niedziela, 23 sierpnia 2015

Wake up... time to die! [19]



 





~Z perspektywy Duffa~




     Machałem energicznie głową w rytm muzyki co trochę zwiększając tempo jazdy. Głośne dźwięki Highway To Hell, pusta autostrada i wiatr wpadający przez otwarte okno, dzięki któremu na mojej głowie tworzył się artystyczny nieład. I dzięki któremu parę dni później miałem dostać zapalenia ucha. Ale mniejsza z tym. 
Na razie było super, czułem się naprawdę zajebiście. Zdecydowanie musiałem robić sobie takie wycieczki częściej. 
Tylko czy można to nazwać wycieczką? Jechałem tam w sumie w konkretnym i całkiem ważnym celu. Tak na dobrą sprawę uznałem, że jest dla mnie ważny dwadzieścia cztery godziny temu. 
Przespałem się trochę, wytrzeźwiałem, później spakowałem i w drogę. Hej, spontaniczność jest dobrą cechą. Racja?  
     Jakieś pół godziny potem zatrzymałem się przy dość znajomym barze. Mój pęcherz i pusty żołądek dawały się bowiem we znaki.
Załatwiłem w kiblu to co miałem załatwić i zaraz siedziałem przy stole z talerzem pełnym przesolonych frytek. Smażonych jak przypuszczam na starym oleju. Mniam. 
Do Seattle miałem jeszcze jakąś godzinę drogi. I cieszyłem się z tego faktu cholernie, bo zacząłem mieć obawy przed płaskodupiem. A tego raczej byśmy nie chcieli.
Okej, był jeszcze jeden powód. Chciałem ją w końcu zobaczyć. 
  - Było pyszne, reszty nie trzeba. - Wcisnąłem cycatej kelnerce dziesięć dolców w dłoń i zostawiając prawie nieruszony posiłek, wyszedłem szybkim krokiem na zewnątrz. Następnie równie szybko władowałem swój zadek do samochodu i jeszcze szybciej stamtąd odjechałem.
Godzina drogi, której towarzyszyło darcie Bona Scotta upłynęła mi rzecz jasna przyjemnie. Ale o ile przyjemniej było rozprostować kręgosłup i zaciągnąć się zanieczyszczonym powietrzem.
     Moim pierwszym przystankiem była kwiaciarnia. Zakupiłem dwa bukiety tulipanów. Jeden żółty - dla mamy, a drugi różowy - dla Niej. 
'Podarowując różowe tulipany podobno pokazujesz, że masz do dziewczyny sentyment i chcesz się o nią zatroszczyć'. No tak mi znaczy się ta babeczka powiedziała. Chciałem wybrać czerwone, ale tu natknąłem się na jakąś pieprzoną legendę. Jak to szło? 
'Symbolikę czerwonych tulipanów przedstawia piękna turecka legenda, opowiadająca o nieodpartej miłości księcia Farhada i dziewczyny o imieniu Shirin. Gdy Farhad dowiaduje się o tym, że Shirin została zamordowana, nie chce żyć. Przepełniony żalem galopuje nad urwiskiem i zabija się, a z każdej kropli jego krwi wyrasta jeden szkarłatny tulipan. Legenda nadaje czerwonym tulipanom znaczenie doskonałej miłości.'
Uznałem to za zbyt skomplikowane i wziąłem te drugie. 
       Z pierwszym bukietem udałem się naturalnie do mojego rodzinnego domu. Gdzie zostałem powitany tak, jak to na McKaganów przystało. Matka wycałowała mnie po stokroć w policzki, wychwaliła, że wyprzystojniałem, następnie usadowiła mnie na skrzypiącej już sofie i postawiła przede mną cały dzbanek herbaty i talerz zrobionych przez nią ciasteczek. Ale w przeciwieństwie do tamtych frytek, tym mogłem się spokojnie zajadać. 
Mama liczyła oczywiście na dłuższą pogawędkę, ale no... Do kogoś mi się śpieszyło, nie?
 - Przenocujesz tu, prawda? Posłać ci łóżko? - Dopytywała odprowadzając mnie do drzwi. Jeśli dobrze pójdzie to nocleg będę miał chyba zapewniony gdzie indziej... Na samą myśl uśmiechnąłem się zadziornie. - Michael? 
  - A tak. No, możesz posłać - rzuciłem na odczepne i chwytając jeszcze za kwiaty ruszyłem na piechotę pod jej dom. Nie mieszkała jakoś daleko. Szedłem z piętnaście minut. Z bukietem w dłoni czułem się jednak idiotycznie. To było kompletnie nie w moim stylu. 
Chwila.
Przecież ona mnie za te badyle jeszcze wyśmieje. 
Cholera.
Nie no, bądźże choć raz romantyczny, McKagan. 
Ciul z tym. Zapukałem. 
Czekając aż otworzy stanąłem na baczność, wystawiłem zęby na wierzch, a dłoń, w której trzymałem bukiet wyciągnąłem nieco do przodu. 
Mój wyszczerz jednak szybko się ulotnił, bo w progu stanął jakiś młody, wytatuowany koleś. 
  - Co, to dla mnie? - Parsknął śmiechem kiwając głową na kwiaty. Zażenowany spuściłem dłoń na dół. 
  - J.. jest Kelly? - Wydukałem. Cały mój entuzjazm poszedł się jebać. Modliłem się w duchu, żeby ten chłopak okazał się jakimś jej kuzynem, ale bądźmy szczerzy. Byłem pechową ofiarą losu. 
  - Kelly! Jakiś palant do ciebie! - Zawołał z drwiącym uśmieszkiem nie spuszczając ze mnie wzroku. Zacisnąłem nerwowo szczękę. Już miałem mu coś powiedzieć, gdy nagle zza jego pleców wyłoniła się znajoma mi postać. Na mój widok zrobiła wielkie oczy.
  - Duff? Co ty tu robisz? 
  - Przyjechałem do ciebie... 
Szatynka poprosiła tego typka aby zostawił nas samych i zamknąwszy za nim drzwi podeszła krok bliżej. 
  - Po co przyjechałeś? - Rzuciła z kpiną. Zatkało mnie. 
 - Żeby... No żeby... No do ciebie kurwa przyjechałem. - Autentycznie zabrakło mi języka w gębie. 
  - Teraz? Trochę za późno, wiesz? 
  - To twój facet? - Zapytałem głupio. Przecież znałem odpowiedź.
  - Tak. 
Ałć. Coś mnie ukuło. Tam w środku. 
  - Ale... Dlaczego, co? Myślałem, że między nami do czegoś doszło? - Jęknąłem żałośnie.
  - Wyobraź sobie, że też tak myślałam. Wtedy jak się rozstawaliśmy na stacji byłam pewna, że naprawdę przyjedziesz. Że szybko się tu zjawisz. Ale widocznie ci się odwidziało, hm? - Sparaliżowała mnie wzrokiem. 
  - O czym ty mówisz?! Stoję tu, więc jak mogło mi się odwidzieć?!
 - Teraz to się pocałuj w dupę! Zawsze czekałam! Nie wiem czy zauważyłeś, ale dawałam ci naprawdę wiele szans! Tylko że żadnej nie wykorzystałeś, Duff... Ile miałam czekać, co? Czułam się olewana. Nawet nie zadzwoniłeś. Więc... Nie miej teraz do mnie pretensji - dokończyła ściszonym głosem i odwróciwszy się do mnie tyłem chwyciła za klamkę. 
 - Kelly... Ja po prostu musiałem... Musiałem to przemyśleć. - Próbowałem się jakoś wytłumaczyć. Brzmiało żałośnie? 
  - Jakbyś był pewien to nie musiałbyś się wcale zastanawiać. Widocznie to nie miało sensu, cześć.
Zamknęła drzwi. 
Stałem przed nimi dobre pięć minut. Tyle zajęło mi przeanalizowanie tej sytuacji. Czy ona właśnie dała mi definitywnego kosza? 
  - Kurwa! - Zakląłem i podbiegłszy do najbliższego śmietnika wyjebałem te cholerne tulipany. 
Wyszedłem na kretyna.
I czułem się z tym zajebiście źle.

