wtorek, 28 lipca 2015

Wake up... time to die! [16]







~Z perspektywy Izziego~ 


  - Przecież wiesz, że nie mogę zostać - mruknąłem obrzucając ją błagalnym spojrzeniem. Już nie wiedziałem czy dziewczyna jest tylko i wyłącznie smutna, czy też po prostu na mnie zła. Wiedziałem tylko tyle, że jej milczenie powoli zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi.
Ach wróć, zapomniałem. Mnie przecież nie dało się wyprowadzić z równowagi. - Posłuchaj... Nagramy płytę i przylecę z powrotem. - Dodałem, ale ta nadal wgapiała się pusto w jeden punkt i w milczeniu zaciągała co chwilę papierosem. 

            

  - Berry... - Jęknąłem cicho już z lekka zniecierpliwiony. Naprawdę myślałem, że w kwestii kariery zawodowej się rozumiemy. W sumie nawet nie kariery a pasji. Moją jest muzyka, jej malarstwo. Trzeba się spełniać, tak? Dotychczas ciężko było mi to pojąć, ba, obwiniałem ją za ten wyjazd, ale to już przeszłość, nie? Role się odwracały czy jak? 
Przekląłem pod nosem i sam wyciągnąłem z kieszeni dżinsów papierosa.
  - Po dwóch miesiącach w Nowym Jorku przyzwyczaiłam się do twojej nieobecności. - Zaczęła nagle. - Jasne, tęskniłam. Ale nie tak bardzo jak na początku. Było okej. Trochę samotnie, ale okej. 
  - Więc teraz też tak będzie. 
Stewart zerknęła na mnie spod byka. 
  - Ta, za dwa miesiące może będzie - prychnęła. - Nie chcę żebyś tam wracał! - Zmarszczyła brwi przybierając minę rozkapryszonego dzieciaka. Urocze. - Te parę dni w twoim towarzystwie były bardzo fajne, wiesz? - Przyciągnęła mnie do siebie za kołnierz.
W odpowiedzi uniosłem jeden kącik ust do góry. 
  - Dobra, koniec marudzenia. Moja gwiazda zaraz spóźni się na samolot - rzuciła nagle zupełnie innym tonem niż poprzedni i poklepała mnie po klatce. - No nie patrz tak na mnie, idziemy! - Uśmiechnęła się do mnie i po chwili łapała już taksówkę. Nie zdobywając się na żaden komentarz zdeptałem tylko fajkę i usiadłem razem z Berry z tyłu żółtego samochodu, który przed sekundą się przy nas zatrzymał. 
Podałem kierowcy adres lotniska, na co ten skinąwszy głową odpalił ponownie silnik. Z radia dobiegły nas pierwsze dźwięki Gimme Shelter. Facet od razu dał na głośniej, za co byłem mu akurat wdzięczny. Rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu i wbiłem wzrok w szybę. 
Polubiłem to miasto. Ma swój własny, niezastąpiony klimat. Ale Los Angeles też go ma. Westchnąłem głośno. 
  - Co tam? - Pogłaskała mnie po włosach i przybliżyła się do mnie. Wzruszyłem niedbale ramionami. Tak, wiem. Rozmowny ze mnie człowiek. 
  - Gdzie ci się bardziej podoba, hm? - Spytałem w końcu obejmując ją jedną ręką. Dziewczyna przybrała zastanawiający wyraz twarzy. W końcu palnęła głupiutką, ale całkiem miłą odpowiedź. 
 - Tam gdzie jesteś ty. - Wyszczerzyła się, a ja mimo że miałem w planach puścić to koło uszu (co się będę bawił w jakieś przesłodzone słówka) cmoknąłem ją jednak krótko w usta. Kierowca obserwujący nas co jakiś czas przez lusterko uśmiechnął się pod nosem. A ja w sumie poszedłem w jego ślady. Flaki z olejem, co? Jebać. 
  - Kocham cię. - Szepnąłem jej do ucha, co jeszcze bardziej ją rozweseliło. 
I pewnie migdalilibyśmy się jeszcze dłużej, ale nieubłaganie zbliżaliśmy się do końca naszej trasy. Stewart postanowiła mnie odprowadzić, więc zapłaciwszy facetowi paręnaście dolców (z napiwkiem za Stonesów) ruszyliśmy oboje do środka. 
  - Ile ludzi... - wymamrotałem rozglądając się po terminalu. Widząc przeogromne kolejki momentalnie się skrzywiłem. Nienawidziłem tłumów. A kiedy jakaś korpulentna babka z szóstką bachorów bezczelnie popchnęła nas w bok, znienawidziłem ich jeszcze bardziej. 
  - Oszczędź sobie czekania tu ze mną... - mruknąłem przejeżdżając wierzchem dłoni po jej policzku. Mam nadzieję, że moje słowa nie zabrzmiały jak 'no już, spadaj stąd', bo tego oczywiście nie miałem na celu. 
  - Poczekam z tobą.
  - Ja bym nie czekał, ale jak chcesz. - Westchnąłem teatralnie chowając dłonie do kieszeni. 
 - Izzy! - Dziewczyna szturchnęła mnie lekko w bok, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem. 
Tak czy inaczej niedługo potem i tak musieliśmy się ze sobą pożegnać. Bądź co bądź kolejka poruszała się w miarę sprawnie, a dalej Berry nie mogła już ze mną iść. Nie powiem, miałem ochotę ją wziąć ze sobą. Choćby siłą. 
Stanęliśmy naprzeciwko siebie i spojrzeliśmy na siebie smutno. 
  - Izzy, obiecaj mi coś - zaczęła spuszczając głowę nieco w dół i zaczęła skubać skrawek swojej bluzki. 
  - Nie będę cię zdradzał, jeśli o to chodzi - odparłem szybko. I szczerze. Okej, seks jet fajny i chętnie uprawiałbym go dzień w dzień, ale nie z tymi przypadkowymi laskami, sprzedającymi rzeżączki i resztę tego gówna. Znudziło mi się ich posuwanie. I łażenie do lekarza też. 
  - Nie o to chodzi. W tej sprawie ci akurat ufam. Mam na myśli narkotyki. - Wbiła we mnie poważny wzrok. 
I pewnie teraz uznacie mnie za tchórza, ale że była moja kolej, a ludzie za mną też czekali, musiałem się przecież pośpieszyć, prawda? 
  - Niedługo zobaczymy się znowu. - Wpiłem się w jej usta, po czym przekroczyłem bramkę i ruszyłem dalej. Tego, o co prosiła akurat nie mogłem jej obiecać.
   













