niedziela, 5 czerwca 2016

Wake up... time to die! [35]







~Z perspektywy Camille~


        Powrót do pracy budził we mnie na tyle obojętne odczucia, że aż zaczęłam zastanawiać się czy ma to jeszcze jakiś większy sens? Ktoś z boku mógłby walnąć mnie po głowie i skarcić za to, że nie doceniałam tak zajebistej posady, jaką niewątpliwie miałam. Nie każdy w końcu mógł spotykać się z różnymi sławami i tym samym robić to, co się naprawdę uwielbia. A fotografię uwielbiałam równie mocno jak wcześniej, nie wypaliłam się jeśli o to chodzi. Może tylko... Wolałam obrać nieco inny kierunek?
       Zamiast wykonywać sztywne zdjęcia na okładki, wolałam jeździć po koncertach i to na nich wykonywać muzykom sesje. To mnie rzeczywiście rajcowało i czułam się wtedy zawodowo spełniona. A i nie tylko zawodowo, bo miło było pochwalić się swojej bandzie ich zdjęciami i widzieć ich zadowolone z efektu miny. Sprawiało mi to dużą satysfakcję, poważnie.
   Kolejną rzeczą, która sprawiała, że moje zamiłowanie do tego magazynu znacznie spadło, była napięta atmosfera w pracy. Nieraz nie wiedzieliśmy z niektórymi jak się zachować, kończyło się najczęściej na milczeniu i wymianie porozumiewawczych spojrzeń. Powód?
Związek Jasona z Lauren! Czułam się jakbym brała udział w jakiejś kiepskiej operze mydlanej.
Ta dwójka była wiecznie na siebie obrażona, ciągle mieli do siebie wąty! Oczywiście ze wskazaniem na kobietę, bo to ona miała najczęściej błahe pretensje do Browna, ale i on nie był znowu taki niewinny. Nieraz widziałam go w akcji i zachowywał się naprawdę arogancko wobec swojej partnerki. Skoro miał jej dość, to czemu jeszcze z nią był?
Nie chciałam co prawda ich rozstania, sama ich przecież próbowałam do siebie kiedyś zbliżyć i zakończyło się to sukcesem, ale na ten moment miałam wrażenie, że był to jednak karygodny błąd. Różnice charakterów dawały się tu ostro we znaki. No, może prócz paru wspólnych cech. Na przykład upartość i przekonanie o wyższości swoich własnych poglądów.
       Nie myliłam się sądząc, że dzisiejszego dnia będzie tak samo. Już od wejścia do naszej siedziby wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
  - Znowu? - Jęknęłam cicho w kierunku jednej z koleżanek, która przytaknęła tylko markotnie głową. Zrezygnowana ruszyłam do biura Jasona, aby zakomunikować mu o moim powrocie z trasy i dowiedzieć się, jakież to nowe zadania na mnie czekają. Wiedziałam, że szykuje się rozmowa, a raczej jego monolog pełen narzekań na Lauren, bo to była już norma. "Najzabawniejsze" było to, że oni oboje znaleźli sobie we mnie kozła ofiarnego, który musiał słuchać jak każde z osobna na siebie nadaje. Koszmar.
Jednak to co zastałam za drzwiami zdecydowanie przerosło moje wyobrażenia. Szanowny redaktor naczelny był... pijany. Siedział rozwalony na swoim fotelu z głową położoną na biurku i trzymał kurczowo szklankę z whisky. A obok niego prawie pusta butelka wcześniej wspomnianego trunku.
  - Matko, Jason... - Złapałam się za głowę i podeszłam do faceta, zabierając mu następnie z dłoni szklankę.
  - Matko, Camille... - Przedrzeźniał  mnie, po czym zaśmiał się wręcz rozpaczliwie. Westchnęłam głośno i siadając naprzeciwko niego nakazałam, żeby spojrzał mi prosto w oczy.
  - Mów co się stało.
Miałam szczęście, że nie musiałam zbyt długo wyciągać od niego wszelakich informacji. Chociaż tyle.
  - Pamiętasz o co się z nią ostatni raz pokłóciłem? - Zaczął.
  - Tak. O to, że chciałaby mieć dzieci.
  - A ja nie.
 - A ty nie. - Powtórzyłam po nim i gestem ręki przekazałam mu, aby kontynuował.
  - Rozmawialiśmy o tym na spokojnie, tak jak mi poleciłaś i wydawało się, że coś do niej dotarło, że wybiła to sobie z głowy. Ale dzisiaj... - Tutaj złapał się za głowę. - Dzisiaj oznajmiła mi, że jest w ciąży, rozumiesz?!
Ałć.
  - Ehm... No zdarza się. - Wykrzywiłam się w uśmiechu.
 - Ale ona jest szczęśliwa! Jest zadowolona, że poszło po jej myśli! Uknuła to wszystko! Jestem pewien, że się nie zabezpieczała! A miała to robić! - Podniósł głos.
No cóż, było to wysoce prawdopodobne, ale co ja mogłam na to poradzić?
  - Co się stało, to się nie odstanie. Teraz będziesz ojcem i... - No właśnie, i co? - I musisz przyjąć to na klatę, o!
  - Daj mi to. - Stęknął i wyrwawszy mi szklankę upił z niej spory łyk.
Zerknęłam na niego ze współczuciem.
  - Wracaj do domu, Jason. Lepiej, żeby inni nie widzieli cię w takim stanie. Prześpij się, weź zimny prysznic, przemyśl to i owo, nabierz dystansu... Zachowaj się jak facet, okej? - Zakomunikowałam mu całkiem zresztą poważnie. Pogroziłam mu nawet palcem!
Chciane czy niechciane, ale dziecko to dziecko. Musiał się z tym zmierzyć.
  - Dystansu... Ta... - odburknął i wstając od fotela zatoczył się kilka razy, po czym ruszył chwiejnym krokiem do wyjścia.
A ja? A ja się sama napiłam.
Opera mydlana...









