niedziela, 28 czerwca 2015

Wake up... time to die! [15]







~Z perspektywy Julie~

   

      Nowy dzień powitałam nieprzyjemnym bólem, który przeszywał mnie od stóp po sam czubek głowy. Z trudem uniosłam powieki do góry i zorientowałam się, że leżę na zimnych płytkach w łazience. Byłam cała przesiąknięta zapachem alkoholu i fajek, ale to było chyba teraz najmniej istotne. Z wczoraj nie pamiętałam zbyt wiele. Kojarzyłam jedynie kłótnię z Rudym, a później wieczór spędzony w towarzystwie Skidów w bodajże... Rainbow? Zmarszczyłam brwi wytężając mocno pamięć, ale z tego wszystkiego łeb zaczął boleć mnie jeszcze bardziej.  
Podniosłam się delikatnie z podłogi przytrzymując się przy tym wanny i automatycznie obróciłam twarz w stronę lustra.
  - Jezu... - mruknęłam sama do siebie przejeżdżając dłonią po mocno zaczerwionym policzku i rozciętej wardze. Co ja do kurwy nędzy wczoraj robiłam?
Spuściłam głowę w dół i z zaskoczeniem zauważyłam posiniaczone ręce. Podbiegłam do drzwi w zamiarze wydostania się z łazienki, ale... Były zamknięte.
  - Co jest? - Moja szczęka mimowolnie zadrżała. Głównie z powodu nerwów, które zdecydowanie wzięły górę. Milion pytań na sekundę, a szans na uzyskanie odpowiedzi jak na razie brak.
  - Ej, otwórz te drzwi! - Krzyknęłam szarpiąc energicznie za klamkę. Co usłyszałam w odpowiedzi? Stukot jego kowbojek, trzask i dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
  - Skurwiel! - Kopnęłam z całej siły w te jebane drzwi, po czym z powrotem opadłam na podłogę.
Oddech przyspieszył, dłonie zaczęły niebezpiecznie drgać.
Pięć minut zajęła mi analiza sytuacji, w której obecnie się znajdowałam i szukanie jakiegoś wyjścia.
Po tym czasie podniosłam się gwałtownie na równe nogi i rozpoczęłam operację 'wydostań się stąd kurwa za wszelką cenę'. 
Ramię, którym przywalałam w drzwi z każdym uderzeniem bolało coraz bardziej, ale teraz naprawdę miałam to głęboko gdzieś. Pierwszy raz w życiu byłam uwięziona, więc moje wkurwienie osiągnęło chyba punkt kulminacyjny. Krzyczałam zdzierając sobie całe gardło, szarpałam za klamkę. Tylko to nie miało najmniejszego sensu. Ich się nie dało ani otworzyć, ani wyważyć!
Rozpoczęłam nerwowy spacerek po pomieszczeniu trzymając się rękoma za głowę. W końcu rzuciłam się w stronę kosmetyczki i wyciągnęłam z niej parę wsuwek. Mój plan był wiadomy, tyle że... równie do dupy.
Zamknięto mnie. Po prostu mnie zamknięto. Zaśmiałam się z początku cicho, potem wręcz histerycznie.
  - Skurwiel! - Wrzasnęłam ponownie i chwytając za jego pieprzone perfumy cisnęłam buteleczką o lustro, które rozpadło się na milion kawałków. I kurwa bardzo dobrze. 
Później wybuchłam płaczem i siadając w wannie zaczęłam kołysać się w przód i w tył.











