sobota, 10 czerwca 2017

Wake up... time to die! [41]






~Z perspektywy Camille~


     Kiedy stanęłam ostatni raz przed budynkiem, który co by nie było traktowałam poniekąd jak swój drugi dom, zamiast żalu czy jakiegoś nieprzyjemnego bólu brzucha poczułam... ulgę? Zadowolenie? Przede wszystkim brak jakichkolwiek wątpliwości i to cieszyło mnie najbardziej. Nie czułam żadnego wewnętrznego rozdarcia, byłam zdecydowana zakończyć pracę w magazynie The Rolling Stone, co dla niektórych (a raczej większości) mogłoby zdawać się istną abstrakcją i głupotą. Cóż, zwalniam wam miejsce! 
      Bez wahania położyłam na biurko wypowiedzenie i czekałam aż Jason Brown otrząśnie się z lekkiego niedowierzania. Prawdę mówiąc nie miałam ochoty na dłuższą pogadankę, ale też wiedziałam, że pewnie się bez niej nie obejdzie. Rzeczywiście moja decyzja mogła być niemałym zaskoczeniem. 
   - Camille, posłuchaj... Sprawy prywatne chyba nie powinny mieć wpływu na pracę... - zaczął czerwieniąc się przy tym. Po tym jak przyłapaliśmy go z Natalie unikał mnie jak tylko mógł, co na dobrą sprawę było mi na rękę. Miałam do niego niechętny stosunek. W ogóle brzydziłam się zdradą i kłamstwem. 
   - O, tu się z tobą w zupełności zgodzę - odparłam z prawie niewyczuwalną nutką ironii i obdarzyłam go półuśmiechem. - Tak się jednak składa, że zostałam wciągnięta w wasze życie prywatne, choć wcale o to nie prosiłam... Przeciwnie, nie lubię takich układów. - Dodałam uznając, że na tych słowach powinnam zakończyć ten wątek. Oczywiście mogłam produkować się dalej i wyrzucić mu jak bardzo męczyły mnie jego narzekania na Lauren i na odwrót. Dalej - jego adoracja do mojej osoby na początku naszej znajomości też nie należała do najbardziej komfortowych rzeczy. Ale to, że za każdym razem gdy przebywałam z Lauren i słuchałam z jak niepodobnym do niej entuzjazmem opowiada mi o tym co je, pije czy robi, żeby nie zaszkodzić maluszkowi, budziło we mnie tak okropne wyrzuty sumienia, zarówno za mnie jak i za Jasona, że było to nie do zniesienia. Cała ta sytuacja strasznie mnie przytłaczała i zamiast cieszyć się pracą, chodziłam wiecznie zamyślona, poddenerwowana oraz zajęta nie tym, co trzeba. Męczyłam się. I po co? 
   - Na pewno nie chcesz tego przemyśleć? Z całym szacunkiem, ale gdzie znajdziesz lepszą pracę?
   - Już znalazłam... - Westchnęłam beztrosko. Mężczyzna obdarzył mnie pytającym spojrzeniem. - Będę osobistą fotografką Guns N' Roses, niedługo ruszamy w trasę, więc spokojnie, będę miała zajęcie. 
   - I to niby nie jest łącznie życia prywatnego z zawodowym? - zapytał nieco kpiącym tonem. 
   - Nazywaj to jak chcesz. - Wzruszyłam ramionami. - W tym przypadku mowa tu przynajmniej o MOIM życiu prywatnym, a nie czyimś... Dla mnie to praca idealna - odpowiedziałam bez zająknięcia i z pewnego rodzaju satysfakcją.
   - Czyli jesteś już zdecydowana? - Jego mina mówiła, że taki obrót spraw nie za bardzo przypada mu gustu.
   - W stu procentach.



