niedziela, 16 lipca 2017

Wake up... time to die! [44]








~Z perspektywy Stevena~


      Dzień po koncercie w Cape Girardeau udaliśmy się do Dallas naszym, jak go nazywam, wesołym autokarem. Czemu wesołym? Chyba z łatwością można się domyśleć. Mieliśmy w nim wszystko, czego alkoholik, narkoman lub erotoman zapragnął. Nie woziliśmy co prawda zbyt wielu groupies, ale gazetek z nagimi paniami nam nie brakowało. Nawet Camille je oglądała, tłumacząc nam ciągle, że te wszystkie zdjęcia są wyretuszowane. Ale co nas to obchodziło? Najważniejsze, że stanowiły przyjemny widok dla oka, nie?
      Dwudziesty trzeci lipca był nie tylko dniem odpoczynku przed kolejnym koncertem, ale i dniem urodzin mojego przyjaciela, a mianowicie pieprzonego Slasha. Z tej okazji piliśmy przez całą drogę, co w gruncie rzeczy nie różniło się od poprzednich podróży, ale... Nieważne. Szatynka w każdym razie poinformowała nas po tajniacku, że ma zamiar wyprawić wieczorem zajebistą imprezę i jest nawet gotowa załatwić tort. Sam podpowiadałem, jaki napis ma się na nim znaleźć. Powiadomiła nas również o tym, że ma zamiar zaprosić na nią chłopaków z Aerosmith, ale uznaliśmy to za zwykły żart. Raz, że organizatorzy i ochroniarze nie pozwoliliby jej się z nimi skontaktować, a nawet jeśli? Wątpiłbym w ich przyjście. ONI... z nami? 
      Po dotarciu na miejsce każdy udał się grzecznie ze swoimi walizkami (ehm, nasze rzeczy zazwyczaj upchane były w jakieś siatki) do wyznaczonych przez cycatą recepcjonistkę pokojów, żeby się nieco odświeżyć, a potem mieliśmy zebrać się w jakiejś sali na dole w celu przygotowania wcześniej wspomnianej popijawy. 
   - Weźcie prysznic, przebierzcie się i za godzinę widzimy się na dole. - Zarządziła Cam jeszcze w autokarze, podczas gdy Saul akurat załatwiał potrzebę w pobliskim lasku. Gitarzysta o tym nie wiedział, ale naprawdę szło z nim dziś współpracować. Sikał co pół godziny, a dziewczyna miała w tym czasie okazję sprzedawać nam kolejne szczegóły jej pomysłu. Nie domyślał się więc nic a nic, ale może to też kwestia tego, że od rana był nawalony? Miałem tylko nadzieję, że wieczorem nie wyląduje twarzą w torcie. 
Wracając! Postanowiłem pominąć dwa pierwsze punkty jej polecenia, bo myłem się przecież dwa dni temu, a jeżeli chodzi o ciuchy - powąchałem się pod pachami, nie cuchnąłem. Oglądałem więc przez godzinę jakieś pornole, a potem grzecznie zszedłem na dół, spotykając się na schodach z Duffem. 
   - Gdzie ona w ogóle chce to organizować? - Zapytał mnie, jak gdybym znał odpowiedź. 
   - Na dole jest niezła sala, sami zobaczcie - odezwał się głos za nami, więc z lekka wystraszeni odwróciliśmy się gwałtownie do tyłu. Camille przepchnęła się szybko między nami i zbiegłszy po schodach zniknęła gdzieś za zakrętem. Nie pozostało nam nic innego jak tylko iść w jej ślady. Pół minuty później znajdowaliśmy się już w rzeczywiście sporawym pomieszczeniu, które chyba miało służyć jakimś spotkaniom, konferencjom czy jak to się tam nazywa. Naszym zadaniem było przekształcenie go w salę do ostrego melanżu, toteż poprzesuwaliśmy wszystkie stoliki i krzesła pod ścianę, tak że środek był cały wolny. 
   - Coś czuję, że dzisiaj zostanę królem parkietu - zakomunikował nam McKagan i zaczął kręcić bioderkami, stukając nimi co chwilę pogłębioną w myślach Camille. 
   - Nad czym się tak zastanawiasz, kochana? - Uwiesiłem się na jej ramieniu i spojrzałem jej głęboko w oczy. 
   - Nad wszystkim! Trzeba zorganizować alkohol, coś do żarcia. Sprzęt grający, jakieś kasety! Cholera, skąd my teraz weźmiemy kasety. - Złapała się za głowę. - Rany, i ten tort. Alan zamówił go z jakiejś cukierni, ale jak ja tam kurwa trafię! - Zaczęła panikować, na co taki zaradny chłopak jak ja nie mógł pozwolić. 
Stanąłem naprzeciwko niej i położyłem dłonie na jej ramionach. Podniosła na mnie zafrasowane spojrzenie. 
    - Nic się nie bój. Ja znajdę cukiernię, Duff pójdzie po trunki.
  - O tak, tak, nie ma problemu! - Ta, ten to miał radar na słowo "trunki". I wszelkie wyrazy bliskoznaczne.
Mrugnąłem do niej porozumiewawczo. 
   - Izzy, załatwisz wieżę i kasety, nie? - Zwróciłem się do bruneta, popalającego aktualnie fajkę pod jedną ze ścian. Gitarzysta skinął krótko głową i wyszedł z sali. No, takich ludzi to ja lubię. Dajesz mu najtrudniejsze zadanie i nie otrzymujesz w zamian żadnych sprzeciwów. 
   - To ja załatwię coś do jedzenia. - Dodała dziewczyna, już znacznie spokojniejsza niż przed paroma sekundami. - A gdzie tak właściwie jest Axl? Myślałam, że nam pomoże. 
To się chyba przeliczyłaś, skarbie... 
   - Świetnie, jeszcze będzie trzeba do niego zajrzeć. - Westchnęła. 
Spojrzałem na nią litościwie. 
   - Dobra, biorę to na siebie. No, do roboty. 
 - Tak jest. - Zasalutowałem i pociągnąwszy za łokieć wciąż podrygującego w rytm świszczącej żarówki basistę, ruszyłem z nim na miasto. Trochę szlak mnie trafił kiedy będąc już kawał drogi od hotelu uzmysłowiłem sobie, że nie wziąłem od Alana adresu owej cukierni, ale ... Stay calm, Adler, do wieczora jeszcze szmat czasu. Spokojnie zdążę!











~Z perspektywy Camille~


      Zanim udałam się na zakupy, postanowiłam zahaczyć o pokój Rudego szajbusa, do którego nikt od wczoraj nie miał odwagi zagadać. Jego wczorajszy atak złości oraz dzisiejsze milczenie nie zwiastowały rzecz jasna nic dobrego i miałam słuszność przypuszczać, że miało to jakiś związek z moją przyjaciółką. Jej imię obiło mi się bowiem o uszy podczas jego "rozmowy" przez telefon. Nie dzwoniłam do niej, bo tak naprawdę nie było kiedy. Wczorajszy dzień z pewnością nie był na to odpowiednią porą, a dziś z samego rana musieliśmy władować się do autokaru i ruszać w drogę. Natomiast teraz moim priorytetem był pewien pijany dupek, któremu głupia organizowałam przyjęcie. Trudno, może kiedyś mi się odwdzięczy. 
   - Hej, tu Cam, mogę wejść? - Zawołałam stanąwszy pod jego pokojem. Pukanie do drzwi nie spotkało się bowiem z żadną odpowiedzią. 
   - Możesz. - Usłyszałam o dziwo, więc nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Wokalista siedział na parapecie i palił, sądząc po zawalonej popielniczce, fajkę za fajką. 
Nie podchodziłam do niego i nie kładłam dłoni na jego ramieniu, bo pewnie tylko niepotrzebnie bym go tym wkurwiła. Usiadłam po prostu na łóżku i skubiąc skrawek swojej koszuli zaczęłam się zastanawiać jak tu, z psychologicznego punktu widzenia, należy podejść takiego osobnika.
  - Będziesz na imprezie, nie? - Zagadnęłam nie mając lepszego pomysłu na rozpoczęcie tej rozmowy. 
   - Nie wiem, nie mam szczerze mówiąc ochoty. 
No tak...
 - Ale to urodziny twojego kumpla, będzie zadowolony z twojej obecności... - mamrotałam nieporadnie. Rose zerknął na mnie po raz pierwszy tego dnia i parsknął drwiąco, co naturalnie nie dodało mi pewności siebie. 
   - Slash będzie miał w to wyjebane. Ba, nawet nie będzie pamiętał kto był a kto nie był. O ile w ogóle będzie pamiętał, że wyprawiłaś mu urodziny. - Nie wiedzieć czemu poczułam nieprzyjemny ból brzucha, a moje oczy w momencie stały się zaszklone. Może w jakimś stopniu miał rację, ale doskonale wiedział, że tymi słowami sprawia mi przykrość. Czułam jakby robił to z czystą premedytacją.
   - Przestań... - wysyczałam przez zaciśniętą szczękę. Axl przyjrzał mi się uważnie, po czym kontynuował swoją uszczypliwą gadkę. 
  - Nie oszukuj się, to strata czasu. Pewnie nawet zapomni ci podziękować. Wszyscy widzą, że ma cię w dupie, a ty przeżywasz tą imprezę jak mrówka okres. 
Odwróciłam się błyskawicznie na pięcie, żeby nie pokazać mu jak bardzo mnie wkurwił i jednocześnie ubliżył, ale pociągając za klamkę musiałam odwrócić się na jeszcze jedną chwilę i coś dopowiedzieć.
 - Wybacz, że nie mam takiego podejścia jak ty. Naprawdę. Przepraszam, że się wami przejmuję i tak właściwie to przyszłam tu po to, żeby sprawdzić co się z tobą dzieje, bo inni srają w majtki, a ja się o ciebie martwię. Głupia ze mnie cipa. - Uśmiechnęłam się gorzko spoglądając gdzieś w sufit. - Gdybyś jednak miał ochotę przyjść na to głupie przyjęcie, które owa naiwna cipa organizuje, byłoby jej miło. - To powiedziawszy zamknęłam drzwi od jego pokoju i biorąc kilka głębszych oddechów ruszyłam przed siebie. Dokładniej mówiąc do najbliższego sklepu, w którym chciałam zakupić jakieś chipsy i inne zajebiście pożywne przekąski. Oczywiście moja natura nie pozwoliła mi zapomnieć o tej jakże miłej konwersacji i całą drogę ją przeżywałam. Tak czy inaczej byłam zadowolona z faktu, że nie zeszłam na jego poziom i nie odcięłam mu się w jakiś równie cierpki sposób. Wolałam zachować jako taką kulturę. I tak, naprawdę chciałam żeby do nas zszedł, a nie siedział sam w swoim pokoju, dokarmiając przy tym raka. 
        Dokładnie pięć minut przed dwudziestą miałam pójść do naszego pokoju i obudzić śpiącego Hudsona, który po tak długiej drzemce powinien być względnie trzeźwy. Następnie moim zadaniem było sprowadzenie go do naszej sali pod pretekstem, że tam znajduje się bar, a po naszym pojawieniu się, Duff zapaliłby światło i wszyscy krzyknęliby "Wszystkiego Najlepszego, Skurwielu!". Taki był plan. 
Niestety wszystko poszło się jebać, kiedy zorientowaliśmy się, że nie ma z nami Stevena, a tym samym tortu. 
   - Pewnie się zgubił - rzucił McKagan trzymając w dłoni opróżnioną już do połowy butelkę wódki, na co ja obdarzyłam go spojrzeniem w stylu: "Naprawdę?! No kurwa, odkryłeś Amerykę, mistrzu!". Blondyn chyba nawet tego nie dojrzał, był zbyt zamroczony. 
Towarzystwo, na które składała się cała nasza ekipa, łącznie z technicznymi, paroma znajomymi z LA, którzy postanowili dołączyć do nas na kilka koncertów oraz randomowymi gośćmi z hotelu, głównie płci przeciwnej, bo jak McKagan stwierdził - musiał mieć jakieś partnerki do tańca, rozglądało się po sobie zakłopotane, a niektórzy szeptali nawet między sobą, że "to będzie lipa" lub "na chuj komu tort, zacznijmy wreszcie pić!". A mi zachciało się z tego wszystkiego płakać, bo może nie byłam perfekcjonistką, ale w tym przypadku chciałam, żeby wszystko poszło po mojej myśli! 
Czekaliśmy pięć minut, dziesięć, piętnaście. W końcu minęło minut czterdzieści. Ludzie zaczęli narzekać, niektórzy szykowali się do wyjścia. Ostatecznie postanowiłam przełknąć fakt, że tortu nie będzie i po kilku namowach udałam się po Slasha. Spotkałam go akurat w drzwiach. 
   - O, jesteś. Właśnie miałem was szukać. Idziemy do baru? Czy może na miasto? - wymamrotał łapiąc mnie w talii. 
  - Może do baru, hm? Nie mam dziś ochoty na łażenie - odparłam starając się brzmieć przy tym jak najbardziej naturalnie i pociągnęłam go w znaną mi stronę. O mało nie dostałam zawału kiedy znalazłszy się przy wejściu zobaczyłam przed hotelem zziajanego Popcorna z pudełkiem w ręku. 
   - Slash! - krzyknęłam szarpnąwszy go tak, że znalazł się przede mną, ale tyłem do Adlera. Hudson zmarszczył w zdziwieniu swoje brwi. - Bo ja... - I co teraz do cholery, i co teraz?! Myśl, myśl, myśl. - Muszę ci coś wyznać. - To się teraz wkopałaś... Zastanawiając się gorączkowo co takiego interesującego mogę mu powiedzieć, spoglądałam przez jego plecy na Stevena. Chłopak zorientowawszy się, że tu stoimy, zrobił się blady jak ściana i zaczął w przedziwny sposób przesuwać się w kierunku schodów, znajdujących się niestety tuż obok nas. Gdy znajdował się już w bliskiej odległości od naszej dwójki, tak że Saul z samej ciekawości mógłby odwrócić się, żeby zobaczyć kto koło niego przechodzi, pochwyciłam w dłonie jego twarz i przyssałam się do jego ust. Całowałam się z nim przez dobrą minutę i za nic nie dałam mu się od siebie oderwać. 
   - Rany, powietrza. - Odetchnął, gdy dałam mu już spokój, po czym wytrzeszczył na mnie oczy. - Skąd ten nagły przypływ uczuć? Mam się bać? 
   - Po prostu chciałam ci powiedzieć, że cię kocham! - wypaliłam z zapewne rozbrajającą miną i przyklepawszy jeszcze parę razy jego czuprynę pociągnęłam go wreszcie na dół. 
  - Wydawało mi się, że tabliczka wskazywała bar w drugą stronę - gadał idąc za mną po schodach. 
   - Bo tu są dwa bary, ten jest lepszy - oznajmiłam szybko i uśmiechając się pod nosem pchnęłam wreszcie wielkie drzwi, za którymi, tak jak prosiłam, było z początku ciemno. 
  - To raczej nie jest... - Zanim zdążył dokończyć, światło zostało zapalone i głośne "Wszystkiego Najlepszego, Skurwielu, żyj nam sto lat!" rozbrzmiało chyba w całym hotelu. - O kurwa. - Mulat złapał się najpierw za głowę i cofając się krok do tyłu zaczął się głupio szczerzyć. Dobrze go znałam i wiedziałam, że był tym wszystkim onieśmielony, ale ścisnąwszy mocno jego dłoń wprowadziłam go do środka, a tam już wszyscy go otoczyli. I nie miał gdzie uciec! Zaraz oczywiście podszedł do niego Adler trzymając tort z napisem "Wszystkiego najlepszego z okazji pieprzonych urodzin, ty popaprańcu" i kilkoma powbijanymi w niego świeczkami. Gitarzysta na ten widok wydał się jeszcze bardziej zaskoczony, ale sądząc po nieznikającym z jego buzi uśmiechu, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Duff popchnął go na siedzenie, podał kubek z whisky, a następnie perkusista położył mu ciasto na kolanach i kazał pomyśleć życzenie. 
   - Żeby wątroba i płuca nigdy mi nie wysiadły - powiedział z zadowoleniem i zdmuchnął na raz wszystkie świeczki. Wszyscy zaczęli śpiewać, a raczej drzeć japy przy urodzinowej piosence, a ja pochwyciłam za aparat i rzecz jasna strzeliłam mu zdjęcie. 