~Z perspektywy Julie~

    
       Uwielbiałam gdy z głębokiego, jakże przyjemnego snu wyrywał mnie cholernie irytujący, przeciągły dźwięk domofonu. Był to niewątpliwie najprzyjemniejszy sposób na rozpoczęcie poranka. Prawda?
  - Axl, otwórz... - wystękałam kompletnie zaspana.
Brak odzewu? Jasne.
 - Błagam... Ja się nie podniosę... - Dalej nic. - Kurwa! - Warknęłam podnosząc się do siadu i już miałam potraktować Rudego mocnym uderzeniem poduszką w głowę, kiedy zorientowałam się, że nikogo koło mnie nie ma.
Wkurzona, bo człowiek nie tak lubi zaczynać poranek, wygramoliłam się z pościeli i pobiegłam otworzyć. Ktoś musiał być nadzwyczaj zniecierpliwiony, bo praktycznie nie ściągał z domofonu palca. Jeśli ten palant zapomniał kluczy, to może być pewien, że mu nie otworzę. Nie ma cholera opcji!
  - Słucham? - Nie, nie zdobyłam się na miły ton, wręcz przeciwnie.
  - Dostawca. Przynieśliśmy pianino. - Usłyszałam w odpowiedzi.
 - Jakie kurwa pianino?  - Wyrwało mi się. Albo byłam jeszcze w pół przytomna i nie za bardzo rozumiałam co się wokół mnie dzieje, albo ktoś zapomniał mi o czymś wspomnieć... A było to wysoce prawdopodobne.
  - To taki instrument z osiemdziesięcioma ośmioma klawiszami. Wpuści nas pani czy mamy je zostawić przed klatką? - Rzucił facet, chyba równie zdenerwowany co ja. Tylko, że ja miałam do tego pełne prawo! A on... Mógł mnie pocałować w tyłek. - Wnoszenie go na dwunaste piętro na pewno się pani spodoba.
No co za tupecik.
  - Już, już, proszę - mruknęłam i niechętnie otworzyłam drzwi.
Przez moment miałam nawet nadzieję, że winda jakimś cudem się zepsuje i panowie będą musieli wchodzić na samą górę po schodach. Tak, byłam złośliwym człowiekiem.
Niestety nic takiego nie miało miejsca, mało tego, ostatecznie to ja miałam pecha.
    Po otworzeniu drzwi spodziewałam się raczej dwóch opasłych facetów przed pięćdziesiątką, przed którymi paradowanie w śmiesznej piżamie, potarganych włosach i bez makijażu nie bardzo mnie ruszało.
Cholera.
Byli młodzi i przystojni.
  - Fajne kapcie - Skomentował chyba ten, z którym miałam już "przyjemność" zamienić parę słów i zerkając z kpiącym uśmieszkiem na moje puchowe kapcie-króliczki, które dostałam raz w prezencie od McKagana, podsunął mi pod nos jakąś kartkę i długopis.
Zaczerwieniona i rzecz jasna podkurwiona takim obrotem sprawy złożyłam niechętnie swój podpis, po czym oddałam długowłosemu blondynowi o błękitnych oczach i całkiem uroczych dołeczkach w policzkach... Stop! Oddałam temu palantowi to co miałam oddać i z trzaskiem zamknęłam im drzwi przed nosem.
Zadowolona ze swojego chamskiego postępowania byłam tylko przez dwie sekundy. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że jestem tępą blondynką, która właśnie zrobiła z siebie jeszcze większą idiotkę. Skrzywiona nacisnęłam na klamkę i po ponownym ujrzeniu zdziwionych, ale i nieco rozbawionych twarzy dostawców wyszczerzyłam się głupio.
  - To... - Zaczął blondyn patrząc na mnie z wyraźną wyższością. - Gdzie wnieść?
  - Do salonu, proszę za mną. - Odchrząknęłam i spuszczając głowę w dół podreptałam powoli do pomieszczenia, które zdawało mi się jedynym słusznym wariantem na umiejscowienie owego instrumentu. Chociaż najchętniej zostawiłabym je jednak na klatce. Axl powinien był teraz wnosić je sobie sam.
  - Tutaj? - Zagadnął wcześniej milczący szatyn wskazując głową na puste a dość obszerne miejsce pod jedną ze ścian.
