niedziela, 29 grudnia 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 37

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dedykuję Martynie McKagan :)




Julia:


        Od śmierci Mika minęły dwa dni. Muszę przyznać, że to zdarzenie było dla mnie zdecydowanie czymś w rodzaju zimnego prysznica. Oprzytomniałam. 
Teraz znajduję się z obcymi dla mnie ludźmi na plaży. To znaczy paru tam kojarzę, są między innymi Skidzi, ale o reszcie to ja w sumie nic nie wiem. Wracając... Wszyscy stoją w niewielkim kółku i spoglądają na znajdującą się po środku urnę z prochami naszego kumpla. Pierwszy raz jestem na takim "pogrzebie", ale myślę, że Mike nie ma nic przeciwko tej ceremonii. Przeciwnie, uważam, że mu to odpowiada, co nie stary? Delikatny wiatr znad Pacyfiku drażni moje policzka. Jak na słoneczną Kalifornię to dość chłodny poranek. Otulam się szczelnie przydużym polarem i siadam na piasku koło Bolana, spoglądając na trzech facetów niosących Mike'a do oceanu i rozsypujących po chwili jego prochy w wodzie.  
Cały czas towarzyszy mi dziwne, bliżej nieokreślone uczucie. Płakać? Już nie płaczę. Przygnębienia jako takiego też nie czuję. Jestem raczej jakaś taka... nieobecna. Spoglądam co trochę na ludzi wokół mnie i zadaję sobie cały czas to samo pytanie: 'Czy to w takim towarzystwie miałam ochotę się znaleźć?'
Dopiero co się modlili, a teraz leżą beztrosko na piasku i palą jointy. Dziewczyna leżąca obok mnie już w ogóle nie kontaktuje. Tłuste włosy opadają na jej wychudzone ramiona, a rozmazane od tuszu oczy spoglądają ku niebu. Tak samo robi koleś naprzeciwko, o i tamten drugi też. Cholera. Co ja tu właściwie jeszcze robię?
Wiem, że to może brzmieć dosyć pogardliwie, ale ja wcale nie uważam się za lepszą od tych ludzi. Nie czuję do nich wstrętu czy nawet złości. Sama kiedyś leżałam tak pod jakimś zajszczanym śmietnikiem i paląc marychę próbowałam zapomnieć o swoim marnym losie. Byłam identyczna. Ale nie zmienia to faktu, że ja już nie chcę takiego życia. Nie pasuję tu ani trochę. 
Z tym stwierdzeniem podniosłam swoje cztery litery do góry i wytrzepałam dżinsy z piasku.
  - Będę już wracać - zwróciłam się do Bolana.
 - Jasne. To ten, do zobaczenia na kolejnej próbie - raczej stwierdził niż zapytał Rachel i uśmiechnął się do mnie lekko.
  - Mhm. Do zobaczenia - mruknęłam pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną. 
Nie jestem jednak pewna czy pójdę jeszcze kiedykolwiek na ich próbę. Myślę, że przez jakiś czas powinnam zająć się bardziej przyziemnymi sprawami. Muszę wreszcie stanąć na nogi. W końcu obiecałam to Stradlinowi... Właśnie, Izzy. Tamtej nocy kiedy to płakałam w jego koszulę oboje po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy, że z narkotykami nie ma żartów i musimy uwolnić się od tego gówna. Wiadomo, nie przestaniemy brać z dnia na dzień, ale zależy nam, żeby narkotyki nie miały nad nami kontroli. 
Udało mi się też namówić go na odwyk. Poszliśmy tam razem następnego ranka i kierowniczka ośrodka mimo "spóźnienia" pozwoliła mu tam zostać, więc Berry pewnie o tym zajściu nawet się nie dowie. Taką mam zresztą nadzieję. Jeśli już, to na pewno nie ode mnie. 









Kamila:



        Z okropnym bólem brzucha wyszłam ze sklepu fotograficznego trzymając w jednej dłoni kopertę z wywołanymi zdjęciami, po czym ruszyłam w stronę Hell House. Chyba za bardzo przejmuję się tym konkursem. Przecież szanse na wygraną są minimalne, więc o co mi tak właściwie do jasnej cholery chodzi? 
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarłam do rudery i zrzucając niedbale trampki poszłam do salonu. Usiadłam na o dziwo całkowicie wolnej kanapie i wysypałam zdjęcia na stół. 
Cholera, trochę tego jest. A w regulaminie napisano, że należy umieścić ich tylko pięć. 
I jak tu zdecydować? Nawet nie ma mi kto doradzić... Chłopaki pewnie na próbie, Julia na pogrzebie. Tak w ogóle to jestem na siebie zła. Jako przyjaciółka powinnam bardziej zainteresować się jej życiem. Nie wiem w jakim towarzystwie obracała się przez ostatni czas, nie wiem kim był dla niej chłopak, który zmarł, ech... ja nic nie wiem. 
I właśnie w tym momencie do domu weszła blondynka. Ściągnęła kurtkę, chwyciła za sok stojący na ladzie w kuchni i z nic nie wyrażającą miną usiadła koło mnie.
  - Szybko wróciłaś - zaczęłam.
  - Nie było już za bardzo co tam robić - powiedziała i upiła łyk z butelki.
  - Ale wszystko okej?
  - Powiedzmy. - Uśmiechnęła się blado i spojrzała z zaciekawieniem na zdjęcia.
  - Chciałam cię przeprosić, bo ostatnio jakoś zbytnio nie poświęcałam ci czasu i... - nie dokończyłam, bo dziewczyna momentalnie mi przerwała:
  - Nie wygłupiaj się. Jak już to ja powinnam cię przeprosić, bo przez pewien czas najważniejszą dla mnie rzeczą było ćpanie. Mogę tylko przyrzec, że to się zmieni - wytłumaczyła się i mocno się do mnie przytuliła.
  - Ten Mike... Był dla ciebie kimś ważnym? - zapytałam odgarniając jej włosy za ucho.
  - Był tylko kolegą - oznajmiła i na tym temat się skończył. 
Parę minut później poprosiłam przyjaciółkę aby pomogła mi wybrać zdjęcia na konkurs i zaczęła się dyskusja. Spór trwał może z jakąś godzinę, ale wreszcie udało nam się podjąć decyzję.


Number 1 - Mój ulubiony model. Trzeba przyznać, że przez te dwa tygodnie nieźle trułam mu dupę. Ale postarał się chłopak, nie? 







Number 2: I kolejna modeleczka. Bo dobre ujęcie to podstawa.

                 





Number 3: To zdjęcie zrobiłam podczas ich ostatniego koncertu. 

               






Number 4: Mr. Kobra! Robienie zdjęć Axlowi jest całkiem proste i przyjemne, aparat go lubi.








Number 5: Z serii: 'Jak dobrze mieć znajomości.' Zdjęcie pstryknęłam bodajże przed ich koncertem, na który nas zaprosili. 