~Z perspektywy Duffa~



 - Gotowa? - Zagadnąłem stając w progu łazienki. Szatynka przejechała ostatni raz szminką po swoich ustach, cmoknęła nimi ze dwa razy i odwróciwszy się do mnie skinęła głową. Wyglądała oszałamiająco, co znowu wcale mnie tak za bardzo nie cieszyło. Nie, nie byłem na nią napalony. Ale wiedziałem, że inni kolesie będą, a ja będę zmuszony jej pilnować.
Właściwie po co ja proponowałem jej tą imprezę, uhm? Działałem trochę przeciwko Slashowi, który był przecież moim cholernym przyjacielem. Tyle że wobec Cam nie wykazywał żadnej skruchy, w sumie to wychodził z domu jeszcze częściej. W celu porządnego naćpania się rzecz jasna. A laska i tak zaczęła ostatnio imprezować, więc może i lepiej, że mogłem mieć dzisiaj na nią oko? Whatever.
  - Możemy iść - mruknęła i wyminąwszy mnie ruszyła w stronę wyjścia.
 - Mogę zabrać się z wami? - zapytał nagle Luke, jeden z naszych znajomych-technicznych, który obecnie siedział rozwalony na naszej kanapie. W sumie cud, że zapamiętałem jego imię. Po naszym domu pałętało się od jakiegoś czasu pełno gości, których do kurwy nędzy kompletnie nie znałem. 
Raz podczas jednej imprezy zapytałem znajomego kim jest napakowany facet robiący sobie właśnie w naszej kuchni kanapkę. Idąc do kogoś na popijawę raczej nie miałem w zwyczaju tego robić. Kumpel powiedział, że mięśniak dla mnie pracuje. Zaśmiałem się głupio. 'Co ty gadasz? Widzę go pierwszy raz na oczy!'
Tak. Ten facet jak się później okazało rzeczywiście dla mnie pracował.
Wracając... Może i nie miałem ochoty na towarzystwo tego młodego szczyla, ale uznałem, że może mi się w sumie przydać. On będzie pilnował małej, a ja będę mógł się w spokoju upić. Jestem geniuszem.
  - Jasne - odparłem zdobywając się na lekki uśmiech.
Chwilę później siedzieliśmy już w moim wozie. Mój kolega Eddy mieszkał bowiem na drugim końcu miasta, dlatego nie było mowy o wieczornym spacerku. A transport publiczny ssie.
  - A jak później wrócimy? - Zagadnął młody. - Nie będziesz pił?
Oboje z Cam parsknęliśmy głośnym śmiechem.
Ta, był u nas nowy. Trzeba było mu wybaczyć.
  - Są trzy opcje. Pierwsza, wrócimy na pieszo. Druga, wrócimy jutro. Trzecia, normalnie, samochodem.
  - A jest jakaś czwarta? Bo żadna z tych opcji mi się jakoś nie uśmiecha - stęknął poprawiając daszek swojej czapki.
  - Jasne. Nie pijesz i prowadzisz.
Zamilknął.
  - Tak myślałem - rzuciłem z drwiącym uśmieszkiem i włączywszy jeszcze kasetę Johnny'ego Thundersa nacisnąłem na gaz.
O tak, uwielbiałem tego gościa. Nie muszę więc chyba mówić, że głośność radyjka została ustawiona na poziom maksymalny. I żadne sprzeciwy Luke'a czy krzywienie się Camille nie mogły tego zmienić.




