sobota, 18 kwietnia 2020

Wake up... time to die! [51]







~Z perpsektywy Camille~



  - Jak się czujesz? - Zapytałam chwytając blondynkę delikatnie za dłoń. Dziewczyna rozejrzała się najpierw po sali, żeby na końcu utkwić wzrok we mnie.
  - Nie czuję? - Mruknęła zachrypniętym głosem.
 - Jesteś na proszkach znieczulających, więc to całkiem normalna odpowiedź. - Wytłumaczyłam jej posyłając przy tym pocieszający uśmiech. Co jednak było najbardziej pocieszające to fakt, że w sali nie znajdowało się żadne lustro i dziewczyna nie mogła zobaczyć swojej twarzy. Udekorowanej śliwą pod okiem i rozciętą wargą. Mimowolnie westchnęłam głośno, co nie umknęło jej uwadze. Uniosła kącik ust delikatnie do góry i przybrała ironiczną minę.
   - Wiem, że wyglądam powalająco. Nie musisz wzdychać na mój widok.
Chciałam coś powiedzieć, ale nawet moje myśli utknęły w martwym miejscu. Od wczorajszej nocy nie mogłam znaleźć żadnych słów.
   - Nie pojechałaś z nimi?
  - Daj spokój, nie zostawiłabym cię. Poleżysz tu jeszcze ze trzy dni, a potem razem do nich dołączymy. O ile będziesz chciała. - Dodałam nieco ciszej. Nie wiem czy ja na jej miejscu wróciłabym na trasę. Nie wiem co w ogóle bym ze sobą zrobiła. Nie mogłam sobie tego najzwyczajniej w świecie wyobrazić. Słowo 'nie' pojawiło się w mojej głowie tyle razy, że było jasne, iż ta sytuacja NIE jest normalna i NIE powinna się zdarzyć.
   - A mam coś innego do roboty? Mam do czego wracać? - Jej beznamiętny ton w głosie przybił mnie jeszcze bardziej. Mimo wszystko jedna rzecz nie dawała mi spokoju i napawała mnie pewnego rodzaju złością. Nie na niego, a na nią.
   - Czemu powiedziałaś lekarzom, że spadłaś ze schodów? - Zadałam jej to męczące mnie pytanie. Dobrze, rozumiałam jak nikt inny, że osoby, które kochamy chroni się za wszelką cenę. Mogą sprawiać nam przykrość, ale i tak nie dopuszczamy do tego, żeby one też cierpiały. Ilekroć Slash wbijał mi nóż w plecy swoją obojętnością i całym tym gównem związanym z jego uzależnieniami, ja mimo bólu zawsze podnosiłam głowę do góry i wyciągałam do niego dłoń. Była tylko jedna, jakże zasadnicza różnica. Ciosy zadawane przez gitarzystę nie były ciosami fizycznymi, po których trafia się do szpitala, do jasnej kurwy. I tak, tak, wiem, że psychiczne znęcanie się nad kimś jest tak samo poważne jak fizyczne, ale w tym przypadku też nigdy nie byłam wyzywana od najgorszych. Reasumując, nie widziałam tu miłości, a nienawiść, dlatego tym bardziej nie rozumiałam takiego poświęcenia. Dla czego? Dla stłuczonego szkła i żeber?
   - Nie chciałam robić sobie i jemu problemów.
   - Okej. Nie rozumiem, ale okej.
   - To zrozum. Nie chce mi się nikomu tłumaczyć, prasie, policji... Nie chcę tego gówna - wymamrotała i wraz z poduszką zjechała w dół.
   - Dla siebie czy dla niego? - Ciągnęłam nieco podirytowana.
   - Dla nas obu.
   - Was obu... "Wy" jeszcze istniejecie? - Tym razem to ja brzmiałam beznamiętnie. Dziewczyna nie odpowiadając przymknęła oczy i oznajmiła, że jest zmęczona. Postanowiłam więc zostawić ją w spokoju i obiecałam, że przyjdę z samego rana następnego dnia. Sama padałam z nóg i chciałam wrócić już do hotelu, żeby walnąć się na łóżko i odpłynąć. Całą noc spędziłam bowiem na szpitalnym korytarzu, wiercąc się na niewygodnych krzesełkach. Jeśli chodzi o Gunsów, to zaraz po opatrzeniu Axla zapakowali się w autokar i pojechali w kolejny punkt trasy, czyli Plains Township w Pensylwanii. Saul obiecał, że w wolnej chwili do mnie zadzwoni, ale o tej godzinie dopiero wchodzili na scenę i zaczynali koncert. Wzięłam zatem gorący prysznic, po czym wskoczyłam pod kołdrę, która jeszcze pachniała perfumami chłopaka i przymknęłam na chwilę oczy. Chwila okazała się wystarczająca, żeby zasnąć i dopiero poranny telefon zbudził mnie z twardego snu.
 - Hej, mała. - Na jego głos, mimo ogólnego nieogarnięcia i zaspania, uśmiechnęłam się szeroko. 
   - Heej, jak wczorajszy koncert?
   - O dziwo... Poszło zajebiście. Axl był jeszcze bardziej energiczny niż zwykle, pewnie wyładowywał złość. 
Przewróciłam oczami. 
  - Jeszcze jej całej nie wyładował? - Prychnęłam. - Slash, powiedz, co ja mam zrobić? Ona chce kontynuować trasę, ale ja tego nie widzę. Zapytasz Alana czy załatwi dla niej osobny pokój?
   - Jasne, pogadam z nim, chociaż pewnie usłyszę, żeby wracała do domu...
   - Jebać go, to nie jego decyzja. 
   - Wiem... Widzimy się w St. Louis? Trochę nudno bez ciebie. 
   - Jaaasne, naciesz się samowolką póki możesz, tylko nikogo nie ruchaj. 
   - Nawet Alana?
   - Jego wydymaliśmy już wystarczająco dużo razy - rzuciłam z kpiną i przekręciłam się na drugi bok. - Widzimy się w St. Louis, do zobaczenia. - Pożegnałam go i odłożyłam słuchawkę. Rezygnując z porannego marnowania czasu na leżeniu w łóżku, podniosłam się i zaczęłam zbierać do szpitala. Wyszedłszy z hotelu zahaczyłam jeszcze o pobliską piekarnię w celu zafundowania sobie i Julie dobrego śniadania, po czym złapałam taksówkę. 






Pięć dni później...






