sobota, 19 kwietnia 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 41





Duff:


       Uwaga, uwaga... McKagan ułożył dzisiaj dwie zasady.
  1. Jeśli twój przyjaciel wpadnie na idiotyczny pomysł, zrób wszystko, aby go nie zrealizował. 
  2. Jeśli twój przyjaciel cechuje się oślim uporem i nic nie jest w stanie wybić mu tego pomysłu z głowy... Ustąp i pomóż mu go zrealizować.                                  
I to tyczy się głównie przyjaciółek. Cholera, mógłbyś się idioto przyjaźnić tylko z facetami. Z nimi nie ma takich problemów. A dziewczyny? Szkoda gadać. 
  - Julie, na co ci to? Ja rozumiem, że nasze Hell House to nie hotel pięciogwiazdkowy, ale skoro wytrzymałaś tam ponad rok, to nie wytrzymasz jeszcze dłużej? - Jęknąłem krocząc za blondynką. 
  - Odezwał się ten co spędza w nim najwięcej czasu - prychnęła, po czym zerknęła na mnie z politowaniem. No dobra. Tu mnie ma. Ostatnio każdą noc spędzam w wygodnym łóżku swojej dziewczyny, więc problem 'dziś ja kurwa śpię na łóżku!' mnie nie dotyczy. Co nie zmienia faktu, że nie przeprowadziłem się do Lucy i na tę chwilę nie zamierzam. Jedyne moje rzeczy, które u niej przechowuję to slipy czy bokserki. Ale one znalazły się tam całkowicie przypadkiem. 
  - No dobra, przyznaję się. Mieszkanie Lu jest nieco wygodniejsze niż nasza rudera, aleee... Przez to macie więcej miejsca w Hell House! To już istotny argument i powinnaś wziąć go pod uwagę - powiedziałem jak najbardziej poważnym tonem, ale Julie zaśmiała się tylko pod nosem i pokiwała przecząco głową. No nie przekonasz, nie da rady. 
  - Nie zmienisz zdania, prawda? - Westchnąłem obejmując ją ręką.
  - Jeśli właściciel budynku nie okaże się psychopatą, na klatce nie będzie śmierdziało szczochami, a sąsiedzi z naprzeciwka nie będą starymi zrzędami... to nie - stwierdziła, a widząc moją minę cmoknęła mnie krótko w policzek. 
  - Gdyby Rose nie namieszał ci wtedy w głowie bylibyśmy razem? - walnąłem nagle prosto z mostu. Spytałem z czystej ciekawości, zaręczam.
Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, a na jej twarzy pojawił się grymas. 
  - Nie wiem co by było gdyby. Zresztą skąd to pytanie? Nieważne. Jesteśmy już na miejscu - odparła i wskazała głową na blok przed którym się właśnie znajdowaliśmy. Nie można było powiedzieć, że to ładna okolica. W końcu to nadal Sunset Strip, a tu większość osób prowadzi dość brudnawe życie. Dlatego też do cholery jasnej wolałbym, aby Julie mieszkała z nami. Martwię się o nią, po prostu. Tak czy siak nic się już nie odzywając popchnąłem drzwi prowadzące do środka i przepuściłem w nich blondynkę. 
  - Nie śmierdzi szczochami, jest moc - mruknęła i rozglądając się po korytarzu podeszła w końcu do jednych drzwi.
  - Oby właściciel okazał się psychopatą. - Uśmiechnąłem się do niej serdecznie i zapukałem. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się, a w progu stanął mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni. 
Co dziwne, miał na sobie wełniany sweter w norweskie wzorki, do tego brązowe sztruksy z łatą na kolanie, a na jego nosie spoczywały okrągłe bryle sprawiające, że jego oczy stawały się nienaturalnie duże. Tacy są najgorsi. Psychopata jak nic! 
  - Słucham? 
  - Dzień dobry. Ja w sprawie mieszkania. Dzwoniłam ostatnio. Pamięta pan? - odezwała się Julie i spróbowała się ciepło uśmiechnąć. Musisz nad tym jeszcze popracować, mała.  
  - Tak, tak. Proszę za mną - wymamrotał niezrozumiale i sięgając do swojej kieszeni po pęk kluczy zaczął nas prowadzić na jak się potem okazało trzecie piętro. 
  - Jeszcze spytam, kto mieszka obok? - zapytała kiedy koleś był w trakcie otwierania możliwe, że jej przyszłego mieszkania. 
  - Młoda para - odparł, na co dziewczyna odetchnęła z ulgą. Ej, mohery! Gdzie się podziewacie?!
  - Tak jak mówiłem wcześniej. Mieszkanie jest niewielkie, ale poza łazienką i kuchnią posiada osobną sypialnię i salon. Dodam, że poprzedni mieszkaniec na nic nie narzekał. 
  - To czemu już tu nie mieszka? - prychnąłem. 
  - Ponieważ wyleciał do Europy. - Odchrząknął. - Jeszcze jakieś pytania? - Uśmiechnął się do mnie z ironią mrugając raz po raz tymi swoimi wielkimi gałami. Kurwa, nie lubię tego typa. 
Już miałem rzucić jakiś cięty tekst, jednak Julie chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do pierwszego pomieszczenia, czyli sypialni. Co prawda nie była ona za duża, ale wydawała się dość przytulna. Sporej wielkości łóżko stojące na wprost wejścia, obok mała szafka nocna z kilkoma szufladami, nad nią zegar ścienny, a w rogu sporej wielkości szafa - to jedyne elementy jakie się tu znajdowały.
Dalej mieściła się kuchnia. Ona była raczej zwyczajna, przypominała w sumie naszą. Prostokątny stolik, okno z widokiem na ulicę, blat, kuchenka, zlew.
O łazience wspominać nie będę. Standardowa. 
Najlepsze wrażenie z pewnością zrobił na nas salon. Był on zdecydowanie największym pomieszczeniem w tym mieszkaniu. Duża kanapa, nad nią obraz przedstawiający chyba jakąś kobietę (no co? nie znam się na sztuce), po drugiej stronie komoda z telewizorem i szafka z półkami, na których stało dość sporo książek. A na wprost znajdował się balkon, z którego padał całkiem ładny widok na pobliski park. I to by było chyba na tyle z mojego bogatego opisu. 
  - I jak? Podoba się? - spytało to dziwadło i zerknęło na Julie, która prawdopodobnie spoglądała teraz na tytuły owych książek. 
  - Nawet bardzo - odpowiedziała zadowolona i rozejrzała się jeszcze raz po pokoju. - Chcę je wynająć. 










Slash:


  - Co ty się tak stroisz? - mruknąłem niezbyt zadowolony opierając się o framugę i stale obserwując poczynania mojej dziewczyny. - Ta kiecka odkrywa ci prawie cały tyłek. - No musiałem jej to powiedzieć. Szczerość to podstawa udanego związku, no nie?   
  - Co ty gadasz? Niczego mi nie odsłania. A poza tym mówiłeś, że podobam ci się w tej sukience. - Zerknęła na mnie zdziwiona, po czym zasmucona zaczęła przeglądać się w lustrze. 
  - Bo podobasz. Ale wolałbym żeby ta kiecka była zarezerwowana tylko dla mnie - zamruczałem seksownym głosem i podchodząc do niej objąłem ją od tyłu w talii. Jej odkryte ramię aż samo prosiło się o pocałunki.
  - Zaręczam cię, że nie musisz być o nikogo zazdrosny. - Zachichotała i odwracając się w moją stroną musnęła mnie w usta. Moje dłonie momentalnie powędrowały na jej zgrabny tyłeczek, ale szatynka odgadując szybko me zamiary odsunęła się do tyłu. 
 - Śpieszę się. - Westchnęła i tym razem sięgnęła po kosmetyczkę. 
  - A może mógłbym pójść z tobą? No wiesz... jako osoba towarzysząca - wypaliłem nagle i wyszczerzyłem się do niej. 
  - Wybacz Saul, ale tam wszyscy będą raczej sami - wydukała robiąc zmieszaną minę. A może ona się mnie najzwyczajniej w świecie wstydzi? 
Cóż. Wyglądem i zachowaniem sporo odbiegam od jej szefa, ale... 
Kurwa. Ona musi się mnie wstydzić. 
  - Slash, nie rób takiej miny. Jak przyjdę z powrotem to ci to wszystko ładnie zrekompensuję. - Uśmiechnęła się łobuzersko i przejechała swoją dłonią po moim policzku. 
  - No ja myślę. - Pokiwałem wymownie brwiami i jeszcze raz cmoknąłem ją w usta. 
Najchętniej to bym jej w ogóle nie puszczał na tę imprezę, ale niby jakim prawem? Camille nie ma pojęcia o tym, że jej szef działa mi na nerwy i niech tak pozostanie. Kurwa. Chcę być już bogaty. Wtedy bez problemu mógłbym zaproponować jej jakiś wyjazd, czy nawet cholerną kolację w jednej z najlepszych restauracji. Myślę, że co? Zaproponuję jej tandetne kino, a ona zrezygnuje z imprezy i pójdzie ze mną? 
Tyle że ja kurwa lubię takie klimaty. I zawsze wydawało mi się, że ona też.
  - Gotowe - wymamrotała i odkładając szminkę na miejsce cmoknęła ustami. O Hendriksie... Wygląda tak zajebiście. Jak temu pacanowi w garniaku stanie na jej widok to osobiście odetnę mu chuja!
  - I co, jak wyglądam? - zwróciła się do mnie obracając się wokół własnej osi. 
  - Nieźle - odpowiedziałem niby to obojętnie i ruszyłem do salonu, gdzie walnąłem się na kanapę. 
  - Izzy? Towar jakiś masz? - Wbiłem w bruneta błagalny wzrok. 
  - Właściwie to mam. I muszę się go pozbyć. 
  - No to widzisz jak się dobrze składa? Z kolegą się podziel! - Otworzyłem szeroko ramiona.
  - Wychodzę - zakomunikowała szatynka kierując się do drzwi. 
  - Miłej zabawy - mlasnąłem z przekąsem, a kiedy dziewczyna wyszła już z Hell House sięgnąłem po moją jedyną i niezastąpioną kochankę.
  -  Musha ring dum a doo dum a da, whack for my daddy-o, whack for my daddy-o... There's whiskey in the jar-o! - zanuciłem i przechyliłem butelkę whisky.





