poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wake up... time to die! [38]







~Z perspektywy Axla~



     Po czterech godzinach ciągłej jazdy zatrzymałem się w końcu przy pierwszej lepszej stacji. Otworzyłem drzwiczki samochodu i wyszedłszy na zewnątrz zaciągnąłem się głęboko rześkim powietrzem. Było może parę minut po siódmej, ale ciepłe promienie słoneczne zaczynały dawać się już we znaki i zwiastowały bynajmniej dobrą pogodę.
Wyciągnąłem się mocno rozprostowując zesztywniałe od jazdy kości, po czym ziewnąłem przeciągle i opierając się o bagażnik wyjąłem z kieszeni paczkę marlboro. Chwilę potem sztachnąłem się upragnionym dymem, żeby następnie wypuścić go z ust tworząc małe kółeczka. Po skończeniu tej jakże absorbującej czynności, zdeptałem niedopałek kowbojkiem i sprawdzając jeszcze czy w kieszeni moich spodni znajduje się portfel, ruszyłem na stację w celu zakupienia porządnego kubka kawy. No okej, dwóch kubków.
     W środku nie zastałem nikogo prócz wyraźnie znudzonej małolaty, która nie odrywając wzroku od kolorowego czasopisma wybąkała zza kasy wymuszone 'dzień dobry'. Jak tylko podszedłem bliżej westchnęła natomiast z wyraźnie wyczuwalną irytacją i odsuwając gazetkę na bok wydukała jeszcze krótkie 'Co podać?',  nie racząc mnie przy tym nawet jednym spojrzeniem. Rozumiałem, że wolałaby teraz leżeć w łóżku niż dorabiać sobie na tej zapchlonej stacji, ale miałem okropną ochotę rzucić ironiczne 'tylko się nie przemęcz', bo jej podejście było nad wyraz wkurwiające. Dałem sobie jednak na wstrzymanie. Nie chciałem żeby w zemście napluła mi do kawy, nie?
   - Dwie czarne, proszę. I dwa batony. - Dodałem, gdy w moim brzuchu rozległo się akurat ciche burczenie. 
   - Osiem dolarów... - mruknęła mlaszcząc w międzyczasie gumą, którą co trochę wypuszczała z buzi w postaci balonów. Żeby tak ci pękł i obkleił całą twarz - dorzuciłem w myślach i zostawiwszy jej kasę, udałem się do łazienki za potrzebą pęcherza.
     Kiedy wróciłem do kasy, dziewczyna postawiła przede mną kubki z parującym napojem i odklepując regułkę brzmiącą 'miłego dnia i zapraszamy ponownie', uśmiechnęła się sztucznie i, wow, postanowiła obdarzyć mnie spojrzeniem. Nie żebym jakoś usilnie na to czekał, ale nie lubiłem zwyczajnie czuć się ignorowany.
   - O kurwa - rzuciła nagle, a ja w zapytaniu uniosłem brew do góry. I zerknąłem w dół, bo może wychodząc z kibla zapomniałem zasunąć rozporka? Nic z tych rzeczy. - Jesteś Axl Rose!
Ach, o to chodziło.
  - M-mogę prosić... autograf? - Tym razem wystawiła na wierzch swoje zęby i wlepiła we mnie maślane oczy. Szkoda, że nie byłaś taka kurwa miła od początku.
Odgarnąłem nonszalancko swoje włosy do tyłu i niby to z obojętnością wzruszyłem ramionami.
   - Gdzie mam się podpisać? - Wymamrotałem dokładnie TAKIM SAMYM tonem jak ona kilka minut wcześniej. Gówniara speszyła się i drżącym ruchem podsunęła mi jakiś kawałek papieru. - Dla kogo? - Prychnąłem znudzony.
   - Emily...
Wziąłem od niej długopis i nabazgrałem na kartce:

"Emily, you suck.
         ~ W. Axl Rose"


