piątek, 8 kwietnia 2016

Wake up... time to die! [34]






~Z perspektywy Julie~


        Latałam po mieszkaniu kołysząc biodrami na wszystkie strony, co z boku mogło wydawać się nieco śmieszne, jednak nie przykładałam do tego zbytniej wagi. Nikt na mnie nie patrzył, więc mogłam robić co tylko mi się podobało. A w tym momencie było to właśnie pląsanie w rytm Let's Dance pana Bowiego i ewentualne podśpiewywanie sobie tekstu. Okej, w moim przypadku było to raczej wydzieranie się.
  - Put on your red shoes and dance the bluese! - Zanuciłam głośno zerkając ze złośliwym uśmieszkiem w sufit.
Ta stara prukwa pewnie dostawała teraz kurwicy, a mi z tą świadomością było nadzwyczaj dobrze. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że puszczałam muzykę króla? Może sama dała się porwać tańcu i trzymając na rękach swoją cziłałę robiła właśnie piruety?
Nie, nie sądzę.
     Na mój znakomity humor złożyło się tak wiele, głównie błahych czynników, że nawet nie wiem od czego mogłabym zacząć. Słoneczna pogoda, cudowna muzyka, no, przyznaję, parę lampek wina i poczucie, że chyba los wreszcie się do mnie uśmiechnął - sądzę, że był to zdecydowanie główny powód.
Wyobrażanie sobie przyszłości już nie napawało mnie pesymistycznymi myślami, tylko apetytem na sukces i kto wie, może jakąś karierę?
Z szerokim wyszczerzem rzuciłam się na łóżko i zaczęłam przebierać nogami.
Czułam się jakbym była na zajebistym haju, a od dłuższego czasu nie sięgnęłam nawet po miligram narkotyków. I nie powiem, to też w pewien sposób napawało mnie radością.
Cóż, powody do dumy są różne, nie? Moim niewątpliwie było to, że byłam czysta. I to tylko i wyłącznie dzięki swojej własnej silnej woli. No... Ostatnie wydarzenie też miało na to spory wpływ, zgadzam się. Ale chyba najważniejsze było to, że w końcu zmądrzałam i sama doszłam do wniosku, że trzeba przystopować, o ile oczywiście nie chciałam wylądować na cmentarzu.
Live fast, die young średnio do mnie przemawiało. Umierać będąc niespełniona? Odchodzić zostawiając po sobie jedno wielkie nic? Nie, to by mnie nie satysfakcjonowało.
Musiałam jeszcze skopać parę tyłków na tym świecie.
     Moją sielankę przerwał dźwięk huku, na który poderwałam się z łóżka jak oparzona. Skłamałabym mówiąc, że odetchnęłam z ulgą zorientowawszy się co się dzieje. Chyba bardziej spodziewałam się tu jakiegoś złodzieja czy faceta z siekierą. W każdym razie żadnej siekiery nie było.
Zobaczyłam w progu jedynie wielką walizkę, a podniósłszy wzrok nieco w górę...
Och, co on tu kurwa robi?
     Zmarszczyłam brwi patrząc z pewnego rodzaju niedowierzaniem na osobnika, który wpatrywał się we mnie tak, jakby oczekiwał, że rzucę mu się na szyję. I może... Może bym się nawet na ten gest jakoś zdobyła, jednak w dalszym ciągu byłam wprawiona w zakłopotanie.
Ich trasa się przecież jeszcze nie skończyła, mieli koncertować do końca miesiąca. A był dopiero jego początek! Uhm, nie, nie było mi to na rękę. Szczególnie, że akurat zadzwonił domofon i mimowolnie zmiękły mi kolana.
     Nie miałam nic do ukrycia, naprawdę. Ja tylko doskonale wiedziałam co chłopak sobie pomyśli i czego nie da sobie wytłumaczyć. Byłam pewna, że wprawi go to we wściekłość i nie zostawi na mnie suchej nitki. A dodatkowo nastąpi koniec mojego dobrego humoru.
  - Spodziewasz się kogoś? - Ledwo wychrypiał, przez co zrobiło mi się go dziwnie żal. Tym bardziej, że wcale nie brzmiał jakby mnie o coś podejrzewał. Był nadzwyczaj spokojny.
Zaryzykowałam.
  - Tak... Właściwie to umówiłam się z Rachelem i resztą... Sebastian powiedział, że po mnie przyjdą i wybierzemy się do Rainbow... - dukałam bardzo niepewnie. - Chodź z nami... Jeśli chcesz. - Dokończyłam przełykając ślinę.
Na jego reakcję czekałam jak na wyrok, co brzmi dość głupio, zupełnie jakbym się go bała.
Nie, w tej chwili się nie bałam. Ja po prostu modliłam się o spokojny wieczór, bez zbędnych kłótni, od których mimo, że sobie odpoczęłam, to w żadnym wypadku za nimi nie tęskniłam.
Lecz jeśli takowa "sprzeczka" miałaby nastąpić, trudno, ominęłabym go i wyszła. Przecież nie mógł mi tego zabronić.
  - Chętnie - odparł bez chwili zastanowienia, na co ja początkowo wytrzeszczyłam oczy. Powiedział... Chętnie? Uśmiechnął się? Tak bez nuty ironii?
Nie pozostawało mi nic innego jak tylko obdarzyć go szerokim uśmiechem i chwytając za jego dłoń pociągnąć go w kierunku drzwi.