Steven:

       Wczoraj obiecałem Nathalie, że będę odwiedzał ją każdego dnia. A jako, że ja - Steven Popcorn Zajebisty Adler zawsze dotrzymuję słowa, podążałem właśnie do ośrodka odwykowego. Brunetka żaliła mi się, że cierpi na brak towarzystwa. Jej lokatorka to piętnastoletnia wielce pokrzywdzona dziewczynka, która zaczęła brać z powodu zerwania z chłopakiem, a reszta najzwyczajniej w świecie ją zlewa. W oczach niektórych ludzi Nat to gówniara, której tylko wydaje się, że marnuje sobie życie. Bo co taka osiemnastolatka może wiedzieć o prawdziwym narkotykowym życiu? Chrzanić ich. Prawda jest taka, że każdy kto chociaż raz sięgnął po narkotyki mógł wpaść w niezłe bagno. Dobra, koniec. Za prosty chłopak jestem na taką filozofię. Wiem jedynie, że nie można czepiać się osób, o których nawet nic nie wiemy. 
       Wracając... Był sam środek południa. Słońce grzało niemiłosiernie w moją blond łepetynę, a buty jak na złość skrzypiały przy każdym zrobionym przeze mnie kroku. Nie miałem ani kasy, ani nawet ochoty na jazdę zatłoczonym, śmierdzącym autobusem, dlatego do ośrodka łaziłem pieszo. Co to dla takiego sportowca jak ja! 
Tak czy inaczej po jakichś czterdziestu minutach dotarłem wreszcie do celu i zdyszany oparłem głowę o ogrodzenie, czekając na moje zagubione maleństwo. Czyż to nie brzmi słodko? Shit. 
Po paru minutach wreszcie dostrzegłem tą jakże delikatną osóbkę, więc zacząłem do niej machać. Nathalie w końcu mnie zauważając uśmiechnęła się ciepło i prawie potykając o nierówny krawężnik podbiegła do mnie szybko. 
  - Naprawdę będziesz mnie odwiedzał codziennie? - zapytała jakby z niedowierzaniem i oparła czoło o bramkę.
  - No tak. Przecież ci to obiecałem, no nie? - Wyszczerzyłem się.
  - Niby tak. Ale nie sądziłam, że mówisz poważnie. Jakby nie było jestem dla ciebie zupełnie obcą osobą. A ty się mną przejmujesz. - Ostatnie słowa wypowiedziała nieco ciszej i uniosła jeden kącik ust do góry. 
  - Tak wyszło. - Wzruszyłem ramionami, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem. - Powiedz, ile tu jeszcze zostajesz? 
  - Tydzień - odparła zadowolona i przeczesała dłonią swoje włosy. 
  - Kwiatuszku... Nie chcę psuć twojego entuzjazmu, ale ostatnio mówiłaś, że jesteś jak bumerang. Że non stop tu wracasz. - Skrzywiłem się nieco. 
  - Za miesiąc kończę osiemnaście lat. Moja ciotka przestanie decydować o moim życiu. Wolność, Steven! - Westchnęła głośno i wbiła we mnie te swoje czarne niczym węgielki oczy, w których widziałem iskierki radości. 
Wolność, powiadasz? Tylko czym dla ciebie jest wolność? Zatracisz się w narkotykowym świecie z pełną tego świadomością? Czy może porwie cię wir nocnego trybu życia, w którym nie obędzie się bez wypadów do klubu, gdzie będziesz doprowadzała się do alkoholowego szaleństwa?
Tak, wiem. Odezwał się ten co od trzynastego roku życia pali zielsko i puka panienki. Ale co innego ja, a co innego ona. O swoje beztroskie życie się nie martwię. Ale o jej jak najbardziej. I nadal nie wiem czemu. 
  - Będziesz brała dalej? - zapytałem po chwili.
 - Teoretycznie zamierzam nie brać, ale jak będzie w praktyce to nie wiem - odpowiedziała obojętnym tonem i zaczęła nawijać sobie na palec moje kłaki. - Wiesz co? - mruknęła, a ja zerknąłem na nią pytająco. - Wyrwijmy się gdzieś. Kolejne spotkanie rozżalonych ciot za trzy godziny, nikt się nie zorientuje jeśli na ten czas się... ulotnię. - Uśmiechnęła się łobuzersko i jak gdyby nigdy nic zaczęła wspinać się po bramce. Wariatka! 
Ale pomysł dobry. 
  - Na pewno nie będziesz miała z tego powodu problemów? - spytałem chwytając ją w talii kiedy była już po mojej stronie i odstawiłem ją na ziemię. 
  - W dupie z problemami. Mam ich potąd. - Wskazała dłonią na czoło, po czym chwytając mnie za rękę pociągnęła w pierwszym lepszym kierunku. 
  - A może wzgórze Hollywood? - Zatrzymałem się gwałtownie i puszczając do niej oczko pociągnąłem w przeciwną stronę. 
  - Okej. - Zaśmiała się uroczo i niespodziewanie wskoczyła mi na plecy. 
  - Za lekka jesteś. Najpierw idziemy na hamburgery - rzuciłem stanowczo. 
  - A masz pieniądze?
  - Nie. Ale mam znajomości w budce z fast foodami - odparłem nie kryjąc dumy. 




Kilka godzin później...





Julia:

        Nie mogę uwierzyć, że ci idioci tak bardzo przejęli się moją wyprowadzką. 

