sobota, 31 sierpnia 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 21




Duff:


      Otworzyłem delikatnie powieki i poczułem coś zimnego na swojej głowie. Na początku przed oczami miałem jedynie mroczki, ale po chwili ujrzałem nad sobą Julie, która przykładała do mojego czoła zimny okład. 
Spotkaliśmy się wzrokiem, ale dziewczyna szybko swój odwróciła w innym kierunku. Czułem od niej bijący chłód, a nawet... obojętność? Podniosłem się delikatnie na łokciach i zacząłem rozglądać po pokoju. Izzy ze Stevenem stali nad nami i bacznie mnie obserwowali, a Axl sądząc po odgłosie szumu wody był w łazience.
  - Skoro się przebudziłeś to już chyba nie muszę cię niańczyć - rzuciła ozięble i wstała z podłogi. - Wychodzę. - Nic nie odpowiadałem. Nie potrafiłem. 
  - Może pójdę z tobą? Już jest późno - powiedział zatroskanym głosem Steven.
  - Nie trzeba. Nic mi nie będzie.
  - To weź przynajmniej Eddiego. Może do największych nie należy, ale jak trzeba, to warczy. - Uśmiechnął się i zakładając mu smycz podał ją Julie. Blondynka pogłaskała psa i wyszła z nim na zewnątrz.
  - Izzy, podaj mi wódkę - jęknąłem, musiałem szybko uśmierzyć ból głowy. Brunet zrobił co kazałem i już po chwili siedziałem oparty o ścianę przechylając butelkę. 









Julia:




