sobota, 23 lipca 2016

Wake up... time to die! [37]







~Z perspektywy Slasha~


     Przeczesałem palcami swoją czuprynę do tyłu, żeby jeszcze raz przypatrzyć się dokładnie widokowi, malującemu się przede mną. Niedługo miał on chyba stanowić moją rutynę, czego do końca nie mogłem na tę chwilę pojąć.
Ustatkowany Slash. Slash na swoim. Dom Slasha - jak to w ogóle brzmi?!
  - Trochę nie chce mi się w to wszystko wierzyć. - Pomyślałem na głos.
 - Nie tobie jednemu - mruknęła szatynka i zamrugała parokrotnie, będąc chyba w podobnym szoku co ja. Patrzyliśmy właśnie na prawie odpierniczoną chałupę. Brakowało w niej co prawda jeszcze drzwi i paru okien, ach, no i oczywiście wszystkich mebli, ale na upartego można by w niej już zamieszkać. Dach był!
Objąłem Cam jedną ręką, a ta położyła swoją głowę na moim ramieniu. Staliśmy jak te dwa słupy soli i po prostu gapiliśmy się przed siebie.
  - Ciekawe czy się tu zestarzejemy - Zaśmiałem się nieco nerwowo.
  - Znając życie i twoje umiejętności... Za parę lat ten dom będzie ruiną. - Posłała mi złośliwy uśmiech.
  - Czemu ruiną? - Zdziwiłem się.
 - No wiesz... Zamiast kwiatków, w ogródku będą rosnąć butelki Danielsa. - Już chciałem się na tę myśl wyszczerzyć, ale dziewczyna szybko ugasiła mój entuzjazm. - Puste butelki. A w środku pewnie jeszcze większy syf. Zapomnij, że zamienię się w kurę domową i będę za tobą sprzątać.
Rozczulające.
  - Jak dla mnie może być ciągle brudno - odparłem z zadowoleniem, którego Cam naturalnie nie podzielała.
Zerknąłem na nią łobuzersko, chcąc podzielić się z nią dla odmiany wspaniałą wiadomością.
  - Za to będziesz mogła jęczeć tak głośno, jak tylko będziesz chciała. Sąsiedzi chyba nie usłyszą - wyszeptałem jej do ucha. 
 - Idiota - prychnęła, ale zaraz dołączyła się do mojego śmiechu i wskoczyła mi na ręce. Pocałowałem ją namiętnie w usta, po czym obdarzyłem szerokim uśmiechem, który ta szybko odwzajemniła.
Na dobrą sprawę byłem kurewsko szczęśliwy. O ile bałem się tej wielkiej zmiany, jaką niewątpliwie ta przeprowadzka miała stanowić, tak otuchy dodawał mi fakt, że nie miałem zamieszkać tu sam. Oboje mieliśmy stawić temu czoła, a samo słowo OBOJE, utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie ma opcji - damy sobie radę. I jak dobrze pójdzie może spędzę tu swoje najszczęśliwsze lata?
Chociaż... Najszczęśliwsze mogłem mieć już za sobą. Mieszkanie w poprzedniej melinie i klepanie słodkiej biedy było z perspektywy czasu zajebistą sprawą. Dobra, koniec wspominek, bo jeszcze ci łezka popłynie, Saul.
  - Wracajmy, późno się robi. - Westchnęła i zeskoczywszy ze mnie, chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła do samochodu.
       Godzinę potem (jebane korki) znaleźliśmy się z powrotem w domu, w którym trwała dobra popijawa. Nie ściągając nawet butów, bo po co, dorwałem szybko Danielsa i rozwaliłem się wygodnie na kanapie. Steven podał mi jointa, a Izzy na moją prośbę (a raczej rozkaz) podgłosił telewizję, w której emitowali akurat koncert Van Halen. No, raj na Ziemi.
   - Nazwiemy go Sid.
   - Albo Nancy.
   - Wolę chłopca.
   - To co, że wolisz?
Spojrzałem na żywo dyskutujących Duffa i Julie. Coś mnie ominęło?
   - Może są jakieś sposoby...
   - Ważne, żeby było zdrowe! Płeć jest nieważna, palancie.
   - Nie no, racja, racja...
Odchrząknąłem zerkając przenikliwie na swojego blanta. Może już się nawaliłem.
   - O czym wy kurwa pierdolicie? - Zapytałem w końcu. - Kupujecie wspólnego kota czy jak?
   - Uznaliśmy, że będziemy mieć z Duffem dziecko. - Wytłumaczyła mi Julie. Przytaknąłem w geście zrozumienia, choć chyba mijało się to z prawdą.
   - Stwierdziliśmy, że takie zajebiste geny nie mogą się marnować! - Dorzucił McKagan, zbijając sobie na koniec z dziewczyną piątkę.  
   - Oby tylko inteligencji nie odziedziczyło po tobie. - Westchnęła blondynka.
Popieram.
   - Słucham? - Basista oburzył się.
   - Jestem od ciebie mądrzejsza, po prostu.
   - Taka prawda, stary. - Wtrącił Izzy.
   - Dzięki, Stradlin. - Julie puściła do bruneta oczko. - Zostaniesz ojcem chrzestnym naszego dziecka?
   - Hej, hej, hej! Takie sprawy powinniśmy omówić wspólnie! Może ja wolę Popcorna?
Zerknęliśmy wszyscy na Stevena, który leżał teraz na podłodze i sądząc po jego przedziwnym wyrazie twarzy - odleciał gdzieś bardzo daleko.
   - No chyba nie... - Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach.
   - To idźmy na kompromis. Slash nim zostanie.
Zacząłem się krztusić.
Cam poklepała mnie mocno po plecach, natomiast Duff z Julie obdarzyli mnie pełnym wyrzutów i niezrozumienia spojrzeniem.
 - Jesteście bardziej nawaleni niż ja - stwierdziłem i wróciłem do oglądania koncertu oraz obserwowaniu gry mojego młodzieńczego idola i niezaprzeczalnie gitarowego geniusza - pana Eddiego.
     Szkoda tylko, że gdzieś w połowie urwał mi się film i przebudziłem się jakieś trzy godziny później, w swojej sypialni. Jakim cudem się w niej znalazłem skoro żeby do niej dojść trzeba było pokonać schody? Nie miałem pojęcia.
W każdym razie podniósłszy głowę nieco w górę i zauważywszy, że obok mnie smacznie śpi moja dziewczyna - walnąłem się na poduszkę i poszedłem spać z powrotem.