      Na moment w pomieszczeniu zapanowała cisza. Byłam ciekawa co powie czy zrobi, ale musiałam przyznać, że mimo licznych wad, był człowiekiem taktownym i zachował się wobec mnie w porządku.
   - W takim razie... - Wstał ze swojego siedzenia. - Powodzenia - powiedział i wstając wyciągnął do mnie rękę. 
   - Tobie też - odparłam uścisnąwszy ją i spojrzałam na niego z troską, która była już chyba moim przekleństwem. Życzyłam mu mimo wszystko dobrze. Jemu i Lauren. Miałam nadzieję, że jednak kryzys wieku średniego nie uderzy mu do głowy na tyle, aby zostawić kobietę w ciąży dla młodej dupy, bo inaczej nie mogłam tego nazwać. 
     Wyszedłszy z budynku poczułam się jeszcze lepiej niż myślałam. Nie oglądając się już za siebie - w dosłownym i przenośnym znaczeniu, ruszyłam wolnym krokiem do kawiarni, w której miałam umówić się z Julie. Przyjaciółka w rozmowie przez telefon oznajmiła mi, że w jej życiu zawodowym również się coś zadziało i chciała się tym ze mną podzielić. Na miejscu czekała na mnie przy jednym ze stolików z dwoma lampkami szampana. 
  - Alkoholiczka - rzuciłam zachodząc ją od tyłu, a gdy ta po gwałtownym odwróceniu się zobaczyła moją rozbawioną minę, wywróciła oczami, po czym przywitała się ze mną buziakiem.
   - Mamy po prostu okazję do świętowania!
  - Zwolnienie się z pracy... Rzeczywiście dobra okazja - zadrwiłam, ale zaraz zrehabilitowałam się stwierdzając, że to w rzeczy samej dobry dzień. Początek czegoś nowego, o.
   - Kobieto! Który inny fotograf ma okazję robić zdjęcia muzykom nawet w łóżku? Jesteś na wygranej pozycji! - zawołała nieco za głośno, bo ludzie siedzący obok spojrzeli na nas niezbyt przychylnym okiem. 
  - Zamknij się - syknęłam na nią, ale po chwili obie parsknęłyśmy śmiechem. A szampan jeszcze nieruszony, świetnie. W każdym razie blondynka miała zupełną rację. Byłam na wygranej pozycji, żaden z fotografów nie był tak blisko zespołu jak ja. 
   - Powiem ci, że już nie mogę doczekać się tej trasy... - mruknęłam z nutą podekscytowania. W końcu miałam mieć szansę robienia zdjęć nie tylko Gunsom, ale i pieprzonemu Aerosmith! Ba, miałam mieć okazję do spędzania z nimi czasu, co podniecało mnie jak małą dziewczynkę. Miałam nadzieję, że dwa tygodnie, bo tyle zostało nam do rozpoczęcia koncertów, miną jak najszybciej i lada moment będę siedziała na backstage'u i podglądała jak moi chłopcy dają z siebie milion procent. A wróć, chyba się zapominam. Siedzenie z butelką whisky miałam teraz zamienić na latanie z aparatem w celu zrobienia jak najlepszych ujęć. Ale co z tego? I tak byłam podjarana!
  - Muszę ci coś pokazać! - Julie jakby zignorowawszy temat, wyciągnęła z torebki teczkę, a następnie rzuciła na stół... cholernie dobre zdjęcia. Zaczęłam przeglądać je z otwartą buzią, bo nawet do głowy mi nie przyszło, że sesje, na które od jakiegoś czasu uczęszczała były tak profesjonalne.