  - Mhm. - Przytaknęłam i krzyżując ręce na piersiach obserwowałam ich dalsze poczynania, z którymi zważywszy na to, że wyglądali na dość zaradnych facetów, uporali się raz dwa. - Mam nadzieję, że wszystko jest już opłacone... - Jęknęłam. Jeśli miałabym jeszcze lecieć do bankomatu i wyciągać z niego pewnie grubą forsę, której na dobrą sprawę mogłam w ogóle na koncie nie posiadać, to chyba udusiłabym wokalistę gołymi rękami. I... i w ogóle gdzie on do cholery się podziewa, ugh?!
  - Tak, tak, zostanie pani na fryzjerkę, spokojnie - odparł wiadomo który z nich i puścił mi oczko. Ekhm, czy to miała być jakaś aluzja?
Speszona mimowolnie przyklepałam nieco swoje włosy, które tego ranka wyjątkowo sterczały mi we wszystkie strony i uśmiechając się do niego ironicznie wydukałam krótkie "Świetnie".
  - Chyba, że ma pani ochotę zostawić nam jakiś napiweczek.
No trzymajcie mnie.
  - On żartuje, miłego dnia życzymy i do widzenia. - Zaśmiał się nerwowo ten drugi i pociągnął swojego niewychowanego kolegę za łokieć.
Gdy znikli już z mojego pola widzenia, wypuściłam głośno powietrze z ust i walnęłam się na fotel. Wpatrywałam się dobrą chwilę w pianino, które z jednej strony miałam ochotę zrzucić z balkonu za to, że było przyczyną mojego zepsutego humoru, a z drugiej strony byłam ciekawa co też ten utalentowany frajer może na nim skomponować.
Ziewnąwszy głośno, podniosłam się w końcu z siedzenia i ruszyłam do przedpokoju, żeby przekręcić zamek. Zanim zdążyłam jednak dojść do drzwi, przed oczami mignęła mi ruda czupryna.
  - Myślę, że potrzebna ci mocna kawa, króliczku. Zadzwoń pod ten numer jeśli będziesz zainteresowana - wyczytał z jakieś małej karteczki trzymanej w jego dłoni, po którą sięgnął z wycieraczki, po czym podniósł na mnie zaskoczone spojrzenie.
Ha, no proszę jaki cwaniaczek...
 - Masz zamiar mi to wytłumaczyć? - Wycedził, a ja widząc jego zdenerwowaną minę natychmiast otrząsnęłam się z drobnego amoku spowodowanego błękitem oczu mojego poprzedniego rozmówcy i zmieniłam swoją postawę. NA WŚCIEKŁĄ.
  - O nie mój drogi! Nie waż się robić scenek zazdrości, tylko mi kurwa wytłumacz dlaczego. - Zaczęłam wyliczać na palcach. - Nie  raczyłeś wspomnieć mi o twoim nowym zakupie, o tym, że o godzinie. - Tu zerknęłam na zegar. - Siódmej będę miała pobudkę i o tym gdzie sobie w tym czasie wyszedłeś! - Wydarłam się, po czym tupiąc nerwowo nogą czekałam na jego łaskawą odpowiedź.
Niewątpliwie zbiłam pana Rose'a z tropu, bo jego wściekły wyraz twarzy w momencie zmienił się na spłoszony i zakłopotany, co może i wyglądało dość uroczo jak na jego wiecznie zdziczałą osobę, ale do kurwy nędzy nie miało to teraz żadnego znaczenia!
Oddychaj Julie, spokojnie...
  - No! Co masz na swoje usprawiedliwienie? - Prychnęłam.
Axl podniósł ostrożnie jakąś reklamówkę do góry i posłał mi nieśmiały uśmieszek. Rzuciłam mu domagające się wyjaśnień spojrzenie.
 - Poszedłem do sklepu na zakupy, żeby przygotować ci jakieś śniadanie, które zamierzałem ci podać prosto do łóżka. - Tłumaczył mi wolno i wyraźnie, a następnie wzruszył niewinnie ramionami. - A pianino... Szczerze mówiąc kompletnie o tym zapomniałem. - Dodał i tym razem uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami.
Śniadanie? Do łóżka?
Powinnam go teraz przeprosić, nie?
Jego mina zbitego szczeniaka niestety tylko mnie w tym utwierdziła.
  - Oj tygrysku... - Nie wytrzymałam i poczłapałam do niego. Widząc jak robi z ust dzióbek, sprzedałam mu buziaka i pogłaskałam go po policzku. - Człowiek niewyspany to zły, co nie? - Usprawiedliwiłam się wzdychając głośno.
Rose poczochrał mi tylko włosy, po czym przytulił mnie do siebie i zaczął kierować nas do kuchni.
  - Ale skoro już wstałaś to może ty zrobisz to śniadanie, a ja bym sobie przetestował to pianinko, co? - Zagadnął zerkając przez moje ramię do salonu.
  - Dupek.