     Szłam i głęboko wdychałam powietrze cały czas zastanawiając się nad dzisiejszymi zdarzeniami, a w sumie to nad jednym. Wiedziałam, że Duff może ostro zareagować, ale dlaczego z jego ust padło tyle niemiłych słów? 
Jeśli taki ma być w stosunku do mnie, to ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Będę go olewała. Teraz już bez żadnych skrupułów czy wyrzutów sumienia. Cieszę się przynajmniej, że rozmowę z blondynem mam już za sobą. Pomijam fakt, że się nie udała. 
  - Eddie, piesku. Powiedz mi gdzie mogę znaleźć Camille? - Pies tylko szczeknął. No tak, czego się spodziewałam? - Pewnie trzymasz jej stronę i nie chcesz mi powiedzieć... 
Nagle zaczął mnie gdzieś ciągnąć. Niby mały, ale siły mu nie brakowało. Chwyciłam mocniej za smycz i dałam mu się prowadzić. W końcu znaleźliśmy się na niezbyt dobrze znanej mi ulicy. Za jednym z budynków dostrzegłam paru podejrzanych gości, którzy niemiłosiernie uderzali w brzuch jakiegoś chłopaka. Ścisnęłam smycz w dłoni i obserwowałam dalej zaistniałą sytuację. W pewnym momencie chłopak upadł na ziemię, a tamci zaczęli go z całej siły kopać. Nie mogłam na to patrzeć.
  - Zostawcie go! - krzyknęłam. Mężczyźni odwrócili się w moją stronę najpierw nieco zdziwieni, później jednak rozbawieni. Zauważyłam, że chłopak podnosi się z ziemi i zwiewa. Przynajmniej mu jakoś pomogłam. Ale zaraz. Czy oni idą w moim kierunku?
  - Co mała, zachciało ci się bawić w bohaterkę? - Zawołał jeden. Dobra, pora zwiewać! Pociągnęłam Eddiego i zaczęłam biec w przeciwną stronę. Moim celem był najbliższy dom jaki tylko spotkam na swojej drodze. Nagle poczułam szarpnięcie za nadgarstek. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego z nich. Śmiał się do mnie ukazując przy tym swoje żółte, dziurawe zęby i zaczął łapać mnie za biodro. Już miałam się na niego zamachnąć, ale Eddie ugryzł go w nogę i kiedy mężczyzna schylił się żeby złapać się za łydkę, ja zaczęłam znowu biec. W końcu jakiś dom! Zaczęłam walić w drzwi cały czas odwracając głowę w celu zlokalizowania tamtych osiłków.
  - Julie? - Usłyszałam czyjś głos. Przekręciłam głowę w bok i zobaczyłam w drzwiach Kirka. Nie odzywając się przeszłam pod jego ręką, którą opierał o futrynę i wbiegłam do salonu. Chłopak zamknął drzwi i podrapał się po głowie. 
  - Wybacz, ale musiałam się gdzieś schować - zaczęłam.
  - Bo?
  - Ktoś mnie gonił. Nevermind. Mogę tu chwilę posiedzieć?
  - Jasne, chodź do salonu. Nie wiem czy wiesz, ale jest z nami twoja koleżanka. - Zaciekawiona zrzuciłam szybko buty i weszłam do owego pomieszczenia. Cliff z Larsem siedzieli na kanapie popijając Danielsy, a James tańczył na środku z... Kamilą?
  - O! Nasza blondyneczka przyszła! Nareszcie znudził ci się ryj Rose'a? - zapytał roześmiany i rozstawił szeroko ramiona. 
  - Co? - Nie zastanawiając się nad słowami Hetfielda podeszłam do dziewczyny i szarpnęłam ją za ramiona.
  - Przed chwilą wstrzyknęła sobie dawkę heroiny i wypiła jakiś trunek, więc z nią nie pogadasz - oznajmił Cliff.
  - Idź do Slasha! W ogóle wynoś się stąd. Psujesz nam zabawę - rzuciła niezbyt wyraźnie i z powrotem zaczęła tańczyć. Zajebiście.
  - Dobra, wpadnę tu jutro. Tylko proszę was, nie pozwólcie jej wziąć niczego więcej - wręcz rozkazałam.
  - Okej, masz to jak w banku. - Burton puścił do mnie oczko.
  - Odprowadzić cię? - zapytał Kirk.
  - Poproszę. - Uśmiechnęłam się i ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
Po drodze opowiedziałam mu pokrótce przed kim zwiewałam, a później temat zszedł na muzykę i najbliższe koncerty chłopaków. Kiedy znalazłam się na swojej uliczce i poczułam się bezpiecznie oznajmiłam mu, że dalej pójdę sama. Dałam mu buziaka w policzek i ruszyłam do Hell House. W drzwiach spotkałam się z Axlem. 
  - Gdzie ty się podziewałaś?! - warknął łapiąc mnie za rękę. - Chciałem cię szukać - dodał już nieco spokojniej zdając sobie sprawę, że chyba zareagował ciut za ostro.
  - Byłam się przejść - rzuciłam obojętnie wypuszczając z dłoni smycz. Eddie od razu podbiegł do Adlera. - Od dziś Steven pożyczam twojego psa na wszelkie spacerki. Uratował mi życie. - Zaśmiałam się nerwowo. 
  - Jak to uratował ci życie? - Rudy spytał podejrzliwie.
  - Nieważne. - Machnęłam ręką i poszłam najpierw do salonu, a później do łazienki. Przebrałam się w czarne skórzane spodnie i obcisłą koszulkę. Włosy lekko potapirowałam i zrobiłam sobie mocny makijaż. Całość dopełniłam ramoneską i czerwonymi szpilkami, które założyłam już po wyjściu z łazienki. Axl oparł się o drzwi i przyglądał mi się ze zdziwionym, może lekko zdenerwowanym wzrokiem.
  - No co tak patrzysz? Bierz kurtkę i wychodzimy. - Nie protestując, zrobił co powiedziałam i wyszedł za mną z domu. - Idziemy się najebać do Rainbow - oznajmiłam mu, na co Rose uśmiechnął się łobuzersko i chwycił mnie za dłoń. - Poczekaj. - Zatrzymałam się na chwilę, kiedy zobaczyłam przy świetle latarni zaschniętą krew koło jego warg. Przejechałam lekko palcem ścierając ją, a on przytrzymując moją dłoń przy swojej twarzy pocałował mnie czule. 
  - Idiota - mruknęłam odrywając się od jego warg.
  - Po prostu dobrze wykorzystuję sytuację. - Uśmiechnął się. 
  - A to szczęka cię już przestała boleć? - spytałam z przekąsem.
  - No widzisz. Uzdrowiłaś mnie. A swoją drogą, Duff mnie nieźle wkurwił. Mam nadzieję, że coś ruszyło mu się w tym łbie. Nie będzie mi niczego wmawiał. Jeszcze na mnie kurwa splunął. Jeśli jeszcze raz... - Nie dokończył, bo zatkałam mu buzię.
  - Cicho! Idziemy się wyrwać! Nie chcę o nim słyszeć... Wyluzuj, proszę. - Chyba się nieco zdziwił moją odpowiedzią.
  - Serio nie chcesz o nim słyszeć?
  - Serio. - Moja odpowiedź chyba go usatysfakcjonowała, bo już nic nie mówił.
Niedługo potem znaleźliśmy się w Rainbow Bar & Grill. Ja poszłam zająć stolik, a Rose zamówić nam piwo. Akurat miała grać jakaś nowa kapelka.











