~Z perspektywy Duffa~
Umierałem. Ta, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Łeb pękał mi w szwach. Światłowstręt kazał mi jak najszybciej zasłonić pieprzone okno firanką, a raczej jej skrawkiem, ale nogi zdecydowanie odmawiały mi posłuszeństwa.
W takich chwilach człowiek oczywiście prowadził ze sobą wewnętrzny monolog, typu: 'przesadzasz ostatnio, stary', 'musisz przystopować', 'za dużo, Duff. Za dużo'. Ale jak już wiadomo, myśli te szybciutko się ulatniały kiedy kac mijał, a na twojej drodze ponownie pojawiała się buteleczka czystej. Właśnie, czysta. Sięgnąłem łapą pod łóżko i po krótkiej chwili wymacałem butelkę. Pusta. No i czym miałem teraz wyleczyć kaca, no czym?
Usłyszałem obok siebie ciche pomrukiwanie. Odwróciłem głowę i natknąłem się na panienkę z przyklejoną twarzą do mojej poduszki. Odchyliłem skrawek kołdry i przez parę sekund zerkałem na jej wykurwiste cycki. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nawet schlany w trzy dupy potrafiłem sobie wybrać niezłą dupę. Ale tak czy siak mało mnie ona teraz obchodziła. Weź tu skup na czymś myśli, kiedy wręcz rozsadza ci całą głowę.
I nagle dźwięk telefonu. Długi, cholernie irytujący dźwięk telefonu.
- Niech ktoś kurwa odbierze! - Usłyszałem krzyk Hudsona gdzieś z góry. Nic, dzwonił dalej.
- Odbierzcie! - Tym razem to ja wrzasnąłem, na co moja towarzyszka natychmiast się przebudziła i zaczęła rozglądać po pokoju. W końcu jednak dźwięk ucichł, więc odetchnąłem z ulgą. A laska poszła spać dalej.
- E, McKagan! Do ciebie kurwo!
No zastrzelcie mnie. Wywróciłem oczami i wstając na równe nogi wciągnąłem na tyłek moje potargane dżinsy. Chwiejnym jeszcze nieco krokiem ruszyłem do salonu i odbierając od Popcorna słuchawkę zerknąłem na niego pytająco. Przyjaciel wzruszył tylko ramionami i walnął się na kanapę.
- Halo?
- Michael? Synuś?
- Mama? - Przełknąłem ślinę i podrapałem się nerwowo po głowie. Jakaś dupa, która siedziała obok Adlera zaśmiała się drwiąco na co pokazałem jej środkowy palec.
- Słuchaj, skarbie. Kelly do ciebie przyjeżdża. Masz ją jutro odebrać z dworca.
- Co? Ale jak to? - Wytrzeszczyłem oczy.
- No tak to! Miałeś do niej zadzwonić już kupę czasu temu i co? Nie zadzwoniłeś. A dziewczyna chce zobaczyć Los Angeles i zaręczyłam ją, że się nią zaopiekujesz - He, no ciekawe w jaki sposób. Nie, okej. O niej nie myślałem w taki sposób. Ba, ja w ogóle o niej nie myślałem. Wstyd się przyznać, ale w pewnym sensie o niej zapomniałem.
- Ekhm, ta, dobra... A o której będzie? - Wymamrotałem raczej bez większego entuzjazmu.
- O ósmej rano ma przyjazd. Nie spóźnij się! Wychowaliśmy cię na dżentelmena - Ta, oczywiście.
- Okej, postaram się - westchnąłem głośno przecierając dłonią zaspane oczy. Ósma rano? Geez, to ja będę musiał iść dzisiaj spać przed dwudziestą. Siusiu, paciorek i spać.
