejsce obok siebie.
- Siadaj pan.
- Mówcie mi Tom, jesteśmy w końcu w podobnym wieku. - Uśmiechnął się i usiadł koło mnie. Wszyscy wbili w niego wzrok, przez co poczuł się chyba nieco niekomfortowo, ale w końcu przeszedł do konkretów. - Podłapałem haczyk już po trzech pierwszych utworach, zresztą dużo o was słychać w mieście. Trzy lata temu podpisałem kontrakt z Motley Crue, jak widzicie, źle na tym nie wyszli. Jeśli jednak mowa o was - Tu ściszył nieco głos, więc wszyscy się nad nimi pochyliliśmy. - Myślę, że możecie stać się jeszcze większymi gwiazdami niż oni - dokończył, a w naszych oczach momentalnie pojawiły się iskierki. - Pytanie jest jedno. Czy chcielibyście podpisać kontrakt z Geffen? - Cholera! On się jeszcze pyta? Przecież to jedna z najlepszych wytwórni!
- Chyba się dogadamy! - odpowiedziałem za wszystkich i poklepałem Toma po plecach.
- W takim razie porozmawiam jeszcze o tym z Davidem Geffenem i zjawię się u was jutro, aby uzgodnić szczegóły - powiedział i wstając od stolika wyszedł z klubu.
- Ja pierdolę! Będziemy mieć kontrakt z Geffen! - zawołał Adler i walnął pięścią w stół.
- Dobra chłopaki, stawiam wam wszystkim po kolejce! - Zaśmiała się Camille i wyplątując się z objęć Hudsona poszła złożyć zamówienie.
Coś czuję, że zapowiada się niezłe chlanie...
Następnego dnia...
Slash:
O Hendriksie wszechmogący! Powiedz, że jeszcze nie umarłem. Powiedz, że jeszcze będę mógł stąpać po kalifornijskich chodnikach! Powiedz, że butelka Danielsa dotknie jeszcze mych ust! Powiedz, że... Co ja pierdolę, równie dobrze mogę zdechnąć.
- Chłopaki... - Usłyszałem czyjś zachrypnięty głos z drugiego końca salonu. - Dzisiaj ma chyba wpaść tu gościu z wytwórni, nie?
- O cholera, rzeczywiście. Dobra, podnosić tyłki! - Od kiedy Steven kontaktuje z nas wszystkich najlepiej?
Dobra, chyba rzeczywiście trzeba wstać. Ewentualnie najpierw podnieść powieki. Ok, podniosłem. Obraz zamazany, ale widzę. Jedna nóżka. Druga nóżka. No! I stoimy!
- Jakie są straty sierżancie? - zapytałem Adlera, który biegał po pokoju i wszystkich policzkował.
- A więc tak... Duff jest nieprzytomny i wali od niego wódą. Camille się odzywa, ale nie wstaje.
- Bo nie mogę do cholery! - krzyknęła szatynka i spoglądając na mnie zaczęła mi machać?
- Ty jako tako się trzymasz, Julie śpi chyba za kanapą, a Axl... - Tu podszedł do rudzielca i zaczął nim potrząsać.
- Czego ode mnie święty spokój chcecie wszyscy co? - wybełkotał.
- No pięknie... Jak ty będziesz rozmawiał z Tomem? - Gorączkował się blondyn. - Sierżancie Hudson, przynieś wiadro zimnej wody! - Jak powiedział, tak zrobiłem. Teraz tylko pytanie, jak zareaguje ten szajbus? Dobra, raz kozie śmierć, nie? Steven podniósł do góry jego opadający łeb, a ja wylałem na niego całą zawartość wiadra. Axl wytrzeszczył oczy, rozejrzał się po salonie, po czym wbijając we mnie swoje gały rzucił się na mnie z pięściami.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz, co?! - wrzeszczał. Na szczęście Popcorn rzucił mi się z pomocą i po jakichś piętnastu minutach dzikie zwierzę został ujarzmione.
- Która godzina? - odezwał się głos zza kanapy.