   







~Z perspektywy Camille~

   
     Może to głupie, ale czasami bywałam o nią zazdrosna. Traktował ją lepiej niż jakąkolwiek kobietę, lepiej niż mnie. A z drugiej strony, kochałam patrzeć z jakim zafascynowaniem sunie swoimi zwinnymi palcami po jej gryfie i wydobywa z niej najmilsze mojemu sercu dźwięki. Cóż, z tą kochanką byłam w stanie się nim dzielić. 
  - Myślisz, że nada się na nową płytę? - Zagadnął po chwili i unosząc głowę do góry zerknął na mnie pytająco. 
 - Oczywiście, że tak - odparłam z uśmiechem, który ten szybko odwzajemnił. A później spuścił łeb z powrotem w dół i kontynuował grę. Nie chciałam mu przerywać, ale są jednak rzeczy ważne i ważniejsze. 
 - Saul, chyba powinniśmy odwiedzić Nikkiego, hm? - Mruknęłam podnosząc się z podłogi. 
  - Ta... - wymamrotał i niechętnie odkładając instrument na bok również wstał. 
Dzisiejszej nocy praktycznie w ogóle nie przespaliśmy. Najpierw siedzieliśmy jak na szpilkach w salonie czekając na telefon ze szpitala, a później... Mimo, że odetchnęliśmy z ogromną ulgą na wieść, że Sixx żyje, tak czy siak nie mogliśmy zmrużyć oczu. Leżeliśmy zwyczajnie na łóżku i rozmawialiśmy. A w końcu było o czym. 
Hudson wielokrotnie mnie przepraszał, przyznał, że źle mnie traktował i obiecał, że to się zmieni. Byłam szczęśliwa, ale w tym wszystkim nie to liczyło się dla mnie najbardziej. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że nasze relacje nie zepsułyby się gdyby nie pieprzone narkotyki. I wolałam, żeby złożył mi inną obietnicę. 
Powiedział, że postara się to rzucić. I poprosił mnie o pomoc. To ucieszyło mnie zdecydowanie bardziej. Choć nie ukrywam, wiedziałam, że nie będzie mi łatwo. Że NAM nie będzie łatwo. 
Slash był uzależniony, o odwyku nawet nie chciał słyszeć. Był gotowy na drgawki, nieprzespane noce i beznadziejne samopoczucie. Tylko błagał, żebym pomogła mu przez to bagno przejść. Nie wyobrażałam sobie innej opcji jak tylko się na to zgodzić. Kochałam go nawet wtedy gdy wściekły kazał mi się odpierdolić. 
Nie warto było jednak tego wspominać. Teraz miały nastać lepsze czasy i tego zamierzałam się trzymać. 
   Około godziny szesnastej stanęliśmy przed nielubianym przez wszystkich budynkiem. Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do recepcji, gdzie kobieta o bardzo krzywym wyrazie twarzy zapytała nas czego chcemy. Miło. 
  - My w odwiedziny do Nikkiego Sixxa - rzucił Saul.
  - Jesteście z rodziny? - Zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem. 
 - Tak - odparłam szybko. Facetka mlasnęła parę razu ustami, aż wreszcie ruszyła swoje tłuste dupsko i zaczęła szperać między jakimiś papierkami. 
  - Sala numer czterdzieści siedem. 
Nie siląc się na żadne 'dziękujemy' od razu powędrowaliśmy w odpowiednim kierunku. No, przynajmniej wydawało nam się, że jest odpowiedni. Po kwadransie udało nam się w każdym razie trafić pod właściwe drzwi. Nacisnęłam niepewnie na klamkę i jako pierwsza wsunęłam się do środka. 
  - A kogo moje oczy widzą? 
Spojrzałam na niego z politowaniem i podeszłam bliżej łóżka. 
  - Idioto, nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłeś! - Fuknął Hudson i zamykając za sobą drzwi szybko do nas podszedł. 
  - Wybacz, stary. Nie miałem w planach jeszcze odchodzić z tego świata. - Wzruszył wychudzonymi ramionami i uśmiechnął się krzywo, co bardziej przypominało grymas. Brunet wyglądał obecnie naprawdę fatalnie i aż żal było na niego patrzeć, ale na szczęście czuł się w miarę dobrze. Tak przynajmniej mówił. Bo spoglądając na niego odnosiło się inne wrażenie.
  - Mam nadzieję, że oboje wyciągnęliście z tej akcji jakieś wnioski, co? - Zerknęłam na nich znacząco. 
  - Tego nie wiem, mamo, aczkolwiek dostałem weny i mam pomysł na zajebisty tekst. Kawałek będzie się nazywał Kickstart My Heart - odparł z podekscytowaniem basista, na co ja... Jęknęłam łapiąc się za głowę. 
  - Sixx! 
 - No co? - Wyszczerzył się, ale widząc moją markotną minę dodał krótkie: - Będę ostrożniejszy, mała. 
Chociaż tyle. 
  - Swoją drogą... Martwiłaś się o mnie? - Pokiwał wymownie brwiami. Jezu, nie mam siły do tego człowieka. 
  - E, dość tego. - Slash szturchnął delikatnie chłopaka w ramię, a zaraz potem przyciągnął mnie do siebie. 
  - Martwiłam, baranie. - Westchnęłam. Nikki uśmiechnął się do mnie przepraszająco. Co innego mu niby pozostawało?   
Posiedzieliśmy z nim dobre pół godziny. Chłopak zrobił się senny, więc nie chcieliśmy mu przeszkadzać. Zresztą, znając życie któraś z pielęgniarek i tak by nas wkrótce stąd wywaliła. 
Po wyjściu ze szpitala postanowiliśmy udać się do "Rose'ów". Z mojej inicjatywy rzecz jasna. Niepokoił mnie fakt, że nie rozmawiałam z przyjaciółką od tygodnia, nawet przez telefon. Zawsze Axl miał dla mnie jakąś wymówkę. A to wyszła, a to śpi, a to źle się czuje. 
Cholera. Obraziła się na mnie czy co?