~Z perspektywy Stevena~

    
      Przesiadywanie w Hell House było na ten moment najgorszą możliwą opcją, jeśli mowa o przyjemnym spędzaniu wieczoru. Nie myślałem, że powrót do domu może napawać człowieka tak chujowym nastrojem. Pamięcią co prawda cały czas wracałem do wczorajszego dnia, gdy tłumy nastolatków wpadły pod sceną w szał, na wieść, że koncertu nie będzie. Czy mogliśmy jednak winić Axla za to, że jego gardło odmówiło posłuszeństwa? Przecież to nie była jego wina. Wyszło jak wyszło, jeden pasował, zespół razem z nim. Normalna sprawa.
Świadomość, że w wakacje wyruszymy jednak w trasę z Aerosmith podnosiła mnie na duchu do tego stopnia, że naprawdę nie miałem ani siły, ani ochoty ubolewać nad tym wszystkim.
Wspominając o chujowym humorze wcale nie miałem na myśli siebie. A gdzieżby, byłem człowiekiem, który wszędzie widział jakieś plusy. W tym przypadku... Hm, może fakt, że nie musieliśmy już dłużej przebywać w pobliżu Iron Maiden, o. Albo to, że wreszcie mogłem wybrać się do mojego ulubionego klubu, co też uczyniłem.
Nie mogłem dłużej wytrzymać na chacie, gdzie przybity kolejną rozłąką z Berry Sradlin, zamknięty w swoim pokoju pogrywał jakieś smęty, a znowu z piętra dochodziły ciągle wrzaski skłóconych Camille i Slasha. Oczywiście próbowałem się wtrącić i jakoś zażegnać ich nieznanej przyczyny konflikt, ale kiedy oboje kazali mi spierdalać uznałem, że mam ich w dupie! I idąc za ich "radą" spierdoliłem z tego wariatkowa.
    Duff był niewątpliwie moim najlepszym kompanem i to z nim uwielbiałem przesiadywać w klubach. Pić, wyrywać panienki, wkurwiać jakichś gości... Byliśmy jak bracia, miałem wrażenie, że znam go od zawsze. Może dlatego zabolało mnie to, że nie chciał mi powiedzieć, co też takiego się stało. Bo ewidentnie coś było na rzeczy.
McKagan zamiast wrócić z nami do LA, poleciał z powrotem do Seattle, jak przypuszczam do tej swojej przyjaciółki (jak ją nazywał). Jeśli to miało być tylko i wyłącznie zakochanie, to basista wyrażał  swoje uczucia w dość, eee... specyficzny sposób. Przez cały pobyt w Seattle trząsł się bowiem nad nią jak nad jajkiem i co dla mnie było w szczególności dziwne - nie pozwalał nam się do niej zbliżyć.
Cytując: 'Nie podchodźcie do niej, bo nogi z dupy powyrywam'.
No dobra, może i jebaliśmy wszystko co się rusza, ale wystarczyło tylko powiedzieć, że tej mamy nie dotykać i tyle. Może ja po prostu chciałem się z nią zapoznać, co? Bo chciałem! Przyjaciółka mojego przyjaciela była moją przyjaciółką, nie? Szkoda tylko, że nie miałem szans nawet się jej przedstawić.
Dziwna sprawa.
     Wracając jednak do klubu i tego, że brakowało mi towarzystwa Duffa... Brakować brakowało, ale mówi się trudno i... Idzie się samemu. W tym co miałem zamiar robić i tak nie było miejsca dla osoby trzeciej.
Mowa tu o ruchaniu jednej z seksowniejszych prostytutek. Zaprzyjaźniona szefowa tej luksusowej, nielegalnej oczywiście knajpy powiedziała, że ma dla mnie kogoś, kto z pewnością mi się spodoba. Wszyscy klienci ponoć ją zachwalali.