- Czternasta - odpowiedziałem i w tym samym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Cholera. Jeśli Tom zobaczy nas w takim stanie to nie wiem czy nadal będzie chciał podpisywać z nami kontrakt. Mimo wszystko zasłaniając twarz swoimi lokami podszedłem do drzwi i biorąc oddech otworzyłem je z szerokim uśmiechem. Eee... Listonosz?
- Dzień dobry. Chciałem wrzucić list do skrzynki, ale takowej tu nie widzę, więc dostarczam osobiście - mruknął z niezadowoleniem. List? Odkąd pamiętam żaden z nas nie otrzymał jeszcze żadnego listu. No chyba, że mandaciki.
- To chyba do mnie! - wrzasnęła Camille i zataczając się podbiegła do nas, po czym wyrwała kopertę z rąk listonosza. Facet mruknął jeszcze coś pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i udał się w swoją stronę. Ja natomiast przymknąłem drzwi i spojrzałem na szatynkę, która pochłaniała wzrokiem jakąś kartkę.
- Nie uwierzycie! Zostałam fotografką dla magazynu Rolling Stone! - pisnęła, a ja chwyciłem ją w pasie i uniosłem wysoko do góry.
- Dzięki komu? Dzięki komu? - Śmiałem się.
- No wam wszystkim! - Wyszczerzyła się, po czym wpiła zachłannie w moje usta.
- Gratulacje! Musimy to opić! - zawołał Adler. - To znaczy potem... Jutro... Kiedyś...
Tak czy siak wszyscy wyściskaliśmy Camille i walnęliśmy się na kanapę w celu obejrzenia jakiegoś dennego kryminału. Po jakichś dwóch godzinach w naszej chacie zjawił się Zutaut. Zrzucił cały syf z fotela i zasiadając na nim wygodnie zmierzył nas wszystkich wzrokiem.
- Sprawa ma się tak... Po długiej rozmowie z Davidem, długiej dlatego, że nie wierzy, że możecie być jednym z największych rockandrollowych zespołów na świecie, w końcu udało mi się pójść z nim na ugodę. Czek otrzymacie na pięćdziesiąt tysięcy. Jakieś pytania?
- Pięćdziesiąt to za mało. Rozmawiałem już z paroma innymi osobami z tej branży i proponowali więcej. Problem tkwił tylko w tym, że chcieli z nas zrobić jedną wielką komerchę - odezwał się Axl i wbił wzrok w Toma. Rudy dobrze kombinuje...
- To ile byście chcieli?
- Jeśli zdobędziesz dla nas czek na siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów do szóstej wieczorem w piątek, podpiszemy z tobą umowę. Jeśli nie, pójdziemy do kogoś innego - powiedział stanowczo Rose, a wszyscy skierowali wzrok na Zutauta.
- Dobrze. Zobaczę co da się zrobić. - Westchnął i wyszedł z Hell House. A my, jak gdyby nigdy nic powróciliśmy do oglądania telewizji. Wkrótce jednak znudziło mi się to gówno, więc wyciągnąłem swoją dziewczynę na drinka do baru.
- Wiesz, że cieszę się twoim szczęściem, ale może już wystarczy, hm? - spytałem kiedy od ponad pół godziny opowiadała z zaangażowaniem o swojej przyszłej pracy.
- Cholera, wybacz. Przynudzam. Ale nawet nie wiesz jak się cieszę! To jest... Spełnienie marzeń. Ba, ja nawet o tym nie śmiałam marzyć. Jeszcze będę wam robiła zdjęcia na pierwszą okładkę, zobaczysz! - Uśmiechnęła się i cmoknęła mnie krótko w usta. Hmm... Ta wizja mi się nawet podoba.
- Czyli jutro idziesz do ich siedziby, tak?
- Mhm. Stres mnie zżera, ale mniejsza z tym - wymamrotała i oparła głowę na moim ramieniu. Teraz dopiero zacząłem pojmować co tak na prawdę się dzieje.
