niedziela, 29 czerwca 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 44







Steven:


      Od jakichś pół godziny siedząc w fotelu przyglądałem się śpiącej Nathalie. Rozczochrane włosy opadające na jej bladą twarz, moja koszulka z AC/DC na jej drobnym ciele i ciche pomrukiwanie wydobywające się z jej rozchylonych teraz nieco ust wywołało u mnie nagłe parsknięcie śmiechem. Nawet nie próbujcie mnie zrozumieć. 
  - C... co jest? - zapytała ochrypniętym głosem, po czym podniosła się na łokciach 
i spojrzała na mnie zdziwiona. 
  - Nic, nic. Uroczo po prostu wyglądałaś. - Westchnąłem stając na równe nogi. 
 - I to jest niby powód do śmiechu? - rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie, po czym szczerząc się szeroko wskoczyła na moje plecy. 
  - Kieruuuuneeeek... kuchnia! - zawyłem podsadzając ją jeszcze wyżej, po czym ruszyłem w wyznaczone miejsce. Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, w którym urzędowali już Duff, Axl i Izzy, brunetka momentalnie ze mnie zeskoczyła. 
I dałbym sobie rękę uciąć, że przybrała zawstydzony wyraz twarzy. Tylko do chuja pana, dlaczego? 
Mojej uwadze nie umknął cwaniacki uśmieszek Rose'a, który najpierw mierząc Nat wzrokiem, po chwili skierował go na mnie. 
  - Powiedz, Nathalie... - zaczął cały czas patrząc się na mnie. Kurwa, on zaraz coś palnie!
Potraktować go wzrokiem morderczym czy raczej błagalnym? Dobra, wybrałem to drugie. Przynajmniej jest szansa, że ruda pała nie będzie chciała zrobić mi na złość. 
  - Chcesz jajecznicy? - dokończył posyłając mi przy tym kpiący uśmiech. Ja mu kiedyś coś zrobię, przysięgam. Całe życie... No dobra, przez kilka ostatnich lat regularnie obrywam od niego kopniakiem w jaja! Czas zaplanować zemstę. Ale to kiedy indziej.
  - Pewnie - rzuciła i usiadła sobie przy stoliku. Kilka minut później Axl postawił przed nią talerz żółtej papy zwanej ponoć jajecznicą. Widziałem jak wykrzywia się w uśmiechu przełykając to, co nabrała sobie do buzi. Wiadomo już nie od dziś, że w tej ruderze poza dziewczynami gotować potrafi tylko jedna osoba - ja. 
Tak czy siak chcąc skrócić jej męki i cierpienia kazałem jej się szybko w coś przebrać i powiedziałem, że zabieram ją na miasto. Z ruchu jej ust wyczytałem jeszcze 'dziękuję', po czym dziewczyna od razu pobiegła do łazienki. 
  - Ładna jest. Masz nasze błogosławieństwo - rzucił żartobliwie Duff, po czym poklepał mnie po plecach.
  - Ale nie zjadła mojej jajecznicy - wtrącił się Rose.
  - Stary, tego się nie da jeść - jęknął Izzy i z obrzydzoną miną wywalił resztę papki do śmietnika. 
  - Potwierdzam - mruknąłem. Rudy obdarzył mnie tylko dziwnie złośliwym uśmiechem i podchodząc bliżej... Nie, tylko nie to!
  - Auuu! - krzyknąłem łapiąc się za swoje krocze. Axl tylko zaśmiał się głośno i wymijając mnie ruszył do salonu.
      Kiedy Nathalie była już gotowa i mogliśmy wychodzić, Duff poinformował nas jeszcze, że mamy za godzinę wrócić, bo trzeba zrobić jeszcze jedną próbę. Też mi coś. Nie lepiej grać na spontanie? 
Tak czy inaczej jakiś czas później spacerowaliśmy z Nathalie po śródmieściu zerkając co trochę na wystawy sklepowe. Co dziwne, Nat ani razu nie poprosiła żebyśmy weszli do żadnego z butików. Pamiętam jak poszedłem kiedyś na taki spacer z Sarą. Kilka pierdolonych godzin spędziła na przymierzaniu sukienek, a i tak w każdej wyglądała identycznie. Nathalnie nie należy raczej do grona dziewczyn, dla których liczy się tylko i wyłącznie wygląd. Nie oznacza to, że o niego nie dba. Ba, jest bardzo ładna. A obcisłe spodnie moro, koszulka Black Sabbath i starte czarne trampki powiedziałbym, że nadawały jej tylko uroku.
  - Tu jest jakiś cukierniczy, wchodzimy? - rzuciła nagle wskazując palcem na sklep. Przytaknąłem tylko głową i otwierając drzwi przepuściłem ją z szerokim uśmiechem. Skończyło się na tym, że kupiliśmy sześć pączków. Trzy na głowę, co to dla nas?
Nażarci i zadowoleni postanowiliśmy powoli wracać na chatę. W końcu miałem wrócić na próbę. Szliśmy więc spokojnie krok w krok do Hell House kiedy nagle dziewczyna została szarpnięta do tyłu. 
  - Gdzie ty do cholery byłaś?! - Odwróciłem się do tyłu i spostrzegłem koło Nathalie jakąś babkę po czterdziestce. 
  - Zostaw mnie - warknęła brunetka i szybko się od niej odsunęła. 
  - Masz odpowiedzieć na moje pytanie. Gdzie do cholery poszłaś kiedy wypisali cię 
z odwyku?! I kim jest ten facet? - Tu zmierzyła mnie niezbyt przyjemnym wzrokiem. Chciałem się jej ładnie przedstawić, ale najpierw musiałem oblizać palce z lukru.
  - Co cię to obchodzi? Moja sprawa. Z tobą nie chcę mieć nic wspólnego - prychnęła chowając dłonie do kieszeni. 
  - Ale będziesz miała, bo jesteś jeszcze gówniarą i nie masz nic do gadania. 
  - Yhy, już niedługo. - Nat nadal przybierała wyraz wyluzowanej i obojętnej osoby. 
I w tym momencie tamta kobieta jak gdyby nigdy nic ją spoliczkowała. 
  - Co pani robi?! - krzyknąłem nie zważając na ludzi i przyciągając do siebie dziewczynę szybko przytuliłem ją do swojej klatki. 
  - Uczę ją szacunku. A ty się nie wtrącaj. - Tu zagroziła mi palcem. Pokazałem jej tylko przed samym nosem fucka i obejmując jedną ręką Nat ruszyłem dalej. 
  - Masz wrócić do jutra do domu, bo wezwę policję i twój fagas będzie miał problemy! - zawołała jeszcze za nami, ale miałem ją w czterech literach. Dalszą drogę nic się nie odzywałem. Czekałem, aż ona coś powie. I powiedziała, kiedy byliśmy już przed drzwiami naszej rudery.
  - To była moja ciotka... 
  - Domyśliłem się.
  - Ja nie chcę do niej wracać - mruknęła załamującym się nieco głosem. 
  - I nie wrócisz  - powiedziałem i posłałem jej ciepły uśmiech.  