Nie mogłem w takim razie odmówić i rzucając do Caitlyn (tą panienkę lubiłem posuwać tu najczęściej) 'sory skarbie, innym razem' przeszedłem do wskazanego mi pokoju, gdzie miałem czekać na moją panią...
    Byłem naprawdę napalony i z każdą kolejną minutą jej spóźnienia coraz bardziej zdenerwowany. Ja rozumiem, że taka to musi się odpowiednio odpindrzyć, no ale ludzie, klient nasz pan! Ile miałem jeszcze czekać?
Gdybym tylko wiedział kto stanie w drzwiach... Nie wiem czy w ogóle bym tu przychodził.
  - Ja pierdolę... - Złapałem się za głowę i szybko wstałem z łóżka, na którym jeszcze przed momentem wydawało mi się, że będą dziać się tej nocy prawdziwe cuda.
Dziewczyna pobladła i wszedłszy do środka oraz zamknąwszy za sobą drzwi, osunęła się po nich i skuliła na podłodze. Spojrzałem na nią pogardliwie.
  - Już kompletnie straciłem do ciebie szacunek, wiesz? - Palnąłem oschle, nie zdając sobie sprawy, że w ogóle potrafię taki być. Ale byłem. Dumnym, aroganckim dupkiem. Tylko że ona nie była lepsza.
  - Ty? - Prychnęła wbijając we mnie zdenerwowany wzrok. - Ty nie masz do mnie szacunku? - Kontynuowała wstając. - Przypominam, że to ty jesteś niezaspokojonym kutasem, który przyszedł się z którąś z nas zabawić!
   - Och nie bądź śmieszna! - Przerwałem jej wzburzony. - Ktoś ci kurwa kazał tu pracować?! Na siłę obciągasz fiuty, zmuszają cię do tego, co?!
   - Nie masz prawa się na ten temat wypowiadać! Nic nie wiesz!
  - To może mnie w końcu oświecisz? Co taka młoda, ambitna, piękna dziewczyna robi w tak upodlającym miejscu jak... - Rozejrzałem się teatralnie po pomieszczeniu. - Ten burdel?!
Brunetka skrzywiła się jakby w bólu i otarła szybko spływającą po jej policzku łzę. Zmierzyłem ją wzrokiem. Te szpilki, kabaretki, stringi, gorset, ostry makijaż... To... to w żaden sposób mnie w niej nie pociągało. Przeciwnie! To mnie cholernie odrzucało. A przecież nie zmieniałem orientacji.
  - Muszę jakoś zarabiać - wycedziła przez prawie zaciśniętą szczękę. Zaśmiałem się głupio.
  - I w całym Los Angeles nie znalazłaś lepszej pracy, tak? - Zakpiłem. Jej wytłumaczenie było naprawdę godne pożałowania. Nie sądziłem, że była tak głupia.
  - Takiej, z której mogłabym się utrzymać? Opłacać szkołę, czynsz za mieszkanie, prąd, wodę? Kupować sobie jedzenie? Nie kurwa. Nie znalazłam! - Krzyknęła.
Zmieszałem się lekko.
  - To... Nie mieszkasz już z ciotką? - Odchrząknąłem.
  - Nie. Już dawno wyjebała mnie na ulicę. Przez pierwszy miesiąc był bezdomna, spałam po dworcach, wiesz?
  - Mogłaś przyjść do nas...
 - Do was czyli gdzie? Nie mieszkacie już w tamtej ruderze. Nie widziałam cię kupę czasu, a potem, jak dostałam pracę w klubie i zaczęło mi się jako tako układać, nie chciałam grać biednej sierotki, którą i tak już się kiedyś bezinteresownie zająłeś. Nie potrafię na kimś żerować, od małego jestem nauczona radzić sobie sama - mówiła przyciszonym głosem. - Fajnie się tak ocenia ludzi, nie? - Uśmiechnęła się przez łzy i wyszła stąd z trzaskiem drzwi.
Zostawiając mnie samego.
Wprawionego w niemałe zakłopotanie.