Kamila:

      Obraz jest dziwnie rozmazany. Wszystko zagłusza głośna muzyka. Gdzie ja jestem? Próbuję przekrzyczeć hałas panujący w pomieszczeniu. Teraz słyszę głośny śmiech. Ktoś podaje mi butelkę. Nawet nie wiem co to za gówno, ale opróżniam ją paroma łykami. Okropny ból głowy nie daje mi spokoju. Przykucam i chowam ją w kolanach. Przechodzą mnie dreszcze. Tak cholernie mi zimno. 








Axl:



      Siedzieliśmy w Rainbow już dobre dwie godziny. Wypiliśmy po dwie butelki piwa, jakieś drinki i po szklance Danielsa. Pewien typ zaproponował nam "cukiereczki", nie odmówiliśmy. Tyle że ja w porównaniu do dziewczyny wziąłem ich mało... Nagle w tłumie zauważyłem Michelle.
  - Patrz tam, Young się chyba nieźle bawi. - Wskazałem na nią palcem.
  - Ja pierdolę. Idę do niej! - Julie podniosła się z krzesełka i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę stolika, przy którym na kolanach jakiegoś gościa siedziała Young i śmiejąc się głośno trzymała w ręku butelkę wódki. Postanowiłem podreptać za nią.
  - Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! - Wydarła się. Michelle wstała z kolan tamtego gościa i stanęła z Julie twarzą w twarz. Uznałem, że zostanę w tym miejscu gdzie jestem. Zapowiada się chyba niezła scenka. 
  - O czym ty do mnie pierdolisz blondyno, co? - Czknęła.
  - Masz iść do Slasha i powiedzieć mu prawdę! Przecież dobrze wiem, że nie jesteś w ciąży!
  - Oczywiście, że jestem! No chyba wiem lepiej od ciebie
  - Tak? To niby dlaczego pijesz? - Michelle przez chwilę się nie odzywała najwidoczniej zmieszana tym pytaniem, ale po chwili odpowiedziała:
  - A co ci do tego! Moje życie! 
  - Słuchaj Young, przeginasz. Czemu to robisz, co? - wysyczała przez zęby Julie. - Nie ma żadnego dziecka!
  - Jest! Och, ale w sumie to może Saul nie ma z tym nic wspólnego - powiedziała z ironią i teatralnie zakryła dłonią usta. - Może Axl będzie tatusiem? 
  - Ty mnie w to kurwa nie mieszaj! Ja w porównaniu do Slasha wiem do czego służą prezerwatywy! - krzyknąłem zaciskając pięści. Nikt mnie nie będzie wrabiał w bachora! 
  - No tak, zapomniałam, że jesteś taki inteligentny. - Uśmiechnęła się krzywo. - A twoja przyjaciółeczka już się załamała? Bo powinna - zwróciła się do Julie. Nim się obejrzałam a blondynka popchnęła Michelle na stolik wywracając przy tym szklanki i chwytając za jej bluzkę zaczęła ją policzkować. Wokół stolika zaczęli zbierać się ludzie. Buczeli, gwizdali i nie wiadomo co jeszcze. No, no. Lubię takie widowiska. Ktoś ma kisiel?
Michelle w obronie zaczęła targać ją za włosy, ale ta od razu przyłożyła jej z pięści w nos. Moja krew. Wydawałoby się, że mamy zwyciężczynię, ale Young przejechała paznokciami po jej twarzy. To musiało boleć... Po pewnym czasie uznałem, że może warto jednak je od siebie odciągnąć. Przecisnąłem się więc między ludźmi i chwyciłem Julie w talii. Przyciągałem ją do siebie, ale to wcale nie było takie proste. 
Dziewczyna chciała chyba wyładować całą swoją złość na twarzy Michelle. Podniosłem ją nieco do góry i chwyciłem mocno za ręce. Julie kopnęła jeszcze Young w czoło zostawiając na nim ślad po szpilce i dopiero wtedy przestała się wyrywać, przerzuciłem ją przez ramię i wyszedłem z klubu. Dopiero gdy znaleźliśmy się z jakieś dwadzieścia metrów od Rainbow odstawiłem ją na ziemię. Była cała czerwona. 
  - Już? Ochłonęłaś? - zapytałem rozbawiony i cmoknąłem ją w czoło. Odwróciła twarz w inną stronę i zaczęła iść przed siebie. Ruszyłem za nią. Zatrzymała się dopiero przed sklepem monopolowym. 
  - Muszę się napić - wymamrotała, po czym weszła do sklepu, żeby po chwili wyjść z niego z dwoma butelkami Nightrainów. Podała mi jedną i znów zaczęliśmy łażenie nie wiadomo dokąd. Z każdym krokiem dziewczyna coraz bardziej się chwiała. W końcu zaczęła się śmiać nie wiem z czego i potykając się upadła jak długa na chodnik. Jako że jeszcze trochę kontaktowałem, podniosłem ją i wziąłem na barana. Gadała coś, ale za chuja nie mogłem jej zrozumieć. To mi raczej nie przypominało angielskiego. Później zasugerowałem żebyśmy coś pośpiewali. Zgodziła się bez zastanowienia. Najpierw darliśmy się w niebo głosy w piosence Satisfaction, a następnie repertuar przeszedł na The Doors i Aerosmith.
Znajdowaliśmy się teraz w parku. Podszedłem do ławki i stanąłem do niej tyłem, żeby Julie mogła ze mnie zejść. 
Nie pamiętam już zbytnio jak to się stało, ale dziewczyna siedziała na mnie okrakiem i wpijała się w moje wargi. Uwielbiałem kiedy nasze języki się ze sobą drażniły. 
  - Spierdalać mi stąd! - Oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy rozglądać wokół siebie. W końcu dostrzegłem w ciemności jakiegoś menela, który przeklinał pod nosem i wymachiwał butelką. Nic sobie z niego nie robiąc siedzieliśmy na ławce dalej.
  - You know where you are?! - wrzeszczał. - You're in the jungle, baby! You're gonna die! - Nagle zamachnął się i rzucił w naszą stronę butelką, która roztrzaskała się kilka centymetrów od nas. 
  - Spadamy stąd - rzuciłem. Podnieśliśmy się szybko i zaczęliśmy biec
  - You know where you are?! - Julie parodiowała głos gościa. W końcu odetchnąłem i zacząłem się śmiać razem z nią. 
Tym razem za kierunek obraliśmy sobie już dom. Nogi coraz bardziej się pode mną uginały i tak, parę razy zaliczyliśmy glebę. W pewnym momencie Julie, która podtrzymywała się mojej ręki poleciała w bok, a ja za nią. Kurwa, wpadliśmy do rowu. Próbowałem się jakoś podnieść, ale nie miałem sił. Dziewczyna też była nieprzytomna. Chyba nie pozostawało nic innego jak w nim przenocować. 