~Z perspektywy Stevena~



         Po raz dziesiąty przetarłem swoje oczy i po raz dziesiąty zmierzyłem dziewczynę wzrokiem. Jeśli to była ona to... Cholera, wkurzyłem się. Nie wiem o co, ale się wkurzyłem. Gwałtownie podniosłem się z krzesełka i ruszyłem w jej kierunku piorunując spojrzeniem każdego kolesia, który wgapiał się w nią z tym charakterystycznym, obleśnym uśmieszkiem. Nie mieli prawa! Gdy zmniejszyłem odległość między nami do dwóch metrów zdołała mnie dojrzeć. Przybrała zmieszaną minę i już chciała mi się zgubić w tłumie, jednak szybko chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. Brunetka zachwiała się na swoich wysokich szpilkach i jęknąwszy pod nosem zaczęła uciekać wzrokiem gdzie popadnie.
  - Co ty tu robisz?! - Warknąłem ściszonym głosem brzmiąc może nieco jak ojciec. Albo raczej starszy brat.
 - Cześć, Stevie... - mruknęła cieniutkim głosem, na co pode mną oczywiście ugięły się nogi. Nie wiedziała o tym, ale mogła zrobić ze mną co tylko chciała. 
  - Jak ty wyglądasz? Nathalie!
  - Seksownie? - Uśmiechnęła się łobuzerko i zatrzepotała rzęsami.
 - Dziewczyno, nie poznaję cię. - Zmarszczyłem brwi i zacząłem ją ciągnąć do wyjścia.
 - Może dlatego, że nie widzieliśmy się z dobre pół roku? - Odpowiedziała dość oschle. Zrobiło mi się nieprzyjemnie na myśl, że dziewczyna mogła mieć mi za złe moje zaprzestanie ubiegania się o jakiekolwiek spotkania z nią. No ale kurwa, miałem być nachalny? Ja wiem, że dziewczyny to jakiś popieprzony, dziwny gatunek, który ponoć mówi co innego, a myśli co innego, ale do diabła, jestem tylko prostym gościem. 
W momencie nasunęło mi się jeszcze jedno, może i ważniejsze pytanie.
Co jeżeli Nat nie jest już tą samą osobą co wcześniej?
Brunetka zaczęła zapierać się nogami i próbowała mi się wyrwać, ale nie miałem zamiaru wpuszczać jej do tego klubu z powrotem. Przerzuciłem sobie młodą przez ramię i zacząłem leźć w stronę najbliższego parku. Dopiero tam odnajdując wolną ławkę odstawiłem ją na ziemię, a ta jak to już miała w zwyczaju zmarszczyła uroczo nosek. Patrząc tak teraz na nią przypomniałem sobie jak bardzo ją uwielbiałem. I jak bardzo tęskniłem.
  - Nie miałeś prawa - fuknęła obrażona krzyżując ręce na piersiach. 
 - Prawo, prawo... Kogo interesuje jebane prawo? - Westchnąłem teatralnie i wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę przetarłem nią jej krwistoczerwone usta. Nathalie wytrzeszczyła w zdziwieniu swoje oczy, a ja posłałem jej szeroki uśmiech.
  - Tak lepiej - odparłem puszczając do niej oczko, na co ta wreszcie wysiliła się na uśmiech.
  - Słuchałam waszej płyty. Jesteście świetni - rzuciła po paru minutach ciszy i przysiadła na ławce.
  - Dzięki - odpowiedziałem nie kryjąc zadowolenia.
 - A jak ci idzie w szkole? - Spytałem szczerze obawiając się odpowiedzi. Stała właśnie przede mną odstrzelona na dziwkę małolata. A czy takim nauka w głowie?
  - A wiesz, że nieźle? Ukończę szkołę z dobrym wynikiem, pójdę na jakiś uniwersytet. Uda mi się, musi się udać - powiedziała pewnym siebie głosem, a mnie w pozytywny sposób zatkało. Rozłożyłem szeroko ramiona i uścisnąłem ją jak najmocniej się dało. 
  - Brawo, młoda. Braciszek jest z ciebie dumny. - Potarmosiłem ją po włosach. - Ale powiedz mi... Dlaczego się tak odstrzeliłaś? Przecież to nie w twoim stylu. - Odsunąłem się od niej i zmierzyłem ją badawczym wzrokiem. Szpilki, kabaretki, miniówa, odsłonięty biust. Nieee, to nie była moja Nathalie. 
  - Tak po prostu... Chciałam zaszaleć - wymamrotała wzruszając lekko ramionami. 
  - Ściemniasz - stwierdziłem od razu. Myślałem, że definicja szaleństwa w jej słowniku brzmiała inaczej. Jakiś dobry koncert i pogo, po którym jej drobne ciało przybrane było pięknymi siniakami albo, co gorsze, narkotykowa zabawa. Ale szlajanie się po klubie w celu ewidentnego zwrócenia na siebie uwagi jakichś napalonych gości? No błagam, w to nie uwierzyłbym nigdy. 
  - Nieprawda...
 - Nat, do diabła. Nie kłam. Nie jestem aż taki głupi na jakiego wyglądam!
Zaśmiała się pod nosem. 
  - Koleżanka mnie namówiła. Wcisnęła mi do rąk te szmatki i kazała odstrzelić się na... No. Nie znasz jej, jest strasznie upartą osobą.
Bullshit. Jakby nie chciała, to by tego nie zrobiła. Przybrałem wyczekujący wyraz twarzy.
  - Naprawdę! - Uniosła ręce do góry. 
  - Dobra, nie chcesz to nie mów. - Odpuściłem. - A jak z ciotką? - Poruszyłem raczej niezbyt przyjemny temat.
  - Daję radę. - Odchrząknęła. - A teraz wybacz, ale jestem już śpiąca. Wracam do domu. - Odparła i cmonkąwszy mnie szybko w policzek ruszyła w swoją stronę. 
Ej no! Chwila!
  - Poczekaj, odprowadzę cię!
  - Nie! Nie trzeba... - Wzbroniła się wyraźnie poddenerwowanym tonem i szybko znikła za pierwszym rogiem. 
Kompletnie nie wiedziałem co myśleć o tej sytuacji. Spotkaliśmy się po długim czasie, a ta nawet nie zapytała co u mnie. Nie zdążyłem jej nawet zaprosić na głupie piwo w celu nadrobienia zaległości. Coś się ewidentnie zmieniło. 
Nie będąc jednak w stanie nic z tym zrobić, włożyłem dłonie w kieszenie dżinsów i w dziwnym nastroju wróciłem do domu. 