  - Nie wolisz iść do kina? Rudy ma teraz okres i jakoś nie mam ochoty na jego towarzystwo. - Skrzywił się i chwytając mnie za rękę przystanął w miejscu. Odwróciłam się do niego z podirytowanym spojrzeniem. - No patrz, fajne filmy grają. - Uniósł kącik ust do góry i kiwnął głową na plakaty z repertuarem. 
  - To wrócimy tu w czwórkę. - Ucięłam i nie zwracając uwagi na jego niezadowolenie pociągnęłam go w wiadomym kierunku. 
Kiedy dotarliśmy na miejsce z klatki wychodziła akurat jakaś urocza staruszka z cziłałą. 
Weszliśmy więc do środka bez potrzeby dzwonienia domofonem. Podejrzewam, że w przeciwnym razie znowu zostalibyśmy spławieni. 
  - Kolejne brudasy - prychnęła pod nosem owa kobiecina, na co my ze zdziwieniem odprowadziliśmy ją wzrokiem. A wydawała się być miła. 
Nieprzejęci udaliśmy się do windy i wjechaliśmy na odpowiednie piętro, żeby zaraz potem walić w drzwi. Pukać znaczy się. 
Oboje usłyszeliśmy jak dość głośno puszczana muzyka została momentalnie wyłączona. No to byliśmy pewni, że zaraz ktoś nam otworzy. A tu pół minuty... Minuta... I nic. Ktoś tam się jedynie chyba potknął i siarczyście przeklął. 
  - Ej, Axl! No weź otwórz! - Krzyknęłam.
  - Przecież słyszymy, że tam jesteś. - Saul uderzył się z otwartej dłoni w czoło. 
Zapukałam mocniej. 
  - Czego? - W końcu drzwi się otworzyły i naszym oczom ukazał się niezbyt przyjaźnie wyglądający Rudzielec. 
  - Mówiłem, że ma okres - wymamrotał prawie niesłyszalnie Hudson nachylając się nad moim uchem. 
  - Co? - Rose zerknął na niego złowrogo.
  - Nic, nic.
  - Możemy wejść? - Zapytałam zaglądając mu przez ramię. 
  - Niespecjalnie. - Chrząknął. Uniosłam w zapytaniu jedną brew do góry. 
  - A to czemu? 
  - Źle się czuję, wybaczcie.
  - Mhm... A Julie jest? 
Rudy przybrał nagle zmieszaną minę. 
  - Nie... Wyszła gdzieś - wydukał.
  - A nie wiesz czemu ostatnio się do mnie nie odzywa? Nie chce ze mną gadać czy jak? - Dopytywałam.
  - Nie wiem, nie moja sprawa - rzucił obojętnie.
Zerknęłam na Slasha, potem znowu na Axla. Nie wiedziałam za bardzo co mam teraz zrobić. Coś mi tu nie grało i nie miałam ochoty się wycofywać. Z blondynką nie gadałam co najwyżej dwa dni, ale tydzień? To był nasz rekord. 
  - Mam pomysł. Jak się tak źle czujesz to ja może zrobię ci jakiejś dobrej herbaty? - Wyszczerzyłam się. Oczywiście spojrzał na mnie jak na idiotkę. 
  - Umiem robić herbatę.
  - Ale ja robię zajebiście dobrą. - Prawie że wycedziłam przez zęby i na chama wprosiłam się do środka. Przeszłam parę kroków i... stanęłam jak wryta. Kurwa, jaki bałagan. 
  - Wiedziałam, że oboje nie lubicie sprzątać, ale żeby aż tak? - Mruknęłam rozglądając się po wnętrzu. Wszystko walało się po podłodze, a zapach dymu papierosowego roznosił się dosłownie wszędzie. Jeśli chciałam przejść dalej musiałam uważać aby nie wdepnąć w pudełko po pizzy, w którym sądząc po zapachu zgnilizny coś chyba jeszcze było. 
  - Jeszcze jakieś uwagi? - Warknął. Udałam, że tego nie słyszę. Przeszłam do kuchni w celu wstawienia wody, ale zatrzymałam się zauważywszy odłamki szkła przy uchylonych drzwiach od łazienki. Otworzyłam je szerzej i zapaliłam światło. 
  - Co tu się do kurwy nędzy dzieje? - Spytałam widząc rozbite lustro, pełno szkła i porozbijanych buteleczek. Co prawda wszystko było usypane na jedną kupkę, bo autorowi tego dzieła widocznie nie chciało się tego wyjebać do kosza, ale to nie zmieniało faktu, że pomieszczenie wyglądało jak po przejściu tornada. 
  - Nic. Zdenerwowałem się i... Musiałem jakoś wyładować złość, nie? - Uśmiechnął się sztucznie. Pokręciłam w niedowierzaniu głową. 
  - Wiesz co... My tu poczekamy na Julie. Chcę z nią pogadać. - Postanowiłam.
  - Ale... Ona chyba poszła się spotkać z jakimiś koleżankami w barze i pewnie wróci późno. 
  - Ty coś ewidentnie kurwa kręcisz! 
Wkurwiłam się. 
  - A po jakiego chuja mam kręcić? Mówię, że wyszła! 
  - To w takim razie nie będziesz miał nic przeciwko jak zostaniemy tu na noc, hm? Rano chyba ją zastaniemy, nie? - Posłałam mu ironiczny uśmieszek.
  - Dość tego. Nie mam ochoty na towarzystwo, więc wypad! - Uniósł się i wskazał nam chamsko palcem na drzwi. 
  - Camille, chodźmy już... - Slash próbował mnie stąd wyciągnąć, ale pozostawałam nieugięta. Popchnęłam Rose'a na bok i wchodząc do salonu usiadłam sobie na kanapie. 
  - Poczekam. 
Rudy momentalnie zrobił się na twarzy czerwony.  
  - Ona kurwa nie wróci. A na pewno nie dzisiaj. Jutro pewnie też nie - powiedział i chwyciwszy mnie za łokieć podniósł z siedzenia. 
  - Dlaczego? - Spytałam z przestrachem. 
  - Pokłóciliśmy się i poszła w pizdu. Chcecie to jej szukajcie - prychnął. 
  - Kiedy wyszła? - Zmarszczyłam brwi.
Spuścił głowę w dół. 
  - W..wczoraj - odparł po paru sekundach. 
Skinęłam głową na Saula, po czym oboje wyszliśmy z mieszkania. Gdy znaleźliśmy się już na dworze przełknęłam głośno ślinę i zerknęłam na mojego chłopaka. 
  - Nie zrobiłby jej nic, nie?
  - Może i jest narwany i ma nierówno pod sufitem, ale wątpię żeby zrobił jej krzywdę. Spokojnie, niedługo się pogodzą - mruknął i otoczył mnie ramieniem, co nieco mnie uspokoiło. - Kino? 
  - Kino. 
  