  - Miłego - odparłem oddając jej kartkę z powrotem i łapiąc za swoje zakupy udałem się z powrotem do samochodu.
     Julie w dalszym ciągu spała zwinięta w kłębek na tylnym siedzeniu i tylko od czasu do czasu mruczała coś pod nosem. Odłożyłem kubki na siedzenie obok i odchyliłem się do tyłu, żeby móc ją delikatnie szturchnąć. Ta jednak ani drgnęła. Pod tym względem była chyba jeszcze większym śpiochem niż ja.
   - Wstawaj mała... - mruknąłem odgarniając jej niesforny kosmyk włosów z twarzy i założyłem go za jej ucho. Blondynka otworzyła powoli najpierw jedno, potem drugie oko, a następnie podciągnąwszy się na jednej ręce do siadu rzuciła mi zakłopotane spojrzenie. - Przyniosłem ci kawę i coś na ząb. - Uśmiechnąłem się do niej ciepło, po czym podałem jej do rąk tekturowy kubeczek. Dziewczyna zerknęła na niego leniwie i upijając z niego maleńki łyk, zdawała się odpływać z powrotem.
   - Ej ej, bo wylejesz - rzuciłem widząc jak wysuwa jej się z dłoni. Blondynka otworzyła z powrotem oczy i napiła się ponownie. - Nieprzytomna? - Zaśmiałem się.
   - Też byś taki był, jakby jakiś kretyn wyciągnął cię w nocy z domu - skomentowała kąśliwie.
Zamilkłem na chwilę, doskonale zdając sobie sprawę, że mam do czynienia z tykającą bombą. Mogłaby teraz spokojnie wybuchnąć i wyjść stąd z trzaskiem drzwi, kierując się następnie na stopa - w ogóle by mnie to nie zdziwiło.
  - Ten kretyn jest ci cholernie wdzięczny - wymamrotałem pod nosem.
  - Och, bo się zaraz rozkleję. - Kolejna dawka sarkazmu wprawiła mnie w lekkie poddenerwowanie. Zacisnąłem jednak mocno pięści i ugryzłem się w język. Za żadne skarby nie chciałem teraz kolejnej kłótni. Ta, nawet ja potrafiłem się nimi zmęczyć.
Spojrzałem na nią w lusterko i utkwiłem wzrok na sinym miejscu, malującym się pod jej okiem. Pięknie ją kurwa urządziłeś, idioto, pięknie...
   - W bagażniku jest twoja kosmetyczka... - Zacząłem niepewnie, a ona odrywając się na moment od kawy wbiła we mnie spojrzenie, które nawet w lusterku wydawało się przeszywać mnie na wskroś. - Może... zakryj sobie ten... - Pokazałem palcem na miejsce pod okiem, a zaraz potem odwróciłem głowę w kierunku okna i zacząłem tępo wpatrywać się w dal.
Usłyszałem cichy, kpiący śmiech, którego naturalnie rzecz biorąc się spodziewałem.
   - Dziękuję, że tak o mnie DBASZ, kochanie. - Cmoknęła ustami i wyszedłszy z samochodu poszła za moją, ekhm, radą. Po znalezieniu kosmetyczki, do której wrzuciłem wszystkie jej kosmetyki jak leci, Julie zajęła miejsce obok mnie i opuściwszy osłonkę zaczęła przeglądać się w lusterku.
   - Nie chciałem. - Odchrząknąłem, ale ta traktując mnie obecnie jak powietrze zaczęła nakładać na twarz jakieś podkłady i pudry, nie wiem, nie znałem się na tym. Ważne, że pomagały i po krótkim czasie po stłuczeniu nie było śladu. Uspokojony mogłem nacisnąć na gaz i ruszyć w dalszą drogę, na którą składały się jeszcze jakieś trzy godziny jazdy.
     Trzy godziny okazały się być jednak wiecznością, bo czas wypełniony milczeniem i ogólnym dyskomfortem dłużył się niemiłosiernie. Próbowałem ją zagadać, ale nie otrzymując żadnych odpowiedzi postanowiłem się zwyczajnie zamknąć i dać radio na głośniej. Tyle że nawet Elton John nie był teraz w stanie rozluźnić napiętej atmosfery, jaka niewątpliwie między nami panowała.
     Przekraczając tabliczkę z nazwą miasta, które było poniekąd moim przekleństwem, zacząłem usilnie zastanawiać się co ja tu właściwie kurwa robię. Na dodatek z nią.
Zjechałem ostro na pobocze i zahamowałem z piskiem opon.
   - Co ty odpierdalasz?! - Wrzasnęła patrząc na mnie z wyrzutem, a ja głośno dysząc wpatrywałem się jedynie w kierownicę i starałem się poukładać sobie wszystko w głowie. Szło mi beznadziejnie.
     Co ci przyszło do tego chorego łba, żeby ją tu zabrać?! Chciałeś mieć wsparcie? No to proszę bardzo, masz zajebiste wsparcie! Nie zdziwię się jak zbije sobie piątkę z twoim ojczymem, który pewnie tak jak i ona mają cię za kompletnego świra i debila.
  - Wracamy. - Postanowiłem nie kryjąc zdenerwowania i już miałem nacisnąć z powrotem na gaz, gdy oberwałem od dziewczyny w tył głowy. Za co?!
   - Jakie wracamy?! - Krzyknęła z wyraźnym oburzeniem. Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała minę domagającą się szybkich wyjaśnień. Niestety ich dla niej nie miałem.