~Z perspektywy Julie~



      Nieznośny ból głowy spowodowany stanowczą przesadą z alkoholem tego wieczoru nie dawał mi zasnąć nawet na minutę. W dodatku było mi niedobrze, co potęgował zapach maciejki wydychany przez McKagana prosto na moją twarz. To bardzo miło z jego strony, że zaoferował mi połowę swojego łóżka, ale szkoda, że nie uprzedził mnie o swoim częstym chrapaniu i śmierdzących skarpetkach, których pod spodem można było znaleźć cały stos. Koszmar.
  - Potrzebna ci baba, stary - wymamrotałam sama do siebie, bo blondyn i tak spał jak zabity. Tylko która baba chciałaby obcować z takim smrodem, huh? Bo ja na pewno nie! Co prawda właśnie to robiłam, ale... Powiedzmy, że nie miałam innego wyjścia.
     Pomijając wszelkie niedogodności musiałam przyznać, że od środka rozpierała mnie przedziwna radość. Znów miałam tego pacana obok siebie. Znów był moim dryblasem, na którego kolanach przesiedziałam praktycznie cały ostatni tydzień, trzymając w jednej dłoni nasz wspólny ulubiony trunek - wódkę, a drugą tarmosząc jego tlenione włosy. No, czasem pełniła też rolę złodzieja, kiedy wyrywałam mu szluga i wkładałam go do swojej buzi.
     A wokół nas moja stara, poczciwa banda, imprezująca tak jak za "dawnych", hellhousowych czasów.
Do kompletu brakowało tylko i wyłącznie jednej osoby, ale nie było mi z tego powodu ani trochę przykro. Oni też mieli na to ewidentnie wyjebane. Nikt nawet nie wymawiał przy mnie jego imienia.
     Z pewnością od razu domyślili się kto był twórcą mojego limo pod okiem, ale całe szczęście nie wypytywali mnie o nasze relacje, nie miałam ochoty o niczym opowiadać. Udawali tylko, że prawie nic nie widać (nawet wtedy gdy siniak przybrał fioletowy kolor), a Steven stwierdził raz po pijaku, że to podbite oko nadało mi tylko charakterku. Świetnie, wyglądałam jak rasowa lumpiara spod sklepu, wszczynająca bójki z lokalnymi pijakami. Groooźnie!
     Cóż, może i nie powodziło mi się w miłości, ale za to powiodło mi się w przyjaźni, i to dwukrotnie. Coś za coś. Nie mogłam mówić, że życie było wobec mnie niesprawiedliwe. Narzekać miałabym prawo chyba tylko wtedy, gdybym została sama jak palec, musiałabym nocować pod mostem albo coś z tych rzeczy. A ja nie musiałam. Zdaniem Gunsów i Camille - ich dom był moim domem. "I możesz zostać tu tak długo, jak tylko chcesz".
     Od kilku dni zastanawiałam się czy rzeczywiście nie rzucić dotychczasowego mieszkania w pizdu i nie przenieść się tutaj, zrobić sobie jakieś lokum na poddaszu, które na razie zawalone było samymi gratami.
McKagan powiedział, że mogę dzielić pokój z nim, ale miał wtedy w sobie przynajmniej ze dwa promile. Zresztą, tej samej nocy dzieliłam łóżko nie tylko z Duffem, ale i jakąś panienką. Wyglądało to mniej więcej tak: ja skulona spałam na samym brzegu łóżka i starałam się z niego nie spaść, a basista i jego towarzyszka pieprzyli się obok. Całe szczęście byłam pijana i było mi wszystko jedno. Myślę, że nawet gdyby Duff zaproponował mi abym do nich dołączyła - również nie miałabym nic przeciwko. Całe szczęście tego nie zrobił.
  - Nie ma sensu wałkować w kółko tego samego... Przenieś się tu, mówię ci - zaczęła raz rozmowę Camille, kiedy akurat dom był pusty, a my mogłyśmy w spokoju delektować się kawą. - Zawsze możecie zostać przyjaciółmi, on tam, ty tu, nie będziecie mieli za dużo okazji do kłótni.
Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
 - Przyjaciółmi... - Powtórzyłam, starając się nie zaśmiać. Nie mam pojęcia czemu, ale wydało mi się to dość zabawne. Albo inaczej. Nie widziałam tego. - Ta, może tak zrobię. - Dodałam bardziej na odczepne i postanowiłam zostawić tą kwestię na... kiedyś tam. - Lepiej mów co u ciebie!
     Podczas mojego pobytu w "nowym" Hell House starałam się za wszelką cenę nadrobić wszystkie zaległości, związane z moją zgrają. Moje relacje z nimi zdecydowanie się ostatnimi czasy osłabiły, ale teraz zamierzałam to zmienić. Z każdym z nich musiałam przesiedzieć chociaż godzinę dziennie i rozprawiać na przeróżne tematy. Od muzyki i nowo wydanych płyt naszych ulubionych zespołów, poprzez najlepszy rodzaj gumek (ja tego tematu nie wybierałam) i alkoholowe nowości, aż po ich ostatnie podboje miłosne bądź też, co częstsze, łóżkowe. Och, a jakaż rozpierała mnie duma gdy dowiedziałam się, że Stradlin nawet nie myśli o skoku w bok. W przeciwnym razie urwałabym mu jaja.
Rany, było jak dawniej. I nie powiem - bardzo mi się to podobało.
     Wracając do bardziej przyziemnych spraw, czyli do mojego bólu głowy i do istnej Sahary w buzi, która pojawiła się w niej przed momentem.
Wody!
Podniosłam się ociężale z łóżka i na palcach wyszłam z pokoju, o mało co nie potykając się przy tym o rzucony na podłogę bas. Frajer zastawił na mnie pułapkę.