~Z perspektywy Julie~



   - Julie, musimy pogadać. - Mina Patti mówiła wszystko. Ale ja byłam na to przygotowana. W końcu spędziłam u niej w mieszkaniu nie jak to było w planach jedną noc, a... siedem. W dodatku blondynka była na tyle kochana, że pożyczała mi swoje ciuchy, kosmetyki, bo po swoje nie miałam ochoty wracać z wiadomych przyczyn, no i co najważniejsze - niczego ode mnie w zamian nie chciała. Gdybym miała przy sobie pieniądze, zapłaciłabym jej od razu, ale nie miałam nawet pół dolca. Byłam darmozjadem, który przebywał u niej o tydzień za długo. Jedyne co mogłam robić to sprzątać codziennie jej niewielkie mieszkano, przygotowywać jakieś posiłki i karmić jej kota, który mimo tego mnie nienawidził. I vice versa. Tak czy siak nawet on był zdania, że powinnam stąd spadać.
  - Spokojnie, już się zbieram. Chciałam ci jeszcze raz podziękować, że przechowałaś mnie u siebie i przepraszam za kłopot - rzuciłam z delikatnym uśmiechem. W moim głosie nie dało się słyszeć żadnego żalu, wyrzutów czy smutku. Była tylko wdzięczność i wstyd za to, że zwaliłam jej się na głowę.
  - Nie, nie, nie! Poczekaj. Chodzi o to, że rozmawiałam dzisiaj z Andym. - Dla jasności, Andy to jej chłopak, który obecnie przebywał w Nowym Jorku. - I nie uwierzysz, ale dostał tam rolę w filmie! - Wyszczerzyła się.
  - Genialnie! - Poszłam w jej ślady i również wystawiłam zęby na wierzch.
  - Prawda? I to drugoplanową! Ale ja nie o tym... No więc, Andy powiedział, że chce abym do niego przyleciała. Film będą kręcić właśnie w Nowym Jorku, a to by oznaczało, że przez dłuższy czas byśmy się nie widzieli. Kolega załatwił mu podobno jakieś tymczasowe mieszkanie. A siostra jeszcze innego kolegi prowadzi w pobliżu kawiarnię i chętnie przyjmie mnie do pracy. Kurcze, wreszcie nie musiałabym użerać się z tymi wszystkimi kolesiami! No a poza tym... Zbrzydło mi LA, rozumiesz. - Przytaknęłam energicznie głową, bo wypowiadała swoje słowa z prędkością światła. 
  - Patti, ty się nie masz nad czym zastanawiać! Leć do niego!
  - No pewnie, że polecę. Ja tydzień bez niego nie potrafię wytrzymać, a co dopiero tyle czasu! Ale chciałam pogadać o tobie... - mruknęła, na co ja przybrałam zdziwioną minę. - Co ty zamierzasz, hm?
Dobre pytanie.
Odpowiedź zamierzałam podać jednak taką, aby Stinson była o mnie w pełni spokojna, nawet jeśli byłoby to zwykłe kłamstwo. Cholera, ona się o mnie naprawdę martwiła! Było to kochane, ale z drugiej strony nie mogłam jej pozwolić na to, żeby przejmowała się taką życiową porażką, jaką niewątpliwie byłam ja. Nie, nie użalam się nad sobą. Ktoś tą rolę musi pełnić, nie? Padło na mnie? No cóż, mówi się trudno i żyje się da... Zabijcie mnie kurwa. Błagam.
  - Wyleć ze mną! - Wypaliła zanim zdążyłam cokolwiek wydukać. - Na początku zamieszkasz z nami, znajdziemy ci jakąś pracę. Ułożysz sobie wszystko na nowo, to ci dobrze zrobi. - Położyła mi dłoń na ramieniu i uniosła jeden kącik ust do góry.
Jej bezpośredniość i tempo podejmowania decyzji było doprawdy zaskakujące. Ale to był jej urok. W dodatku zawsze miała dobre intencje. No ze świecą takiej szukać.
Tylko... Podejmowanie decyzji w moim przypadku nijak się miało do jej szybkiego tempa i spontaniczności. Poza tym pytanie czy ja chciałam opuszczać Miasto Aniołów? Chciałam tak po prostu zostawić wszystko i uciec? Zaraz, czym jest to wszystko? Co mnie tu niby trzyma? W obecnej chwili chyba tylko Camille i Duff, który z Gunsów był mi zdecydowanie najbliższy. Nie licząc oczywiście wokalisty, ale to inna historia. Właśnie, historia. Czyli coś co miało miejsce w przeszłości. Pracy i mieszkania nie posiadam. W takim razie... Kurde, lecę! Nie, stop. Nie dam rady... Dasz. Musisz dać! Lecisz, Julie. Albo zostań. Albo...
Patti spoglądając na mnie uważnie próbowała najwyraźniej odczytać cokolwiek z mojej twarzy, co  nie należało do najprostszych zadań.
  - No chyba, że wolisz zostać tu. Mogłabyś wtedy zająć się moim mieszkaniem i Lucrecią. - Tu zerknęłam na kotkę noszącą to jakże "piękne" imię. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na mnie z pazurami i wydrapie mi oczy.
  - To ja się jeszcze zastanowię...