  - Zajebiste - wydukałam wytrzeszczając oczy.
 - Prawda? - Wyszczerzyła się i zatrzepotała teatralnie rzęsami. - A będzie tego więcej! No i co najważniejsze... Zainteresowały się mną takie czasopisma jak... - Tu przygryzła wargę i spuściła wzrok. - Vogue, Chanel... - Dodała ciszej i uśmiechnąwszy się z lekka nieśmiało czekała na moją reakcję. Okej, zwaliła mnie z nóg. Byłam w szoku, ale jak najbardziej pozytywnym.
  - Gdybyśmy nie były w miejscu publicznym zaczęłabym piszczeć... 
  - Ja też! 
 - Ja pierdolę, to są kurewsko dobre wieści! Rozpiera mnie duma! - krzyknęłam, znowu ciut za głośno. Nasi sąsiedzi z pobliskiego stolika byli wyraźnie zniesmaczeni, ale nie miałam w tym momencie głowy do przejmowania się takimi błahostkami. Byłam za bardzo pochłonięta nieopisaną radością. Podwójną zresztą. Miałam wrażenie, że wreszcie obie zaznajemy tego pieprzonego "amerykańskiego snu", na który tak długo czekałyśmy. Od tej pory nie miałam żadnych zmartwień, byłam spokojna wiedząc, że nie tylko mi się powodzi. Cieszyłam się, że w końcu i ona odnalazła się w czymś co lubi i co daje pieprzoną forsę! Dużo forsy. Stawałyśmy się niezależnymi kobietami sukcesu, ha! I ten fakt bardzo, ale to bardzo nam się podobał. - To kiedy najbliższa sesja? - zapytałam ożywiona. 
  - Za dwa tygodnie. Przyszły miesiąc mam całkowicie zawalony...
I w tym momencie mój entuzjazm stanowczo opadł. 
  - Ale Julie, trasa! - Jęknęłam z niezadowoleniem. Blondynka spojrzała na mnie zasmuconym wzrokiem. Ewidentnie mieliśmy tu natomiast sytuację bez wyjścia i wiedziałam, że Julie będzie musiała z czegoś zrezygnować. Oczywistym było co to będzie...
  - Taka szansa... 
  - Nie zdarza się codziennie. - Dokończyłam za nią. - Masz rację. Nie możesz jej zmarnować. - Położyłam swoją dłoń na jej dłoni i posłałam pokrzepiający uśmiech, który ta odwzajemniła. - A rozmawiałaś już o tym z...?
Jej przełknięcie śliny stanowiło klarowną odpowiedź.  
  - Może nie będzie tak źle... - Zaśmiałam się nerwowo, co nie zabrzmiało zbyt przekonywająco. I z pewnością nie dodało jej otuchy. Mogłam jedynie trzymać kciuki za to żeby między dwójką moich przyjaciół nie wywiązała się kolejna kłótnia i to też obiecałam zrobić. W głębi duszy sama byłam jednak odrobinę zła, że nasze plany musiały się pokrzyżować. Sama z bandą facetów? Wierzcie czy nie, ale to wcale nie takie piękne, jakby się mogło wydawać. Chociażby gdy dostajesz pieprzonego okresu i żaden nie jest cię w stanie zrozumieć! Kurwa. 