Na koniec złożyłam wszystkie zdjęcia w kupkę, wypisałam swoje dane na osobnej kartce i wkładając wszystko do koperty odłożyłam ją na komodę. 
Po chwili do naszych uszu dobiegły czyjeś śmiechy, krzyki i wyzwiska. 
Gunsi. 
Nie zastanawiając się długo otworzyłam drzwi na oścież, a do środka momentalnie wpadło czterech dzikusów.
  - Jak tam próba? - spytałam.  
  - Zajebiście. 
  - Idzie nam coraz lepiej.
  - Coś czuję, że kontrakt się szykuje. 
  - Tylko bez Stradlina trochę kiepsko. 
  - Słyszałem, że na tym koncercie w The Troubadour ma zjawić się kilku gości z wytwórni.
  - Żartujesz?
  - Nie. 
  - Trzeba trochę rozgłosić wydarzenie, nie?
  - No przydałoby się.
  - Jakieś plakaty zróbmy. 
  - Z naszym talentem plastycznym?
  - Bilety trzeba wciskać ludziom. Z laskami to jeszcze łatwo idzie, ale gorzej z facetami. 
  - Racja. Pamiętasz Axl jak jeden mięśniak zwyzywał cię od pedałów?
  - Stul pysk. 
  - Ale miał trochę racji. Wybacz stary, ale te różowe lateksy to jakaś porażka.
  - W chuju to mam. Będę się ubierał jak mi się podoba. 
  - Zamknąć ryje jebane panienki, lepiej zastanówcie się kogo wziąć w zastępstwie na gitarę rytmiczną.
  - Chyba dadzą Stradlinowi jednodniową przepustkę, nie? 
Taaa... Chłopaki żyją ostatnio tylko muzyką i zespołem. 
Co nie oznacza oczywiście, że to mi przeszkadza! Przeciwnie, cieszę się, że pną się w górę i ludzie zaczynają się nimi poważnie interesować. Jedyne czego mogę się obawiać to napalonych fanek. Tak w środku... ale tak naprawdę głęboko, czuję strach przed tym, że Hudson znowu mnie zdradzi. Przecież nadejdzie w końcu czas kiedy zaczną koło nich kręcić się tabuny chętnych kobiet i nie wiem czy w takich chwilach będzie jeszcze o mnie pamiętać. Kocham go, ale zdaję sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie, a już na pewno nie zawsze musi być kolorowo. Dobra Kamila, dość. Nie zadręczaj się tym teraz.
  - Potem się o tym pomyśli. Zamówcie lepiej pizze, bo żreć mi się chce - marudził Steven. Pominę fakt, że jemu bez przerwy chce się jeść. To taka jakby... studnia bez dna. 
  - Nie mamy pieniędzy - stwierdził ponuro Duff, a wszyscy skierowali swoje maślane oczy na mnie i na Julię. 
  - Jebane darmozjady. - Westchnęła blondynka i podeszła do telefonu w celu zamówienia żarcia. 









Izzy:



   Czyli jest tak jak mówili... Wszędzie białe ściany. A chyba w psychiatryku nie wylądowałem, nie? Och, i jeszcze dali mi białe ciuchy. Teraz to już w ogóle czuję się kurwa jak cnotka niewydymka. Ale jak to powiedziało wczoraj na zebraniu pewne grube babsko:
'Biel oczyszcza. Wy jesteście brudami ulicy. Całe wasze wnętrze jest brudne. A my jesteśmy po to, aby was z niego oczyścić.' Pizgam z tego, no ale dobra. Niech sobie nas oczyszczają. Mi to szczerze mówiąc wisi. Jestem tu głównie dla Berry. A jeżeli już jesteśmy przy tym temacie. Nie wiem co ta pieprzona miłość robi z człowiekiem, ale jeszcze rok temu nie pomyślałbym, że pójdę na odwyk dla dziewczyny. Ba... Miałem takiego jednego kolegę co to dla swojej laski się tak starał i co? Wyśmiewałem go. 
A teraz gościu ma dom w ładnej okolicy i prawie codziennie kiedy mijam ich chatę widzę jak razem opalają się w ogrodzie. W sumie szkoda. Dobry był z niego klient. 
Cholera. Zapomniałem o fakcie, że zajmuję się dilerką. Diler na odwyku? Brzmi zajebiście. Może prościej... Wypuśćcie mnie stąd wreszcie! 
  - Izzy? Idziesz na spotkanie? - Oho. Zapomniałem jeszcze wspomnieć o moim lokatorze. Pizda nie facet za przeproszeniem. Delikatny, bezbronny, chudziutki, biedny Fletcher. Dzięki niemu rzeczywiście czuję się jak w miejscówce dla czubków. 
I że niby to coś było uzależnione od hery? Whatever. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że ten idiota codziennie w nocy gada przez sen. Jak to idzie? 'Mamo... Wiem, że nie tak mnie wychowywałaś. Tato, wiem, że zawsze chciałeś być ze mnie dumny.' Teraz już wiem czemu ma o parę spotkań z psychologiem więcej niż ja. Chociaż... Psycholożka to całkiem niezła dupa. Wysoka, szczupła rudowłosa w białym fartuszku. Czasami mam ochotę klepnąć ją w tyłek, ale co jeśli to jest właśnie ta koleżanka Berry, dzięki której mogę być w tym ośrodku? 
  - Halo... Izzy, słyszysz mnie? - Nagle zdałem sobie sprawę, że Fletcher już od minuty macha mi ręką przed nosem. 
  - Taa... idę. - Podniosłem się z łóżka i razem wyszliśmy z naszej sali. Przeszliśmy cały korytarz, aż wreszcie dotarliśmy do odpowiedniego pokoju. Krzesełka. Dużo krzesełek. Ustawionych w kółeczku. Nieee. Tylko nie to! 
No i się zaczęło...
  - Cześć, jestem Amy. Mam szesnaście lat. Zaczęłam brać, ponieważ moje otoczenie mnie nie akceptowało, a rodzice wciąż wypominali mi błędy. Ja... Ja w końcu załamałam się psychicznie. Sięgnęłam pierwszy raz po żyletkę... Potem zaczęłam pić. A skończyło się na narkotykach... - Dopiero co zaczęła mówić, a już beczy. Chwila. Ci ludzie ją pocieszają? A, bo to niby polega na wykazywaniu żalu, tak? 
  - Izzy, twoja kolej. Powiedz jak się nazywasz i dlaczego sięgnąłeś po narkotyki? - spytał po jakimś czasie na oko czterdziestoletni gość w fartuchu i uśmiechnął się sztucznie. Wszyscy tu zebrani zwrócili głowy w moim kierunku.
  - Po co mam mówić jak mam na imię, skoro już to powiedziałeś? - wymamrotałem, ale widząc jego grobową minę podciągnąłem się na krzesełku i wzdychając zacząłem gadkę szmatkę:
  - Nazywam się Izzy... Kto by się spodziewał, nie? Zacząłem palić marychę jak miałem z dwanaście lat z czystej ciekawości i nudy. Potem zacząłem brać kokę, LSD, no i w końcu zacząłem walić heroinę. I to by było na tyle.
  - Czy masz jakieś problemy? Wydajesz się być takim skrytym człowiekiem... - Dlaczego ta kobita z naprzeciwka zadaje mi pytanie? 
  - Nie, nie mam żadnych problemów, a nawet jakbym miał to co cię to kur... co cię to interesuje? - Posłałem jej złowrogie spojrzenie.
  - Mówiłeś, że jak nie wyjdziesz z nałogu to cię dziewczyna rzuci.
I ty, Fletcher? Ty przeciwko mnie? 
Po godzinie wreszcie zakończyliśmy tą całą szopkę i mogłem wyjść na zewnątrz na papierosa. Przysiadłem sobie na chodniku i mocno zaciągałem się dymem czerwonego marlboro. 
  - Cześć kochanie... - Usłyszałem za sobą znajomy głos, więc momentalnie się odwróciłem.
  - Berry?! - Uśmiechnąłem się szeroko i szybko podnosząc się z ziemi podbiegłem do niej i mocno przytuliłem. 
  - No ja. Przyszłam cię odwiedzić. - Zaśmiała się słodko i cmoknęła mnie w usta.
  - Wpuścili cię? 
  - Znajomości. - Wyszczerzyła się i przejechała dłonią po moim policzku. - Stęskniłam się za tobą... Niedługo będzie dwa tygodnie od kiedy tu jesteś.
Tak naprawdę kochanie to jestem tu dopiero drugi dzień, ale lepiej żebyś o tym nie wiedziała. - Dajesz radę?
  - Ja bym nie dał rady? - I to uczucie kiedy mówisz jedno, myślisz drugie.
  - W ogóle dlaczego oni chcą cię tu trzymać tydzień dłużej? Podobno wymagasz dłuższej terapii czy coś, tak? - zapytała patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem. O, czyli kierowniczka mnie nie wydała. Stawiam jej wódkę. 
  - Podobno tak. Ale to tylko tydzień dłużej, szybko minie. - Puściłem do niej oczko. - Chodź, przejdziemy się. - Chwyciłem ją za rękę i ruszyłem w stronę niewielkiego parku. 
Rozmowa z dziewczyną dała mi wiele motywacji. Dam radę.  






Tydzień później...