Z drugiej strony? To całkiem miłe. Ludzie naprawdę potrafią się ze sobą zżyć i ciężko zaakceptować im jakiekolwiek zmiany, to fakt. Ale co ja na to poradzę? Potrzebuję tego komfortu jak nigdy wcześniej. I nie chodzi tu tylko o warunki panujące w Hell House. Nie jestem księżniczką, nie potrzebuję luksusów. Potrzebuję natomiast nieco prywatności. Mieszkając z szóstką osób musisz liczyć się, że kiedy zapragniesz odrobinę samotności, ażeby zebrać chociaż myśli, nie uda ci się to. Chyba, że wyjdziesz na spacer i zamiast na łóżku z wbitym wzrokiem w sufit będziesz rozmyślać na ławce w parku. 
W moim przypadku musiałabym chyba tam zacząć nocować.
  - Kto nam będzie gotował pierogi? - odezwał się zdesperowanym głosem Adler i zrobił smutną minę.
  - Obiecuję, że jak tylko zachce ci się pierogów to przyjdę i zrobię. - Zaśmiałam się.
  - Nawet jeśli zachce mi się ich w nocy? - Uniósł jedną brew do góry.
  - Nawet wtedy. - Wyszczerzyłam się i poczochrałam blondyna po jego czuprynie. 
  - No ale... No nie... Nie zgadzam się! Czuję się teraz dokładnie tak jak wczoraj, kiedy zgubiłem jedną skarpetkę i teraz muszę chodzić nie do pary - jęknął, a ja kiwając głową spojrzałam na niego jak na kompletnego debila. Czy on właśnie porównał mnie do swojej śmierdzącej skarpetki? Cudnie. 
  - Steven, pojebie. Przecież będę tu wpadać codziennie. Zresztą, ty do mnie też możesz przychodzić, nie? Mieszkam dziesięć minut drogi stąd. - Westchnęłam głośno i w tym momencie Popcornowi jakby poprawił się humor.
  - Tylko dziesięć? - zapytał dla upewnienia.
  - Tak! 
  - To w sumie zmienia postać rzeczy. Dobra, pozwalam ci. Ale z bólem serca! - dodał i mocno mnie do siebie przytulił. 
  - Mam nadzieję, że zorganizujesz jakąś imprezkę, trzeba to lokum odpowiednio ochrzcić, nie? - odezwał się nagle Izzy siedzący na kanapie. 
  - Wjazd na chatę? - mruknęłam, na co chłopcy z szerokimi uśmiechami przytaknęli głowami. - Ech... dopiero co wynajęłam mieszkanie, a już zostanie zdemolowane - wymamrotałam, ale widząc ich urażone miny podniosłam ręce w geście poddania. - Wpadnijcie jutro. 
  - A Camille już wie? - zapytał po chwili Duff zerkając na mnie podejrzliwie. 
  - Nie... Nawet jej o tym nie wspominałam. - Podrapałam się nerwowo po głowie.
  - Czyli to my mamy przekazać jej tą wiadomość, cwaniaku? 
  - Duffy, wiesz, że cię kocham. Powiesz jej to, dobrze? I dodaj, że może przyłazić od razu. 
  - I tak dostaniesz ochrzan - rzucił obojętnie. Pocieszasz McKagan, nie ma co.
Jedynym osobnikiem jaki się przez ten czas ani razu nie odezwał był Axl. Kątem oka widziałam jak paląc fajkę wbijał we mnie swój wzrok, ale udawałam, że jest dla mnie w tym momencie niewidzialny. 
  - No to co... Idę - mruknęłam uśmiechając się krzywo i chwyciłam za swoją walizkę. 
  - Idę z tobą. Nie będziesz tego wlekła sama. - Duff gwałtownie wyrwał z mojej dłoni bagaż i już miał ruszyć do drzwi, gdy nagle z kanapy podniósł się Rose i przechwycił od niego torbę. 
  - Ja pójdę - rzucił krótko i wyszedł na zewnątrz. Blondyn wymienił się ze mną zdziwionym spojrzeniem, ale nie chcąc dłużej z tym wszystkim zwlekać wzruszyłam lekko ramionami i wyszłam z rudery. - Prowadź - mruknął Rudy i kiedy ruszyłam w znanym mi kierunku ten dostosował swój krok do mojego tempa. 
Ciekawe. Tak bardzo chce się mnie pozbyć z Hell House, że pomaga mi nawet nieść torbę? Miło.
Tak czy inaczej całą drogę nic a nic się do siebie nie odzywaliśmy. Dopiero gdy znaleźliśmy się pod drzwiami mieszkania Axl wypuścił głośno powietrze i wbił we mnie swoje spojrzenie. 
  - To przeze mnie się wyprowadziłaś? - spytał. W jego głosie nie było natomiast żadnego żalu czy wyrzutów sumienia. Raczej ciekawość.  
  - Nie - rzuciłam krótko i odwracając się do niego plecami zaczęłam pośpiesznie otwierać drzwi. - Dzięki za pomoc. Do zobaczenia potem - powiedziałam sięgając po swoją walizkę i weszłam do środka. 
  - Gówno prawda. Nie trawisz mnie. - Zdołałam jeszcze wychwycić, ale było już za późno na jakiś komentarz z mojej strony. 
Drzwi były zamknięte. 
Zostałam sama. 
W swoim mieszkaniu. 
Cholera, ja naprawdę jestem szczęśliwa. 







Kamila:

       Jeśli imprezy dla pracowników to nudnawe bankieciki, na których panuje sztuczna atmosfera... to ta jest wyjątkiem! 
Szczerze? Większość towarzystwa jest już pijana. Możliwe, że ja też jestem nieco wstawiona, ale na tę chwilę nie potrafię tego stwierdzić. Obraz mi się jeszcze nie rozmywa. Głosy słyszę doskonale. Tylko ten chód... taki troszkę... nierówny? 
  - O, Camille! Tu jesteś. Wszędzie cię szukam. - Usłyszałam gdzieś za sobą i odwróciwszy się zobaczyłam jego.
  - Jason Brown... Och Jason... - Uśmiechnęłam się pod nosem i dotknęłam jego policzka. Chciałam sprawdzić czy to nie jakaś zjawa. Był taki idealny!
  - Mówiłem kucharzom, żeby nie dodawali do potraw grzybków. - Zaśmiał się, po czym zmierzył mnie wzrokiem.
  - Ja... yh, wybacz. To wino jest dość mocne... - Potrząsnęłam głową i zdając sobie sprawę, że wyszłam na kompletną idiotkę zalałam się rumieńcami. 
  - Nie masz za co przepraszać. Nie wszystkie kobiety na mój widok tak pięknie wzdychają - mruknął unosząc jeden kącik ust do góry.
  - Chrzanisz. Działasz tak pewnie na każdą laskę.
  - Tak sądzisz? - Uniósł jedną brew do góry.
  - Oczywiście, że tak. No weźmy na przykład taką Lauren. Nie widziałeś jak na ciebie spogląda? - spytałam rozglądając się po sali w poszukiwaniu owej dziewczyny. 
  - Nie. Naprawdę myślisz, że podobam się Lauren? - O, drąży temat. Czyżby się zaciekawił?
  - No tak. Za każdym razem jak na nią zerkasz zaczesuje dłonią swoje włosy do tyłu, unosi prawy kącik ust do góry, opuszcza wzrok na ziemię, a potem odwraca głowę w zupełnie innym kierunku. Sam sprawdź. - Wskazałam na szatynkę. Facet mrużąc oczy zerknął na mnie jakby z niedowierzaniem, a później wbił wzrok w Lauren. I miałam rację! Zrobiła dokładnie to samo co zawsze. Mężczyźni są jednak ślepi.
  - Rzeczywiście. - Parsknął śmiechem, po czym chwycił za dwa drinki, które akurat niósł na tacy kelner. - I komu się według ciebie jeszcze podobam? - zapytał podając mi jedną szklankę. 
  - Dorothy, Sophie, Margaret. I tamtej też, ale nie kojarzę imienia. O i jeszcze tamtej, widzisz? - zaczęłam pokazywać palcem, zapominając, że to przecież niekulturalne. 
  - A tej tutaj się podobam? - zapytał nagle i wskazał na mnie. 
  - Że mi? - Wytrzeszczyłam oczy i z niedowierzaniem spojrzałam na jego palec, który znajdował się na wprost mojego biustu. 
  - Mhm...
Zaśmiałam się nerwowo, po czym pokiwałam z politowaniem głową. 
  - Ja się nie liczę, Jason. Mam chłopaka - odparłam szybko.
  - A gdybyś nie miała? Poleciałabyś na mnie? - Wyszczerzył się ukazując mi przy tym swoje białe zęby.   
  - Może - mruknęłam uwodzicielskim tonem i oddając mu moją opróżnioną już szklankę ruszyłam w kierunku wyjścia. Chyba czas najwyższy wracać do domu. Poza tym te cholerne szpilki mnie uwierają.
  - Zaczekaj! Odprowadzę cię! - zawołał za mną, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. 
  - No nie wiem panie Brown czy to dobry pomysł... - Westchnęłam spoglądając na niego. 
  - Boisz się, że w pewnym momencie niespostrzeżenie cię pocałuję, a kiedy nie będziesz mogła mi się oprzeć bez żadnych skrupułów zaciągnę cię do łóżka?
  - Nie. Chodziło mi raczej o to, że mój chłopak może się na twój widok delikatnie mówiąc wkurwić - odparłam zdziwiona jego wypowiedzią, a ten jakby zawstydzony spuścił głowę w dół.
  -   Tak, wybacz. - Odchrząknął, a ja zaczęłam się z niego głośno śmiać. 
Nim się obejżeliśmy staliśmy już na zewnątrz budynku. Słońce już dawno zaszło i jedyne światło dawały teraz uliczne lampy.
  - Może jednak cię odprowadzę? Boję się, żeby nic ci się nie stało - odparł zatroskanym tonem i odgarniając moje włosy za ucho przybliżył się do mnie na niezbyt bezpieczną odległość. 
  - Poradzę sobie, dzięki - wyszeptałam spuszczając wzrok na ziemię. Już czułam na swojej twarzy jego ciepły oddech, kiedy nagle ktoś mocno odepchnął go do tyłu. 
  - Weź spierdalaj, co?! - Hudson? No pięknie. Tego mi jeszcze brakowało.
  - Spokojnie. Przecież nic nie robię. - Zaskoczony Jason uniósł ręce w geście poddania.
  - Nie, w ogóle! Masz się do niej nie zbliżać, bo... bo nie będzie już tak przyjemnie. - Cholera, on bełkocze. Nie dziwne więc, że po chwili leżał na ziemi jak długi. I bynajmniej nie dlatego, że ktoś go przewrócił. - Kurwa... 
  - Camille, on jest pijany, chodź, odprowadzę cię. A może wolisz iść do mnie? - kontynuował Brown łapiąc mnie za ramię. Jezu... co za idiotyczna sytuacja. 
  - Nigdzie z tobą ty chuu ty chu nie pójdzie chuju ty! - Slash zaczął podnosić się momentalnie z ziemi i zamachnął się na Jasona. Dobrze, że jego ruchy były nieskoordynowane i zamiast go uderzyć, ponownie się wywrócił. 
  - Nie trzeba. Ja dam sobie radę. Naprawdę - rzuciłam okropnie zawstydzona zachowaniem swojego chłopaka. - Tylko jakbyś pomógł mi go podnieść...
  - Jasne - odparł, po czym chwyciwszy Saula pod ramiona postawiliśmy go oboje na "równe" nogi. 
  - Łapy precz! - fuknął Slash i odsunął się od szatyna ze zdegustowaną miną. 
  - Idziemy, Slash - warknęłam i chwytając go w pasie zaczęłam kierować się do Hell House. Nie miałam już nawet ochoty pożegnać się z Jasonem. Chciałam jak najszybciej zniknąć z jego pola widzenia. 
  - Poczekaj - odezwał się nagle Hudson i opierając się szybko o śmietnik zaczął wymiotować. 
  - Ja pierdolę - jęknęłam żałośnie i krzyżując ręce na piersiach wbiłam w niego swój wzrok. Nawet nie wiedziałam w którym momencie po moich oczach popłynęły łzy. Dziękuję ci serdecznie. Dziękuję!