~Z perspektywy Stevena~


      - Menadżer Aerosmith wyraził się jasno. Nie chce żeby jego chłopcy mieli jakiekolwiek do czynienia z narkotykami, z którymi wy niestety macie... - mówił wolno i wyraźnie Alan, zupełnie jakby uważał, że go nie zrozumiemy. 
   - I co w związku z tym? - Odważyłem się zapytać, bo nie bardzo rozumiałem co mamy z tej jego gadki wynieść. 
  - Pomyśl, Steven, pomyśl... - wymamrotał wyraźnie pozbawiony cierpliwości i uśmiechnął się do mnie raczej w niezbyt szczery sposób. I tu postanowiłem go zaskoczyć, wyskakując z przemową, która sądząc po minach chłopaków wydała się bardzo mądra. 
   - Wyjścia są trzy - zacząłem prostując plecy. - Pierwsze: rzucimy dragi, co jest rzecz jasna mało prawdopodobne, zresztą, będąc w trasie należy nam się coś na odstresowanie, drugie: będziemy się trzymać od nich z daleka, albo raczej oni od nas, co może być nieco trudne, zważywszy na fakt, że będziemy występować na jednej scenie i mieszkać w tych samych hotelach, trzecie: zmienią menadżera. 
  - Opcja pierwsza podoba mi się zdecydowanie najbardziej. - Odchrząknął Niven i zmarszczył te swoje gęste brwi. Jak zwykle nie zrobiło to na nas większego wrażenia, z czym chyba tak naprawdę musiał się już pogodzić. Poskromienie nas było abstrakcją. 
   - Kurwa, przecież nie są dziećmi - burknął Slash przechylając butelkę Nightraina. (Mimo przypływu gotówki tanie wino nadal smakowało najlepiej. Nawet o dwunastej w południe.)
   - Cieszę się, że się rozumiemy. - Urwał widocznie zmęczony już Alan i błagając nas jeszcze, żebyśmy przez najbliższe dwa tygodnie ograniczyli używki i trochę oczyścili swoje organizmy, wyszedł z Hell House z trzaskiem drzwi. 
   - Jebać go - rzucił od razu po jego wyjściu Duff i wyciągnął zza kanapy butelkę czystej, po czym sięgnął po telefon i zadzwonił po jakieś dziewczyny. - Może jeszcze seksu nam zabroni - mamrotał pod nosem. - Kutas jebany, z powołaniem się minął... Na księdza powinien kurwa iść... 
 - Dobra, zamknij już ryj. Rzeczywiście moglibyście trochę przystopować - Wyskoczył nagle z tekstem Axl. Spojrzeliśmy na niego jak na skończonego idiotę. 
 - SkończyliBYŚCIE? Serio? - Nawet Izzy nie pozostawił jego wypowiedzi bez komentarza. Rudemu jak zwykle powiększyły się nozdrza i udał, że nie ma pojęcia o czym mówimy. Wymacałem w kieszeni swoich dżinsów jointa i obracając go w palcach zwróciłem wzrok ku wokaliście. 
  - A co ja tutaj mam? Nie masz ochoty? Kici, kici... - Droczyłem się z nim kiwając mu nim przed nosem. - No dalej tygrysku, wiem, że chcesz, kici kici - Wkurwiałem go dalej starając się powstrzymać od śmiechu. 
  - Jak ci zaraz zajebię to cię własna rodzona nie pozna! - warknął odpychając mnie od siebie. 
   - Pociągnij sobie, bo ci zaraz gumka w majtkach pęknie. - Szturchnąłem go po przyjacielsku i podałem skręt, który ten natychmiast wziął do buzi i odpalił. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo z resztą chłopaków, ale odpuściliśmy sobie dalsze denerwowanie go. Ostatnio to nawet byliśmy nieco zmartwieni jego stanem, bo najpierw wpadał w jakieś dziwne, apatyczne stany, a potem wybuchał tak, że nawet po względnym uspokojeniu się ręce drżały mu jeszcze przez dobre pół godziny. Zaproponowałbym mu jakiegoś psychologa, albo najlepiej psychiatrę, ale życie było mi jeszcze miłe. A i na swoje zęby nie narzekałem.                                                                           