Guns N' Roses pnie się w górę, moja ukochana zaczyna nową pracę w najlepszym magazynie muzycznym. Wszystko się zmienia. A co będzie kiedy wreszcie wydamy płytę i staniemy się bogaci? Pewnie każdy z nas będzie wolał zamieszkać w czymś lepszym niż nasze Hell House, nie? Szkoda, że ja nie jestem tym 'każdy'. Czy ja się właśnie martwię o przyszłość?
- Jeszcze jedną whisky, proszę!
Julia:
Duff od razu zmył się do swojej dziewczyny. Steven kręcił się jeszcze jakiś czas po ruderze, ale w końcu z trzaskiem drzwi również wyszedł z rudery. Dobrze wiedziałam czego szukał, ale od czasu gdy Stradlina z nami nie ma, jego tajna półeczka świeci pustkami. Cholera... Sama mam ochotę coś wciągnąć. Ale nie ma mowy. Coś sobie w końcu obiecałam, nie? Chwyciłam więc za butelkę piwa i siadając na blacie przy włączonym radiu spoglądałam to na widok za oknem, to na Axla. Rudy akurat był w tym momencie zajęty porównywaniem wielkości staników, które zebrał po wczorajszym koncercie. Bez komentarza.
Po jakimś czasie sięgnął jednak po telefon i wykręcił numer zapisany na czerwonym koronkowym biustonoszu. Rozmowa długo nie trwała, ale sądząc po uśmieszku Rose'a była udana.
Po jakimś czasie sięgnął jednak po telefon i wykręcił numer zapisany na czerwonym koronkowym biustonoszu. Rozmowa długo nie trwała, ale sądząc po uśmieszku Rose'a była udana.
- Czyli rozumiem, że zaraz będziesz miał gościa? - spytałam z nutką ironii.
- Mhm. Dokładnie za jakieś dwadzieścia minut - odpowiedział.
- O, jak miło. Zdążę się jeszcze w coś przebrać - rzuciłam z ironią i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, rozpuściłam włosy i zaczęłam zastanawiać się dokąd by się teraz udać. Już miałam sięgnąć po czerwoną szminkę, ale stwierdziłam, że nie mam dziś ochoty na szlajanie się po klubach. Jedyne co zrobiłam to założyłam coś cieplejszego i po kilku minutach wróciłam do salonu.
- To znaczy wiesz... Ja cię nie wyrzucam, ale...
- Dobra, skończ. - Wywróciłam oczami i sięgając po dżinsową kurtkę wyszłam z Hell House, mijając się w drzwiach z... z typową kurwą. Udałam się na tyły domu i władowując się do Duffowego vana usiadłam na przednim siedzeniu. Rozsunęłam je nieco do tyłu i oparłam nogi o kierownicę. Jedyne co mi pozostało jeszcze do zrobienia to włączenie kasety 'The Eagles'.
I nareszcie mogłam oddać się swoim rozmyśleniom.
Pierwsze, życie zawodowe: No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak dalsza praca w klubie, nie? Cieszę się, że Kamili się udało wyrwać z tego gówna jakim jest roznoszenie alkoholu obleśnym w większości typom, ale martwi mnie fakt, że teraz zostanę tam sama. To znaczy wiadomo... Jest jeszcze Berry i kilka innych sympatycznych dziewczyn, ale to nie będzie już to samo.
Po drugie, życie prywatne: Przykre, że kobieta prowadząca przelotne życie towarzyskie zawsze musi być nazywana dziwką, nie? Mam czasem ochotę umówić się z jakimś przyzwoicie wyglądającym chłopakiem i spędzić z nim noc bez zobowiązań. W sumie... Pieprzyć zdanie innych, zrobię jak będę chciała.
Po trzecie... Cholera, kto szczeknął?
Nagle z tylnego siedzenia wyskoczył Eddie i ułożył się na mojej kurtce.
- Co piesku? Też miałeś ochotę na chwilę refleksji w limuzynie McKagana? - mruknęłam i podrapałam go za uchem. Lubię tego psa, serio.
No a po trzecie... A dobra, nie będzie żadnego po trzecie. Idę kurwa spać.