niedziela, 6 kwietnia 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 40

Julia:



        W życiu każdego chyba człowieka bywają chwile, kiedy wszystko traci dla nas jakikolwiek sens. Szare realia wydają nam się jeszcze bardziej szare. Marzenia i plany oddalają się z każdą sekundą. Ludzie, którzy nas otaczają zdają się być w tym momencie zupełnie obcymi osobami, a my stoimy pośrodku tego marnego przedstawienia i czujemy się całkowicie niezrozumiani przez cały świat. Nieprzyjemne uczucie, nie? Ale co mają powiedzieć osoby, które same nawet nie wiedzą czego chcą? Zagubienie bywa czasem gorsze niż bezradność. 
Prościej mówiąc... Nazywam się Julia, przyleciałam do zasranej Ameryki w celu rozpoczęcia nowego jakże zajebistego życia, ale wszystkie moje aspiracje poszły się jebać. 
Tylko czego ty się idiotko spodziewałaś? To, że znajdujesz się w Stanach nie oznacza, że powinno ci się teraz powodzić. Życie to loteria. Jedni mają szczęście, a drudzy go nie mają.
Może trzeba tego szczęścia poszukać? Ale przecież szukałam! Wydawało mi się, że satysfakcję dają mi narkotyki, alkohol i przelotne znajomości. Źle mi było w ramionach przystojnego faceta? No dobra... Może i nie pamiętam jak miał na imię i on też pewnie mnie nie kojarzy, ale... zawsze coś! Ugh, chyba jestem w tym momencie żałosna.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że szczęście znajduje się czasem bliżej niż nam się wydaje. Czy więc jest coś na co powinnam zwrócić teraz szczególną uwagę? Hm, ostatnio widziałam przecenę w moim ulubionym sklepie, ale nie, to chyba nie to.
         I tak właśnie spędzałam swój czas od parunastu godzin, z przerwą na nockę, którą spędziłam w domu Berry. Szwędałam się i rozmyślałam. Czy coś wymyśliłam? Nie. Łeb mnie jedynie rozbolał. 
Zmęczona usiadłam na pierwszej lepszej ławce i chowając się przed słońcem położyłam głowę na kolanach. Tak cholernie nic mi się nie chciało... Tak cholernie miałam wszystkiego dość.
Moje wzdychania i wewnętrzne narzekanie przerwały dźwięki muzyki. Podniosłam głowę do góry i rozejrzałam dookoła. W końcu zatrzymałam wzrok na trójce chłopaków, którzy stali nieopodal z gitarami w rękach i wykonywali utwór Beatlesów. 
Szybko wokół nich zebrała się grupka gapiów, z czego większość wrzucała drobniaki do wystawionego przed nimi futerału. 

Nothing you can make that can't be made,
no one you can save that can't be saved,
nothing you can do...
But you can learn how to be you in time,
it's easy.

All you need is love!


Serio? Zaśmiałam się pod nosem i chowając dłonie w kieszeń ruszyłam w dalszą drogę. John Lennon z tamtego wokalisty to może i nie był, ale co w tym wszystkim mi się spodobało? Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęłam się i to tak szczerze. Czy to zasługa tej sympatycznej trójki, czy może zerknięcie jednego z nich na moją osobę, czy ukochana melodia, a może tekst? Nie wiem. Po prostu poczułam się lepiej.  
Z zupełnie odmienionym humorem postanowiłam udać się wreszcie do Hell House. Kiedyś trzeba, no nie? 
Spuściłam głowę w dół i nucąc coś pod nosem spoglądałam na swoje brudnawe nieco buty. 
  - Julia! Jesteś! - Usłyszałam nagle. Nim zdążyłam się odezwać zostałam mocno przytulona przez Kamilę, która ledwo mnie przy tym nie udusiła. - Gdzie byłaś? Wszystko okej? - wypytywała wbijając we mnie zatroskany wzrok.
  - Wszystko okej. Jest jak najbardziej w porządku. - Uśmiechnęłam się do niej ciepło, czym chyba ją przekonałam, bo odetchnęła z ulgą.
  - W takim razie bardzo się cieszę! Obiecuję, że porozmawiamy jeszcze później, bo śpieszę się teraz do pracy - powiedziała przejętym głosem.
  - Ty i pośpiech? Od kiedy? - parsknęłam. 
  - Czasem trzeba zrobić wyjątek. - Puściła do mnie oczko i pobiegła dalej. Wzruszyłam tylko delikatnie ramionami i sama zaczęłam dreptać na nowo. Po kilkunastu minutach znalazłam się pod drzwiami naszego "królestwa". 
Nacisnęłam na klamkę i już miałam wejść do środka, gdy nagle coś, a może raczej ktoś gwałtownie na mnie wpadł zderzając się ze mną swoją głową. Syknęłam z bólu i szybko złapałam się za pulsujące miejsce. 
  - Sory... Nic ci nie jest? - zapytał niepewnie Axl i również przystawił dłoń do swojego czoła. Zamyślona wbiłam wzrok w jego szaro-zielone tęczówki. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu to, czego nie zdążyłam powiedzieć wczorajszego dnia w klubie. Powiedzieć, że jest chujem, bezczelnym idiotą, skończonym debilem i pierdolonym gnojem. 
Tylko to by nie miało żadnego sensu. Gdyby tak było to chyba jego zdanie raczej nic by mnie nie obchodziło, a jest przecież zupełnie na odwrót. 
Zranił mnie, to prawda, ale może miał w tym jakiś cel? 
Dlaczego teraz wstydziłabym się pokazać mu z jakimś kolejnym przypadkowym gościem? 
  - Pytałem czy nic ci nie jest. - Odchrząknął, czym wyrwał mnie z lekkiego transu. 
  - Nic mi nie jest, ale następnym razem mógłbyś uważać - rzuciłam chłodno i zahaczając jeszcze celowo o jego ramię, wyminęłam go i ruszyłam do salonu. 
Na kanapie tradycyjnie siedział Steven i Slash. Oglądali jakiegoś pornola, ale było mi to już tak obojętne, że walnęłam się obok nich i chwyciłam za pierwszą lepszą gazetę. Akurat trafiłam na 'The Rolling Stone Magazine', więc zaczęłam przeglądać artykuły z zamieszczonymi zdjęciami, które zrobiła Kamila. 
  - Saul, kupiłeś wężowi terrarium? - zapytałam po chwili nie odrywając wzroku od magazynu. 
  - Tak, tak - mruknął obojętnie. Film chyba dobiegał końca sądząc po coraz głośniejszych jękach jakiejś laski, więc postanowiłam być taka dobra i im nie przeszkadzać. Kiedy wnętrze wypełnił przeraźliwy pisk chłopcy zaśmiali się równo
i wymieniając parę uwag wyłączyli telewizor. Jezu, z kim ja żyję? 
  - Julie... - zaczął nagle Hudson siadając obok mnie. Steven w tym samym momencie wymamrotał pod nosem, że wychodzi, więc zostaliśmy z gitarzystą sami. 
  - No?
  - Mam takie pytanie. - Zawahał się, po czym odgarnął z czoła swoje loki. - Czy... Camille nie wspominała ci może coś o swoim szefie? 
  - Nie. A coś się stało? - zapytałam zaciekawiona i odłożyłam gazetę na bok. Chłopak dziwnie pocierał dłońmi i kręcił głową na wszystkie strony, jakby zastanawiając się co by tu teraz powiedzieć. 
  - Raz jak poszedłem po nią do pracy to wyszła z tym fagasem, no i... Widziałem jak się kurwa na nią patrzy. Rzucał jakimiś dennymi komplemencikami i próbował ją rozśmieszyć - prychnął zaciskając chyba nieświadomie pięści. 
  - Czyli wszystko już wiadomo. - Zaśmiałam się, a ten spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Jesteś zazdrosny. 
  - Co? Wcale nie jestem zazdrosny. Po prostu widzę, że on się do niej przystawia i chciałbym wiedzieć czy on jej może rzeczywiście imponuje. Dlatego zapytałem. - A ja jestem taka głupia, żeby nie wyczuć twojej zazdrości, Saul? Wasz gatunek to bardzo prosty mechanizm, do którego nie potrzeba instrukcji. No ale dobra. Nie będę nadszarpywać twojej męskiej dumy. Dzień dobroci, nie? 
  - Nic mi nie mówiła. Ale jeśli chcesz to ją podpytam - zaproponowałam. 
  - Ym no... zapytaj. Tylko ani słowa, że ja cię o to prosiłem, dobra? 
  - Spokojnie, nic nie powiem. - Uśmiechnęłam się do niego, po czym udałam się do kuchni. Żołądek już od dłuższego czasu dawał mi o sobie znać, więc czas najwyższy zapchać go jakimiś kanapkami. 
  - Julie...
  - Z czym? - Westchnęłam głośno. 
  - Szynka, ser i salami! 