Przez kolejne paręnaście minut wymienialiśmy jeszcze swoje zdania co do "wstrzemięźliwości" chłopaków z Aerosmith i warunków, jakie stawiał nam ich menadżer, ale skończyło się tylko na wyzwiskach pod jego adresem. Jak mieliśmy być niby autentyczni skoro nagle zmuszono by nas do zwykłego udawania grzecznych chłopczyków, którymi na Boga nie byliśmy. Duff był alkoholikiem, Izzy ćpunem, Slash jednym i drugim, a ja też bez procentów i zielska dzionka sobie nie wyobrażałem. Axl? Jako tako trzymał fason, ale kiedy przychodziła mu ochota na chlanie, to pił ile wlezie. A, no i był niezaprzeczalnie uzależniony od zatruwania życia i sobie, i innym. Jednym słowem, a raczej dwoma - byliśmy nieznośni. I mimo że doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, nie paliło nam się do żadnej zmiany naszego trybu życia. Nam on odpowiadał. 
      Jakoś niedługo później drzwi otworzyły się na oścież i do środka weszły... Camille z Julie oraz ze trzy dziwki. Tak, w jednym czasie. Miny tych pierwszych były raczej nietęgie, co do tych drugich - były na takich wysokich szpilkach, że bez trudu mogły patrzeć w chamski sposób na nasze przyjaciółki z góry. Ale zbyt dobrze znałem dziewczyny, żeby wiedzieć jak szybko dadzą sobie z nimi radę. Julie od razu podstawiła jednej nogę, przez co platynowa blondynka upadła jak długa, a Cam wyprzedzając Mulatkę, która definitywnie zbliżała się w kierunku Slasha, usiadła na jego kolanach i pokazała tamtej środkowy palec. Zabawne widowisko, nie powiem. 
      Mimo wszystko obyło się jednak bez żadnych większych komentarzy i nawet Platynowa otrzepawszy się w oka mgnieniu udała, że nic się nie stało. Szkoda, lubiłem patrzeć jak dwie laski się ze sobą "biją". Był to poniekąd podniecający widok! Szczególnie gdy szarpały się za włosy i... Dobra, ogarnij się Steven. 
   - Nie chcecie zabrać mnie ze sobą w trasę? - Westchnęła Mulatka i zawijając kosmyk swoich włosów na palec spojrzała przelotnie na Hudsona. 
   - Nie - odpowiedziała szybko Cam, a jej uśmiech mówił wszystko. Ha, no może się jeszcze doczekam tej bójki! 
   - Nie ciebie pytałam - warknęła podnosząc się z kolan Duffa i zaczęła iść w jej kierunku. Szatynka zrobiła wielkie oczy, bo panienka lekkich obyczajów zdawała się szykować do wyczekiwanej przeze mnie walki! 
   - Kimberly, zluzuj... - Platynowa pociągnęła tamtą za rękę i po chwili obie siedziały na jednym fotelu. Mulatka wyrwała jeszcze z jej rąk fajkę i z naburmuszoną miną skupiła się na paleniu. Zerknąłem z ciekawością na Saula, który jak Boga kocham, powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Zapewne wiedział, że gdyby to zrobił, Camille byłaby obrażona przez najbliższy tydzień. A to niesie za sobą wiele minusów. Zarówno dla niego samego, jak i dla nas. Na przykład, zmuszeni bylibyśmy wtedy codziennie wydawać pieniądze na pizzę, bo pewnie nie chciałaby nic przygotowywać. Tak, tak, my faceci jesteśmy bezczelnymi świniami. Nie nasza wina! Zażalenia proszę wysyłać do matki natury. 
       Duff po opróżnieniu całej butelki postanowił zająć się tą najbardziej pyskatą i pociągnął ją do swojego pokoju. Platynowa zerkała bez przerwy na Stradlina, więc mi pozostawała brunetka z może nieco końską facjatą, ale za to z jakim tyłkiem! Mruknąwszy do niej, że pokażę jej moje pałeczki (a raczej jedną) zaciągnąłem ją do siebie i dalej nie będę nic mówić, bo gdyby dowiedziała się o tym moja matka - złapałaby się za głowę i ubolewała nad moim wychowaniem. A raczej jego brakiem. 