        A później... Zaczęła się ostra balanga. W ruch poszła kaseta Def Leppard i w głośnikach zabrzmiało Pour Some Sugar On Me. Nim zdążyłam się zorientować, znalazłam się na środku parkietu i byłam żywo obracana przez Duffa. Dryblas trzymał się wyraźnie swojego postanowienia i całą imprezę wywijał jak prawdziwy tancerz. Pod koniec zaczęły mu się plątać nogi, ale nie poddawał się, a to się liczy najbardziej! Miło zaskoczyłam się gdy przy pierwszych dźwiękach Love Bites podszedł do mnie sam solenizant i zaprosił mnie do tańca. Tańczyliśmy typowego wolnego - przytuleni do siebie kołysaliśmy się w rytm muzyki. 
   - Dziękuję - wyszeptał mi do ucha, na co automatycznie uniosłam kącik ust do góry. Nawet w najmniejszym stopniu nie żałowałam, że wyprawiłam mu tą imprezę. Ktoś najwyraźniej się mylił... 
      Osoba ta mimo wszystko pojawiła się na przyjęciu. Co prawda przyszła dopiero po dwóch godzinach, ale sam fakt, że jednak to zrobiła autentycznie mnie ucieszył. Rudy stanąwszy przy drzwiach rozejrzał się po pomieszczeniu z rękoma schowanymi w kieszeniach i ostatecznie zatrzymał go na mnie. Nadal tkwiłam w objęciach Hudsona i już do nieco energiczniejszego utworu poruszałam biodrami. Axl uśmiechnął się do mnie przepraszająco. Puściłam do niego oczko dając mu tym samym znać, że nie jestem obrażona. I owszem, nie byłam. 
      Jakkolwiek jego przyjście tu wprawiło mnie w lekkie osłupienie, tak inni goście sprawili, że doznałam kompletnego szoku. Wszyscy doznali. 
   - Chyba się spóźniliśmy, chłopaki - odezwał się Tyler, kiedy Izzy specjalnie przyciszył muzykę, a wszyscy goście stanęli jak wryci i zaczęli im się przyglądać. Przez moment nikt nie wiedział co zrobić, ale w końcu wróciłam na Ziemię i podbiłam do muzyków. 
   - Spokojnie, tort jeszcze został, a my tu się dopiero rozkręcamy. - Wyszczerzyłam się szeroko i kiwnęłam głową na Gunsów, żeby się przybliżyli. 
   - A my to chyba się znamy - zwrócił się do mnie Perry, posyłając mi tym samym swój zajebisty uśmieszek. Okej, przyznaję się, ugięły się pode mną kolana. 
   - No pewnie, ta ślicznotka robiła nam kiedyś sesję! - Wokalista Aerosmith objął mnie ramieniem i spojrzał mi prosto w oczy. Zaraz zemdleję. 
Zabawne, wszyscy tu zgromadzeni patrzyli na mnie jakbym dokonała jakiegoś pieprzonego cudu. Co prawda trułam dupę Nivenowi przez parę ładnych godzin, żeby ten pogadał z menadżerem Aerosmith i zaprosił ich na tą imprezę, ale jaka tam w tym moja zasługa... Przyszli z własnej woli! 
    - Slash, chłopaku, podejdź no do staruszków! - Steven kiwnął na niego ręką. Saul zrobił niepewny krok w stronę Tylera. - Nie mamy dla ciebie żadnej butelki, bo alkohol nas brzydzi, ale mamy coś dla ciebie i reszty chłopaków. Tom, daj no te koszulki. 
Basista wyszedł nieco do przodu i podał każdemu z Gunsów po jednej koszulce. 
Chłopaki rozwinęli je z niemałą ciekawością i szybko zorientowaliśmy się, że należały do samych członków Aerosmith. Na każdej własnoręcznie wypisane były ośrodki odwykowe, które muzycy odwiedzili. Gest ten był bez wątpienia aluzją do trybu życia, jakie Gunsi prowadzili, ale chłopcy nie wzięli tego do siebie. Przeciwnie, spodobały im się. Ludzie jeszcze długo rozpowiadali innym, że w tym właśnie momencie legendy rocka, jeszcze nie tak dawno uważane za złych chłopców przekazali Guns N' Roses "koszulki liderów". 
   - Dobra, Stradlin, nastaw no tą muzykę na głośniej! - krzyknął w stronę bruneta Joe. Rzeczywiście zrobiło się tu za cicho. Izzy posłusznie wykonał jego polecenie i zabawa zaczęła się na nowo. Aerosmith nie zamierzało opuszczać imprezy, a co lepsze - mieli ochotę uciąć sobie pogawędkę z chłopakami, których mieli okazję zobaczyć na żywo podczas ostatniego koncertu. Stwierdzili bez ogródek, że są pod ogromnym wrażeniem i widzą w nich wielki potencjał. Zdobyli się nawet na gratulacje w związku z sukcesem jaki odniosło Appetite For Destruction i ze śmiechem dodali, że mają powody do obaw. W końcu kto słyszał o tym, żeby supportujący zespół miał lepsze wyniki niż liderzy, nie? 
Gunsi byli wniebowzięci, że mają okazję rozmawiać ze swoimi idolami i jeszcze słuchać ich pochwał. Szczerze mogłam przyznać, że impreza ta przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wypadła lepiej, niż ją sobie planowałam. Fuck yeah!