Duff:

       Spoglądałem jak Lucy z błogim uśmiechem śpi wtulona w poduszkę i głaskałem ją co trochę po blond włosach. Zawsze w takich momentach wydawało mi się, że to taka bezbronna kruszynka, którą powinienem chronić przed całym światem. Prawda jest jednak taka, że ta dziewczyna sama sobie świetnie radzi. Ba, swoim charakterem sprawia, że to ja, dwumetrowy facet, czuję się czasem przy niej jak bezradne dziecko.
Gdy zauważyłem, że Lu mruczy coś pod nosem i podnosi powoli swoje powieki przybliżyłem się do jej ust i cmoknąłem je krótko.
  - Cześć. - Wyszczerzyłem się szeroko, a ta ujęła moją twarz w dłonie i również musnęła moje wargi. 
  - Kawy? - zaproponowałem, choć i tak znałem odpowiedź. Swoją drogą cieszę się, że Lucy pozwala mi tak często u siebie zostawać i czuć się jak u siebie. Większy komfort niż w Hell House, you know. 
  - Z mlekiem! - dodała, a ja poczłapałem do jej kuchni i wstawiłem wodę. 
W lodówce nawet udało mi się znaleźć dżem truskawkowy, więc postanowiłem zrobić mojej dziewczynie śniadanie. Kurwa, nie wierzę, czemu ja robię się taki ciotowaty? Nie zastanawiając się jednak nad odpowiedzią, a może raczej odganiając to pytanie ze swojej głowy zacząłem robić kanapki. 
Gotowe jedzenie położyłem na talerzu i ruszyłem z powrotem do sypialni, prawie potykając się o zwinięty dywan, ale... uratowałem sytuację! 
  - Śniadanko dla mojej królewny. - Westchnąłem i z uśmiechem podałem jej moje arcydzieło. Blondynka posłała mi całusa i chwyciła za kubek z parującym napojem. 
  - No, no. Jeśli tak wyglądałby każdy poranek to nie miałabym nic przeciwko żebyś się do mnie wprowadził - mruknęła i spojrzała na mnie zadowolona.
Kurwa. Chyba włącza mi się panika.  
  - Nie żartuj sobie, bo jeszcze wezmę to na poważnie. - Zaśmiałem się nerwowo. 
  - Ale ja mówię jak najbardziej poważnie. Sam chciałeś jakichś zmian w naszym związku, no nie? 
Mimo wszystko nie chodziło mi o to, żeby robić ci codziennie rano śniadanie, być na każde twoje zawołanie i tak dalej, skarbie.
Ja wiem, może macie mnie teraz za idiotę, ale zamieszkanie z dziewczyną to dla mnie za dużo. Przynajmniej na tę chwilę. Jest dobrze jak jest. Rudera ma swój klimat! 
Zdezorientowany błądziłem wzrokiem po suficie, co raczej nie umknęło uwadze blondynki, bo odchrząknęła cicho.
  - Okej, rozumiem... Wrócimy do tej rozmowy kiedy indziej - wymamrotała i wzięła kolejny łyk kawy.
  - No wiesz... Nagrywamy teraz... Jeszcze dopisujemy jakieś kawałki... Wolałbym być na miejscu, ze wszystkimi. - Próbowałem się jakoś wytłumaczyć.
  - Przecież mówię, że rozumiem! - Wywróciła oczami i zaczęła teraz spoglądać w szybę. 
  - Będę się już zbierał. Chcę sprawdzić czy Julie wróciła - odezwałem się w końcu i wstałem z łóżka. 
  - A może ja chcę żebyś został? - Oho, zaczyna się. 
  - Nie mogę. 
  - No jasne. Julie ważniejsza - rzuciła z ironią myśląc chyba, że nie zdołam jej wyczuć. Lekko poddenerwowany odwróciłem się z powrotem w jej stronę ze skrzyżowanymi rękoma. - No co się tak gapisz? Idź już lepiej do niej. 
  - O co ci znowu chodzi? To moja przyjaciółka. Mam chyba prawo się o nią martwić, nie? 
  - Przyjaciółka ważniejsza od dziewczyny? Coś podobnego... - Mała, irytujesz mnie do cholery. - Ja nie wiem czemu ty tak cały czas koło niej skaczesz. To twoja młodsza siostra czy jak? Sama sobie da radę - prychnęła i wciąż wbijała we mnie swój pewny siebie wzrok. 
  - Zazdrość? - Jeden zero dla mnie! Wkurwiłem ją. Zna się te czułe punkty kobiet.
  - Wiesz co? Idź już - warknęła i wskazała palcem na drzwi. 
  - Ja ciebie też. - Zaśmiałem się i cmoknąłem ustami,  za co oberwało mi się poduszką w głowę, Zarzuciłem jeszcze swoje nieco cuchnące kowbojki na nogi i wyszedłem z jej mieszkania. 
Dlaczego ona się tak jej czepia? W końcu Lucy nie wie o tym, że kiedyś coś czułem do Julie. Domyśla się tego? Ale niby jak? Przecież... Ach, koniec myślenia. I tak mi to nie wychodzi. 
Tak czy siak pół godziny potem znajdowałem się już w Hell House.
Odetchnąłem z ulgą widząc Julie, która siedząc razem z Hudsonem przy stoliku wpierniczała kanapkę. 
  - Jesteś. - Uśmiechnąłem się do niej, co ta szybko odwzajemniła. 
  - A co wy się tak o mnie martwicie, hm? Jestem dużą dziewczynką. - Wyszczerzyła się i podchodząc do mnie stanęła na palcach. 
  - Ogromną - mruknąłem czochrając ją po włosach, po czym przytuliłem do siebie. - Przejdziemy się? - zaproponowałem, na co ta delikatnie przytaknęła głową. Czułem, że coś ją gnębi, a zawsze kiedy to ja miałem problem mogłem na nią liczyć, więc i ja chciałem wyciągnąć do niej pomocną dłoń. 
Założyła jeszcze tylko szybko swoje buty i wyszliśmy z Hell House. 
Jako, że dziewczyna stwierdziła, że ma dość parku, ruszyliśmy w stronę miasta. 
  - Co on ci wczoraj powiedział? - wypaliłem w końcu nie ukrywając zdenerwowania. 
Ta ruda pała może być chamska w stosunku do mnie, ale nie do niej.
  - Prawdę, Duffy. Powiedział prawdę - mruknęła wzruszając ramionami. 
  - W chuju mam taką prawdę. Sprawił ci przykrość - warknąłem. 
Julie jednak dała mi do zrozumienia, że nie chce rozmawiać na ten temat, więc przez dłuższy czas po prostu szliśmy w milczeniu. 
  - Słuchaj - zaczęła nagle. - Chciałabym, żebyś poszedł jutro ze mną w pewne miejsce... 
  - No okej, a gdzie? 
Blondynka spuściła głowę w dół i spojrzała się na mnie jakby ze smutkiem 
w oczach. Później zaczęła dzielić się ze mną swoimi planami, a mi z każdym jej słowem robiło się coraz bardziej przykro. Czułem, że wszystko zaczyna się nieodwracalnie zmieniać. I nie chodziło mi tylko o nią. Miałem też na myśli zespół. Spełnia się nasze największe marzenie, wkraczamy w nowy etap. Otwiera się dla nas ścieżka do sławy, świetnie, ale czy znajdziemy jeszcze czas na to, żeby usiąść wspólnie na tej skrzypiącej, dziurawej kanapie i razem się schlać? 
Slash ostatnio pieprzył mi o tym, że chciałby zatrzymać czas, ale wtedy go nie rozumiałem. Teraz chyba zacząłem pojmować o co mu chodziło.
  - Julie, ale dlaczego? Nie rób tego, proszę - jęknąłem z niezadowoleniem.
 - To tylko drobna zmiana. Przecież będzie tak jak dawniej. - Uśmiechnęła się pocieszająco, ale ja tylko zaprzeczyłem szybko głową. - To co, pójdziesz ze mną? 