~Z perspektywy Izziego~


     Mimo, że atmosfera między nami była od kilku dni tak gęsta, że można było kroić ją nożem, dzisiejszego dnia miał nastąpić pewien przełom. Wreszcie skupiliśmy się na zespole i na tym co było najważniejsze. Nie chciałbym brzmieć bezdusznie, ale ja naprawdę miałem dość tych wszystkich dram, które niektórzy notorycznie sobie fundowali. Wychodziłem z założenia, że na trasę jedzie się po to, żeby grać dobre koncerty, po koncertach się odpowiednio zrelaksować, a kolejnego dnia ruszać w drogę. I tak w kółko. Nic skomplikowanego. 
Zamiast tego pewna dwójka próbowała jak zwykle postawić wszystko do góry nogami i siać jedno wielkie gówno, które potem odbijało się na nastrojach innych. No bo jak można być wyluzowanym, kiedy wokalista twojej grupy do nikogo się nie odzywa, a jeśli już, to ma się ochotę wyjść, bo ten demonstruje tylko i wyłącznie wkurwienie. Męczyło mnie to. 
   Byliśmy w trakcie szykowania sprzętu na koncert, kiedy Niven przybiegł do nas trzymając w dłoni jakąś gazetę. Jako że jego brzuch nie należał do najmniejszych, musiało zająć parę sekund zanim złapał oddech i mógł nam cokolwiek powiedzieć. 
   - Jesteście kurwa na topie! - Zawołał w końcu i ukazał nam okładkę Rolling Stone Magazine, na której znajdowało się zdjęcie Guns N' Roses. Przez chwilę myśleliśmy, że nas wkręca, bo owszem, ostatnio kręcił się tu ich dziennikarz, ale głównie zbierał on materiał o Aerosmith. W końcu to oni byli tu główną gwiazdą, my ich jedynie supportowaliśmy. 
   - Żartujesz... - Duff podszedł do Alana i wyrwawszy mu magazyn z rąk zaczął się mu intensywnie przyglądać. - Kurwa, rzeczywiście! - Zaczął się śmiać i podał gazetę dalej. 
   - No to dzisiaj będzie opijańsko - Slash wyszczerzył się szeroko, co jednocześnie poparliśmy okrzykiem "O tak, kurwa!". Wysublimowane słownictwo, tak, tak. 
Jakby tego było mało, niedługo po tym podszedł do nas Tim Collins, manager Aerosmith i oznajmił nam, że jest wkurwiony, bo to jego zespół powinien być na okładce. Nie wiedzieliśmy oczywiście jak zareagować, ale z pomocą przyszli nam sami członkowie Aerosmith w celu... pogratulowania. 
   - Wygryźliście nas, gratulacje. - Rzucił Tyler, jednak w jego głosie nie dało się słyszeć zdenerwowania czy zazdrości. Poklepał mnie po plecach i z szerokim (bardzo szerokim) uśmiechem uścisnął moją dłoń. Chociaż nie potrafiłem tego okazać, byłem zajebiście szczęśliwy. Ci kolesie byli moimi idolami z dzieciństwa i nie mogłem uwierzyć, że zbliżyliśmy się do ich poziomu. Marzyłem, żebyśmy doścignęli ich jeszcze intelektualnie, bo mimo sławy byli naprawdę ogarniętymi, niepopierdolonymi gośćmi. Szanowałem ich jak nikogo innego. 
  - Coś świętujemy? - Usłyszeliśmy nagle i odwróciwszy się zobaczyliśmy nasze dziewczyny. Jedną uśmiechniętą, drugą ze spuszczoną głową. 
  - Jesteśmy na okładce Rolling Stone! - Wydarł się Hudson i podbiegając do szatynki wziął ją na ręce, po czym zaczął się z nią obracać. 
   - Zajebiście, gratulacje. - Julie podeszła do nas nieśmiało i rzucając mi szczery uśmiech przytuliła mnie do siebie. Otoczyłem ją delikatnie ramionami, bo wiedziałem, że pewnie dociskanie jej żeber to teraz najmniej błyskotliwy pomysł i cmoknąłem w czoło. Ta, długo się na nią nie gniewałem. 
   - W porządku? - Zagadnąłem jej do ucha, na co ta przytaknęła krótko głową. Zaraz potem przejął ją McKagan, ściskając ją jednak znacznie mocniej niż ja. 
   - Aaaał...
   - Wybacz. - Wykrzywił się w uśmiechu i poczochrał ją po włosach. Z ciekawości zerknąłem na Axla, żeby zobaczyć jak on podejdzie do blondynki, ale żadne przywitanie się nie miało miejsca. Rose był zajęty rozmową z Joe Perry'm i zupełnie olał obecność dziewczyny. Może to i lepiej. 
   - Dobra, nacieszycie się po koncercie. Na scenę, skurwiele. - Przerwał nam Niven.
  - Dajcie czadu, nie macie wyjścia. - Skomentował na odchodne Tyler, więc pod lekką ale jakże przyjemną presją ruszyliśmy dumni na scenę. I nie ukrywam, tego dnia, mimo że nie miałem tego w zwyczaju, przez cały koncert nie mogłem przestać się uśmiechać. Poczułem, że weszliśmy na nowy poziom i nie było odwrotu. Musieliśmy stawić czoła temu, co nieubłaganie się zbliżało. Czemuś naprawdę wielkiemu.








Trzy dni później...