~Z perspektywy Julie~




          W łazience spędziłam osiem pieprzonych godzin. Osiem. Dopiero po tym czasie mój łaskawy pan wrócił do domu i raczył je otworzyć. A wtedy...
 - Co do chuja... - Z wściekłą miną zaczął rozglądać się po rozpierdolonej, że się tak ładnie wyrażę, łazience. Czekałam z niecierpliwością, aż swój wzrok utkwi wreszcie na mnie i kiedy to nastąpiło, pełna satysfakcji posłałam mu złośliwy uśmiech. Czułam, że mi się zaraz oberwie, ale nie mogłam się powstrzymać przed stłuczeniem na jego oczach jeszcze jednego flakoniku z perfumami. 
  - Tak się chcesz kurwa bawić? - Syknął i podszedłszy szybko do szafki wypierdolił na ziemię wszystkie moje rzeczy. Na koniec spojrzał na mnie z zadowoleniem i rzucił:
  - Jesteśmy kwita.
  - Kwita? - Warknęłam stając na równe nogi i podeszłam do niego jak najbliżej. Pobił mnie (bo niby kto inny?), zamknął w łazience i twierdził, że jesteśmy kwita? - Chcesz to zaraz będziemy kwita! - Krzyknęłam  i przyłożyłam mu w twarz za co od razu mi oddał, tyle że ze zdwojoną siłą. 
  - Co, jeszcze jedna rundka? - Zaczął mnie podpuszczać. 
 - Jakim prawem mnie tu zamknąłeś? - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, trzymając się w międzyczasie za obolały policzek.
  - W trosce o ciebie - odparł zmieniając ton na wręcz irytująco miły, na co ja uniosłam w zapytaniu brwi do góry. W trosce o mnie? Dowalił! No, dalej, czekam na drugą część twojej wypowiedzi, skarbie. - Żebyś nie dała się znowu wyruchać całemu miastu! - Podniósł głos i popchnął mnie na i tak zbite już lustro. Sięgnęłam dłonią za tył głowy, żeby zaraz potem zobaczyć ją we krwi. Zrobiło mi się słabo.
  - O czym ty pierdolisz? - Spytałam osuwając się na podłogę.
  - Dobry jest Rachel Bolan w te klocki, hm? - Zaczął przybliżając się do mnie. - Dobrze ci z nim było? - Uśmiechał się ironicznie. - No mów, dobrze ci z nim było? Wypieprzył cię porządnie? - Przykucnął przede mną. Wystarczyło, że spojrzałam w jego oczy i wiedziałam, że zaraz nastąpi kolejna fala wybuchu. Nienawidziłam kiedy to robił. Z początku odzywał się do mnie z cholernie wrogim spokojem, próbował wzbudzić wyrzuty, a potem... - Lepszy ode mnie kurwa?! - No i się zaczęło. Szarpnął mnie z całej siły za włosy, po czym przyłożył mi jeszcze raz. Przez chwilę myślałam, że tracę przytomność, ale zaraz ocuciło mnie kolejne uderzenie. Złapałam się szybko za krwawiący nos i spojrzałam na niego z nienawiścią. Jeśli ten skurwiel mi go złamał to chyba odstrzelę mu jaja! - No już, pochwal się! Zadowolił cię wystarczająco czy mam po nim poprawić?
  - Jak możesz... - Załkałam wbijając wzrok w jego szarozielone tęczówki. Próbowałam w nich znaleźć kochającego faceta. Tego, który traktował mnie z szacunkiem i delikatnością, któremu zależało na moim szczęściu i bezpieczeństwie. Ale jego tam nie było. Był ktoś zupełnie inny. Co prawda jego 'drugie ja' nie było mi takie znowu obce, jednak nie znałam go z aż tak brutalnej strony. Ja się go najzwyczajniej w świecie bałam.
  - A ty? Jak możesz mnie sobie ot tak zostawiać i chodzić po klubach z innymi, co? - Mruknął chwytając mnie za podbródek i przyjrzał mi się badawczo. - Nie na to się pisałem, mała... Musisz zmienić swoje zachowanie, wiesz? - Zacisnął swoje palce jeszcze mocniej na mojej twarzy, po czym przygryzł moją wargę. Nie byłam w stanie się nawet poruszyć a co dopiero go odepchnąć. - Bo jak nie... - Ściszył głos. - To zrobi się nieciekawie... 
Poczułam się jak w kiepskim filmie z psychopatą w roli głównej. Bardzo kiepskim. 
  - No mów! - Wydarł się, a ja mimowolnie zadrżałam. - Chcesz, żebym cię częściej zamykał?
Serce zaczęło walić mi w tym momencie jak młot, a głos w mojej głowie krzyczał: 'Zwiewaj stąd!'. Ledwo stając na równe nogi puściłam się do ucieczki, ale ten złapał mnie za nadgarstek i zaraz z powrotem leżałam na podłodze. Próbowałam doczołgać się do drzwi, jednak dostałam za to porcję mocnych kopniaków w brzuch. Zwijając się z bólu zaczęłam drzeć się zachrypniętym głosem o pomoc.
  - Zamknij się! - Kopnął mnie po raz kolejny, a potem zatkał mi buzię swoją dłonią, przez co nie dość, że nie mogłam się odezwać, to jeszcze zaczęło mi powoli brakować powietrza. Czując, że to moja ostatnia szansa kopnęłam go w krocze i kiedy ten zgiął się z jękiem w pół, rzuciłam się do drzwi. Nie dbając o to jak wyglądam wybiegłam z mieszkania i nie czekając na windę zaczęłam zbiegać w dół po schodach. Bogu dzięki, że nie spotkałam po drodze żadnego z sąsiadów, bo zdanie na nasz temat mieliby już wyrobione. Zresztą, już pewnie mieli. Ale czym ja się przejmowałam?
Już mnie i tak tu kurwa nie zobaczycie.






~*~

*brak pomysłu na notkę* 
Także... Komentować!
A, no i jest sprawa.
W komentarzach pod ostatnią częścią znalazło się pełno próśb o to, żeby rozdziały były dłuższe. 
Trochę Was zmartwię, ale nope, długość zostanie raczej taka jak jest. 
Po prostu nienawidzę pisać na siłę. 
A jeśli miałabym to robić, to spodziewajcie się rozdziałów w naprawdę dłuuugich odstępach czasowych.  
Chyba będzie jednak lepiej jeśli będę dodawać je krótsze, ale co tydzień, nie?


Buzi!




sobota, 20 czerwca 2015

Wake up... time to die! [14]