   








~Z perspektywy Julie~

     
         Zawzięte pukanie do drzwi wyrwało mnie z porywającej czynności, jaką było szlochanie w poduszkę (co nad wyraz mnie irytowało, bo kojarzyło mi się z tymi wszystkimi głupimi serialami) i nie czekając ani chwili pobiegłam je otworzyć. W gruncie rzeczy nie wiedziałam kogo się za nimi spodziewać, ale każdy bodziec odrywający mnie od tego bezustannego rozmyślania, które wręcz rozsadzało mi głowę, był teraz na miarę złota. 
Pociągnęłam dwa razy nosem, otarłam mokre od łez oczy i nie zerkając w wizjer przekręciłam zamek, otwierając drzwi na oścież. Błąd. 
Tak szybko jak chciałam je otworzyć, tak szybko miałam ochotę je zamknąć. I prawie udało mi się to zrobić, ale jego but mi to uniemożliwił. Podniosłam na niego niechętnie wzrok i starałam się przybrać złowrogi wyraz twarzy. Chłopak kładąc jednak dłoń na drzwiach zaczął się ze mną siłować, a ja niestety nie miałam z nim najmniejszych szans. Liczący ponad metr dziewięćdziesiąt blondyn był raczej średnim przeciwnikiem dla mojej osoby. Albo na odwrót - to ja byłam kiepską przeciwniczką, dlatego poddałam się od razu i pozwoliłam wejść mu do środka. Chciałam załatwić to na klatce, tak żeby nie przekroczył progu mieszkania, ale Baz lubił władowywać się nieproszony.
   - Daj spokój, musimy pogadać. Jak dorośli ludzie - prychnął jakby zdegustowany moim podejściem i odwróciwszy głowę w stronę salonu, udał się tam, żeby następnie walnąć się na kanapę. Ruszyłam za nim, ale ani myślałam zająć miejsce koło niego. Stanęłam oparta o ścianę naprzeciwko wokalisty i zaczęłam wpatrywać się w podłogę. 
  - Zachowaliśmy się jak gówniarze, a nie dorośli ludzie - wymamrotałam smętnie, odganiając od siebie wczorajsze wspomnienie. 
   - No wiesz, w końcu mam jedyne dwadzieścia lat - odparł z kiepskim humorem. 
   - A ja dwadzieścia cztery kurwa. 
   - Serio? - Zdziwił się. - Hm, no popatrz, zawsze lubiłem starsze. 
Zgromiłam go spojrzeniem, na co ten uniósł ręce do góry. 
   - Okej, postaram się być poważnym. 
   - Ty nie potrafisz być poważny - mruknęłam cynicznie.
   - Nie? To patrz. 
Spojrzałam na niego, tylko po to żeby zobaczyć jak ten przybiera kamienną twarz i ani mrugnąwszy gapi się na mnie.
   - O tym mówię. - Wywróciłam oczami. Jakkolwiek zawsze lubiłam jego towarzystwo i tolerowałam to jego wydurnianie się, tak teraz doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Miałam ochotę wywalić go za drzwi, a z drugiej zaś strony chciałam mieć tą rozmowę już za sobą. Tylko o czym tu mówić? 
   - Okej, rozumiem, że żałujesz tego co wczoraj między nami zaszło, ale wiedz, że ja też! - Uniósł głos, ale zaraz palnął się w głowę. - To znaczy było mi z tobą świetnie, masz boskie ciało i...
Złożyłam dłonie w błagalnym geście, bo nie chciałam tego słuchać. Czułam się cholernie zawstydzona i brzydził mnie fakt, że ktoś inny miał ze mną do czynienia... w łóżku. Sebastian na szczęście się zamknął. 
   - Po prostu źle zacząłem. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Jesteś świetna, ale ta nasza akcja popsuła parę rzeczy... Naszą relację chociażby. 
Gestem dłoni namówiłam go, żeby kontynuował. Właściwie to ciekawiło mnie jak on do tej sytuacji podchodzi. I co chce zrobić z tym dalej. 
   - Bo, pomijając moje zarywanie do ciebie, wiesz, taka już moja natura, robiłem to raczej w ramach żartów niż na poważnie, to ja, naprawdę cię lubię, ale jako dobrą kumpelę, którą okej, przyznaję się, myślałem kiedyś żeby zaliczyć, ale to nadmiar procentów i chyba nieobecność Marie sprawił, że wprowadziłem tą zachciankę w życie - trajkotał jak najęty. - Poza tym ty nie protestowałaś... No wiesz, chyba oboje postradaliśmy zmysły i możesz sobie mówić, że jestem niewyżytym dupkiem, świnią i tak dalej, ale MUSISZ - Tu uniósł palec do góry. - Przyznać, że OBOJE tego w jakimś stopniu chcieliśmy i wina tkwi po obu stronach. 
   - Tak, zgadzam się z tobą. - Odchrząknęłam przytakując delikatnie głową. Odpowiedź ta nie była mi na rękę, ale należałam do szczerych ludzi i to co powiedział było prawdą. Oboje daliśmy dupy. 
   - No... - Chyba nieco zdziwił się, że bez zająknięcia przyznałam mu rację. - Kontynuując... Myślę, że zgodzisz się ze mną, że ten... Wczorajszy ogień jaki rozpaliliśmy już zgasł i... Ja pierdolę, jaki ze mnie poeta. - Mimowolnie uniosłam kącik ust do góry. - Po prostu nasz skok w bok nie niesie za sobą żadnych zobowiązań i powinniśmy o tym zapomnieć. Albo nawet nie zapomnieć, a zwyczajnie... - Zaczął drapać się po głowie. 
   - Nie dopuścić, żeby to powtórzyło się jeszcze raz. - Postanowiłam dokończyć. 
   - O, właśnie. Zrobiliśmy błąd, mamy to na uwadze i niech to będzie dla nas nauczka, że zdrada to nic fajnego. Wierz mi czy nie, ale ja też mam wyrzuty sumienia! - Wow, Sebastian Bach jest w tym momencie śmiertelnie poważny. - Pokłóciłem się z Marie, fakt, ale kurwa kocham tą dziewczynę i nie chcę się z nią rozstawać. Stąd mam do ciebie ogromną prośbę... 
   - Nie powiem jej - odpowiedziałam mu, zanim ten zdążył zapytać. Chłopak odetchnął z ulgą. Wprawdzie ja należałam do osób, które nie potrafiłyby utrzymywać takiej tajemnicy zbyt długo, a świadomość, że oszukuję drugą połówkę nie dawałaby mi spokoju, ale szanowałam jego wybór. Gdyby Marie dowiedziała się o tym, że jej facet przespał się ze mną - sytuacja z pewnością nie wyglądałaby za ciekawie. I pomijając już to, że pewnie dostałabym od niej w mordę, bo to byłabym w stanie zaakceptować, należy mi się, to nie mogłabym sobie wybaczyć, że zniszczyłam ich związek. Dziewczyna wydawała mi się bowiem należeć do lasek, które nie patyczkują się z facetami, więc pewnie kazałaby Bazowi spierdalać. A jeśli ten twierdzi, że ją kocha i mu na niej zależy - niech trzyma język za zębami. W końcu moje wyznanie prawdy Rudemu nie wyszło mi na dobre. 
Jesteś dziwką, która rozwaliła dwa związki naraz... Jego słowa huczały mi ciągle w uszach, a nawet zaczęłam łapać się na tym, że sama powtarzałam je sobie w myślach. No, przynajmniej rozwaliłam jeden związek, a nie dwa. Marne pocieszenie, ale zawsze jakieś. 
   - Dzięki, wiedziałem, że z ciebie równa laska! - Baz podniósł się gwałtownie z kanapy i po chwili tkwiłam w jego objęciach. Puścił mnie dopiero wtedy gdy zaczęłam mu moczyć koszulkę nową porcją łez, świetnie. - Heeej, co się dzieje? - Przyglądał mi się z zatroskaną miną i odgarniał kosmyki moich włosów, które przykleiły mi się do wilgotnych policzków. Kiwałam przecząco głową, ukazując tym samym, że nic mi nie jest, ale chyba tego nie kupował. Okej, kto by to kupił. Zazwyczaj nie płacze się bez powodu. 
   - Ehm, czy ty... Coś do mnie... Czujesz? - wydukał z wyczuwalnym lękiem w głosie. 
   - Nie, idioto! - rzuciłam przez płacz, co wprowadziło go w jeszcze większe zdezorientowanie. Nawet zrobiło mi się go przez moment żal. Pewnie czuł się jakby miał styczność z kompletną wariatką. 
   - O rany! To ja też zacznę płakać! - Wykrzyknął nagle i zaczął przecierać dłońmi oczy. Zaśmiałam się przez łzy.
Baz nie zastanawiając się długo zawiesił na moim ramieniu swoją rękę i poprowadził mnie z powrotem na kanapę. 
   - Siadaj i mów. Bo jak nie, to stąd nie wyjdę. - "Zagroził" mi.
   - Okej, to powiem - burknęłam, po czym oboje parsknęliśmy krótkim śmiechem. Wysmarkałam jeszcze nos, znowu przetarłam dłonią załzawione oczy, a potem utkwiłam je w brązowych tęczówkach Sebastiana, który cierpliwie czekał aż mu wszystko wyjaśnię. 
   - Chodzi o Axla. Zadzwoniłam do niego wczoraj, już po wszystkim. I powiedziałam co się wydarzyło. 
Sebastian skrzywił się w charakterystyczny dla siebie sposób, ale nie odezwawszy się czekał, co powiem dalej. Raczej nie skakał z radości na wieść o tym, że jego porywczy kumpel wie o tym, że ten posuwał mu laskę. 
   - Ma mnie za totalną zdzirę... I chyba nie chce mnie już znać. 
   - O w to akurat nie uwierzę - wtrącił. 
 - To uwierz... Mówił do mnie w tak pogardliwy sposób, że... - Westchnęłam głośno. - Nienawidzi mnie. I jasne, ma do tego prawo. Co prawda on też kilkakrotnie zdradził mnie z jakimiś dziwkami, ale nigdy z moją koleżanką. 
   - Ej, nie usprawiedliwiaj go w ten sposób! - Ochrzanił mnie. - Zdrada to zdrada. Tym bardziej, że jemu zdarzyła się nie raz. Sam jest zdzirą. - Zamyślił się przez chwilę. - Tylko męską. 
   - Ale on nie ma z tego powodu wyrzutów. A ja mam! Cholerne!
   - Słuchaj, znam go już trochę - zaczął, kładąc dłoń na moim ramieniu. - ZAWSZE reaguje nerwowo, ale jestem pewien, że gdy wszystko sobie przemyśli, emocje opadną i tak dalej, to na bank będzie chciał z tobą porozmawiać, nie odpuści sobie tak łatwo. Zobacz, ile już razem jesteście? Ile razy się kłóciliście? Zawsze do siebie wracacie i teraz też tak będzie. My faceci mamy tą swoją pieprzoną dumę i udajemy, że takie rzeczy nas nie ruszają. Ale ruszają! W końcu pęknie, spokojnie. 
  - Okej, nie sądziłam, że to powiem, ale trochę mnie w sumie pocieszyłeś. I to nie sarkazm - oznajmiłam, po czym wymieniliśmy się delikatnym uśmiechem. - Ale to nie zmienia faktu, że mam pieprzonego doła. 
   - Ja też! Dlatego zabieram cię do nas. Zamówimy pizzę, obejrzymy jakiś film, hm? - Zaproponował i jak zwykle zrobił minę, która nie znosiła sprzeciwów. Ale tym razem się bez nich nie obeszło. 
   - Nie ma mowy. Już widzę wzrok chłopaków. 
   - Oni nic nie wiedzą.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi. 
Sekunda, dwie, pięć...
   - No okej, wiedzą. I szczerze powiedziawszy Rachel jest na mnie wkurwiony jak nie wiem. Na ciebie chyba też. Ale hej, numerek z nim, a numerek ze mną to nadal to samo. No, może z jedną małą różnicą. Ja dymam lepiej. - Pokiwał wymownie brwiami i wyszczerzył się łobuzersko. Walnęłam go z pięści w klatkę. 
   - Głupi jesteś jak but. 
  - Ale buty wcale nie są głupie. Skąd w ogóle wzięło się to powiedzenie, hę? - Otworzył bezradnie ręce. Przemilczałam to.
   - To może pójdziemy gdzieś sami? Znam fajną knajpkę, niedale...
  - Baz. - Przerwałam mu. - To naprawdę nie jest dobry pomysł, żebyśmy się razem pokazywali. 
Sebastian zamknął buzię i zagryzłszy wargę doszedł chyba do wniosku, że mam rację. Zaczął coś jeszcze mówić, ale przestałam go słuchać, gdy moją głowę naszła nieoczekiwana myśl, a może raczej plan, który byłam gotowa wcielić w życie od zaraz. Oczywiście rozważyłam na szybko wszystkie za i przeciw i mimo że tych drugich było więcej, to nie mogłam wybić sobie tego pomysłu z głowy. Kurwa, zrobię to. 
   - Ju, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Zapytał z grymasem. 
   - Co? - Ściągnęłam brwi. - Nie. 
   - Dzięki. 
   - Baz, lecę do nich - oznajmiłam bardzo oficjalnym tonem i wstając jak oparzona, popędziłam do szafy aby wyciągnąć z niej walizkę. 
   - Do nich czyli gdzie? - Blondyn najwyraźniej mnie nie zrozumiał. 
  - No jak to gdzie?! Do Gunsów! Sprawdzę zaraz gdzie grają kolejny koncert i kupię bilet na samolot. Muszę z nim pogadać. 
   - Ale tak już... Teraz? Nie za pochopna decyzja? 
  - Pewnie, że pochopna. Ale taka już kurwa jestem. - Skwitowałam i wyganiając go za drzwi, zaczęłam się pakować. 