Slash:


      Mimo, że wczorajsza noc była bardzo, ale to bardzo wyczerpująca... mi, jako facetowi, było najzwyczajniej w świecie mało. Przejechałem dłonią wzdłuż talii mojej dziewczyny i powoli, niby to przez przypadek dotknąłem jej odsłoniętych teraz piersi. Boże, dlaczego one muszą być takie jędrne? I jak ma się tu facet hamować? Och, niczym takie dwie soczyste brzoskwinie, które można chwycić w obydwie dłonie i...
  - Co ty kurwa odpierdalasz? - Ehm. I jak tu się teraz wytłumaczyć? 
  - Ee, nic. Podziwiam cię po prostu. Jesteś taka idealna. - Westchnąłem i posłałem jej uśmiech nr. 3 - żadna mu nie ulegnie. 
  - Naprawdę tak uważasz? - zapytała jakby lekko zawstydzona i zarumieniła się. 
 - Oczywiście - mruknąłem seksownie i nachylając się nad nią zacząłem obcałowywać jej szyję. Mój kolega zdążył już stanąć na baczność. I prawidłowo! 
  - To świetnie. Pójdziemy w takim razie kupić dla twojej idealnej dziewczyny idealne ubrania. - Zaśmiała się drwiąco i odsuwając mnie od siebie wstała szybko z łóżka, po czym zaczęła zbierać z ziemi nasze ciuchy. No nie, kurwa. Nie teraz! 
  - Błagam, nie - jęknąłem opadając z powrotem na swoją poduszkę. 
  - W nocy powiedziałeś, że pójdziesz ze mną dokąd będę chciała. - Zmarszczyła brwi 
i skrzyżowała ręce na piersiach.
  - Chyba podczas szczytowania. - Parsknąłem, na co ta jeszcze bardziej się naburmuszyła. Posyłając jej jeszcze tylko dość irytującego zapewne całuska wychyliłem się do terrarium i wyciągnąłem z niego moją drugą dziewczynkę. 
Zaraz potem owinąłem sobie Liz wokół swojej szyi, a jej głowę chwytając w prawą dłoń skierowałem ku swojej twarzy. To takie zabawne stworzonko. Nie rozumiem jak można bać się węży. 
  - Podejdź... - mruknąłem.
  - Nie. - Otrzymałem krótką odpowiedź i szatynka zrobiła jeszcze parę kroków w tył.
  - Podejdź. - Ponowiłem, tyle że bardziej stanowczym głosem. Camille przeklęła tylko cicho pod nosem, po czym jednak zbliżyła się do mnie i bardzo powoli usiadła na łóżku. 
Tym razem głowę Liz skierowałem ku niej. 
  - No... polubicie się dziewczynki, hm? - Parsknąłem śmiechem, a Cam zgromiła mnie tylko spojrzeniem. Nie zastanawiając się długo podniosłem węża do góry i nim ta zdążyła zareagować założyłem go na jej szyję. 
  - Slash... Ja cię błagam... Weź go... Proszę... - wyszeptała cała sztywniejąc. 
  - Próba, Hudson! Chodźże tu! - zawołał głośno McKagan, więc podniosłem swoje zgrabne cztery litery z łóżka i ruszyłem do salonu. 
  - Slash! Nie zostawiaj mnie! - Pisnęła Camille, na co ja wywróciłem oczami. 
  - Dasz radę, skarbie. Wierzę w ciebie! - Zabije mnie, mam to jak w banku. Tylko czemu ta sytuacja mnie bawi?
  - To co chuje, gramy dzisiaj ten nowy kawałek? - zagadnąłem wyciągając z kąta Les Paula i podłączyłem go do piecyka. 
  - Dwa nowe. - Odchrząknął Axl, a my zerknęliśmy na niego zdziwieni. - Spokojnie, kiedyś to już ćwiczyliśmy, tylko coś dopisałem - dodał wyciągając z kieszeni spodni jakąś pomiętą kartkę. Dobra, mi to wisi. 
  - Popcorn, do bębnów - wymamrotałem jeszcze w stronę blondyna, który siedział 
z Nathalie na kanapie i pocieszał ją czy coś w ten deseń. 
  - No już. - Westchnął i grzecznie powędrował za perkusję. 
  - One, two... One, two, three, four! 











Duff:


       Przed godziną dwudziestą wszyscy znajdowaliśmy się już w Troubadour i byliśmy na etapie rozstawiania sprzętu. 
  - Blondi, kurwa. Rusz się! - No dobra, ja byłem bardziej zajęty wychylaniem głowy na wszystkie strony. Chciałem po prostu zobaczyć czy Lucy zdążyła już zaszczycić nas swoją jebaną, ale jednak potrzebną obecnością. Gdyby miała nie przyjść cały mój plan poszedłby się pierdolić. A tego nie chcemy, prawda? 
  - No już... - prychnąłem jedynie i poszedłem pomóc Slashowi w przynoszeniu z samochodu wzmacniaczy. 
 - Cześć wam. - Usłyszeliśmy nagle za sobą, a naszym oczom ukazała się uśmiechnięta Julie. 
  - No hej - mruknąłem puszczając do niej oczko, a kiedy odstawiłem sprzęt na swoje miejsce, podszedłem do niej, żeby ją trochę przydusić. To znaczy... przytulić, ya know. - Wtajemniczyć cię w mój plan? - zapytałem kiwając wymownie brwiami. 
  - No raczej - mruknęła z cwaniackim uśmieszkiem, po czym oboje wyszliśmy z klubu na fajkę. Co prawda blondynka powinna latać teraz od stolika do stolika i zbierać zamówienia, ale i tak nikt tego nie pilnuje, a jej bynajmniej na tym nie zależy. 
Wracając... Podczas gdy rozmawiałem z Julie o moim utworze, który z wielką przyjemnością miałem ochotę dzisiaj zaprezentować, w naszą stronę zbliżała się Lucy. Z każdym krokiem jej mina stawała się coraz bardziej zdenerwowana. 
  - Cześć - rzuciła w końcu i kiedy cmoknęła mnie już w policzek zmierzyła moją przyjaciółkę morderczym spojrzeniem. 
  - Ja już idę do środka - wymamrotała i po chwili zostałem z Lu sam na sam. 
  - To ten... My chyba też wchodzimy, nie? - spytała przybierając przy tym niewinną minę.
  - Ta - rzuciłem szybko i oboje weszliśmy do środka. Klub stawał się coraz bardziej zaludniony, ale to mnie akurat cieszyło. Płytę wydajemy dopiero za jakiś miesiąc, a ludziska już traktują nas jak pieprzone gwiazdy. Fajna sprawa, nie powiem, że nie. 
  - Idź pod scenę, ja lecę do chłopaków - odezwałem się, na co dziewczyna przytaknęła głową i udała się w wiadomym kierunku. Wchodząc do garderoby minąłem się natomiast z Berry, która sądząc po brudnych od szminki policzkach Izziego zdążyła go już wycałować. 
  - Wytrzyj się. - Parsknął złośliwym śmiechem Rose i rzucił w bruneta jakąś szmatką.
 - Sam byś chciał mieć odbite czyjeś usta na twarzy - fuknął Stradlin i uniósł głowę dumnie do góry. 
  - Nie bój się, będę miał. Jeszcze dziś - mruknął Axl i uśmiechnął się cwaniacko. 
  - Fakt. Dziwki zawsze używają mocnych szminek, więc ślady będą na pewno sporo widoczniejsze niż u mnie. - Kurwa, moglibyście powoli kończyć.
  - Nie miałem na myśli dziwek - burknął Rose i przybierając jeszcze obrażoną minę raczył ruszyć swój pierdolony zad na scenę. 
Parę minut później koncert można było uznać za rozpoczęty. Oczywiście zaczęło się od skrzeku Rudego: 'You know where you are?!' Mówiłem im, żebyśmy choć raz zaczęli od jakiegoś innego kawałka, ale jak to Axl stwierdził - Welcome to the jungle jest najbardziej efektowne. I kłóć tu się z takim. Bądź co bądź, laski od razu zaczęły piszczeć czy rzucać w nas stanikami, więc zapowiadało się dobrze.
Ja na razie stałem sobie spokojnie oparty o plecy Hudsona i brzdąkałem na swoim basie. Kątem oka zerkałem a to na Stevena, który podskakując napierdalał równo 
w bębny, a to na Rose'a, który wił się na scenie jakby mu kto robaki do tyłka włożył czy na Izziego, który z papierosem w gębie nie dawał żadnych większych oznak życia. Później jednak mój wzrok przykuła Lucy, która cały czas patrząc się na mnie śpiewała i tańczyła w rytm muzyki. Szykuj się, mała.
Pod praktycznie sam koniec koncertu nadszedł wreszcie ten upragniony moment. 
  - Dobra ludzie, wiem, że zajebiście się mnie słucha, ale teraz oddaję mikrofon temu dryblasowi. - Tu kiwnął swoim rudym łbem na mnie i przekazując mi mikrofon zszedł na chwilę ze sceny. 
  - Ee... siema! Ostatnio napisałem nowy kawałek, który znajdzie się na naszej nowej płycie i pomyślałem, że warto by go wam tutaj dziś sprezentować. A jakoże moje natchnienie do napisania tego numeru stoi właśnie tu. - Wskazałem ręką na zaskoczoną blondynkę. - To tym bardziej chcę to zrobić. 
Czemu ci ludzie patrzą się na mnie jakbym reklamował garnek w telezakupach? Jebać. 
  - Gotowi? To jedziemy! - wydarłem się i Bogu dzięki tłum na nowo zaczął gwizdać i krzyczeć. 