  - Normalne. Odwidziało mi się.
  - Tchórzysz, co? - Tym razem jej ton zabrzmiał nieco łagodniej. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ta władowała mi się niespodziewanie na kolana i ujęła moją twarz w swoje dłonie. - Przecież będziemy tam razem, nie? - Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
  - Ta? - Zakpiłem. - Bo wydaje mi się, że jednak osobno.
 - To źle ci się wydaje - fuknęła i na poparcie swoich argumentów przytuliła mnie z całej siły do siebie. Przez pierwsze sekundy nie wiedziałem co się właśnie dzieje, ale przecież im dłużej ją znałem, tym bardziej przyzwyczajałem się do jej huśtawek nastroju. I kto to mówi, co?
 - Kobieto, masz rozdwojenie jaźni? - Wydusiłem, bo zaczynało mi powoli brakować powietrza. Julie parsknęła krótko śmiechem, przez co jej twarz stała się wreszcie rozpromieniona. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy wyczytując z nich wszystkie emocje, jakie targały nas od dobrego tygodnia. Był smutek, był żal... Ale bądź co bądź dawała mi klarowny sygnał, że mogę na nią liczyć.
  - Nasz związek jest trochę jak pieprzony domek z kart. - Stwierdziłem, nie zastanawiając się zbytnio nad tym czy warto wypowiadać te słowa na głos. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to cholerna prawda. Julie przytaknęła krótko głową i na moment z powrotem spochmurniała. Musnąłem delikatnie jej usta chcąc ratować sytuację, a kiedy dziewczyna nie odwzajemniła mojego gestu, wpiłem się w nie mocniej. Blondynka odepchnęła mnie lekko od siebie, co nie zniechęciło mnie od położenia dłoni na jej zgrabnym tyłku i przyciągnięcia jej do siebie bliżej.
   - To jak, dalej masz mnie za dziwkę, która daje dupy na lewo i prawo, żeby tylko zrobili jej parę zdjęć? - Zacytowała mnie z nutą rozgoryczenia w głosie.
Postukałem jej palcem po czole.
  - Pierdoliłem wtedy od rzeczy, przecież wiesz.
 - Ja? Jasne, że wiem. Pytanie czy ty o tym wiesz. Oskarżasz mnie o takie rzeczy, że zaczynam się zastanawiać za kogo ty mnie tak naprawdę masz. Sądziłam, że znamy się już wystarczająco długo, żebyś wiedział na co nigdy bym sobie nie pozwoliła.
Wiedziałem. Wiedziałem, tylko byłem zazdrosny o wszystko co trzymało w spodniach chuja i znajdowało się za blisko niej. Nie moja, kurwa, wina.
   Po dłuższej rozmowie, w której wszystko sobie dokładnie wyjaśniliśmy i w której nie zapomniałem dodać, że nie wątpię w jej karierę, bo jest kurewsko atrakcyjną kobietą i już zżera mnie duma, że jej zgrabne ciało należy do mnie, mogliśmy ruszyć... w dalszą, jednak nie powrotną drogę. Jakkolwiek nienawidziłem tego miejsca, nie mogłem odwrócić się przecież do mojej rodziny plecami.
     Zeszłego wieczoru zadzwoniła do mnie moja młodsza siostra - Amy. Płakała w słuchawkę, że matka choruje, a swoją drogą stęskniła się za swoim Billem i że powinienem przyjechać. Miałem do niej słabość, dlatego ciężko było mi odmówić, tym bardziej że ani Stuarta, ani jej nie widziałem szmat czasu. I raczej wypadało to zmienić. Nie mogłem jednak nic poradzić na dziwny ból brzucha, który łącznie z mijanymi kilometrami stale się powiększał. Stresowałem się. Nie wiem do końca czym, ale zwyczajnie ogarniał mnie stres.
     Wraz ze zmieniającym się krajobrazem, z bogatszych dzielnic, w stare, opustoszałe osiedla i wielkie fabryki, zaczął napawać mnie jeszcze... pewnego rodzaju wstyd. Jakkolwiek pewnie czułem się w Los Angeles, gdzie nikt nie znał mojej przeszłości i gdzie mogłem grać dumnego, ekstrawaganckiego chłopaka, tak tu... Tu zderzałem się z pieprzoną, szarą rzeczywistością. Ilekroć wolałem pozostawać tajemniczy pod względem tego, z jakiego środowiska pochodzę, tak teraz odsłaniałem przed swoją dziewczyną całe to bagno i stawałem się zwykłym prostakiem, za którego przecież tak bardzo nie chciałem uchodzić.
    Przełknąłem delikatnie ślinę parkując przed jednym z dość ubogo wyglądających domów, kątem oka zerkając na Julie, ciekawy, ale i pełen obaw jej reakcji.
Nie wiem ile było w niej prawdy, ale blondynka ścisnęła mocno moją spoconą dłoń i posłała mi szeroki uśmiech. Ogarnęła mnie pewnego rodzaju ulga, a ból brzucha na chwilę ustąpił.