Odetchnąwszy głośno, że nie wybiłam sobie zębów (to z pewnością dodałoby mi charakterku), po omacku doszłam do schodów i trzymając się kurczowo poręczy zaczęłam schodzić w dół. Następnie skierowałam swoje kroki do kuchni i zahaczając, ałć, o framugę, doczłapałam się w końcu do lodówki. Otworzywszy ją przymrużyłam automatycznie oczy, a kiedy przyzwyczaiły się już do światła, zaczęłam szukać w niej czegoś, co nadawałoby się do popicia tabletki. Jakaś woda? Sok? Nic? Jęknęłam widząc same puszki z piwem.
      Nagle podskoczyłam jak oparzona, bo usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi.
Ja pierdolę, mówiłam, żeby zamykać drzwi na noc - przemknęło mi przez myśl i odruchowo zerknęłam na szufladę, w której znajdowały się noże. Przesunęłam się ostrożnie w jej stronę i odsunąwszy ją jak najdelikatniej się da, sięgnęłam po pierwszy jaki mi się nawinął.
Sądząc po odgłosie robionych kroków, tajemniczy osobnik kierował się w stronę kuchni, co niezbyt mi się podobało, ale nóż trzymany kurczowo w mojej dłoni dodawał mi poniekąd otuchy. Zrobiło mi się jednak słabo, gdy pomyślałam sobie, że może będę musiała go użyć. A jak już zobaczyłam przed sobą czyjś cień, to kolana kompletnie mi zmiękły.
  - Stój tam! - Rzuciłam spanikowanym głosem i wyciągnęłam zza pleców ostre narzędzie. Włamywacz stanął nieruchomo, więc ośmieliłam się zadać kluczowe pytanie: - Kim jesteś i co tu robisz? - Prawie brzmiałam odważnie. Prawie.
   - Przyszedłem porwać swoją dziewczynę. - W odpowiedzi usłyszałam znajomy, niski głos, co momentalnie ostudziło moje emocje. Odłożyłam szybko nóż na blat i włączyłam światło. - Cholera, nie wiedziałem, że jesteś taka niebezpieczna. - Zaśmiał się, ale przestał, kiedy spojrzałam na niego złowrogo.
   - Co ty tu kurwa robisz? Jest. - Spojrzałam na zegar ścienny. - Trzecia w nocy.
   - To jeszcze wcześnie. - Wzruszył ramionami.
Ból głowy, który dopiero co ustąpił miejsca wcześniejszemu strachowi, uderzył teraz z podwojoną siłą.
I w moim głębokim przekonaniu było to spowodowane jego obecnością. Nie chciałam z nim rozmawiać, a co dopiero na niego patrzeć.
     Przypomniała mi się moja pierwsza noc w starym jeszcze Hell House, kiedy to w podobnych okolicznościach odbywałam z Axlem nieprzyjemną pogawędkę. Ktoś go wtedy sprał, a ja - mimo że go wtedy nie trawiłam, zaoferowałam mu pomoc. Teraz jedyne co chciałam mu zaoferować, to soczyste 'spierdalaj' i ewentualnie swoją pięść.
   - Pojedź ze mną w jedno miejsce. Na dwa, trzy dni. Spakowałem ci rzeczy, są już w samochodzie - odparł zupełnie poważnie.
  - Ty jesteś pojebany - wydukałam patrząc na niego jak na kompletnego idiotę. - Tydzień temu wyzywałeś mnie od dziwek i przyjebałeś mi w twarz, a teraz jak gdyby nigdy nic przyjeżdżasz tu, żeby mnie zabrać na wycieczkę?
Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
 - Masz nierówno pod sufitem - wymamrotałam ocierając łzy. Łzy śmiechu rzecz jasna.
Rose uniósł jeden kącik ust do góry.
  - To jak, pojedziesz ze mną? - Zapytał po krótkiej chwili.
 - Zapomnij. - Postukałam się palcem w czoło i omijając go chciałam ruszyć z powrotem do pokoju McKagana. Ból głowy był już doprawdy nieistotny. - Ała! - Syknęłam, czując jak ten łapie mnie z całej siły za nadgarstek i do siebie przyciąga. Nie chciałam pokazać mu, że się go boję, dlatego marszcząc brwi spojrzałam mu prosto w oczy. - No co? - Warknęłam.
  - Proszę cię - rzucił o dziwo spokojnym tonem i przybrał pokrzywdzoną minę. Litości. - Nie chcę tam jechać sam...
  - Gdzie niby? - Fuknęłam podirytowana.
Rose nic mi nie odpowiedział, ale jego zmieszanie podpowiadało mi, że chyba wiem o jakie miejsce mu chodzi. Otworzyłam szerzej buzię i chcąc nie chcąc poczułam spore zaciekawienie oraz nieodpartą chęć pójścia z nim do tego pieprzonego samochodu. Przyjrzałam mu się uważnie. Na obecną chwilę był tym kolesiem, którego lubiłam. Gdy się bowiem wściekał miałam wrażenie, że mam do czynienia z zupełnie inną osobą. Ale tej osoby tu nie było. I chyba... Chyba nie zamierzała się prędko pojawić.
   - Mam sobie tak teraz wyjść? Nie uprzedzając ich? - Prychnęłam. Musiałam sprawiać pozory sceptyka. W przeciwnym razie wyszłabym na miękką cipę.
   - Zadzwonisz z budki - odpowiedział, jakby ta kwestia była dla niego w ogóle nieistotna. Fakt. Dla mnie też taka była. Znikanie bez słowa nie było dla mnie niczym nadzwyczajnym.
   - Nie wiem... - Pokręciłam głową.
Tyle tylko, że już wiedziałam.
  - Wyzywam cię od pojebanych, a sama mam nierówno pod sufitem - mamrotałam kierując się w stronę wyjścia. - Powinnam się leczyć. Oboje powinniśmy się leczyć! - Ciągnęłam wkładając buty.
   - Uwielbiam cię. - Rudy chwycił mnie od tyłu za talię i pocałował w szyję.
   - Odsuń się, bo zmienię zdanie - rzuciłam oschle i otworzywszy drzwi, ruszyłam szybko do samochodu. Uchyliłam tylne drzwiczki i władowawszy się do środka, rozwaliłam się na całym siedzeniu. Chwilę później usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, a następnie pierwsze dźwięki Def Leppard, które w danym momencie podziałały na mnie usypiająco.
Parę minut i zapadłam w głęboki sen.