~*~

Hej, hej.
Wybaczcie, że rozdział pojawił się tak późno, ale najpierw byłam poza domem i nie miałam jak pisać, a później... Brak weny. 
No ale mniejsza z tym. W końcu udało mi się coś naskrobać.
I chyba dawno tego nie robiłam, a cholera powinnam.
Mianowicie, dziękuję wszystkim komentującym! 
Nie robię tego oddzielnie, więc jakieś podziękowania w notce Wam się należą. 
Motywujecie do pisania, miśki ;) 

Buzi! 




piątek, 7 sierpnia 2015

Wake up... time to die! [18]







~Z perspektywy Axla~



  - Zróbmy to jeszcze raz, błagam!
  - Nie chce mi się - mruknąłem i zgasiwszy peta o popielniczkę położyłem się tyłem do brunetki.
  - I co, teraz pójdziesz spać, tak? Zajebiście. Wszyscy jesteście kurwa tacy sami. Do bani!
  - Zamknij się - warknąłem odwracając się do niej. Maddie albo Maggie, już kurwa nie pamiętam, prychnęła pod nosem, ale przynajmniej zaczęła być cicho.
Nie, żartowałem.
Żadna baba nie byłaby sobą gdyby chociaż przez pięć minut miała nie otworzyć swojej jadaczki.
 - Mieszkasz z jakąś dziewczyną? - Zapytała z wyraźnym zaciekawieniem. Odwróciwszy się do niej zerknąłem na nią pytająco. - Wszędzie walają się ciuchy. W tym damskie. No chyba, że masz jakąś swoją małą tajemnicę, hm? - Uśmiechnęła się ironicznie.
  - Stul dziób - jęknąłem zarówno znudzony, jak i podirytowany jej gadką.
  - Co, lubisz ubierać staniczki? - Zaśmiała się. Zaraz chwyciłem tą idiotkę za włosy i z całej siły za nie pociągnąłem.
  - Zamkniesz wreszcie tą japę?!
  - Kurwa, debilu! Zostaw! - Pisnęła i kiedy ją puściłem przyłożyła mi w twarz. Złapałem się za piekący policzek, a następnie wbiłem w nią wściekły wzrok, który miał posłużyć jej za sygnał. Żeby już stąd spierdalała!
Ale ta laska była chyba najzwyczajniej niedojebana, bo ani drgnęła. Wzięła sobie tylko papierosa z MOJEJ paczki i odpaliła go MOJĄ zapalniczką.
  - Wypad stąd! - ryknąłem wskazując palcem na drzwi. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. - Co tak patrzysz? Won!
Tym razem wybuchnęła głośnym śmiechem.
  - Mówię poważnie. Spadaj stąd albo zrzucę cię do chuja z balkonu - wysyczałem przez zęby, a ona w końcu zamilkła.
  - Ty jesteś jakiś pojebany - prychnęła marszcząc mocno brwi. - Najpierw zaciągasz mnie tu niemalże siłą, bo zachciało ci się mnie wydymać, a teraz chcesz mnie stąd wyrzucić? - Otworzyła szeroko buzię.
Poczekaj, bo się jeszcze przejmę i zastanowię głęboko nad swoim zachowaniem.
  - Tak - odparłem krótko i na luzie. Dziewczyna złapała się za głowę. Mhm. Jeszcze nie dotarło?
  - Wiesz co? Lecz się! - Wrzasnęła mi prosto w twarz i zebrawszy swoje ciuchy z podłogi w tempie błyskawicznym, opuściła w końcu moje mieszkanie. Ta, z trzaskiem drzwi.
Sięgnąłem momentalnie po fajkę, ale jak na złość paczka była pusta. A była to już ostatnia jaką posiadałem.
Przekląłem głośno.
Nie było innego wyjścia jak tylko wsunąć na dupę pierwsze lepsze gacie, zarzucić koszulkę i buty, no i wyjść do sklepu. Na szczęście nie znajdował się on jakoś znowu w chuj daleko, toteż paręnaście minut później mogłem zaciągać się upragnionym dymem.
Korzystając z faktu, że już byłem na tym świeżym powietrzu (pomijamy fakt, że je zatruwałem), postanowiłem się trochę przejść.
Zacząłem spacerować bez celu po mieście nieświadomie kierując się w miejsca, w których często bywałem z blondynką. Na jej wspomnienie skrzywiłem się nieco. Od jej wyjścia z mieszkania albo może raczej ucieczki minęło siedem jebanych dni. Nie dziwcie się więc, że sprowadziłem do swojego łóżka pierwszą lepszą laskę. Nie mogłem utrzymać chuja w gaciach i tyle. Brzmię jak skurwiel? Cóż.
Czując, że mój humor stawał się naprawdę fatalny uznałem, że czas wracać do domu. 
Kiedy znalazłem się na miejscu było już dobrze po drugiej. Kompletnie odechciało mi się spania, więc włączyłem sprzęt grający i po chwili z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki Nazareth. 
Love Hurts? Poważnie? Jak na ironię kurwa. 
Tak czy siak nie wyłączyłem tego kawałka. Usiadłem na podłodze i oparłszy się o ścianę zacząłem wgapiać się w okno, przy okazji wsłuchując się w tekst. Uśmiechnąłem się cynicznie. 
Może zamiast rozmyślać i dołować się jak zwykła baba powinienem do kogoś zadzwonić? Do jakiegoś kumpla na przykład? Druga w nocy to w końcu jeszcze wczesna godzina. Kupimy alkohol, napijemy się, obejrzymy jakiś, ekhm, film edukacyjny. Tak, tak właśnie zrobię.
Nie, nie mam na to jednak ochoty.
A może zamówię prostytutkę? Zabawię się trochę, to i humor mi się poprawi, nie? Tylko dlaczego po wyruchaniu Maddie albo Maggie, już kurwa nie pamiętam, wcale nie było mi weselej? A chyba nawet przeciwnie? 
Jebać, chcę zostać sam. Tylko ja, butelka wódki i tym razem poczciwe Led Zeppelin. 
Było idealnie. 
Do czasu kiedy nie zaczęło się 'o, mała uwielbia ten kawałek' czy 'ten ostatnio śpiewaliśmy po pijaku'. 
Cholera. Do dupy z tym wszystkim! 
I wtedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Podskoczyłem jak oparzony i czym prędzej poszedłem je otworzyć. Miałem nadzieję, że wróciła, zacząłem nawet przygotowywać sobie w głowie jakąś gadkę, no wiecie, przeprosiny i tak dalej. 
Nie małe było moje zdziwienie kiedy zamiast Julie zobaczyłem... Dwóch policjantów. 
No to zajebiście. Pewnie ich na mnie nasłała. Zamkną mnie teraz w pierdlu. Że też mi się kurwa zachciało bawić w damskiego boksera. Pięknie! Po prostu pięknie!
  - Yhm, w czym mogę pomóc? - Zapytałem czując jak powoli zaczynają uginać się pode mną kolana. 
 - Sąsiedzi skarżą się na głośną muzykę - odparł jeden z nich. Spojrzałem z początku na niego jak na jakiegoś pieprzonego kosmitę, ale przeanalizowawszy jego słowa... Odetchnąłem z ulgą. 
  - A czy według pana to jest głośno? - Zapytałem z lekko drwiącym uśmieszkiem. Oboje wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem. 
  - Niech pan zrozumie... Dzwoniła bodajże jakaś staruszka... One są pod tym względem wyczulone...
  - I upierdliwe. - Dodałem. Przytaknęli mi ze śmiechem. Chyba pierwszy raz w życiu prowadziłem luźną pogawędkę z psami.
  - No i jest już późno. Przyciszy pan i po problemie.
  - Okej, nie ma sprawy - rzuciłem nadzwyczaj spokojnie, co w moim przypadku było dość zaskakujące i pożegnawszy ich kulturalnie (nie, to nie sarkazm) zamknąłem drzwi. 
Czy przyciszyłem? 
W życiu. 
Robienie na złość tej starej jędzy było ostatnio moim ulubionym zajęciem. 
Po tej wizycie naszła mnie w każdym razie kolejna myśl. Julie nikomu najwidoczniej nie powiedziała o całej tej akcji. No bo jeśli Camille nic nie wiedziała, to już na pewno nikt. Bała się? Czy chroniła mi tyłek? Nie miało to w sumie teraz większego znaczenia. Nie było jej. 
Wybiegła bez niczego. Portfel, torebka... Wszystko zostało tutaj, więc jak ona sobie radziła?
Sięgnąłem do szuflady, w której ogólnie rzecz biorąc znajdował się bałagan. Ale w tym bałaganie było parę zdjęć. Chwyciłem za jedno z nich i przejechałem po nim opuszką palca.
 