~Z perspektywy Duffa~

   
       Kolejny dzień spędzony w towarzystwie osoby z zaawansowaną, jak na moje oko, depresją budził we mnie niepokojące wrażenie, że ta paskudna choroba zaczyna mi się powoli udzielać. Łapałem się na tym, że zamiast pocieszać moją przyjaciółkę, sam chodziłem przygnębiony, senny i kompletnie bezradny. Możliwe, że była to kwestia zwyczajnego poddania się. Próbowałem, starałem się, na siłę wyciągałem ją z domu i zabierałem w miejsca, które dawniej stanowiły dla nas odskocznię od wszelkich problemów, łudząc się, że wzbudzą w niej miłe wspomnienia. Na marne. 
Co prawda od czasu do czasu na jej buzię wstępował uśmiech, ale był on tak sztuczny, że od razu domyślałem się co miał on na celu. Dziewczyna zwyczajnie nie chciała sprawiać mi przykrości.
O ironio, sprawiała i to wielką. Ale nie dlatego, że mnie nie doceniała, nie o to mi w ogóle chodziło. Byłem załamany, bo pomysły na wyciągnięcie jej z tego psychicznego dołka zaczynały mi się powoli kończyć i przyszłość widziałem raczej w czarnych kolorach.
A nie mówiłem, że mi się udzieliło?
  - Kelly, zjedz coś... Jesteś chuda jak wieszak. - Westchnąłem patrząc z lekkim przerażeniem na jej odstające kości. 
  - Kto to mówi... - mruknęła.
  - O wypraszam sobie, widzisz te mięśnie? - Tu naturalnie pokazałem jej swój cudowny biceps. Liczyłem na ciętą ripostę, ale szatynka nie raczyła nawet na mnie spojrzeć, a co dopiero się ponownie odezwać. Zamiast tego położyła się na kanapie i wtuliła twarz w poduszkę, brudną od jej tuszu do rzęs, który codziennie rozmazywał się pod wpływem kolejnych potoków łez.
     Dzisiejszego dnia, możliwe, że z tego też właśnie powodu, Clark zrezygnowała z wszelakiego makijażu i oznajmiła, że ma już wyjebane na to jak wygląda. Dla mnie? Żaden problem, naturalnie wyglądała równie pięknie jak z makijażem. Pytanie tylko czy nie był to przypadkiem kolejny zły symptom? Ostatnio wszystko traciło u niej na wartości. Mogło się sypać i walić, jakie to miało znaczenie? Dla niej? Zupełnie żadne.
     Trasa z Aerosmith zbliżała się wielkimi krokami, a ja zamiast czuć ekscytację, miałem istny mętlik w głowie. Nie miałem pojęcia co zrobić w obecnej sytuacji. Nie mogłem tak po prostu się na nią wypiąć i jej zostawić.
  - Kelly, mam pytanie. - Zacząłem, nie będąc do końca przekonany czy postępuję właściwie. Chociaż do cholery, co innego mogłem jej zaproponować? - Nie chciałabyś pojechać ze mną w trasę?
Dziewczyna podniosła się do siadu i otwierając usta popatrzyła na mnie jakoś dziwnie. Była niewątpliwie zaskoczona, ale chyba... pozytywnie? Czułem, że naprawdę chciałaby w tym wszystkim uczestniczyć. Zasadniczo nie byłem pewien czy byłaby to słuszna decyzja, bo wiadomo jak to wszystko wygląda. Gram koncerty, piję hektolitry wódy, walę herę, posuwam groupies. Okej, tego ostatniego mógłbym ze względu na nią zaniechać. Ale reszta była świętością! I gdzie w tym wszystkim czas na troszczenie się o swoją przyjaciółkę?
Właśnie, przyjaciółkę! Chłopaki nie daliby nam żyć gdybym stale ją tak nazywał. Przyjaźń damsko-męska bez żadnych podtekstów? Dobre sobie. Chcąc nie chcąc musiałem przyznać, że było w tym ziarenko prawdy. Byłem tu, bo niewątpliwie darzyłem ją głębszym uczuciem.
 - Ja... Nie, nie mogę. - Momentalnie spochmurniała i z powrotem walnęła się na poduszkę.
 - Kelly, dlaczego? - Spytałem zawiedziony i usiadłszy koło niej, pogłaskałem ją po ramieniu.
   - Bo nie chcę ci się zwalać na głowę.
Wywróciłem oczami.
  - Jakie znowu zwalać? Chciałbym, żebyś za każdym razem podziwiała swojego wymiatającego na basie przyjaciela i pluła sobie w brodę, że nie doceniałaś go jak miał z szesnaście lat! - Wyszczerzyłem się szeroko.
  - Zawsze doceniałam. - Szturchnęła mnie z łokcia. - Tylko tego nie okazywałam.
  - No dzięki! - Rzuciłem z pretensjami w głosie, które naturalnie pretensjami nie były. Chociaż... - A właściwie to czemu?
  - Żebyś nie obrósł w piórka. I daj już spokój, bo wyglądasz jak obrażony dzieciak.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