~Z perspektywy Julie~


     Lata praktyki nauczyły mnie jak należy postępować z facetami, zwłaszcza tymi trudnymi, kiedy chce się polubownie coś załatwić. Jasne, imperatywność i niesilenie się na delikatne słówka były zdecydowanie bardziej w moim stylu, ale kiedy sytuacja naprawdę tego wymagała, potrafiłam zachować się jak normalny, poważny człowiek. A jako że nie miałam ochoty na kolejną kłótnię i darcie kotów byłam skłonna odstawić niewielki teatrzyk, który miał mi pomóc w załagodzeniu sprawy. Taką przynajmniej miałam nadzieję. 
      Ku mojemu zadowoleniu Axl był dzisiaj w całkiem dobrym humorze i nie bałam się... Stop, inaczej. Byłam po prostu dobrej myśli. Chłopak siedział przy swoim pianinie i zdaje się komponował nowy utwór. Całkiem zresztą ładny. 




      

      Nalałam lampkę jego ulubionego wina i odczekawszy aż oderwie się na chwilę od klawiszy podeszłam bliżej i stanąwszy za nim położyłam dłoń na jego plecach. 
   - Może mała przerwa? - mruknęłam podając mu kieliszek, który przyjął z dość dziwną miną. 
   - Coś chcesz? - zapytał unosząc do góry jedną brew. Pytanie to delikatnie rzecz ujmując mnie uraziło, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Tym bardziej, że... Miał rację. Nie byłam taka znowu bezinteresowna. Pokiwałam przecząco głową i oparłam się o instrument w taki sposób, że stałam teraz do niego bokiem. 
   - Graj dalej... - mruknęłam i kiedy po minucie drobnej konsternacji wrócił do komponowania położyłam się na górnej części instrumentu, a potem oparłszy głowę na łokciu ułożyłam się na boku, starając się przyjąć pozę niczym wyuzdana pani z plakatu. Niekoniecznie dla dzieci, bo zapomniałam wspomnieć, że byłam ubrana w przykrótką sukienkę z odsłoniętym dekoltem. Rose ponownie przybrał podejrzliwą minę, co zaczęło mnie trochę irytować, na szczęście nie zaprzestawał grania. Nie chciałam mu bowiem przeszkadzać. Przynajmniej nie w ten nachalny sposób... Widziałam jednak jak jego wzrok błądzi co trochę po moim ciele i nieco go dekoncentruje. Czyli wszystko szło według mojego planu, dobrze.
   - Czemu przestałeś? - Udałam niezadowoloną, kiedy w końcu ściągnął obie dłonie z klawiszy i wyprostował się na swoim siedzeniu.
   - Nie wiem czy robisz to nieświadomie czy celowo, ale przez ciebie nie mogę się skupić i mam nieodpartą ochotę zrobić ci parę rzeczy...
   - Jakich rzeczy?
   - Powiedzmy... Niezbyt eleganckich...
 - Ale czy te rzeczy mi się spodobają? - Teatralnym ruchem przyłożyłam dłoń do otwartej buzi.
   - Myślę, że będziesz prosić o więcej.
Okej, wstęp niczym z pornola zaliczony. Cudownie. Wszystko szło po mojej myśli, łącznie z tym, że przenieśliśmy się na kanapę i zaczęliśmy się namiętnie całować. Rudy był do tego stopnia nakręcony, że teraz zrobiłby wszystko, żeby móc wreszcie przejść do konkretów. I to właśnie w takich chwilach drogie panie najlepiej jest ich podejść. Nie będą was za bardzo słuchać, a nawet jeśli, to każda wina będzie wam wybaczona, a wyznanie uznane za błahostkę, bo przecież brakuje im miejsca w rozporku i nie czas teraz na rozmowy, nie?
Dlatego kiedy zauważyłam jak sięga dłonią po swój rozporek miałam zamiar rozpocząć temat, ale po moim otworzeniu buzi, wetknął mi z powrotem do niej język i mogłam co najwyżej wywrócić oczami. Kiedy zaś udało mi się od niego oderwać, nieoczekiwanie odezwał się pierwszy.
   - Musimy pogadać - zaczął tak poważnym tonem, że wywołało to u mnie nie tylko dezorientację, ale i lekki przestrach. W głowie pojawił mi się nieciekawy scenariusz, mówiący że wokalista musiał się mną już najzwyczajniej w świecie znudzić i znalazł sobie inną. Cholera, to na pewno to. Właśnie chce mi oznajmić, że mnie zdradził i wcale tego nie żałuje, bo było mu z nią lepiej niż ze mną! Adios! - Ej, co ci? Masz minę jakbyś mnie posądzała co najmniej o trupa pod łóżkiem. - Zaśmiał się krótko.