Gdzie ty teraz jesteś, co?









Tydzień wcześniej...









~Z perspektywy Julie~




  - Gdzie zawieźć?
  - Gdziekolwiek - mruknęłam zamyślona.
  - Słucham? - Kierowca taksówki odwrócił się w moją stronę i posłał mi zniecierpliwione spojrzenie, co oznajmiały jego mocno zmarszczone brwi. Odwróciłam głowę w bok i wbiłam tępe spojrzenie w kropelki deszczu, które powoli spływały po brudnej szybie. W sumie... W sumie nie miałam ochoty nigdzie jechać. Nawet nie miałam dokąd.
Otworzyłam drzwiczki i ku zdziwieniu mężczyzny wyszłam z samochodu. Włożyłam dłonie w kieszenie bluzy i ruszyłam przed siebie. Ludzie upchnięci pod dachami wszelakich budynków chowali się przed ulewą jak gdyby miała im wyrządzić nie wiadomo jaką krzywdę, a ja... Ja sobie szłam. Ba, delektowałam się tym deszczem. Można rzec, że w pewien sposób oczyszczał mnie z posępnych myśli i śladów ostatnich godzin. Zarówno tych, które pozostały w mojej psychice, jak i tych, które malowały się na moim ciele. Zaschnięta krew, rozmazany tusz, sklejone włosy. Nie wyglądałam zbyt atrakcyjnie. Ale czy to powód, żeby każdy przechodzący koło mnie człowiek musiał się na mnie do kurwy nędzy gapić?
Marzyłam o jakimś prawdziwie ustronnym miejscu.
Takim też okazał się po jakimś czasie dach jednego z bloków. Usiadłam na jego skraju i ze zwisającymi nogami spoglądałam w dół. Głównie to na swoje brudne trampki. Na ulicy i tak nic się nie działo. Uciekający przed deszczem ludzie byli już zwyczajnie nudni.
Co było dalej?
Nie, nie dosiadł się do mnie żaden długowłosy chłopak bezinteresownie proponujący mi pomoc. Byłoby zbyt pięknie.
Nikt się nie dosiadł. Sama wstałam i ruszyłam szukać pomocy. Było mi zimno, potrzebowałam się przebrać, coś zjeść i pójść spać. Tak, snu brakowało mi zdecydowanie najbardziej. Całą noc spędziłam bowiem w klubie, bo mimo wszystko wydało mi się to znacznie bezpieczniejsze miejsce niż dworzec czy park. Poza tym w toalecie mogłam doprowadzić się jakoś do ładu. Opłukałam twarz, a potem znajdując w spodniach parę dolców pozwoliłam sobie na jednego drinka.
Ale bar zamykali o piątej nad ranem, więc pozostało mi szlajać się dalej po mieście.
Czemu nie poszłam do Gunsów? Samą mnie to ciekawi. Powinnam była pójść tam od razu i zwierzyć się im z ostatnich wydarzeń. Pomogliby mi. Bez wątpienia.
Ale to byli też jego przyjaciele. Miałam ich nastawiać przeciwko niemu? Wiem, wiem, mój tok myślenia był idiotyczny. Szczególnie jeśli powiem, że... wstydziłam się również tego, że dawałam się mu w ogóle tak traktować. To była jakaś pieprzona rysa na mojej dumie. I nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby inni zobaczyli jaką jestem słabą i głupią szmatą.
Trzeci powód? Bałam się. Może już tam pojechał? Może weszłabym tam teraz i spotkała się z nim w drzwiach? Posłałby mi ironiczny uśmiech, wymyślił na szybko jakiś tekst, który reszta by zapewne kupiła, wyszedłby ze mną na zewnątrz, a potem... Wzdrygnęłam się. Nie chcę nawet o tym myśleć.
Mówię o nim jak o prawdziwym kacie, ale tak naprawdę nim nie był. Tylko jak się zdenerwował... Były przecież i dobre momenty... Wtedy był zupełnie inny! Był najlepszym facetem pod słońcem. A czasami po prostu dostawał jakiejś chorej kurwicy i zachowywał się jak kompletny szajbus. 
Może ma jakieś problemy? Może to było silniejsze od niego i... wyszło jak wyszło? Może... trochę sprowokowałam?
Jezu, idiotko, po co ty go usprawiedliwiasz?
Przystanęłam na chwilę i potrząsnęłam głową. Kobieta przechodząca obok spojrzała na mnie jak na upośledzoną umysłowo, ale już się do tego przyzwyczaiłam.
Dobra, koniec zbędnego zaprzątania sobie głowy tym, czego już się nie dało odwrócić. Teraz musiałam szybko wpaść na jakiś pomysł. Nie miałam przy sobie ani centa, więc byłam w totalnej dupie. Z której trzeba było się wydostać.
    Postanowiłam iść do Troubadour zagadać do jakiejś dawnej koleżanki. Zawsze miałam z nimi dobry kontakt, więc na pewno znajdzie się jakaś, która mi pomoże, nie? Trzeba przybrać optymistyczną wersję. Tak.
Godzinę później siedziałam załamana przy barze z nikłą nadzieją, że w końcu zjawi się któraś ze znajomych. Bo na razie trafiłam na trzy nowe pracownice. Szefowej też już nie było. Podobno klub odkupił od niej jakiś facet. A jego raczej nie miałam zamiaru pytać o nocleg.
I nagle...
  - Jezu, Patti, z nieba mi spadasz!
     Patti Stinson była uroczą, pełną energii dziewczyną o jaśniutkich włosach i wiecznym uśmiechu wymalowanym na jej nieco dziecinnej twarzy. Przypominała młodziutką Debbie Harry, co zresztą niejeden jej już mówił. Doskonale pamiętam tych wzdychających na jej widok chłopaków, którzy siedząc przy ladzie zamawiali po kilkanaście kieliszków wódki, ażeby tylko poprzyglądać się blondynce i ją naturalnie poderwać. Jednak ich zaloty kończyły się na jej dźwięcznym śmiechu i pobłażliwym spojrzeniu.
Raz chciałyśmy z Cam zeswatać ją z Popcornem, bo według nas pasowaliby do siebie idealnie. Ale nic z tego, Patti była wierna swojemu chłopakowi - marnemu aktorzynie, który zagrał może dotąd w jednym filmie. Jako postać trzecioplanowa. Dziewczyna mimo tego powtarzała zawsze, że jeszcze będzie największą gwiazdą Hollywood. Było to dość zabawne, ale i rozczulające.
  - Julie, jak ja cię dawno nie widziałam! - Rzuciła z uśmiechem i już rozstawiała ręce, żeby mnie przytulić, kiedy jednak odsunęła się ode mnie gwałtownie i zmierzyła mnie wzrokiem. - Matko! Co ci się stało?! - Zakryła buzię dłonią i zrobiła wielkie oczy. Westchnęłam smętnie.
  - No ja właśnie w tej sprawie... Mogłabym się u ciebie na chwilę zatrzymać? Wystarczy jeden dzień. - Zaczęłam czerwieniąc się przy tym. Jakoś tak... Głupio mi było.
  - J.. Jasne. Nie ma sprawy. Tylko koniecznie mi powiedz co się stało! - Już miałam się odezwać, ale Patti przyłożyła mi szybko palec do buzi. - Nie! Poczekaj! Opowiesz u mnie. Carla! - Krzyknęła do jakiejś kelnerki, która była w trakcie wycierania stolików. - Weźmiesz moją zmianę? Odrobię za ciebie jutro, hm? - Spytała przybierając maślane oczy. Sądząc po wyrazie twarzy jej koleżanki, ta miała się zapewne nie zgodzić, ale utkwiwszy wzrok we mnie, ekhm, jednak przytaknęła głową. Budzę litość? Świetnie. - Dziękuję, kochana! - Zawołała Stinson i nim się obejrzałam a już byłam ciągnięta przez nią za rękę w kierunku, jak się domyślałam, jej mieszkania.
  - Możemy wolniej? - Stęknęłam, gdy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. W końcu byłam na chodzie od paru pieprzonych godzin.
  - Dziewczyno, wyglądasz jak siedem nieszczęść! Trzeba się tobą szybko zająć! - Odpowiedziała z przejęciem i kiedy miałam jej wytłumaczyć, że naprawdę nic mi nie jest (co może mijało się z prawdą, ale na Boga, nogi mi odpadały!) stanęłyśmy właśnie przed jakąś klatką.
  - To tu - oznajmiła i wchodząc ze mną na pierwsze piętro otworzyła drzwi, przepuszczając mnie następnie do środka. Ściągnęłam swoje buty, bluzę powiesiłam na wieszaku i czekając aż Patti zrobi to samo zaczęłam rozglądać się po jej mieszkaniu. A właściwie przedpokoju i tym co było z niego widać.
Jak na razie moją uwagę najbardziej przykuły różowe ściany. Huh, czemu mnie to nie dziwi? Zaśmiałam się w myślach.
  - Chodź, chodź. Zaparzę ci herbaty - mruknęła i popchnęła mnie delikatnie w stronę kuchni.
Wskazała mi miejsce przy niewielkim stoliku, a sama doskoczyła do czajnika i wstawiła wodę. Kuchnia co prawda różowa nie była, ale mocna żółć również nie pozostawiała tego pomieszczenia obojętnym. Fakt faktem, było tu dosyć przytulnie.
  - Może chcesz do łazienki?
  - Chcę, chcę - wymamrotałam i udałam się do wskazanych przez nią drzwiczek. Tym razem... Turkus.
Ale w tym pomieszczeniu najbardziej interesowały mnie nie ściany, tylko kabina prysznicowa. Nie pytając nawet o zgodę od razu zrzuciłam z siebie ciuchy i wskoczyłam pod strumienie ciepłej wody. O taaak, tego mi było trzeba.
  - Uchyl drzwi, dam ci czyste ciuchy! - Zawołała kiedy wyszłam już spod prysznica. Owinęłam się szybko w pierwszy lepszy ręcznik i zrobiłam to co kazała.
Paręnaście minut później siedziałam z powrotem w kuchni, tyle że czysta i przebrana. Blondynka wcisnęła mi w ręce kubek z herbatą i siadając na przeciwko mnie wbiła we mnie wyczekujący wzrok.
  - Chłopak mnie pobił. To znaczy nie... Oboje się biliśmy - odparłam markotnie. Pati wytrzeszczyła szeroko oczy.
  - Axl?! Tylko bym go dorwała! Już by się mógł pożegnać ze swoimi jajami! - Rzuciła z przejęciem. 
  - Nie głupi pomysł. - Westchnęłam i upiłam z kubka kolejny łyk.
  - Rozumiem, że od niego uciekłaś?
  - No na to wychodzi.
  - I bardzo dobrze. Chociaż ja na twoim miejscu zadzwoniłabym na policję! Niech zamkną idiotę! 
Musiałam ją nieco uspokoić, bo miałam wrażenie, że zaraz serio chwyci za telefon. A to nie wchodziło w grę! Dlaczego? Uhm... 
  - Nie, to nie ma sensu.
  - Jak nie ma jak ma? No ale nic, nie będę cię do niczego zmuszać. Mam tylko nadzieję, że to wasz definitywny koniec i choćby ci miał wybudować drugą wieżę Eiffla to do niego nie wrócisz. - Wręcz rozkazała.
  - Nie wybudowałby - mruknęłam pod nosem. Może mu to nawet na rękę, że nie będzie mnie już miał pod swoim dachem?
  - No to tym bardziej masz zakaz wracania do niego. Pod żadnym pozorem! Moja ciotka miała kiedyś koleżankę, którą mąż notorycznie prał i... - Wyłączyłam się.
Myślami powędrowałam gdzieś bardzo, bardzo daleko. 
Zastanawiałam się nerwowo co dalej. Co mam do chuja pana ze sobą zrobić?






~*~

Kurcze, planowałam napisać dłuższy ten rozdział, miał się tu pojawić jeszcze jeden osobny wątek, ale rozdział był pisany na szybko ze względu na to, że wyjeżdżam, a na telefonie nie znoszę pisać i... No ._. 
W każdym razie mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.
Zresztą, komentujcie! :)


Buzi!

niedziela, 2 sierpnia 2015

Wake up... time to die! [17]