~Z perspektywy Julie~


     Uczucie, które towarzyszyło mi od samego rana było uczuciem dla mnie zupełnie nowym. Właściwie nie potrafiłam go nawet nazwać. Coś pomiędzy rezygnacją, smutkiem, ale też pogodzeniem się z prawdą. Nie pasowałam już tu. Nie byłam mile widziana. I wcale mi nawet na tym nie zależało. Myśl ta była dla mnie na tyle irracjonalna, że nie do końca dowierzałam, że to naprawdę koniec. Dłoń zaczęła mi niebezpiecznie drżeć kiedy naciskałam na klamkę od drzwi jego pokoju. Tak, jego. Sypialiśmy przecież w osobnych.
   - Możemy pogadać? - Zapytałam po wejściu. Rudy siedział na parapecie z papierosem i obdarzywszy mnie jedynie znudzonym spojrzeniem, szybko przeniósł go w okno.
   - Nie dam ci kasy na narkotyki, obciągnij komuś, to może ci zapłaci - wymamrotał. Nie brzmiał jednak chamsko jak zwykle. Wydawał się być raczej rozżalony, a może tak samo jak ja - zrezygnowany. 
   - Przestałam brać - odparłam bez większego przekonania. Axl parsknął krótkim śmiechem. - Postaram się przynajmniej. - Westchnęłam.
   - Powodzenia.
   - Przyda się - mruknęłam, po czym nastała niewygodna cisza.
  - Nie musiałaś kłamać, że spadłaś ze schodów. Mam w dupie prasę, mogą opisywać mnie jak chcą.
Uznałam te słowa za jego własną wersję podziękowań. Może i miał prasę w czterech literach, ale za pobicie można iść siedzieć. Może siedzielibyśmy razem?
  - Nie chce mi się spotykać z tobą w sądzie. Właściwie, to w ogóle nie chce mi się już ciebie oglądać. - Dodałam spoglądając uważnie na jego twarz w celu upewnienia się czy mówię, to co myślę. I ze zdziwieniem musiałam przyznać, że tak. Nagle całe to przywiązanie, szybsze kołatanie serca i ogólne... otępienie odpłynęły. Nie czułam nic.
Rudy zmierzył mnie wzrokiem prawdopodobnie równie zaskoczony jak ja.
  - No i zajebiście. Pakuj walizki i spierdalaj - rzucił po dłuższej chwili ciszy, która przyprawiła go widocznym zakłopotaniem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. W sumie mnie rozbawił.
  - Z czego się śmiejesz? - warknął.
Ach, i to wieczne powarkiwanie na mnie. Jak bardzo NIE będę za tym tęsknić.
  - Bo wreszcie ktoś przebił bańkę. Już się w niej dusiłam.
  - Czyli co, nasz związek porównujesz do bycia uwięzioną? Fajnie.
  - Nie, źle to rozumiesz. Chodzi o to, że...
 - No wytłumacz mi kurwa, jestem bardzo ciekawy. - Przerwał mi. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Nie chciało mi się krzyczeć. Koniec wrzasków i kłótni. Zmęczyłam się. Albo zestarzałam.
  - Tak się składa, że nie zamieniłabym tych trzech lat za nic w świecie. Byłam w tobie zakochana od pierwszego spotkania, kiedy nazwałeś mnie dziwką. Kochałam cię kiedy nie byliśmy razem, bo zdradziłeś mnie z kurwą w klubowym kiblu. Upijałam się, bo zżerała mnie zazdrość jak widziałam, że spotykasz się z innymi. Przeklinałam się w myślach kiedy musiałam udawać, że nie chcę do ciebie wrócić, bo wiedziałam, że w końcu znowu się sparzę i może podświadomie bałam się, że przestanę cię kochać. Ale kurwa, nawet na minutę nie przestałam. To co razem mieliśmy... - Wskazałam palcem to na niego, to na mnie. - Było chore, ale prawdziwe. Myślę, że mało kto miał coś takiego jak my. Ba, boję się, że już nigdy nie spotka mnie równie intensywne uczucie do drugiej osoby. Miłość do bólu. To do ciebie czułam. Może i mieliśmy klapki na oczach, może i to była gówniana bańka mydlana, ale kurwa nie żałuję. Ani jednej chwili, ani jednej kłótni, mówię poważnie. - Poczułam się jak odtwórczyni roli w jakimś melodramacie, ale słowa automatycznie wylewały się z moich ust i nie mogłam przestać. Jasne, potem śmiałam się z samej siebie, bo pewnie brzmiałam jak ckliwa idiotka, ale tej pogadanki też nie żałowałam. - Och Axl, powiedz... Czy chociaż przez chwilę czułeś, że to skończy się dobrze? Widziałeś mnie w białej sukience przed ołtarzem? Albo nas z dzieckiem? Starzejących się razem? Przecież to brzmi absurdalnie! - Zaśmiałam się gorzko. - Jesteś świetnym facetem, naprawdę. I przedłużałam ten związek jak tylko mogłam, bo nigdy nie spotkałam tak utalentowanego, trudnego do rozgryzienia i intrygującego gościa jak ty, ale to nie znaczy, że jesteśmy sobie pisani. - Podeszłam do niego szybkim krokiem i oparłam dłonie o jego klatkę. Rose patrzył na mnie bliżej nieokreślonym wzrokiem i w ogólnie się nie poruszał. Nawet jego oddech wydawał się bardzo spokojny. Nie pamiętam kiedy ostatnio go takiego widziałam. 
  - Zdziwiłabyś się co myślę. - Odpowiedział nagle, tym razem zaciskając szczękę. Przełknęłam głośną ślinę, bo wystraszyłam się, że zaraz zacznie krzyczeć. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu, bo czułam, że mnie odepchnie. Znałam jego mimikę na pamięć. Wiedziałam co zwiastuje każda mina czy gest. Wydawało mi się, że znam go nawet za dobrze, ale to co nastąpiło później zwaliło mnie z nóg. 
  - Pamiętasz naszą sąsiadkę i jej jebanego psa? - Zaczął. Przytaknęłam głową marszcząc przy tym brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia dlaczego w takim momencie wspominał o starej babie, która mieszkała nad nami. Moje myśli powędrowały w bardzo złym kierunku. 
  - Axl, co ty mi chcesz powiedzieć? 
  - Że ją przeleciałem. 
Zakrztusiłam się. Powietrzem. 
   - Co proszę?! - Spojrzałam na niego z totalnym obrzydzeniem. 
 - Przecież żartuję. Naprawdę pomyślałaś, że... - Parsknął głośnym śmiechem i brechtał się przez kolejną minutę podczas gdy ja zawstydzona ale i wkurzona patrzyłam na niego ze skrzyżowanymi rękoma. 
  - Wiesz co? To nie ma sensu. Ja ci się zwierzam ze swoich uczuć jak głupia pizda, a ty robisz sobie żarty. Dorośnij! - Warknęłam i już miałam wyjść z impetem z jego pokoju, ale ten chwycił mnie za nadgarstek i kazał zaczekać. 
   - Zacznę jeszcze raz. Pamiętasz jak poszliśmy raz na nocny spacer, bo nasza sąsiadka i jej jebany pies nie dawali nam zasnąć? 
Ponownie przytaknęłam głową, tym razem bardziej zaciekawiona niż przestraszona. 
   - Okej, poszliśmy wtedy na plażę, gadaliśmy. Trochę o mnie, trochę o tobie. Pamiętam, że powiedziałem ci nawet o swoim chujowym dzieciństwie. 
Pamiętałam. Właściwie byłam wtedy wzruszona, że podzielił się ze mną czymś, o czym nie lubił mówić. Zbliżyliśmy się wtedy do siebie. 
   - Zbliżyliśmy się wtedy do siebie. - Na jego słowa uniosłam kącik ust do góry. - Właściwie, to i mentalnie i fizycznie. Pamiętasz ten numerek na plaży?  - Pokiwał wymownie brwiami, a ja szturchnęłam go w ramię. Okej, to też pamiętałam. - I weźmiesz mnie teraz za ciotę, ale chuj z tym, nie wstydzę się powiedzieć, że jestem sentymentalny. Tamtego wieczoru poczułem, że mam w tobie najlepszą przyjaciółkę i chciałem żebyś była przy mnie do końca. Jeszcze tego samego tygodnia kupiłem to. - Podszedł do swojej walizki i zaczął w niej grzebać, podczas gdy ja stałam nieruchomo, oddychając NIEspokojnie. Przez głowę przeszła mi myśl, że może będzie tak samo jak z naszą sąsiadką i zaraz wyskoczy z jakimś głupim żartem, ale nie, nikt się nie śmiał. Oboje byliśmy całkowicie poważni. - Nazywasz absurdem wizję ślubu? Może i tak, też nie widzę się w roli męża. Teraz. - Kontynuował podchodząc do mnie z małym pudełeczkiem. - Nie jestem na etapie ślubu ani dzieci, zesrałbym się ze strachu jeśli zaliczylibyśmy wpadkę, ale to nie zmienia faktu, że widziałem takie obrazki w przyszłości. Widziałem cię w białej sukni u swojego boku i widziałem nas starych i pomarszczonych w jakimś speluńskim barze popijających razem piwo i słuchających starych kaset. Z obrączką na dłoni czy bez, widziałem nas razem. 