~Z perspektywy Axla~

    
     Mimo że moje ogólne przygnębienie dosięgało chyba zenitu i wcześniej byłem zdania, że zaszycie się w swoim mieszkaniu będzie najlepszym pomysłem, postanowiłem o dziwo przejść się do tego klubu i mniej lub bardziej najebać.
Sięgając po trzecią już szklankę whisky uświadomiłem sobie, że podjąłem słuszną decyzję.
Choć dołączając do tego towarzystwa kierowała mną głównie nie ochota na alkohol, a... No tak kurwa, zazdrość oraz poczucie obowiązku przypilnowania blondynki. Może też... Chęć sprawdzenia czy do żadnego jej nie ciągnie? Albo któregoś nie ciągnie kurwa do niej!
Tylko czy przy mnie zachowywali się tak jak zazwyczaj? Czy raczej odgrywali scenkę, żeby mnie zmylić?
Bycie podejrzliwym było czasami kurewsko męczące.
  - Axl, a co kurwa z trasą z Aerosmith? Przecież brzmisz jak moja prababka, bez kitu. Jak ty będziesz śpiewać? - Wybełkotał wstawiony już Bach. Podpierał się ciągle na jakiejś biednej blondynce, imieniem Marrie, która rzekomo miała być jego dziewczyną. Czemu biedna? Bo to bydlę było dwa razy większe od niej. W każdym razie jej obecność nawet mnie uspokajała, bo przynajmniej wiedziałem, że największy erotoman z tej bandy nie jest zainteresowany moją dziewczyną.
Poza tym laska wydawała się całkiem w porządku. Chociaż czy gdyby była do końca normalna, to tkwiłaby z popierdolonym Sebastianem w związku?
No tak, nie bądź hipokrytą Rose, sam jesteś popierdolony.
Westchnąłem ciężko i wzruszyłem ramionami.
  - Mam nadzieję, że do tego czasu mi się polepszy - mruknąłem i kiwnąłem na kelnerkę, której kazałem przynieść sobie kolejną szklankę.
  - Nie łam się stary, wszystko będzie dobrze - rzucił Scotti i poklepał mnie po plecach. - Kiedy masz tą operację?
  - Za dwa dni - wymamrotałem.
Z jednej strony chciałem, żeby było już po wszystkim, z drugiej zaś srałem ze strachu, że coś pójdzie nie tak i będę mógł się pożegnać ze śpiewaniem. Jebany polip. Jebane zapalenie strun głosowych. Kurwa!
  - To musimy się napić. Za to żeby się udała! - Postanowił i wołając kelnerkę, która dopiero przed paroma sekundami odeszła po raz dziesiąty od naszego stolika, złożył zamówienie na osiem kieliszków czystej.
  - Coś jeszcze? - Spytała wyraźnie podirytowana, siląc się na sztuczny uśmiech.
  - Nie. Jak będzie trzeba to zawołam - odparł puszczając do niej oczko, na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Rzecz jasna z wyjątkiem tej panienki.
     Po trzech godzinach czułem się już bardziej niż mniej najebany. Odłożyłem problemy na drugi plan i wkręciłem się w nabijanie z Baza, który dosłownie leżał pod stolikiem i tylko pierdolił od rzeczy.
Postawa Marrie doprawdy mnie fascynowała. Inna to by fukała, obrażała się i darła na takiego pijaka, żądając aby natychmiast się podniósł i wracał z nią do domu, a ona? Zaciągała się spokojnie papierosem i tylko od czasu do czasu zaglądała pod stół sprawdzając czy jej facet jeszcze żyje. Nie wspominając, że sama rzucała pod jego adresem jakieś docinki i śmiała się z jego słabej głowy. Fajna laska, fajna.