~*~

Hania, wniosek rozpatrzony pozytywnie. 
IDĘ JAK BURZA, CO. 

Osobom, które komentują bardzo bardzo dziękuję! I hej, anonimku, śmiało się ujawniaj! 
Pod tym rozdziałem oczywiście też będę żebrać o komentarze. 
A tak serio - fajnie jest znać po prostu opinię czytelników :)

Do następnego!


niedziela, 9 lipca 2017

Wake up... time to die! [43]







~Z perspektywy Julie~

      
     Godzina piąta rano. Pierdolona piąta rano. Leżę. Z zamkniętymi oczami, bo za nic nie chcą się otworzyć. Jest mi wygodnie. Nawet bardzo. Owinięta kołdrą jak naleśnik ani myślę, aby się z niej odwinąć. Śpiąca. Cholernie śpiąca. Trzeba być potworem, żeby mnie teraz budzić. Wyrywać z tak cudownego stanu. Trzeba być pojebanym, żeby o piątej rano trzymać łapę na dzwonku do czyichś drzwi i nie odpuszczać nawet po pięciu minutach. Trzeba być moją zasraną sąsiadką, którą przysięgam, że kiedyś zabiję. U k a t r u p i ę. 
      Kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam kto za nimi stoi przez moją głowę przeszła nawet niepokojąca myśl, że może... no nie wiem, budynek się pali i staruszkę ruszyło sumienie, postanowiła mnie ostrzec. Albo pies jej zdechł i przyszła mi się wypłakać, co w gruncie rzeczy byłoby wyśmienitą wiadomością. Tak, tak, miłośnicy zwierząt nie pozostawiliby na mnie suchej nitki. Tak czy inaczej przez chwilę sądziłam, że może jej wczesna wizyta znajdzie treściwe uzasadnienie i może nie wyprowadzi mnie z równowagi, bo zaręczam - niewyspanie oznaczało, że tego dnia będę chodziła nabuzowana. 
Powód tak wczesnej pobudki?
   - Macie mąkę? Bo akurat mi zabrakło - mruknęła wcześniej jeszcze fukając na mnie, że musiała tak długo czekać aż wstanę. 
Zatelepało mną, ale postanowiłam być twarda. Kazałam jej chwilę poczekać i ruszyłam szybko do kuchni. Przez moment myślałam czy nie dać jej koki, której akurat nam jeszcze trochę zostało, ale uznałam, że nie będę marnować towaru. Dałam jej tą mąkę. Dokładniej rzecz ujmując 1/3 mąki. 2/3 stanowił środek na przeczyszczenie. 
  - Proszę - odparłam uprzejmie i posyłając jej życzliwy, sąsiedzki uśmiech podałam słoiczek z białym proszkiem. 
   - No, to teraz mogę się zabrać za pieczenie ciasteczek - wymamrotała pod nosem i nie wysilając się na żadne 'dziękuję' odwróciła się ode mnie i ruszyła w swoją stronę.
   - Na pewno będą pyszne. - Dodałam, po czym zatrzasnęłam z hukiem drzwi i czym prędzej poszłam rzucić się na łóżko. Miałam nadzieję, że szybko uda mi się zasnąć ponownie i zapomnę o tym nieprzyjemnym incydencie. Zawinęłam się w naleśnika. Przymknęłam powieki. Wtuliłam w poduszkę. Zaczęłam odpływać, aż tu nagle... Domofon.
     Okej, nagle oznaczało tak naprawdę godzinę trzynastą. W dalszym stopniu byłam jednak niewyspana i zła. Biorąc jednak poprawkę na to, że odwiedziny o godzinie trzynastej są czymś normalnym, szczególnie jeśli porównamy je do odwiedzin o godzinie piątej, kurwa, rano, wygrzebałam się z łóżka i poszłam otworzyć. Czekając aż ktoś wjedzie na moje piętro (wątpię aby komuś chciało wspinać się po schodach), wskoczyłam szybko w krótkie spodenki, bo moje wcześniejsze ubranie składało się tylko z koszulki i majtek, po czym przeczesałam szczotką sterczące we wszystkie strony włosy. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi i przez wizjer dostrzegłam... dostawcę pizzy? Otworzyłam drzwi w zdziwieniu. 
  - Zamawiała pani pizzę? - Zagadnął ze spuszczoną głową, na której znajdowała się czapka z daszkiem. Zsunięta tak, że zasłaniała mu twarz.
   - Nie?
Chłopak uniósł w końcu głowę do góry i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. 
   - Baz?! Co ty tu robisz?
  - Przynoszę obiad. Bolan mówił, że strasznie schudłaś i miał koleś rację! Jedz, modeleczko - rzucił władowawszy się do środka, po czym postawił pudełko na stole w kuchni. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za nim. 
 - A wiesz, chętnie - stwierdziłam i zasiadłam do jedzenia jak wygłodniały facet. Hawajska, kocham! - Od kiedy jesteś dostawcą? - Zapytałam z pełną buzią, chrzaniąc, że to niekulturalne. On odpowiedział mi w taki sam sposób, więc co się miałam krępować?
   - A dorabiam sobie tak od paru tygodni. Akurat jeden gościu z bloku naprzeciwko stwierdził, że on jednak nie ma ochoty na pizzę, a że był to mój ostatni klient to stwierdziłem, że przyjdę do ciebie. Zresztą, chłopaki kazali mi pozapraszać ludzi na imprezę dziś wieczorem, więc załatwiłem dwie rzeczy naraz: nakarmiłem chudzinę i dopilnowałem, żeby nie siedziała dziś sama na chacie. - Puścił do mnie oczko. 
   - To bardzo miłe z waszej strony...
   - WIEMY. Żadnego ale, masz być i koniec. 
Rany, co mnie tak nagle wszyscy oczekują na tych imprezach? Normalnie gość specjalny! Nie ma Julie, nie ma zabawy.
   - Poza tym Bolan bardzo chce żebyś przyszła. - Zaczął się szczerzyć w głupawy sposób i kiwać wymownie brwiami. Rzuciłam w niego końcówką pizzy, która odbiwszy się od jego głowy zleciała na podłogę, a potem znalazła się w jego żołądku. 
  - Dawno nie myłam podłogi - zakomunikowałam, ale ten nieprzejęty wzruszył tylko ramionami. Faceci...
  - Przyjdź, przyjdź, bo chłopak będzie smutny i jeszcze będę musiał podtrzymywać go na duchu. Albo nie daj Boże zacznie pisać nam ckliwe teksty. - Kontynuował.
     - O taaak, na pewno się załamie i będzie chciał skoczyć z mostu. 
  - Albo połknąć środki nasenne! I gdzie my znajdziemy nowego basistę? 
Udaliśmy oboje, że głęboko się nad tym zastanawiamy.
   - Hm, no nie wiem... Może w każdym klubie w LA? - Zasugerowałam, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem. - Baz, nie pierdol takich głupot, bo ja i Rachel tylko się kumplujemy. Tak samo jak ja i ty. 
   - Uuu, chciałbym się kumplować tak jak ty i on. Podobno ostatnio odprowadzał cię od Motleyów. Zaprosiłaś go na górę? - Znowu przyjął minę kompletnego erotomana. 
   - Tak. A potem całą noc uprawialiśmy dziki seks. 
   - To dziwne, bo wrócił do domu przed drugą. 
Uśmiechnęłam się do niego pobłażliwie, bo chyba nadal nie docierało do niego, że robię sobie jaja. Kiedy w końcu zorientował się, że moje słowa były zwykłym sarkazmem wydał z siebie przeciągłe "Aaaa!" i klasnął w dłonie. - Czyli nic nie było.
   - Nie było i nie będzie, durniu. - Westchnęłam głośno i sięgnęłam po kolejny kawałek pizzy. - A co u Marie? - Zagaiłam z ciekawości. Naprawdę polubiłam tą jego dziewczynę, zdawała się być równą laską. A przede wszystkim wytrzymywała z tym osobnikiem! Nawet jak był pijany, co zdarzało się przecież bardzo często. 
  - A wyjechała do swojej mamusi na Florydę. Nie wiem ile tam posiedzi, pewnie najpierw będą musiały wszystko i wszystkich obgadać, wymienić się nowinkami, poplotkować. Może na Boże Narodzenie wróci... - Opowiadał z komiczną mimiką i gestykulacją. Marnował się w tej pizzerii, powinien był występować w klubach jako komik. 
   - Jakiś konkretny powód, twardzielu?
  - Muszę od ciebie odpocząć, Baz, za dużo ostatnio chlasz i za dużo nerwów mnie kosztujesz! - parodiował ją. Wywróciłam oczami. - A komu najlepiej pożalić się na faceta? No oczywiście, że mamusi! Wybór wręcz wyśmienity, bo jej matka mnie nie trawi, pierwszy raz poznaliśmy się jak posuwałem Marie w jej mieszkaniu na blacie kuchennym, a drzwi nie były zamknięte na klucz i jej mama weszła bez pukania... 
Zrobiłam wielkie oczy i czekałam, aż powie mi, że to żart. 
   - Serio. 
  