- Michael... Wiesz, że razem z ojcem uwielbiamy tę dziewczynę. Ładna, grzeczna, uprzejma... - Wyłączyłem się. Nienawidziłem gdy rodzice chcieli mnie z kimś swatać. Jasne, Kelly była fajna, ale chyba sam potrafiłem zadbać o tego typu rzeczy. - Wiesz jak jej było przykro, kiedy mi mówiła, że nie zadzwoniłeś... - Fakt, trochę głupio wyszło. Ale miałem wtedy inną laskę, rany. - Uważamy, że to świetny materiał na żonę. - Zacząłem się krztusić. Małżeństwo? Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. No dobra, co ona tam jeszcze pierdoli? - Bądź dla niej jutro miły. Może kup jej kwiaty? - Bla, bla, bla... Spojrzałem na otwierające się drzwi, a zaraz potem zobaczyłem w nich moją blondyneczkę, która ściągnąwszy szybko buty rzuciła się na fotel. Posłałem jej ciepły uśmiech, który ta oczywiście odwzajemniła. Tyle, że słabiej.
- Dobra, mamo. Muszę już kończyć.
- Ale Michael...
- Papa - rzuciłem krótko i odłożyłem słuchawkę.
- Z kim gadałeś? - Mruknęła Julie posyłając mi zaciekawione spojrzenie.
- Z rodzicielką - parsknąłem, a kiedy ta chciała o coś jeszcze spytać machnąłem szybko ręką dając jej do zrozumienia, żeby darowała. Dziewczyna pokręciła głową unosząc przy tym jeden kącik ust do góry. Jakieś dwie minuty później zostaliśmy w salonie sami, bowiem Adler i jego dziwka poszli do pokoju. Walnąłem się więc na kanapę i skierowałem swój wzrok na blondynkę. Ostatnio chodziła cały czas jakaś skwaszona. I kolejny dziwny fakt...
- Co ty tak u nas ostatnio codziennie bywasz? - Zapytałem z niemałym zainteresowaniem.
- A co, nie mogę? - Odburknęła unosząc jedną brew do góry.
- Dobra, dobra. Nie udawaj. Wcześniej przychodziłaś jakoś... Raz w tygodniu? Skąd ta zmiana? - Zaśmiałem się krótko nie chcąc brzmieć zbyt poważnie. Julie jak zwykle żując ostentacyjnie gumę wzruszyła tylko obojętnie ramionami i nic nie odpowiadała.
- No powiedz... - Droczyłem się z nią, ale była uparta jak osioł. Wbiła tylko we mnie znudzony wzrok i wypuściła z ust wielkiego balona.
- Możesz przestać żuć tą gumę? - Zirytowałem się. Blondynka pokiwała przecząco głową. Jasssne.
- Coś z Axlem? - Oświeciło mnie nagle. Dziewczyna wstała jak oparzona z fotela i popukała się po czole, co wyglądało dość, ee, nienaturalnie?
- Co, o czym tym pieprzysz? Jak się nie odzywam to znaczy, że nic się nie stało - warknęła. - Chodź lepiej na spacer. - Dodała już znacznie spokojniej i rzucając w moją stronę pierwszą lepszą koszulkę skierowała się ku wyjściu. A ja jak ten piesek przytaknąłem głową, ubrałem się i szybko do niej dołączyłem.
~Z perspektywy Camille~
Tik. Tak. Tik. Tak. Tik. Tak. Tik.
- Kurwa - przeklęłam pod nosem i gwałtownie podniosłam się ze skórzanego fotela, na którym bez żadnego celu kręciłam się od dobrych parunastu minut. Sprawnie wdrapałam się na biurko, które stało tuż przy ścianie i ściągnęłam z niej pieprzony zegar. Wyłączyłam czym prędzej to irytujące urządzenie i bez żadnych skrupułów cisnęłam je do kosza na śmieci.
- Koleżanka coś widzę nie w humorze... - Lauren zerknęła na mnie spod tych swoich idealnie wypolerowanych szkiełek i zaśmiała się z lekka ironicznie. Żadna nowość. Wywróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersiach. Kobieta spojrzała na mnie z jeszcze większym rozbawieniem.