~Z perspektywy Julie~


    
       Chłopak zacisnął moją dłoń mocniej, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że sprawia mi tym ból. Miałam wrażenie jakby wiązał z tym miejscem wiele negatywnych odczuć, które chcąc nie chcąc przelewał w tym momencie na mnie, przez co sama zaczęłam powoli tracić pewność siebie. Nie miałam bladego pojęcia czego się po tych ludziach spodziewać. Nie wiedziałam o nich zbyt wiele, Axl zawsze unikał tematu rodziny jak ognia, co teraz skutkowało moim zmieszaniem. Jakkolwiek duże ono było, Rudy z pewnością walczył teraz ze znacznie większym. I było to na swój sposób dziwne, bo w końcu to nie ja - tylko on, spędził tutaj swoje dzieciństwo, znał ten dom pewnie jak własną kieszeń. A jeśli to był właśnie powód jego zachowania? Pobladłam.
     Axl długo wahał się z zapukaniem do drzwi. Jego ręka zawisała w powietrzu kilka razy i dopiero po dwóch minutach odważył się uderzyć w nie kilka razy. Oboje wzięliśmy głęboki oddech w tym samym czasie. I czekaliśmy jak na ścięcie.
     Ojczyma Rose'a wyobrażałam sobie jako potężnie zbudowanego mężczyznę, z groźnie wyglądającą miną i wrogim spojrzeniem. W końcu podnosił rękę na swoje dzieci - wydawało mi się, że nie może wyglądać przyjaźnie.
Niemałe więc było moje zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi ujrzałam trochę wyższego ode mnie faceta, w niezbyt modnym sweterku i okularach na nosie. Jedyne co było w nim groźne, to tylko grube, ostro zmarszczone brwi, czego efektem było chyba po prostu spore zaskoczenie. Ale czy gniew?
  - William? - Odezwał się, nie takim znów strasznym głosem i rozdziawił nieco buzię. Zmierzył chłopaka od stóp po sam czubek głowy i dopiero później skierował wzrok na mnie. Poczułam jak mimowolnie robię się czerwona.
   - Cześć... Stephen - rzucił szorstko Axl, rozluźniając zarówno swoją, jak i moją dłoń, które do tej pory trwały w mocnym uścisku. - Możemy wejść?
Mężczyzna uchylił szerzej drzwi i przepuścił nas do środka.
  - Amy! Zejdź na dół! - Zawołał tonem nie znoszącym sprzeciwu i chwilę potem po schodach zbiegła drobnej budowy, ciemna blondynka. Pierwszym obiektem, na którym zawiesiła oko -  byłam ja, co poskutkowało jej nie mniej zdziwioną od pana Baileya miną. Kiedy jednak zerknęła w bok i ujrzała swojego brata, na jej buzię momentalnie wstąpił szeroki uśmiech i wykrzyknąwszy 'Bill!' rzuciła mu się na szyję. Dość urokliwy obrazek, w którym nieco zawadzałam, stojąc tak obok i nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. No nic!
  - No siostrzyczko, wypiękniałaś. - Bill (jak wszyscy, to wszyscy) przyjrzał się dokładnie jej twarzy i jeszcze raz mocno ją do siebie przytulił.
   - A ty, nie ma co, wyprzystojniałeś! - Zachichotała. Cóż... spoglądając na zdjęcia stojące na pobliskiej komódce - tak, zdecydowanie wyprzystojniałeś!