~Z perspektywy Slasha~


          Trzy dni po koncercie w Richfield byliśmy już w stanie Missouri i za chwilę mieliśmy wychodzić na scenę Show Me Center, aby ponownie dać czadu. Dodam, że dwa dni temu graliśmy jeszcze w Zachodniej Wirginii. Tempo było zwariowane i zazwyczaj jednodniowe przerwy od koncertowania musiały nam wystarczać. Ba, starczały. Czułem się jak ryba w wodzie i nawet nie myślałem o powrocie do LA. Dla mnie ta trasa mogła trwać wieczność, a koncerty mogliśmy dawać codziennie. Szczerze powiedziawszy tylko one trzymały mnie jeszcze jako tako przy życiu. Wolny czas poświęcałem bowiem na chlanie, ćpanie i żeby ładnie zrymować - Camille ruchanie. O ile ta nie była akurat na mnie obrażona lub nie latała robić wszystkim zdjęcia. Mała też była nieźle podjarana tą trasą i cieszyło mnie to. Lubiłem patrzeć jak angażuje się w to co robi, efekty jej pracy były świetne i mówię to całkowicie obiektywnie. Chłopaki i nasz menadżer również byli pod wrażeniem. Wracając do mojego aktywnego trybu życia... A, w dupie z nim. 
      Najfajniejszą rzeczą w naszych koncertach, bynajmniej mnie rajcowała ona najbardziej, były reakcje i odbiór ludzi, którzy nas słuchali. Aplauz był ogromny, a wołanie o bis nie omijał nas w żadnym mieście. Ponadto publiczność śpiewała razem z nami i co najważniejsze, dobrze się przy tym bawiła. Słyszeliśmy jak organizatorzy gadali między sobą, że zabieramy publiczność Aerosmith. Brzmiało to dla nas jak abstrakcja. My, chłopaczki z ulicy zbieramy lepsze recenzje niż nasi bohaterzy z dzieciństwa, legendarny zespół? Szok kurwa, szok. 
        Dzisiejszy występ w Cape Girardeau przebiegał równie zajebiście jak poprzednie. Ludzie pod sceną dostawali istnego szału, a ich nastroje podsycał tylko pewien Rudy furiat, który wychodząc na scenę przypominał dzikie zwierzę wypuszczone z klatki. Ta, ale dzięki tej naszej maskotce publiczność nas cholera uwielbiała. Jestem skromnym gościem i nie lubię się chwalić, ale uważałem nasz zespół za wyjątkowy. Wiedziałem, że mamy to COŚ, czego wiele glamowych zespolików z LA nie miało. Dzięki temu się przecież wybiliśmy i zostaliśmy dostrzeżeni przez wiele ważnych ludzi tudzież zajebistości. Jeśli o tym mowa - o mało nie pomyliłem strun kiedy z boku sceny dostrzegłem Joe Perrego i Brada Whitforda. Nigdy nie zjawiali się wcześniej, chyba nawet nie było im "wolno". A teraz stali tu, zerkali na nas jakby z uznaniem i zapewne oceniali nasz występ. Nie mogłem w to uwierzyć. Gdy Izzy, który stał w tym momencie najbliżej, przeniósł na mnie swój MamNaWszystkoWyjebane wzrok, posłałem mu wymowne spojrzenie i kiwnąłem głową w stronę naszych, śmiało ich tak nazwę, bohaterów. Brunet obrócił się w ich kierunku, po czym odwrócił się do mnie z miną, jaką zapewne to ja miałem przed chwilą. Posłaliśmy sobie krótkie uśmiechy i zaczęliśmy dawać z siebie jeszcze więcej. To podbudowujące uczucie było lepsze niż bycie na haju, poważnie. Był to kolejny przełom w mojej karierze. 
        Ha, nawet nie wiedziałem jak bardzo ten dzień będzie przełomowy. Po zejściu ze sceny czekała nas bowiem kurewsko niespodziewana informacja. Już widok podskakującego Alana, który gdyby miał włosy na bank by sobie je w tym momencie wyrywał był dość... e, dziwny. I wiedzieliśmy, że coś się za tym kryje. 
Rozejrzałem się w nadziei, że Brad i Joe jeszcze tu stoją, ale nie było po nich śladu. Szkoda, liczyłem na ich opinię. 
   - Jesteście gotowi na zajebiście dobrą wiadomość?! - krzyknęła rozradowana Camille, której Niven już najwyraźniej wszystko wyjawił. Przytaknęliśmy całą piątką. 
   - Appetite For Destruction jest numerem jeden na liście Billboard Hot 100! Jesteście kurwa najlepsi! Nawet Aerosmith się to nigdy nie przytrafiło! - wywrzeszczał Alan, który zresztą od początku powtarzał, że nasze supportowanie podczas tej trasy jest bezsensowne, bo toksyczni bliźniacy i ich banda nie są nam potrzebni do odniesienia sukcesu. Poniekąd... Miał kurwa rację. 
Przez minutę staliśmy kompletnie nieruchomo i żaden z nas nie mógł z siebie nic wydukać. Dopiero Camille i jej pretensjonalne 'Co z wami kurwa?! Cieszyć się!' "odczarowało" nas i zaczęliśmy krzyczeć jak pojebani. Oczywiście nie obyło się bez wiązanki przekleństw, ale przecież byliśmy usprawiedliwieni. Kto na taką wiadomość nie rzuciłby chociaż jednym 'Ja pierdolę!', hm?
   - Dzisiaj oficjalnie pozwalam wam pić chłopcy! Ba, sam stawiam! 
 - Alan, wiesz, że nigdy nie potrzebujemy twojego pozwolenia? - mruknął pytająco Duff, na co ten głośno westchnął i pokiwał twierdząco głową. - Ale że stawiasz to jestem zaskoczony, chyba cię nam podmienili. - Dodał, po czym podniósł niższego od siebie menadżera i cmoknął go w czoło. Wybuchnęliśmy śmiechem, o dziwo nawet zmieszany Alan zdobył się na wyszczerz. 
   - To już, zbiórka w moim pokoju za godzinę! - Wydał jakże zacny rozkaz Niven i wszyscy zaczęliśmy kierować się do naszego autokaru. 
   - Patrz. - Cam szturchnęła mnie ze śmiechem w ramię i wskazała palcem na Adlera, który uśmiechał się od ucha do ucha i wyglądał jak wypuszczony z psychiatryka. Albo ładniej mówiąc, jak pocieszny psiak. Duff kiwał się na lewo i prawo również nie kryjąc zadowolenia, Axl - ten to dopiero szedł jak paw. Głowa uniesiona do góry, plecy wyprostowane, zachowywał się jakby spodziewał się takiego sukcesu. Byłem jednak pewien, że nigdy mu się o tym nawet nie śniło. Tak czy inaczej cieszyłem się, że w końcu i on przejawiał jakąś radość. 
Jedyną osobą, która nie wykazywała żadnego większego entuzjazmu był Izzy. Objąłem szatynkę w pasie i pociągnąłem ją w stronę rytmicznego, który trzymał się bardziej z tyłu. 
   - Co jest? Nie cieszysz się? - Zaczepiłem go. 
   - Niby czym? Że dorwała nas komercha?
   - Jaka komercha, co ty gadasz, Izzy! - Wtrąciła Cam. - Wasza płyta nie ma nic wspólnego z komercją, ludzie sami ją docenili!
   - Może. Ale to nie zmienia faktu, że to nie to, czego pragnąłem. Myślałem, że będziemy zespołem z bardziej punkowym podejściem... A takie sukcesy nie mają z nim nic wspólnego - zakończył i przyspieszył kroku zostawiając nas w tyle. 
Spojrzeliśmy się na siebie z dziewczyną zdziwieni. 
   - Purysta - skomentowała z teatralnym westchnięciem, a ja postanowiłem, że na tym warto będzie zakończyć ten wątek, toteż nic więcej nie powiedziałem. Zacząłem się jedynie zastanawiać czy rzeczywiście nie tli się w rytmicznym chociaż odrobinę dumy i uczucia tryumfu? Hej, odrobina na pewno! 
Podrapałem się po głowie. 
Na pewno.






Kilka godzin później...






~Z perspektywy Julie~


     Nawaliłam się. Nawaliłam i to bardzo. Racjonalne myślenie wyłączyło mi się już spory czas temu i jedyne na co było mnie jeszcze stać to wmawianie sobie, że rzeczy, które mam ochotę zrobić są kompletnie nie na miejscu i będę ich żałować. Niestety było to cholernie trudne. Leżałam na łóżku z kolesiem, który mnie pociągał i sądząc po jego zamiarach, ja go w pewien sposób też. Dodatkowo odczuwałam złość i nieodpartą ochotę zdradzenia wokalisty, pokazania mu, że jak nie on, to inny. Dziecinne, wiem, ale pod wpływem alkoholu wydawało mi się to całkiem niezłym planem. A jak dochodziła do tego jeszcze myśl, że ja odkąd byliśmy razem nigdy nie przespałam się z innym, a jemu zdarzyło się posuwać inne nie raz, dochodziłam do wniosku, że jest to zwyczajnie niesprawiedliwe i nie powinnam mieć ani skrupułów, ani wyrzutów sumienia. Tylko dlaczego podświadomie czułam, że jak to zrobię, to będę je mieć? Na ten moment uważałam się przynajmniej za lepszą od niego, bo byłam wobec niego wierna. Ale pytanie czy nadal chciałam taką być?
     Pocałunki składane na mojej szyi świadczyły chyba o tym, że musiałam uporać się ze swoim niezdecydowaniem szybciej. Facet był napalony, a ja dotychczas nie zrobiłam nic, co świadczyłoby o moim braku zainteresowania. Mówiłam już, że się nawaliłam? I resztki mojego rozumu były wyżarte przez alkohol? Czy to mnie w jakiś sposób usprawiedliwia?
   - Chciałem to zrobić już za pierwszym naszym spotkaniem... - wymruczał mi do ucha i przejechał dłonią wzdłuż mojej talii, przez co przeszedł mnie drobny dreszczyk. Cholera. Ja naprawdę chciałam to zrobić.
   - Nie zauważyłam... - mruknęłam ze śmiechem.
   - Bo byłaś zbyt pijana.
  - I nie chciałeś tego wykorzystać? - Zaciekawiłam się.
  - Lubię jak kobiety pamiętają z jakim bogiem seksu miały do czynienia. A myślę, że jutro rano będziesz pamiętać każdy najdrobniejszy szczegół... - I kolejna porcja dreszczyku. Jego dłoń powędrowała pod moją koszulkę, a usta ponownie zbliżyły się do mojej szyi. Atmosfera w tej sypialni wynosiła już chyba z milion stopni i uświadomiłam sobie, że nie ma odwrotu. Wszelkie wątpliwości zaczęły się ulatniać i miałam wrażenie jakby ktoś inny użył mojego głosu, żeby wypowiedzieć pewną prośbę, albo raczej rozkaz...
   - Pieprz mnie...
     A potem wydarzyło się coś dziwnego, czego nawet nie potrafię w żaden sposób nazwać. Mogę to jedynie w niezbyt zrozumiały sposób opisać... Kiedy chłopak ścisnął moje nadgarstki i przywarł je mocno do łóżka, na wysokość mojej głowy - oczami wyobraźni widziałam jak robi to Axl. Pociągnięcie za włosy - skojarzyło mi się momentalnie z ostrymi kłótniami z Rose'm i naszymi bójkami. Lekkie zaciśnięcie dłoni na mojej szyi w momencie przerodziło się we wspomnienie pewnego okropnego wieczoru, kiedy to wokalista zwyczajnie się nade mną znęcał. Ale najgorszy był paradoksalnie pocałunek. Z początku zachłanny, wręcz bolesny, kiedy ten zagryzał moją wargę, a na koniec... To delikatne muśnięcie, tak czułe, że stanęły mi przed oczami najlepsze wspólne chwile. Bynajmniej nie z facetem, który teraz na mnie leżał. 











