sobota, 17 maja 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 42




Julia:


        Nieznośne promienie słoneczne przebijające się przez szybę w sypialni nakazały unieść mi powieki do góry. Przetarłam rozespane oczy z zadowoleniem stwierdziłam, że moje nowe łóżko jest bardzo, ale to bardzo wygodne. Myślałam, że w pierwszą noc nie będę mogła zmrużyć oka a tu proszę, wyspałam się za wszystkie czasy. 
Nie chcąc marnować dnia szybko wstałam na równe nogi i poczłapałam do kuchni. Już wczoraj wieczorem zdążyłam uruchomić swoje radio, dlatego też przewinęłam kasetę AC/DC i po chwili w całym mieszkaniu rozbrzmiało Big Gun.
Machając głową w rytm muzyki podeszłam w końcu do lodówki. 
Zaraz przypomniałam sobie jednak, że nic nie ma prawa się w niej znajdować. 
  - Cholera. Trzeba iść na zakupy - stęknęłam i już miałam ruszyć do sypialni po ciuchy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zastanawiałam się kogo do mnie o tej porze niesie, a długi, wręcz irytujący i w dodatku powtarzany dźwięk jeszcze bardziej mnie zaniepokoił. Przekręciłam pospiesznie zamek i otwierając je wychyliłam delikatnie głowę.
  - Ciebie do reszty już pojebało?! - Okropny wrzask spowodował nieznośny ból w moich uszach. Już miałam coś powiedzieć, kiedy zostałam mocno odepchnięta do tyłu. - Jak mogłaś to przede mną zataić?! Nawet nie wspominałaś, ugh! - McKagan miał rację... Szykował się porządny ochrzan. Szatynka trzasnęła drzwiami i odwracając się do mnie ze złowrogim spojrzeniem skrzyżowała ręce na piersiach. - No tłumacz się! - warknęła, a ja wzdychając głośno machnęłam głową w kierunku salonu. Dziewczyna długo się jeszcze opierała, ale w końcu usiadła na kanapie i rozglądając się po pomieszczeniu zaczęła tupać nerwowo nogą. 
A myślałam, że to ja za bardzo się wściekam...
  - O samym pomyśle nic ci nie wspominałam, bo po pierwsze nie byłam pewna czy w ogóle coś z tego wypali, a po drugie... Nie było jakoś czasu, żeby porozmawiać - mruknęłam odgarniając włosy za ucho. 
  - No słucham, mów dalej - odburknęła.
  - To stało się bardzo szybko. Rano przyszłam obejrzeć mieszkanie i od razu podpisałam papierki. A jako że wieczorem wyszłaś na tę imprezę to...
  - Nie mogłaś z tym zaczekać do dzisiaj? - Westchnęła z żalem w głosie. 
 - Przepraszam. Chciałam się znaleźć tu jak najszybciej - odpowiedziałam uśmiechając się do niej przepraszająco. - I jakby nie było... bałam się twojej reakcji. 
  - I słusznie! Wiesz, że ten pomysł mi się w ogóle nie podoba? Zostawiłaś mnie samą z piątką facetów! 
  - A może chcesz zamieszkać ze mną? - zaproponowałam. Tak w sumie z dupy. 
  - Powiem ci, że na tę chwilę z chęcią bym to zrobiła - mruknęła cicho, a swój zamglony wzrok skierowała teraz na podłogę. 
  - Heej, co się stało? - Chwyciłam ją za ramię i posłałam jej pytające spojrzenie. Kamila jeszcze chwilę ociągała się z odpowiedzią, aż w końcu wypuszczając głośno powietrze zaczęła zdawać mi relacje z wczorajszego wieczoru. 
  - I nawet nie wiesz jak mi było przed Jasonem wstyd. - Jęknęła na koniec, po czym walnęła głowę na moje kolana. 
  - Aż tak bardzo zależy ci na zdaniu Jasona? 
  - No tak! W końcu to mój szef - odparła jakby lekko zdenerwowana i zerknęła na mnie ze zdziwieniem. 
  - Przecież nie zwolni cię za to, że twój chłopak zrobił jakąś akcję. Sama zresztą powiedziałaś, że do bójki nie doszło. 
  - Ale mogło! 
  - Poza tym... To urocze, że Hudson jest zazdrosny. Nie uważasz? - Uśmiechnęłam się delikatnie i pogłaskałam ją po włosach. 
  - A jest? - Zrobiła wielkie oczy, żeby po kilku sekundach przypuszczam intensywnego myślenia palnąć się z otwartej dłoni w czoło. - No przecież!
  - Brown z tego co mówiłaś jest cholernie bogaty, przystojny... Saul czuje się zagrożony, skarbie - mruknęłam z przekąsem.
  - Cholera, masz rację. A przecież do Jasona nic a nic nie czuję - wymamrotała pod nosem i podnosząc się do siadu zrobiła zmartwioną minę. 
  - To mu o tym powiedz! - wypaliłam potrząsając jej ramionami. 
  - Powiem, powiem. Ale teraz skupmy się na tobie. - Jej ton znów zmienił się w pretensjonalny i chłodny, więc jedyne co mi pozostało to głośno westchnąć. - Dlaczego nie chcesz już mieszkać w Hell House? Jakiś konkretny powód? Może da się temu coś zaradzić? Hm? 
  - Raczej nie. Powiedzmy, że przebywanie w tej ruderze stało się nieco przytłaczające. Nie zmienię decyzji, bo jest dobrze jak jest, więc jeślibyś mogła... nie drąż tematu, dobrze? - spytałam przybierając błagalną wręcz minę.
  - No dobrze... 
  - A teraz chodź ze mną na zakupy. Wieczorem chlejemy. - Wyszczerzyłam się, co szatynka momentalnie odwzajemniła. No, wystarczy wzmianka o alkoholu i już ma człowiek lepszy humor. Prawda?
Prawda. 