Kamila:

          Jestem już spóźniona dwie minuty. Zajebiście, zajebiście... 
Do tego zaliczam każde czerwone światło na pasach. Idealnie, idealnie... 
Już wyobrażam sobie Lauren, która drze na mnie tą swoją jadaczkę i ochrzania mnie za to, że jestem nieodpowiedzialna i niczego nie traktuję poważnie. Tyle że ja traktuję! Tylko no... Okazać tego nie umiem. A może po prostu zainwestuję w budzik? 
        Tak czy siak potykając się pięć razy o krawężnik, wpadając prawie pod samochód i potrącając w biegu jakąś staruszkę dotarłam wreszcie pod nasz biurowiec, gdzie miałam spotkać się z moją współpracownicą. 
  - Cholera jasna. Nie ma jej - mruknęłam sama do siebie i zaczęłam rozglądać się w każdą możliwą stronę. Na początku byłam pewna, że Lauren po prostu się na mnie wkurwiła i poszła tam sama, co wywołało u mnie drżenie każdej kończyny mojego ciała, ale nagle moje wątpliwości momentalnie zostały rozwiane. Zauważyłam bowiem szatynkę, która w biegu zakładając swojego buta pędziła w moim kierunku z krzywym wyrazem twarzy. 
  - Budzik się zepsuł - wymamrotała na powitanie, a ja uważałam żeby nie parsknąć śmiechem. 
  - Szminka ci się rozmazała. - Wskazałam palcem, a ta gwałtownie zaczęła się wycierać, wyciągając po chwili lusterko. Na pierwszy rzut oka było widać, że kobieta jest zażenowana i najchętniej zapadła by się pod ziemię, nie wiedzieć w sumie czemu.
  - Lauren, spokojnie. Każdemu się zdarza. - Puściłam do niej oczko, na co ta z początku zaskoczona, uśmiechnęła się w końcu nieśmiało. Poziom sympatii do mnie wzrósł z zera na jeden? No, no, nieźle. 
  - Dobra, jeśli nie chcemy się skompromitować, to musimy już iść - odezwała się poprawiając swoją i tak idealnie dopasowaną spódnicę, po czym obie ruszyłyśmy w kierunku budynku, gdzie miał odbyć się krótki wywiad i sesja zdjęciowa z członkami Aerosmith. Na samą myśl miałam ochotę po raz kolejny odbyć swój taniec szczęścia, ale... lepiej nie. Całą drogę raczej nic się do siebie nie odzywałyśmy. Doskonale widziałam jak dziewczyna nerwowo przegląda swoje notatki z pytaniami, które przygotowała do wywiadu, ale starała się chyba udawać osobę mającą zawsze wszystko pod kontrolą.  
  - To chyba tutaj. - Zatrzymałam się przy jednym z bardziej nowoczesnych wieżowców i kiwnęłam głową na drzwi. 
  - Em... tak, tak - wydukała i chowając wszystko do swojej czarnej teczki weszła do środka. Wymieniła jeszcze parę zdań z dosyć miłą sekretarką i po chwili obie wjeżdżałyśmy windą na najwyższe piętro. Wywiad i sesja miały się bowiem odbyć w ich studiu nagraniowym.
  - Gotowa? - zapytała mnie, kiedy stałyśmy już przed odpowiednimi drzwiami. 
  - Chyba tak. - Wypuściłam głośno powietrze z ust i niepewnie zapukałam do środka. 
  - Joe, rusz dupę!
  - Sam się rusz śmierdzący leniu.
  - Jedyna osoba, która tu śmierdzi to niestety kurwa ty. 
  - Jezu, zamknijcie się już! 
Mhm, zapowiada się ciekawie - pomyślałam i w tym też momencie ciężkie, czarne drzwi otworzył nam jakiś koleś w zabawnym garniturze. Pewnie ich manager. 
  - Panie z The Rolling Stone Magazine? - Przytaknęłyśmy. - Zapraszam. - Uśmiechnął się serdecznie i przepuścił nas do środka. I właśnie wtedy spełniło się jedno z moich największych marzeń. Stanęłam jak wryta. Na sobie poczułam pięć spojrzeń. Nieśmiało odgarnęłam opadające na moje czoło włosy i delikatnie uniosłam kącik ust do góry. 
  - Mówiłem, że będą ładne. Stawiacie mi piwo, frajerzy! - odezwał się wyszczerzony Tyler (Tak, TEN Tyler. O Jezu... O Jezu...) i szybko podniósł się ze skórzanej kanapy, na której siedział. Nim się zorientowałam ten ucałował już moją dłoń, a za jego przykładem poszła cała reszta. Trzymajcie mnie ludzie. Zaraz stracę przytomność.
  - To co chłopcy, możemy przejść do wywiadu? - zapytał jak się później okazało Mark. 
  - Pewnie - odpowiedział stale wyluzowany Steven i gestem ręki zaprosił nas na kanapę. Podczas gdy ja udawałam, że majstruję coś przy aparacie, Lauren szukała w teczce swoich notatek. W pewnym momencie wszystkie kartki wyleciały jej na ziemię, a ta strzelając niesamowitego buraczka zaczęła je pośpiesznie zbierać. 
  - Spokojnie... Nic się nie dzieje. - Zaśmiał się Hamilton i podał szatynce część notatek. 
  - Mhm... dziękuję... - wymamrotała i poprawiła swoje okulary. No dalej dziewczyno! Może i cię nie lubię, ale wierzę, że dasz radę! - powtarzałam w myślach i wciąż obdarzałam ją pokrzepiającym uśmiechem, którego jednak nie odwzajemniała. W każdym razie, po kilku minutach wywiad można było uznać za rozpoczęty. 
        Pytania dotyczyły głównie płyty 'Permanent Vacation', której premiera miała odbyć się już w te wakacje. Stałe docinki Tylera i Perry'ego sprawiały, że co chwila parskałam śmiechem. Cieszyłam się, że atmosfera jaka panowała na tym spotkaniu była tak sympatyczna. Stres dzięki temu zmniejszył się kilkakrotnie - i w moim, i w Lauren przypadku. 
Ostatnia odpowiedź padła może jakieś pół godziny później. No Kamila... Twoja kolej... 
  - A teraz panowie pozwolą zrobić mi kilka zdjęć - rzuciłam, na co ci od razu wstali na równe nogi i podeszli do jednej ze ścian. 
Opanowawszy swoje drżące dłonie chwyciłam za aparat i ustawiając w nim jeszcze co nieco, wreszcie mogłam zacząć sesję. Szło mi... mówiąc skromnie, całkiem nieźle. Ale to pewnie nie moja zasługa, a moich cudownych modeli.
  - I jak? - zapytał Brad, kiedy dałam im znać, że już skończyłam. 
  - Świetnie - odpowiedziałam z zadowoleniem przeglądając aparat.
To podoba mi się chyba najbardziej.


  - Czyli pozostaje nam czekać na następne wydanie magazynu?
  - Tak, tak - odparła tym razem Lauren i podziękowała im za poświęcenie nam czasu. Chłopcy chórem stwierdzili, że to była czysta przyjemność i naszedł ten smutny moment, kiedy musieliśmy się już pożegnać. 
  - Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy - powiedział na odchodne Perry, a my wymieniając się spojrzeniami wyszczerzyłyśmy się do niego. Czyżby pannie Lauren poprawił się humor? 


...