- A żebyś wiedziała - mruknęłam cicho zdając sobie sprawę, że rzeczywiście nie jestem dziś sobą. Na ogół to ja uspokajam ludzi, ale w tym momencie marzył mi się wagon melisy. Uhm, jedna osoba, a tak potrafi zjebać humor... Tak, tak, chodziło o Hudsona. Przez cały wczorajszy dzień kiedy miałam akurat wolne i mogliśmy spędzić czas wspólnie, on wolał walić heroinę i schlać się do nieprzytomności. A rano był wielce zdziwiony, że spałam na dole na kanapie, gdyż nie miałam zamiaru wdychać zapachu mieszanki jego potu, wódy i brownstone'a.
A gdy człowiek tłumaczy się takiemu ciołkowi, że powinien zacząć panować nad swoimi uzależnieniami, ten robi awanturę i każe się łaskawie odpierdolić.
Że też zachciało mi się związku z rockmanem. Przecież mogłabym być teraz z poukładanym facetem, prowadzić normalne, bezstresowe życie i cieszyć się spokojem.
O, właśnie wszedł do pokoju idealny przykład takiego gościa. Jason Brown. Przystojny, bogaty, inteligentny, kulturalny, odpowiedzialny. Czego chcieć więcej?
Zaczęłam intensywnie się w niego wgapiać zastanawiając się tym samym dlaczego na początku naszej znajomości go odtrąciłam. Ktoś z boku popatrzy i powie - idiotka. Która by nie wykorzystała w końcu takiej okazji? Ach, no tak, zapomniałabym. Jakiś roztrzepany, nieodpowiedzialny, mający na wszystko wyjebane osobnik kompletnie namieszał mi we łbie. A trzeba było iść na zakonnicę, babcia mówiła...
Według krążącej w biurze plotki, Brown podobno wszystkie swoje ciuchy składał w idealny sposób? Łącznie z bokserkami!. Tak przynajmniej mówiła Lauren. Cwaniara wprowadziła się do niego jakiś miesiąc temu. Dzieliła z nim teraz jakiś wypasiony apartament z widokiem na wzgórze Hollywood. Ale jakby nie było cieszyłam się z faktu, że w końcu byli razem. Sama przecież próbowałam przekonać szanownego redaktora naczelnego żeby się z nią umówił. I cóż, udało się.
Wyobraziłam sobie nagle Saula składającego swoje slipy. Chyba nie muszę mówić, że parsknęłam śmiechem robiąc z siebie kompletną wariatkę.
- A tej co dolega? - Jason marszcząc brwi kiwnął na mnie głową. Brunetka westchnęła tylko teatralnie i wzruszyła ramionami. - Yhm, nieważne. Przyszedłem żeby was poinformować o sesji i wywiadzie z Motley Crue w przyszłym tygodniu.
- Ohoho... Glamowe pizdy. - Wyszczerzyłam się szeroko i zadowolona klasnęłam w ręce. Wreszcie miałam okazję zobaczyć się z Sixxem, z którym to, cholera, nie widziałam się parę dobrych miesięcy. Chłopaki mieli w końcu trasę koncertową, więc byłam pewna, że będzie o czym i słuchać, i pisać. - Nie mogę się doczekać.
Kilka godzin później wychodziłam z biura, gotowa wrócić do domu. Przed drzwiami czekał na mnie dość niespodziewany widok.
- Co tu robisz? - Spytałam beznamiętnie. Trudno było udawać jednak obrażoną kiedy przed tobą stał twój facet z najpiękniejszym cackiem na świecie.
- Przyjechałem po ciebie. Camille, przepraszam... Dupek ze mnie - wymamrotał schodząc z motocyklu i ściągając z tej swojej włochatej głowy kask. A najlepsze, że tam za nim znajdował się drugi. Oczy zapewne zaświeciły mi się jak pięciozłotówki, ale nadal starałam się nie dać niczego po sobie poznać.