Kamila:



  - Dobra, dalej poradzę już sobie sama. Leć pogadać ze Slashem. - Julia wzięła ode mnie siatki z zakupami i puściła do mnie oczko. 
  - A o której mamy przyjść? - zapytałam jeszcze.
  - Dwudziesta? 
  - Okej - rzuciłam z uśmiechem i czym prędzej pognałam ku ruderze. Nie wiedziałam jeszcze dokładnie od czego mam zacząć rozmowę z Saulem, ale chciałam to zrobić jak najszybciej. Z tego też względu nie zauważyłam wylegującego się przed drzwiami Eddiego i... no, nadepnęłam go... niechcący. Biedak zaskomlał tylko głośno i spoglądając na mnie z miną 'ty kurwo' (dosłownie) pobiegł do naszego bardzo skąpego ogródka. Och, czasem żal mi tego psa. Ostatnio jak urządziliśmy sobie popijawę i na trzeźwe myślenie nie było co liczyć, chłopcy zaczęli nim rzucać jak piłką.
Ekhm, ale na czym my to? A właśnie! Slash!
Weszłam szybko do środka i ściągając jeszcze buty podreptałam do salonu. 
Hudson i Adler siedzieli akurat na kanapie, a ten pierwszy chyba pracował nad jakąś nową solówą. Kiedy jednak podeszłam bliżej ten przerwał grę i spojrzał się na mnie spod burzy loków.