~*~

Nie za długi, ale jest! A kolejny już się pisze.
Co się dzieje, proszę państwa.
Nie za bardzo wiem co mam tu jeszcze napisać, więc podziękuję jedynie za te kilka komentarzy pod ostatnią notką i chyba poproszę o nie również pod tą.


Buzi!








  

poniedziałek, 18 lipca 2016

Wake up... time to die! [36]







~Z perspektywy Izziego~


     - Pierdolę, zaraz wsiadam w pieprzony samolot i lecę do Nowego Jorku - burknąłem spoglądając ni to z zazdrością, ni to z rozbawieniem na Duffa, a raczej jego wykrzywioną w ekstazie minę. Sukinsyn siedział rozwalony na klubowej kanapie, a pod stolikiem jakaś laleczka odstawiała blow job, na które bądź co bądź sam miałem cholerną ochotę. Dla jasności! Nie miałem na myśli tego, że marzyło mi się ciągnięcie druta. Marzyło mi się, żeby ktoś ciągnął mojego.
Rany, Izzy, robisz się prostacki i zboczony jak cała ta banda.
Wszystko przez tą pieprzoną, łóżkową abstynencję! Jestem tylko facetem, nie?
  - Co, bzykać ci się chce? - Duff pokiwał znacząco brwiami, po czym parsknął kpiącym śmiechem, który poprzedziło głośne westchnięcie.
  - Ktoś mnie wołał? - Usłyszałem za sobą znajomy, nieco piskliwy głos i zanim zdążyłem się odwrócić jego właścicielka władowała mi się na kolana.
  - Spierdalaj, Betsy. - Zaśmiałem się spychając ją z siebie, na co ta wzruszywszy ramionami usiadła sobie na Adlerze. Ten nie protestował.
    Betsy lubiłem posuwać kilka lat wcześniej, kiedy nie miałem jeszcze żadnych poważniejszych zobowiązań wobec innej dziewczyny. W sumie to wszyscy lubiliśmy ją posuwać. Nawet tego samego dnia. Tego samego wieczoru.
Cóż, dziewczyna prawie w ogóle się nie męczyła, sama wołała o więcej, to co mieliśmy jej odmawiać?
Jedyną wadą tej jej... otwartości, że tak to nazwijmy, był fakt, że wszyscy w tamtym czasie musieliśmy zmagać się z chorobami wenerycznymi, które Betsy i jej równie łatwe koleżanki z pewnością roznosiły.
Mówi się trudno.
 - Co ty, gej? - Rzuciła w moją stronę nawijając sobie kosmyk włosów Popcorna na palec.
 - Skarbie, przy jego rozporku może majstrować tylko jedna dziewczyna. - Wytłumaczył jej, w międzyczasie wkładając dłoń pod jej sukienkę.
 - Ach, rozumiem. - Udała przejętą, po czym wybuchła podobnym śmiechem co McKagan przed minutą. - Biedaczek udupiony. - Dodała sztucznie smutnym głosem i zerknęła na mnie z politowaniem.
  - A to niby czemu? - Zapytał Slash, który dopiero co wrócił z kibla i zjawił się koło naszego stolika.
 - Bo musi zachowywać wstrzemięźliwość. - Zachichotała, na co ja przewróciłem oczami.
  - On też, i co? - Kiwnąłem na gitarzystę, który nie za bardzo wiedząc o co nam tak właściwie chodzi, machnął tylko dłonią i usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.
  - Chłopcy... Dziewczyny nie ściany, można je przesunąć. - Zatrzepotała rzęsami i jakby chcąc poprzeć swój argument, odpięła parę guzików jej i tak mocno dopasowanej sukienki, ażeby ukazać nam swój sporej wielkości biust. - Duszno tu.
 - Tak, tak - prychnąłem, po czym wymieniwszy się z Hudsonem porozumiewawczym spojrzeniem, zaczęliśmy olewać tą małą zołzę. Było to jednak dość ciężkie zadanie, biorąc pod uwagę fakt, że po chwili zaczęła jebać się ze Stevenem - tu, przy nas.
Czułem się jak w pieprzonej komunie hipisowskiej.
  - Zaraz chyba wrócę do domu - wybełkotał gitarzysta. - Albo i nie.
Posłałem mu pytające spojrzenie.
  - Nie wiem czy moja będzie chciała mi dać, różnie to ostatnio bywa.
Czyżby? Przedwczoraj nie mogłem przez was spać, bo macie kurwa pokój nade mną.
 - Oho, Rudy ma miesiączkę. - Czknął. Powędrowałem wzrokiem w kierunku drzwi i zauważyłem, że w naszą stronę rzeczywiście zbliża się humorzasta rudowłosa, z wypisanym "ja pierdolę, kurwa mać" na twarzy. Hej, ale czy to nowość?
 - Jest i mój ulubiony! - Pisnęła Betsy po skończeniu zabawy z perkusistą i poprawiwszy swoją miniówę doskoczyła do Rose'a. Axl z uwieszoną na jego ramieniu panienką przyklapnął sobie obok mnie i zawoławszy kelnerkę, zamówił... butelkę wódki.
  -   Aż tak? - Parsknąłem.
  - Wkurwiłem się - wymamrotał zdenerwowany.
 - To ja pomogę ci się odprężyć. - O swojej obecności dała znać nasza kochana Betsy.
 - Co się znowu stało? - Zapytałem ignorując dziewczynę. Rose też był teraz za bardzo pochłonięty swoim nastrojem albo jego przyczyną, żeby zwracać na nią uwagę.