       Jej szczęka niebezpiecznie drgała, a oczy wypełniły się najprawdopodobniej łzami. Ale nie było mi jej żal. Przeciwnie. Posłałem jej kpiący uśmiech i zacząłem śpiewać, a raczej drzeć się dalej.



















Axl:

      Uwaga, uwaga... Na scenę powraca zajebistość! Tak, tak, mowa o mnie. 
  - Niezły jest, nie? - rzuciłem do mikrofonu i sam obdarzyłem Lucy drwiącym uśmiechem. Stała teraz koło baru cała czerwona ze wstydu czy złości i chyba czekała, żeby tylko wpierdolić McKaganowi. Patrząc jednak na dryblasa wiedziałem, że był usatysfakcjonowany i jakby nie było, cieszyłem się razem z nim. Z laskami trzeba tak postępować. Jak cię szmata zdradzi to trzeba się mścić. Dobra, kurwa, wiem. Sam nie jestem lepszy. Tym bardziej, że na myśl o fakcie, że zaraz mam zaśpiewać dla kogoś utwór zaczyna mnie skręcać w żołądku. Jeśli dziewczyna nie wyjdzie po dwóch pierwszych zwrotkach utworu, będzie dobrze!
  - Skoro już bawimy się w jebane dedykacje to ja też chcę dla kogoś zaśpiewać. Właściwie o kimś. Chuj, jedno i drugie - wydukałem, a wzrokiem odszukałem pośród tłumu Julie. Blondynka odłożyła tacę z drinkami gdzieś na bok i rzucając mi zdziwione spojrzenie stanęła jak słup soli. Kiwnąłem jeszcze tylko głową w stronę Adlera, a ten walnął dynamicznie w perkusję. Słysząc pierwsze dźwięki mimowolnie zacząłem kołysać głową, a następnie już chyba całym ciałem. 



       Po drugim refrenie tempo muzyki zwolniło. Upiłem szybko łyk wody z butelki i zarzucając swoje włosy do tyłu ruszyłem na przód sceny. 




       Kończąc utwór tymi słowami posłałem Julie delikatny uśmiech. Jej mina nie wyrażała natomiast zupełnie nic. Ba, ruszyła chyba na zaplecze, a później przebrana już w swoje ciuchy wyszła szybko z klubu. Zajebiście.
  - Przypominamy, że za miesiąc pojawi się na rynku nasza pierwsza płyta, więc jeśli macie ochotę na kawał dobrego rock n' rolla to kupujcie. - Pożegnałem widownię i razem z resztą chłopaków zszedłem ze sceny. 
  - Axl! - Poczułem jak ktoś szarpie mnie za rękaw. Odwróciwszy się zobaczyłem Camille, więc posłałem jej pytające spojrzenie. - Idź za nią. - Uśmiechnęła się i szturchnęła mnie lekko w ramię. Przez dość sporą chwilę się wahałem. Stałem w miejscu i gapiłem się w ścianę bez żadnego celu. 
  - Do pierdylion razy sztuka - rzuciłem pod nosem i chwytając jeszcze za swoją ramoneskę ruszyłem do wyjścia. W oczy rzuciła mi się tylko jeszcze konfrontacja Lucy z Duffem. Blondynka darła się wyzywając go od chujów i uderzała go z otwartej dłoni w twarz. A McKagan? Śmiał się tylko głupkowato popijając co trochę wódkę prosto z butelki. W sumie... Wszyscy się teraz z niej śmiali. Zachowywała się żałośnie. 
  - Axl, podpiszesz mi się na cyckach? - Zaczepiła mnie jakaś małolata. I uwaga... Pierwszy raz olałem w takim momencie laskę. Na cyckach! Rozumiecie to? Mogłem podpisać się jej na cyckach. Ale chrzanić to!
Wiatr w moich rudych włosach (wiecie jak wtedy wyglądam seksownie?) i pędzę do mieszkania Julie mając nadzieję, że uda nam się wreszcie normalnie porozmawiać.  
       Kilka minut i byłem już pod jej klatką. Wbiegłem po schodach na trzecie piętro i gdy dotarłem pod odpowiednie drzwi mocno do nich zapukałem. Otworzyły się w sumie od razu. Blondynka uchyliła je delikatnie, a na mój widok... raczej nie wydawała się być zaskoczona. 
  - Obraziłaś się za ten tekst? Wiesz, że nie miałem tego na celu.
  - Nie obraziłam. Jest w sumie taki trochę... - Westchnęła. - prawdziwy.
 - Chciałem, żeby ostatnia zwrotka była wiadomością do ciebie - kontynuowałem wciąż będąc cholernie spiętym. Jej wzrok wbity w podłogę wcale mi tego nie ułatwiał.
  - Doceniam to. - Tu popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym wpuściła do środka.
  - Ale nie na tyle, żeby mi wybaczyć i...? - Zrobiłem jeden krok do przodu.
  - Och, zbędne pierdolenie. Co miałam wybaczyć już dawno wybaczyłam. - Przerwała mi szybko.
  - Więc nie na tyle, żeby do mnie wrócić? Mała, mam dość tych relacji. Nie odstawiajmy szopki. My się kurwa nawzajem potrzebujemy. Wiem to. Ty też wiesz! - Podniosłem nieco głos i uniosłem jej głowę do góry. Była cholernie smutna, jak i zdezorientowana. Sam czułem się podobnie, ale nie chciałem tego okazywać. Nie w tym w końcu rzecz. 
  - Przez ten rok zdążyłam chyba zauważyć, że jednak możemy bez siebie żyć. No wiesz... Ty chyba lubisz towarzystwo obcych kobiet - mruknęła obdarzając mnie ironicznym uśmieszkiem.
  - Ty tych wszystkich przydupasów z klubu najwyraźniej też! - Musiałem krzyknąć. Wkurwiłem się.
  - Dobra, to nie ma sensu. Wyjdź - rzuciła równie zdenerwowana i wskazała ręką na drzwi. 
  - Czyli nie potrzebnie się starałem, nie? Mam wyjść i się od ciebie odwalić? 
  - Tak - odparła krótko i obdarzyła mnie kolejnym nic niewyrażającym spojrzeniem. To wyszedłem. Z trzaskiem drzwi. Próbowałem? Próbowałem. 
Mam kurwa dość! 