Poczułam gulę w gardle, która zaczęła rosnąć i rosnąć. 
  - Kurwa. - Tak, jedyne słowo, które udało mi się z siebie wydusić. Przez twarz Axla przeszedł delikatny uśmiech. 
   - Dobrze powiedziane. 
 - A byliśmy bardzo brzydcy? Tacy pomarszczeni? - Wydukałam dziwacznym głosem. Prawdopodobnie mój mózg dał znać gardłu, żeby trzymał się twardo i nie dopuścił do płaczu. 
   - Paskudni. Jak suche śliwki. 
Parsknęłam śmiechem, pozwalając uronić kilka łez. 
   - A to. - Tu wskazał na pudełeczko i wyciągnął je w moją stronę. - Kupiłem na wszelki wypadek. Jakby nadarzyła się idealna okazja, żeby ci się oświadczyć. Pewnie uprzedziłbym cię, że ze ślubem możemy poczekać, ale i tak cieszyłbym się kurewsko z twojego tak. 
Wzięłam głęboki wdech i wydech, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć i jak się zachować. Ale parę sekund później musiałam zadać mu pytanie.
   - I wziąłeś go w trasę? Przecież byliśmy skłóceni, ja zostałam w LA. Pomyślałeś, że może oświadczysz się groupie? - Zakpiłam.
 - Podjechałem do naszego mieszkania zaraz po mojej uroczej konwersacji z Sebastianem Bachem, który oznajmił mi, że poleciałaś za mną do Dallas. 
   - Przecież jak wróciłeś, spóźniony na koncert z mojego powodu, byłeś na mnie cholernie wkurwiony. - Nie rozumiałam go, naprawdę. 
  - Byłem, pewnie. Ale wiedziałem, że i tak się w końcu pogodzimy, a swoją drogą... Zaimponowało mi to, że przyleciałaś na koncert, przecisnęłaś się pod scenę i krzyczałaś do ochroniarzy żeby się wpuścili. Nie tak bardzo jak to, że uderzyłaś Bacha lampą w głowę. - Ocho... Niewygodny temat czas start. - W tej całej zdradzie nie tak bardzo bolało mnie to, że to zrobiliście, ale to, że poczułem zagrożenie. Bałem się, że mnie kurwa zostawisz. Dla niego czy innego, jeden pies. W każdym razie... Nadal się boję, a widzę do czego zmierzasz, więc... 
  - O nie, nie, nie... - Spanikowana patrzyłam jak otwiera pudełeczko i moim oczom ukazuje się... - Piękny... - pierścionek. 
   - Wybacz, że nie będę klękać. Nie podoba mi się ta tradycja, chyba nie jestem aż tak ckliwy. - Wymamrotał patrząc na mnie z oczekiwaniem. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i z bólem serca zamknęłam pudełeczko ponownie. - Okej, mogę klęknąć. - Zdziwił się. 
 - Jeszcze klękniesz, Rose. Przed dziewczyną, którą będziesz z wzajemnością kochać i która nie będzie miała mojego charakteru. Będzie spokojniejsza, nie sprawi ci przykrości i nie rozwali butelki na głowie. 
   - Każdy związek potrzebuje urozmaicenia, nie? - Próbował najpewniej ratować sytuację. 
   - Ale nie takiego. To nie powinno tak wyglądać. Która normalna para się bije i traktuje wzajemnie jak gówno, co?
  - Żadna. Ale my nigdy nie byliśmy normalną parą i raczej nam to nie przeszkadzało. 
   - Może właśnie czas żeby poszukać czegoś normalnego?
   - Masz na myśli nudnego?
   - Może tego potrzebujemy. Nudne nie zawsze znaczy złe. Nie chciałbyś być z kimś, z kim wszystko będzie łatwe?
   - Jak łatwe laski i łatwy seks?
   - Wiesz co mam na myśli. - Wywróciłam oczami. 
  - Z tobą jest łatwo. Znamy się doskonale, przyjaźnimy się, razem sporo przeszliśmy. I jeszcze przejdziemy. Ja pomogę ci z nałogiem, ty zainspirujesz mnie do tekstów i będzie zajebiście. Jasne, ta trasa nie była najlepsza, ostatnie dwa tygodnie były chujowe, ale wszystko da się naprawić. Zawsze wszystko naprawiamy, nie? To my, do cholery. Jesteśmy jak... Bonnie i Clyde! 
   - Bonnie i Clyde na końcu giną, Rose. Urocza wizja, ale chyba wolałabym być wysuszoną śliwką. 
   - Okej, zły przykład. Pieprzyć to, bądźmy jak Julie i Axl. Bądźmy pomarszczeni razem. 
   - Obawiam się, że jak ze sobą zostaniemy to będziemy siwi i pomarszczeni szybciej niż nam się wydaje. - Westchnęłam. - Słuchaj, jesteś gwiazdą rocka, z dnia na dzień popularniejszą, w dodatku w zajebistej trasie. Ciesz się teraźniejszością, ruchaj groupies, ruchaj fanki, a nie zaproblemiaj się związkiem z ćpunką. Znajdź sobie jakąś modelkę albo aktorkę, nie będziesz miał z tym problemu.
   - Ty też jesteś modelką. 
   - Byłam. Nawet nie wiem czy chcę do tego wracać. Albo czy w ogóle będą chcieli mieć ze mną jeszcze coś wspólnego. 
   - To co zamierzasz robić?
Och, dobre pytanie. 
   - Nie wiem... Nie mam jeszcze planów, ale chcę znaleźć coś, co będzie moje... Mieć jakąś zajawkę. Muszę skupić się wreszcie na sobie i swoich potrzebach. Bycie z wami w trasie było zajebiste, ale to wasza historia, ja tu jestem tylko niepotrzebnym dodatkiem. I nie trudź się z mówieniem, że ty mnie potrzebujesz bo oboje wiemy, że to gówno prawda. Poradzisz sobie świetnie beze mnie.
  - Zaraz... Czyli to naprawdę koniec? Po prostu spakujesz się i wyjedziesz? - Jego dotychczasowy ton zmienił się w nieco bardziej przejęty. Pogłaskałam go po policzku i spojrzałam na niego przepraszająco. 
   - Spakuję się i wyjadę. A później spakuję swoje rzeczy z naszego mieszkania i wyprowadzę. 
Jego oczy zaszkliły się co wprawiło mnie w smutek. 
   - Chciałbym się teraz wkurwić i kazać ci spierdalać, ale nie mogę. Byłoby łatwiej - mruknął pod nosem.
   - Nie byłoby... Tak jest lepiej, Axl. Porozmawialiśmy na spokojnie i rozstaniemy się w zgodzie. 
   - Paradoks, nie? - Zaśmiał się pod nosem, co rozluźniło atmosferę. - Wydawałoby się, że nasze zerwanie będzie przypominało armagedon lub burzę z piorunami, a my... kurwa, rozstajemy się w zgodzie. - Powtórzył moje słowa z niedowierzaniem.
   - Masz rację, to jest paradoks. - Przyznałam mu rację i również zaczęłam się śmiać, stykając swoje czoło do jego. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym nasze usta złączyły się ze sobą w namiętnym pocałunku. 
   - Nie chcę psuć chwili, ale uważam, że najlepszym podsumowaniem naszego związku byłby pożegnalny seks. 
   - Axl...
   - Słuchaj, ostatni raz robiliśmy to... Widzisz, nawet nie pamiętam. Ale pamiętam, że byliśmy dobrzy, nawet bardzo.
   - Jesteś... Nawet nie wiem co powiedzieć. - Pokręciłam głową nie kryjąc swojej dezaprobaty. 
   - To nic nie mów... - Uśmiechnął się cwaniacko i chwycił mnie za pośladki. To naprawdę niedorzeczne jak od tak poważnej rozmowy pełnej wzruszeń można przejść do propozycji ostatniego dymanka. Chyba tylko faceci mogą wpaść na tak idiotyczny pomysł i tak, zrobiliśmy to. 