      Przyglądanie się zdjęciom i usilne powstrzymywanie się przed parsknięciem śmiechem zajęło mnie na tyle, że nawet nie zorientowałam się gdy uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Dopiero głośne odchrząknięcie Rudego przywróciło mnie na ziemię.
  - To jest Julie, moja dziewczyna.
Nie wiem czy możesz mnie tak jeszcze nazywać, ale okej, przemilczę. Uśmiechnęłam się lekko w stronę jego ojczyma i siostry.
  - Amy, miło mi cię poznać. - Blondynka wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą szybko uścisnęłam.
  - Stephen Bailey. - Przedstawił się zaraz po niej Nie-Tak-Straszny-Pan i również podaliśmy sobie na przywitanie ręce. - Muszę przyznać, że mój syn ma świetny gust. - Dodał puszczając do mnie oczko. Zaśmiałam się nerwowo i jakoś automatycznie zerknęłam na Rose'a, który zrobił się nagle czerwony.
  - Nie jestem twoim synem, więc z łaski swojej mnie tak nie nazywaj - wysyczał przez prawie zaciśnięte zęby.
Zrobiło się niezręcznie.
  - Bill, daruj sobie... - Stephen próbował utrzymać spokojną atmosferę, ale...
  - Sam sobie kurwa daruj!
Złapałam rozdrażnionego chłopaka za rękaw i przyciągnęłam go bliżej siebie. Amy przełykała głośno ślinę, a pan Bailey zdawał się być powoli wyprowadzany z równowagi. Miałam wrażenie, że tylko w mojej obecności próbował sprawiać pozory opanowanego człowieka. Nękało mnie przeczucie, że gdyby mnie tu nie było, ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie wiadomo czy w ogóle można byłoby nazwać to wtedy rozmową.
  - Nie przeklinaj młody człowieku, nie tak cię z matką wychowaliśmy - odpowiedział poważnym głosem.
Axl pokręcił głowa i zaśmiał się w głos.
 - Faktycznie... Nie wiem jak mogłem zapomnieć o moich dobrych manierach, jest mi z tego powodu niezmiernie przykro. Wybaczysz mi? Czy może przyłożysz w twarz? 
Widziałam jak ojczym Rudego zaciska nerwowo szczękę i obdarza go morderczym spojrzeniem, ale Axl w dalszym ciągu spoglądał na niego z prowokacją. Nie mogłam uwierzyć jak szybko jego strach ustąpił miejsca czystej arogancji, którą darzył tego Bogu ducha winnego faceta. Ale co ja tam mogłam wiedzieć? Miał swoje powody, żeby go nienawidzić i nie zamierzałam w to ingerować. Jedyne co mogłam zrobić to zarzucić jakimś tematem, który oderwałby nas od tej parnej atmosfery. Ha, pytanie tylko jakim. Wymieniwszy się porozumiewawczym spojrzeniem z Amy, zdążyłam zauważyć, że ma ten sam problem co ja. Byłyśmy w dupie.
   Kiedy myślałam już, że dojdzie tu zaraz do awantury, do pomieszczenia weszła nagle, jak przypuszczałam, matka Axla. Uderzyło mnie bowiem ich całkiem spore podobieństwo.
  - Bill?! - Rudowłosa kobieta złapała się za policzka i pokręciła w niedowierzaniu głową. Tyle zdziwionych min w przeciągu dziesięciu minut... jeszcze chyba nigdy nie widziałam.
  - Cześć mamo - wymamrotał, już nie tak oschłym tonem co wcześniej i przytulił się do niej lekko. - Dawno się nie widzieliśmy, co? - Uniósł jeden kącik ust do góry.
      Kolejną godzinę spędziliśmy w salonie, przy filiżankach mocnej herbaty. Rozmowa jaką prowadziliśmy była tak naciągana i wymuszona, że miałam ochotę udać jak to mi niedobrze i wyjść się gdzieś przejść. Schowałam jednak swoje egoistyczne podejście w kieszeń i z przyklejonym do buzi uśmiechem starałam udzielać się w rozmowie.
     Chociaż rodzina wykazywała zainteresowanie jego karierą muzyczną, a ojczym Axla pochwalił nawet Appetite for Destruction (co wprawiło Rudego w niemałe zakłopotanie), nie dało się nie odczuć ich rozżalenia, że chłopak nie skończył jednak szkoły i nie poszedł na studia. Rudy miał to w każdym razie głęboko gdzieś, przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Ale hej, czy nie jest fajnie mieć wsparcie w rodzicach i wiedzieć, że są dumni ze ścieżki, którą ich dziecko obrało?
Nie wiem.
Moi pewnie do tej pory mieli mój wyjazd za całkowite głupstwo.
     O mało się nie zakrztusiłam kiedy w pewnym momencie padło pytanie o ślub i... dzieci. Rose poklepał mnie wtedy mocno po plecach, a jego rodzice spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
Powaliło was?! - miałam odpowiedzieć, zapominając, że nie znajduję się wśród swojej bandy, gdzie kompletnie nie dbaliśmy o nasz zasób słownictwa, ale na szczęście w ostatniej chwili ugryzłam się mocno w język i odparłam, że na razie (czyt. NIGDY!) nie planujemy nic z tych rzeczy. Axl tylko przytaknął i posłał mi rozbawione, w przeciwieństwie do państwa Bailey, spojrzenie. Bardzo kurwa zabawne, bardzo.
     Axl pytał o swojego brata, którego sama miałam ochotę poznać, bo jeśli był taki jak Amy - z pewnością bym go polubiła. Dziewczyna zdawała się być bowiem bardzo przyjazną, miłą osobą, może tylko... nie tyle co sztywną, ale... w jakiś sposób za spokojną i trochę zastraszoną.  Podejrzewałam, że powodem było wychowywanie się w tej rodzinie, w której chyba wszystko musiało działać jak w zegarku i pod dyktando Stephena. Amy ważyła każde słowo. Kiedy zaś przez przypadek wylała na swojego ojca trochę herbaty i zobaczyłam jak zaczynają trząść się jej ręce i przeprasza go po dziesięć razy, doznałam... delikatnego szoku. I mimo że pan Bailey poza nazwaniem jej gapą nie wykazał żadnego większego zdenerwowania, znowu miałam wrażenie, że robił to tylko i wyłącznie z mojego względu. Rany, dziwaczna atmosfera.
     Wracając do tematu Stuarta. Chłopak, jak wyjaśniła pani Bailey, załapał się do jakiejś pracy w fabryce i miał wrócić późno w nocy. Axl uznawszy, że nie sensu na niego w takim razie czekać, postanowił zabrać mnie na spacer i pokazać mi parę miejsc. Zaproponowałam, żeby Amy poszła z nami, ale dziewczyna wyjaśniła, że musi przygotować jeszcze kolację i niechętnie odmówiła. Cóż.
     Jak tylko wyszliśmy z domu Rose'a, który ponoć nie był jego domem odkąd tylko skończył siedemnaście lat i rodzice wywalili go z niego za to, że nie chciał ściąć włosów, wokalista od razu wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i odpalił jednego. A ja poszłam w jego ślady,  też musiałam nieco odreagować. Rudy kiwnął głową w prawo i chwilę potem szliśmy wolnym krokiem... jeszcze nie wiedziałam gdzie. Chłopak poinformował mnie tylko, że pokaże mi parę miejsc, w których przesiadywał ze znajomymi i zabijał nudę, która "stanowiła nieodłączny element tej pierdolonej dziury".
  - Amy poprosiła żebym przyjechał... - Zaczął nagle, przerywając ciszę między nami. - Mama nie najlepiej się czuje. - Odchrząknął.
 - Dobrze postąpiłeś. - Wyraziłam swoje zdanie, dając mu także do zrozumienia, że nie musi mi się z niczego tłumaczyć.
 - Nie gniewaj się, że cię tu ściągnąłem. Jesteś moim kółkiem ratunkowym. Przy tobie przynajmniej ten frajer stara się zachować dobre pozory. W przeciwnym razie wątpię czy w ogóle wpuściłby mnie do środka... - Kontynuował chowając dłonie w kieszenie spodni.
  - Za to siostrę masz fajną! - Sprzedałam mu kuksańca w bok. 
 - Amy... Tak, jest dobrą dziewczyną. Czasami się o nią martwię i wolałbym, żeby przeniosła się do LA. Ze Stuartem jest to samo. - Zamyślił się na chwilę. - Jak tylko będziemy z chłopakami lepiej zarabiać i będę mógł im zapewnić jakieś dobre warunki, ściągnę ich do Los Angeles. - Zakończył stanowczo.
Spojrzałam na niego kątem oka, z radością stwierdzając, że idę obok troskliwego, ujmującego faceta, którego tak cholernie lubiłam. Miałam nawet ochotę zatrzymać się na moment i go zwyczajnie pocałować, jednak moje plany pokrzyżowało jakichś dwóch, idących z naprzeciwka mężczyzn. Gapili się na nas jakbyśmy byli jakimiś... pieprzonymi, rzadkimi okazami.
Sprawa wyjaśniła się, gdy odległość między nami zmniejszyła się do trzech metrów i jeden z nich wykrzyknął: "Ja pierdolę, toż to kurwa Bill!".