Julia:


      Cholera. Co ja kurwa robię? Wstydzę się wyznać mu prawdę? A może jakaś pieprzona duma każe mi grać zimną sukę? Coś mi się wydaje, że już za częstą nią grałam. Teraz mogę już śmiało stwierdzić, że nią jestem. Pogratulować!
Stoję pod tymi zasranymi drzwiami w kompletnym bezruchu. Ciało jakby zastygło, a wnętrze rozszarpują bliżej nieokreślone uczucia. To tak jakbym toczyła ze sobą jakąś chorą walkę. I czekam na jej rozstrzygnięcie. 
Minuta... Dwie... Pięć...
Chyba wygrało pragnienie i cholerna potrzeba bliskości. 
      W biegu założyłam swoje trampki i nawet nie zamykając drzwi na klucz wybiegłam z klatki o mało nie zabijając się na schodach. Kiedy znalazłam się już przed klatką zaczęłam rozglądać się we wszystkie strony. Nie miałam pojęcia czy Rose udał się do Hell House czy może z powrotem do Troubadour. Myśl Julia, myśl... Poszedł na dziwki. 
Nie zastanawiając się dłużej zaczęłam biec w kierunku klubu stale potrącając przy tym ludzi. Na tę chwilę miałam jednak wszystko gdzieś. Wszystko oprócz niego. 
Zbliżając się do pasów dałabym sobie rękę uciąć, że po drugiej stronie ulicy mignęła mi przed oczami ognista szopa włosów. Tylko że jak na złość włączyło się czerwone światło. Trudno. Życie i tak nie jest piękne. Pierdoleni optymiści. Nie zważając na samochody zaczęłam po prostu biec. Jeden z piskiem opon wyhamował tuż przed moją nogą. Serce przez chwilę przestało mi bić. W głowie rozległ się okropnie irytujący dźwięk klaksonów. Tak czy inaczej biegłam dalej. Zaliczając jeszcze na chodniku glebę (pieprzone sznurówki, po co one komu?!) w końcu znalazłam się za plecami tego cholernego dupka.
  - Kocham cię, wracaj! - krzyknęłam ostatkiem sił, a przechodni zaczęli się na mnie gapić jak na ostatnią kretynkę. Pewnie nią jestem, ale walić to. Zatrzymałam się w miejscu i czekałam. Ugh, nienawidzę czekać. Axl też się zatrzymał. Dopiero po paru sekundach odwrócił się do mnie i rozchylił w zdziwieniu usta. 
  - Co? - wymamrotał podchodząc bliżej mnie. Nie chcę wiedzieć jaką miałam teraz minę. Całe moje zachowanie musiało być okropnie żałosne. Ale czego się nie robi dla bla bla bla. 
  - Kocham cię i chcę z tobą być. Cały rok plułam sobie w brodę, że jeszcze wtedy do ciebie nie wróciłam. Ci kolesie z klubów... Nie wiem co mną kierowało. Chyba zazdrość. I jakkolwiek to kurwa brzmi ja... nie mogłabym znieść faktu gdybyśmy kompletnie zerwali kontakt. Tęsknię... - Nie wytrzymałam. Rozkleiłam się jak zwyczajna baba. 
Tak, tak, ostatnie iskierki nadziei na to, że może jestem niezwykłą babą poszły się jebać. Zaczęłam ryczeć jak bóbr i trząść się jak przy czterdziestu stopniach gorączki. 
Potrzebowałam go.  
Patrzyłam teraz zapłakanymi oczami na tego skurwiela i czekałam aż wreszcie coś powie... zrobi. Ale skoro on tyle czekał, to i ja mogę teraz poczekać.
  - Chcesz mi powiedzieć, że cały czas, caaały okrągły rok nadal coś do mnie czułaś? - wydukał marszcząc brwi. Pociągnęłam tylko nosem i delikatnie przytaknęłam głową. - Wariatko - rzucił jeszcze, po czym ujął moją twarz w dłonie i zaczął mnie zachłannie całować. O chwilo... Trwaj wieczności! Oderwałam się od niego jeszcze na jedną małą chwileczkę. Musiałam spojrzeć prosto w te szarozielone tęczówki i uwierzyć, że TO dzieje się naprawdę. 
  - Chodźmy do mnie - mruknęłam zerkając teraz na jego wargi i pociągnęłam go za rękę w stronę mojego mieszkania. Znowu kurwa bieg. Może powinnam jakoś bardziej zająć się tym sportem? Nevermind. Teraz chciałam zająć się tylko i wyłącznie nim. 
Jakoże drzwi były cały czas otwarte, od razu wpadliśmy do środka i wylądowaliśmy na ścianie. Takiego tempa pozbywania się ubrań chyba nie pamiętam. 
Przesuwając się cały czas po ścianie niczym w jakimś filmie dotarliśmy w końcu do sypialni. Kiedy poczułam za swoimi nogami łóżko momentalnie zostałam na nie popchnięta.
Chwila! Dlaczego on ma na sobie jeszcze dżinsy?
Zagryzając dolną wargę uklękłam przed nim i szybko zsunęłam mu je z tyłka. 
Od razu z majtkami, bo czemu by nie? Axl robiąc bardzo skupioną minę zaczął  w pośpiechu zakładać prezerwatywę, a kiedy skończył, rzucił się na mnie i oboje przesunęliśmy się nieco wyżej łóżka.
  - Też tęskniłem... - wymruczał tym swoim zajebiście niskim głosem i zaczął mnie lustrować swoim wzrokiem. Najwyraźniej zmieniliśmy taktykę. Teraz Rose obcałowywał moje ciało zaczynając od brzucha, a kończąc na szyi. Każdy jego dotyk był delikatny i subtelny. Przyprawiał mnie o drżenie ciała. Jego wyraz twarzy chyba świadczył o tym, że chciał poznać moje ciało na nowo. Też tego chciałam. Przejeżdżając po jego kolczyku w sutku sama zaczęłam składać pocałunki na jego torsie. Jego niesforne kosmyki opadały mi na ramiona, ale ja nie przestawałam swojej czynności. Chciałam się nim nacieszyć. Po kilku minutach subtelności przyszedł czas na coś konkretniejszego. Chłopak przejechał dłońmi wzdłuż moich ud, po czym dość gwałtownie rozchylił moje nogi. 
  - Bardzo tęskniłem - zamruczał, a ja poczułam jak moje policzki zalewa gorąc. 
Jęknęłam głośno, kiedy poczułam go w sobie i oplatając go swoimi nogami wygięłam się w łuk. Rose zaczął się poruszać we mnie z początku wolno, później coraz szybciej. W całym mieszkaniu było słychać tylko nasze przyśpieszone oddechy. Kiedy obydwoje wiliśmy się w pościeli pragnąc tylko i wyłącznie jednego, Rudy postanowił osiągnąć chyba maksymalne tempo. Miałam wrażenie, że zaraz tam oszaleję i nawet mocne zagryzanie warg w niczym mi nie pomagało. Na szczęście wystarczyło jeszcze parę mocnych pchnięć i obojga nas zalała fala pieprzonego orgazmu. 
Zdyszana normowałam oddech pod jego ciężarem chyba dobre dziesięć minut. Byłam wykończona, ale i szczęśliwa. On najwyraźniej też. Uśmiechał się łobuzersko, a ja widząc w nim napalonego gówniarza po prostu parsknęłam śmiechem. 
  - Przed nami jeszcze wiele takich nocy, moja rocket queen... - wyszeptał mi prosto do ucha, po czym opadł obok mnie. Naciągnął jeszcze na nasze nagie i rozgrzane ciała kołdrę, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Życie jest jednak piękne. 
Chrzanić pesymistów.





czwartek, 19 czerwca 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 43


Na wstępie chciałam Was zaprosić do mojej grupy na fb założonej głównie pod bloga.
Będę tam informowała o nowych notkach i zapewne prosiła Was o rady, tak dla komfortu czytelników.
To ten... wbijać! :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~




Kamila:


       Weekend minął nam zdecydowanie za szybko. Dopiero co udało mi się wyleczyć kaca mordercę, a już trzeba było zapierniczać do pracy. Ale zawsze będę powtarzać, że nie ma na co narzekać. Robię to co lubię, dodatkowo dostaję za to kasę. No czego chcieć więcej? 
A właśnie! W tym tygodniu ma pojawić się artykuł z Aerosmith na okładce. A kto jest autorem zdjęcia? No kto? Nie mogę się już doczekać min tych pojebów.
Swoją drogą, nie sądziłam, że Axl jest AŻ TAK pojebany. A gdzie ich święta zasada: "Dziewczynami się nie dzielimy"? Duff praktycznie w ogóle się do niego nie odzywa. Mówi, że go dłoń świerzbi jak na niego patrzy. Czy to nie dziwne, że jeszcze mu nie przywalił? Gdybym była na jego miejscu, Rose już dawno stracił by tą swoją ładną buźkę. Chociaż ja od początku całego tego związku nie trawiłam Lucy. Może nawet nie starałam się jej lepiej poznać, nie starałam się jej polubić... Ale czy to moja wina? 
Podświadomość podpowiadała mi, że ta dziewczyna nie zasługuje na większą sympatię. McKagan praktycznie zawsze przedstawiał nam ją w dobrym świetle, a ja nie mogłam się do tych słów przekonać. Miałam wrażenie, że owa blondynka owinęła sobie dryblasa wokół małego palca i nim manipuluje. Manipulować rockmanem. Czy to nie brzmi zabawnie? Czasem mam wrażenie, że my wszyscy zachowujemy się jak banda nastolatków. Szczeniackie miłostki, młodzieńczy bunt... Ale czy tak właśnie nie jest? 
Zresztą, mamy dopiero niewiele ponad dwadzieścia lat. A faceci i tak dojrzewają po czterdziestce. Przynajmniej w moim mniemaniu.
Z rozmyślań wyrwało mnie pochrapywanie Hudsona.
  - Slash, mówiłam, żebyś tyle nie pił. Chrapiesz potem jak stary dziad - jęknęłam szturchając go mocno w bok. 
  - A ty zrzędzisz jak stara baba - wymamrotał, za co momentalnie oberwał ode mnie poduszką. 
Skończyło się jednak na tym, że oboje parsknęliśmy głośnym śmiechem, a po chwili on tak jakoś znalazł się nade mną, tak jakoś wepchnął swój do język do mojej buzi i tak jakoś jego dłonie spoczęły na moim biuście... 
  - Erotoman. - Westchnęłam, po czym odepchnęłam go od siebie i wstałam z łóżka. 
Warto by się zacząć przygotowywać do wyjścia. Nie zważając na gitarzystę, który leżąc na brzuchu podparty łokciami przyglądał mi się przenikliwie zaczęłam się przy nim przebierać. 
  - Mam nadzieję, że twój szef już nie będzie się do ciebie dowalał - mruknął z nutką zdenerwowania wciąż lustrując mnie spojrzeniem. 
  - Też mam taką nadzieję - odpowiedziałam raczej obojętnie i posyłając mu jeszcze delikatny uśmiech ruszyłam do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Pojemnik był jednak pusty, więc jedyne czego mogłam się napić to kranówa. Idealnie. 
  - Steven, zrobiłbyś jakieś zakupy, hm? - Zaczepiłam blondyna kiedy ten wpadł do pomieszczenia.
  - Nie mam kasy.
  - To zarób. - Uśmiechnęłam się ironicznie.
  - Jak wydamy płytę to zarobię. Ba, będę bogaty. W chuj bogaty.
  - Słyszę to od jakiegoś roku - prychnęłam. 
  - Nie wierzysz, że nam się uda? - zapytał bardzo poważnym tonem. Za bardzo poważnym jak na Adlera. Odwróciłam się w jego stronę i wbiłam w niego lekko zdezorientowany wzrok. Halo, Steve. Gdzie twój perlisty uśmiech? 
  - No wierzę, wierzę - wymamrotałam unosząc ręce w geście poddania. - Ale to chyba nie oznacza, że dotychczasowe pieniądze, które dostaliście w formie zaliczki musicie wydać całościowo na używki, hm? Płacenie za jebane żarcie, które za przeproszeniem... wszyscy równo wpierdalacie jest już nieco uciążliwe. Nie jestem matką Teresą z Kalkuty, wybacz. - Tym razem to mój ton zmienił się na poważny. Nie chciałam tego mówić, ale czasami człowiek nie potrafi się powstrzymać. Tym bardziej, że powiedziałam prawdę. Ich kolejna święta zasada pt. "Miej wyjebane na wszystko" wyprowadzała mnie czasem z równowagi. 
Blondyn zamiast się odezwać zamrugał tylko kilkakrotnie oczami, po czym podrapał się po tej głupiej łepetynie. Jakoże nie miałam ochoty na dalszą wymianę zdań i byłam już spóźniona, chwyciłam tylko za niezbyt apetycznie wyglądające jabłko i wyszłam z rudery. Po wyjściu od razu uderzyło mnie gorące powietrze. Od paru dni panują okropne upały. Wizja autobusu, w którym znajduje się pełno spoconych ludzi, a ja stoję ściśnięta między nimi niezbyt przypadła mi do gustu, dlatego postanowiłam iść pieszo. Dobre pół godziny później byłam już na miejscu i westchnąwszy głośno wpadłam do klimatyzowanego budynku. Witając się jeszcze ze znajomą z sekretariatu popędziłam do swojego gabinetu, który muszę niestety dzielić z Lauren. Chociaż wiecie co? Przez te kilka dni zdążyłam ją polubić. 
Myślę, że w gruncie rzeczy to jak najbardziej normalna dziewczyna. Chyba jedynie próbuje zgrywać taką... sukę. 
Brunetka siedziała teraz przy swoim biurku i przeglądała jakieś papiery. Minę miała jakby... smutną, zawiedzioną? Nie to jednak jako pierwsze przykuło moją uwagę. Na moim biurku stał bowiem ogromny bukiet czerwonych róż. Wytrzeszczyłam nieco oczy i odkładając swoją torebkę gdzieś na bok musnęłam dłonią owe kwiaty. 
  - Co te róże tu robią? - zapytałam zdziwiona. 
  - Widocznie masz jakiegoś wielbiciela - odparła z dość wyczuwalną ironią i zaśmiała się pod nosem. Ja natomiast stałam teraz skołowana i a to zerkałam na bukiet, a to na dziewczynę. - Pewnie Jason je przyniósł - dodała po chwili kiwając głową na małą karteczkę dołączoną do niego. 'Dla mojej ulubionej pracownicy ~ Jason'. 
  - I one są niby dla mnie? - Zdziwiłam się jeszcze bardziej. 
 - No chyba nie dla mnie - prychnęła i już kompletnie odwracając głowę zajęła się sortowaniem jakichś teczek. 
Cholera. Mój chłopak urządził przy nim scenę zazdrości, a ten daje mi bukiet kwiatów? 
I to jakich w dodatku. Nie, wcale mi się to nie spodobało. Zdaję sobie sprawę z tego, 
że najprawdopodobniej spodobałam się swojemu szefowi, ale dlaczego on nie pojmuje, że ja nie jestem nim zainteresowana? Zapewne boski Jason Brown uważa, że żadna mu się nie oprze. Nie zastanawiając się długo chwyciłam za bukiet i ruszyłam do biura redaktora naczelnego. Zapukałam do drzwi, a kiedy usłyszałam w odpowiedzi głośne 'proszę' otworzyłam je i weszłam do środka. 
  - O, Camille. - Powitał mnie szerokim uśmiechem. - Mam nadzieję, że lubisz róże? 
  - Jason, bez urazy ale co ty odwalasz? Myślisz, że wrócę z tym bukietem do domu 
i pochwalę się Slashowi? 
  - A on ci dał kiedykolwiek kwiaty? - Nie odpowiedziałam. Chyba z wiadomego powodu. A w ogóle, co go to kurwa obchodzi?! - No widzisz. Może mógłbym dać twojemu chłopakowi jakiś dobry przykład. - Zaśmiał się, a widząc moją poważną minę westchnął głośno. - Jeżeli ich nie chcesz to trudno. Wyrzuć. - Wzruszył niby to obojętnie ramionami, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. 
  - Mam lepszy pomysł - odpowiedziałam szybko. 
  - Jaki niby? - zapytał unosząc jedną brew do góry. 
  - Dasz je Lauren. Zaniesiesz jej ten bukiet osobiście i powiesz, że zaszła pomyłka, bo ten bukiet miał być dla niej, a nie dla mnie. 
  - Ta, a później kobieta pomyśli, że się w niej zakochałem - prychnął. 
  - Lauren to ładna, inteligentna i ciekawa osoba. Może warto byłoby ją poznać? 
  - A może ja już kogoś takiego poznałem? - Uniósł jeden kącik ust do góry, po czym nie odrywając wzroku od moich oczu wstał z fotela i ruszył w moją stronę. 
  - A może ten ktoś jest już zajęty? - odparłam tylko i wciskając mu w ręce bukiet wyszłam szybkim krokiem z jego gabinetu. Boże, co za facet... 
Nie wiedząc zbytnio co ze sobą teraz zrobić weszłam do pomieszczenia gdzie dokonywali ostatnich poprawek w najnowszym artykule. Z dumą spojrzałam na jego okładkę, a następnie otworzyłam na stronie, gdzie znajdował się wywiad z Tylerem 
i resztą. Trzeba przyznać, że mi i Lauren poszło naprawdę nieźle. Skromność, wiem, wiem. Po jakichś piętnastu minutach udałam się z powrotem do naszego gabinetu, 
z którego właśnie wychodził Brown. Spojrzałam na niego pytająco, a ten tylko wywrócił oczami i wymijając mnie ruszył do siebie. Miło było jednak zobaczyć szczęśliwy wyraz twarzy Lauren, na której biurku stał teraz nieszczęsny bukiet. 
  - Ehmm... - zaczęła, ale przerwałam jej machnięciem ręki.
  - Wszystko wiem, drobna pomyłka - rzuciłam pogodnie chcąc jej pokazać, że ani trochę nie jestem zła. Lauren uśmiechnęła się tylko i wzruszając niewinnie ramionami zajęła się z powrotem swoją pracą. 