 - A szkoda kurwa gadać - odparł krótko i zaraz zaciągał się nerwowo odpalonym dopiero szlugiem.
Nie wnikałem, bo raz, że wyciąganie na siłę informacji z Axla było co najmniej samobójczym zachowaniem, a dwa? Guzik mnie to tak naprawdę obchodziło. Z doświadczenia wiedziałem, że to co wydawało mi się błahe, wręcz głupie - dla niego stanowiło podstawę do zrobienia afery i szumu na całe miasto.
 - O kurwa... - Duff już tu powoli schodził.
- A jemu co? - Skrzywił się Rudy, ale zajrzawszy pod stolik odpowiedział sobie na swoje pytanie sam.
 - Mogę zrobić ci to samo... - Zamruczała, tak, Betsy. Panienka nie dawała widać za wygraną.
  - Najgorsze jest to, że chcąc nie chcąc zawsze to ty wychodzisz na tego złego! - Kontynuował. Widocznie komuś tu się zebrało na żale. Okej, wolałem już chyba słuchać jego użalania się niż patrzeć na roznegliżowane laski, które przecież na skinięcie mojego małego paluszka mogłyby mi zrobić dobrze. Jezu, Izzy, skończ już.
Pokiwałem głową dając przyjacielowi do zrozumienia, że świetnie go rozumiem. Na dobrą sprawę nie rozumiałem, ale nie chciałem żeby poczuł się lekceważony. - A to kurwa ona jest zła. Sama się doigrała... - mamrotał teraz to już chyba raczej sam do siebie.
  - Czyli przez najbliższy tydzień będziecie na siebie warczeć, a potem pogodzicie się w łóżku. - Podsumowałem i upiłem łyk swojego drinka.
 - Nie, bo kazałem jej wypierdalać - fuknął, dość oschłym głosem. Wszyscy (nawet Duff, który całe swoje skupienie poświęcił przecież tej pannie spod stołu) zerknęliśmy na niego zdziwieni. W tym negatywnym sensie.
 - Nie przesadzasz trochę? - Ośmielił się wtrącić Steven.
 - Jasne, że nie! Dobrze lasce powiedział! - Betsy... serio?
 - Zamknij ryj lafiryndo i idź poszukać fagasów przy innym stole, bo już mi działasz na nerwy - odezwał się nagle Slash. Panienka musiała mu chyba sprzedać w przeszłości niezłe wszy, bo chłopak rzeczywiście jej nie trawił.
    Betsy jak to Betsy, udała, że go nie słyszy i mieliła jęzorem dalej, stale próbując namówić Rudego na numerek. Również podirytowany jej gadką miałem ochotę krzyknąć do Axla, żeby ją w końcu wyruchał, ale stwierdziłem, że pewnie nie będą chcieli pofatygować się do kibli i zrobią to tutaj, a tego bym już nie zniósł, o nie.
    Slash i Betsy coś tam się jeszcze przekomarzali, jednak nie zwracałem na nich większej uwagi, bo zauważyłem przy barze pewną znajomą postać.
Na nieszczęście nie była ona sama, a z kimś płci przeciwnej, co jeszcze bardziej wprawiło mnie w niezadowolenie, ale i zakłopotanie.
  - Cholera, patrz... - Kopnąłem Duffa pod stołem w nogę (laska od blow job zrobiła już co swoje i gdzieś się ulotniła), po czym kiwnąłem głową w kierunku tych dwóch osób. Blondyn odwrócił głowę we wskazanym przeze mnie kierunku i po ogarnięciu sytuacji sam przeklął pod nosem.
Przy barze siedział bowiem zdaje nam się cichy obiekt westchnień Adlera, czyli niejaka Nathalie, która z tego co mi było wiadomo została panienką do towarzystwa w nocnym klubie. Nasz pałkarz co prawda zarzekał się, że drobna brunetka już go nie interesuje, ale my mieliśmy nieco odmienne zdanie. Przebywaliśmy ze sobą już dobre trzy lata i w jakimś stopniu każde z nas umiało czytać  sobie w myślach. A myśli Popcorna jeśli nie skupiały się w danym momencie na alkoholu, zielsku, seksie czy muzyce, krążyły bezapelacyjnie wokół tej małej.
Niestety nie działało to widać w dwie strony, bo sądząc po jej spojrzeniu, stale skierowanym na twarz jej rozmówcy i drobnym uśmieszku - jej myśli krążyły akurat wokół innego osobnika niż Steven. I poniekąd było mi go nawet trochę żal.
   Korzystając z okazji, że Adler jeszcze ich nie zauważył, postanowiliśmy szybko zadziałać. Duff zaproponował pójście do innego klubu, ja objąwszy Popcorna ramieniem i tym samym odwróciwszy go tyłem do tamtej dwójki odpowiedziałem, że to świetny pomysł, a Slash - choć tego nie było w planie, zawtórował mi, bo miał już dość towarzystwa Betsy. Axlowi było o dziwo wszystko jedno.
    Dopiliśmy więc szybko resztki naszych trunków i ruszyliśmy do wyjścia, zostawiając przy barze Nathalie i jakiegoś fagasa w spokoju. Reakcja Popcorna na ich widok mogłaby im go bowiem zaburzyć...