  - Pogadamy? - mruknęłam, po czym z krzywym uśmiechem zwróciłam się ku Stevenowi. 
  - I tak miałem wyjść. - Machnął ręką z charakterystycznym dla siebie wyszczerzem i wymijając mnie wyszedł z Hell House. 
Nie zastanawiając się długo wskoczyłam na kanapę i siadając po turecku naprzeciwko Hudsona wzięłam głęboki wdech. 
  - Już nie jesteś na mnie zła? - Uniósł jedną brew do góry odkładając elektryka na bok. 
  - Nie, nie jestem. W ogóle nie powinnam była się na ciebie złościć. 
  - Masz rację. To ja powinienem być zły na ciebie. - Tu wbił palec w moją klatkę, na co ja wytrzeszczyłam oczy. 
  - Że niby co?! - Zdenerwowałam się.
  - Gdybym nie przyszedł to zaczęłabyś się z nim całować, prawda? - Uśmiechnął się ironicznie.
  - Oczywiście, że nie! Co ty pieprzysz? - prychnęłam krzyżując ręce na piersiach. 
  - No okeej. To może inaczej - wymamrotał unosząc ręce w geście poddania. - Gdybym nie przyszedł on by cię zaczął całować.
Uhm. Może... może by tak właśnie było. 
  - Fakt. Przystawiał się do mnie. Ale ty nie musiałeś być taki agresywny, hm? - Jakieś 'ale' musi być! Tak o, na obronę. 
  - Bo do chuja pana jestem zazdrosny. Jason to, Jason tamto. Jason dał mi awans, Jason mnie pochwalił, Jason jest zadowolony z mojej pracy! - wymieniał licząc na palcach. No i nie powiem... zrobiło mi się wstyd. - Czekam aż powiesz 'Jason mnie wyruchał'!
Spuściłam głowę w dół i słuchałam dalej co ma mi do powiedzenia. A czułam, że jest tego dość sporo. 
  - Nie trawię gościa, więc tym bardziej nie chcę o nim słuchać, ani zastawać was w takich sytuacjach jak wczoraj. Camille, no przepraszam, ale... - Tu na chwilę się zatrzymał. - Kurwa - rzucił jeszcze pod nosem i chwytając mnie delikatnie za podbródek uniósł moją głowę do góry. 
  - To ja przepraszam. To się więcej nie powtórzy. Chcę żebyś wiedział, że nic a nic mnie do niego nie ciągnie. Liczysz się tylko i wyłącznie ty. - Tu uniosłam jeden kącik ust do góry i przybliżając się do niego pocałowałam go w usta. 
  - Tylko ja? - rzucił z uśmiechem. 
  - Mhm. - Zaśmiałam się cicho i przyciągając go za koszulkę położyłam się na kanapie. 
  - Jest bogatszy ode mnie. Mógłby ci więcej zaoferować. Dlatego ciężko mi uwierzyć, że wolisz takiego matoła jak ja - dodał cicho nachylając się nad moją twarzą. 
  - Błagam kurwa, nie pierdol głupot. Masz mnie za materialistkę? - fuknęłam obrażona. 
  - Nie. Nie o to chodziło. Ja po prostu pomyślałem, że...
  - To nie myśl, skarbie. Wbij sobie do tego swojego głupiego łba, że moim ideałem jest pewien gitarzysta łażący na ogół w potarganych dżinsach i żłopiący non stop butelkę Danielsa. - Uśmiechnęłam się łobuzersko i przejechałam dłonią po jego policzku. 
  - Chyba go znam. - Wyszczerzył się ukazując przy tym swoje...
  - Saul, idź do dentysty. 
  - Potem - mruknął i wpakował mi do buzi swój język. Następnie opadł całym swoim ciężarem na moje ciało, zaczął rozsuwać nasze rozporki, a później... a później wiadomo co było, nie? 
Kanapa skrzypiała, sprężyny nie wytrzymały i... Och, ale czy to ważne?










Izzy:

       Szedłem właśnie z McKaganem w kierunku domu Berry, gdy dowalił się do nas jeden z moich byłych klientów. 
  - Stradlin, masz jakiś towar przy sobie? 
  - Kurwa, już nie jestem dilerem. - Kiedy na każdym spacerze po Sunset podchodzą do ciebie ludzie zawsze w tym samym celu, powoli zaczyna to wyprowadzać z równowagi. Nawet taką "oazę spokoju" jak ja. 
  - Jak to nie jesteś? - Parsknął śmiechem, po czym zrobił zdziwioną minę. 
  - Duff... błagam. - Jęknąłem żałośnie przewracając oczami. 
  - No chyba nie masz problemu ze słuchem, nie? Poszukaj kogoś innego - warknął blondyn i kiwając na mnie głową ruszyliśmy dalej. - W sumie, powinieneś być z siebie dumny, nie? Byłeś niezłym dilerem skoro tylu klientów cię zaczepia. - Wyszczerzył się, ale mój cyniczny uśmiech chyba zbił go z tropu. 
  - Ale już nie jestem i nie będę - dodałem stanowczo.
  - Baby... co one z nami robią... - Westchnął głośno i odpalił papierosa. - Chcesz? 
  - Chcę - odpowiedziałem krótko i sięgnąłem do paczki. 
  - Mówiłeś ostatnio, że napisałeś ze Slashem jakiś kawałek? - zagadnął.
  - A no napisałem. 
  - Jaki tytuł? - zapytał widocznie zaciekawiony.
  - Mr. Brownstone - mruknąłem pod nosem, a widząc jak się uśmiecha dodałem szybko: - Bez zbędnych komentarzy. Powiedzmy, że to będzie takie moje... Rozliczenie się z tym gównem. 
  - I ty w to wierzysz? Ćpun chyba zawsze pozostanie ćpunem - odparł wzruszając ramionami. - Bo ja na przykład, chyba nie mógłbym przestać pić. Nie da rady. - Pokiwał głową z niedowierzaniem.
  - Bo masz słabą wolą, przyjacielu. - Zaśmiałem się krótko i poklepałem go po plecach. Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu. Nie pukając do drzwi, bo i po co, weszliśmy do środka i zrzucając z nóg kowbojki ruszliśmy do kuchni. Bez skrępowania otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem z niej dwie butelki piwa, po czym zaprowadziłem Duffa do salonu. Oboje rzuciliśmy się na kanapę i położyliśmy nogi na stół. Komfort i wygoda najważniejsze.
Blondyn zauważając w rogu mojego akustyka sięgnął po niego i szybko mi go podał. 
  - To zagraj tego Brownstone'a - rzucił, a kiedy zacząłem grać pierwsze dźwięki utworu, po schodach zbiegła Berry.
  - Długo już tu jesteście? - zapytała z uśmiechem podchodząc do mnie i cmoknęła mnie w usta. McKagan na jej widok od razu ściągnął nogi ze stolika i wyprostował się. Zabawne. 
  - Na luzie, Duff. - Wyszczerzyła się czochrając go po czuprynie. 
  - Izzy to farciarz. - Zaśmiał się głupkowato i upił łyk piwa ze swojej butelki. 
  - Swoją drogą, może dla bezpieczeństwa przekręcałabyś zamek w drzwiach? - zasugerowałem.
  - Oj, nevermind. A teraz nie gadaj tylko graj, bo chyba ci przerwałam. - Uśmiechnęła się uroczo i wskazała głową na gitarę. 
  - I get up around seven, get outta bed around nine. And I don't worry about nothin' no, cause worryin's waste of my... time. (...) Said I, I leave it all behind, yowsa! - zakończyłem charakterystycznym dźwiękiem i spojrzałem się pytająco na dwójkę. 
  - Dobre! - zawołał McKagan.
  - Genialne i... prawdziwe. - Wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenie, po czym oboje się do siebie uśmiechnęliśmy. 
  - Camille dzwoniła, że o dwudziestej mamy iść do Julie. Jak chcecie to zostańcie, ja idę skończyć malować obraz - powiedziała i już jej nie było. 
  - To co? Meczyk? - spytałem chwytając za pilot, a McKagan przytaknął głową z szerokim uśmiechem.
      Przed telewizorem spędziliśmy w sumie całe popołudnie. Dopiero gdzieś po dziewiętnastej moja dziewczyna zakomunikowała, że powinniśmy zacząć się szykować. 
  - Kiedy my jesteśmy gotowi - odparłem zerkając na swoje ciuchy. 
  - No tak... - mruknęła jakby z nutką ironii i poszła do łazienki. O co jej niby chodzi? 
Tak czy inaczej brunetka weszła z powrotem do pomieszczenia jakieś pół godziny później i odstawiona obróciła się wokół własnej osi. 
  - Wyglądam dobrze? - Zwróciła się do nas.
  - Wyglądasz zajebiście - odpowiedział blondyn, na co Stewart uśmiechnęła się promiennie. 
  - Zgadzam się w stu procentach - dodałem i podchodząc do niej wpiłem się w jej wargi. Tak na dobre dwie minuty. 
  - No już dość. Wychodzimy - nakazała i chwyciwszy jeszcze za swoją torebkę wyszliśmy z jej domu. Po drodze jedynie wstąpiliśmy do sklepu po butelkę wina i nieco spóźnieni wpadliśmy do mieszkania Julie. 
Szczerze mówiąc...  Całkiem niezłe jak na jedną osobę. A już na pewno prezentowało się lepiej od naszej rudery. 
  - No, to goście w komplecie - powiedziała z zadowoleniem blondynka i przytuliła się do nas na powitanie. Gdy weszliśmy do salonu wszyscy siedzieli już porozwalani na kanapie, fotelach czy podłodze i albo wpierniczali jakieś przekąski, albo byli przyklejeni do puszek bądź butelek. Ja, jako że jestem najinteligentniejszy z całego towarzystwa, podszedłem do wieży i włączyłem muzykę. Aeromsith, tak na dobry początek.  
  - I jak wam się tu podoba? - zapytała Julie dosypując do miski chipsy. 
  - Jest fajnie.
  - Ujdzie.
  - Mi się podoba.
  - Niezłe mieszkanko.
  - Też tak sądzę.
  - Hell House lepsze. 
  - A tam, chrzanisz.
  - Rudera jest bardziej klimatyczna!
  - Może trochę.
  - Dobra, koniec pierdolenia. Komu piwa? 
I w momencie każdy był zgodny. 
  - Mi! 