  - Przyznaj się wreszcie, że się stresowałaś! - krzyknęłam przez śmiech i szturchnęłam szatynkę w bok.
  - No może troszeczkę. - Wywróciła oczami i westchnęła głośno. Przeszłyśmy jeszcze kilka metrów i wreszcie znalazłyśmy się pod naszym biurowcem. 
  - Camille! - Usłyszałam nagle i odwracając się ujrzałam machającego mi Slasha. 
  - Idź już do domu. Wytłumaczę Jasonowi, że gdzieś się śpieszyłaś - powiedziała, czym wywołała u mnie pozytywne zaskoczenie. - Zresztą i tak jesteś jego ulubienicą - dodała pod nosem, ale nim zdążyłam się odezwać, ta zniknęła już za szklanymi drzwiami. 
  - Co tu robisz? - spytałam podchodząc do gitarzysty i cmoknęłam go w policzek.
  - Przyszedłem po ciebie do pracy. A ty, z kim miałaś dzisiaj sesję? - mruknął zaciekawiony obejmując mnie w tali. 
  - Młody zespół. Pierwszy raz o nich słyszałam... - Machnęłam ręką, po czym pociągnęłam chłopaka w stronę Hell House. Miałam ochotę na lenistwo przeplatane dobrym filmem i wielkim pudełkiem pizzy, o taaak.
  - Jutro sobota. Może wybierzemy się do kina czy coś? - zaproponował. Już miałam mu powiedzieć, że z chęcią gdzieś się z nim wybiorę, kiedy nagle przypomniałam sobie o imprezie dla pracowników, o której wiedziałam już w sumie od dobrego tygodnia. 
  - Chciałabym, ale już mam inne plany - stęknęłam spoglądając na niego przepraszająco. 
  - A no tak... Coś wspominałaś - wybąkał pod nosem i spuścił głowę w dół. Zrobiło mi się go jakoś tak żal. Ostatnio w ogóle nie poświęcam mu czasu, ale nie robiłam tego celowo. Moja praca wymagała ciągłego zaangażowania.
  - Obiecuję, że następny weekend zaplanuję tak, że będziemy mogli go spędzić tylko i wyłącznie we dwoje - zadeklarowałam z ręką na sercu i przytuliłam się do niego. 
  - Trzymam cię za słowo - zamruczał seksownie i przypierając mnie do ściany jakiejś starej kamienicy zaczął namiętnie całować. Chrzanić przechodniów... 







Axl:


       Dobra, skup się człowieku. Coś się z tym słowem musi rymować... Mam!
No geniusz, no - pomyślałem i z uśmiechem na ryju pokiwałem głową z uznaniem. Nawet nie wiedziałem, że na plaży tak łatwo o odpowiednią wenę i natchnienie. Chyba że to nie zasługa ładnego widoku tylko tego winka, które towarzyszy mi już od dobrej godziny. 
Co tu robiłem? Cóż, wziąłem się za pisanie kawałka, który zacząłem... jakiś rok temu. Nie wiem w sumie dlaczego tak długo leżał na spodzie szuflady, ale kto by się tym teraz przejmował? Dzisiaj jednak moje zapiski na nieco pobazgranej już kartce wyglądają zupełnie inaczej niż wtedy. Nie ma już w nich czułych słówek, przeciwnie. I w sumie... Tak ma być. Chcę aby ten utwór składał się z dwóch części. Pierwsza ma delikatnie kipieć jadem, ma być ostra, jak i w stu procentach prawdziwa. A druga... Ma być jakby wiadomością. 
Do niej.
Kto wie? Może to ostatnia szansa na jej odzyskanie? Właściwie nie mam pojęcia jak ona to odbierze. Interpretacja bywa różna, no nie? 
Ale jeśli okaże się to kompletną klapą, odpuszczę ją sobie. Kiedyś w końcu trzeba. 
        Gdy świstek papieru był już doszczętnie zapełniony tekstem schowałem go do kieszeni i wstając na równe nogi otrzepałem się z piasku. 
Och, Los Angeles, jak ja cię kocham... Uśmiechnąłem się pod nosem i rozejrzałem po plaży. Spierdolenie do tego miasta było zdecydowanie jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Zanuciłem cicho pierwsze linijki Going To California Zeppelinów i ruszyłem do najbliższego klubu, w tym przypadku do Rainbow Bar and Grill. Jak zwykle zająłem miejsce w kącie i odpalając papierosa zacząłem rozglądać się po wnętrzu. 
Nic nadzwyczajnego. Jedni byli pijani, drudzy naćpani, trzeci uprawiali seks pod stolikiem, jeszcze inni przy stoliku, kolejni wpatrywali się tępo w swoje kieliszki, a ci ostatni próbowali znaleźć sobie towarzystwo na dzisiejszą noc. Cóż, może warto by się w końcu zaliczyć do którejś z tych grup?
  - No proszę... Kogo my tu mamy. - Usłyszałem nad sobą znajomy głos i uniosłem głowę do góry. 
  - Michelle? - Wytrzeszczyłem oczy, po czym dokładnie zmierzyłem ją wzrokiem. Jak zwykle wysokie szpilki, długie, seksowne nogi, wyzywający strój i ten łobuzerski uśmiech, który już chyba na stałe będzie malował się na jej ładnej buźce. 
  - No a kto inny? - Zaśmiała się dźwięcznie i usiadła na przeciwko mnie. 
 - Przypomnij mi słońce... Czy ostatnim razem nie chciałem cię przypadkiem, delikatnie mówiąc... udusić?
  - Skarbie, mnie wszyscy chcą udusić. - Westchnęła teatralnie i zawołała do kelnerki, żeby ta przyniosła jej drinka. 
  - Coś podobnego - wymamrotałem pod nosem, ale mimo wszystko musiała to usłyszeć, bo zmarszczyła nieco brwi. 
  - Co się stało, to się nie odstanie. A ja osobiście uważam, że przez to półtora roku nieco dojrzałam - rzuciła dumnie, na co ja z politowaniem pokręciłem głową. 
  - Michelle dojrzała? To może i dla mnie jest jeszcze jakaś szansa. 
  - Ty rudy gnojku raczej nigdy nie dorośniesz. - Wyszczerzyła się, a ja delikatnie kopnąłem ją w nogę.
  - Ty nie w Nowym Jorku? - spytałem po chwili. 
 - Przyleciałam tu tylko na miesiąc - odpowiedziała, a ja kiwnąłem głową w geście zrozumienia. - Swoją drogą, co taki przystojniak jak ty robi tu sam? - mruknęła przygryzając wargę. 
  - Nie podrywaj mnie - warknąłem, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
  - A tak na serio? - spytała wbijając we mnie wzrok. 
 - No widzisz, jeszcze żadna się dzisiaj mną nie zainteresowała. - Wzruszyłem ramionami robiąc niby to zasmuconą minę. W środku jednak wcale nie czułem się za dobrze. Blondynka szybko wyczuła, że moje poczucie humoru jest zwyczajnie sztuczne. 
 - I tak wiesz, że nie odpuszczę, więc opowiadaj - powiedziała jak najbardziej poważnie i oparła się na łokciu. Mam się jej wyżalić? Serio? Serio? 
No dobra. 



...



  - I wczoraj zwyczajnie nie wytrzymałem. Musiałem jej to powiedzieć - dokończyłem swoją opowieść i zerknąłem jakby z oczekiwaniem na Young.
  - A przecież sam robisz to samo - odparła jakby z pretensjami i skrzyżowała ręce na piersiach. - Dziewczyna potrzebowała czasu. Myślisz, że mówiąc ci żebyś dał sobie spokój i zajął się lepiej dziwkami, naprawdę tego chciała? - prychnęła pukając się palcem w czoło.
  - No skoro tak powiedziała? - Mózg mi wolniej pracuje, czy jak?
  - Tego co kobiety mówią nie bierze się zawsze na serio, wiesz? 
  - Jesteście pojebanym gatunkiem - prychnąłem głośno. 
  - Nie tak bardzo jak wy. - Wywróciła oczami i upiła łyk ze swojej szklanki. 
  - Ty już się tak nie wymądrzaj tylko powiedz co mogę jeszcze zrobić.
  - Na to pytanie musisz sobie już sam odpowiedzieć. Nie wiem... Może pomyśl jakbyś się czuł i zachowywał na jej miejscu. Trudno być w związku z kimś, kto już raz zdążył zdradzić swoją drugą połówkę i to ze zwyczajną dziwką. Axl, bez urazy, ale czy ty naprawdę potrafiłbyś kochać kogoś sercem a nie kutasem? - Blondynka wykrzywiła się w niezbyt serdecznym uśmiechu, W środku zrobiło mi się jakoś tak głupio. - A teraz wybacz, ale dzisiaj nagrywamy pierwszą scenę do filmu z udziałem kogo? - Uśmiechnęła się cwaniacko i pokiwała wymownie brwiami. 
  - Będziesz grała w filmie? 
  - Przecież wiesz, że ja zawsze osiągam każdy swój cel. - Odgarnęła swoje platynowe włosy do tyłu. A gówno prawda, Slasha nie zdobyłaś. No ale dobra, nie powiem tego na głos. 
  - A kogo grasz? - zapytałem jeszcze zaciekawiony. 
 - Yhm no... nieważne. - Machnęła ręką i puszczając jeszcze do mnie oczko wyszła pośpiesznie z klubu. 
Ciekawa osobowość, nie powiem, że nie. 