     








~Z perspektywy Camille~


        Zabawne, że w momencie gdy człowiek wreszcie zaczyna widzieć w sobie przemianę, gratuluje sobie wytrwałości i jest pewien, że nigdy więcej nie powróci do wcześniejszych nawyków, nagle ni stąd, ni zowąd dochodzi do sytuacji, w której nie idzie postąpić inaczej jak... jak to się robiło zawsze. Dociera do nas, że w gruncie rzeczy żadni z nas twardziele, bo tak było w moim przypadku, a miękkie serducho i wrażliwość w stosunku do innych ludzi to cechy wrodzone - słabości, z którymi chyba nawet nie warto walczyć. Walka równałaby się bowiem wyrzutom sumienia i ciągłemu poczuciu, że może jednak powinniśmy postąpić inaczej i... Chyba nie o to w tym wszystkim chodzi, prawda?
Jason i Lauren - miałam ich gdzieś. Ich problemy nie mogły być moimi problemami, co wmawiałam sobie do upartego aż wreszcie nadszedł dzień, kiedy poszłam do pracy i na błagalne spojrzenie Browna odpowiedziałam oschłym 'nie mam dziś czasu'.
Sukces.
Slash? Przez ostatnie dwa tygodnie kłóciłam się z nim o jego wierne fanki, które miały niewyobrażalny tupecik. Saul uważał oczywiście, że jak zwykle przesadzam i powinnam wreszcie przestać się nimi przejmować. I proszę, pewnego dnia przestałam się kompletnie przejmować. Jakaż była moja satysfakcja, kiedy to role się odwróciły i teraz to on chodził przejęty tym, że ja się nie przejmuję!
Sukces.
Inaczej było w przypadku mojej przyjaciółki, którą powoli chciałam przestać tak nazywać, bo co to za przyjaciółka, która nie raczy się do ciebie odezwać, ma cię najwyraźniej w głębokim poważaniu, a moje uwagi wynikające z troski o nią tylko ją denerwowały? Powiedziałabym żadna. Zapomniałam o niej. Teoretycznie. Byłam skłonna stwierdzić, że przy najbliższym spotkaniu z nią, o ile do takiego miałoby w ogóle dojść, będę zimną suką i nie wykażę za krzty zainteresowania jej życiem. 
I tutaj powinnam była wspomnieć o kolejnym sukcesie, ale wszystko szlag trafił, gdy w moje ramiona wpadła ledwo trzymająca się na nogach blondynka, z podbitym okiem i pijanym uśmiechem, który przypominał raczej grymas, taki jaki maluje się na twarzy przed wybuchnięciem płaczem.
Nie byłam w stanie być na nią zła. Nawet trochę. Byłam za to wściekła na tego, kto zrobił jej krzywdę. Ba, chciałam wyrządzić mu jeszcze większą.
- Chodź... usiądziemy... - złapałam ją pod ramię i podreptałam z nią na kanapę, na którą ta szybko opadła. - Przyniosę ci wody.
- Chyba wódy. - Parsknęła, ale zaraz przestała się śmiać i marszcząc brwi złapała się za głowę.
- Wódy to ty już masz dość - rzuciłam. - Kto ci to zrobił? – Zapytałam, mimo że chyba znałam odpowiedź, po czym przykucnęłam obok przyjaciółki i przyłożyłam do jej oka zimny lód. Blondynka zacisnęła usta w wąską linię i przymknęła na chwilę oczy. Miejsce na jej skórze dopiero miało robić się sine. Na razie było przekrwione, co oznaczało, że oberwała dość niedawno.
- Czy to pytanie retoryczne? – Zaśmiała się sztucznie.
Owszem... To było pytanie retoryczne, choć wolałabym, żeby takim nie było. Nie chciało mi się wierzyć, że on może jej to robić. Z drugiej zaś strony wiem, że nie kłamała. Ani ona, ani Duff, który nawet wcześniej niż ja domyślił się prawdy.
Okej, Axl był nieprzewidywalny, wpadał czasem w okropne furie i zachowywał się jakby nie był sobą, ale… Właśnie, ale co? Skoro zamieniał się w nieokrzesanego furiata, to nie był zdolny do bicia swojej dziewczyny? Nieważne jak bardzo ten fakt mi się nie podobał, prawda pozostawała prawdą. Mój przyjaciel bił moją przyjaciółkę. Czy w takiej sytuacji mogłam więc nazywać go swoim przyjacielem? Paradoksalnie... Chyba tak.
Nieraz miałam okazję przekonać się, że Rose to człowiek, który nie odwróci się do ciebie plecami i pomoże ci, nawet jeśli owa pomoc miałaby graniczyć z cudem lub być dla niego kompletnie nieopłacalna. Wystarczyło słowo, a on mógł sprać każdego osobnika, który sprawił ci jakąkolwiek przykrość. W dodatku był świetnym rozmówcą, potrafił słuchać, potrafił i ciekawie opowiadać. Był empatycznym, wrażliwym facetem – tak, pozory mylą. Pod skorupą chojraka kryła się naprawdę normalna, wartościowa osoba.
Dlaczego więc teraz sam kazał mi siebie nienawidzić? A może to po prostu kolejny przypadek,  w którym powinnam odsunąć się na bok, bo to NIE MOJA SPRAWA? Ech, moja, nie moja… Co za różnica, nie mogłam tak tego zostawić. Nie i koniec.
- Jak często cię bije? – Wykorzystując fakt, że dziewczyna jest pijana, a nie od dziś wiadomo, że alkohol to najskuteczniejsza metoda aby wyciągnąć z drugiej osoby wszelkie sekrety, które dusi się w sobie i które nigdy miały nie wyjść na światło dzienne, zadałam to niewygodne pytanie.
- Jak się bardzo zdenerwuje – wybełkotała szybko.
- A jak często się tak… denerwuje? 
Nie powiem - bałam się odpowiedzi.  Rudowłosy z pewnością nie był oazą spokoju. 