Duff:




  - Lucy, dzisiaj masz wolne, tak? - spytałem blondynki, która była w trakcie przygotowywania sobie kawy.
  - Mhm - mruknęła i po chwili z kubkiem w dłoni usiadła koło mnie na kanapie. - A co?
  - Chcę cię poznać z moimi przyjaciółmi, a z tego co wiem to dzisiaj poza Izzym, tym co jest na odwyku, są na chacie chyba wszyscy - zacząłem. 
  - Dobra, nie widzę problem. - Uśmiechnęła się i kładąc nogi na stół zaczęła skakać po kanałach telewizyjnych. W końcu włączyła jakiś program muzyczny i zaczęliśmy się w niego tępo wpatrywać. 
  - Czy nadal musimy być w otwartym związku? - No co? Wkurwia mnie ten fakt i już.
  - Duff... Gadaliśmy już o tym pierdylion razy. Kiedy wreszcie skończysz? W ogóle nie zaczynajmy tego tematu. Idę się przebrać - odpowiedziała zdenerwowanym tonem
i wyciągając z szafki ciuchy poszła do łazienki. Jasne, po co rozmawiać, nie? Koniec tematu i tyle. Czasami czuję się przy niej jak pies. Ta kobieta chce być moją treserką, czy jak? Dobra, nie myśl tyle McKagan, bo jeszcze podejmiesz złą decyzję i znowu zostaniesz sam. - Jestem gotowa - oznajmiła zjawiając się w salonie po jakichś dziesięciu minutach, więc podniosłem swój tyłek i zacząłem wkładać kowbojki. 
        Po drodze nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Nawet jak chciałem ją złapać za rękę to mnie odepchnęła. Kobiety to naprawdę skomplikowany gatunek. Pamiętam, że jedyną dziewczyną, z którą szło mi się dogadać była Kelly. Na myśl o niej od razu uśmiechnąłem się pod nosem. Czasem zachowywała się gorzej niż ja. Piła za dwóch, w pokoju zawsze miała syf, łaziła po mieście ze sprayem w dłoni i wszędzie bazgrała niecenzuralne słówka. Cholera, czemu teraz o niej myślę? Duff, idioto. Zapomnij o niej. Chce ci się jeździć co weekend do Seattle? Chyba że sprowadziłbym ją do Los Angeles? Co ja pieprzę, nigdy nie opuści swojego ukochanego miasta. 
  - O czym myślisz? - Wyrwała mnie nagle z zamyślenia blondynka.
 - Nie musisz wiedzieć - wymamrotałem, a dziewczyna dosłownie zabiła mnie spojrzeniem. 
I znowu cisza. 
  - Jacy oni są? - Teraz się taka rozmowna zrobiłaś?
   - Kto?
  - No twoi przyjaciele...
  - Steven to koleś z wiecznym wyszczerzem, nie radzę brać od niego towaru. Twarzy Slasha nawet nie zobaczysz, ale tak czy siak jest równym gościem. Izziego dziś nie poznasz, ale to inteligentny typek. Axl to skurwiel, choć czasem jest najnormalniejszym gościem w tym domu. Camille, dziewczyna Saula, jest zajebiście kochana i sympatyczna. A Julie... - Tu zastanowiłem się co mógłbym o niej powiedzieć. - Też świetna dziewczyna, czasem trochę chamska, ale są duże szanse, że cię polubi. 
  - Miło - odrzekła ironicznie. - To tu? - zapytała wskazując głową na naszą ruderę.
  - Mhm.
  - To może mnie chociaż obejmiesz, co? - Ależ oczywiście księżniczko...









Steven:



        Właśnie byłem w trakcie uciekania przed Julie ubrany w jej stanik kiedy nagle drzwi Hell House się otworzyły, a ja oglądając się za siebie potknąłem się o nogi Axla i pierdolnąłem na podłogę uderzając głową w ścianę. 
  - Dobrze ci tak idioto! - krzyknęła blondynka i rzucając się na mnie jak zawodnik rugby ściągnęła ze mnie cyckonosz. 
  - Uspokójcie się... Duff nam kogoś przyprowadził - zganiła nas Camille, a my momentalnie podnieśliśmy się z ziemi i spojrzeliśmy na osóbkę obejmowaną przez McKagana. 
No, no... Chujek ma szczęście. Ładną dupcię wyrwał!
  - A więc ty jesteś tą śliczną Lucy? - Uśmiechnąłem się szeroko i ucałowałem jej dłoń. Steven dżentelmen, a co!
  - Czy śliczną to nie wiem. - Zaśmiała się słodko i rozejrzała się po naszej chacie. 
  - Ładna, a na dodatek skromna - powiedział ochrypniętym głosem Axl i również podbił do naszej nowej koleżanki. 
  - Dobra, dość tych komplementów - warknął Duff i przyciągnął Lucy bliżej siebie. 
  - Ja jestem Camille, a to Slash. - Gitarzysta skinął głową. - Miło cię wreszcie poznać - rzuciła szatynka i wymieniła z nią uśmiech. Julie natomiast szybko odrzuciła stanik gdzieś za kanapę i również się z nią przywitała. 
  - No to teraz droga Lucy, musimy sprawdzić czy masz mocną głowę. - Potarłem dłonie i gestem ręki zaprosiłem ją na kanapę. Sam sięgnąłem po kilka butelek Nightrainów i postawiłem je na stoliku. 
       Blondynka okazała się być bardzo wygadaną osobą, więc momentalnie zdobyła moją sympatię. Jedyne co mnie zdziwiło to to, że Duff przytakiwał jej na wszystko, nic a nic się nie odzywając.  
Jednak główki to ona mocnej nie miała... W innym razie nie śmiałaby się chyba ze wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.
  - Powiedz, skoro jesteś z dryblasem w związku otwartym to jak często bzykasz się z innymi? - walnął nagle prosto z mostu Axl. Wszyscy spojrzeli na niego jak na kompletnego idiotę (nie żeby nim nie był), a McKagan zacisnął mocno pięści. Już wyobraziłem sobie scenkę, w której łamie Rudemu nos, ale Lucy roześmiała się tylko głośno i odpowiedziała:
  - Różnie to bywa. Jak się trafi jakiś przystojny gościu to nie omieszkam się z nim zabawić, nie? Aczkolwiek Duff jest całkiem dobry w swoim fachu i najczęściej mi wystarcza.
Zapadła dziwna cisza.
Nikt nic nie mówi.
Wszyscy patrzą to na Lucy, to na Duffa. 
Julie z Camille wymieniły ze sobą pełne pogardy dla blondynki spojrzenia.
Axl spuścił głowę na dół i zaśmiał się pod nosem. 
Przez buzię Slasha też przemknął drobny uśmieszek. 
Lucy sięgnęła po kolejną butelkę i chyba nie zdaje sobie z niczego sprawy.
Duffowi trzęsą się ręce. 
A ja bacznie wszystkich obserwuję! 
  - Dzisiaj mamy koncert, nie? - zagadnąłem wreszcie. 
 - Właśnie, dziś Troubadour odwiedzi chyba parę typów z wytwórni, nie? - wtrącił Slash. Ja tylko przytaknąłem głową i wszyscy zaczęliśmy rozchodzić się po domu w poszukiwaniu ciuchów i tak dalej. Dziewczyny zostały w salonie i ponowiły konwersację z Lucy, a ja chwytając McKagana za ramię pociągnąłem go do łazienki. 
  - Ej, stary. Co się tak telepiesz? 
 - Bo jestem wkurwiony! Co ta ruda pała sobie wyobraża? - wysyczał i uderzył pięścią w szafkę, z której wyleciały wszystkie kosmetyki. 
  - Pomyśl o tym inaczej. Pewnie celowo chciał cię wyprowadzić z równowagi, więc wkurwiając się dajesz mu tylko satysfakcję, rozumiesz? 
  - Dobra... Racja. - Pokręcił głową i wyszedł z kibla. Ja uczyniłem zresztą to samo i skierowałem nogi w stronę sypialni. Podszedłem do szafy i zacząłem wyciągać z niej moją koszulkę i skórzane spodnie. Po chwili dołączył do mnie Rose. 
  - Jesteś pojebany, wiesz? - Spojrzałem na niego wymownie. 
  - Możliwe - wymamrotał obojętnym tonem i chwytając za swoje rzeczy wyszedł z pomieszczenia. 