      Skoro już byłem dzieciakiem, to chyba mogłem pozwolić sobie na szczeniacką niewinność i brak poczucia konsekwencji za swoje czyny, nie? Tak sobie przynajmniej wmówiłem.
Tymi niezbyt dojrzałymi czynami miało być przyciągnięcie dziewczyny na swoje kolana, wepchnięcie jej języka do buzi i dorwanie się do zapięcia od jej stanika.
Okej, dzieci może i nie powinny były tego praktykować, ale ja byłem już dużym chłopcem i nie bałem się, że mama mnie za to skarci.
Skarcić mogła mnie w tym momencie tylko i wyłącznie Kelly, ale nawet ona nie miała widać zamiaru tego robić.
Zdziwiony? Owszem. Zadowolony? I to jak!
Szczególnie, że widziałem jak jej się to podoba. Odwzajemniała zadziornie każdy mój gest i miałem nawet wrażenie, że jest bardziej napalona niż ja. MIAŁEM.
     Od wielu swoich dawnych kochanek słyszałem, że my - faceci, nie mamy za grosz wyczucia, nie potrafimy odgadnąć, czego tak naprawdę pragną kobiety. Egoistyczne prostaki myślące chujem i mające w poważaniu uczucia płci przeciwnej. Bla bla bla.
Ha, ale guzik prawda. To nie nasza wina, że kobiety myślą jedno, robią drugie.
     - Tak kurwa! Zajebiście!
Nie bardzo wiedząc o co chodzi mojej towarzyszce zerknąłem na nią jak na wariatkę.
Odepchnęła mnie bowiem tak mocno, że mimowolnie odsunąłem się w bok, po czym wbiła we mnie wściekłe spojrzenie i zaczęła głośno dyszeć.
Najpierw do siebie przyciąga jakby chciała, żebym pieprzył ją tu i teraz, a potem popycha? Logiczne, jak zwykle.
  -  Zrobiłem coś nie tak? - Mruknąłem dość obojętnie, w celu wykpienia jej dziwacznego zachowania.
  - Nie! W ogóle! - Rzucała machając energicznie rękoma.
 - No mów o co chodzi, bo sam się kurwa nie domyślę. - Odburknąłem i wyciągnąłem z kieszeni spodni papierosa.
  - Po co tu przyjechałeś i ze mną siedzisz, co?
 - Słucham? - Włożywszy już odpalonego szluga do ust, uniosłem w niedowierzaniu brwi do góry.
  - No po jakiego chuja tu ze mną siedzisz?! Myślisz, że za twoje wsparcie odwdzięczę ci się zaproszeniem do swojego łóżka?!
  - O czym ty...
  - Jesteście kurwa wszyscy tacy sami! Zawsze chodzi tylko o jedno! Ja pierdolę... - Wkurzona do granic możliwości złapała się za głowę i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju. - Ja... Myślałam, że mam w tobie przyjaciela! Takiego co to ma w dupie moją płeć i jest ze mną.... Bo tak.
  - No a kurwa tak nie jest?! - Zdenerwowałem się.
  - Nie! Jak możemy się przyjaźnić skoro jednocześnie masz ochotę mnie wydymać, co?!
  -  Jak już to się z tobą kochać, a nie wydymać. - Skrytykowałem jej małostkowe myślenie. Chyba właśnie wrzucono mnie do worka z prawdziwymi dupkami bez żadnych uczuć.
  - Weź nie zgrywaj romantyka. - Parsknęła.
 - Czy ja cię cholera do czegoś zmuszam?! Nie chcesz to nie, mogę trzymać łapy przy sobie! - Uniosłem ręce do góry.
   - Ale czy wtedy będzie ci się chciało siedzieć tu ze mną dalej? Szczerze wątpię. - Jej drwiący śmiech wprawił mnie w takie oburzenie, że nie byłem w stanie dać sobie siana.
  - Wiesz co? Chciałem tu z tobą być niezależnie od tego czy miałbym cię WYDYMAĆ, jak to ujęłaś, czy nie. Nie będę zaprzeczał, że jesteś dla mnie atrakcyjną kobietą, ale nie wiedziałem, że takie stwierdzenie skreśla naszą przyjaźń, no nierozsądny ja - powiedziałem z dość mocno wyczuwalną ironią.
  - A zamknij się - prychnęła.
I w tym momencie uczyniłem najgłupszą z możliwych rzeczy. Wypaliłem idiotycznym tekstem, za który później się przeklinałem i którego za cholerę nie dało się sprostować.
 - Ty na pewno usunęłaś to dziecko, co? Bo zachowujesz się jak pierdolona baba w ciąży i mam dość tych twoich jebanych humorków! - Ta, to te słowa rzucone kompletnie bez zastanowienia stanowiły moją porażkę. Kosztowała mnie ona zerwaniem naszych wspólnych relacji, ponieważ Kelly nie chciała mnie już więcej widzieć na oczy. Kazała mi raz na zawsze spierdolić ze swojego życia.
Czy jej się dziwiłem?
Absolutnie nie.
    