Axl:

       Siedziałem na tej pieprzonej kanapie i co trochę zerkałem na każdego z osobna. Na dzisiejszy dzień miałem ich jednak wszystkich dość. Według mnie cała ta impreza to jedna wielka szopka. Chyba, że się starzeję i tylko ja odczuwam sztywną atmosferę. 
Niby to samo towarzystwo co zawsze, a jednak to coś zupełnie innego... 
I że niby to mieszkanie ma być lepsze od Hell House? A zresztą, chrzanię to. 
Dopaliłem jeszcze swojego papierosa do końca i z nikim się nie żegnając ruszyłem do drzwi. 
  - Już idziesz? - Usłyszałem kiedy byłem już na klatce. 
  - Ta. W ogóle chyba nie powinienem był przychodzić - odpowiedziałem odwróciwszy się w stronę blondynki. Stała teraz oparta o framugę i spoglądała na mnie jakby ze smutkiem? Nieee. To nie może być to.
Julie chyba chciała coś powiedzieć, ale po kilku zająknięciach dała sobie najwyraźniej spokój. Kurwa, mam dość tej atmosfery. Oboje stoimy jak te cioty, a przecież czuję, że mamy sobie wiele do powiedzenia. Tyle że to nie takie proste jakby się wydawało. Trudno sobie wyobrazić, że kiedyś byliśmy ze sobą tak blisko, a teraz każda nawet najmniejsza rozmowa jest taka... ciężka? Wymuszona. Ta, to dobre słowo.
Nie miałem zamiaru stać dłużej jak ten kołek, więc machnąłem ręką, po czym zbiegłem ze schodów. Zaciągając się chłodnawym powietrzem i chowając ręce do kieszeni ruszyłem oświetlonymi uliczkami do rudery. Wreszcie będę mógł skorzystać z wolnej chaty i na spokojnie obejrzę sobie jakiś film opróżniając przy tym ostatnią butelkę Nightraina. Żyć nie umierać. 
Gdy znajdowałem się jednak kilka metrów od Hell House dostrzegłem pod drzwiami drobną postać. Dopiero później zorientowałem się, że to dziewczyna McKagana. 
  - Jest Duff? - spytała gdy byłem już dostatecznie blisko. 
  - Nie. A coś się stało? 
  - Po prostu chciałam się z nim zobaczyć... - mruknęła przeskakując z jednej nogi na drugą. 
  - To wejdź. Może wróci za jakąś godzinę czy dwie. - Wzruszyłem ramionami i otworzywszy drzwi zaprosiłem ją do środka. Namawiać jej nie było trzeba. Szybko weszła do domu i przechodząc do salonu usiadła na kanapie.
  - Napijesz się czegoś? - zawołałem z kuchni.
  - Nightraina jeśli macie! - No kurwa. Akurat ostatni! 
  - Mamy... - odburknąłem, po czym otwierając butelkę zaniosłem ją dziewczynie.
Jest już chyba pierwsza w nocy, a tej zachciało się odwiedzać Duffa? No nic, nie wnikam. 
  - A gdzie on tak właściwie jest? - Już miałem posłać jej wredny uśmieszek i odpowiedzieć, że poszedł na dziwki, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że mógłbym tym samym wkurwić Duffa, rozwalić ich związek i... ech na co mi to? 
  - Wszyscy są u Julie. Zaczęła wynajmować mieszkanie i zrobiła popijawę - odparłem obojętnym tonem i siadając obok Lucy chwyciłem za pilota. 
Może i winko jej oddałem, ale nie będę przecież rezygnował z oglądania filmu. 
  - A ciebie czemu tam nie ma? Nie zaprosiła cię? - wspominałem już, że irytują mnie ciekawscy ludzie? Szczególnie ciekawskie baby.
  - Byłem. Ale postanowiłem już wrócić - warknąłem próbując jej tym samym dać do zrozumienia, że nie mam ochoty na pogaduchy. Widocznie nie wyczuła aluzji...
  - Opowiedz mi coś o tej Julie. Duff bardzo często z nią przebywa i nie powiem, jest to dosyć drażniące. - Odchrząknęła, po czym kładąc łokieć na oparcie kanapy skierowała swoją twarz w moją stronę. 
  - Przyjaźnią się, chyba tyle. 
  - Chyba?
  - Bez urazy, ale nie mam kurwa ochoty na rozmowy - powiedziałem podgłaszając przy tym telewizor na fulla. 
  - Ale ja nie odpuszczę - prychnęła i wstając gwałtownie z kanapy zasłoniła mi ekran. No chyba śnię! 
  - Przesuń się.
  - Najpierw masz mi coś o niej opowiedzieć. 
  - Jak jesteś kurwa o nią zazdrosna to z japą do nich, a nie do mnie. 
  - Jak ty sobie to wyobrażasz?
  - Nie wiem do cholery, normalnie. A teraz posuń się łaskawie albo sam to zrobię! - krzyknąłem kompletnie wyprowadzony z równowagi. 
  - Masz ochotę mnie posunąć? No to czekam. - Zaśmiała się łobuzersko i oparła o ścianę. Nie wiem jak teraz wyglądałem, ale moja mina musiała być bezcenna. 
  - Rozumiem, że masz jakieś fantazje erotyczne ze mną w roli głównej, ale skarbie... My nie dzielimy się dziewczynami - odparłem już nieco spokojniej i zerknąłem na nią z politowaniem. 
  - Ale ja jestem w związku otwartym - odpowiedziała szybko i podchodząc do mnie seksownym krokiem władowała mi się na kolana. Kurwa, to w sumie zmienia postać rzeczy. Chociaż McKagan wspominał coś ostatnio, że między nimi coraz lepiej i w ogóle... Baby, kurwa. Manipulantki, nic więcej. 
  - Nie broń się. Dobrze wiem, że to lubisz. I tak się składa, że ja też. Więc zróbmy to - szepnęła uwodzicielsko wprost do mojego ucha, po czym włożyła swoją dłoń w moje... ekhm, majtki. To już było ponad moje siły! Momentalnie przeszedł mnie dreszcz przyjemności i jak na złość blondyna musiała to zauważyć. Uśmiechnęła się z satysfakcją i bez żadnego skrępowania chwyciła mnie mocniej za krocze.
Jęknąłem cicho i już bez żadnych pohamowań zacząłem pozbawiać dziewczynę ubrań.