~Z perspektywy Axla~

   
   - Axl, telefon do ciebie. - Niven kiwnął na mnie głową z pomieszczenia obok, a następnie podał słuchawkę. Byłem zdziwiony, że ktoś chce ze mną gadać o trzeciej w nocy, a że nie miałem ochoty na pogawędki, postanowiłem szybko tą osobę spławić. Kiedy jednak usłyszałem po drugiej stronie zapłakany głos, rzucenie 'spierdalaj' stawało się nieco ciężkie, nawet dla takiego skurwiela jak ja. Tym bardziej, że ten szloch wydał mi się znajomy.
   - Mam już tego kurwa dość... - Zaczęła, zdawało mi się, że pod wpływem paru głębszych.
   - To się kurwa zabij - prychnąłem. Miała być to tylko ironiczna forma, ale kiedy odpowiedziała mi szybko 'okej', błyskawicznie się zreflektowałem. - Kurwa, żartowałem!
   - Ha, ha, ha.
 - Co się dzieje? - rzuciłem stanowczo, celowo brzmiąc na zniecierpliwionego. Próbowałem ukryć swoje poddenerwowanie, które z każdą sekundą instynktownie narastało. Dlaczego dziewczyna, która mnie nienawidziła dzwoniła do mnie w środku nocy z zupełnie innego miasta i w dodatku ryczała? Przestraszyłem się. 
   - Obiecujesz, że... że wysłuchasz m-mnie do... do końca? N-nie będziesz przerywał? - dukała przez płacz, ledwo ją rozumiałem. 
   - Julie, gadaj co się stało! - Podniosłem głos, tak że parę głów odwróciło się w moją stronę. Odsuwając słuchawkę na sekundę od ucha podszedłem do drzwi i zamknąłem je kopniakiem. Potem od razu przystawiłem ją z powrotem i słuchałem tego, co blondynka miała mi do powiedzenia. 
   - Ja... byłam na imprezie u Skid Row... Zaprosili mnie, a że... Miałam wolny wieczór, to poszłam... N-nie chciałam... Sie-siedzieć sama - mówiła spazmatycznie. Pierwsza myśl? Ktoś ją zgwałcił. Brzmiała jakby ktoś zrobił jej kurwa krzywdę. Mimowolnie zaczęła drżeć mi szczęka, ale czekałem co powie dalej. Chyba nawet nie potrafiłbym wydać z siebie teraz żadnego dźwięku.
   - Za dużo... wypiłam. Nie myślałam co robię! - Kolejny wybuch płaczu. Moje myśli obrały teraz nieco inny kierunek, tym razem moja dłoń automatycznie zacisnęła się pięść. 
   - Z kim... - wycedziłem przez zęby. - Rachel, tak? Zgadłem? Na pewno kurwa zgadłem... - mówiłem sam do siebie nie zważając na szloch po drugiej stronie słuchawki. - Wreszcie miałaś okazję, udało się, hm? 
   - Prze-przestań, on... On tu... w-w ogóle nie grał ża-żadnej roli... N-nie mieszaj go do... Do tego.
  - Dobra, słuchaj. Jesteśmy kurwa po koncercie, mamy fajne after-party. Przerywasz mi je, więc z łaski swojej mów szybciej, bo chcę wrócić do reszty i się do cholery trochę zrelaksować, a nie słuchać o tym, jak pijana dałaś komuś dupy. Bo dałaś prawda?! - Mimo że na początku posługiwałem się spokojnym, mocno sarkastycznym tonem, na koniec nie wytrzymałem i wydarłem się. 
   - Po-posłuchaj m-mnie... Ja poszłam do łóżka z Sebastianem, ale...
Ale - zabawne słowo. Takie niepozorne, nie? Ludzie lubią odwracać nim kota ogonem. Zazwyczaj zaczyna się wypowiedź jakimiś miłymi słowami, żeby zaraz dowalić jakimś 'ale' lub też, jak w tym przypadku, walą prosto z mostu, a potem sądzą, że załagodzą sprawę pierdolonym 'ale'. Tylko, że ja tego nie kupuję! Nie słucham tego co kryje się po 'ale', bo nie ma to kurwa żadnego znaczenia! Nie liczy się!
   - Z Sebastianem? To ciekawe, bo myślałem, że ma dziewczynę! Jak jej tam było... Marie, tak? Bardzo fajną parę tworzyli, wydawała się miła. Wiesz... To chyba czyni cię podwójną zdzirą, nie? - Jad wylewał się z moich ust jak potok. - Cholera, powiedz mi. Powiedz, bo strasznie mnie to ciekawi. Jak czujesz się z faktem, że jesteś dziwką do kwadratu, hm? Rozwaliłaś właśnie dwa związki naraz, dobra jesteś, naprawdę! Chyba należy ci się jakiś medal, nie? Mogę ci taki załatwić. Osobiście wygraweruję na nim napis "Dziwka roku"! 
Pierdolnąłem telefon na ziemię, wyrywając wcześniej kabel z kontaktu i zmiażdżyłem go kilkakrotnie kowbojkiem tak, że był już nie do uratowania. Następnie otworzyłem drzwi z impetem i rozejrzawszy się tylko przelotnie po zaskoczonych minach wszystkich zgromadzonych w pokoju, wyszedłem jak najszybciej z tego pomieszczenia. Słyszałem jak Alan biegnie za mną krzycząc, że zapłacę za straty ze swojego portfela, ale miałem go w czterech literach. Zarówno ja, jak i on wiedzieliśmy, że to on zajmie się pokrywaniem strat. Tego dnia zdemolowałem bowiem jeszcze cały swój pokój. 






~*~

I have nothing interesting to say.

Komentujcie!


środa, 5 lipca 2017

Wake up... time to die! [42]








~Z perspektywy Duffa~


      - Poproszę, yyy... jedną czystą. Tak, może być ta. - Skinąłem szybko głową kiedy ekspedientka ze znudzonym wyrazem twarzy podniosła się ociężale ze swojego miejsca i wskazała ręką na jedną z tańszych firm. - Zaraz, nie. Chcę najdroższą! - rzuciłem nagle podniesionym głosem. W momencie dotarło do mnie, że nie jestem jakimś tam menelem, tylko rozchwytywanym rockmanem na pieprzonej trasie! I nie mogę pić byle czego. 
Pani za kasą, wcześniej zmarszczywszy w zdziwieniu brwi, podeszła do innej półki i sięgnęła po butelkę, na której mieniła się... Zajebiście ładna cena, huh. Ale czym ja się przejmuję! - A niech pani jeszcze dwie poda, żebym nie musiał się wracać. - Zarechotałem, mając nadzieję, że wprowadzę między nami luźną atmosferę. Niestety babeczka miała mnie wyraźnie dość i wywróciwszy tylko oczami cofnęła się po kolejne butelki. Powinna się cieszyć, że tyle sobie zarobi na jednym kliencie, a nie. Zero uprzejmości w tym Richfield, rany. 
   - Czterdzieści osiem dolarów się należy, zapakować? Siatka kosztuje pię...
  - Nie trzeba! Od czego są kieszenie. - Zachichotałem ponownie, tym razem próbując ukryć swoje przerażenie, kiedy wygrzebawszy z kieszeni całą swoją kasę, zacząłem ją przeliczać i zorientowałem się, że nawet na dwie mi nie starczy! I co teraz? Przecież jak każę je odłożyć, to wyjdę na idiotę. Kompletnego, bo za takiego zwykłego już mnie,  nie wiedzieć czemu(!), ma. - Już chwileczkę, muszę trochę poszperać... - wymamrotałem i przekonany na sto procent, że w innych kieszeniach znajdę co najwyżej paczkę prezerwatyw i fajek, mimo wszystko starałem się sprawiać wrażenie szastającego forsą. Sądząc po jej minie - chyba tego nie kupowała. - Choleeera... Chyba zostawiłem pieniądze w hotelu... - Westchnąłem ostentacyjnie i zrezygnowany wzruszyłem ramionami. Boże, ona mnie zaraz zje. 
   - Ile ci brakuje? - Usłyszałem nagle głos obok. No anioł stróż mi ją zesłał! 
 - Dwadzieścia dolców... - Wykrzywiłem się w uśmiechu. Szatynka spojrzała najpierw na moje niedoszłe zakupy, potem na mnie i pokręciwszy głową wyciągnęła w końcu banknot i uratowała mi dupę. Albo raczej żołądek czy jakikolwiek narząd, który domagał się teraz procentów. (Okej, domagał to się zawsze.)
      Po wyjściu z monopolowego, kiedy oboje kierowaliśmy się w stronę naszego hotelu, zdałem sobie sprawę, że Camille nic nie kupiła. I coś mi tu naturalnie nie spasowało, bo z monopolowego nigdy nie wychodzi się z pustymi rękami. N I G D Y.
Powiedziałem jej więc, że chyba o czymś zapomniała, a ta klepiąc mnie po ramieniu uniosła kącik ust do góry i odparła, że wszystko poszło na mnie. 
   - Uuuups. - Podrapałem się nerwowo po głowie. 
   - Spokojnie, podzielisz się ze mną i będziemy kwita. Chyba nie miałeś zamiaru wypić trzech butelek sam. - Bardziej stwierdziła niż spytała. 
Oczywiście, że miałem. 
   - No jasne, że nie. - Schowałem ręce w kieszenie i odwróciłem głowę w drugą stronę.
   - Oszust. Wypiłbyś nawet cztery. 
   - Skąd ty to wszystko wiesz? - Byłem naprawdę pełen podziwu. 
   - Kobieca intuicja. - Puściła mi oczko. 
   - Ach, tak. Ona nigdy nie zawodzi! - Nie, nie, to nie sarkazm. Kobiety bywają upierdliwe, marudzą i ględzą, ale i tak zawsze wychodzi na to, że mają rację. Bez nich faceci nie trafiliby palcem do dupy i byłem gotowy przyznać to na głos. A typki, które uważały się za mądrzejsze od nich i nazywały je zabawkami potrzebnymi tylko do jednego, autentycznie mnie wkurwiały. Oczywiście, mógłbym tutaj analizować, że są kobiety i tępe dzidy, które nawet nie starają się być kimś więcej niż obiektami do zaspokajania męskich potrzeb, ale obecnie moje myśli zaprzątała wódka, którą najchętniej otworzyłbym tu, na ulicy. Powstrzymywał mnie od tego jedynie fakt, że bez przerwy jeździły tu patrole policyjne, a ja byłem spłukany i nie wiem czym zapłaciłbym mandat. Chyba ciałem. W sumie... Gdyby trafiła się jakaś seksowna policjantka w dopasowanej spódniczce to czemu nie. Do tej pory miałem w każdym razie do czynienia tylko z facetami i jedną czarnoskórą policjantką, która nie dość, że była mojego wzrostu, to jeszcze ważyła dwa razy więcej niż ja...
   - Patrz, Perry! - Camille szturchnęła mnie w bok kiedy znaleźliśmy się w hotelowym hallu. Rzeczywiście z windy wyszedł przed minutą sam Joe i najwyraźniej na kogoś czekał. Spojrzeliśmy się na siebie z dziewczyną jakby w nadziei, że któreś będzie wiedziało co zrobić, ale tkwiliśmy chyba w podobnej dezorientacji. Mieliśmy już za sobą jeden koncert i byliśmy w szoku, że ani przed nim, ani po nim nie mieliśmy okazji z nimi porozmawiać. Nawet Izzy nie zamienił słowa z Perrym, który jeszcze dwa lata wcześniej kupował u niego towar. W hotelach natomiast dzieliło nas zazwyczaj parę pięter. Menadżerowie i organizatorzy robili wszystko, żebyśmy nie mieli ze sobą styczności. Czuliśmy się kurwa jakbyśmy no nie wiem... Roznosili jakąś zarazę. Idiotyczna sytuacja. 
         Nieoczekiwanie to sam Joe zrobił pierwszy krok, gdy zauważywszy naszą dwójkę zaczął do nas podchodzić. Szatynkę obdarzył nawet szarmanckim uśmieszkiem, aż kątem oka zobaczyłem jak jej policzka mocno się rumienią. Szykowała się chyba sympatyczna i luźna wymiana zdań, ale nie doszło do niej dzięki kochanemu ochroniarzowi Aerosmith, który od początku rzetelnie wykonywał swoją pracę. Myślę, że do rozmów z członkami zespołu doszłoby już wiele razy, ale te bezmózgie mięśniaki za każdym razem nas od siebie odgradzały. Teraz też, wyszedł taki zakuty łeb z windy, poświdrował chwilę wzrokiem i jak tylko zorientował się co się święci podbiegł do gitarzysty jakby dostał nagłej sraczki i objąwszy go ramieniem zaczął ciągnąć w stronę baru. Nie wiem na co kurwa, na herbatę? Joe widocznie zirytowany odepchnął go nieco od siebie i odwróciwszy się jeszcze na sekundę w naszą stronę, koniec końców ruszył do hotelowego baru. Sądząc po odgłosach zabawiał tam już cały ich zespół. 
   - A jak też tam pójdziemy, to co? - burknąłem. 
 - To będziesz musiał coś zamówić, a jesteś spłukany. Chodź, lepiej napijemy się u ciebie. Przynajmniej nikt nie będzie spoglądał na nas jak na intruzów - odpowiedziała szybko Cam. Oczywiście długo nie trzeba było mnie namawiać. Chociaż tliła się we mnie ochota na wejście do tego baru i zajęcie miejsca tuż obok samego kurwa Tylera. Ciekawe czy kazaliby mi grzecznie się oddalić czy od razu stamtąd wypierdolili. 
   - Nie wiem nad czym tak zapalczywie rozmyślasz, ale chodź już. - Westchnęła ze zniecierpliwieniem i złapawszy mnie za łokieć pociągnęła mocno w stronę windy. 