NASTĘPNEGO DNIA...






             

Slash:


      Niestety nadszedł właśnie moment, w którym wytrzeźwiałem. Zaraz zamierzam to jednak zmienić. Będę pił dopóki wreszcie dotrze do mnie to, że będę ojcem. Przecież ja nawet nie mam kasy na pieluchy i tę całą resztę! 
Usiadłem na kanapie i wbiłem wzrok w podłogę. Nagle znaleźli się przy mnie Izzy, Duff i Steven.
  - Chcesz pogadać? - spytał Adler podając mi butelkę czystej wódki. Już miałem coś powiedzieć, kiedy nagle naszą uwagę przykuli Axl z Julie, wchodzący właśnie do salonu. Wyglądali jak zombie. 
  - A co wy się w krzakach ruchaliście, czy jak? - zagadnąłem widząc trawę w ich włosach.
  - Spaliśmy w rowie - wymamrotał Rose.
  - Mój kark - syknęła Julie. - A właśnie, Saul! Ty chyba nie uwierzyłeś w tą ciążę co nie? - Zaraz. O czym ona mówi?
  - He? 
  - Michelle na pewno nie jest w ciąży. Widzieliśmy ją wczoraj w klubie, bawiła się w  najlepsze. 
  - Potwierdzam. Swoją drogą, ta dziewczyna - Tu wskazał na Julie. - jak będziemy sławni zostanie naszą ochroniarką. Wiecie jak jej poobijała mordę? - rzucił z podnieceniem w głosie.
- Dobra, zamknij się już. - Szturchnęła go, po czym z powrotem wbiła wzrok we mnie. -Ona robi to zapewne żeby cię jakoś rozdzielić z Camille. Jest o ciebie zazdrosna i tyle - dokończyła. O kurwa, kamień spadł mi z serca. - No co tak siedzisz? Idź do Troubadour i z nią pogadaj. 
Założyłem swoje trampki i wybiegłem z domu. 