~Z perspektywy Camille~


     
  - Na koniec powiedzcie coś więcej o waszej przyszłej trasie. Ile koncertów planujecie zagrać?
  - Ponad dwieście trzydzieści. Będziemy koncertować na całym świecie, przez dobre trzy lata, co z jednej strony bardzo nas ekscytuje, z drugiej zaś... Mamy nadzieję, że podołamy i do końca będziemy dawać z siebie wszystko.
Zamyśliłam się na chwilę widząc przed sobą obraz Gunsów na takiej właśnie trzyletniej trasie. Rany, przecież oni by nie dożyli. W najlepszym przypadku zakończyliby ją w zakładach odwykowych.
 - Jako ciekawostka dodamy, że cała trasa ma być uwieczniona na filmie.
  - W takim razie czekamy z niecierpliwością i życzymy, żeby wszystko poszło po waszej myśli. - Lauren uśmiechnęła się do mężczyzn i uścisnęła z każdym dłoń. Zdjęcia mieliśmy już za sobą, więc siedziałam tu tylko w charakterze słuchacza. Nie byłam jakąś wielką fanką Bon Jovi, raczej mało mnie interesowali, co mogło być w jakimś stopniu związane z niechęcią Gunsów do tego zespołu, ale mieli w tej sali wygodniejsze kanapy niż na korytarzu. 
     Kiedy zostałyśmy z Lauren same, odważyłam zapytać się, czy coś ją trapi. Tak, tak, wiem. Miałam przestać przejmować się cudzymi problemami i pobyć przez jakiś czas egoistką. Ale natury nie oszukasz, prawda? Lubiłam się wtrącać. Oczywiście tylko w dobrej wierze. Slash śmiał się, że pewnie miałam wśród przodków jakiegoś świętego...
  - Nie, dlaczego pytasz? - Odburknęła chłodno. Choćby dlatego?
  - Nie jestem ślepa. Sam twój uśmiech skierowany do chłopaków był wymuszony - stwierdziłam.
  - Może po prostu ich nie lubię? - Skrzywiła się.
Zaśmiałam się pod nosem.
  - A kto tydzień temu chwalił się zakupem ich płyty? Chyba zapomniałaś swoją drogą wziąć od Jona autografu, hm? - Mruknęłam z nutką drwiny. Lauren zmieszała się przez chwilę, a następnie wypuszczając z ust powietrze spojrzała na mnie wymownie.
1:0, mówiłam, że nie jestem ślepa.
   - Chodzi o Jasona...
A jakże.
  - O co poszło tym razem? - Westchnęłam, przybierając zatroskaną minę.
  - Tym razem się nie pokłóciliśmy... - Zaczęła wlepiając wzrok w podłogę i skubiąc nerwowo skrawek jej idealnie dopasowanej koszuli. - Nawet nie było okazji...
Zerknęłam na nią pytająco, nie za bardzo wiedząc co kobieta ma na myśli.
  - Wydaje mi się, że on ma kogoś na boku. - Dodała znacznie ciszej, a mnie delikatnie zamurowało.
  - Skąd takie wnioski? - Zrobiłam wielkie oczy. W moim głosie dało się chyba wyczuć oburzenie, spowodowane tylko i wyłącznie tym, że miałam Browna za porządnego gościa. Okej, nadal lubił flirtować z kobietami, nigdy nie odmówił sobie prawienia mi komplementów, ale to wszystko miało swoje granice i charakter koleżeńskiej uprzejmości. Wydawało mi się, że szanowny redaktor naczelny ma swoje zasady, których jednak się trzyma.
A może zwyczajnie zapomniałam, że to nadal jest facet?
  - Czasami nie wraca na noc. W ogóle często gdzieś się zrywa. Mówi, że jeździ na siłownię, ale nie znam takiej, która czynna jest całą dobę - odparła z sarkazmem. - Ewentualnie tłumaczy się pracą.
  - Rozmawiałaś z nim o tym?
  - Próbowałam. Zawsze kończy się tak samo, zarzuca mi, że nie mam do niego zaufania. No, i oczywiście, że przesadzam.
Skąd ja to znam...
Nie wiedziałam co mogłabym jej odpowiedzieć. "Nie przejmuj się, wszystko się ułoży" - było w tym momencie raczej nie na miejscu. Usprawiedliwiać go? Też nie miałam zamiaru. Sama zaczęłam być teraz w stosunku do niego nieufna. Ostatnimi czasy rzeczywiście zachowywał się inaczej. Już nie przejmował się ciążą Lauren, nie był ani zły, ani szczęśliwy. Obojętny - to dobre słowo. W dodatku chodził jakby zamyślony, ale w gruncie rzeczy nie sprawiał wrażenia kogoś, kto by się czymś zamartwiał. Przeciwnie! Chodził uśmiechnięty.
A ja naiwna myślałam, że to z powodu Lauren i dziecka...
  - Mogę mieć do ciebie prośbę? - Wymamrotała niepewnie. Oho, chyba będę musiała pobawić się w detektywa. Zgadłam? - Porozmawiasz z nim? Mam wrażenie, że tobie powie więcej niż mi. Niestety. - Odchrząknęła na koniec. Chciałam szybko temu zaprzeczyć, ale... cholera, facet naprawdę lubił mi się zwierzać.
Przytaknęłam krótko głową i obiecałam zrobić co tylko w mojej mocy.
Znowu się wkopałaś Cam, znowu - pod moje myśli samoistnie podłożyłam głos Hudsona. Czy ten koleś naprawdę zamieszkał w mojej głowie? Ugh.
     Wróciwszy do domu miałam zamiar walnąć się na łóżko w swojej sypialni i do końca dnia nie myśleć już o niczym i o nikim. O tak, postanowiłam pobawić się przez te parę godzin w pieprzoną egocentryczkę. Włączyć ulubiony serial, zjeść ulubioną czekoladę i spławiać każdego, kto miałby zamiar przerwać mi moją sielankę.
Niestety, nie było mi to dane. Od samego progu byłam napadnięta przez McKagana, który poinformował mnie, że Julie zniknęła. I choć na początku ta informacja wydała mi się po prostu śmieszna, ułożywszy wszystko w całość stwierdziłam, że coś rzeczywiście jest na rzeczy.
Kurwa.






  