~Z perspektywy Axla~


   Zdeptawszy niedopałek papierosa pchnąłem w końcu drzwi i wszedłem do nieco zaciemnionego klubu. Zauważając wolne miejsce przy stoliku znajdującym się tuż obok sceny zająłem przy nim miejsce, wcześniej oczywiście podchodząc do baru po piwo. 
Jeśli już miałem siedzieć bezczynnie na dupie, wolałem robić to tu. W mieszkaniu świrowałem jeszcze bardziej. 
Dziewczyny wyprężające swoje ciała przy metalowej rurze były znacznie ciekawsze niż obdarte ściany, w które przez ostatnie dni tępo się wgapiałem. Na przemian z rozwalaniem o nie różnych przedmiotów. 
     Uniosłem kącik ust do góry zorientowawszy się, że tancerka utkwiła we mnie wzrok i za wszelką cenę próbowała abym zrobił to samo. Udało jej się. Nie mogłem przestać się na nią gapić. Wiła się po tej podłodze jak wąż. A biorąc pod uwagę, że miała na sobie bardzo skąpy ciuszek moje zainteresowanie tylko wzrosło. 
Po skończonym występie zeszła ze sceny i podeszła do mojego stolika. 
 - Może masz ochotę się zabawić? - Mruknęła zagryzając wargę i poprawiła ręką swoje włosy.
  - Pod warunkiem, że za darmo - odpowiedziałem.
  - Nie ma nic za darmo - rzuciła z przekąsem. 
 - W takim razie... - Uśmiechnąłem się łobuzersko sięgając do kieszeni po portfel. Widząc jak suni zaświeciły się oczy dodałem krótkie: - Spierdalaj. 
Laska zerknęła na mnie jak na idiotę, po czym pokazawszy mi jeszcze środkowy palec odwróciła się na pięcie i z dumą (o ile przy jej zawodzie można było mówić o jakiejkolwiek dumie) ruszyła do garderoby. 
A ja nieprzejęty upiłem z kufla kolejny łyk. 
Po opróżnieniu go w całości zamówiłem drugie piwo.
Potem trzecie.  
Czwarte też miałem zamówić, ale zatrzymałem się widząc na scenie znajomą postać. Przetarłem oczy, bo uznałem, że wzrok może mi nieco szwankować, ale nie. To była ona. 
Usiadłem na dupie z powrotem i zacząłem oglądać jej pokaz. Dziewczyna w pewnym momencie zorientowała się przed kim właśnie tańczy i speszona przerwała występ.
  - Dawaj, dawaj... - mruknąłem pod nosem i posłałem jej cwaniacki uśmieszek. Ta przybrała jeszcze bardziej zdezorientowany wyraz twarzy.
  - Co tak stoisz?! Ruszaj dupskiem! - Zawołał jakiś facet, a inni idąc w jego ślady zaczęli buczeć i rzucać inne płytkie teksty. 
Mała odwróciła głowę w bok, ja również. Zobaczyłem jak mniemam jej zdenerwowanego szefa. 
Zaczęła swój taniec na nowo. 
Nie miałem zamiaru pozbywać jej tego niekomfortowego uczucia i bezczelnie mierzyłem wzrokiem każdy centymetr jej ciała. 
No kto by pomyślał, że to zwykła, mała kurewka? 
Zaśmiałem się kręcąc przy tym z politowaniem głową. 
Po jej występie podniosłem zad z kanapy i skierowałem do wyjścia. Musiałem wyjść na świeże powietrze, szum w głowie zaczął mi już bowiem powoli przeszkadzać. 
  - Poczekaj! - Usłyszałem za sobą. Nie musiałem zgadywać z kim będę miał przyjemność rozmawiać. Odwróciłem się powoli do tyłu i uśmiechnąłem się do niej szyderczo. 
  - Obiecaj, że nie powiesz nic Stevenowi. Proszę cię... - Odezwała się wręcz błagalnym tonem. 
 - Ale dlaczego? - Udałem zdziwionego. - Przecież byłaś niezła. Na pewno Adler też chciałby cię zobaczyć w tej odsłonie. - O tak, uwielbiałem się drażnić z ludźmi. Zwłaszcza słabszymi ode mnie.
  - Rose, kurwa, nie zrobisz tego! - Tym razem warknęła. O nie, moja droga. Chcesz coś ode mnie to nie pyskuj. A już na pewno nie prowokuj mnie słowami 'nie zrobisz tego'.
  - Nie tym tonem... - Upomniałem ją chwytając brunetkę za podbródek. - Możemy się inaczej dogadać... 
Przejechałem dłonią po jej jeszcze dziecinnym policzku i posłałem jej lekki uśmiech. Nathalie szybko strzepnęła moją dłoń i odsunęła się gwałtownie do tyłu. - No co jest? Przecież tym się chyba zajmujesz, nie? 
  - Spadaj... - prychnęła obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem. Ona mnie? Zabawne. 
 - W sumie to masz rację. Nie będę posuwał nastoletniej dziwki. - Już miała się na mnie zamachnąć, ale w ostatniej chwili złapałem ją za nadgarstek i ścisnąłem go jak najmocniej. - Szkoda tylko, że nie zatrzymałaś dziewictwa dla Stevena. Biedak chyba miał na ciebie ochotę. - Westchnąłem udając zasmuconego i puściwszy ją wyszedłem z klubu. 
Tak, byłem szują i tak, udałem się prosto do Hell House. Ale wsypanie tej małej nie było teraz dla mnie najważniejsze. Miałem na głowie istotniejsze sprawy. I jedną z tych spraw była Julie. 
Byłem przekonany, że po tej całej bójce poszła do nich. Nie miała innego wyjścia. A ja nie miałem do tej pory odwagi, żeby się tam pojawić. Przez te parę dni bałem się nawet otwierać drzwi pieprzonemu listonoszowi, gdyż miałem przeczucie, że to któryś z chłopaków. Na ich miejscu od razu przyszedłbym sobie wpierdolić. Zachowałem się jak dupek. Zazdrosny dupek. 
Po dłuższym przemyśleniu stwierdziłem, że Bolan może rzeczywiście odprowadził ją tylko do domu. Ale sam fakt, że upiła się w ich towarzystwie i każdy mógł to wykorzystać doprowadzał mnie do szału. 
     Gdy stanąłem wreszcie pod drzwiami Gunsowej siedziby poczułem, że... że nie dam rady. Przełknąłem głośno ślinę i potarłem spocone dłonie o dżinsy. A później nacisnąłem na klamkę i czekałem aż ktoś podejdzie przywalić mi w ryj. 
Jak na razie nikt nie podchodził. Zamknąłem więc za sobą drzwi i wszedłem dalej. Stanąłem jak słup soli widząc Camille, która właśnie schodziła ze schodów. Wiedziałem, że pewnie zaraz zrobi mi taki opierdol, że nawet ja - Axl Rose, nie będę wiedział co powiedzieć. Może lepiej już stąd spieprzać?
Ku mojemu zdziwieniu szatynka posłała mi jedynie ciepły uśmiech, a zaraz potem cmoknęła mnie na powitanie w policzek. Gdybyś wiedziała co zrobiłem... Dostałbym w niego co innego. 
  - Hej. Sam jesteś? - Spytała idąc do salonu. Otrząsnąłem się z lekkiego szoku i ruszyłem za nią. 
  - Ta, sam - odparłem na luzie chcąc brzmieć zupełnie normalnie. 
  - A co, Julie gdzieś poszła? - Kontynuowała rozsiadając się na kanapie i włączając telewizję. 
  - Tak. Gdzieś poszła... - mruknąłem nieco ciszej i zamyśliłem się. Skoro do tej pory nie było jej w Hell House to gdzie ona do kurwy nędzy jest? Nie przypominam sobie, żeby miała tu jakieś bliższe osoby poza nami. 
  - Dokąd?
Chyba że... 
Szmata. 
  - Muszę już iść - wymamrotałem ignorując jej pytanie i ruszyłem szybkim krokiem w kierunku wyjścia. W drzwiach spotkałem się z McKaganem i Adlerem, któremu miałem powiedzieć to i owo, jednak zaraz się rozmyśliłem. 
  - Pożycz samochód. - Zwróciłem się do wyższego blondyna, ale ten przybrał tylko jakąś dziwną minę i podrapał się po głowie. Uniosłem w zapytaniu jedną brew do góry. 
  - Rozwaliłem wóz... 
Chłopak chyba sądził, że zaraz wybuchnę i zrobię awanturę (bo pewnie by tak było), ale w obecnej chwili machnąłem na niego jedynie ręką i postanowiłem zapylać na Skid Row na nogach. 
Szedłem tam jebane trzy godziny, ale nic nie było w stanie mnie zatrzymać. Oczami wyobraźni widziałem blondynkę pieprzącą się z którymś z nich, przez co automatycznie zaciskałem dłonie w pięści. 
Gdzie indziej by niby polazła? Nigdzie, kurwa!
Mniej więcej kojarzyłem gdzie znajdowała się ich siedziba, bo Sebastian Bach był od jakiegoś czasu moim kumplem. Raz nawet byłem chyba u nich na jakiejś popijawie. Czego nie byłem pewny ze względu na to, że obudziłem się na ławce w parku. Z kompletną dziurą w głowie, która pozbawiła mnie paru godzin mojego cennego, pierdolonego życia. 
Tak czy inaczej udało mi się odnaleźć ich melinę i wpadłszy tam, od razu zacząłem drzeć ryja. 
  - Gdzie ona jest, co?! 
  - Heeej, bracie. O kim mowa? - Bach podniósł się z jakiegoś tapczanu i podszedłszy do mnie oparł swoją łapę na moim ramieniu. Parę sekund potem w pokoju zjawił się także Rachel, którego od razu chwyciłem za fraki.
  - Gdzie ona jest do kurwy? - Wysyczałem przez zęby patrząc mu przy tym prosto w oczy. 
  - A skąd ja mam wiedzieć? To chyba twoja dziewczyna - odpowiedział widocznie zaskoczony całym zajściem i odepchnął mnie do tyłu. Obszedłem każde pomieszczenie tej małej klitki, ale jej rzeczywiście tu nie było. I możecie uznać mnie za paranoika, ale sprawdziłem nawet pod łóżkiem. 
Spojrzałem jeszcze raz na Bolana, którego mina zaczęła mnie mocno irytować i nie zdobywając się na żadne przeprosiny wyszedłem z ich mieszkania.
Z nerwów musiałem odpalić fajkę. Świetnie, ostatnia. 
Oparłem się o ścianę tej zapchlonej kamienicy i zaciągnąwszy dymem zacząłem rozglądać się we wszystkie strony. Moja głowa była zajęta gorączkowym zastanawianiem się nad tym, co się mogło z nią stać. 
Moje wkurwienie powoli zamieniało się w lekką panikę. 
I strach.
Że już jej nigdy nie zobaczę. 