Duff:

       Z wbitym wzrokiem w telewizor popijałem wódkę prosto z butelki. Albo robią ją coraz słabszą, albo to ja już się za bardzo do niej przyzwyczaiłem. Steven siedzący obok mnie wpierdalał ostatni kawałek pizzy, Slash pogrywał w kącie jakieś nowe intro, a Rose skrzeczał pod prysznicem. Niech się tam kurwa utopi. 
Błogą "harmonię" przerwało natomiast gwałtowne otwarcie drzwi. Chwilę potem 
w progu stanęła... Kurwa, co ona tu robi?
  - Axl! Jakaś dziwka do ciebie! - zawołałem jak najgłośniej się dało, po czym zerkając jeszcze raz na blondynkę z powrotem wróciłem do oglądania filmu. 
  - Przestań... - Westchnęła i kątem oka zobaczyłem, że do mnie podchodzi. 
  - Pośpiesz się Rose! Panienka się niecierpliwi! - Ponownie krzyknąłem. 
  - Duff... - I kolejne westchnięcie. Pierdolę, może ona jeszcze liczy na jakąś ckliwą scenkę? Albo zaraz rzuci się na kolana i zacznie mnie przepraszać? A to by było 
w sumie niezłe. Ach, zapomniałem, że to przecież wielmożna Lucy, to przed nią się klęka, a nie na odwrót. - Za dużo wtedy wypiłam - dodała zaraz i wcześniej nakazując Adlerowi, żeby się przesunął usiadła obok mnie i położyła swoją dłoń na moim kolanie. 
  - Nie wyglądałaś na pijaną - mruknąłem nadal na nią nie spoglądając. 
  - Duff! Każdy robi głupoty! Ty mnie nigdy nie zdradziłeś?! Nie pieprzyłeś żadnej napalonej fanki?!
  - Tak się składa, że nie pieprzyłem. I nie pogrążaj się, bo zaraz może wyjdzie jeszcze na to, że to ja jestem tym złym, hm? - Parsknąłem z kpiną. 
  - Wiem, że źle zrobiłam i żałuję tego. Ale chyba mógłbyś mi wybaczyć i o wszystkim zapomnieć... - Jej ton od razu zmienił się na sztucznie miły.
  - Teoretycznie bym mógł, ale chyba nie skorzystam. 
  - Spójrz się na mnie! - krzyknęła i łapiąc mnie za policzka odwróciła moją głowę tak, że byłem skazany na wpatrywanie się w jej twarz. Co najciekawsze... Serce już mi nie kołatało tak jak zwykle. Przeciwnie, odczuwałem teraz wstręt. Nie chciałem jej oglądać.
Po kilku sekundach do pokoju wpadł Axl.
  - Jaka dziwka? - zapytał na wejściu, a kiedy jego wzrok powędrował na Lucy wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. 
  - A ty to się najlepiej nie odzywaj parszywy podrywaczu - wysyczała przez zęby 
i zagroziła mu palcem. 
  - Że co proszę? - Odchrząknął wytrzeszczając przy tym oczy. 
  - To ty mnie zaciągnąłeś do łóżka!
  - Wyjdź stąd kłamliwa szmato - rzucił chłodno, po czym palcem wskazał na drzwi. 
  - A co? Było inaczej? Duff! Komu ufasz bardziej? Mi czy jemu?
  - Tak się składa, że niestety jemu - odpowiedziałem nie namyślając się długo, a ta 
od razu poczerwieniała. Bądź co bądź Rose jest szczery do bólu. Powiedział, że Lucy przyszła tu w nocy mówiąc, że chce się ze mną spotkać. Później tak bez żadnego większego powodu zaczęła go prowokować dodając, że ciągle tkwię z nią w związku otwartym. Szczerze powiedziawszy... Który facet nie wykorzystałby takiej okazji? 
No żaden. I w tym właśnie momencie zachciało mi się z niej zakpić. Pragnąłem ją po prostu upokorzyć. Dobre czy złe rozwiązanie... Chuj mnie to obchodziło. Ciotowaty Duff poszedł się jebać. 
  - Jutro mamy koncert w Troubadour. Chcę żebyś przyszła. Najlepiej pod samą scenę - mruknąłem przejeżdżając dłonią po jej policzku. Blondynka otworzyła ze zdziwienia buzię, ale zaraz potem się rozpromieniła i zarzuciła mi swoje ręce na szyję. Podczas gdy ta z całej siły się do mnie przytulała, ja wymieniałem z chłopakami drwiące uśmieszki. 
  - Widzimy się jutro, skarbie - rzuciła na odchodne i cmokając mnie jeszcze w usta wyszła z Hell House. Trzy... dwa... jeden...
  - Co chcesz zrobić? Jakiś konkretny plan? - odezwał się jako pierwszy Popcorn pocierając dłońmi. 
Wstając z kanapy zacząłem grzebać w pudełkach po pizzy. Kiedy wreszcie znalazłem odpowiednie, wróciłem na miejsce i zacząłem czytać chłopakom tekst. 
  - Ya get nothin' for nothin' if that's what you do, turn around bitch I got a use for you, besides you ain't got nothin' better to do and I'm bored. - Przeczytałem ostatnią zwrotkę, po czym spojrzałem się po chłopakach. Po ich minach wywnioskowałem, że niezbyt pochlebny tekst przypadł im do gustu, bo uśmiechali się głupkowato i kiwali przytakująco głowami. - Właściwie napisałem to już dużo wcześniej, ale pewne zdania dopisałem wczoraj - dodałem z przekąsem rzucając krótkie spojrzenie na rudą pałę.  - Tylko refrenu mi brakuje.
  - Ja chyba mam pomysł - odezwał się Axl i biorąc ode mnie pudełko zaczął coś na nim zapisywać. 
  - A melodię jakąś masz? - zapytał Stradlin.
  - Pewnie - odpowiedziałem krótko i szybko sięgnąłem po swój bas. - Tylko czy wyrobimy się z tym do jutra? 
  - My byśmy nie dali rady? - prychnął Adler, po czym szczerząc się w charakterystyczny dla siebie sposób poklepał mnie po plecach. 