- I co? Myślisz, że przyjedziesz po mnie do pracy na jakimś pieprzonym motocyklu i wszystko będzie kwita? - Jezu, jak ja sobie przeczę.
- Na jakimś pieprzonym motocyklu?! - Wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie tak, jakbym co najmniej kogoś zabiła. Tak dla jasności. Hudson miał oczy. Ba, były nawet widoczne, bo spiął sobie włosy w kitkę. - Dziewczyno, to jest kurwa Harley-Davidson! A ty to nazywasz jakimś pieprzonym motocyklem?!
- No wiem, kurwa, wiem! - Dłużej nie mogłam wytrzymać. W tempie błyskawicznym znalazłam się przy tej pięknej maszynie i wkładając jeszcze na siebie kask usiadłam z tyłu. Nogi aż same mi latały. - No już, wsiadaj i jedziemy! - Ponagliłam go. Chłopak zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem, po czym parsknął śmiechem i usiadł za kierownicą. Szczerze powiedziawszy w dupie już miałam naszą kłótnię. Przytuliłam się do jego pleców i czekałam na upragniony wiatr we włosach! Choć w kasku było to raczej niemożliwe, ale pomińmy ten fakt.
- Czyli już się na mnie nie gniewasz? - Zapytał odwracając głowę w moją stronę.
- Nie gadaj tyle tylko odpal wreszcie ten silnik! - Skarciłam go, a Hudson jak na zawołanie spełnił moje życzenie. Uhm, miód na moje uszy!
Parę minut i znaleźliśmy się na nieco zakorkowanej ulicy. Komu jednak by to przeszkadzało jeśli można było zerkać na boki i patrzeć na tych upchniętych w samochodach ludzi z wyższością, a ci wręcz z bólem mierzyli wzrokiem twoją zajebistą maszynę?
Jednak dwadzieścia minut później było jeszcze lepiej. Wyjechaliśmy na praktycznie pustą autostradę, więc mogliśmy się rozpędzić i kurwa, oddać chwili! Było I D E A L N I E.
- Gdzie jedziemy?! - Spróbowałam przekrzyczeć wiatr. Hudson nic nie odpowiedział. Okej, mi pasuje.
I tak po dłuższej chwili znaleźliśmy się w dzielnicy, którą już jako tako znałam. Niestety, podjazd błotnistą dróżką był makabryczny, ale Davidson dał sobie bez problemu radę.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu po raz drugi tego dnia czymś się podjarałam. A za sprawą czego? Może zabrzmi to dość głupio, ale chodziło o dach. Nasz przyszły dom posiadał już dach.
- Ekipa daje radę - rzucił z zadowoleniem Saul, a ja pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. - Wiadomo, jeszcze sporo do zrobienia. Ocieplenie, kanalizacja, elektryka, hydraulika, tynkowanie, wprawianie okien, drzwi, no ale potem... Możemy się już wprowadzać, skarbie.
- Kocham cię, dupku! - Wykrzyczałam przez śmiech i wręcz na niego wskoczyłam. Slash trzymając mnie na rękach zaczął obracać się wokół własnej osi, a kiedy stracił równowagę oboje runęliśmy na soczyście zieloną trawę śmiejąc się przy tym jak pojebani.
- Kurewsko się cieszę na ten dom. Nawet sobie tego nie wyobrażasz - westchnął wyciągając z kurtki paczkę papierosów i położył się na plecach.
- Ja tak samo, Slash. Spełnia się właśnie jedno z moich największych marzeń - odpowiedziałam i zaraz wyrywając mu peta z buzi usiadłam na nim okrakiem. Mulat uśmiechając się do mnie zadziornie przyciągnął mnie za bluzkę do siebie i zaraz zostałam przyklejona do jego miękkich warg.
- A... tak... wła... ści... wie... - zaczęłam dukać między pocałunkami. - Czyj ten harley?