    








~Z perspektywy Nathalie~


      Muśnięcie warg czerwoną szminką, naciągnięcie podkolanówek, poprawienie gorsetu, rozpuszczenie włosów. Był to mój nieodłączny schemat, który musiałam powtarzać każdego dnia ilekroć szykowałam się na występ bądź stosunek z kompletnie obcym mi mężczyzną.
Większość z nich była starszymi panami po pięćdziesiątce.
Garnitury i drogie perfumy nie sprawiały jednak, że widziałam w nich kogoś atrakcyjnego. Nadal byli dla mnie obleśnymi biznesmenami, którzy przepuszczali kasę na pieprzeniu się z młodymi laskami. Im młodsza tym lepsza... - mawiali.
Miałam takie szczęście, że w naszym klubie liczba świeczek na moim torcie wynosiła najmniejszą liczbę. Sarkazm? Nie.
Dzięki temu zarabiałam najwięcej i nieraz byłam obiektem zazdrości wśród swoich "koleżanek".    
W tej branży każda była dla siebie wrogiem. Udawałyśmy miłe, pomagałyśmy sobie wzajemnie w układaniu fryzur czy robieniu makijażu, ale to była tylko gra pozorów. Kiedy jedna wychodziła na scenę, inne obrabiały jej dupę. Kiedy któraś szła z dzianym gościem, inne z zazdrości potrafiły potargać jej ciuchy, dodając po wszystkim ironiczny komentarz 'po takim numerku będzie ją stać na lepsze'. To była istna dżungla, w której każda z nas walczyła o przetrwanie. Ba, o bycie na najwyższej pozycji. Bo tylko takie się tu liczyły.
Najgorsze ze wszystkich były te "stare", po trzydziestce. Mało kto leciał teraz na "dojrzałość" w tych sprawach, liczył się wygląd wizualny, młode ciało, najlepiej wręcz dziewczęce. Nie wiedziałam co dokładnie kierowało takim myśleniem naszych klientów i nawet nie chciałam się nad tym głębiej zastanawiać. Jedynym plusem tego zboczenia był wcześniej wspomniany przeze mnie fakt - zbierałam najwięcej kasy. Ale za tym szła oczywiście nienawiść ze strony starszych. Obrażały mnie już nie tylko za plecami, robiły to wprost, w nadziei, że może nie wytrzymam tego psychicznie i prędzej czy później zrezygnuję z gry. Niestety, nie miałam zamiaru dać im tej satysfakcji. Wolałam chyba poświęcić parę swoich ciuchów, które ostatnimi czasy coraz częściej miały bliskie spotkania z nożyczkami.
Starałam się przechodzić koło tego obojętnie, z głową uniesioną do góry. Nie cierpiały mnie za to jeszcze bardziej.
Z dziewczynami zbliżonymi do mnie wiekiem nie miałam takich problemów. Może nie żywiłyśmy do siebie nie wiadomo jakiej sympatii, w końcu nadal pozostawałyśmy dla siebie konkurencją, ale przynajmniej traktowałyśmy się neutralnie, byłyśmy sobie obojętne.
     Posiadałam o dziwo jedną przyjaciółkę, która do tej pory nie wykazała się żadną nieuprzejmością czy fałszywością wobec mojej osoby. Naturalnie odwzajemniałam jej tym samym.
Myślę, że nić porozumienia zawdzięczałyśmy w miarę podobnym historiom. Vivien miała równie nie za ciekawe dzieciństwo jak ja. A nawet gorsze. Może i moi rodzice byli zwykłymi ćpunami i mieli mnie kompletnie w dupie, ale za to ja nie miałam ojca, który by mnie gwałcił, ani matki, która sama puszczała się na lewo i prawo.
Co jeszcze nas łączyło? Obie nie tak wyobrażałyśmy sobie naszego życia, obie marzyłyśmy o wyjściu na prostą, obie pracowałyśmy tu tak naprawdę z przymusu. Nie miałyśmy pomocy znikąd, więc musiałyśmy robić to, czego nie chciałyśmy, a co paradoksalnie ratowało nas od zdychania z głodu i bezdomnej wędrówki po mieście.
To właśnie z nią wynajmowałam nieduże mieszkanie, które stanowiło nasz jedyny azyl. Obiecałyśmy sobie, że nie będziemy sprowadzać do niego żadnych klientów, niezależnie od tego ile pieniędzy by nam proponowali.
      Tego dnia złamałam naszą zasadę, choć nie byłam pewna czy to, co zrobiłam stanowiło tak do końca część mojej pracy. Koło mnie może i leżał plik banknotów, ale ilekroć spoglądałam na mężczyznę leżącego obok, moje serce zaczynało bić mocniej. Po raz pierwszy podczas seksu nie zaciskałam powiek i nie wyobrażałam sobie, że robię to tak naprawdę z kimś innym, że... robię to z miłości. Nie modliłam się też w myślach, żeby ten ktoś przynajmniej wpadł do tego pomieszczenia i zabrał mnie od tego "bagna" jak najdalej... Jakoś w ogóle... o tym kimś nie myślałam. A ten ktoś był tak naprawdę konkretną osobą, za którą do tej pory wydawało mi się, że mocno tęsknię.
     Nieraz idealizowałam postać Stevena w swoich myślach. Jasne, wiedziałam, że jest takim samym facetem jak wszyscy, że pieprzy kobiety z potrzeby kutasa, że nie ma z tego powodu wyrzutów. Mimo wszystko wmawiałam sobie cały czas, że przy mnie i dla mnie byłby zupełnie innym człowiekiem. Byłby? Och, on był dla mnie inny. Był dla mnie dobry. Ale co z tego, kiedy nasze drogi zupełnie się rozeszły i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że między innymi z mojej winy. Po prostu lubiłam komplikować sobie życie. Lubiłam, albo raczej wolałam trzymać ludzi na dystans. Żeby nie zranić zarówno ich, jak i siebie.
A mężczyzna, który leżał obok mnie? Był niby inny niż wszyscy? Przecież chodziło mu o to samo co wszystkim. Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn nie brzydziłam się go. Nie brzydziłam się też siebie, jak to zwykle miałam w zwyczaju po oddaniu swojego ciała komuś obcemu.
Zakochałam się?
Ale może zacznijmy od początku...


...