Duff:

  - Jesteś zły, że jej nie zaprosiłam? - spytała mnie Julie kiedy obydwoje kołysaliśmy się w rytm muzyki. 
  - Nie. - Skłamałem obejmując ją mocniej i opierając brodę na jej ramieniu. Staliśmy teraz na balkonie i zerkając w niebo wsłuchiwaliśmy się w głos Janis Joplin dochodzący z salonu. Camille bowiem już od kilkunastu minut obściskiwała się z Hudsonem, a Izzy z Berry nie mogli być gorsi. Axl gdzieś się ulotnił, a Steven... On chyba wciągał kruchą blondynkę i był w innym świecie. Byliśmy więc zdani na swoje towarzystwo.
  - Nie lubisz jej, prawda?
Dziewczyna szybko odwróciła się do mnie przodem i opierając dłonie na moim torsie skrzywiła się lekko w uśmiechu.
  - To nie tak... My po prostu chyba nie przypadłyśmy sobie do gustu. 
  - No cóż, bywa. - Wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się cicho. 
  - Ej, zbieramy się! - zawołała Cam, więc wróciliśmy do środka. 
  - Dzięki, że przyszliście - mruknęła blondynka uśmiechając się przy tym szeroko. - I przyznam, że zachowywaliśmy się wszyscy nadzwyczaj grzecznie - dodała i w tym samym momencie usłyszeliśmy z kuchni dźwięk tłuczonego szkła. 
  - Przepraszam! - rzucił Steven i wpadając do pomieszczenia podrapał się po głowie.
  - Ta... to na czym my to?
  - Dobra, nie będziemy ci już przeszkadzać. Spadamy. A! I mam nadzieję, że szybko odwidzi ci się mieszkanie samej. - Camille wyszczerzyła się do niej, a blondynka tylko wywróciła oczami. 
Tak czy inaczej dziesięć minut później wracaliśmy już do naszej rudery. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Najpierw odprowadzaliśmy Berry do jej domu, potem wstąpiliśmy do sklepu po jakąś wodę na jutrzejszego kaca, Steven jeszcze odlewał się w krzakach ze dwa razy, ja ulżyłem sobie wymiotując pod koła jakiegoś samochodu, a Camille złamał się obcas. 
W sumie? Normalka. Stojąc pod drzwiami Hell House myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej zająć sobie miejsce w sypialni i porządnie się wyspać. Jednak kiedy wpadłem do środka coś mnie jakby zatrzymało i stanąłem jak słup soli. Szybko uciszyłem towarzystwo stojące za mną i zakazałem im zapalać światło. 
  - A tak Duff potrafi? - Usłyszeliśmy śmiech Rose'a, a zaraz po tym stłumiony pisk jakiejś kobiety. 
  - Nie. - Zachichotała. 
  - A tak? - mruknął głośno i jedyne co teraz można było słyszeć to skrzypiące łóżko, dobitne okrzyki i westchnięcia, no i co oczywiste - jęki. 
  - Jeszcze! - wrzasnęła i w tym właśnie momencie moje podejrzenia stały się uzasadnione.
  - Zapal to światło - warknąłem odwracając się w stronę Adlera, po czym wpadłem do sypialni. 
  - Kurwa! Ja pierdolę! - wydarłem się, a dwójka prędko zaczęła chwytać za kołdrę i nakryła się nią po szyję. 
  - To nie tak jak myślisz - zaczęła szybko Lucy blednąc na twarzy. 
  - Nie rozśmieszaj mnie - prychnąłem i tym razem skierowałem swój wzrok na Axla. Czy on się do cholery jasnej śmieje?! 
  - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. - Odchrząknął nagle przybierając powagę.
 - Jesteście żałośni. - Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Nie miałem ochoty słuchać zbędnych tłumaczeń. Nie mogłem na nich patrzeć. Okej! Może jestem pierdoloną przyszłą gwiazdą rocka! Może nie powinno mnie to ruszać! Może powinienem się nawet do nich przyłączyć! 
Ale ja nie chcę.
Bo... Zrobiło mi się kurwa przykro.
Wyminąłem równie osłupiałe towarzystwo i z trzaskiem drzwi wyszedłem z Hell House. 