Julia:

  - Kobieto, jest po czternastej, a ty jeszcze w łóżku?! - O taaak, uwielbiam to. Darcie się do ucha, zrzucanie kołdry na podłogę, uderzanie poduszką. No czego chcieć więcej w tak piękny dzień, kiedy człowiek ma ochotę na jedno wielkie lenistwo?
 - Zmarnowałaś dzień, a tego nie wybaczy ci żadne niebo! O, tak by ci Morrison powiedział.
  - Chyba raczej świt, a poza tym chuj mnie to obchodzi. - Jęknęłam przewracając się na drugi bok. 
  - Masz dzisiaj wolne, pogoda jest cudowna. Chyba nie myślisz, że spędzisz cały dzień w tej norze? Idziemy na spacer i koniec kropka. 
  - Idź ze Slashem - mruknęłam.
  - Kiedy ja chcę iść z tobą! Poza tym chłopcy teraz non stop pracują nad nowym materiałem. Nie mają czasu.
  - Okej, wstanę. - Przemogłam się wreszcie i niechętnie postawiłam obie stopy na panelach. Bądź co bądź, może rzeczywiście warto ruszyć gdzieś tyłek?
I przede wszystkim zrobić ze sobą porządek. Kamila miała teraz na sobie zgrabną sukienkę, świetny makijaż, idealnie ułożone włosy, a ja co? Przyduża koszulka, potargane włosy, a jedyny makijaż sprawował z lekka rozmazany tusz pod oczami. To się nazywa kobieta z klasą! Nie zastanawiając się więc zbyt długo ruszyłam do szafy i wyjęłam z niej krótkie spodenki, jakiś top i dżinsową kurtkę. Kolejnym moim wielkim krokiem było powleczenie się do łazienki i zrobienie sobie makijażu. Włosy jedynie upięłam w luźnego koczka i gotowa weszłam z powrotem do salonu.
  - No, od razu lepiej - powiedziała z uśmiechem szatynka i rzuciła jeszcze w moją stronę trampki. 
Piętnaście minut później spacerowałyśmy już po zielonym parku zarzucając co trochę nowym tematem. Najdłużej zajęła nam chyba rozmowa o Lucy. 
Nie dziwne więc, że pod naszymi nosami przez cały czas leciały jakieś przekleństwa.
  - Ale wiesz - zaczęła Kamila. - Jak tak dłużej pomyśleć. Może dobrze się stało, że przespała się z Axlem. Dzięki temu McKagan przejrzał wreszcie na oczy.
  - Tylko czemu akurat z Axlem... - jęknęłam cicho, a kiedy dziewczyna poprosiła mnie żebym powtórzyła rzuciłam tylko krótkie 'nic, nic' i zeszłam na inny tor. 
Kolejnym poruszonym przez nas tematem był Jason. Trzeba przyznać, niezłe ma moja przyjaciółka branie. Ale jak ten typ rozwali związek Kamili i Slasha to osobiście odetnę mu jaja. Moim postanowieniem oczywiście podzieliłam się z szatynką, na co ta parsknęła śmiechem. 
  - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Jasona zeswatam z Lauren i wszyscy będą szczęśliwi - odpowiedziała, po czym wyszczerzyła się do mnie szeroko. - A właśnie... Miałam ci o czymś powiedzieć - zaczęła, a ja zerknęłam na nią pytająco. 
  - Rozmawiałam ostatnio ze swoimi rodzicami. 
  - Tak? I co mówili?
  - Jest raczej po staremu. Sytuacja w kraju nadal beznadziejna, ale ogółem mają się dobrze. Dużo o nas pytali. No wiesz, jak nam się wiedzie, gdzie mieszkamy i inne takie pierdoły. Powiedzieli też, że twoi rodzice bardzo prosili żebyś się z nimi skontaktowała. 
  - Mogą mnie pocałować w dupę. 
  - Julia! 
  - No co? Taka prawda - prychnęłam chowając dłonie do kieszeni. 
Odkąd pamiętam zawsze musieli się mnie czepiać. Przez ostatnie dwa lata mojego pobytu w Polsce nie otrzymałam od nich żadnego wsparcia. "Sama wpakowałaś się 
w to gówno, więc sama musisz z niego wyjść", "Czego od nas oczekujesz? Przecież cię ostrzegaliśmy. Mogłaś nas posłuchać" - stałe teksty. Rzadko kiedy byli zadowoleni z moich decyzji. Może cieszyło ich tylko to, że poszłam na studia. Ale o wyjazd do Ameryki musieli zrobić oczywiście awanturę. Nie wierzyli we mnie. Według nich cała ta emigracja była szaleńczym pomysłem. "Znajdź pracę tutaj! Na co tam polecisz? Nie uda ci się i będziesz spała po ławkach w parku. My do tego ręki nie przyłożymy." 
I rzeczywiście. Wszystkie pieniądze, które przeznaczyłam na przylot tutaj musiałam uzbierać sama. 
Och, ale ostatni dzień wspominam najlepiej! Przychodzę się z nimi pożegnać, a ci oznajmiają, że będę żałowała tej decyzji, bo mam chore wyobrażenia na temat życia. Ponoć wydaje mi się, że wszystkie marzenia są do spełnienia, a pomijam szare realia. 
Wysłuchałam ich półgodzinnej gadaniny, postałam jeszcze chwilę w jednym miejscu czekając, aż może podejdą i przytulą mnie na pożegnanie, a kiedy zdałam sobie sprawę, że mają mnie głęboko gdzieś, chwyciłam za walizkę i z trzaskiem drzwi wyszłam z rodzinnego domu. I co? Nagle zainteresowało ich moje życie? 
Ku zdziwieniu Kamili zaśmiałam się pod nosem. 
  - To jak? Zadzwonisz do nich? 
  - Nie - odpowiedziałam krótko i zsunęłam na nos policjantki. 
Ładny mam dziś dzień.








Steven:

  - Mówiłem, że damy radę! - zawołałem waląc po raz ostatni w bębny. 