Tydzień później...




     Ktoś by mógł pomyśleć, że tego typu zakończenia nie istnieją. I ten ktoś miałby rację. Okej, na początku żyłam złudną nadzieją, że rzeczywiście obejdzie się bez komplikacji, wrócę do LA i zacznę życie na nowo. Ba, wychodząc z pokoju Axla otrzymałam pytanie czy widzimy się za dwa tygodnie w Hell House żeby opić zakończenie trasy i z uśmiechem odpowiedziałam, że tak, jasne, o ile moja wątroba jeszcze nie wysiadła będziemy razem imprezować. Zmieniłam zdanie gdy tydzień później nadal siedziałam w apartamencie Rose'a w jego koszuli, z nietkniętą walizką, butelką wina w ręku i winylem Eltona Johna w tle.
 - What do I do when lighting strikes me? And I wake to find that you're not theeree? - Zawyłam zapijaczonym głosem, próbując brzmieć tak ładnie jak Elton. W skali od jednego do dziesięciu dałabym sobie minus pięć. Dawniej nie przeszkadzało mi, że nie umiem śpiewać, bo miałam obok siebie wokalistę Guns N' Roses, który specjalnie śpiewał głośniej, żebym ja mogła dołączać i cieszyć się, że wychodzi nam całkiem nieźle. Kto zrywa  z wokalistą zespołu rockowego?
   - Idiotka, no idiotka. - Gadałam do siebie, co trochę biorąc nowy łyk wina, dopóki nie zorientowałam się, że butelka jest pusta. - Zadzwonię do niego. - Rzuciłam na głos swoją myśl, żeby zaraz skarcić się za tak głupi pomysł. - Nie zrobisz tego, nie ma mowy. Move on! On pewnie teraz siedzi na backstage'u z roznegliżowanymi dziewczynami po obu stronach i w przeciwieństwie do ciebie dobrze się bawi. Daj mu spokój.
     Koniec końców nie rozmawialiśmy. Zadzwoniłam, jasne. Po winie uznałam, że to słuszna decyzja, ale na szczęście Niven, bo to do niego musiałam zadzwonić najpierw żeby ten połączył mnie z Rose'm, nie uczyłam się bowiem ich hoteli na pamięć, nie odebrał mojego telefonu. Nie zdziwiłabym się jakby zastrzegł ten numer, bo facet miał na mnie wyraźną alergię. Tak czy inaczej byłam wdzięczna, że plan nie wypalił, bo rano, będąc już trzeźwa, miałam do tego zupełnie inny stosunek. Wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie i zaczęłam się pakować. Do wieczora miałam już gotowe pudła i byłam umówiona z facetem, który zajmował się przewożeniem rzeczy na pomoc w przeprowadzce. Pytanie dokąd? Tu pojawiał się problem. Przez ostatnie dni byłam zbyt zajęta płakaniem i piciem, żeby czegoś poszukać, więc na razie miałam zamieszkać u znajomej, która pracowała ze mną w Troubadour. Zabawna historia, swoją drogą. Tydzień temu kiedy wyszłam z mieszkania do sklepu w celu kupienia wina, a to niespodzianka, natrafiłam na Molly, ową koleżankę, której nie widziałam od jakiegoś roku. Od słowa do słowa okazało się, że Molly przeprowadza się do swojego chłopaka i zamierza wynająć swoje mieszkanie. Koniec historii. Okej, nie była zabawna. W każdym razie choć raz miałam farta, że na nią trafiłam. Dlatego też kolejnego dnia miałam podać kierowcy adres ulicy znajdującej się na... Sunset Strip, a jakże, i zacząć nowe życie. Tylko jak można nazwać go nowym jeśli wracało się na stare śmieci? Wracając... Jeszcze tego samego wieczoru kiedy siedziałam na kanapie spoglądając to na zapakowane pudła, to na telewizor, niespodziewanie odezwał się telefon. Wiedziałam, że to pewnie Alan oddzwaniał i nie byłam z tego powodu zadowolona, raczej zażenowana, ale że zgubiłam swój honor już jakiś czas temu podniosłam słuchawkę.
   - Tak?
   - Julie? Kurwa, dobrze, że jesteś. Myślałem, że już się wyprowadziłaś.
Ups. Chciałam, żebyś tak myślał Axl, ale nie. Twoja była nadal siedziała w twoim apartamencie i oglądała twój telewizor.
   - Jutro się wyprowadzam... - Odparłam wiedząc doskonale, że brzmi to jak kłamstwo. - Serio. - Dodałam.
   - A może zostań? Nie wyprowadzaj się. Możemy mieszkać razem dalej, co? - Jego głos brzmiał co najwyżej dziwnie.
   - Piłeś? 
   - Ta, urżnąłem się jak świnia, ale mam powody. Tak sobie myślałem i... Absurdem jest to, że się rozstajemy, a nie to że moglibyśmy być razem, kurwa Posłuchaj, zmienię się, będzie inaczej... - Przestałam słuchać. Jego słowa uderzyły mnie jak młot w głowę, bo zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Dopóki nadal będę miała z nim kontakt, nie było mowy o rozstaniu się. Prędzej czy później spotkalibyśmy się w łóżku, zostali przyjaciółmi od jebania, a potem robili sobie scenki zazdrości gdyby ktoś nowy pojawił się na horyzoncie. Przyjaźń i utrzymywanie kontaktu - to był absurd.
   - Kocham cię Rose, ale dlatego muszę to zrobić. - Rzuciłam na koniec przerywając mu wpół zdania i odłożyłam słuchawkę. Czułam się podle, ale robiłam to dla naszego wspólnego dobra. Z szuflady wyciągnęłam kartkę i długopis, po czym napisałam bardzo chaotyczny list, który tłumaczył podjętą minutę temu decyzję z wszelkimi argumentami za.
     Następnego dnia, zamiast podać kierowcy adres nowego mieszkania, kazałam mu jechać na lotnisko.






~*~

I tak oto zbliżamy się do końca, moi mili. Prawdopodobnie kolejny rozdział, jaki wrzucę, będzie tym ostatnim, zamykającym to jakże długo ciągnące się opowiadanie. Pragnę zaznaczyć, że pierwszy rozdział "Wake up... time to die!" wrzuciłam we wrześniu 2014 roku. 
Wait, whaaaaaat.
Miałam 15 lat i byłam totalnie podjarana tym zespołem. 
Ale wiecie? Nadal jestem. Powrót do domu i bycie zmuszoną do siedzenia w moim pokoju pozwoliło mi cofnąć się nieco do przeszłości i z zadowoleniem stwierdzam, że moja miłość czy to do Gunsów, czy to do innych oldschoolowych zespołów żyje i ma się dobrze.
Dobra, nie będę Was dłużej zanudzać. 

Stay home, stay safe & stay tuned!

It's a final countdown!






poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wake up... time to die! [50]