   - C-co? - wymamrotałam wyrwana z ponurych rozmyślań. 
   - Spokojnie, nikogo nie zabiłem. - Uniósł ręce do góry. - Jeszcze. - Na jego usta wstąpił cwaniacki uśmieszek, a wzrok powędrował na sufit. Gdyby ktoś nie pamiętał - nad nami mieszkała przekochana sąsiadka.
  - Mhm... Co w takim razie zrobiłeś? - zapytałam udając nijakie zainteresowanie. Wbiłam wzrok w podłogę i starałam się nie sprawiać wrażenia zdenerwowanej. A było to dość ciężkie zadanie, bo ja kurwa byłam zdenerwowana! I to mocno. Tylko nie wiem czym bardziej. Tym, że wokalista zada mi pewnie po raz kolejny cios czy tym, że zrobiłam się zazdrosna.   
   - Nic. - Wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego podirytowana manifestując tym swoje zniecierpliwienie. - Chciałem cię tylko zapytać czy... Pojedziesz ze mną w trasę? Chociaż... - Tu odgarnął kosmyk moich włosów za ucho i zbliżył do niego swoje usta. - To raczej nie pytanie, a rozkaz. Jedziesz i już - wyszeptał nie znoszącym sprzeciwu tonem i popchnął mnie delikatnie do tyłu, żeby znowu się na mnie położyć. Odsunęłam go jednak od siebie i zmieszana zerknęłam mu w oczy. Jego zdziwione spojrzenie żądało szybkich wyjaśnień, ale ja zdołałam wydukać jedynie krótkie 'nie mogę'.  
   - Jak to nie możesz? Coś cię tu trzyma? Czy może ktoś? - Jego twarz momentalnie przybrała czerwoną barwę. Oho, możesz się pożegnać ze spokojną konwersacją...  
   - Przestań - fuknęłam znudzona tego typu gadką.
  - To ty przestań! Zawsze musisz kurwa wszystko komplikować! Nie może być nigdy po mojemu?! - Podniósł głos, marszcząc przy tym ostro brwi.
W tym momencie miałam ochotę odkrzyknąć, że to on w większości przypadków zachowuje się jak rozkapryszona, egoistyczna księżniczka, której wszystko i wszyscy muszą być podporządkowani. Wolałabym też dodać, że ugryzłam się w język i zachowałam tę uwagę dla siebie, ale mijałoby się to z prawdą. Ja i hamulce? Zwłaszcza w rozmowie z nim? Nie było o tym mowy. Wściekła nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, jakie mogę ponieść za moje słowa. A podczas dyskusji z tym osobnikiem pojawiały się one zawsze. Nakręcaliśmy się wzajemnie i żadne nie potrafiło odpuścić. Kompromis? W naszym słowniku nie istniało takie słowo.
   - Zechcesz się w takim razie podzielić ze mną swoimi planami, które będziesz realizować podczas mojej długotrwałej nieobecności? - Spytał z wyraźnie odczuwalnym jadem. Wisienkę na torcie stanowił jego sarkastyczny uśmiech, w którym był już niezaprzeczalnie mistrzem. Dobrze wiedziałam do czego zmierza i... Ta, niepotrzebnie, ale oczywiście poszłam tym tropem. 
   - Ależ oczywiście, skarbie. Podczas twojej nieobecności zamierzam sprowadzać tu twoich kumpli i dawać im dupy w naszym łóżku. Oprócz tego będę szlajała się po klubach i pieprzyła w kiblach z nieznajomymi. Wiesz, kręcą mnie takie niezobowiązujące przygody. - Puściłam do niego oczko i po otrzymaniu lekkiego (co nie zmienia faktu, że było to podłe) policzka, który chcąc nie chcąc zmusił mnie do odchylenia głowy w bok, odwróciłam się do niego z powrotem i... obdarzyłam głupawym uśmieszkiem. Wiedziałam bowiem, że zirytuje go to bardziej niż cokolwiek innego.
   - A tak serio, dziwko? - wysyczał łapiąc mnie za podbródek.
  - A tak serio to mam pracę, skurwielu. Nie mogę odwołać sesji. Nie mogę i nie chcę, bo to dla mnie s z a n s a - warknęłam uwolniwszy się z jego uścisku. - Na pewno normalny, wyrozumiały i WSPIERAJĄCY facet by to pojął, ale zapomniałam, że mój jest egoistycznym dupkiem, który uważa, że tylko jego kariera się liczy - rzuciłam oschle. Szczerze? W głębi duszy bolał mnie ten fakt. Bolało mnie to, że ktoś, kogo powinnam nazywać drugą połówką, w ogóle we mnie nie wierzy. Z takim jego podejściem czułam jak moja samoocena zamiast wzrastać, niemiłosiernie spada w dół. I zachciało mi się kurwa beczeć. 