- Kolegi - odparł nieco się przy tym krzywiąc. Zaraz jednak na jego buzię ponownie wkradł się banan. - Ale my też sobie takiego kupimy. Już niedługo, mała... Już niedługo... - Potarł swoim nosem o mój i na nowo wpił się w moje usta.
I żaden poukładany facet z gaciami złożonymi w kosteczkę nie mógł się z nim równać.
~Z perspektywy Julie~
Siedząc na skrzypiącej kanapie i popijając piwo w towarzystwie McKagana, Stradlina, Adlera i ich kolesi przestałam chociaż na chwilę zaprzątać sobie głowę ostatnim wydarzeniem. Po prostu słuchałam sobie ich w chuj inteligentnej rozmowy, śmiałam się jak głupia do sera i co trochę pociągałam z butelki parę łyków. Było pozytywnie. Do czasu. Przyszedł tu.
- Cześć szmaty, jutro próba, pamiętacie? - Rzucił na wstępie witając się z chłopakami uściskiem dłoni, po czym chwytając za pierwszą lepszą butelkę ze stolika usiadł koło mnie i objął mnie ręką. A ja zamieniłam się w manekina, dosłownie, nie mogłam się ruszyć. Czując zaciskające się palce na moich żebrach, przełknęłam ślinę i zacisnęłam mocniej szczękę.
On chyba nawet nie wiedział jak bardzo przejmowałam się tym co zrobił. Skąd miał wiedzieć? Nie wygarnęłam mu tego, nie zrobiłam mu awantury, nie uciekłam. Zaczęłam go jedynie unikać, nie wdawałam się z nim w żadne dłuższe rozmowy. W dzień spał do wczesnego popołudnia. Potem to ja wychodziłam na miasto, pytałam w różnych sklepach o pracę, czasem zatrzymywałam się u Gunsów czy w jakimś barze. Widziałam się z nim dopiero w nocy. Kiedy chciał uprawiać seks mówiłam, że mam te dni i nie mogę. Tylko, że minął już tydzień, a moja wymówka tak jakby się kończyła.
Duff zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem, co zauważyłam na szczęście tylko ja. Od razu się rozluźniłam i udawałam, że wszystko w jak najlepszym porządku. Przecież nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, nie? To było kurwa kompromitujące. A najżałośniejsze było to, że nie chwyciłam jeszcze za walizkę i nie wyniosłam się z tego mieszkania.
Czas płynął nieubłaganie szybko. Chciałam jak najdłużej siedzieć w "rezydencji" Gunsów, ale zrobiło się już późno, a Rose rzucił hasło 'idziemy'. I takim też sposobem pięć minut później znajdowaliśmy się już na zewnątrz i wracaliśmy do nas. Szłam zdecydowanie szybszym krokiem niż on. Rudy wlókł się parę metrów za mną i popalał fajkę. Osobiście mi to wcale a wcale nie przeszkadzało. Przeciwnie.
W końcu jednak podbiegł do mnie i zaczął dotrzymywać mi kroku. W pewnym też momencie próbował złapać mnie za dłoń, ale automatycznie schowałam ją do kieszeni kurtki.
- Co jest?
- Nic - odparłam ozięble i przyspieszyłam. Atmosfera jaka między nami panowała była chujowa i jeśli tylko dałoby się pstryknąć palcami i przenieść w zupełnie inne miejsce - już dawno opalałabym się na Hawajach. Ale tak się kurwa nie dało. Wjeżdżanie windą na dwunaste piętro w zupełnej ciszy też nie należało do zbytnio komfortowych rzeczy.
- Powiesz wreszcie o co chodzi? - Zapytał kiedy byliśmy już w mieszkaniu. Nie odpowiadając ruszyłam do łazienki w celu wzięcia gorącej kąpieli. Gdy jednak chciałam zatrzasnąć drzwi uniemożliwił mi to jego but. - Odpowiedz kurwa, a nie urządzasz jakieś fochy - warknął wpadając do środka.