Axl:



        Co ja niby takiego powiedziałem, hm? Przecież spytałem kurwa o normalną rzecz. Ale nie! Axl jest przecież skurwielem! Axl jest idiotą! Banda w chuj kulturalnych osób się znalazła. Zresztą, pieprzyć to.
Dzisiaj ważny dzień. Musimy dać czadu. Jeżeli wyjdziemy z tego klubu bez żadnej oferty na kontrakt to biorę swoją walizkę i zapierdalam do Nowego Jorku. 
  - Komuś jeszcze potapirować łeb? - spytała Julie trzymając w jednej dłoni grzebień, a w drugiej spray. 
  - Mi - rzuciłem i usadowiłem się na krzesełku przodem do pomazanego lustra. Ogólnie to strasznie jebie w tej garderobie, ale da się w sumie przyzwyczaić. Skoro przeżyłem noc pod jednym dachem z Adlerem, który wpierniczył garnek fasolki po bretońsku, to ten zapach też przeżyję. 
  - Ty też jesteś na mnie zła? - syknąłem kiedy pociągnęła mnie za włosy.
  - Ja? Skądże. - Uśmiechnęła się ironicznie i wróciła do szarpania moich kłaków. Zaraz mnie chuj strzeli.
Swoją drogą, całkiem ładnie dziś wygląda. Mam na myśli głównie tą obcisłą bluzeczkę z niezłym dekoltem. Korzystając z tego, że była zajęta, spoglądałem na nią w odbiciu. W końcu jednak chyba to zauważyła, bo nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, więc szybko spuściłem głowę w dół. 
  - Dobra, gotowe - powiedziała i poszła pomóc Toddowi z makijażem. Izzy niestety nie mógł wyjść z ośrodka nawet na jeden wieczór, więc zaproponowaliśmy naszemu staremu kumplowi występ z nami w zamian za butelkę czystej. Zgodził się bez zastanowienia. I to właśnie w nim lubię. 
        Po dwudziestu minutach mogliśmy wreszcie wejść na scenę. Spojrzałem jeszcze na zegarek i widząc, że mamy dziesięciominutowe spóźnienie, z zadowoleniem wyszedłem z garderoby. 
  - Wake up! Time do dieeeeeeeeee! - zawyłem, a publiczność od razu zaczęła gwizdać, krzyczeć i co tam jeszcze można robić. Nie zdążyłem jeszcze nic zaśpiewać, a już pierwszy stanik poleciał w moją stronę. Złapałem go z cwaniackim uśmieszkiem i rzuciłem do tyłu na potem.
Na początek zaczęliśmy grać Out ta get me, czyli utwór, który napisałem siedząc w więziennej celi. Uwielbiam nadawać muzyce szorstkości, więc i tym razem starałem się, żeby mój głos był wręcz surowy. Jakoś w połowie utworu zobaczyłem przy jednym ze stolików całkiem miło wyglądającego gościa, który z zaciekawieniem spoglądał na nasz występ. Światełko zapaliło się w mojej głowie od razu. Zacząłem wić się po scenie jak kobra. Byłem w swoim żywiole. 
Po pierwszym kawałku przyszła pora na Paradise City. Zaraz po nim zagraliśmy Welcome to the Jungle, Nightrain, Think about you, Reckless Life, Mama Kin, Nice Boys, a na koniec zostawiliśmy My Michelle. 
Jeśli mam być szczery, a zawsze jestem, uważam, że poszło nam zajebiście. 
       Spoceni, ale jakże zadowoleni zeszliśmy ze sceny i zajęliśmy nasz stały stolik. Dziewczyny już czekały na nas z butelkami Danielsa. Nawet dryblasowi poprawił się humor i popalał teraz fajkę z wtuloną do siebie Lucy. I po co się na mnie tak wkurwiał?


W pewnym momencie poczułem jak ktoś szturcha mnie w nogę.
  - Ekhm. - Odchrząknęła Julie i uniosła wzrok ponad moją głowę. Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem tego samego gościa, który podczas koncertu siedział w kącie i bacznie nam się przyglądał. 
  - Nazywam się Tom Zutaut i jestem z wytwórni Geffen Records - przedstawił się dosyć niski i krępy mężczyzna, a ja momentalnie zrobiłem mu miejsce obok siebie.
  - Siadaj pan. 
 - Mówcie mi Tom, jesteśmy w końcu w podobnym wieku. - Uśmiechnął się i usiadł koło mnie. Wszyscy wbili w niego wzrok, przez co poczuł się chyba nieco niekomfortowo, ale w końcu przeszedł do konkretów. - Podłapałem haczyk już po trzech pierwszych utworach, zresztą dużo o was słychać w mieście. Trzy lata temu podpisałem kontrakt z Motley Crue, jak widzicie, źle na tym nie wyszli. Jeśli jednak mowa o was - Tu ściszył nieco głos, więc wszyscy się nad nimi pochyliliśmy. - Myślę, że możecie stać się jeszcze większymi gwiazdami niż oni - dokończył, a w naszych oczach momentalnie pojawiły się iskierki. - Pytanie jest jedno. Czy chcielibyście podpisać kontrakt z Geffen? - Cholera! On się jeszcze pyta? Przecież to jedna z najlepszych wytwórni!
  - Chyba się dogadamy! - odpowiedziałem za wszystkich i poklepałem Toma po plecach. 
  - W takim razie porozmawiam jeszcze o tym z Davidem Geffenem i zjawię się u was jutro, aby uzgodnić szczegóły - powiedział i wstając od stolika wyszedł z klubu.
  - Ja pierdolę! Będziemy mieć kontrakt z Geffen! - zawołał Adler i walnął pięścią w stół. 
  - Dobra chłopaki, stawiam wam wszystkim po kolejce! - Zaśmiała się Camille i wyplątując się z objęć Hudsona poszła złożyć zamówienie. 
Coś czuję, że zapowiada się niezłe chlanie... 






Następnego dnia...






Slash:



      O Hendriksie wszechmogący! Powiedz, że jeszcze nie umarłem. Powiedz, że jeszcze będę mógł stąpać po kalifornijskich chodnikach! Powiedz, że butelka Danielsa dotknie jeszcze mych ust! Powiedz, że... Co ja pierdolę, równie dobrze mogę zdechnąć. 
  - Chłopaki... - Usłyszałem czyjś zachrypnięty głos z drugiego końca salonu. - Dzisiaj ma chyba wpaść tu gościu z wytwórni, nie? 
  - O cholera, rzeczywiście. Dobra, podnosić tyłki! - Od kiedy Steven kontaktuje z nas wszystkich najlepiej?
Dobra, chyba rzeczywiście trzeba wstać. Ewentualnie najpierw podnieść powieki. Ok, podniosłem. Obraz zamazany, ale widzę. Jedna nóżka. Druga nóżka. No! I stoimy! 
  - Jakie są straty sierżancie? - zapytałem Adlera, który biegał po pokoju i wszystkich policzkował. 
 - A więc tak... Duff jest nieprzytomny i wali od niego wódą. Camille się odzywa, ale nie wstaje. 
  - Bo nie mogę do cholery! - krzyknęła szatynka i spoglądając na mnie zaczęła mi machać?
  - Ty jako tako się trzymasz, Julie śpi chyba za kanapą, a Axl... - Tu podszedł do rudzielca i zaczął nim potrząsać. 
  - Czego ode mnie święty spokój chcecie wszyscy co? - wybełkotał. 
  - No pięknie... Jak ty będziesz rozmawiał z Tomem? - Gorączkował się blondyn. - Sierżancie Hudson, przynieś wiadro zimnej wody! - Jak powiedział, tak zrobiłem. Teraz tylko pytanie, jak zareaguje ten szajbus? Dobra, raz kozie śmierć, nie? Steven podniósł do góry jego opadający łeb, a ja wylałem na niego całą zawartość wiadra. Axl wytrzeszczył oczy, rozejrzał się po salonie, po czym wbijając we mnie swoje gały rzucił się na mnie z pięściami. 
  - Co ty sobie kurwa wyobrażasz, co?! - wrzeszczał. Na szczęście Popcorn rzucił mi się z pomocą i po jakichś piętnastu minutach dzikie zwierzę został ujarzmione. 
  - Która godzina? - odezwał się głos zza kanapy. 
 - Czternasta - odpowiedziałem i w tym samym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Cholera. Jeśli Tom zobaczy nas w takim stanie to nie wiem czy nadal będzie chciał podpisywać z nami kontrakt. Mimo wszystko zasłaniając twarz swoimi lokami podszedłem do drzwi i biorąc oddech otworzyłem je z szerokim uśmiechem. Eee... Listonosz?
  - Dzień dobry. Chciałem wrzucić list do skrzynki, ale takowej tu nie widzę, więc dostarczam osobiście - mruknął z niezadowoleniem. List? Odkąd pamiętam żaden z nas nie otrzymał jeszcze żadnego listu. No chyba, że mandaciki. 
  - To chyba do mnie! - wrzasnęła Camille i zataczając się podbiegła do nas, po czym wyrwała kopertę z rąk listonosza. Facet mruknął jeszcze coś pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i udał się w swoją stronę. Ja natomiast przymknąłem drzwi i spojrzałem na szatynkę, która pochłaniała wzrokiem jakąś kartkę.
  - Nie uwierzycie! Zostałam fotografką dla magazynu Rolling Stone! - pisnęła, a ja chwyciłem ją w pasie i uniosłem wysoko do góry. 
  - Dzięki komu? Dzięki komu? - Śmiałem się.
  - No wam wszystkim! - Wyszczerzyła się, po czym wpiła zachłannie w moje usta. 
  - Gratulacje! Musimy to opić! - zawołał Adler. - To znaczy potem... Jutro... Kiedyś... 
Tak czy siak wszyscy wyściskaliśmy Camille i walnęliśmy się na kanapę w celu obejrzenia jakiegoś dennego kryminału. Po jakichś dwóch godzinach w naszej chacie zjawił się Zutaut. Zrzucił cały syf z fotela i zasiadając na nim wygodnie zmierzył nas wszystkich wzrokiem. 
  - Sprawa ma się tak... Po długiej rozmowie z Davidem, długiej dlatego, że nie wierzy, że możecie być jednym z największych rockandrollowych zespołów na świecie, w końcu udało mi się pójść z nim na ugodę. Czek otrzymacie na pięćdziesiąt tysięcy. Jakieś pytania? 
  - Pięćdziesiąt to za mało. Rozmawiałem już z paroma innymi osobami z tej branży i proponowali więcej. Problem tkwił tylko w tym, że chcieli z nas zrobić jedną wielką komerchę - odezwał się Axl i wbił wzrok w Toma. Rudy dobrze kombinuje... 
  - To ile byście chcieli? 
  - Jeśli zdobędziesz dla nas czek na siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów do szóstej wieczorem w piątek, podpiszemy z tobą umowę. Jeśli nie, pójdziemy do kogoś innego - powiedział stanowczo Rose, a wszyscy skierowali wzrok na Zutauta. 
  - Dobrze. Zobaczę co da się zrobić. - Westchnął i wyszedł z Hell House. A my, jak gdyby nigdy nic powróciliśmy do oglądania telewizji. Wkrótce jednak znudziło mi się to gówno, więc wyciągnąłem swoją dziewczynę na drinka do baru.  
  - Wiesz, że cieszę się twoim szczęściem, ale może już wystarczy, hm? - spytałem kiedy od ponad pół godziny opowiadała z zaangażowaniem o swojej przyszłej pracy.
 - Cholera, wybacz. Przynudzam. Ale nawet nie wiesz jak się cieszę! To jest... Spełnienie marzeń. Ba, ja nawet o tym nie śmiałam marzyć. Jeszcze będę wam robiła zdjęcia na pierwszą okładkę, zobaczysz! - Uśmiechnęła się i cmoknęła mnie krótko w usta. Hmm... Ta wizja mi się nawet podoba. 
  - Czyli jutro idziesz do ich siedziby, tak? 
  - Mhm. Stres mnie zżera, ale mniejsza z tym - wymamrotała i oparła głowę na moim ramieniu. Teraz dopiero zacząłem pojmować co tak na prawdę się dzieje.
Guns N' Roses pnie się w górę, moja ukochana zaczyna nową pracę w najlepszym magazynie muzycznym. Wszystko się zmienia. A co będzie kiedy wreszcie wydamy płytę i staniemy się bogaci? Pewnie każdy z nas będzie wolał zamieszkać w czymś lepszym niż nasze Hell House, nie? Szkoda, że ja nie jestem tym 'każdy'. Czy ja się właśnie martwię o przyszłość? 
  - Jeszcze jedną whisky, proszę!









Julia:



        Duff od razu zmył się do swojej dziewczyny. Steven kręcił się jeszcze jakiś czas po ruderze, ale w końcu z trzaskiem drzwi również wyszedł z rudery. Dobrze wiedziałam czego szukał, ale od czasu gdy Stradlina z nami nie ma, jego tajna półeczka świeci pustkami. Cholera... Sama mam ochotę coś wciągnąć. Ale nie ma mowy. Coś sobie w końcu obiecałam, nie? Chwyciłam więc za butelkę piwa i siadając na blacie przy włączonym radiu spoglądałam to na widok za oknem, to na Axla. Rudy akurat był w tym momencie zajęty porównywaniem wielkości staników, które zebrał po wczorajszym koncercie. Bez komentarza. 
Po jakimś czasie sięgnął jednak po telefon i wykręcił numer zapisany na czerwonym koronkowym biustonoszu. Rozmowa długo nie trwała, ale sądząc po uśmieszku Rose'a była udana. 
  - Czyli rozumiem, że zaraz będziesz miał gościa? - spytałam z nutką ironii. 
  - Mhm. Dokładnie za jakieś dwadzieścia minut - odpowiedział.
  - O, jak miło. Zdążę się jeszcze w coś przebrać - rzuciłam z ironią i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, rozpuściłam włosy i zaczęłam zastanawiać się dokąd by się teraz udać. Już miałam sięgnąć po czerwoną szminkę, ale stwierdziłam, że nie mam dziś ochoty na szlajanie się po klubach. Jedyne co zrobiłam to założyłam coś cieplejszego i po kilku minutach wróciłam do salonu. 
  - To znaczy wiesz... Ja cię nie wyrzucam, ale... 
  - Dobra, skończ. - Wywróciłam oczami i sięgając po dżinsową kurtkę wyszłam z Hell House, mijając się w drzwiach z... z typową kurwą. Udałam się na tyły domu i władowując się do Duffowego vana usiadłam na przednim siedzeniu. Rozsunęłam je nieco do tyłu i oparłam nogi o kierownicę. Jedyne co mi pozostało jeszcze do zrobienia to włączenie kasety 'The Eagles'. 
I nareszcie mogłam oddać się swoim rozmyśleniom. 
         Pierwsze, życie zawodowe: No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak dalsza praca w klubie, nie? Cieszę się, że Kamili się udało wyrwać z tego gówna jakim jest roznoszenie alkoholu obleśnym w większości typom, ale martwi mnie fakt, że teraz zostanę tam sama. To znaczy wiadomo... Jest jeszcze Berry i kilka innych sympatycznych dziewczyn, ale to nie będzie już to samo. 
     Po drugie, życie prywatne: Przykre, że kobieta prowadząca przelotne życie towarzyskie zawsze musi być nazywana dziwką, nie? Mam czasem ochotę umówić się z jakimś przyzwoicie wyglądającym chłopakiem i spędzić z nim noc bez zobowiązań. W sumie... Pieprzyć zdanie innych, zrobię jak będę chciała. 
         Po trzecie... Cholera, kto szczeknął? 
Nagle z tylnego siedzenia wyskoczył Eddie i ułożył się na mojej kurtce.
  - Co piesku? Też miałeś ochotę na chwilę refleksji w limuzynie McKagana? - mruknęłam i podrapałam go za uchem. Lubię tego psa, serio. 
No a po trzecie... A dobra, nie będzie żadnego po trzecie. Idę kurwa spać.





piątek, 13 grudnia 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 36





Slash:


      'Lubię pić, alkohol rozluźnia ludzi i pomaga w nawiązywaniu rozmowy. To taki hazard; wychodzisz wieczorem się napić, a nie wiesz, gdzie wylądujesz następnego ranka. Może być wspaniale, może nastąpić katastrofa – tak jakbyś rzucał kostką. Różnica pomiędzy samobójstwem a powolną kapitulacją.' - Morrison dobrze gadał. Polałbym mu, ale nie ma już za bardzo jak. 
        No to... Gdzie ja do chuja pana jestem? 
Po twardej powierzchni wnioskuję, że na chodniku. Okej. Leżę na chodniku. Co jest obok? Zaczynam się rozglądać. Obskurne budynki. Dobra. Brakuje mi tylko jeszcze jednej osoby. 
  - Camille! - krzyknąłem nieco przestraszony, a zaraz po tym poczułem jak ktoś łapie mnie za plecy.
  - Nie drzyj się tak. Za tobą jestem... - Usłyszałem cichy pomruk i odwróciłem się za siebie. Dziewczyna leżała na plecach i z miną, która mówiła 'nie wstanę, wezwijcie helikoptery' próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej z tego tylko jakiś grymas. 
Czasem zastanawiam się czy moje towarzystwo jej sprzyja. Na atrakcje narzekać z pewnością nie może. Leżymy w końcu na chodniku w jakiejś podejrzanej okolicy i nawet nie wiem co się stało. Właśnie, warto by o to spytać. 
  - Co my tu robimy? - Odgarnąłem czuprynę ze swojej twarzy i jeszcze raz rozejrzałem się wokół siebie.
  - Z tego co pamiętam to urżnęliśmy się jak świnie, potem grzmotnął nas z lekka samochód i chyba już nam się nie chciało wstawać. - Ziewnęła i podniosła się na łokciach. 
Zdecydowanie słowa Morrisona były trafne. Cholera, narażamy nasze życie. Tylko dlaczego mnie to nie rusza? Wszystko ostatnio stało się dla mnie takie obojętne. To znaczy nie mówię tu o Camille, bo ona i moja gitara stanowią dla mnie największą wartość i gdyby im się coś stało... to sam bym sobie pewnie zrobił krzywdę, ale jeżeli mowa o moim zdrowiu i życiu... Mam wyjebane, niech się dzieje co chce.  
  - Dobra, wstawaj. Wracamy do domu/ - Podniosłem się gwałtownie co nie było najlepszym pomysłem, gdyż chwiejąc się musiałem zrobić ze dwa obroty zanim odzyskałem równowagę. W końcu jednak pociągnąłem szatynkę za ręce i wreszcie oboje stanęliśmy na "równych" nogach. Nie wiem jak ona, ale mnie bolało wszystko. 
  - Że niby grzmotnął nas z lekka? - spytałem z kpiną i nie oczekując odpowiedzi zająłem się paleniem ostatniej fajki jaka została mi w kieszeni. - Chyba będziemy musieli ocenić rany, nie?
  - Najlepiej w sypialni - odpowiedziała i zabierając mi papierosa włożyła sobie go do ust. 
Objęliśmy się mocno, tak żeby się nawzajem podtrzymywać i ruszyliśmy do Hell House. A że droga dłużyła się nam cholernie, postanowiliśmy wstąpić na chwilę do baru. 
O dziwo przy pierwszym stoliku siedział Duff i nie zwracając uwagi na wczesną porę, popijał z gwinta czystą wódkę. Dosiedliśmy się do niego i spojrzeliśmy pytająco, ale ten tylko machnął dłonią i rzucił coś w stylu: 'Zbyt pojebane żeby zrozumieć'.













Julia:

        Sama. W łóżku. W bieliźnie. Ubrania obok. 
Co znowu? Ja rozumiem, że życie trzeba sobie urozmaicać, ale nie przepadam za czarną dziurą w głowie.
Nie namyślając się długo założyłam swoją koszulkę i wyszłam z sypialni. W salonie na kanapie siedział Axl, a zorientowawszy się szybko, że w Hell House poza nim nie ma nikogo innego podeszłam bliżej. Chłopak zerknął na mnie, ale szybko wrócił do oglądania telewizji. Co będę owijać w bawełnę... Zapytam wprost, nie?
  - Co wczoraj odpierdoliłam? 
 - Tak w skrócie? - spytał, a ja przytaknęłam głową. - Naćpałaś się, przyszłaś tu, zaczęłaś gapić się na mnie i na moje panienki do towarzystwa, potem one poszły, położyłaś się na ziemi, zaniosłem cię na łóżko i...
  - Stop! Nie wiem czy chcę znać końcówkę. - Skrzywiłam się, a Rudy zaśmiał się pod nosem. 
  - Najprawdopodobniej jestem ciężko chory - odparł po chwili. O czym on pieprzy? Jak to chory? 
Zmarszczyłam brwi i siadając obok niego na kanapie wbiłam w niego zdziwiony wzrok. 
  - Ale na co? 
  - No właśnie nie za bardzo wiem. - Mlasnął ustami i odwracając głowę w stronę okna zaczął nad czymś intensywnie rozmyślać.  
  - Pewnie AIDS - prychnęłam. Ostatnio przecież co trochę bzyka inną laskę. Zaraz...  - Jezu, Axl, to prawda? - Jego poważna mina sprawiła, że momentalnie pobladłam. 
  - Co? - Odwrócił się w moją stronę. - Miałem na myśli to, że wczoraj mogłem cię przelecieć, a tego nie zrobiłem. Chociaż łatwo nie było, prowokowałaś.  
Droga podłogo, byłabym ogromnie wdzięczna gdybyś mogła się w tym momencie zawalić i utworzyć głęboki dół, do którego mogłabym wpaść i zapaść się całkowicie pod ziemię. 
Nie ma to jak prowokować swojego byłego chłopaka. Gratulacje. 
  - Eee... tak? Nie pamiętam - wydukałam.
  - Zdziwiłbym się gdybyś pamiętała. - Parsknął.
  - Ta... Także tego... Dzięki i przepraszam.
  - Spoko, wiedziałem, że byś się wkurwiła. - Wywrócił oczami i chwycił za butelkę piwa.
  - Ale powstrzymanie potrzeby kutasa to nie choroba, Axl - dodałam już na luzie i szturchnęłam go w ramię. Pomińmy fakt, że się przez to oblał.   
  - Ale w moim przypadku to co najmniej dziwne, nie sądzisz? - spytał ściągając ubranie. Zerknęłam z ukosa na jego gołą klatę, co oczywiście nie umknęło jego uwadze. - Wiem, że cię podniecam... - Pomachał wymownie brwiami. 
  - Za chudy jesteś. Może jak przypakujesz to zmienię zdanie.
  - Dobra, dobra. Mów lepiej gdzie ty się tak ostatnio szlajasz?
  - Na próby takiego jednego zespołu. Grają w jednym z garaży na Skid Row. Zbiera tam się trochę tego towarzystwa i akurat wczoraj zostałam dłużej. Wciągnęłam kruchą blondynkę, coś wypiłam... - Wzruszyłam niedbale ramionami i położyłam nogi na stół.
W tym momencie do Hell House wpadł Steven z siatką zakupów, a za nim Eddie. Tanecznym krokiem ruszył do kuchni, po czym wpadł do salonu i stanął na i tak rozwalającym się już stoliku. Włożył sobie owoce za koszulkę i zaczął się seksownie poruszać.  
  - Zamiast cycków pomarańcze i na stole sobie tańczę! Taka ze mnie ostrrrra kicia... 
  - Spierdalaj, to obejdzie się bez bicia - dokończył Axl czym zgasił entuzjazm naszego przyjaciela. Wspominałam już o tym, że Adler regularnie dostaje od rudego kopniaka w jaja? Blondyn chcąc więc oszczędzić sobie bólu usiadł posłusznie na podłodze. Z niezadowoleniem rzecz jasna.  
Gorzej jednak wyglądała mina McKagana, który po chwili wraz z Hudsonem i Camille zjawił się w domu. Cholera. Pewnie dostał kosza. Może lepiej jednak będzie jeśli nie będę upominała się o te chrupki serowe, hm?
  - Duffy, co jest? - spytałam zmartwiona i zrobiłam mu miejsce na kanapie. 
  - Nie ta, to następna. - Wyszczerzył się Popcorn, ale żyrafa tylko pokręciła głową.
  - Sęk w tym, że jesteśmy w związku. - Zaraz, to powód do smutku? - Tyle, że w otwartym - dokończył, a ja zrobiłam wielkie oczy.
  - Co? Ale czemu? 
  - Lucy tak chciała. Ja chyba się naprawdę w niej kurwa zakochałem, ale co z tego, jeśli ona może się teraz pieprzyć z kimś innym i ja nie mam mieć do niej oto żalu!
  - Spójrz na to inaczej. Ty też możesz pieprzyć inne panny - powiedział zadowolony Rose, ale zamknął się widząc, że wcale nie pomaga. 
  - Porozmawiaj z nią o tym jeszcze kiedyś. Jak zobaczy, że ci na niej zależy to pewnie zmieni podejście do sprawy - wtrąciła się Kamila i uraczyła go pocieszającym uśmiechem. 