~Z perspektywy Julie~



     Niewielki bar 'Stabilizer' znajdował się nieopodal rynku przy 5th Street (gdzie Axl podobno szlajał się jako nastolatek) i stanowił chyba jedyną, "większą" rozrywkę dla tutejszych dzieciaków. Nie chciałam być niemiła, ale musiałam przyznać Rudemu rację - Lafayette, a przynajmniej jego wschodnia część była totalną dziurą, choć na swój sposób przyjemnie spokojną. Może nawet za spokojną. Człowiek mógł tu spędzić parę dni, odpocząć od zgiełku wielkich miast, a potem? Przytłoczony nudą zwyczajnie stąd wiać.
Z pewnością nie dałabym rady mieszkać tu na stałe, częściowo pewnie przez to, że życie w Los Angeles skutecznie mnie wciągnęło. Zresztą, od zawsze wolałam jednak głośne, zatłoczone metropolie, które mimo że czasem mocno irytowały, nie pozwalały zaznać nudy - zawsze coś się działo, zawsze było gdzie pójść, zawsze miały w swojej ofercie lepszą bądź gorszą rozrywkę. Ale zawsze jakąś.
     Sącząc powoli piwo przyglądałam się... Billowi, który opowiadał swoim wyraźnie zaciekawionym znajomym jak wyglądała jego droga do LA i jego marne początki w tym mieście. Z jednej strony byłam rozbawiona jego zaangażowaniem wkładanym w te historie, co naturalnie starałam się ukryć, a z drugiej... samą mnie zaintrygował. W Mieście Aniołów pojawił się w końcu 3 lata przede mną i tak naprawdę nie wiedziałam jak dokładnie wyglądało wtedy jego życie. Miałam więc okazję dowiedzieć o nim parę nowych rzeczy.
No, tak mi się z początku wydawało.
Nie zdawałam sobie bowiem sprawy z tego, że jest ich tak dużo.
Głupi przykład - nigdy nie opowiedział mi o nieprzyjemnym incydencie z napalonym na niego kierowcą ciężarówki, który miał go tylko podwieźć do LA. Wydało mi się to totalną abstrakcją. I z osłupienia chyba nie miałam nawet siły się śmiać. Zresztą, Rudemu wcale do śmiechu nie było. Opowiadał o tym ze śmiertelną powagą.
      Ale historie, które miały miejsce tu - w Lafayette, były jeszcze ciekawsze. Notorycznie karany, wsadzany do pudła, ścigany przez tutejsze gliny.
  - Pamiętam, że często brali mnie za kobietę... - Zaśmiał się kpiąco pod nosem. - A jak orientowali się, że nie mają do czynienia z panienką, było im tak wstyd, że przymykali mnie bez żadnego powodu.
  - Tak, pamiętam ten twój trenczowy płaszcz, stary. - Zarechotał jeden z jego kumpli - Dana.
  - W dodatku miałeś zajebiście chude nogi! - Dodała obejmowana przez niego Monica. - No i rzecz jasna długie włosy. Ten widok w tej okolicy. - Pokręciła głową zerkając na mnie. Domyśliłam się co miała na myśli, więc skinęłam jedynie głową z krzywym uśmieszkiem.
  - Hej! A pamiętacie jak rozbiliśmy szyby przy Main Street? - Wtrącił nieco już wstawiony Mike, który ściśle rzecz biorąc miał dość krzykliwy głos, a los chciał, że siedziałam tuż obok niego i po raz kolejny  tego wieczoru poczułam nieprzyjemne ukłucie w uchu. Tak poza tym wydawał się sympatyczny.
  - No ba! - Wyszczerzył się wyraźnie dumny ze swoich starych wyczynów Bill. - Albo jak łaziliśmy do Columbian Park i otwieraliśmy wytrychem fortepian na muszli koncertowej.
  - Dawałeś niezłe koncerciki! - Krzyknął, ał, Mike.
Jakkolwiek normalne wydawały mi się wybryki porywczego chłopaka, tak o mało nie spadłam z krzesełka dowiadując się innej, znacznie ciekawszej rzeczy.   
Punkt kulminacyjny nastąpił bowiem wtedy gdy do naszego stolika dosiadł się jeszcze jeden znajomy Rudego i wziął mnie za kogoś... O kim nawet nie miałam pojęcia.
  - Jak Dana do mnie zadzwonił to myślałem, że mnie wkręca!
  - David, ty stary chuju! - Zawołał mój jakże kulturalny facet i ściskając jego rękę, przytulili się po przyjacielsku.
  - Witam szanownego skurwiela Rose'a i naszą cudowną Gi... - Kiedy tylko odwróciłam się do osobnika, którego nie widziałam z racji, że siedziałam do niego tyłem, koleś zamilknął i jego uśmiech od ucha do ucha zmienił się... Więcej tych zaskoczonych min już się nie dało dziś zrobić, co?  
  - O, przepraszam. Myślałem, że to szanowna narzeczona Axla, ale widzę, że to już nieaktualne. Zresztą. - Wyszczerzył się ponownie i szturchnął Rudego w plecy. - Chyba byś mnie zaprosił na ślub, nie?
Okej. Może się tylko przesłyszałaś.
Mój mózg przetwarzał powoli informacje, które przed momentem do niego dotarły, żeby w ostateczności dać mi coś na kształt... uderzenia łopatą w tył głowy.
Zabolało.
  - No raczej... - Axl zaśmiał się nerwowo, po czym odkaszlnął krótko i spierdolił przed moim wzrokiem. Tyle że ja nie zamierzałam go z niego spuszczać, uporczywie się w niego wgapiając i czekając na jakieś wyjaśnienia.
  - To kim jest nasza koleżanka? - Zagadnął tamten typek.
 - Julie. - Podałam mu rękę i posłałam mu najbardziej serdeczny uśmiech, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć.
 - David, miło mi poznać. - Cmoknąwszy mnie w dłoń poruszył wymownie brwiami. Może i wydawał się nieco... durnowaty, ale z pewnością lubił dużo gadać, co zamierzałam odpowiednio wykorzystać. Z chęcią zrobiłam mu więc koło siebie miejsce.
 - To mówisz, że Axl miał brać ślub? - Oparłam się na łokciu i zagadnęłam niby to na luzie i z czystej ciekawości. Parę z zebranych tu osób chyba wyczuło pewną ironię w moim pytaniu i przybrało lekko zaniepokojone miny. Ach, niepotrzebnie! Przecież nic takiego się nie stało. To zwykła błahostka, nie? Mój chłopak miał po prostu poślubić kiedyś jakąś pannę, nie musiałam o tym wiedzieć...
  - Kochana! Z tego co słyszałem to oświadczał jej się z siedem razy!
 - Dobra, David, zamknij już ryj. - Wtrącił się wyraźnie nabuzowany Rose. - Stare dzieje.
Zamrugałam parokrotnie oczami. Siedem... razy?