  - Wy...szyscy moszecie mi obfciągnać druta.
  - Tak, tak, Baz, wiemy - rzucił na odczepne Rachel i niby niechcący kopnął go w głowę.
  - Sebastian! - Krzyknęła Julie i przylała mu w łapę, która znalazła się na jej kolanie. No teraz to i ja go "przez przypadek" kopnąłem.
Wymieniliśmy się z blondynką rozbawionym spojrzeniem, które świadczyło chyba o tym, że wcale nie szykowały się między nami ciche dni.
     W klubie nie mieliśmy okazji ze sobą rozmawiać. Siedziała po drugiej stronie stolika i tylko od czasu do czasu zerkała na mnie krótko. W przeciwieństwie do mnie, bo ja zatrzymywałem na niej wzrok znacznie dłużej i częściej.
Patrzyłem jak się śmieje, jak sączy drinki, jak wywraca oczami na każdy świński kawał o kobietach z wiadomym kolorem włosów, jak co trochę odgarnia sobie niesforny kosmyk za ucho, jak żywo gestykuluje przy każdej swojej wypowiedzi. Patrzyłem na to z uśmiechem i w gruncie rzeczy nie mogłem się już doczekać kiedy wyjdziemy z tego klubu, każdy pójdzie w swoją stronę, a ja zostanę z nią sam na sam.
I długo na ten moment nie musiałem czekać, bo kiedy Sebastian puścił pierwszego pawia, wszyscy jednomyślnie stwierdziliśmy, że zabawa skończona, wracamy.
Dave z Bolanem wzięli blondyna pod ręce i całą bandą, łącznie z niewzruszoną całym wydarzeniem Marrie, ruszyli do ich rudery. W przeciwną stronę niż my... Jaka szkoda.
     Ciepła, kalifornijska noc, ulice prawie puste... No czyż nie odpowiednia atmosfera na romantyczny spacer? Albo ujmę to inaczej. Powrót do domu slalomem.
Każde z nas trzymało się jednak ostro i udawało, że w pełni panuje nad swoimi ruchami, w szczególności chodem. Szliśmy wolno, ale krok w krok, a nasze dłonie, niby to przez przypadek, co trochę się o siebie ocierały. Kiedy mała się zachwiała i prawie poleciała na bok uznałem, że to doskonały moment, aby wreszcie spleść nasze palce i przyciągnąć ją do siebie jak najbliżej. Nie protestowała, z czego byłem zadowolony. A kiedy poczułem jej głowę opierającą się na moim ramieniu poczułem, że jestem na wygranej pozycji. Tak, tu miejsce na zwycięski uśmieszek.
     Przez całą drogę nic nie mówiliśmy, cisza panująca między nami w jakiś niewyjaśniony sposób wydawała nam się sprzyjać. Łączyła nas? Kurwa, nie wiem. Wiem natomiast, że była na swój sposób urokliwa.
Dopiero znalazłszy się w mieszkaniu zdobyłem się na jedno, zasadnicze pytanie.
  - Co puścić?
Julie uniosła jeden kącik ust do góry.
  - Zdaję się dziś na ciebie.
Odwróciwszy się w stronę półki z kasetami zauważyłem na komodzie list, który jej jakiś czas temu wysłałem. Nie spaliła go ani nie potargała? Cóż, w takim bądź razie mogłem bezpiecznie pobawić się w romantyka i tym samym naprawić swoje dawne grzeszki, tak mi się przynajmniej wydawało.