  - Duff, kurwa! - Zerknąłem ze znudzeniem na wrzeszczącą obok szatynkę. Niemałe było moje zaskoczenie kiedy zobaczyłem jak ta rzuca się na mnie, a raczej na kierownicę i ostro skręca. 
Okej. To tylko ciężarówka. 
  - Uff, udało się. - Zarechotałem nerwowo. 
Jeśli można by strzelać z oczu piorunami, już dawno byłbym martwy.
Tak czy siak przeżyłem. Wróć, przeżyliśmy. I szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce, o.  
  - Jesteś posrany! - Krzyknęła Cam wyskakując z wozu jak oparzona. Od razu posłałem jej całuska. 
  - Nie... - Odezwał się nagle głos z tyłu. - Posrany to ja jestem...
Luke wyszedł na zewnątrz i dziwnym, powolnym krokiem zaczął iść w kierunku domu. Wymieniłem się z dziewczyną zdziwionym spojrzeniem.
Kurwa, fuuuj.
Zacisnąwszy pięści ruszyłem za nim, ale po krótkim przeanalizowaniu sytuacji uznałem, że mu nie wpieprzę. Adrenalina, te sprawy. Każdy może reagować inaczej, prawda? Nie, nieprawda. Wpieprzyłbym mu. Tyle że miałem do niego sprawę.
Odnalazłszy go jakieś dwadzieścia minut później, od razu do niego podszedłem i wziąłem na stronę. 
  - Posłuchaj, mam dla ciebie zadanie. - Chłopak spojrzał na mnie pytająco. - Ktoś musi jej pilnować. - Kiwnąłem głową na szatynkę, która obecnie gadała z jakimś chłopakiem. Shit. - A ja raczej szybko odpadam... Wiesz o co chodzi.
  - Mam za nią łazić - raczej stwierdził niż spytał.
 - No, wiedziałem, że jesteś bystry. - Poklepałem go po ramieniu i puściłem do niego oczko. - A teraz wybacz, idę wypatrzyć jakąś buteleczkę. - Wyszczerzyłem się i czym prędzej zginąłem mu w tłumie. Tak w razie gdyby miał się nie zgodzić.
Co było później? Nie pamiętam. Chyba znalazłem wódkę.
Dużo wódki.