~Z perspektywy Axla~


     Okej, zwykle bywałem cierpliwym człowiekiem. Chuj, nieprawda. Starałem się przynajmniej. No ale jak tu kurwa wytrzymać jeśli przeszukałeś każdy nawet najmniejszy kąt, a zguby jak nie było tak nie ma. A w magię to ja kurwa jakoś nie wierzyłem...
 - Julie, chodź tu natychmiast! - Zaskrzeczałem i krzyżując ręce zacząłem nerwowo tupać nogą. 
 - Jak coś ode mnie chcesz to ty chodź! 
Dobra, nie to nie! Szybkim krokiem wparowałem do salonu i stając przed telewizorem tak, aby zasłonić jej ekran wbiłem w nią zdenerwowane spojrzenie. Dziewczyna przybierając znudzony wyraz twarzy zapytała tylko o co mi chodzi. 
  - O gówno, kurwa! - Wydarłem się. Będzie się jeszcze głupio pytać!
 - Weź się uspokój i do rzeczy człowieku, nie umiem czytać w pieprzonych myślach - prychnęła podnosząc się do pozycji siedzącej. 
  - Gdzie są moje soczewki? - Spytałem SPOKOJNYM tonem. 
  - Jakie soczewki? 
 - No jak to jakie? Kontaktowe do cholery. Leżały na komodzie w sypialni. Właśnie, leżały. Ale odkąd ty postanowiłaś posprzątać już ich tam nie ma - warknąłem, a ta jakby się zmieszała i spuściła głowę w dół. No proszę, kto by się spodziewał?
  - A to nie były te jednodniowe? Używane? - Zaczęła nerwowo, miętoląc przy tym koszulę. Policzyłem do dziesięciu i wziąłem głęboki oddech.
 - Wyobraź sobie, że to były nowe, nieużywane, trzymiesięczne i w dodatku ostatnie moje soczewki, skarbie. Więc jeśli wylądowały przez ciebie w śmietniku, to masz w tej chwili ruszyć swoją zgrabną dupę z kanapy, pójść do kuchni, wygrzebać je ze śmietnika i mi je przynieść - wycedziłem przez zęby siląc się na sztucznie ciepły uśmiech. 
Ja pierdolę, jak nigdy nie chciało jej się sprzątać, tak teraz urządziła sobie porządki i wyjebała moje soczewki. No to jest przecież kurwa idiotyzm. 
  - Przypomnę ci, że rano poszedłeś te śmieci wyrzucić. - Odchrząknęła podnosząc na mnie wzrok. I dam sobie rękę uciąć, że przez jej twarz przemknął delikatnie kpiący uśmieszek. No zagotowałem się w środku! 
  - To zasuwaj na dwór i mi je z tego śmietnika wygrzeb! - Podszedłem do niej i chwyciwszy za jej rękę postawiłem ją na równe nogi. Blondynka popukała się jednak po czole i zwyczajnie mnie wyśmiała.  
  - Sam je sobie wygrzeb, ja w menela się bawić nie będę - rzuciła i odepchnęła mnie na bok, ażeby odsłonić sobie widok na telewizor. Chyba ją pojebało jeśli myślała, że dam jej teraz spokojnie oglądać sobie film. Ja przez nią do chuja prawie nic nie widziałem, a ta miała ten fakt najzwyczajniej gdzieś! 
  - Nie popychaj mnie - warknąłem i oddałem jej dwa razy mocniej. Dziewczyna prawie tracąc równowagę zaraz ruszyła w moją stronę z pięściami, ale migiem zacisnąłem palce na jej nadgarstku, po czym wykręciłem jej rękę.
  - Puść! - Jęknęła.
 - Jak pójdziesz po soczewki - odpowiedziałem rozbawiony jej bezradnością. 
  - Nie pójdę - wysyczała i drugą swoją ręką szarpnęła mnie z całej siły za włosy. No zatłukę! 
W parę sekund obezwładniłem jej drugą rękę i kiedy stała tak tyłem do mnie sam zacząłem ciągnąć jedną ręką za jej włosy. Piszczała i szamotała się, a ja miałem z niej totalny ubaw. Zniknął dopiero wtedy gdy blondynka splunęła prosto na moją twarz. 
  - Przesadziłaś! - Krzyknąłem popychając ją z całej siły na ścianę i zacząłem szukać czegoś co idealnie nadawałoby się na roztrzaskanie. Mała chciała być jednak szybsza, bo nagle nad moją głową przeleciała lampka. 
  - Zaraz ja w ciebie kurwa czymś rzucę! - Wydarłem się i już miałem sięgać po telewizor gdy ta prędko wybiegła z mieszkania trzaskając przy tym drzwiami. 









~Z perspektywy Julie~



     Natłok wszystkich najgorszych przekleństw rozsadzał moją głowę i nie pozwalał mi skupić się na niczym innym. Myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół tego rudego palanta, w którego jeszcze chwila, a rzuciłabym nożem. Ta relacja była mocno niezdrowa, była... Pojebana, co się będę wysilać na sprecyzowane słówka.
Wyjście było tylko jedno. Musiałam się napić. I to jak najszybciej. 
Pokręciwszy jeszcze przez parę sekund obolałymi nadgarstkami wsunęłam dłonie w kieszenie dżinsów i ruszyłam do najbliższego klubu, czyli w tym przypadku do Rainbow Bar and Grill. Miejsce było oczywiście nieźle zatłoczone, ale nie miałam ani siły, ani ochoty wlec się gdzie indziej. Chciałam po prostu móc jak najszybciej przechylić kieliszek, potem drugi, trzeci... Pragnęłam schlać się dziś do nieprzytomności. 
Jeden stolik był na szczęście wolny. I to w samym rogu. 
Szybko zajęłam więc owe miejsce i usadziwszy swoje cztery litery na skórzanej kanapie czekałam aż podejdzie do mnie kelnerka. Przy składaniu zamówienia na szklankę whisky, drinka i trzy kieliszki czystej zmierzyłam dziewczynę uważnym wzrokiem. Ucieszyłam się, że już nie robiłam jako kelnerka. Wymogiem było wyglądanie jak totalna szmata, żeby napaleni, obleśni klienci mogli nacieszyć oczy. Choć bezrobocie też nie należało do najfajniejszych rzeczy. Co tu ukrywać... Byłam na utrzymaniu Rudego. I wiedziałam, że muszę to jak najszybciej zmienić. Nie podobał mi się taki układ, źle się z tym czułam. 
     Alkohol znalazł się na moim stoliku dość szybko i mogłam zaczynać popijawę, a raczej... zalewanie wszelakich problemów. Nie zastanawiając się długo przechyliłam pierwszy kieliszek i opróżniłam go jednym łykiem. A później kolejny i kolejny, żeby na koniec wziąć się za sączenie Bloody Mary. Niecałe pół godziny później osiągnęłam zamierzony cel. Nie wiedziałam zbytnio co się wokół mnie dzieje. Śmiałam się jedynie sama do siebie i nuciłam sobie razem z Davidem Lee Roth. 