Tydzień później... 







Izzy:



        To takie zajebiste uczucie kiedy całym tobą telepie i masz ochotę wyrzygać swój żołądek, zajebiste. Ach! Zapomniałbym jeszcze o swoim nieporadnym kumplu, który stoi nade mną i drapiąc się po głowie pyta jak może mi pomóc. Tylko że mi do chuja pana nie da się pomóc! 
Myślałem, że co? Że nie pójdę na odwyk i sam sobie poradzę z uzależnieniem? Że patrząc na znajomych, którzy non stop dają w żyłę będę potrafił się powstrzymywać? Że jakoś przeboleję ten cholerny ból brzucha i gorączkę? Jestem skończonym idiotą. Co ja w ogóle zrobiłem? Przecież to oczywiste, że nie wyjdę z nałogu. Tak samo oczywiste jest to, że gdy Berry się o wszystkim dowie rzuci mnie jak śmiecia. Co to niby za porównanie? Ja przecież jestem śmieciem. Pierdolonym, tchórzliwym śmieciem. 
  - Może jednak czegoś potrzebujesz? - Boże, weźcie tego kretyna ode mnie. - Koc?
  - Nieee - wystękałem przez zęby. - Pomóż mi wstać i daj mi płaszcz.
  - Wychodzisz gdzieś?
  - No kurwa, stary! Brawo!
  - No... No okej.
Podał mi wreszcie dłonie i pomógł podnieść się z podłogi. Chwyciłem za płaszcz i szybkim krokiem wyszedłem z jego mieszkania. Kiedy byłem już na zewnątrz zacząłem rozglądać się w różne strony. Gdzieś powinien się tu kręcić... Nagle dostrzegłem ciemną postać znikającą gdzieś za zakrętem. Udałem się w jej kierunku i kręcąc się jeszcze trochę między kamienicami dostrzegłem go opartego o ścianę, podawał towar jakiejś zakapturzonej osobie. Schowałem trzęsące się dłonie do kieszeni i podszedłem do nich. Już z daleka widziałem, że klientem jest dziewczyna. 
  - Izzy? - odezwała się kiedy stałem już koło nich i ściągnęła kaptur. 
  - Julie? - spytałem równie zdziwiony.
  - Dlaczego nie jesteś na odwyku? 
  - A ty od kiedy kupujesz coś od niego? - Wskazałem głową na Rickiego, czym chyba nieco go uraziłem. 
  - Ja zadałam pytanie pierwsza. - Naburmuszyła się.
  - Dobra, pogadacie sobie później! - Niecierpliwił się facet. 
  - To co zwykle - wymamrotałem i nie odrywając wzroku od przyjaciółki podałem mu odpowiednią kwotę. Po chwili z obładowanymi kieszeniami ruszyłem z blondynką w kierunku mojego obecnego zamieszkania. Żadne z nas nic się nie odzywało, ale jak dla mnie cisza nie była niczym niekomfortowym. Przeciwnie, nie miałem ochotę na rozmowy. 
  - No mów kurwa! - Ta, chyba tylko ja...
  - Stchórzyłem. Zobaczyłem ten budynek i jak sobie wyobraziłem to wszystko to... Ugh, nie chcę tam być, rozumiesz? 
  - Ale... 
  - Nie ma żadnego ale. Nie pójdę tam. Sam sobie poradzę - rzuciłem stanowczym tonem, a dziewczyna wybuchając ironicznym śmiechem wystawiła w moją stronę otwartą dłoń. - Co? - Uniosłem jedną brew do góry.
  - Jak chcesz sobie sam poradzić to oddaj mi towar. 
  - Chciałabyś - prychnąłem. - Poza tym... Też nie powinnaś ćpać. 
  - Nikt nie powinien, ale czasem trzeba. - Wzruszyła ramionami.
  - Jakiś konkretny powód?
  - Nie. Czysta przyjemność. - Czyli prawie jak w moim przypadku. Prawie, bo moja przyjemność jest ściśle związana z cholerną potrzebą. 
  - Masz. Ale tylko to. Jestem na głodzie i dłużej tego nie wytrzymam. - Podałem jej z bólem serca woreczek koki. 
  - Izzy... 
  - Hm?
  - Bądź ostrożny. - Przytuliła mnie lekko i nie czekając na moją odpowiedź oddaliła się. 
Ostrożny? Przecież zawsze jestem... 










Kamila:



       Czas najwyższy, żeby wziąć się za zdjęcia, nie? Szkoda tylko, że nie ma Stradlina, bo ze zdjęć grupowych wyjdą nici. Ale to nic, jakoś sobie poradzę. Ogólnie rzecz biorąc strasznie przeżywam ten konkurs. Dawno mi tak na niczym nie zależało. Wreszcie mogłabym podjąć pracę, która sprawiałaby mi przyjemność. Martwię się jedynie tym, że jeśli rzeczywiście odejdę z klubu to Julia może mieć mi to za złe. O wilku mowa. 
Blondynka weszła do kuchni i siadając koło mnie przy stole wysypała na niego biały proszek. Następnie wyciągnęła z kieszeni banknot i zwijając go w rulonik pochyliła się nad kokainą. Za jednym razem wciągnęła dość sporej długości kreskę, po czym szybko odchyliła głowę do tyłu.  
  - Od razu lepiej. - Westchnęła z błogą miną.
  - Nie boisz się, że wpakujesz się w to gówno drugi raz? - zapytałam spoglądając na nią podejrzliwie.
  - Daj spokój. Panuję nad tym. - Machnęła dłonią. - Chcesz trochę?
  - Nie, dzięki. Od tamtego incydentu nie biorę - rzuciłam, a ta tylko poklepała mnie po plecach. W pewnej chwili do kuchni wpadł Axl i zauważając woreczek szybko zgarnął go w swoje łapy i pobiegł do salonu.
  - Zostaw to do cholery! - krzyknęła i prawie potykając się o Eddiego poleciała za nim. 
Z nudów ruszyłam za nimi.
Rudy szyderczo się śmiejąc podnosił ręce do góry tak, że dziewczyna nie mogła dosięgnąć swojej zdobyczy. Co dziwne miała minę jakby miała się zaraz rozpłakać.
  - Oddaj mi to! 
  - Jaki strach w oczach - prychnął z drwiącym śmiechem. - Ktoś tu się uzależnił... 
  - Pierdol się! Dasz mi to wreszcie czy marzysz o kopniaku w jaja? - W tym momencie blondynka zaczęła szarpać go za kudły. Nagle woreczek się rozerwał i cała jego zawartość rozsypała się po dywanie. - I widzisz co zrobiłeś? - powiedziała płaczliwym tonem i zaczęła... Yhm, zbierać proszek? Powodzenia. Rose spojrzał na nią z zaskoczeniem, po czym stukając się palcem w czoło wyszedł z salonu.  
Także tego... Zostawiając przyjaciółkę samą, wyszłam na zewnątrz, gdzie zastałam Duffa z okropnie markotną miną. Nie zastanawiając się długo przytuliłam go do siebie. 
  - Gadałeś z nią?
  - Gadałem. Ale ona mnie tylko wyśmiewa. To znaczy wiesz. Pieprzy, że za bardzo się tym przejmuję, ale jak ostatnio spotkaliśmy się i poczułem męskie perfumy to kurwa myślałem, że coś rozwalę! - Podniósł głos i zaciągnął się czerwonym marlboro.
  - Może przyprowadzisz ją do nas? Jutro wieczorem pracujemy, ale może pojutrze? Chciałabym ją poznać. - Uśmiechnęłam się lekko.
  - No okej. Pogadam z nią. Myślę, że ją polubicie... mimo wszystko. - Czy ją polubimy? Się zobaczy. Na razie jestem do niej sceptycznie nastawiona, ale to chyba normalne. Mój przyjaciel jest przez nią przybity. - Wiesz, chyba do niej pójdę. Jakoś tak lepiej się czuję mając ją u swojego boku - powiedział dając nacisk na słowo 'swojego' i otrzepując spodnie ruszył przed siebie.