- Wyjdź - mruknęłam jeszcze spokojnym tonem.
- Nie wkurwiaj mnie.
- Bo co?! Znowu mi zakneblujesz buzię, zwiążesz i będziesz pierdolił jak najtańsze ścierwo?! - Krzyknęłam nie panując nad łzami, które same zaczęły napływać do moich oczu. W dodatku zaczęłam się trząść.
Spojrzałam na niego żałośnie. I uwaga, Axl się zmieszał. Wkurwienie jakby się z niego ulotniło, a zastąpiło je, no właśnie, co?
- Więc o to ci chodzi? - Spytał zachrypniętym głosem.
- No a jak kurwa myślisz - wycedziłam przez zęby zalewając się kolejną pieprzoną falą łez. Chłopak najwyraźniej nie wiedział co powiedzieć, bo gdy tylko otwierał buzię, zaraz zamykał ją z powrotem. Zrobił jedynie krok w moją stronę, ale wtedy ja automatycznie robiłam krok do tyłu.
- Hej, nie płacz, słyszysz? Nie płacz... Julie... - zaczął powtarzać jak zacięty. Ale ja beczałam dalej. Osunęłam się po ścianie w dół i chowając głowę w kolana zanosiłam się coraz głośniejszym szlochem.
- Ja tego n-nie... Nie chciałam, rozumiesz? N-nie.. chciałam - wydukałam przez płacz wbijając w niego wzrok pełen żalu. - N-nie miał.. nie miałeś prawa!
Nie mogłam się uspokoić. Najchętniej walnęłabym sobie jakiegoś porządnego towaru i obudziła się... W ogóle bym się nie chciała budzić. I może to brzmieć naprawdę idiotycznie, ale tak było. Miałam najzwyczajniej dość, a myśl, że moje życie zostanie ubarwiane w tego typu rzeczy doprowadzała mnie do paniki. Już i tak było wystarczająco powalone.
- Nie becz! - Krzyknął zrozpaczony i uklęknął przede mną na podłodze. - Ja nie wiedziałem, że nie chcesz, że... - Ja pierdolę, co za debil.
- Fakt, przecież nic się nie odzywałam. Ciekawe czemu?
- Błagam, uspokój się... Przepraszam.
- Jak mam się uspokoić?! Wykorzystałeś mnie, wyruchałeś jak dziwkę! Ty wiesz co ja kurwa przeżywałam przez te parę dni?! Niszczysz mi człowieku psychikę, a ja mam się uspokoić?! Spierdalaj! Nie chcę na ciebie patrzeć! Idź wyruchać jakąś kurwę! Może ona będzie lubiła takie jebane zabawy! - Zdzierałam gardło uderzając pięściami w jego klatkę. A ten fiut najwidoczniej nie miał zamiaru się ruszać z miejsca. - No na co jeszcze czekasz?! Głuchy jesteś?! Wypierdalaj! Jeb się! - I w tym momencie zaczęłam wyć jak pojebana. Czułam się i pewnie zachowywałam teraz jak osoba wypuszczona z psychiatryka. Zawyłam głośniej kiedy ten objął mnie z całej siły swoimi ramionami. Chciałam mu się wyrwać, szarpałam się, ale i tak w końcu uległam i przytuliłam się do niego mocząc mu przy tym całą koszulkę.
- Ciii... To się już więcej nie powtórzy, obiecuję - wyszeptał do mojego ucha. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na niego z ogromnym wyrzutem.
- Nie ufam ci - jęknęłam, na co ten pokiwał przecząco głową.
- Ufasz. Wiem, że ufasz. Nie zrobię tak więcej, słyszysz? - Chwycił za mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy. - Nie zrobię.
- Nienawidzę cię.
- Nieprawda - odpowiedział nieco drżącym głosem i czule mnie pocałował.
A ja głupia odwzajemniłam.
~*~
Z kim się widzę na koncercie Slasha? Przyznawać się!
Buzi!