~Z perspektywy Camille~


      Towarzystwo Duffa i Stevena, kiedy ci byli pod wpływem i zaczynali się przekrzykiwać było tak przyjemne, że aż musiałam opuścić ich pokój. Sama nie byłam na tyle wstawiona, żeby rozumieć o co im chodzi, a co dopiero wdawać się z nimi w dyskusję. Nudziłam się. A nie było nic gorszego jak nuda. Nie namyślając się długo wpadłam do mojego i Slasha pokoju, po czym chwyciłam za aparat, który leżał akurat na wierzchu. Mój współlokator spał w tak epickiej pozie, że nie mogłam pozostawić tego tak obojętnie. Stanęłam przed łóżkiem, obrałam odpowiedni kąt, ustawiłam obiektyw i... Cyk.



      A później rzuciłam w niego poduszką. 
   - E, gwiazdo rocka! - zawołałam, na co ten uchylił powieki i zerknął na mnie markotnie. - Włosy sobie przypalisz.
Mulat odsunął dłoń, w której trzymał fajkę od głowy i zgasił go o popielniczkę stojącą na nocnej szafce. Następnie biorąc krótki łyk Jacka ułożył się na bok i ziewając głośno rozejrzał się leniwie po pomieszczeniu. 
   - Obrazisz się jak pójdę spać dalej? - wymamrotał ledwo zrozumiale. 
  - Nie, nie robi mi to żadnej różnicy, bo i tak wychodzę - odparłam beztrosko pakując w międzyczasie swój sprzęt do plecaka. Podeszłam jeszcze na chwilę do lustra, aby poprawić ręką swoje włosy i przybrawszy zadowoloną miną skierowałam się do wyjścia. 
   - Dokąd? - zapytał jeszcze.
 - Zapomniałeś, że jestem tu w pracy? - Uniosłam jedną brew i uśmiechnęłam się pobłażliwie. - Ludzie chcą czytać w gazetach jakie to szaaaalooone życie prowadzicie, a ja nie będę robić ci sesji jak śpisz. Muszę poszukać bardziej rozrywkowych. 
   - Izzy czyta książkę, jemu zrób zdjęcie - mruknął ironicznie, ale niezniechęcona udałam się mimo wszystko na przechadzkę, w nadziei, że jednak uda mi się upolować okazję na fajne zdjęcia. 
     Przypadek sprawił, że idąc korytarzem na dolnym piętrze mignęła mi przez uchylone lekko drzwi znajoma twarz. Mało tego, do moich uszu dochodziły odgłosy muzyki i nogi same nakazały mi się tutaj zatrzymać. Aerosmith urządzało sobie w pomieszczeniu przede mną jam, jasna cholera, session! 
Miałam doprawdy gdzieś co sobie pomyślą kiedy do nich zajrzę. Z sesji  i wywiadu dla Rolling Stone Magazine, które przeprowadzałyśmy wraz z Lauren zapamiętałam ich jako pozytywnie szurniętych, ale naprawdę życzliwych kolesi. Byłam więc pewna, że teraz też będę mogła z nimi normalnie pogadać i spędzić fajnie czas. Tylko że nie było mi dane się o tym przekonać.
Zanim sięgnęłam po klamkę ktoś zatrzasnął mi drzwi przed nosem i zagrodził przejście. Mianowicie ten sam głupi ochroniarz, który wcześniej zgarnął Joe'go.
   - Nie można tu wchodzić - burknął. 
  - Dlaczego? Oni mnie znają, robiłam im kiedyś sesję - tłumaczyłam, ale jak grochem o ścianę. 
 - Nie interesuje mnie to, musisz stąd odejść - fuknął stale mnie popychając do tyłu. Od kiedy jesteśmy na "ty", baranie?
 - Nie mogę się po prostu przywitać?! - warknęłam powoli wyprowadzana z równowagi. To co odpierdalało się na tej "wspólnej" trasie było dla mnie w istocie niepojęte. Okej, rozumiem. Muzycy są po odwykach, nie mogą mieć kontaktu z narkotykami i tak dalej, ale czy ja wnoszę w plecaku kilka paczek koki i zamierzam sprowadzić ich na złą ścieżkę? Litości, nie wyglądałam ani jak ćpunka, ani jak natrętna groupie. A parę kieliszków spożytych w pokoju McKagana już dawno ze mnie wyparowało. 
   - Nie. Wypad! - Tym razem pchnął mnie już znacznie mocniej, tak że straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Zrobiłam wielkie oczy. Nie spodziewałam się, że ochroniarz może być aż takim chamem. 
   - Co jest kurwa?! Czemu ją przewróciłeś?! - Zanim się podniosłam pojawił się koło nas Axl. Zmierzyłam go zaniepokojonym wzrokiem. Ostatnio wpadał w furie dość często, a uspokojenie go graniczyło z cudem. Nie chciałam zadymy i martwiłam się, żeby Rudy sobie nie zaszkodził, toteż wstałam błyskawicznie i próbowałam załagodzić sytuację. Bynajmniej niezbyt ciekawą.
   - To nic, nie warto psuć sobie nerwów... - Zaczęłam mamrotać i łapiąc delikatnie Axla za ramię pociągnęłam go do tyłu. - Niektórzy mają gówno zamiast mózgu i nie przegadasz. - A co, musiałam sobie nieco ulżyć.
Ochroniarz obdarzył mnie wyraźnie wkurwionym spojrzeniem i w imperatywny sposób pokazał palcem, żebyśmy się oddalili. Ekhm, delikatnie mówiąc. Jego mina mówiła raczej "wypierdalać".
   - Najpierw ją kurwa przeprosisz - wycedził przez zaciśnięte zęby Rose i wyrywając mi się zrobił krok do przodu. 
   - To ona powinna przeprosić - odpowiedział twardo. 
   - Niby za co?! - wtrąciłam się oburzona.
   - Że nie zaleca się do poleceń organizatorów i utrudnia mi pracę.
Trzymajcie mnie, bo chyba padnę. 
   - Co za dureń! - Złapałam się w niedowierzaniu za głowę. 
  - Uważaj co mówisz panienko. - Pogroził mi palcem i zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Jego bicki były większe niż moja głowa i nie czułam się za komfortowo. 
  - Nie będziesz jej kurwa groził! - Axl zacisnął pięści i już oczami wyobraźni widziałam jak rzuca się na tego mięśniaka, potem ten mu oddaje, najpewniej znacznie mocniej, potem łamią sobie nawzajem nosy i w ogóle... Robi się jedno wielkie bagno. Nie chcąc do tego dopuścić sama odepchnęłam tego kolesia mocno do tyłu, a żeby zrobić sobie przejście i jak najszybciej się stamtąd oddalić. Targając przy tym za rękaw Rudego rzecz jasna. Tyle że zanim zrobiłam odwrót, ochroniarz oddał mi i popchnięta walnęłam głową o ścianę. Zabolało. 
      Myślę, że wokalista bez wahania wdałby się z nim teraz w bójkę, ale nagle zorientowaliśmy się, że ktoś robi nam zdjęcia. Odwróciliśmy się całą trójką w bok i zobaczyliśmy, że na końcu korytarza stoi jakiś durny dziennikarz w okularkach i nakłania swojego prymitywnego fotografa, żeby nie ściągał palca z przycisku.
 - Spierdalać! - zawołał wokalista i pokazał im środkowy palec. Ochroniarz tymczasem postanowił się ulotnić i poszedł sobie w przeciwną stronę. Widziałam jak mój przyjaciel podąża za nim jakby obłąkanym wzrokiem i ma nieodpartą ochotę na dokończenie sprawy, ale chwyciwszy go za obie dłonie poprosiłam żeby dał już sobie spokój.
   - Okej, dam sobie na wstrzymanie. - Odchrząknął. - Nic ci nie jest?
Pokiwałam przecząco głową i obdarzyłam go wdzięcznym uśmiechem. Rudy objął mnie ramieniem i dosłownie w tej samej chwili ponownie dało się słyszeć dźwięk robionego zdjęcia. 
 - Ja pierdolę, jeszcze tego nam brakuje. - Jęknęłam, bo z doświadczenia wiedziałam jak to czasopisma potrafią skrupulatnie wymyślać opisy do zdjęć i napędzać głupie plotki. Axl wydał się jednak niewzruszony. 
   - Mam to w dupie. 
Zastanowiłam się przez chwilę i doszłam do wniosku, że ja chyba też. 
   