Duff:


  - Cześć, mała. - Cmoknąłem Lu w policzek i zamykając drzwi poszedłem za nią do sypialni. Rzuciłem się na łóżko i zakładając ręce za głowę zacząłem spoglądać w sufit. Blondynka położyła się obok i wzrokiem podążyła w tym samym kierunku co ja.   - Chciałabyś poznać moich przyjaciół? - spytałem po chwili.
  - Pewnie, a co?
  - To w piątek zapraszam cię do Hell House. Banda debili też chce cię poznać. - Wyszczerzyłem się, a ona odwzajemniła mój uśmiech, tyle że sto razy ładniej. - Tylko, żeby ci żaden nie wpadł w oko! - Zagroziłem jej palcem. 
  - Wiesz, że może... - Przybrała łobuzerską minę. 
  - Czyżby? - Nachyliłem się nad nią tak, że nasze nosy się ze sobą stykały i przygryzłem delikatnie jej wargę.
  - W sumie... Ktoś mi już wpadł w oko... - szepnęła. - Kocham cię, Duff - mruknęła, a ja poczułem jak serce wali mi szybciej. 
  - Czekałem aż to powiesz. - Westchnąłem z zadowoleniem, a dziewczyna w odpowiedzi przyciągnęła mnie bliżej siebie i zaczęła zachłannie całować. Nie powiem... Było to przyjemne, aczkolwiek są jeszcze przyjemniejsze rzeczy niż pocałunki, no nie? 
Wsunąłem swoje chłodne dłonie pod jej koszulkę i ściągając jej stanik zacząłem bawić się jej piersiami. Dziewczyna nie pozostawała mi dłużna i dorwała się do mojego paska i rozporka. Uśmiechnąłem się do niej cwaniacko i pozbywszy się jej koszulki zacząłem obcałowywać całe jej ciało. Kiedy schodząc coraz niżej wreszcie natrafiłem na jej dżinsowe spodenki zsunąłem je szybko razem z majtkami i przesuwając się wyżej, delikatnie zacząłem w nią wchodzić. Lucy wiła się w moich objęciach i co chwila pojękując drapała mnie po plecach. Później... A nie będę wdawał się w szczegóły. 
   Lekko zdyszany opadłem obok niej, po czym odpalając fajkę przytuliłem ją do siebie.
  - Chyba nie myślisz, że to koniec? - Przygryzła wargę i dłonią zaczęła pieścić mojego kolegę. Odłożyłem peta do popielniczki i zarzucając na nas kołdrę zacząłem zabawę na nowo.
Mówiłem już, że uwielbiam tą laskę? 








Julia:


  Połowa zawartości woreczka znajdowała się w dywanie. Wyśmienicie! 
Cholera, dawno nie byłam tak wściekła! Przecież to kosztuje! Ze złości moje dłonie zaczęły się trząść.  
Jedyną rzeczą, która mogła mnie w tym momencie uspokoić była próba Skidów.
Ostatnio czerpię z tych spotkań ogromną przyjemność. Ale tu nie chodzi już o samą muzykę. Siadam wśród tych ludzi, rozmawiam o wszystkim i o niczym, no i... ćpam. Czasem w nocy budzą mnie dziwne lęki. Mam wrażenie, że ja rzeczywiście się uzależniłam. Nie ma dnia żebym czegoś nie wzięła. Ale przecież gdybym chciała to rzucić to bym rzuciła, nie?
Sama nie wiem co powinnam zrobić. Z tropu zbiło mnie dzisiaj pytanie Stradlina, a mianowicie jaki jest powód, dla którego biorę. Często po narkotyki sięgają przecież osoby z problemami, osoby bez ambicji. Czy mi brakuje ambicji? Nie, jest wręcz przeciwnie! Pragnę robić w życiu coś innego niż łazić w skąpym stroju po klubie czy mieszkać w starej ruderze. Oczywiście Gunsi nie mają tu nic do rzeczy. Kocham ich i nie wyobrażam sobie życia bez tych pojebów, ale mimo wszystko marzy mi się jakieś przytulne mieszkanko. 
Koniec użalania się. Albo jeszcze nie. 
Nie wiem dlaczego, ale czuję się cholernie samotna. Kamila przebywa głównie ze Slashem, Duff... Duff ma dziewczynę, więc nie będę zawracać mu dupy. Izzy jak to Izzy. Ma swój własny świat i innym brakuje tam wstępu. Zostaje towarzystwo Stevena. Siadamy sobie na kanapie, wdychamy zielsko i pieprzymy od rzeczy, ale czy to jest to czego potrzebuję?
Co do Axla, nie jest już tak jak dawniej. I nie mówię tu o relacjach kiedy byliśmy parą. Mam raczej na myśli to co działo się później. Miałam przecież w nim wsparcie i to ogromne. Czułam się w jego towarzystwie na prawdę dobrze, a teraz? Czułam, że wracamy do początków naszej znajomości kiedy bez przerwy robiliśmy sobie na złość.
       Okryłam się mocniej swoją dżinsową kurtką i postanowiłam przyspieszyć kroku. Z daleka dostrzegłam niebiesko-czerwone, migoczące światła. Policja - pierwsze co przyszło mi do głowy. Mimo wszystko postanowiłam podejść bliżej. Myliłam się. To była karetka, a wokół niej stało pełno gapiów. 
  - Co się stało? - spytałam zatrzymawszy się obok Bolana, który przy swoim wzroście widział co tam się dzieje.
  - Ktoś przedawkował, mała - mruknął i zaczął się przepychać do przodu. 
Przedawkowanie. Jak ja nie lubię tego słowa. Od razu na myśl, że ratownicy walczą teraz o życie jakiegoś człowieka przeszedł mnie dreszcz. Po chwili z powrotem dołączył do mnie Rachel. Zrobił się jakoś dziwnie blady.
  - To był Mike - powiedział przełykając głośno ślinę.
  - Jak to BYŁ? - wymamrotałam z przestrachem.
  - Nie żyje. - Zamarłam. Nagle wszystko wokół mnie zaczęło się rozmazywać. Przepchnęłam się do przodu i zobaczyłam chude i sine ciało kolegi. Ktoś szarpał mnie do tyłu, mówił coś, ale ja nie zwracając na nic uwagi uklęknęłam przy nim i wbiłam wzrok w jego twarz. 
  - Zwykły ćpun. - Te słowa wyrwały mnie z transu. Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś faceta. Nie zastanawiając się nad tym co robię uderzyłam go mocno w klatkę, po czym nawet nie próbując hamować łez zaczęłam biec przed siebie. 
Zwykły ćpun, tak? Nie znał go! Nie może tak o nim mówić, nie może! On... On był przesympatycznym gościem. No właśnie, był. Przecież on zmarł przez narkotyki. Czyli był ćpunem. Ja też w takim razie jestem ćpunką. Ja też mogę skończyć tak jak on.
Z tego wszystkiego prawie wpadłam pod samochód, ale nie zatrzymując się cały czas biegłam. Live fast, die young? Nie, pieprzę to hasło.  
Nie chcę skończyć jak on. Nie chcę... 
Zatrzymałam się w końcu przed jedną klatką. Otworzyłam drzwi i przeskakując schody co dwa stopnie stanęłam wreszcie przed odpowiednimi (chyba) drzwiami, po czym mocno w nie zapukałam.
  - Jest Stradlin? - spytałam przez szloch chłopaka, który mi otworzył, a kiedy zobaczyłam w środku znajomą mi postać, podbiegłam do zaskoczonego bruneta i mocno go przytulając, ukryłam twarz w jego ramionach.
- Nie chcę... Nie chcę...