  
A kiedy byłam w trakcie popijania domówionego Danielsa łeb zrobił mi się tak cholernie ciężki, że musiałam go walnąć na blat stołu. Nie wiem nawet czy przez paręnaście minut nie spałam. W każdym razie ocknęłam się słysząc nad sobą czyjś głos. Z przymrużonymi oczami uniosłam głowę do góry i zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Tylko kurwa, o co on mnie pytał? Skrzywiłam się nieco.
  - Możemy? 
  - Al.. ale.. c-co? - wybełkotałam.
  - No czy możemy się do ciebie przysiąść z kolegami, bo wszystkie inne stoliki są zajęte. - Powtórzył.



Rozmazany obraz w końcu stał się dość wyraźny i z zadowoleniem stwierdziłam, że facet jest zajebiście przystojny. I że chyba skądś go kojarzyłam... 
  - Hej, kojarzę cię! - Rzucił nagle z uśmiechem. Ha, miałam rację. Tylko... Kim on do chuja jest? Wytęż pamięć, Julie!
  - Rachel Bolan, przychodziłaś na próby naszego zespołu jak jeszcze zaczynaliśmy. - Facet czytał mi w myślach.
  - Pa.. Pamięfam. Tam! Pamiętam. - Jebany język. 
 - Koleżanka już widzę wstawiona. - Tym razem dał o sobie znać osobnik z długimi blond włosami. Zaraz, on tu wcześniej stał? Przetarłam dłonią oczy. Boże, jak mi się chce rzygać. Nie na widok blondyna rzecz jasna. Był równie przystojny jak Rachel. 
  - T..ta, siadajcie... - mruknęłam i przesunęłam się do ściany robiąc im miejsce. Bolan usiadł koło mnie obejmując mnie zaraz ręką, a blondyn, którego imienia jeszcze nie znałam usiadł naprzeciwko mnie puszczając mi przy tym oczko. Jeśli chodzi o resztę zespołu, Snape i chyba... Scotti? Ta, Scotti... Ci podeszli do baru. Minutę potem zjawił się kolejny długowłosy facet, który machnąwszy mi krótko ręką przedstawił się jako Rob. 
  - Sebastian, ale możesz mi mówić Baz. - Odezwał się jeszcze tamten blondyn. Fajnie, fajnie, Baz, ale do rana nie będę nawet pamiętać o twoim istnieniu. A szkoda...
  - Julie - odparłam, po czym od razu przechyliłam szklaneczkę.
W rozmowach nie udzielałam się jakoś najlepiej. Było mi wstyd, bo nie mogłam sklecić nawet najprostszego zdania. 
Tak czy inaczej dowiedziałam się, że Sebastian jest nowym wokalistą Skidów, że wyruchał w zeszłym tygodniu dziewięć lasek, że za rok ich zespół wydaje płytę i... To by było chyba na tyle. Basista pytał mnie jeszcze dlaczego przestałam pojawiać się na Skid Row. I wtedy wróciły do mnie dość smutne wspomnienia związane z narkotykową przesadą i śmiercią naszego kolegi Mike'a. W każdym razie nie mogłam im odpowiedzieć, że zaczął mi przeszkadzać syf, jaki wokół nich panował. To byłoby raczej nietaktowne.
  - Zaczął mi przeszkadzać syf, jaki wokół was panował. - Ekhm, po alkoholu się nie liczy. Chłopcy spojrzeli się po sobie z rozbawionymi minami. Natomiast ja doszłam do wniosku, że to się kupy nie trzyma. A Gunsi to co? Grzeczni chłopcy, męskie cnotki i tak dalej? Nie, nie miałam siły o tym myśleć. Znowu walnęłam się na blat stołu. Potem ktoś wcisnął mi do ust odpalonego już papierosa. Wypiłam chyba jeszcze jednego shota. Przez mgłę przebrnęła mi też scenka z umywalką i wymiocinami. Moimi wymiocinami. A później... Odleciałam. 
Burza? Tornado? Trzęsienie ziemi? 
Otworzyłam jedno oko.
  - Sostaw mje, kuhwa... 
  - Mała, jest już czwarta nad ranem. Podaj mi adres to cię odstawię do domu. - No to podałam. Nie wiem komu, ale podałam. Potrzeba snu w wygodnym łóżku wzięła górę. Problem był tylko taki, że kiedy próbowałam wstać od stolika straciłam równowagę i poleciałam na podłogę prosto na twarz. Usłyszałam głośne syknięcie. Uhm, ktoś raczy mi pomóc? 
Ktoś raczył. Wziął mnie na barana, a ja zasnęłam ze zwisającą głową 
i rękami obejmującymi kogoś za szyję. Dużo czasu chyba jednak nie upłynęło do mojego ponownego ocknięcia. Wychyliłam się do przodu, spojrzałam w dół i napotkałam się na wyszczerz Rachela. 
  - Show me the way to the next whisky baaar. Oh, don't ask why! Oh, don't ask why! - Zaczęłam śpiewać na całą okolicę. - For if we don't find the next whisky bar... - Tu przyjęłam stuprocentową powagę na twarzy, którą podsumowałam głośnym: - I tell you we must die! 
I kolejny odlot. 
Boże, co się dzieje...
  - To tutaj?
  - C-co?
Chłopak kiwnął głową na budynek, w którym... No tak, mieszkałam. Przytaknęłam więc krótko głową. Brunet odstawiając mnie na ziemię pociągnął za sobą do windy. Wcisnął odpowiedni przycisk i w ciszy przerywanej moim stękaniem spowodowanym cholernym bólem głowy i poczuciem, że zaraz zwrócę cały żołądek, wjeżdżaliśmy na górę. 
Gdy zaś kierowaliśmy się do drzwi apartamentu coś mnie tknęło. I byłam pełna podziwu, że mimo upojenia zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Zatrzymałam się gwałtownie i zacisnęłam kurczowo dłonie na jego ramonesce.
  - No co jest? To nie tu? - Zapytał zdziwiony. Próbowałam powiedzieć mu cokolwiek, ale, kurwa, nie mogłam. To był jeden wielki bełkot. A kiedy go puściłam i zrobiłam krok do tyłu od razu się zachwiałam i poleciałam na ścianę. Powieki mimowolnie jak kurtyna opadły w dół. Chyba znowu wziął mnie na ręce i zaczął nieść. Potem jakaś krótka wymiana zdań. Dźwięk bodajże zamykanych drzwi. 
A na końcu cholerne pieczenie policzka, uderzenie głową o chłodne kafelki i metaliczny posmak w buzi.  