~Z perspektywy Camille~



      Bawiłam się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Fajne towarzystwo, fajna muzyka, fajne zaopatrzenie... I nie mowa tu jedynie o alkoholu.
Co nieco się wciągnęło. Bo dlaczego by nie?
     Nie mam pojęcia czy mój nowy sposób zachowywania się był dobry. Z jednej strony chciałam być taka jak Hudson, chciałam na swoim przykładzie pokazać mu jego postępowanie, wytknąć błędy. I przede wszystkim sprawić, żeby się nad sobą zastanowił. Ale z drugiej strony? Cholera, przecież on miał mnie najzwyczajniej w dupie. A ja próbowałam ewidentnie zwrócić na siebie uwagę. Jego uwagę. Czy to nie było bezsensu? Nie lepiej byłoby to olać? Zachowywać się tak jak mi pasowało?
Tylko tu pojawiał się mały problem. Ćpanie jak najbardziej zaczęło mi pasować.
Nie byłam z tego faktu dumna, ale nie byłam też przejęta. Choć biorąc pod uwagę to, że miałam świetną pracę, której nie mogłam zawalać, może powinnam była to jednak poważnie przemyśleć? 
Okej! Zrobię to.
Jutro.
Teraz musiałam rozwiązać inny problem. Mianowicie... Luke wszędzie za mną łaził. Niezależnie w jakim pomieszczeniu bym się znalazła, on zaraz musiał się tam pojawić. No, może poza łazienką.
Ale wtedy stał pod jej drzwiami.
  - Możesz mi powiedzieć dlaczego cały czas za mną łazisz?! - Wkurwiona postanowiłam zwrócić mu w końcu uwagę. Skołowany zaczął błądzić wzrokiem gdzie popadnie. Skrzyżowałam ręce na piersiach, tupiąc przy tym nerwowo nogą.
  - Duff mi kazał - rzucił w końcu. Uniosłam jedną brew do góry.
  - Po jakiego... Po co? - Odchrząknęłam.
  - Mam mieć na ciebie oko, tyle.
Och, ależ mam troskliwego przyjaciela. Ciekawe ile flaszek już opróżnił. Albo którą laskę z kolei właśnie dyma. 
Wywróciłam oczami.
  - Jak go spotkasz to mu powiedz, że jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję niańki. A teraz idź się rozerwać, na imprezie jesteś!
Młody przybrał wdzięczną minę i zaraz ruszył w kierunku jak się domyślam "baru".
A ja... Ja ruszyłam na parkiet! 





Parę godzin później...







  - No nie gadajcie, że wracamy samochodem! 
 - Stul dziób - Jęknęłam i otworzywszy drzwiczki rozwaliłam się zaraz na przednim siedzeniu. 
 - Chcesz, to ty prowadź. - Duff pokiwał młodemu przed nosem kluczykami, ale ten uniósł ręce w geście poddania i władował się na tyły. 
Dobra, potwierdzam. McKagan ledwo trzymał się na nogach i był schlany w trzy dupy, ale na litość! Chciało mi się spać. Zresztą, w jeździe po promilach był już wprawiony. Przeżyjemy. Tak sądzę. 
Parę minut później stwierdziłam, że to jednak troszkę wątpliwe. 
Duff wydzierający się wniebogłosy zaczął chyba powoli tracić kontrolę nad kierownicą, o czym świadczyło ciągłe trąbienie innych samochodów. 
  - Zamknij się! - Krzyknęłam mu prosto do ucha kiedy ten nie przestawał śpiewać, a raczej wyć. Oczywiście idiota nie reagował. 


  - Świetnie, ale my chcemy do cholery jeszcze trochę pożyć! - Tym razem wydarł się Luke. 
Okej, sytuacja zdecydowanie wymknęła się spod kontroli i włączyła mi się panika.
 - Duff, błagam! - Zaczęłam się z nim szarpać próbując przejąć kierownicę. W efekcie zjechaliśmy na inny pas i zaczęliśmy zasuwać pod prąd. Kurwa!
Oślepiające światło.
Pisk opon.
Gwałtowne szarpnięcie w bok. 
Mocny ścisk w żołądku. 
I... 

JEB!


...



  - Geez! Co wam się stało? - Rzucił Adler, zaraz po tym jak na obolałych nogach weszliśmy w końcu do Hell House. 
 - Wjechaliśmy w śmietnik - warknęłam obdarzając McKagana nienawistnym spojrzeniem. - I rozwaliliśmy wóz. - Dodałam. 
  - Daj spokój, przynajmniej było śmiesznie. - Zarechotał. 
Podniosłam rękę w celu wymierzenia mu mocnego plaskacza, ale w ostatniej chwili postanowiłam jednak zrezygnować. 
  - Mam dość, idę spać. - Jak powiedziałam, tak zrobiłam. 







~*~

*brak pomysłu na notkę*
Wiem, że po tak długim czasie oczekiwania spodziewaliście się czegoś: 
  • dłuższego
  • ciekawszego
  • dłuższego i ciekawszego




Ale... no nie dałam rady. Przy następnym się bardziej postaram.

A właśnie. Kolejny rozdział w połowie napisany, więc pojawi się znaaaacznie szybciej niż ten ;)


Buzi!