Julia:

       Trzymając w dłoni lampkę czerwonego wina przechylałam ją co trochę to w tę... to we w tę... Nawet nie zorientowałam się kiedy pojedyncze łzy zamieniły się w szloch. A jednak się uśmiechałam. Nie, nie wnikajmy. 
Czasem sama nie rozumiem swojego zachowania. 
Utwór Maybe idealnie wpasował się w mój nastrój. 


Moja osoba chyba tak bardzo przyzwyczaiła się do przebywania w sporym gronie znajomych, że siedzenie samej pośród czterech ścian staje się sytuacją dość dziwną. Nawet cisza wydaje się być niekomfortowa. 
A myślałam, że teraz będzie idealnie. Zacznę nowy etap życia.
Ale wiecie co? Gówno prawda. Zaśmiałam się żałośnie przez płacz. 
Ups, wino się wylało. Prosto na kanapę. Jaka szkoda. 
Mój dziwny stan przerwało pukanie do drzwi. Nie zważając na to, że pewnie jestem cała rozmazana i mogę kogoś swoim wyglądem przestraszyć, poszłam je otworzyć. 
Duff? Co on tu robi? I czemu jest taki wkurzony? Och, tyle pytań, a nawet nie chce mi się ich zadawać. 
Wbił jedynie we mnie swój wzrok i zamykając za sobą drzwi ruszył do salonu. Chwycił za mój kieliszek i wlewając do niego resztkę wina z butelki, wypił wszystko naraz. Nic nie mówiąc usiadłam obok niego, a ten kładąc się ułożył swoją głowę na moich kolanach. Mimowolnie wplotłam swoje dłonie w jego miękkie włosy, a mój wzrok powędrował na przeciwległą ścianę. Czułam, że jest mu okropnie źle. On chyba też czuł, że mam zły humor. Telepatia? A może nić porozumienia? 
Kilka minut później na nowo po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. 
  - Pieprzyli się razem w Hell House, czujesz? - mruknął z wyczuwalną ironią. 
  - Kto? - szepnęłam zaciskając szczękę. Chyba znałam odpowiedź, ale na razie nie chciałam jej dopuścić do myśli. 
  - Lucy i Axl. 
  - Mhm. - I w tym momencie pojedyncze łzy przemieniły się w ich lawinę. Wybuchłam naiwnym płaczem, za który było mi cholernie wstyd, ale którego nie mogłam do kurwy nędzy pohamować.