~Z perspektywy Slasha~



     Jedną z rzeczy, która w pewien sposób przeszkadzała mi w trasie było ciągłe zmienianie hoteli. Nie żebym przywiązywał się do pokoju, który służył właściwie jedynie do spania i ruchania, nie porównywałem wygody materacy w łóżkach i nie zastanawiałem się nad tym czy łazienka jest odpowiednio duża. Od tego była moja dziewczyna. Co mnie denerwowało za każdym razem w tym samym stopniu to fakt, że trzeba było się rozpakowywać i pakować na nowo. Zbierać porozrzucane ciuchy z podłogi, żeby dwadzieścia cztery godziny później rozrzucać je w innym miejscu. Zaręczam, dla osoby, która od zawsze żyła w bałaganie było to naprawdę upierdliwe. 
   - Jeszcze niespakowany? 
Pokiwałem przecząco głową rozprostowując się na łóżku. Szatynka zamiast przewrócić oczami i zacząć mnie poganiać położyła się obok mnie. 
   - Nie chce mi się. 
   - Mi też! - Ucieszyłem się jej słowami i oparłem głowę o jej cudowne piersi. 
   - Alan nas zjebie. - Westchnęła głaszcząc mnie po włosach.
  - Alan może mi possać - mruknąłem i wtuliłem się w nią jeszcze mocniej. 
   - Wolałabym nie... - 
Podniosłem na nią rozbawiony wzrok, żeby zobaczyć jej zadziorny uśmieszek. Uznałem ten znak za zaproszenie do jej rozporka. W tym samym momencie, zupełnie jakby na zamówienie, z pokoju obok rozbrzmiały dźwięki gitary elektronicznej. Izzy, nie będąc tego świadomy, tworzył nam właśnie fajną atmosferę grając Baby Drives Me Crazy, kawałek Thin Lizzy. 
   - We're a little bit crazy... Aren't we baby? - Zanuciłem wędrując swoimi dłońmi pod jej bluzkę. Nim się zorientowałem dziewczyna siedziała na mnie okrakiem, bez zbędnej bluzki i zabierała się za moją. O rany, jak ja ją uwielbiałem. Seksowna, pewna siebie, z dobrym gustem, seksowna, napalona i... seksowna. 
   - Ściągaj to. - Kiwnęła głową na moją koszulkę, więc czym prędzej wykonałem jej rozkaz. I na tym nasza zabawa się skończyła, bo do pokoju wpadł... Alan. 
   - Jeszcze niespakowani? Ja pierdolę, zbierajcie się, nie ma teraz na to czasu! - Skrzywiony wbił w nas natarczywe spojrzenie. Camille, widocznie zdenerwowana, zeszła ze mnie i założyła szybko swoją bluzkę z powrotem. 
   - Będziesz tak nad nami stał? - Zapytałem z podirytowaniem, również wkładając na siebie koszulkę. Facet bowiem nie ruszał się z miejsca. 
  - Tak, bo wam nie ufam. Wyjdę stąd, a wy znowu się na siebie rzucicie. 
  - Nie mogłeś zacząć od innych pokoi? Jakbyś przyszedł tu za dziesięć minut byłoby po wszystkim i każdy byłby zadowolony, nie mała? - Puściłem oczko do Camille, ale że ta nigdy nie czuła się komfortowo rozmawiając o tych sprawach przy innych uderzyła mnie tylko poduszką w głowę i zaczęła zbierać nasze rzeczy z podłogi. Alan odczekawszy chwilę zagroził nam tylko palcem, że zaraz wróci i mamy być gotowi, po czym opuścił nasz pokój. Pokazałem mu na odchodne środkowy palec i zamiast wstać utkwiłem swój wzrok na tyłku dziewczyny, która akurat schylała się nad swoją walizką. 
   - Wracaj tu... - Zamruczałem pociągnąwszy ją za nogę tak, żeby z powrotem wylądowała na łóżku. 
   - Nie słyszałeś go? Zaraz wróci i... - Przerwałem jej krótkim pocałunkiem w usta, po czym podbiegłem do drzwi i zamknąłem je na klucz. 
   - I nic nie zrobi. - Dodałem z zadowoleniem. - Izzy, graj! - krzyknąłem jeszcze do ściany i chwilę później rozbrzmiały dźwięki All Right Now zespołu Free. - Widzisz? Jebane mariachi. - Zaśmiałem się i stwierdziłem, że po wszystkim Stradlinowi należy się napiwek. Tanecznym krokiem, który wprawił Camille w śmiech, podszedłem do łóżka i zacząłem grę na nowo. 
   - Dziesięć minut, huh? - Uniosła kącik ust do góry. 
   - Dla ciebie piętnaście. - Wyszczerzyłem się  i zabrałem do dzieła. 









~Z perspektywy Axla~


      - Pakuj się, zaraz wyjeżdżamy. - Rzuciłem do blondynki, która z wzrokiem przyklejonym do telewizora leżała w łóżku. Jej jasne włosy wychodzące spod zabandażowanego czoła tylko podkreślały jej bladą twarz, a zapadnięte policzki nadawały jej wygląd poważnie chorej. Dziewczyna posłała mi przelotne spojrzenie, ale widać nie zamierzała się ruszyć. - Co kurwa, zostajesz? A może ja mam cię spakować? - Nie lubiłem gdy się mnie ignorowano. 
   - Jest jeszcze wcześnie... - wymamrotała znudzona. Zapewne pulsujący ból głowy uniemożliwiał jej podnoszenie głosu. 
   - Spójrz na ten syf kurwa, zacznij teraz - odezwałem się ponownie, rozglądając po pokoju. Wszędzie walały się jej ciuchy, puste butelki, a w dodatku pieprzone puste woreczki czy strzykawka. Czułem się jak zasrana opiekunka, tylko zamiast bachora miałem zajmować się ćpunką. A że ta rola ani trochę do mnie nie pasowała, to nie zamierzałem się z nią cackać. 
Na moje słowa Julie podniosła się gwałtownie i chwyciwszy za swoją walizkę rzuciła ją z impetem na łóżko. Następnie zaczęła zbierać z podłogi swoje szmatki i nawet ich nie składając wrzucała je do niej, manifestując przy tym swoje zdenerwowanie.
   - To nie moje... - powiedziała przez zaciśniętą szczękę złapawszy za koronkowe majtki i trzymając je opuszkami palców posłała mi mordercze spojrzenie. 
   - Moje kurwa też nie - prychnąłem niewzruszony, a po chwili ściągałem je ze swojej twarzy. 
   - Nie wierzę, że masz czelność dymać je w naszym pokoju. - Odgarnęła swoje włosy z twarzy i zatrzymując dłonie na głowie, pokręciła nią, gorzko się przy tym uśmiechając. 
   - Dlatego w Pensylwanii będziemy mieć osobne pokoje. 
Jako że włączył mi się tryb chama, nie miałem wyrzutów sumienia. Z szyderczym uśmiechem obserwowałem jak jej podbródek zaczyna drgać, a oczy zaczynają błyszczeć. 
   - Jesteś... sku-skurwielem... - wydukała ledwo powstrzymując się od płaczu. 
   - Cze-czemu? - Sparodiowałem ją. - Bo mam potrzeby jak normalny facet? 
 - Normalny facet dymałby swoją dziewczynę, a nie tanie kurwy... - odparła ściszonym głosem. Zmierzyłem ją bezceremonialnie wzrokiem. 
   - Ciebie mam dymać? - Parsknąłem. - Widziałaś się ostatnio w lustrze? 
Blondynka otworzyła buzię, żeby coś powiedzieć, ale widocznie nie miała co, bo szybko zamknęła ją z powrotem. 
   - Te twoje odstające kości, posiniaczone ręce i wory pod oczami są przecież tak ponętne, że aż dziwię się, że mi kurwa nie staje. - Ciągnąłem dalej z wyraźną kpiną w głosie. - Poza tym przez większość czasu nie wiesz co się wokół ciebie dzieje, więc jak już mam się decydować na seks z nieprzytomną laską, to chyba wolę wybrać dmuchaną lalę. Na jedno wychodzi, obie sztywne w łóżku, a  przynajmniej ona nie będzie mi potem jęczeć, że ją wykorzystałem. 
Dziewczyna zagryzając mocno wargę kiwała z niedowierzaniem głową. 
   - Nie pociągasz mnie już, rozumiesz? - Wbiłem ostatnią szpilkę, bo zaraz po tych słowach Julie wybuchnęła szlochem i osunęła się po podłodze na ziemię. 
   - Jesteś... 
   - Skurwielem, tak, już to słyszałem. - Pomogłem jej dokończyć zdanie. - Co zrobić? - Wzruszyłem ramionami. Jej płacz stawał się coraz głośniejszy, a odgłos spazmatycznego łapania powietrza zaczął mnie powoli drażnić. Uznałem, że może byłem dla niej za ostry, więc postanowiłem ją pocieszyć:
   - Dobra, już tak nie rycz. Chcesz to się z tobą prześpię. Dawno chyba się tobą nikt nie zajmował, co? Bo ja na pewno nie. Chyba że dajesz Stradlinowi za te proszki, hm? Raczej mu nie płacisz, bo skąd masz mieć kasę? - Och, dobry jestem w tym podnoszeniu na duchu.
   - Nienawidzę cię! - jęknęła, podnosząc się do góry. Podeszła do mnie szybkim krokiem i zaczęła popychać do tyłu. - Nie-na-wi-dzę! 
Kiedy moje plecy spotkały się z parapetem, odepchnąłem ją od siebie i kazałem jej spierdalać. 
Nie obchodziło mnie, że była słaba po wczorajszej akcji. Rzucała się na mnie z pięściami, więc nie miałem zamiaru być potulnym. 
Zwłaszcza dla kogoś, kto celuje w ciebie pieprzoną flaszką!
   - Pojebało cię?! - wydarłem się, wcześniej robiąc szybki unik. Butelka rozbiła się o ścianę za mną. 
 - Pojebało, żebyś wiedział! - odkrzyknęła i rozejrzawszy się obłąkanym wzrokiem po podłodze zatrzymała go na...
   - Nawet o tym nie myśl... - Doskoczyliśmy w tym samym czasie do kolejnej pustej butelki, która leżała pod łóżkiem. Jako że chwyciliśmy za nią jednocześnie, zaczęliśmy się szarpać. Chciałem wyrwać ją z jej ręki i w przeciwieństwie do niej wywalić za okno. Sądzę, że ona planowała rozbić ją najprawdopodobniej na mnie. 
   - Uspokój się kurwa, rozumiesz?! - Syczałem. Tak, wiem, to raczej zwykle mnie w takich sytuacjach trzeba było uspokajać, ale na razie myślałem jeszcze całkiem trzeźwo. Zaczynałem się jednak powoli bać. Siebie. Czułem, że z minuty na minutę robię się coś bardziej wściekły, ciśnienie stopniowo mi się podnosi, oddech przyspiesza, a moje myśli podążają w bardzo złym kierunku. - Mówię serio, uspokój się... - Powtórzyłem i ściskając jedną dłonią szyjkę butelki, drugą chwyciłem dziewczynę za włosy i z całej siły ją za nie pociągnąłem. Julie łapiąc się za nie, puściła flaszkę, więc korzystając z okazji podbiegłem do okna. Kiedy je otwierałem, poczułem nagle cholerny ból w łydce. Idiotka kopnęła mnie w nią z całej siły i doprawiła to kopniakiem w drugą. Odwróciłem się błyskawicznie w jej stronę i złapawszy za jej rękę, zacząłem ją mocno wykręcać do tyłu. Blondynka wrzasnęła głośno i zaczęła skomleć, żebym ją puścił. 
   - A uspokoisz się? 
 - Tak, ale puść mnie! - stękała, siadając praktycznie na kolanach, żeby zniwelować ból. 
   - Obiecujesz?
   - Tak! 
No to puściłem. Nie spodziewałem się bowiem, że będzie miała jeszcze siłę, żeby wyrwać mi z ręki butelkę i... rozwalić ją na mojej głowie. 
      Chwilowe otępienie uniemożliwiło mi jakikolwiek ruch. Zrobiło mi się nieco ciemno przed oczami i poczułem jak po czole spływa mi strużka krwi. Stałem więc w miejscu i trzymając się dłonią za czoło spoglądałem na dziewczynę i jej spanikowaną minę. 
   - Kurwa, Axl, ja... Ja... - dukała, trzęsąc się przy tym. Było mi słabo. Chciałem usiąść. Albo się położyć. I zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że Julie na własną prośbę doprowadziła mnie do ostateczności. Wbiła kij w pieprzone mrowisko. 
Chciałem ją zatłuc.