    
    Musnęłam wargi czerwoną szminką, naciągnęłam podkolanówki, poprawiłam gorset, rozpuściłam włosy.  
  - No to do dzieła... - Westchnęłam cicho i ruszyłam pewnym siebie krokiem na scenę. Przybrałam zadziorny uśmiech, choć najchętniej pozostałabym skrzywiona i zaczęłam swój występ, który miał na celu wprawić facetów w stan podniecenia. Prężyłam więc swoje ciało eksponując przy tym biodra i biust, co trochę ocierając się o rurę. Starałam się nie zwracać uwagi na ich miny, które wręcz krzyczały, że chcieliby mnie...
Jak zawsze modliłam się w myślach, żeby czas przyspieszył i żebym jak najszybciej mogła stąd zejść. Ale jak na złość on tylko się dłużył. Zupełnie jakby ze mnie drwił i karmił poczuciem wstydu.
Po zejściu ze sceny zaczęłam prędko przebierać się w swoje ciuchy, w nadziei, że szef nie zdąży mnie już zaangażować do jakiegoś nowego zlecenia... Nie byłam w końcu na tyle pazerna na kasę, żeby cieszyć się gdy któryś z klientów życzył sobie numerku ze mną, błagam.
  - Nat, wpadłaś komuś w oko... - Usłyszałam za sobą i odwróciwszy się ujrzałam w progu sylwetkę szefa. Przeklęłam w myślach.
 - Ale ja... - Próbowałam się wymigać, jednak kiedy mężczyzna zmarszczył swoje gęste brwi wiedziałam, że nie mam szans na szybki powrót do domu.
 - Stolik na samym tyle, przy wejściu - rzucił na odchodne i odszedł pilnować swojego zapchlonego biznesu dalej.
Wkurzona wsunęłam na siebie z powrotem skąpe wdzianko i udając zadowolenie ruszyłam do wskazanego przez szefa stolika.
Prawdę mówiąc zdziwiłam się kiedy zobaczyłam z kim mam do czynienia. Mój klient okazał się być bowiem cholernie przystojnym i pociągającym mężczyzną, na dobrą sprawę wcale nie musiał wynajmować sobie prostytutki. Błagam, która mogła by mu się oprzeć?
  - Siadaj... - Zaczął, a mnie wręcz przeszły ciarki. Jego głos był adekwatny do jego wyglądu. - Napijesz się czegoś?
  - Chętnie, ale nie możemy pić w pracy. - Odchrząknęłam starając się brzmieć jak poważnie podchodząca do swojej pracy... kurwa.
  - A jeśli pójdziemy do innego klubu? - Zaproponował, unosząc kącik ust do góry.
Właściwie wcale nie musiałam z nim nigdzie iść. Mogłam odbębnić robotę w naszym kiblu i szybko się z nim pożegnać.
A jednak nie potrafiłam mu odmówić.
       Trafiliśmy do jakiegoś baru, tak niskich lotów, że zastanawiałam się czy ten mężczyzna przypadkiem się nie pomylił. Nosił drogi garnitur, zegarek... Był dziany, to na pewno. Bez wątpienia było go stać na pięciogwiazdkowy hotel i szampana za dwa tysiące, ale zamiast tego wolał kupić nam po butelce piwa. Dzięki temu czułam się przynajmniej komfortowo, a potęgował to jeszcze fakt, że pozwolił mi przebrać się w swoje normalne ciuchy. Wyglądaliśmy raczej jak dwójka znajomych, która przyszła pogadać przy piwie, aniżeli facet z dziwką przy boku. Ta, miałam do siebie dystans.
  - Co taka młodziutka osoba robi w takim miejscu jak klub nocny? - Zagadnął, chwilę wcześniej uważnie mi się przyglądając. Zaśmiałam się sztucznie i wywróciłam oczami.
  -  Życie... - Wzruszyłam ramionami, po czym pociągnęłam spory łyk z butelki.
  - No tak, czasem nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. - Dodał jakby sam do siebie i spuścił wzrok na dół.
Huh, doprawdy?
  - A ty? Co robiłeś w takim miejscu? - Postanowiłam dać upust swojej ciekawości. - Nie wyglądasz na takiego co to by potrzebował... - Podniósł na mnie rozbawione spojrzenie, przez co z lekka się zmieszałam. - Chyba nie musisz płacić dziewczynom za seks. Na pewno masz duże powodzenie.
Nat... Co ci odbiło... 
Szatyn zaśmiał się krótko, żeby zaraz potem obdarzyć mnie szerokim uśmiechem. Może i miał z czterdziestkę na karku, ale posiadał oczy i uśmiech małego chłopca, co było nad wyraz ujmujące.
  - Faktycznie, wiele pcha mi się do łóżka, ale powiedzmy, że... Wolę sam je zaciągać.
  - Więc jaki problem?
 - Na żadną z nich nie mam ochoty - mruknął zerkając na mnie prowokacyjnie.
  - Dlatego wolałeś poszukać kogoś w burdelu? - Uniosłam w zapytaniu jedną brew do góry.
Z początku zdziwiony, po paru sekundach znowu się zaśmiał.
 - Nie... Właściwie to nikogo nie szukałem. Wyszedłem się napić i popatrzeć na kobiety, ale kiedy zobaczyłem ciebie... - Odchrząknął. - Wiedziałem, że na patrzeniu się nie skończy. Jesteś cholernie śliczna.
Mimowolnie się zarumieniłam.
Świetnie, lecisz na jakieś tanie teksty, które pewnie wciska każdej, gratulacje.
  - I wyglądałaś na całkiem miłą. - Dodał po wcześniejszym przechyleniu butelki.
Tym razem to ja się zaśmiałam.