Welcome home, honey.  








 ~*~

Widzę, że mam już na Was sposób, haha. 
Komentarzy od razu posypało się więcej. 
To może zawrzyjmy umowę, hm? 
Wy po przeczytaniu zostawiacie po sobie jakiś ślad, a ja wrzucam rozdziały systematycznie. Co Wy na to? 
Bo kolejny rozdział już prawie gotowy i mogę go ewentualnie wrzucić już za tydzień... :)



Buzi! 



czwartek, 18 czerwca 2015

Wake up... time to die! [13]








~Z perspektywy Camille~



     Czwartkowe wieczory spędzane na oglądaniu filmów, słuchaniu muzyki i oczywiście piciu najtańszych Nightrainów stało się pewnego rodzaju tradycją. Wyganialiśmy wtedy technicznych do klubów, znajomych po prostu odprawialiśmy gdzie indziej i w domu zostawała tylko nasza przebojowa siódemka. I pies. Tak, Eddie nadal żył.
Strach przed tym, że nasze relacje się rozluźnią minął już dawno. Axl z Julie wpadali dość często, moja praca też nie zabierała mi wolnego czasu, więc można powiedzieć, że było po staremu.
     Dzisiejsza popijawa zapowiadała się tak samo jak zwykle. No prawie. Izzy nadal siedział w Nowym Jorku, ale jego usprawiedliwieniem była Berry i nikt się nie czepiał. 
Steven wypożyczył jakiś ponoć zajebisty film (do czego miałam wątpliwości), Rose i McKagan przynieśli ze sklepu alkohol, a my z blondynką pokusiłyśmy się nawet o zrobienie czegoś do jedzenia. Pizza jest okej, ale ile można?
Po rozłożeniu wszystkiego na stolik i rozsadzeniu wygodnie naszych tyłków na kanapie pozostało nam tylko jedno... Czekać na Hudsona.
  - A dawno wyszedł? - Spytała przyjaciółka, na co odparłam smętnie, że zniknął już rano. Dla jasności, zegar wskazywał dwudziestą trzecią.
Miałam nadzieję, że chłopak nie zapomniał o dzisiejszym wieczorze, ale jeśli moje przypuszczenia co do tego, czym się dzisiaj zajmował były trafne, to...
  - Zacznijmy bez niego - rzuciłam. Adler posłusznie włączył film, każdy chwycił za swoją butelkę i seans można było uznać za rozpoczęty.
Tutaj uwaga - źle oceniłam gust Popcorna. Film był rzeczywiście zajebisty i nie było to porno. I pewnie wciągnął by mnie bardziej gdyby nie fakt, że cały czas myślałam o tym dupku. Co jeśli leżał gdzieś pod ścianą i zdychał?
  - Ja pierdolę - mruknęłam pod nosem i przetarłam dłonią czoło. Nawet się nie zorientowałam, że już od paru dobrych minut nerwowo przebierałam nogami.
 - Wszystko w porządku? - Julie położyła dłoń na moim ramieniu i zerknęła na mnie zmartwiona.
 - Tak... - odpowiedziałam, co oczywiście mijało się z prawdą i postanowiłam z powrotem skupić się na filmie. Szkoda tylko, że zaraz pojawił się w nim ćpuński wątek, więc mój humor zjebał się całkowicie.
Już miałam zamiar iść do kuchni po jakieś tabletki uspokajające (które ostatnimi czasy często gościły w moim żołądku), kiedy usłyszeliśmy przeraźliwy pisk opon tuż przed naszym domem. Duff, który siedział najbliżej okna szybko przez nie wyjrzał, ale było zbyt ciemno żeby cokolwiek zobaczyć, dlatego zerwaliśmy się na równe nogi i wybiegliśmy na zewnątrz.
Nikłe światło ulicznej lampy pozwoliło nam dostrzec jakiś sportowy wózek, który przyrżnął pięknie o drzewo, tym samym zostawiając spore wgniecenie w karoserii.
  - Uuu... - Chłopcy jęknęli równo i rozpoczęły się komentarze na temat owej bryki. Mnie interesowało jednak coś innego. Przecież ktoś tam do cholery musiał w środku być. Zrobiłam parę kroków do przodu, ale w tym samym momencie drzwiczki się otworzyły i na zewnątrz wytoczył się... 
  - Nikki?! 
Natychmiast zaczęłam biec w jego kierunku, ale stanęłam jak wryta zauważając po chwili Slasha. Normalnie rzuciłabym się w jego stronę i z przerażeniem zaczęłabym wypytywać czy nic mu nie jest. Ale oni byli kompletnie naprani i się do kurwy nędzy śmiali. Szli chwiejnym krokiem w moją stronę i się śmiali!
  - Pojebało was?! - Krzyknęłam kiedy ci znaleźli się już obok mnie i z przygłupimi minami, od których chciało mi się rzygać zaczęli pierdolić coś od rzeczy.
  - Cześć słonko! - Sixx wyszczerzył się i wyciągnął ręce do przodu w celu przytulenia mnie, ale szybko go od siebie odepchnęłam. Zagadka rozwiązana. To z nim teraz trzymał się Hudson, tak? Zajebiście! Znalazł sobie przyjaciela od siedmiu boleści.
  - Ale co tak ostro? - Zarechotał, na co dałam mu z płaskiej w twarz. Nie wiem co mną kierowało. Nie, jednak wiem. Cholerna złość. Ba, wściekłość! Myślałam, że się tam zaraz popłaczę.
  - Zostaw... Są nawaleni. - Westchnął Duff i przyciągnął mnie do siebie.
 - Nowość, nie? - Spojrzałam na niego z ironicznym uśmieszkiem. Blondyn posłał mi zasmucone spojrzenie, a ja złapałam się tylko za głowę i ruszyłam z powrotem do domu. A Julie zaraz za mną.