Pewny siebie sięgnąłem po kasetę U2, powtarzając sobie w myślach, że na kogo jak na kogo, ale na Bono chyba mogę liczyć. Wszystkie panienki rozpływały się w jego głosie, więc czemu teraz miałoby być inaczej, nie?
Z początkiem With Or Without You usłyszałem za sobą dźwięczny śmiech. Odwróciłem się do dziewczyny i unosząc w zapytaniu jedną brew do góry podszedłem do niej wolnym krokiem.
  - Niech zgadnę... - zaczęła cofając się nieco do tyłu. - Pomyślałeś, że puścisz jedną z najbardziej chwytających za serducho ballad i będę cała twoja, ta?
No... tak, tak sobie właśnie pomyślałem.
Julie pokręciła lekko głową, jakby chciała mi powiedzieć, że mój plan jest bardzo przewidywalny i nie ma w tym nic specjalnego, ale chyba byłem innego zdania. Niezniechęcony przyciągnąłem ją do siebie i położyłem jej dłonie na swoich ramionach.
  - See the stone set in your eyes... - Okej, z moim głosem, a raczej jego brakiem, brzmiałem beznadziejnie. Parsknęliśmy śmiechem. - See the thorn twist in your side... I wait... for you... - wyszeptałem patrząc jej głęboko w oczy. I nawet ona nie mogłaby mi wmówić, że ta chwila nie była magiczna.
Jej głupawy uśmieszek szybko ustąpił miejsca wzruszeniu, o którym informowały mnie jej zaszklone oczy. A moje wyglądały pewnie podobnie.
Położyłem dłonie na jej talii i zacząłem nami delikatnie kołysać. Dziewczyna oparła głowę o mój tors, lecz po nie tak długim czasie uniosła ją z powrotem do góry i przejechała czule dłonią po moim policzku. Zanim zdążyła ją odsunąć, przytrzymałem ją swoją, z jej drugą dłonią robiąc dokładnie to samo.
  - Chyba nie jest tak źle, co? - Zażartowałem.
  - Jest idealnie - odpowiedziała równie cicho jak ja i wpiła się w moje usta. Nie było to jednak czułe i mdłe muśnięcie warg, tylko agresywny, pełen pasji pocałunek, który był jedynie zapowiedzią równie mocnych wrażeń. I raczej nie muszę mówić, że taki scenariusz lubiłem najbardziej.
     Nie odrywając się od siebie cofaliśmy się po omacku do sypialni, co chwila lądując przy tym na ścianie czy też trącając wazon, który rozbił się, kiedy akurat postanowiłem posadzić blondynkę na komodzie i tam zerwać z niej pierwszą niepotrzebną część garderoby, jaką była koszula.
  - I tak był brzydki - stwierdziła zerkając na rozpryśnięte po podłodze odłamki szkła, po czym wzruszając ramionami wróciła do napastowania moich warg. Oderwałem się od niej na sekundę i posłałem jej cwaniacki uśmieszek, który powiększył się gdy poczułem jej majstrujące przy moim pasku dłonie.



Maleńka, tatuś tęsknił.
     






~*~

No, tym razem nieco szybciej.
I z większym zapałem!
Mam więc nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu,
a jedynym sposobem, żebym się mogła tego dowiedzieć...
będzie zostawienie po sobie komentarza.
Także do dzieła robaczki!
(Cóż za pieszczotliwe zdrobnienie, wiem, wiem. Lizus.)
Nie no, tak naprawdę, to trochę smuci/irytuje mnie fakt, że rozdział ma 250 wyświetleń,
a komentarzy... 8.
(Tej ósemce bardzo dziękuję!)
To jak, zostawicie po sobie kilka słówek?
Będę wdzięczna.

Buzi!