   - Nie jestem miłą dziewczyną - odparłam szybko.
 - W takim razie sprawiałaś takie pozory. - Wzruszył niewinnie ramionami.
Udałam zamyśloną.
 - Wyglądałam na miłą tańcząc prawie naga przy rurze? Ciekawe - skomentowałam z ironią, ale mojego rozmówcę raczej to nie zniechęciło. Znowu wydał się rozbawiony.
 - Paradoksalnie wyglądałaś najmniej wulgarnie ze wszystkich tancerek. Gdybym spotkał cię na ulicy w życiu nie powiedziałbym, że jesteś... - Przerwał.
  - No dalej, dokończ. Że jestem dziwką. - Dopowiedziałam niewzruszona.
Teraz to on się zmieszał.
  - Nazywajmy rzeczy po imieniu, nie? No ale już mniejsza o to. Powiedz lepiej coś o sobie. Gdzie pracujesz? O, czekaj! - Klasnęłam w dłonie. - Niech zgadnę... Jesteś prawnikiem...
Szatyn pokiwał przecząco głową.
  - Okej, w takim razie na bank szefem w jakiejś luksusowej firmie. Albo może producent? - Wymieniałam.
 - Bez urazy, ale dzisiaj mam ochotę pozostać kompletnie anonimowym. Dzisiaj jestem... Nikim.
  - Wysoka samoocena widzę, lepsza niż moja.
Wymieniliśmy się uśmiechami.
  - Ale okej, panie anonimowy... Będzie jak pan chce.
      Przez kolejne dwie godziny rozmawialiśmy ze sobą jak starzy dobrzy kumple, opróżniając przy tym coraz to nowsze trunki. Mój tajemniczy klient autentycznie interesował się moim życiem i z zaciekawieniem słuchał wszystkiego o czym opowiadałam. Procenty sprawiły, że streściłam mu chyba całą swoją biografię, czego w gruncie rzeczy nigdy nie miałam w zwyczaju robić. Nie lubiłam tego. Nawet jeśli opowiadałam o sobie z dystansem, pogardą czy obojętnym stosunkiem do wszystkich nieszczęść jakie mnie spotkały, nadal miałam poczucie, jakbym się nad sobą użalała. A nienawidziłam tego robić.
       Dzisiejszego wieczoru miałam jednak gdzieś na kogo wyjdę i chyba w jakimś stopniu dałam upust swoim emocjom.
Facet nie uciekł - sukces.
Co do niego samego... Nie mówił o sobie zbyt wiele. Uważał, żeby nie wyjawić za dużo, chyba rzeczywiście chciał pozostać impersonalny. Nie ograniczało go to jednak w (mam nadzieję) byciu sobą. Uzewnętrznił się na tyle, że potrafiłam stwierdzić jaką osobą mniej więcej jest. Towarzyską, miłą, kulturalną, z poczuciem humoru. Teoretycznie twardo stąpającą po ziemi, a w praktyce chyba lekko zagubioną w swoim pozornie idealnym świecie. Jego marzeniem było 'rzucenie wszystkiego w pizdu i przejechanie na harleyu całych Stanów'.
Powiedział, że może mnie ze sobą zabrać!
     Dopiero konkretny szum w głowie dał nam do zrozumienia, że powinniśmy skończyć z piciem w dniu dzisiejszym i postanowiliśmy pójść... Właśnie, tu zaczynał się problem.
Najbliżej stąd znajdowało się moje mieszkanie, ale klientom wstęp wzbroniony, Vivien byłaby na mnie wściekła. Jego apartament znajdował się ponoć daleko, a ani ja, ani on nie byliśmy w stanie usiąść za kierownicą jego czarnego porsche. W pobliżu nie znajdował się też żaden hotel, nie wliczając tanich moteli, które odstraszały od samego widoku z zewnątrz.
Z oczu mojego towarzysza wyczytałam, że najchętniej poszedł by... do mnie. A ja nie wiedzieć czemu zamiast zadzwonić z budki telefonicznej po taksówkę, wykręciłam nasz numer w celu poproszenia Vivien o zwyczajne zwolnienie mi chaty. Nie miałam jednak w planach powiedzieć jej, że przyjdę z klientem. Po prostu z facetem.
Na nasze szczęście, bo może tak to nazwijmy, po drugiej stronie nikt nie odbierał, co oznaczało, że moja współlokatorka tej nocy była również zajęta...
No to zaryzykowałam.
  - Zdradzisz mi chociaż swoje imię czy to też ma zostać tajemnicą? - Zaśmiałam się podczas gdy on drażnił moją szyję pocałunkami przyciskając mnie do ściany i w międzyczasie ściągając ze mnie ubrania. Szatyn podniósł na mnie mętne już nieco spojrzenie i uśmiechnął się w ten sam ujmujący sposób.
  - Jason Brown - odpowiedział, po czym zatkał mi buzię namiętnym pocałunkiem. Od samego wymówienia swojego nazwiska jakże seksownym głosem odleciałam.
A po zobaczeniu jego wyrzeźbionego ciała... Byłam cała jego.








~*~

No, trzeba przyznać, że przerwę miałam konkretną...
Ale tak jak napisałam w poście na grupie - kompletny zastój!
I nie obiecuję czy takich blokad nie będę miała coraz częściej.
Z jednej strony zakończyłabym już to opowiadanie, z drugiej strony mam na nie jeszcze mnóstwo pomysłów i żal byłoby mi ich tu nie zamieścić.
A że jednak mam dosyć spory sentyment do tego bloga, to raczej tu jeszcze zostanę. Biorąc pod uwagę moje tempo wrzucania rozdziałów, pewnie na długo, haha.
Nie mam pojęcia czy rozdział przypadł Wam do gustu, bo po takiej długiej przerwie mogłam go nieco spier...niczyć, ale starałam się, żeby wypadł okej. Niezależnie od Waszej opinii, mam nadzieję, że pozostawicie ją tu po sobie
w postaci komentarza ;]
I chyba tyle.
A nie! Chciałam podziękować wszystkim, którzy skomentowali ostatni rozdział i witam nowych czytelników ;)

Buzi!