Hej, to przecież nie tak dużo, nie? Jasne, że nie! Siedem razy? Phi. Co to takiego...
  - To ty nie wiedziałaś? - David zmarszczył brwi.
Pokręciłam przecząco głową.
  - Cóż, w ciągu dwóch godzin dowiedziałam się o Billu więcej niż w przeciągu dwóch lat... - Zaśmiałam się pod nosem. Siedząca naprzeciwko Monica posłała mi pokrzepiający uśmiech. Przez około pół minuty między nami trwała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami siorbania piwa czy stukania paznokci o blat stołu.
  - Te, może sobie trochę potańczymy? - Odezwała się w końcu Anna i wszyscy jak na zawołanie ruszyli na parkiet. W głośnikach grały akurat stare hity, które doskonale nadawały się do kołysania. Tylko ja i Axl zostaliśmy przy stole. Rudy chyba chciał mi coś powiedzieć, ale szło mu to na tyle mozolnie, że go wyprzedziłam.
  - Widziałam budkę przed klubem. Idę zadzwonić do Camille, pewnie się martwią - mruknęłam cicho i wstałam z krzesełka. Wymijając rozbawione towarzystwo i Mike'a, który chciał mnie porwać do tańca, ale musiał niestety poczekać, wyszłam z baru i sprawdzając odruchowo czy nic nie jedzie, przebiegłam na drugą stronę ulicy. Weszłam do budki i sięgając po słuchawkę wykręciłam numer do Hell House. Kiedy zniechęcona dużą ilością sygnałów miałam ją odłożyć, po drugiej stronie odezwał się wreszcie znajomy głos, który zresztą miałam nadzieję usłyszeć.
  - Halo?
  - Camille?
  - Julie?! Gdzie ty do kurwy nędzy jesteś?! - Jej wrzask spowodował, że musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. Zawarłaś jakieś tajne porozumienie z Mikiem?
   - W Lafayette. Z Axlem. Albo z Billem. Już sama kurwa nie wiem z kim ja przebywam... - wydukałam pociągając nosem. Oparłam się o szklaną ścianę i wbiłam mętne spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt. Cam pytała mnie chyba z pięć razy czy ją słyszę i czy jestem nadal po drugiej stronie telefonu, ale myślami byłam zbyt daleko, żeby jej cokolwiek odpowiedzieć.
   - Julie kurwa!
Mrugnęłam gwałtownie i zrobiłam krok do przodu.
   - Co się tam dzieje? - Pretensjonalny głos przyjaciółki przywołał mnie nieco na Ziemię.
   - Dobre pytanie, Cam... Dobre py... - Zatrzymałam się w połowie słowa gdy poczułam jak ktoś zaciska palce na moich żebrach i przyciąga mnie do siebie. W pierwszej chwili miałam walnąć na ślepo słuchawką w tył, kierując się przekonaniem, że mam do czynienia z jakimś zboczeńcem, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że doskonale znam ten dotyk i wymieszany z fajkami zapach perfum. Odchyliłam więc głowę delikatnie do tyłu i natknęłam się na zielono-szare tęczówki.
  - Zadzwonię jutro, cześć - wydukałam, nie odrywając od nich wzroku i nie czekając na odpowiedź odłożyłam słuchawkę na miejsce.
  - Chcę z tobą zatańczyć - zaczął swoim wyjątkowo niskim głosem, który za każdym razem przyprawiał mnie o drobne, ale przyjemne ciarki.
   - Ale ja nie chcę - odparłam krótko i przepychając się próbowałam go wyminąć. Axl jednak zastawił mi drogę rękoma i za nic nie chciał pozwolić mi się stąd ruszyć.
  - Mam zacząć krzyczeć? - Mruknęłam znudzona.
  - Tamci. - Tu kiwnął głową na bar. - Cię raczej nie usłyszą. Ale możesz próbować. - Wzruszył ramionami. 
Ku jego zaskoczeniu wykonałam swój popisowy pisk, który to jednak szybko zakończył zatykając mi buzię dłonią.
   - Wariatko, chcesz tu glin? - Syknął.
  - Mhm. - Pokiwałam twierdząco głową. - Pewnie od razu by cię wsadzili do pierdla, co? - Rzuciłam z wrednym uśmieszkiem.
   - A ciebie razem ze mną. - Odciął się i popchnął mnie na jedną z szyb, następnie zamykając za sobą drzwiczki. - Oni nie lubią jak ktoś się buntuje...
   - A ja się buntuję? - Udałam zaskoczoną.
  - Odkąd cię kurwa znam - odpowiedział ze znanym mi już dobrze błyskiem w oku i zanim zdążyłam się odezwać, moje nadgarstki znalazły się na wysokości mojej głowy, a jego ciało przywarło mocno do mojego. Przygryzłam delikatnie wargę czekając na dalsze poczynienia wokalisty, po którego głowie chodziły raczej mało przyzwoite myśli. Sądząc po jego minie zapowiadało się na ostrą zabawę, a ja nie mogłam wręcz powstrzymać się od równie ostrego komentarza.
   - Ginę też lubiłeś jebać w budkach telefonicznych?
   - Żeby tylko.
Okej, masz tupecik.
  - Pewnie wiele umiała skoro tak bardzo ci zależało na ślubie z nią... - Droczyłam się dalej, starając się nie dać po sobie za bardzo poznać, że przemawia przeze mnie pieprzona zazdrość.
Axl wywrócił oczami.
   - Siedem razy...
  - Zamknij się już - warknął, po czym wepchnął język do mojej buzi. Odsunęłam go od siebie na jeszcze jeden mały momencik...
   - Ale że siedem razy?! - Jęknęłam.
Ciekawość i chyba pewien rodzaju żal, że nigdy mi o tym nie powiedział zżerały mnie od środka i nie potrafiłam z tym w żaden sposób walczyć. Nie chciałam też przyznać się przed samą sobą, ale byłam o tą całą Ginę zwyczajnie zazdrosna. Nawet nie wiedziałam kim ta laska jest, ale sam fakt, że Axl chciał się z nią pobrać, budził we mnie poczucie, że musiał ją naprawdę kochać. Lub też był młody i głupi, ta wersja przypadła mi bardziej to gustu.
Postanowiłam w każdym razie zostawić tą sprawę na jutrzejszy dzień.
Inaczej mówiąc zamknęłam się (albo raczej byłam do tego zmuszona) i łamałam prawo, bzykając się w miejscu publicznym.
Przepraszam w imieniu całej zdeprawowanej młodzieży wszystkich porządnych obywateli Lafayette! Chyba będę smażyć się w piekle, co?







~*~

Dłuższa przerwa, ale! Ale i dłuższy rozdział.
Doceńcie to... Troszkę...
Nie wiem czy przed zakończeniem wakacji uda mi się jeszcze coś wrzucić, ale będę się starać.
Komentarze mile widziane.




Buzi!