Cholera...











~Z perspektywy Slasha~

  
  - Chłopaków nie ma? - Zapytałem wchodząc do Motley House. 
 - Ta, poszli do klubu dymać panienki - rzucił obojętnie i kiwnąwszy na mnie głową ruszył do swojego zasyfionego pokoju. W chuj zasyfionego. 
- Co się tak krzywisz? 
Wskazałem na zużytą gumkę, w którą, ekhm, wdepnąłem. Świetnie. 
Brunet zaśmiał się tylko głupkowato i walnął na swoje łóżko. A ja zauważyłem w kącie gitarę i jak się można łatwo domyśleć, szybciutko znalazła się w moich rękach. 
Pogrywałem sobie tak na niej może z dziesięć, piętnaście minut, kiedy nagle Sixx stwierdził, że przyniesie drugą i urządzimy sobie improwizowaną sesyjkę.
Czekałem na niego minutę, dwie... Później z tych dwóch zrobiło się dwadzieścia, dwadzieścia jeden... Cholera, to tyle czasu zajmuje przyniesienie gitary?
  - Nikki, co tak długo?! - Zawołałem, ale odpowiedziała mi głucha cisza. Podrapałem się zdziwiony po swoim łbie i podniosłem zad z fotela. A potem naturalnie ruszyłem na poszukiwania. 
Na górnym piętrze zobaczyłem zapalone światło w łazience. Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie głośno. 
- Co, utknąłeś na kiblu? - Zaśmiałem się. Nic. Znowu cisza. 
Może chłopak chce się po prostu w spokoju za przeproszeniem wysrać? 
Już miałem udać się z powrotem na dół, jednak coś podpowiadało mi, że muszę tam do cholery wejść. I nie, nie była to chęć zobaczenia jego gołego tyłka. 
  - Sixx, otwórz - warknąłem szarpiąc za klamkę. - Stary, nie rób sobie jaj.
Nie miałem innego wyjścia jak tylko wyważyć drzwi. Pięknie. Po prostu pięknie. 
Zacząłem od mocnych kopniaków, ale ani drgnęły. W końcu odszedłem z trzy metry dalej i rozpędziwszy się wbiegłem na nie. Kurwa! Moje ramię!
Parę sekund później nie czułem jednak żadnego bólu. Czułem jebane przerażenie.
  - Ja pierdolę, Nikki! Coś ty narobił?! - Uklęknąłem szybko przy sinym ciele basisty. 
Kompletnie nie wiedziałem co miałem robić. 
Niby to nie był pierwszy raz kiedy ktoś przy mnie przesadził z heroiną i trzeba było interweniować. Tylko że on do chuja pana był siny. I... 
Przystawiłem ucho do jego ust. I nie oddychał kurwa! 
Dłonie zaczęły mi się tak cholernie trząść, że ledwo co udało mi się go włożyć do kabiny prysznicowej. Odkręciłem zimną wodę, po czym udałem się jak najszybciej na dół. W salonie znalazłem telefon i wykręciłem numer pogotowia. 
  - Co, dziesięć minut? Przecież on do chuja pana nie oddycha! 
Wkurwiony rzuciłem słuchawką i z powrotem wbiegłem na górę. Zakręciłem kurek i uklęknąłem przed kabiną. 
  - Co ja mam teraz zrobić, co? - Stęknąłem łapiąc się za głowę. 
Pasek! Ściągnąłem go z jego ręki i chwytając jeszcze za leżącą na podłodze strzykawkę i inne pierdolone przyrządy schowałem je do szafki. 
Fajnie. Co teraz?
Osunąłem się po ścianie i wbiłem w czarnowłosego bezradne spojrzenie.
Bałem się jak skurczybyk, a w mojej głowie pojawiły się same czarne scenariusze. 
Już mówiłem, że on do kurwy nędzy nie oddychał?
   Dziesięć minut później na miejscu rzeczywiście pojawiło się pogotowie. Cała ta akcja działa się tak szybko, że nawet nie wiem w którym momencie Sixx był już przenoszony do karetki. Chciałem oczywiście jechać razem z nimi, ale 'nie jest pan z rodziny, bla bla bla' uniemożliwiło mi to. Pierdolenie. 
Jedyne co mogłem zrobić to patrzeć jak furgonetka odjeżdża na sygnale. Z moim nieoddychającym kumplem w środku. Kurwa. 
    Czy muszę wspominać o tym, jak cholernie ciężko było mi powiedzieć o całej akcji reszcie Motleyów, którzy wrócili do domu jakieś pół godziny później? Siedziałem przez ten czas na ich kanapie i po prostu na nich czekałem. Chłopaki od razu dorwali się do samochodu w celu pojechania do szpitala. Chciałem zabrać się z nimi, ba, kłóciłem się, że z nimi jadę i koniec kropka, jednak ci stwierdzili, że powinienem po tym wszystkim ochłonąć. Kolejne pierdolenie!
W sumie chyba chodziło o co innego. Widziałem jak na mnie patrzą. Oni mnie zwyczajnie o to chorą sytuację obwiniali.
  - Zadzwonimy - rzucił Mick, po czym nacisnąwszy na gaz odjechał z piskiem opon, zostawiając mnie na jebanym chodniku samego. 
     Wróciłem do domu, bo co miałem niby lepszego do roboty.
Do nikogo się nie odzywając od razu poszedłem do swojego pokoju. 
Na łóżku siedziała Cam, czytała jakąś książkę. Od czasu kiedy powiedziałem to i owo nie rozmawialiśmy w ogóle. Sypiać też tu nie sypiałem. Całe noce byłem gdzieś poza domem, chlałem, ćpałem... Czasem wszystko naraz. 
Szatynka zerknęła na mnie z początku ze znudzeniem, ale widząc moje zaszklone oczy otworzyła lekko buzię. 
  - Nikki przedawkował - wymamrotałem cicho opierając się ciężko o futrynę. 
  - O Boże... - Szatynka zakryła dłonią buzię i gwałtownie podniosła się z łóżka, żeby chwilę potem mocno mnie do siebie przytulić. Niepewny objąłem ją z początku delikatnie, ale coś się we mnie złamało i po chwili wtulałem się do niej jak małe dziecko. 







~*~


* nową miejscówę Gunsów też będę czasami tak nazywać 


No! Mówiłam, że wstawię szybko? Dumni? :')
I jeszcze dodam, że kolejny rozdział też mam w połowie napisany, so... wstawię gdzieś w okolicach piątku. 
No i przypominam o zasadzie 'czytasz = komentujesz'.


Buzi!