~Z perspektywy Julie~


     Rzuciłam klucze na blat stołu i zmęczona opadłam na kanapę. Czułam się jakbym wróciła z co najmniej ciężkiej harówy w kopalni, a przecież moja praca polegała tylko na "prężeniu ciała przed kamerą i rzucaniu różnych min", jak to już zdążyłam usłyszeć od paru dawnych, wcale niezawistnych koleżanek, które nadal zarabiały marne grosze podając do stolików piwo. Nie ukrywam, że sama miałam na początku podobne zdanie o modelingu, ale z każdą sesją zmieniało się ono diametralnie. Dzisiaj na przykład miałam ochotę rzucić się na fotografa i rozwalić mu ten jego aparat o łeb. Uprzedzano mnie niby, że koleś jest cholernym perfekcjonistą i miewa humorki, ale dlaczego musiał wstać lewą nogą akurat dzisiaj? 
   - A chuj z nim - mruknęłam pod nosem i podreptałam leniwie w stronę kuchni, żeby wyszperać skądś wino, w ostateczności piwo. Moje poszukiwania zakończyły się jednak fiaskiem, dodatkowo przyrżnęłam głową o szafkę. - Kurwa! - Wyrwało mi się mimowolnie z ust i rozmasowując miejsce bólu ruszyłam z powrotem do drzwi. Tak, wiem, przed chwilą byłam niesamowicie zmęczona, ale równie niesamowicie chciało mi się nawa... kulturalnie wypić lampkę czerwonego wina. 
     Zbiegłam z dwunastego piętra po schodach, co by poprawić trochę kondycję i zarzuciwszy jeszcze w biegu katanę (lipcowe noce o dziwo nie należały do gorących) ruszyłam raźnym krokiem do najbliższego sklepu. Przeklęłam po raz kolejny widząc już z dala, że kolejka wychodzi na zewnątrz. No tak, piątkowy wieczór, czego ty się spodziewałaś... Jeszcze jedno 'kurwa' poleciało na myśl, że muszę wlec się na Sunset Strip, gdzie nie było daleko, ale wiedziałam co tam o tej porze będzie się dziać. 
   - Kurwa, za dużo przeklinam - pomyślałam na głos i ze zmarszczonymi brwiami udałam się w jakże znane mi strony. 
     Nie myliłam się - życie tętniło tam teraz jak w żadnym innym zakątku na świecie. Z racji, że nie zmyłam makijażu, a moje włosy wciąż natapirowane specjalnie na sesję nadal jeszcze się trzymały, nie uniknęłam komentarzy napalonych dupków, których rzecz jasna na Sunset nie brakowało. Nie zwracałam jednak na nich nawet najmniejszej uwagi. Sorry chłopcy, dzisiaj piję solo.
      Kiedy wychodziłam z monopolowego przytulając do siebie dwie butelki wina, które miałam zamiar schować zaraz za kurtkę, żeby nie wyglądać jak typowa alkoholiczka, zderzyłam się z kimś i o mało nie potrzaskałam swoich zakupów. 
   - Patrz jak kurwa łazisz pizd... O, Julie! - Blondyn w momencie zastąpił swoją złowrogą minę aż zanadto przyjazną i przejechał dłonią po moim ramieniu. - Poczekaj na mnie przed sklepem, zaraz wracam. - Dodał i nie dając mi czasu na odpowiedź podszedł do kasy. Z otwartą niepotrzebnie buzią stanęłam zrezygnowana pod budynkiem i przebierałam zniecierpliwiona nogami. 
   Pierdolę, spadam do domu - pomyślałam po piętnastu minutach, ale po zrobieniu paru kroków ktoś uwiesił się na moich ramionach. 
   - A koleżanka dokąd? Nie uciekniesz mi tak łatwo, szmat czasu się nie widzieliśmy! 
Zmusiłam się na uśmiech. 
  - Dwa winka? Gunsi w trasie i hulaj dusza, co? - Zaśmiał się głupkowato. - Niestety, odwołuj randkę, bo zabieram cię na impreeezę! - Wręcz krzyknął i pokiwawszy wymownie brwiami podniósł do góry siatkę ze sporym zapasem alkoholu. 
   - Właściwie to jestem padnięta i chciałam urządzić sobie samotny wieczór przed telewizorem... - Próbowałam mu się wymknąć, ale wiedziałam, że tak łatwo nie da mi spokoju. Poprawka, nie dadzą. Zaraz obok nas pojawił się jeszcze jeden członek Motleyów, chyba nawet bardziej upierdliwy niż Vince. 
   - Cześć Nikki - wydusiłam z siebie, kiedy ten przytulał mnie mocno na powitanie, prawie łamiąc mi podczas tej czynności żebra.
   - Koleżanka nie chce do nas przyjść! - "Naskarżył" brunetowi Neil, na co ten postukał się tylko palcem po czole i z miejsca przerzucając mnie sobie przez ramię zaczęli iść w stronę swojej chaty, zgarniając co trochę napotkanych znajomych, którzy w przeciwieństwie do mnie tryskali entuzjazmem. A mi nie chciało się już nawet szamotać. Zwisając głową w dół trzymałam tylko kurczowo kieszeni w nadziei, że jeszcze będę miała okazję napić się dzisiaj tego wina...
      Imprezy u Motley Crue miały jedną zasadniczą zaletę. Można było sobie spokojnie pozwolić na komfort bycia wyluzowaną wersją siebie. Nikt nie zwracał uwagi na twoje zachowanie, bo działo się tu tak dużo pojebanych rzeczy, że to, że siedziałam teraz na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę i popijałam z gwinta butelkę mojego wina, nie było w żadnym stopniu odbierane za... niegrzeczne zachowanie? Na myśl o tym parsknęłam śmiechem. Właściwie nie pasowałam tu tylko dlatego, że nie latałam z gołymi cyckami na wierzchu, nie pieprzyłam się po kątach i nie tańczyłam na rurze, którą Motleye postanowili sobie zamontować, bo czemu by nie? Robili niezaprzeczalnie najgłośniejsze i najbardziej sprośne imprezy w LA i normalny człowiek albo wyszedłby stąd z mindfuckiem na twarzy, albo nie wyszedłby stąd wcale, bo koniec końców zalany w trupa wylądowałby w biuście pierwszej lepszej panny i usnął. Od paru lat nie należałam do tych normalnych i ułożonych, więc już doprawdy nic mnie tu nie dziwiło. No okej, może jeden transwestyta, który przeszedł przed chwilą obok w jakimś dziwacznym różowym pióropuszu wokół szyi i wykonywał doprawdy... kocie ruchy. Mniejsza. Chyba miałam ochotę wrócić już do domu. 
   - O, tu jesteś! Szukałem cię! 
Ta, na pewno. 
   - Co taka nie w humorze? - Nikki kazał jakiemuś pijanemu biedakowi siedzącemu obok mnie spierdalać i sam zajął jego miejsce. Westchnęłam głośno i upiłam kolejny łyk. 
 - Jestem po prostu zmęczona, poza tym nic mi nie jest - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i podsunęłam mu pod nos butelkę. Sixx pociągnął parę haustów i oddał mi ją z powrotem. 
   - Chcesz to mogę zaprowadzić cię do mojej sypialni - wymamrotał i z początku ten pomysł bardzo mi się spodobał, ale gdy po chwili na jego buzi pojawił się łobuzerski uśmieszek wywróciłam oczami i uderzyłam go z pięści w ramię. - Nie no, tak poważnie mówiąc to ktoś się w niej zamknął od środka, więc dzisiaj będę chyba spał w ogrodzie. - Wzruszył ramionami. 
   - Spokojnie, takie stosunki trwają średnio pięć minut, więc jeśli ktoś nie planuje całego maratonu, to jeszcze masz szansę się do niej dostać. - Poklepałam go pokrzepiająco po plecach.
   - Stara, nie chcesz wiedzieć jak wygląda moje prześcieradło po każdej imprezie. - Skrzywił się jak małe dziecko, któremu podstawi się pod nos brukselkę, co wywołało u mnie krótki atak śmiechu. - Swoją drogą... - Tutaj obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. - Pięć minut? Zmień kochanka skarbie, ja bym cię zadowalał nawet piętnaście! 
   - Ehe, skończyłbyś po czterech, a mnie zostawił niezaspokojoną. - Czy jestem już pijana? Rozmowa na poziomie kurde.
   - A w życiu! Chcesz się przekonać? - Zapytał jakże poważnym tonem. Z równie kamienną twarzą odparłam:
   - Nie. 
  - Nie wiesz co tracisz w takim razie, no ale nic! Kobiet nie należy do niczego zmuszać. - Mrugnął do mnie z uśmiechem i już chciał się oddalić, ale najwyraźniej o czymś mu się przypomniało, bo odwrócił się jeszcze w moją stronę i przysiadł na brzegu kanapy. - A powiedz mi jeszcze, co słychać u Camille? - Dojrzałam błysk w jego oczach. Wiedziałam jakiej odpowiedzi oczekiwał, ale nie mogłam dać mu tej satysfakcji i może z nieco uszczypliwą nutą oznajmiłam mu, że ma się świetnie na trasie, została oficjalną fotografką Gunsów, a po ich powrocie razem ze Slashem mają wprowadzać się do ich nowego domu. Nikki kiwnął krótko głową i zostawił mnie wreszcie samą. 
      Jak się można łatwo domyślić nie długo nacieszyłam się spokojem, bo co jakiś czas przysiadywał się do mnie jakiś pijany lub co gorsza naćpany koleś i mniej lub bardziej subtelnie próbował namówić mnie na niezobowiązujący numerek, na przykład w basenie. I mimo, że większości wystarczyło powiedzieć 'spierdalaj', inni stawali się po tym słówku nad wyraz napastliwi i musiałam chwilę przeczekać aż taki się nagada, pojedzie po mnie jak po burej suce i wkurwiony odejdzie. Po którejś z takich akcji miałam już naprawdę dość siedzenia tutaj i chciałam wrócić do siebie, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Spróbowałam podnieść się tylko raz i już wiedziałam, że najpierw muszę nieco wytrzeźwieć. Z niewielką pomocą basisty opróżniłam w końcu całe dwie butelki w ciągu dwóch, trzech godzin. Nie dziwne więc, że szumiało mi w głowie, która wydawała mi się ważyć teraz tonę i bezwiednie opadała w dół. 
      Nieodparte wrażenie, że ktoś stale mi się przygląda zmusiło mnie do uważnego rozejrzenia się po ich gigantycznym salonie. Liczba osób znajdujących się w nim nie ułatwiała mi sprawy, ale w końcu mój wzrok skrzyżował się z brązowymi oczami, które dobrze znałam. Uniosłam jeden kącik ust do góry, a on jakby ośmielony tym gestem postanowił do mnie podejść. Nie miałam bladego pojęcia dlaczego nie zrobił tego od razu skoro mieliśmy przecież dobry kontakt. Okej, może i minął miesiąc czy dwa odkąd ostatni raz się z nim widziałam, ale to przecież nie wieki. Odnosiłam także wrażenie, że dzisiaj patrzył na mnie zupełnie inaczej. Nie tak jak robi to kolega. A może po prostu byłam za bardzo wstawiona? 
   - Ty nie w trasie? - Zagadnął na wstępie i przykucnął naprzeciwko mnie, bo znowu nie było miejsca na kanapie. Sixx by się nie patyczkował i kogoś z niej zrzucił, ale chłopak przede mną miał trochę więcej "kultury". 
   - Jak widzisz. - Wzruszyłam ramionami i obdarzyłam go lekkim, chyba nieco smutnym uśmiechem. Czemu smutnym? Bo chyba mimo wszystko żałowałam, że nie ma mnie teraz z moją przyjaciółką, nie stoję pod sceną, nie oddaję się koncertowemu trybowi życia, nie wzdycham na widok Aerosmith i nie zerkam z dumą na Guns N' Roses.
   - Widziałem cię ostatnio w jakiejś gazecie, bawisz się w modelkę? - rzucił zaciekawiony. Przytaknęłam. - Nadajesz się - mruknął i mierząc wzrokiem moje nogi utkwił go wreszcie na mojej twarzy, wystawiając przy tym zęby na wierzch. 
   - Nie wiem czy się nadaję, ale wiem, że to całkiem przyjemna forma zarabiania kasy. Prawdę mówiąc wolałabym latać po scenie, ale po pierwsze. - Tu wyciągnęłam przed siebie dłoń i zaczęłam wyliczać na palcach. - Nie umiem śpiewać. Po drugie: grać na żadnym instrumencie. A po trzecie: wszyscy wolą męskie zespoły.
   - Bez przesady. The Runaways było fajne - zaczął.
   - Było. - Ucięłam z sarkastycznym uśmieszkiem.
   - Vixen jest całkiem, całkiem...
  - Grają od ponad dziesięciu lat i nie wydały jeszcze albumu... - Tak, kolejna nuta sarkazmu.
   - Fakt. Ale Janet Gardner to niezła dupa! - Wyszczerzył się. 
  - Właśnie. Po czwarte: damskie zespoły to tylko fajne dupy, mało kto patrzy czy dobrze grają. 
   - Okej, masz rację. - Uniósł ręce w geście poddania i zaśmiał się pod nosem. - A co robisz tu sama? 
   - Nie taka znowu sama, co trochę mam jakieś towarzystwo, nie myśl sobie. 
   - W to nie wątpię.
   - Tak serio to nie mam pojęcia co tu robię i chyba się stąd zmywam. 
   - Mogę zmyć się z tobą?
   - Co, też jesteś sam?
Rachel zaczął się rozglądać, aż w końcu wskazał ręką na Sebastiana, który uwieszony na swojej dziewczynie Marie zabawiał zgromadzone wokół niego towarzystwo. Naturalnie był schlany w trzy dupy. Wymieniłam się z Bolanem porozumiewawczym spojrzeniem. 
   - Dobra, odprowadź mnie do domu, bo chyba trochę się chwieję. - Mówiąc to podniosłam się z siedzenia i zrobiłam kilka kroków do przodu. 
   - Chyba trochę tak - odparł rozbawiony i ujmując mnie pod bok wyprowadził z Motley House. Nabierając w płuca świeżego powietrza ruszyliśmy wolnym spacerem przed siebie.

   
   



~*~

Nie wiem jak to wyjdzie w praktyce, ale mam postanowienie, żeby napisać/wrzucić w te wakacje tyle rozdziałów, ile się da xD              
Obstawiam, że w maturalnej klasie nie będę miała czasu naskrobać tutaj chociażby zdania. Także trzymać za mnie kciuki! I komentujcie, hm? Statystyki pokazują, że jeszcze Was tu trochę zagląda, a pod ostatnim rozdziałem widnieje tylko jeden komentarz, meh.

PS: Halo, koncertowicze! Jak wrażenia? Czy tylko ja poczułam się 20 czerwca jakbyśmy cofnęli się 30 lat wstecz? Gunsi są w ZAJEBISTEJ formie. 
Tylko czekać na ogłoszenie kolejnej trasy! I może... nowej płyty? ;)