Steven:


     Zajrzałem do lodówki, ale niestety świeciła pustkami. Ostatnio to coraz częstszy widok. Zazwyczaj to Julie i Camille robiły zakupy, a następnie przygotowywały jakiś obiad, ale dziś nie miałem na co liczyć. Szatynki nie ma, a blondynka poszła razem z Axlem spać. Mógłbym ją obudzić, ale Rudy ostrzegł, że jeśli któryś z nas wejdzie do sypialni i ich obudzi, to nam odetnie jaja. A on jak się zdenerwuje to wszystko jest możliwe

  - Izzy, składamy się na jakąś pizze? - zapytałem.
  - Nie. Idę do Berry - odpowiedział krótko i wyszedł z chaty. 
Zaczęło mi burczeć w brzuchu, ale w kieszeni nie miałem ani dolara. Spojrzałem się na Eddiego wcinającego swoją karmę i korzystając z tego, że nikogo nie było w kuchni, przykucnąłem koło psa i wyciągnąłm mu z miski parę chrupek. Całkiem dobre. 
  - Steven, co ty znowu odpierdalasz? - zapytał Duff zerkając na mnie z obrzydzeniem.
  - Głodny jestem. - Wzruszyłem bezradnie ramionami.  
  - Chodź do baru, może natrafimy na jakąś miłą kelnerkę. - Pokiwał wymownie brwiami i klepiąc mnie po plecach skierował nas w stronę wyjścia. 
      Pół godziny później weszliśmy do Whiskey a Go Go i zajęliśmy jedyny wolny stolik. Mimo że dochodziła dopiero dwunasta w południe, w klubie i tak było dość tłoczno. 
  - Idę się odlać - oznajmił dryblas i poszedł do kibla. Siedziałem i stukałem paznokciami w pusty stół, kiedy nagle usłyszałem ciche odchrząknięcie. Podniosłem głowę do góry i zobaczyłem... Cudo!
Przede mną stała wysoka kobieta z ciemno brązowymi włosami, subtelnym spojrzeniem i pełnymi ustami. Była zupeŁnie inna niż wszystkie. Miała w sobie jakąś klasę... Tak bym to nazwał. 
  - Przepraszam, czy mogłabym się dosiąść? - zapytała uprzejmym tonem.
  - Tak, pewnie. Siadaj.
  - Merci. 
  - Jesteś z Francji? - Wytrzeszczyłem oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę z jej akcentu.
  - Oui. W Los Angeles jestem od niedawna. Przeprowadziłam się tu z mężem dwa tygodnie temu. 
  - I gdzie twój mąż? Nie boi się, że ktoś zgarnie mu z przed nosa tak piękną kobietę? - zacząłem flirt.
  - Mąż jest we Francji w interesach. Zostawił mnie tu ze wszystkim i ma zamiar wrócić dopiero za dwa miesiące. - Westchnęła, ale zaraz potem zerknęła na mnie kokieteryjnie. Robi się ciekawie...
  - Tak w ogóle to Steven jestem. - Wyszczerzyłem się
  - Sarah. - Podniosła lekko kąciki ust do góry. 
  - O kurwa! - Do stolika podszedł Duff i z przygłupim uśmiechem na twarzy przyglądał się Francuzce. Skarciłem go wzrokiem i ruchem głowy dałem mu znać, żeby spadał. Na szczęście McKagan jest kumaty, dlatego od razu znikł pod pretekstem potrzeby zamówienia sobie piwa.
  - Nic nie pijesz? - zapytała po chwili ciszy.
  - A no wiesz. Nie mam zbytnio za co... Opowiedz mi coś o Francji. - Zmieniłem temat. 
  - Na prawdę cię to ciekawi? 
  - Ależ oczywiście! - E tam, pewnie nudy. 
Przez dwadzieścia minut opowiadała mi o jej starym mieszkaniu z widokiem na Wieżę Eiffela, o Paryżu i innych pierdołach. Wolałbym w sumie posłuchać o tych słynnych paryskich prostytutkach... 
Na koniec spytała mnie o moje życie.
  - E no... Mieszkam z przyjaciółmi w Hell House.
  - Cóż za intrygująca nazwa - powiedziała bardzo poważnym tonem. 
  - Tak. Mój kolega wymyślił ją po pijaku. - Zaśmiałem się, ale grobowa mina Sary mnie trochę ostudziła. - Gramy w jednym zespole. Ja jestem perkusistą. Wiesz, uderzam w gary!
  - Wiem co to perkusja - odpowiedziała z ironicznym uśmiechem. 
Już myślałem, że to koniec naszej znajomości, ale nagle Sarah złożyła mi propozycje.
  - Może pojechałbyś ze mną do domu? Przygotuję jakiś dobry obiad, napijemy się po lampce wina, porozmawiamy... 
  - Why not. Jeśli to nie problem...
  - Oczywiście, że nie. Potrzebuję towarzystwa. - Czy mi się wydaje czy w jej uśmiechu było coś łobuzerskiego? 
Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy z klubu. Przed nim stała piękna biała fura! 
Czyżbym trafił na kopalnię złota?