~Z perspektywy Duffa~


      Alan Niven. Człowiek o anielskiej cierpliwości, to na pewno. Twardo stąpający po ziemi, to też. Radził sobie z nami jak tylko potrafił. I robił to całkiem nieźle. Ale nie ukrywam, czasami zwyczajnie mnie wkurwiał.
   - Ta laska obsmarowała cię w gazecie! Niedługo wszyscy będą mówić, że jesteś alkoholikiem, który się nie kontroluje. Taki chcesz mieć image, naprawdę? - Prawił jak ojciec synowi. Wytrzeszczyłem na niego oczy, bo jego przemowa brzmiała jak... żart. 
   - Jesteś managerem pieprzonego zespołu rockowego a nie New Kids On The Block. Myślisz, że przejmuję się czy ktoś myśli o mnie jak o alkoholiku? Wali mnie to. No, może poza zdaniem mojej matki, ale dla niej tajemnicą to raczej też nie jest. - Wzruszyłem ramionami i zaciągnąłem się fajką. Rzecz jasna zasady hotelu mówiły o wyraźnym zakazie palenia na korytarzu, ale surprise surprise, to też mnie waliło. - Robisz problem z niczego. 
   - Czyli naprawdę nie widzisz w tym nic złego? - Postanowił się upewnić. 
Pokiwałam głową w prawo i lewo. - Świetnie. To rób tak dalej. Niedługo w każdym mieście będziesz miał narzeczoną. - Poklepał mnie z ironią po ramieniu i machnąwszy ze zrezygnowaniem ręką poszedł w swoją stronę. Odwrócił się jednak gwałtownie z powrotem, kiedy usłyszeliśmy krzyk, dochodzący z drugiego końca korytarza. Wymieniliśmy się zdezorientowanym spojrzeniem. 
   - Julie - rzuciłem nagle, gdy dotarło do mnie, że to jej głos i szybkim krokiem ruszyłem w stronę jej pokoju. Niven, przeklinając pod nosem na dziewczynę, zaczął iść za mną, a w międzyczasie drzwi od pokojów Slasha, Cam, Izziego i Stevena zaczęły się po kolei otwierać i wszyscy z zaskoczonymi minami wychodzili na korytarz. 
   - Co się dzieje? - Zapytał Popcorn, ale że każde z nas wiedziało tyle co on - czyli nic, chłopak nie otrzymał odpowiedzi. Wyprzedziwszy ich doskoczyłem do odpowiednich drzwi i nacisnąłem na klamkę. Zamknięte. 
   - Otwórzcie! - krzyknąłem zdenerwowany, tym bardziej że do odgłosów płaczu i wrzasków doszedł jeszcze dźwięk tłuczonego szkła. - Otwierać kurwa!
Cam doskoczyła do mnie i zaczęła walić pięścią w drzwi. 
   - Zajebiście kurwa, zajebiście... - Powtarzał w kółko Niven, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Kiwnąłem głową na chłopaków i zadecydowałem, że wyważymy drzwi. Alan widząc nasze zamiary zaczął nas opierdalać i grozić, że zapłacimy za straty ze swojej kieszeni. Po naszym drugim naparciu na drzwi, zmienił ton głosu i zaproponował że pójdzie do obsługi i poprosi o zapasowy klucz. 
   - Ta, a zanim przyjdziesz to będzie za późno - warknąłem, choć moje słowa same wydały mi się niepokojące. Za późno na co? Tak czy inaczej spróbowaliśmy naszych sił po raz trzeci i wraz z drzwiami wlecieliśmy do środka pokoju, żeby po błyskawicznym podniesieniu się z pokrytej kawałkami szkła podłogi ujrzeć aż zanadto...