Izzy:

       Obejmując ramieniem brunetkę wbiłem wzrok w ekran, na którym zaczynała się ponoć dobra komedia. Wydawałoby się, że tej miłej atmosfery nic nie może zepsuć. No właśnie... WYDAWAŁOBY SIĘ. 
Dźwięk dzwonka do drzwi. 
Berry idzie otworzyć.  
Potem krótka wymiana zdań z jakimś mężczyzną.
Z mężczyzną o znajomym głosie... 
Szybko przyciszam telewizor i wytężam słuch.
  - Ale skąd pan ma adres? 
  - Ee... to nieistotne. Stradlin jest mi bardzo potrzebny, więc pytam jeszcze raz. Jest tutaj?
  - Cholera jasna. Do czego potrzebny? 
Nie namyślając się długo szybko podszedłem do drzwi odsuwając tym samym brunetkę do tyłu. Moja mina mówiła: Co ty tu kurwa robisz? 
Śledził nas? Nie wierzę. Trzeba być naprawdę zdesperowanym ćpunem, żeby... Co ja gadam? Każdy ćpun jest zdesperowany. 
  - Izzy - zaczął, a ja wbiłem w niego wściekły wzrok tym samym dając mu do zrozumienia, że ma nie poruszać żadnego tematu. - Przejdziemy się kawałek? - zapytał, ale ja pokiwałem przecząco głową. 
  - Nie pomogę ci - odpowiedziałem tylko i już miałem trzasnąć drzwiami, gdy ten szybko zatrzymał je swoim butem.
  - Błagam - jęknął składając dłonie jak do modlitwy.
  - Powie mi ktoś wreszcie co tu się dzieje?! - Podniosła głos Berry i skrzyżowała ręce na piersiach. Byłem w czarnej dupie.  
  - Jerry... Spadaj stąd. Od jakiegoś czasu już nie handluję. Krótko mówiąc, zmień dilera - odparłem nadzwyczaj spokojnie i tym razem już bez żadnych przeszkód zamknąłem drzwi. W środku wcale jednak nie czułem spokoju. Dobrze wiedziałem, że zaraz nadejdzie burza i... bałem się, że pioruny pierdolną we mnie dosyć mocno. Zacisnąłem mocno powieki i nabierając powietrza odwróciłem się w stronę dziewczyny. 
  - Jesteś dilerem? - zapytała takim tonem, że po moich plecach dosłownie przeszły ciarki.
  - Byłem. 
  - Powiedziałeś, że od jakiegoś czasu nie handlujesz. Czyli od kiedy? - I co ja miałem jej teraz odpowiedzieć? 'A no wiesz... W sumie wczoraj stwierdziłem, że chyba czas z tym skończyć' - samobójcą nie jestem. - Odpowiedz. Tylko szczerze - dodała stanowczo wbijając we mnie wzrok.
  - Od... kilku dni - wydukałem przełykając głośno ślinę. Szczęka Berry zaczęła niebezpiecznie drgać. Co dziwne w jej oczach wcale nie widziałem złości, a smutek i żal. 
I to było zdecydowanie gorsze. 
  - Cały czas mnie oszukiwałeś - powiedziała łamiącym się głosem, a ja momentalnie chwyciłem ją za dłoń. Nie zdążyłem nawet jej nic wytłumaczyć, bo ta odsunęła się ode mnie szybko, po czym zaczęła chodzić po pokoju trzymając się za głowę. - Przez cały ten czas od kiedy jesteśmy razem ukrywałeś przede mną fakt, że jesteś pieprzonym dilerem, tak? 
  - Kochanie...
  - Tak?!
 - Tak - odpowiedziałem wreszcie i podszedłem do niej. Chciałem ją przytulić, cokolwiek, ale nie dało rady. Dostałem tylko cudownego plaskacza w ryj.
Nagle brunetka doskoczyła do wieszaka, na którym znajdowała się moja kurtka i zaczęła przeszukiwać każdą kieszeń. Nie dziwne więc, że znalazła woreczek z niewielką ilością kokainy. Niewielką dlatego, że wczoraj zdążyłem już nieco wciągnąć. 
  - No już! Dawaj jakiś banknot, wciągniemy sobie oboje! - Uśmiechnęła się szeroko. - Albo może masz gdzieś heroinę? Dajmy sobie w żyłę, no już! Będziemy jak Sid i Nancy, hm? No dawaj, co tak stoisz?! - krzyczała wciąż desperacko się śmiejąc. - Pytam się na co czekasz?! Naćpajmy się kurwa! Sam będziesz wszystko wciągał? Nie bądź egoistą, Izzy! 
  - Berry, uspokój się... - Westchnąłem głośno.
  - Ale ja jestem kurwa spokojna! Nie widzisz?! Ciekawe jak ty tam wytrzymałeś w tym ośrodku, hm? Chyba, że twoi wspaniali kumple ci coś podrzucali? No już, zdradź mi swój sposób.
To z pewnością jedne z najgorszych tortur jakie mnie w życiu spotkały. Mam ochotę wyjść z tego domu i uciec najdalej jak się da, ale wyjdę wtedy na pieprzonego tchórza i... zwyczajnie ją stracę. A tego nie chcę. 
  - Gadaj do cholery jasnej! Mowę ci odebrało?! No już, pochwal się! - wrzasnęła ostatni raz, po czym opadła na podłogę i zaczęła głośno szlochać. - Próbowałam wszystkiego... Prosiłam, błagałam. Załatwiłam odwyk. Ale ty masz to wszystko gdzieś! Nie liczą się moje starania, prawda? - wymamrotała przez płacz wciąż spoglądając na moją twarz. Patrzyłem jak z jej oczu ciekną łzy, jak jej ciało się trzęsie, jak jej dłonie drgają i... czułem się okropnie. Wyrzuty sumienia jakie mnie dopadły sprawiły, że gdybym miał teraz przy sobie jakąś spluwę strzeliłbym sobie w łeb. 
  - To nie jest takie proste...
  - Człowieku! Skończ pieprzyć. Gdybyś chciał to byś z tym skończył. Miałeś okazję, ale ty jej nie chciałeś wykorzystać! Ty nawet nie próbujesz! 
  - Proszę kochanie, nie krzycz - uciszałem ją.
  - Naprawdę nie widzisz, że tak cholernie mi na tobie zależy? - załkała. - Kocham cię i nie chcę cię stracić. Jeśli... jeśli byś... - Jej głos z każdym słowem coraz bardziej się załamywał. - przedawkował... Ja... Boże kochany... - Ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła głośnym płaczem. W tym samym momencie coś tam głęboko we mnie pękło. Opadłem obok niej i przytuliłem ją z całej siły do siebie. Jej telepiące się ciało znajdowało się teraz w moich ramionach. 
  - Jestem pierdolonym sukinsynem - pomyślałem na głos. Niech wie jakie mam o sobie zdanie. Niech wie, że wcale nie jestem zadowolony z tego co zrobiłem. 
  - Jesteś... Nienawidzę cię - mruknęła, po czym ujęła moją twarz i zaczęła składać na moich ustach tysiące pocałunków, które czule oddawałem. - Izzy - zaczęła w przerwie na pocałunki. - Co jeszcze mogę zrobić? Jakiś psycholog? Znam jednego... - nie dokończyła, gdyż zatkałem jej buzię palcem. Zmarszczyła delikatnie brwi i spojrzała na mnie pytająco. 
  - Sam sobie poradzę - odparłem jak najbardziej poważnym tonem.
  - I ja mam ci w to uwierzyć? Mówiłeś tak setki razy. - Westchnęła robiąc przy tym zatroskaną minę. 
  - Ale teraz może się udać, bo tego chcę. 
  - A wcześniej nie chciałeś? - Pociągnęła nosem. 
  - Wcześniej, ja... robiłem to głównie ze względu na ciebie. Wcale jednak nie miałem ochoty rzucać dragów. - Trochę szczerości nie zaszkodzi, nie?
- Zrób to dla siebie, idioto - mruknęła, po czym ponownie zarzuciła swoje ręce za moją szyję i wpiła się w moje wargi. Natychmiastowo chwyciłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie tak, że całkowicie przylgnęła swoim ciałem do mojego. A dalej... możecie się domyślać co było.