Julie zaśmiała się w głos. Śmiech ten okazał się wkrótce jedyną odpowiedzią, jaką miałam otrzymać. No tak, nad czym tu się rozwodzić. Bije jak jest bardzo zdenerwowany, tyle wystarczy. W głowie słyszałam prychnięcie mojej trzeźwej przyjaciółki i pytanie zadane sarkastycznym tonem: "Myślisz, że liczę takie sytuacje?
Może powinnaś, kochana, może powinnaś… Jeden czy dwa razy – to da się jeszcze chyba wybaczyć, ale jeśli ilość takich incydentów przekracza granicę zdrowego rozsądku i bezustannie się powtarza – o nie, to już jest niewybaczalne.
Nie, wróć. Gdyby to Slash podniósł na mnie rękę, zostawiłabym go już po pierwszym takim incydencie. Przecież to jedna z najbardziej upokarzających, ale i absurdalnych rzeczy jakie ukochana osoba może ci zrobić! Mało tego! Jeśli była zdolna zrobić to raz, to nie będzie zdolna tego powtórzyć? Oczywiście, że będzie. Nie wchodzi się do jednej rzeki dwa razy, tak?
Tak czy inaczej moja przyjaciółka wchodziła do tej samej rzeki nie drugi, nie trzeci, pewnie i nie czwarty raz. Sama zresztą kibicowałam tej parze po ich pierwszym, jakże długim zresztą rozstaniu. Sądziłam, że są zwyczajnie dla siebie pisani – jakkolwiek głupio i naiwnie to brzmi. Pomyliłaś się, Cam!                                                                    Pomyliłam, niestety.
- A powiesz mi o co tym razem się tak zdenerwował? I czemu na litość boską jesteś zalana w trupa? – Westchnęłam zerkając na nią z politowaniem, ale i troską. Dawno nie widziałam mojej przyjaciółki w tak kiepskim stanie.
- Muuuszę? – Jęknęła przeciągle, gapiąc się tępo w sufit.
- Nie. Ale wtedy do niego pójdę i sama się dowiem. – Wiedziałam, że będzie to dobry argument, bo Julie zaczęła mówić od razu.
- Pamiętasz tego kolesia… no tego z klubu?                               Huh?
- Byłyśmy wtedy we Florydzie, pfu, na Florydzie. Nie, nie, nie! – Potrząsnęła gwałtownie głową. – Co ja kurwa pieprzę… - No ja właśnie nie wiem, kochana. – W Nowym Jorku! Koleś od zdjęć. Znaczy się nie, nie. Od modelingu. Poszukiwacz modelek. – Zaśmiała się krótko, chyba sama nie wiedząc z jakiego powodu. Koleś od modelingu… Ta, coś tam zaczęło mi świtać. Skinęłam głową.
- No. To zadzwoniłam do niego jakiś czas temu i załatwił mi robotę. Chcesz też? Pytał i o ciebie. – Wyszczerzyła się.
- Eee… Do rzeczy, załatwił ci robotę i co? – Dociekałam.
- Ale ja mówię poważnie, zostań modelką!
- Julie, kurwa, na razie nie szukam roboty, mów co z nim. – Ponagliłam ją lekko zirytowana.
Zganiłam się za to w myślach, ale skręcała mnie od środka nie tylko złość na Rudego, ale i… ogromna ciekawość. Co koleś od modelingu mógł mieć z tym wszystkim wspólnego? Chyba nie… Ugh, kolejny raz byłam na siebie zła. Jak mogłam w ogóle pomyśleć o tym, że moja przyjaciółka – szanująca się dziewczyna, mogłaby zdradzić swojego faceta… Chociaż… Dość! Przestałam snuć te zdecydowanie męczące domysły i krzyżując ręce na piersiach, dałam znać swojej przyjaciółce, że czekam na  ciąg dalszy.
- Nie powiem – odparła nagle.
- Dlaczego nie?! – Oburzyłam się.
- Bo nie chcesz zostać modelką.                                                  Złapałam się za głowę. Miałam wrażenie, że prowadzę marną dyskusję z małą, rozkapryszoną dziewczynką, która żeby postawić na swoim zaczęła mnie bynajmniej szantażować.
Uległam. Po części.
- Okej! Przemyślę to…                                                                      Ehe, ja i modeling. Nonsens.
- Obiecujesz? - Uśmiechnęła się dość uroczo. Uroczo, mój Boże… Czy można być uroczą, będąc pijaną w trzy dupy i mając podbite oko?
- Obiecuję. – Westchnęłam i kładąc jedną dłoń na sercu, drugą uniosłam do góry. O tak, w razie jakby się jeszcze czepiała.
- Dobra, to mówię dalej… - wymamrotała, stając się przy tym wyjątkowo posępna. Mimo wszystko musiałam dowiedzieć się prawdy. Nawet jeśli była dla niej przykra i niewygodna. Cholera, jednak w każdym z nas tkwi egoista.
- Lucas, ten koleś znaczy się, załatwił mi jedną sesję, potem kolejne… Nadal mi je załatwia. Wciągnęłam się w to, naprawdę.
- Ale…?
- Właśnie nie ma żadnego ale, Cam. Rozpoczęłam karierę modelki, tyle. Kariera to może za dużo powiedziane. – Zaśmiała się cicho. – Ale chyba powoli idę w dobrym kierunku.
- I o to… o to się zezłościł? – Pytałam nie dowierzając. Przecież to chyba nie sesje pornograficzne, Julie by się na to nigdy nie zgodziła. O co więc tyle szumu? Nie powinien był przypadkiem cieszyć się z jej sukcesu?
- Nie powiedziałam mu o tym, jakoś nie było okazji. – Wzruszyła niedbale ramionami. – I… pech chciał, że dowiedział się o tym nie ode mnie, ale od Lucasa, który przed paroma godzinami do nas przyszedł, żeby powiedzieć mi o kolejnej sesji na jaką mnie umówił. Robił tak już wcześniej, tylko wtedy byliście w trasie… Nie zrozum mnie źle. Nic a nic mnie z nim nie łączy. Nic poza pracą. Ale Axl ma co do tego inne zdanie… Reszty się domyślasz, nie?
Przełknęłam ślinę.