~Z perspektywy Stevena~


      Trasa koncertowa. Rany, nawet nie wiecie ile wyobrażeń na jej temat miałem jeszcze kilka lat wstecz. Była moim spełnieniem marzeń,  pragnieniem wcielonym w rzeczywistość. Nawet w najśmielszych snach nie sądziłem jednak, że będę kiedykolwiek podróżował z Aerosmith i dawał przed nimi koncerty. Ich obecność onieśmielała mnie z początku do tego stopnia, że nie miałem odwagi podejść do nich na trzeźwo. Zorientowawszy się, że są czyści i nie piją, zestresowałem się jeszcze bardziej i zamiast ograniczyć alkohol, dołożyłem do tego jeszcze dragi. Ta, wstyd mógł być jednym z kilku powodów, dla których sięgnąłem po coś mocniejszego. Inne? Trudno powiedzieć. Może znudzenie się tym, co już znałem, może ciekawość, może fakt, że moi przyjaciele brali, a ja chciałem przeżywać to, co oni. Może brak strachu i pewność, że się nie uzależnię. Może chęć jeszcze większego czerpnia z tej trasy, bo przecież kurwa, jestem teraz pieprzoną gwiazdą rocka. Och, no i może przypływ gotówki. Całkiem przeciętne powody, nic nadzwyczajnego. Nie zmagałem się z żadnymi problemami, nie musiałem szukać pocieszenia, bo wszystko było w jak najlepszym porządku. Do czasu. 
     Po wciągnięciu się w heroinę problemy zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Pierwsze, atmosfera w zespole. Coś się popsuło, było nerwowo. Axl trzeźwy, Duff i Slash napruci, ja z Izzym naćpani. Powiedzmy, że dialog między nami bywał utrudniony. Dalej, moja gra. Podczas koncertów chciałem dawać z siebie sto procent i po narkotykach wydawało mi się, że będę w stanie dać nawet milion, ale mijało się to z prawdą. Czasami gubiłem rytm i miałem kłopot, żeby się skupić, za co przeklinałem na siebie pod nosem. Ale brałem dalej. Kolejny problem, och, całkiem logiczny, a jednak nie dawał mi spokoju. Byłem uzależniony, tyle że nie miałem ani siły, ani ochoty cokolwiek z tym faktem zrobić. Domyślałem się, że to gówno ma nade mną kontrolę i nie było mi to na rękę. Ale zrobienie sobie odwyku też nie. Przestanę kiedy indziej - myślałem i odkładałem problem na bok. Zresztą, jaki problem?
      Julie dołączyła do naszego małego klubu niedługo po jej zjawieniu się na trasie. Siedzieliśmy któregoś wieczoru po koncercie w naszej garderobie, każdy trzymał w dłoni butelkę jakiegoś trunku, zadowolony i podekscytowany z powodu wcześniej odwalonego dobrego występu i ktoś rzucił, że należy nam się małe co nieco. Izzy wyciągnął woreczek z białym proszkiem i zaczął dzielić porcje pomiędzy siebie, Duffa a mnie. Chłopaki nie mieli już wtedy jakichś moralnych sprzeciwów, żeby mi też dawać działkę. Polubiłem mocniejszy towar i nie zamierzałem odmawiać sobie tej przyjemności. Pamiętam, że tamtego wieczoru woreczek koniec końców został podzielony na cztery części. Julie rzuciła jakoś tak beznamiętnie, że w sumie dawno nie dawała w żyłę i może by się do nas dołączyła. Jej ton głosu był na tyle zwyczajny, że żadne z nas nie zastanawiało się nad tym, czy biorąc pod uwagę jej dawne nawyki nie będzie to zły pomysł. Po prostu się z nią podzieliliśmy. Nie jestem w stanie określić czy Rose był przy tym. Na pewno nie było Camille. Ona i Slash szybko zmyli się do hotelu. Hudson obiecał jej wtedy, że nie będzie się już tak upijać, a jak wiadomo - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Hm, jak tak teraz myślę, blondynka chyba siedziała wtedy na kolanach Rudego, więc jednak wokalista towarzyszył nam tego wieczoru. Chyba nawet się wtedy spił. Pamiętam, bo gdy całą czwórką przestaliśmy ogarniać do końca rzeczywistość, on opuścił backstage. Od tamtej pory, Julie stała się naszym kompanem i z początku biorąc z nami co drugi dzień, koniec końców waliła herę codziennie. Nie miałem czasu, żeby zacząć się o nią martwić, bo byłem za bardzo zaaferowany myślą o kolejnej działce. Czasami, siedząc tak koło siebie na brudnej podłodze, ramię w ramię, żaliła mi się, że kłóci się a to z Axlem, a to z Cam i że są na nią wkurwieni za to, że bierze, ale ja chyba odpowiedziałem jej wtedy, że ja na nią wkurwiony nie jestem i obdarzywszy ją szerokim uśmiechem podałem napełnioną strzykawkę. Tak po prostu, jednym małym gestem, odgoniłem od niej wszystkie czarne chmury. Tak mi się oczywiście wtedy wydawało.
      Teraz, widząc ją skuloną na podłodze, z twarzą wykrzywioną w bólu i przeciętą wargą, dotarło do mnie, że ani trochę jej wtedy nie pomogłem. Przeciwnie, może nawet przyczyniłem się w jakimś stopniu do tej chorej sytuacji. W tamtym momencie, stojąc tak w progu ich pokoju, ogarnięty ze wszystkich stron krzykami, miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, albo chociaż przybrał zwolnione tempo. Obserwowałem jak kowbojek Axla porusza się w tą i z powrotem, niczym wahadło, i zamiast coś zrobić, ja stałem w miejscu. Nie docierało do mnie, że to co widzę jest prawdą. Myślałem, że to jakiś porąbany obrazek w mojej głowie, przywidzenie, bo przecież po heroinie miewałem nie jedno. Dopiero odepchnięty na bok przez McKagana i Camille, którzy doskoczyli do dwójki, na moment oprzytomniałem. Wytrzeszczyłem oczy zdając sobie sprawę, że to nie omamy, że Rose rzeczywiście skopał jak psa swoją dziewczynę, że wokół leży pełno szkła i że moi przyjaciele, jedna z najbardziej namiętnych par jakie znałem, pobili się do tego stopnia, że obydwoje byli upaprani krwią. To było... tak niewytłumaczalne i abstrakcyjne, że nadal zastanawiałem się czy nie jestem przypadkiem na haju. Tylko takim niekoniecznie fajnym. Chujowym. 
   - Alan, zadzwoń po karetkę. - Usłyszałem głos Camille, więc przeniosłem wzrok na dziewczynę. Klęczała teraz przy ledwo żywej Julie, która zgięta w pół trzymała się za żebra. Spojrzawszy wyżej, zobaczyłem jak Slash i Duff trzymają z obu stron tego pieprzonego maniaka i dociskają go do ściany. Przez sekundę złapałem z nim kontakt wzrokowy i aż przeszedł mnie dreszcz. Owładnęła go jakaś cholerna obsesja, był nieludzko rozwścieczony. 
   - Sprowokowała mnie! Rozwaliła mi na głowie jebaną butelkę! - wydarł się, próbując się wyrwać chłopakom. Niedługo potem jechaliśmy z nim do szpitala, innego niż ten, do którego pojechała Julie. Baliśmy się... Wróć, Niven bał się skandalu. Miałem jednak głębokie wątpliwości co do tego, że nie wyjdzie on na jaw. Przecież dziewczyna musiała podać lekarzowi powód swojego stanu. Przecież dziennikarze, których swego czasu zrobiło się przy nas pełno, nie byli ślepi. No i co najważniejsze, Julie nie należała do tych, co siedzą cicho. 
Przejebane - pomyślałem.  







~*~

Okej, wróciłam po roku, ale szczerze powiedziawszy nie sądziłam, że w ogóle się tu jeszcze pojawię. Koronawirus zrobił swoje, moi mili. Jestem tak znudzona siedzeniem w domu, że wzięłam się z powrotem za bloga. I... *werble* mam już prawie napisane zakończenie. Tak, tak, czas domknąć to opowiadanie, bo czuję, że to ostatnia szansa żebym się za to wzięła. 
Nie wiem czy ktoś jeszcze tu wpada, podejrzewam, że niewiele osób, ale może kogoś jeszcze zaskoczę swoją aktywnością na tym blogu.
Anyway... 

Stay safe, stay home & leave a comment. 

Buzi!