 - Uspokój się... - Powtarzała w kółko, ale jej słowa były tak bezsensowne, że wolałam już nawet nic nie mówić. Miałam być spokojna, tak? Człowiek, na którym mi cholernie zależało, z którym wiązałam tyle planów na przyszłość postanowił właśnie zrujnować sobie życie na moich oczach i ja miałam być spokojna? Nosz kurwa!
  - Nie, nie będę spokojna! - Wybuchłam i kiwnęłam głową w kierunku drzwi, które otworzyły się przed sekundą. Duff podtrzymywał Hudsona, a Steven basistę Crue. Axl... Axl wszedł na końcu i trzasnąwszy drzwiami posłał dwójce raczej niezbyt przyjemne spojrzenie. - Byłabyś na moim miejscu spokojna?! Jakby to on. - Tu wskazałam na Rudego. - Dzień w dzień faszerował się jakimś gównem i miał na wszystko wyjebane?! On do kurwy nędzy wychodzi rano, wraca w nocy, jest wiecznie na haju i nawet nie mogę z nim porozmawiać! - Czułam jak powoli się rozklejam.
  - Może nie mów o mnie w trzeciej osobie... - Spod burzy ciemnych loków doszedł mnie jakiś pomruk.
   - O, proszę. To ty w ogóle kontaktujesz? - Rzuciłam z sarkazmem, na co ten machnął tylko ręką.
  - Histeryczka...
 - Tak! Zrób ze mnie jeszcze idiotkę! Może mi jeszcze powiedz, że niepotrzebnie się przejmuję, co?!
  - Mówię ci to za każdym razem - odparł uśmiechając się przy tym drwiąco. Zacisnęłam z całej siły szczękę, ażeby nie wybuchnąć płaczem, ale czułam, że jestem już u kresu wytrzymałości.
  - Skarby wy moje, na co te nerwy? - Wtrącił się Nikki i chwytając za butelkę ze stołu wcisnął mi ją w dłoń. Natychmiast cisnęłam nią o ścianę.
 - Sixx, wypierdalaj do domu - warknął Axl. Chyba wyczuł, że towarzystwo Sixxa wyprowadzało mnie z równowagi wystarczająco. I się nie mylił.
  - Na nogach? A w życiu, zapomnij. Śpię dziś tutaj - rzucił beztrosko, ale szybko zmienił zdanie, kiedy Rose razem z McKaganem (ten jako jedyny był tu od bruneta wyższy) chwycili go za kołnierz kurtki i zaczęli mu wrzucać, że jak zaraz stąd nie pójdzie to obiją mu mordę. Nie miałam zamiaru go bronić. Mimo, że zawsze darzyłam basistę wielką sympatią teraz czułam do niego nienawiść. Stracił moje zaufanie. I szacunek.
Byłam zadowolona kiedy jego irytująca osoba zniknęła z mojego pola widzenia. Ale z drugiej strony, co to zmieniało?
Nadal miałam przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ledwie stojący na nogach. Z siniakami na rękach. Z jebaną obojętnością wymalowaną na twarzy. Ta obojętność bolała mnie zdecydowanie najbardziej. Mogłam znieść naprawdę wiele. Przetrwałabym to jakoś. Poradziłabym sobie z jego uzależnieniem. Gdybym tylko wiedziała, że on chce coś z tym zrobić. Ale on nie chciał. On nawet nie widział w tym problemu! Nie widział albo nie chciał zobaczyć.
  - Koniec scenek? - Wypalił bezczelnie. Stałam w miejscu i tylko trzęsłam się jak galareta w dalszym ciągu zaciskając szczękę. Blondynka trzymała mnie za ramiona, chłopaki warczeli na Saula, a ja... Patrzyłam na to wszystko zaszklonym wzrokiem i modliłam się, żeby to był tylko sen.
 - Uszczypnij mnie... Uszczypnij... - Szeptałam, a blondynka z przygnębioną miną przytulała mnie coraz mocniej do siebie.
  - Jesteście nudni.
I po raz kolejny ścisnęło mnie w środku.
  - Dobrze się bawisz, hm? - Spytałam spokojnym już tonem.
  - Nie. Ale zaraz będę. - Stwierdził i zaczął kierować się po schodach do góry.
 - Slash, wracaj tu! - Zawołał Popcorn, ale panicz MamNaWszystkoWyjebane potraktował go tylko środkowym palcem.
  - Przysięgam ci, że jeśli znowu coś w siebie władujesz to z nami koniec - powiedziałam całkowicie poważnym tonem. Chłopak odwrócił się do nas przodem i odgarnąwszy z czoła swoje włosy uniósł jedną brew do góry.
  - Żartujesz sobie, nie? - Parsknął.
  - Nie. Albo się ogarniesz, albo ja się poddaję! - Jęknęłam unosząc ręce do góry.
  - To nie ja mam tutaj problem tylko ty! Czepiasz się mnie kurwa dzień w dzień! Jak ja mam spędzać z tobą czas, co? Już mnie głowa boli od tego twojego wiecznego pierdolenia. Dajże mi żyć, nie jestem twoją własnością.
  - Czy ty się w ogóle słyszysz? - Nie dowierzałam. 
  - A pierdol się - prychnął. I w tym momencie poczułam się jak totalny śmieć. Slash jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie w ten sposób. Jeszcze przy wszystkich.
Wyrwałam się z uścisku przyjaciółki i jak najprędzej wyszłam z tego chorego miejsca. I kiedy byłam już na zewnątrz mogłam pozwolić sobie na głośny szloch, który dusiłam w sobie nie przez te paręnaście minut. Nie, właściwie to przez cały pieprzony miesiąc. Jak nie dłużej.