- Jak tylko wyszedł, Axl rzucił się na mnie z mordą… Nie słuchał tego co mówię, krzyczał tylko, że na bank dawałam mu dupy pod jego nieobecność, że… te sesje to załatwia mi właśnie dlatego… bo się z nim puszczam. – Na koniec parsknęła kpiącym śmiechem. - Rozumiesz to? Ma mnie za kurwę… - Tym razem nie wiedziałem co wyraża jej mina – rozbawienie czy rozpacz? Myślę, że coś pomiędzy. A moja reakcja była bynajmniej podobna. Bo co robić w takiej sytuacji? Śmiać się czy płakać?
- On jest chorobliwie zazdrosny, Julie… - wydukałam kręcąc w niedowierzaniu głową. Przytaknęła krótko przyznając mi rację.
- Wybiegłam z mieszkania i poszłam do klubu się upić. Nawet nie obchodziło mnie to podbite oko, po prostu musiałam się napić… - mamrotała dalej. – A potem… Pewnie jakbym nie była po paru głębszych to nie odważyłabym się tu przyjść, ale że jestem po paru głębszych… - Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. Jakiś bodziec dał mi do zrozumienia, że powinnam natychmiast do niej podejść i mocno ją przytulić, co też bez żadnych wewnętrznych sprzeciwów uczyniłam. Poczułam jak w moim gardle powstaje ogromna gula, powiększająca się wraz z coraz głośniejszym szlochem Julie. Jej ciało niebezpiecznie drżało w moich ramionach i poczułam jakbym zajmowała się właśnie małą dziewczynką. Tym razem nikt nie zrobił jej na przekór, nikt nie wyrwał jej zabawki i nie chciał wyciągnąć od niej tajemnicy na skalę zjedzonego potajemnie ciastka – tym razem ktoś wyrządził tej dziewczynce ogromną krzywdę, nie tylko fizyczną, ale i psychiczną. A ja, niczym starsza siostra, zastanawiałam się tylko usilnie jak bardzo nadszarpnięta jest jej psychika, jak długo już to znosi, jak często ją to spotyka… Zastanawiałam się też czy nie powinnam teraz, nie zważając na późną porę, iść do tego pieprzonego dupka i nie wymierzyć mu takiego samego, pfu, pięć razy mocniejszego ciosu w tą jego ładną twarzyczkę. I pewnie zdecydowałabym się na ten krok, gdyby nie załamujący się głos mojej przyjaciółki:
- Tak bardzo się cieszę, że jesteś… Nie chciałabym być teraz sama… Strasznie cię przepraszam za moje ostatnie zachowanie, nie doceniałam cię, przepraszam… - Próbowałam ją uciszyć, szarpana tak jak i ona wyrzutami sumienia. – Naprawdę cieszę się, że cię mam…
- Ja też cię przepraszam – odpowiedziałam, sama się przy tym rozklejając i ścisnęłam ją mocniej. Nie skłamię jeśli powiem, że po tym wyznaniu poczułam się sto razy lepiej niż wcześniej. Poczułam zwyczajną ulgę. Miałam ją z powrotem po swojej stronie.
Zapewne gdyby wpadli tu teraz chłopcy, zaczęliby się z nas wyśmiewać. Rechotaliby, że robimy ckliwe scenki i że doskonale wiedzieli, że długo nie będziemy się na siebie gniewać. Pewnie mieliby pieprzoną rację, ale jednak cieszyłam się z faktu, że nie damy im tej satysfakcji. Julie usnęła mi na stojąco i jakieś dziesięć minut później położyłam ją na kanapie, przykrywając następnie kocem.
Dopiero potem do domu wpadła czwórka równie pijanych co blondynka rockmanów, którzy nawet jej nie zauważając powędrowali od razu do swoich pokoi. Został tylko Duff, chyba najbardziej trzeźwy z nich wszystkich, choć trzeźwy to chyba niezbyt odpowiednie słowo. Powiedzmy, że najlepiej z nich kontaktował i ogarniał otaczający go wszechświat.
Zauważywszy na kanapie blondynkę, której twarz odwrócona była akurat w naszym kierunku, przystanął naprzeciw i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
Uśmiechnęłam się krzywo. Nie miałam zamiaru opowiadać mu teraz o wszystkim, czego się dowiedziałam. Nawet nie wiedziałam czy mam do tego prawo – pewnie nie.
Na dobrą sprawę nie musiałam mu nic mówić. McKagan był szczególnie wyczulony na związek Julie z Rose'm. A podbite oko… Pewnie tylko utwierdziło go w przekonaniu, że oni nigdy nie powinni być razem.
- Przecież jakbym wiedział wcześniej, to bym mu dzisiaj zwyczajnie wpierdolił – skomentował, a chwilę później ruszył chwiejnym krokiem do siebie.











~*~

Ej sory tak na wstępie za ten dziwny układ tekstu, ale pisałam to w innym programie i tak mi się to skopiowało, peszek.
Jeśli powiem, że się wypaliłam czy coś w ten deseń, to będę nudna, bo takie stwierdzenie już się tu pojawiało i tak czy siak w końcu wracałam tu z nowym rozdziałem, tyle że po "nieco" nagannym czasie. U mnie wrzucanie regularnych postów zwyczajnie się nie sprawdza i musicie mi to wybaczyć albo, jeśli Was to męczy - przestać czytać to opowiadanie.                                   
Komentarze z pretensjami o moje długie przerwy są po prostu bezsensowne, bo nic nimi nie zdziałacie. Nie będę pisać na siłę, to chyba logiczne, nie?
W każdym razie nie musicie martwić się o to, że porzucę tego bloga, bo obiecałam samej sobie, że skończę to opowiadanie choćby miało się palić i walić, ot takie moje postanowienie.
Napisałabym, że teraz sporo czasu spędzę w domu, więc będę miała czas na pisanie, ale... Nie chcę żeby skończyło się tak jak zawsze, więc nic nie obiecuję.
To chyba tyle.
Komentujcie i do następnego.
Buzi!