   - Kariera? - Prychnął. - Z tym przydupasem obok? - Parsknął drwiąco. W tym jego pseudo-rozbawieniu i chęci poniżenia mnie tliła się jednak zazdrość i niechęć do tego gościa, których nie sposób było nie zauważyć. Albo nie umiał kłamać, albo za dobrze go już znałam.
   - Znowu chcesz wałkować ten temat? Chyba sobie już wszystko wyjaśniliśmy, co? To nie jest żaden przydupas, tylko poważnie traktujący swoją pracę człowiek. Załatwił mi sesje ze znanymi agencjami. Co ci jeszcze nie pasuje, co?
   - Nic, rób sobie co chcesz - odburknął i podnosząc się pospiesznie z kanapy ruszył w stronę kuchni, jak się później okazało w celu wyciągnięcia z lodówki puszki piwa. Ze swoją zdobyczą walnął się następnie na fotel i jak gdyby nigdy nic zaczął oglądać mecz baseballu. 
      Siedziałam jeszcze parę minut na kanapie i wpatrywałam się w niego z lekkim szokiem. Teraz zachowywał się jakbym nie istniała? Miał doprawdy wyjebane na to co zrobię? Nawet jeśli przed chwilą zachowywał się tak, jakby był zły na to, że nie pozwalam mu ułożyć mu mojego życia według jego zasad?
Gapiłam się na niego i zagryzając wargi starałam się rzeczywiście nie rozpłakać. Chłód, który od niego bił, nawet jeśli stanowił tylko część marnego teatrzyku, napawał mnie poczuciem totalnego odrzucenia. Miałam wrażenie, że już naprawdę mu na mnie ani trochę nie zależy. A może zwyczajnie tak było? 
      To pytanie dudniło mi w głowie przez najbliższe dwa tygodnie, w ciągu których żyliśmy jak nieznoszący się współlokatorzy. Nie rozmawialiśmy ze sobą, nie sypialiśmy razem (Axl przeniósł się na ten czas na kanapę, aż dziwne, że nie kazał tego zrobić mi), czasami spędzał noce poza domem... U kogo? Nie myślałam o tym. Wróć, nie chciałam o tym myśleć. Byliśmy dla siebie prawie jak powietrze. Prawie, bo mimo wszystko nieraz zahaczaliśmy się dość boleśnie ramionami. Na dłuższą metę było to cholernie męczące, ale to on pierwszy wniósł taką dziwaczną atmosferę. Co, miałam go przeprosić? Za to że podcina mi skrzydła, obraża i daje w twarz? Śmiać się czy płakać? Ani jedno, ani drugie. Założyłam swoją ulubioną maskę oziębłej suki i nie miałam zamiaru jej ściągać. Zresztą, chyba już do mnie przywarła. 
     Dokładnie dwa tygodnie później zespół wraz z Camille wyruszył w trasę. Dotychczas najważniejszą w ich karierze. Chciałam pożegnać się z nimi na lotnisku i życzyć im powodzenia, które i tak byłoby zbyteczne, bo radzili sobie zajebiście, ale... Coś mnie od tego powstrzymywało. Głupio się przyznać, ale chyba przekonanie, że jeśli teraz pożegnam Rudego, będzie to nasze definitywne rozstanie. I możliwe, że podświadomie chciałam tego uniknąć. Dlaczego, skoro nie tak dawno byłam na to całkowicie przygotowana? 
Zabijcie mnie, ale nie wiem. 
                                                                 



            





~*~

Tak wiem, niezbyt fascynujący rozdział jak na taki odstęp czasu, ale czasem i takie "przerywniki" muszę tutaj umieszczać, więc nie bijcie! 
Powiem Wam, że śmiesznym uczuciem jest pisanie rozdziału ze świadomością, że za niecałe dwa tygodnie zobaczysz bohaterów swojego opowiadania na żywo. Nawet mi trochę głupio, bo wiem że w rzeczywistości pewnie sporo się różnią i na pewno w jakiś sposób ujmuję im autentyczności. Ale chyba takie już są ff. W każdym razie im bliżej koncertu tym mam większą podjarkę, ale co ja tam będę Wam mówić. Pewnie większość z Was ma to samo. 

Zatem, odliczajmy!