Slash:

     Wpadłem do klubu i widząc blondynkę podszedłem do niej szybkim krokiem. Chciała się ze mną przywitać, ale ja szarpnąłem ją za rękę i zaprowadziłem w jakieś zaciszne miejsce.

   - Nie jesteś w żadnej ciąży!
  - Slash, spokojnie...
  - Kurwa, jakie spokojnie? Po co to robisz, hm? Wbij sobie do tego łba, że nie jestem tobą zainteresowany. 
  - Ale ja cię kocham! - jęknęła i zaczynając beczeć usiadła przy stoliku, zakrywając twarz.
  - Jesteś w ciąży?
  - Nie - wyjęczała. 
  - To nie mamy o czym gadać. Żegnam. 







Steven:
  
      Wjechaliśmy na posesję pięknej białej willi w Beverly Hills. 
  - O cholera! Ty tu mieszkasz? - Nadal nie mogłem w to uwierzyć.
  - Oui. 
Sarah zaparkowała samochód w garażu i już po chwili staliśmy przy wielkich drzwiach. Otworzyła je i weszła do środka.
  - No chodź - Uśmiechnęła się. Wszedłem niepewnym krokiem i zdjąłem kowbojki pozostawiając je w korytarzu. Kobieta zaczęła oprowadzać mnie po swoim domu. Kurwa! Ona nawet miała jacuzzi! 
Zostawiła mnie w salonie z wielkim telewizorem i powiedziała, że idzie przygotować obiad. Po czterdziestu minutach wróciła do mnie z dwoma talerzami jakiegoś wykwintnego dania, którego nazwy nie potrafiłem nawet wymówić. Ważne, że było zajebiście dobre.
      Zaczęło się powoli ściemniać, a my nadal siedzieliśmy przy stole i popijając francuskie wino, wymienialiśmy się opowieściami.
  - Może zostałbyś ze mną na noc? Wiesz, ostatnio często mam wrażenie, że ktoś kręci się po domu i trochę się boję - mruknęła.
  - Jasne, nie ma sprawy. 
  - To ty idź się wykąp, a ja poczekam w sypialni. Możesz sobie później założyć szlafrok mojego męża. 
  - Okej... Dzięki - rzuciłem z lekką konsternacją i wparowałem do ogromnej łaźni z wielką wanną. To się nazywa życie! Wziąłem kąpiel z bąbelkami i zarzucając szlafrok jej męża, który nawet mi się spodobał, udałem się do sypialni. To co tam zastałem było kolejną niespodzianką. Sarah leżała na łóżku naga i trzymając w dłoni kieliszek z winem uśmiechała się do mnie cwaniacko.
  - Eeeem... a twój mąż? - Pierwszy raz tego dnia poczułem się bardziej rozważny od Francuzki, ale jej niegrzeczna strona bardzo mnie podniecała.
  - A myślisz, że on to mnie przez te dwa miesiące nie zdradza? Potrzebuję mężczyzny. Potrzebuję rozkoszy. Steven, proszę. Kochaj się ze mną, ja ci zapłacę! - Czy ja dobrze słyszę? Kobieta odłożyła kieliszek i palcem zachęciła mnie, żeby się zbliżył. Rzuciłem się na nią, jak lew na zwierzynę! Trafiła mi się... prawdziwa zdobycz.