Godzinę później...







   

     Zmęczona ciągłym łażeniem i użeraniem się z natrętnymi typami składającymi mi wiadome propozycje stanęłam w końcu pod ich siedzibą. Nie wiem czy miałam ochotę na ich towarzystwo, ale chyba zbytnio większego wyboru nie miałam. Gdzie miałam niby iść? Kontakt z koleżankami z klubu po moim odejściu z pracy się urwał, a nawet jeśli była jakaś, z którą zdarzało mi się jeszcze od czasu do czasu pogadać to przecież nie znałam jej adresu. Poza nimi? Nie utrzymywałam raczej kontaktu z laskami. Może jakieś tam znajome znajomych Gunsów, które wpadały na imprezy, ale gdzie tu mowa o koleżeństwie, a co dopiero o nocowaniu u nich.
Do Motleyów w życiu bym teraz nie poszła. Do Jasona i Lauren... Nie, też nie. Co prawda zapraszali mnie kiedyś do siebie (a raczej sam Jason), ale z pewnością nie na godzinę pierwszą w nocy. 
Zostawali mi tylko oni. Przypuszczałam, że ich życie o tej porze dopiero nabierało tempa, więc...
Wypuściłam na chodnik wypalonego już papierosa, zdeptałam go i biorąc jeszcze głęboki oddech zapukałam do ich drzwi.
  - Otwórz!
  - Sam otwórz, kurwa.
  - No ruszże dupę!
  - Spierdalaj!
  - Otwarte!
Wywróciłam oczami i nacisnęłam na klamkę. Najpierw wetknęłam do środka głowę, ale widząc, że cała czwórka siedzi rozwalona w salonie weszłam do środka, zrzuciłam z siebie szybko buty i ruszyłam w ich stronę. 
  - Mogę? - Kiwnęłam głową na butelkę piwa.
  - Pewnie - rzucił blondyn ukazując mi przy tym szereg swoich zębów. Bądź co bądź moje kąciki ust ciężko bo ciężko, ale uniosły się nieco do góry. Wyszczerz Hetfielda był zwyczajnie zaraźliwy. 
  - Co tam mała? Dawno się nie widzieliśmy. - Zagadał Kirk i przyciągając mnie do siebie na kolana zaczął tarmosić po włosach. Zmarszczyłam nos czując zapach gorzałki.
  - Wszystko... Do dupy kurwa - odparłam i pociągnęłam sporego łyka z butelki. Już mnie znudziło udawanie jakie to moje życie jest zajebiste i beztroskie. Zajebiste i beztroskie życie to mieli oni. Nawaleni, bez żadnych większych problemów, tu sobie dadzą koncert, tu zorganizują imprezkę, tu się schleją w swoim towarzystwie. Żyć nie umierać. 
  - A chcesz o tym pogadać czy wręcz przeciwnie? - Wybełkotał Newsted i zerknął na mnie spod opadających powiek. 
 - Wręcz przeciwnie - mruknęłam bez sekundy zawahania. Lars przyjrzał mi się uważnie, po czym gdzieś sobie polazł. Posłałam Jamesowi pytające spojrzenie, ale ten wzruszył tylko ramionami i przyssał się do ostatniej już butelki na tym stole. Spuściłam głowę w dół i zaczęłam tępo wpatrywać się w lakier na swoich paznokciach.  
W pewnym momencie moje myśli skupiły się na Burtonie. Ścisnęło mnie nieprzyjemnie w gardle. Jego mogłam spokojnie nazwać swoim przyjacielem. Jemu bym się chciała wygadać. I mimo, że nie było go już z nami prawie dwa lata, nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Pewnie nie tylko ja. 
Pamiętam dzień, w którym to wszystko miało miejsce. Informację o ich wypadku usłyszeliśmy bodajże w radiu. 'Basista, Cliff Burton, zginął na miejscu' - usłyszeliśmy i świat na moment się zatrzymał. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu. 
  - Najebiemy cię mała. - Usłyszałam nagle i podnosząc głowę do góry zobaczyłam Ulricha ze zgrzewką wódki na ramieniu. - Co ty na to?
  - Jak na lato - bąknęłam pod nosem. 
  - No ej. Gwarantuję ci, że poczujesz się lepiej. 
 - Ty jej lepiej nic nie gwarantuj, szczególnie że prochy na ból głowy się nam skończyły - odezwał się gitarzysta, ale mały machnął tylko ręką i zaręczył, że z samego rana poleci do apteki. Tak, już to widzę.
Nie zmieniało to faktu, że na razie nie zadręczałam się kacem, bo i po co, a zamiast tego wstałam z kolan chłopaka, chwyciłam za czystą i usiadłam sobie z nią wygodnie na podłodze. 
  - Tylko obiecajcie mi jedno. - Zerknęli na mnie uważnie. - Nie wyruchacie mnie. - Dodałam i mając już dosłownie na wszystko wyjebane pociągnęłam z gwinta. 
Czas zacząć stosować zasadę mojego ukochanego.   






~*~

Pozwólcie, że już się nie będę tłumaczyć dlaczego tak długo nic nie wstawiałam. 

Nie mam nic na obronę, bang. 
Aleee, mam dobrą wiadomość. 
Kolejny rozdział jest już napisany w całości ;)


Buzi!