  - Chrzanisz. Trzeba jeszcze poćwiczyć - skomentował Stradlin.
  - To ćwiczcie. Koncert jest dopiero jutro wieczorem, a poza tym... Muszę gdzieś iść - odparłem wzruszając ramionami.
  - Właśnie Popcorn. Gdzie ty ostatnio tak latasz, hm? - Hudson uśmiechnął się cwaniacko i zagrodził mi przejście. 
  - Mam przyjaciółkę w ośrodku odwykowym - mruknąłem wiedząc doskonale, że i tak tego nie zrozumieją. Od razu zaczęli wyć, buczeć i chuj wie co jeszcze.
  - Ładna jest? 
  - Kiedy wychodzi? 
  - Ile ma lat? 
  - Planujesz ją wyruchać? 
  - Co? Nie, kurwa. Jesteście pojebani - powiedziałem wywracając przy tym oczami. 
  - Znam ją? - Zadał jeszcze pytanie Stradlin. 
  - Pewnie kojarzysz - wymamrotałem tylko i nie chcąc wdawać się w dłuższą rozmowę wyszedłem z Hell House. Pod ośrodkiem znalazłem się pół godziny później. Podszedłem tak jak zwykle pod ogrodzenie i czekałem, aż na horyzoncie pojawi się drobna brunetka. Tylko do chuja od parunastu dobrych minut się nie pojawiała! A przecież wiedziała, że przyjdę. O kurwa. A jeśli ona przedawkowała? Co prawda ciężko byłoby jej tu przechowywać narkotyki, ale skoro Izzy potrafił to może ona też? Ja pierdolę, wychodź mała... Zacząłem nerwowo przeskakiwać z jednej nogi na drugą, a po paru minutach oparłem gwałtownie głowę o bramę i zaczął nią potrząsać. 
  - Co ci? - Usłyszałem nagle za sobą, więc odwróciłem się gwałtownie.
  - Nat?
  - Hej, mówiłam ci, że nie lubię tego skrótu. - Zmarszczyła uroczo nosek i skrzyżowała ręce na piersiach. Westchnąłem głośno i mocno ją do siebie przytuliłem. 
  - A czy ty przypadkiem nie miałaś wyjść za jakieś... pięć dni? 
  - Miałam, ale wypuścili mnie wcześniej. Moja ciotka ma po mnie przyjechać za jakąś godzinę, dlatego chcę się jak najszybciej stąd zmyć. 
  - A masz dokąd pójść? - zapytałem nie ukrywając zmartwienia. 
 - Nie, ale mam trochę oszczędności. Starczy na parę noclegów w jakimś tanim motelu. - Uśmiechnęła się krzywo. 
  - Zamieszkaj lepiej u nas. Oni na pewno się zgodzą, więc o to martwić się nie musisz. Co prawda jest cholernie ciasno, warunki nie są idealne, ale atmosfera liczy się najbardziej, nie? A na nią narzekać nie można. - Okej... mamy jedną sypialnię, którą zwykle zajmuje Camille ze Slashem. W salonie śpimy w czwórkę... Brzmi chujowo i wygląda tak samo, ale nie chcę żeby Nathalie pałętała się po jakichś melinach zwanych motelami. Wiem co mówię. 
  - Nie, Steven. Na prawdę nie chcę się wam zwalać na chatę. Poradzę sobie, przecież wiesz - odpowiedziała z pełnym spokojem i ponownie obdarzyła mnie uśmiechem.
  - Nie ma mowy. Idziesz ze mną - fuknąłem i wyrywając z jej dłoni torbę ruszyłem w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Dziewczyna coś tam jeszcze za mną wołała, ale w końcu dołączyła do mnie i szliśmy teraz krok w krok. 
  - A jak oni mnie nie polubią? - Fala pytań nadeszła gdy siedzieliśmy już w autobusie. 
  - Kwiatuszku... Dlaczego mieliby cię nie polubić? - Westchnąłem. 
- No bo ja nawet pełnoletnia nie jestem. Historię mam nieza ciekawą. Do najnormalniejszych też nie należę.
  - To tak jak my. - Zaśmiałem się głośno, czym chyba nieco rozchmurzyłem brunetkę. 
Dalszą drogę już nic nie mówiła. Patrzyła tylko zamyślona w okno stukając co trochę paznokciami o szybę. Udawała beztroską, a i tak doskonale wiedziałem, że się martwi. Nat mówiła mi ostatnio, że nie ma na siebie planu. Szkołę rzuciła w drugiej klasie liceum, więc nie miała nawet zrobionej matury. Zastanawia się nad powtórzeniem klasy, ale ostatecznie nie podjęła jeszcze decyzji. Choć wypadałoby się sprężać skoro mamy już połowę czerwca. Zresztą, o czym ja mam mówić. Sam rzuciłem szkołę, ale za to jestem teraz pieprzonym rockmanem! 
  - Czy to nie ten przystanek? - zapytała w pewnym momencie kiwając głową. 
Kiedy zorientowałem się, że ma rację szybko podniosłem się z siedzenia i ruszyłem razem z nią do wyjścia. Potem jeszcze tylko krótki spacer i byliśmy na miejscu. 
  - Witamy w piekle... - Zerknąłem na nią łobuzersko i otworzyłem drzwi na oścież. Brunetka spojrzawszy na mnie nieco podejrzliwie zrobiła kilka kroków do przodu, po czym zatrzymała się czekając, aż wejdę za nią.
  - E, chodźcie tu chujki! - zawołałem. 
 - Że kto proszę? - odburknęła Camille podchodząc do nas. 
 - Wybacz, nie wiedziałem, że już wróciłaś. - Uśmiechnąłem się niewinnie, na co ta machnęła tylko ręką. Zaraz jednak jej wzrok powędrował na osobę mi towarzyszącą. Kiedy już pięcioro par oczu patrzyło na brunetkę objąłem ją ramieniem i zacząłem im ją przedstawiać.
  - To jest Nathalie, moja przyjaciółka. Jeśli nie macie nic przeciwko dziewczyna zamieszka z nami. 
  - Oczywiście mówiłam Stevenowi, że to zły pomysł, więc naprawdę, nie muszę tutaj zostawać. Zresztą nawet jakby, to tylko na parę dni. - Wtrąciła się szybko chyba dość zawstydzona. 
  - Spokojnie, mała. Jak dla mnie możesz z nami zamieszkać - powiedział jako pierwszy Duff, na co odetchnąłem z ulgą. Reszta tylko mu zawtórowała. Później naturalnie wszyscy zaczęli się jej przedstawiać, co w przypadku Izziego nie było konieczne. 
Dwójka znała się już bowiem z ośrodka. Nikt raczej nie zareagował w stosunku do dziewczyny złowrogo, a wręcz przeciwnie i za to byłem tym debilom ogromnie wdzięczny. Teraz musiałem ich tylko w stosownej chwili grzecznie poinformować, 
żeby trzymali łapska przy sobie. Na ten jednak czas rozwaliliśmy się wszyscy na kanapie i włączyliśmy jakiś film. Przyjaciel może objąć ramię przyjaciółki, prawda?







Slash:

      Kiedy opróżniłem już swoją butelkę Danielsa chwyciłem Camille za rękę i pociągnąłem na zewnątrz. Szatynka zmarszczyła brwi rzucając mi tym samym pytające spojrzenie, ale ja uśmiechnąłem się zapewne pijacko i zacząłem ciągnąć ją dalej, stale przyspieszając kroku. Kiedy znaleźliśmy się już na zatłoczonej ulicy zdecydowanie zwolniłem. Miałem po prostu jebaną ochotę pospacerować sobie nocą po Sunset z moją dziewczyną. Cholernie lubiłem ten klimat. Pełno pijanych ludzi, kobiety w skąpych strojach, ciągłe trąbienie samochodów, śmiechy, krzyki, oświetlone banery klubów, muzyka dochodząca ze wszystkich stron. Ludzie zazwyczaj żeby pozbierać myśli uciekają w ciszę. Ja wolę uciekać w uliczny zgiełk. Patrząc na tych wszystkich ludzi uświadamiam sobie, że każdy z nich ma jakiś pierdolony problem. Każdy bez wyjątku. Nawet ja, więc nie muszę czuć się wyróżniony. I wiecie co? Dobrze mi z tym uczuciem. Dlatego tu przychodzę kiedy tylko się da. Wkładam do ust, tak jak i teraz zresztą, czerwone marlboro i zaciągając się dymem zerkam spod burzy loków na wiecznie panujący tu chaos. 
  - Jak myślisz? Jak tu będzie za jakieś... dwadzieścia lat? - Zagadnąłem po jakimś czasie. 
  - Tak samo jak teraz. Tylko po ulicach będą jeździć inne samochody, z klubów będzie dochodzić inna muzyka, a ludzie będą nosić inne ciuchy - mruknęła splatając swoje palce z moimi. 
  - Szkoda - mruknąłem pod nosem, ale Camille poprosiła mnie żebym rozwinął myśl - Wolałbym, żeby czas się zatrzymał. You know... Chciałbym oglądać tych samych ludzi i te same samochody. Chciałbym słuchać tej samej muzyki, wpadać do tych samych klubów i siadać zawsze w tym samym miejscu. I chciałbym być wiecznie młody. 
  - Każdy by chciał. Ale nie uważasz, że z czasem to wszystko mogłoby się nam znudzić? 
  - Wątpię - rzuciłem chowając dłonie do kieszeni - Obiecaj mi, że za te dwadzieścia lat nie zwracając uwagi na to jak będzie to miejsce wyglądać przyjdziesz tu ze mną ubrana tak jak teraz i będziemy nucić na cały głos, hm... - Tu na chwilę się zatrzymałem i wytężyłem słuch, żeby usłyszeć dźwięki dochodzące z jednego baru. - Aerosmith na przykład. 
  - A co jeśli tapirowane włosy będą już niemodne? - Zaśmiała się dotykając swojej głowy.
 - Jebać modę. I tak będziesz wyglądała zajebiście - odburknąłem, po czym chwyciłem ją w talii i pocałowałem w czoło. 
  - No to przyjdę - wymamrotała z łobuzerskim uśmieszkiem i stając tuż na wprost mnie wydęła wargi do pocałunku. Nie czekając ani chwili dłużej przyparłem ją do ściany najbliższego budynku i zacząłem ją zachłannie całować. Może nasze zachowanie było wulgarne, ale świadomość tego nakręcała nas jeszcze bardziej. Zresztą, czy to nowość dla Miasta Aniołów? To miejsce widziało już dużo, dużo więcej. 
  - Kocham cię, mała - powiedziałem w przerwie na pocałunki.
 - Ja ciebie też - rzuciła z uśmiechem i przyciągnęła mnie bliżej siebie chwytając wcześniej za moją skórzaną kurtkę.