sobota, 3 grudnia 2016

Wake up... time to die! [39]







~Z perspektywy Slasha~


      - O nie! Nie ma opcji! - Jak zacięty kiwałem przecząco głową i zerkałem z przerażeniem na rozkraczoną dziewczynę, która podpierając ścianę siedziała rozwalona na obskurnych kafelkach i zdawała się mieć ze mnie niezły ubaw.
  - Co, nie podobało ci się? - Zaśmiała się dźwięcznie, żeby chwilę potem wbić spojrzenie w moje krocze i przybrać zadziorną minę. - Bo mi bardzo.
W momencie zrobiło mi się duszno i poczułem jak na moje czoło spływają kropelki potu. Miałem ogromną ochotę udawać, że nic się nie stało, bo hej, przecież jestem mającym na wszystko wyjebane rockmanem i takie rzeczy są u mnie na porządku dziennym, ale było... trochę inaczej. Trochę się jednak przejąłem. Czy nie miałem przypadkiem niedługo zamieszkać w swoim pierwszym, własnym domu z dziewczyną, którą już raz zresztą zdradziłem? Czy pieprząc kolejną laskę nie pomyślałem, że Cam w życiu nie da mi drugiej szansy? Może brzmiałem jak kompletna pizda, ale mi naprawdę na niej zależało. Nie tylko jako na drugiej połówce, ale też przyjaciółce. Ani jedna, ani druga nie powinny tracić do mnie zaufania, nie?
  - Och, kurwa! - Warknąłem podnosząc się ociężale z kibla, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i runąłem na niego z powrotem. Spojrzałem odruchowo na swoją rękę, na której zaciśnięty był nieszczęsny pasek, żeby następnie rozejrzeć się uważnie po kabinie.
  - Tego szukasz? - Kobieta wyciągnęła zza pleców pustą już strzykawkę i pokiwała mi nią przed twarzą.
 - I musiałaś to kurwo wykorzystać? - Wycedziłem mrużąc oczy i spoglądając na nią jak na ostatnią szmatę. Ach no tak, przecież nią była.
 - Odszczekaj to, Hudson - odburknęła podnosząc się z ziemi, po czym chwyciła mnie mocno za koszulkę i przyciągnęła bliżej siebie. Jej zmarszczone ostro brwi miały zapewne sprawić, że wyda mi się groźna, ale niestety ten zabieg na mnie nie zadziałał. Odepchnąłem ją z kpiącym prychnięciem.
  - A co, kłamię? - Zapytałem udając zaciekawionego. - Nie dajesz każdemu?
Dostałem w policzek.
Niewzruszony zacząłem rozmasowywać miejsce bólu, natomiast Betsy złapała się za głowę i pokręciła nią jakby w niedowierzaniu.
   - Wiesz co? Współczuję twojej dziewczynie... - Ponownie parsknąłem. - Nie tego, że jej chłopak ją zdradził, nawet bym cię nie tknęła. - Hej, kiedyś to robiłaś! I to nie raz. - Ale tego, że jest zwykłym ćpunem i nawet nie pamięta co zrobił. - Ehe, jasne. - I czego nie zrobił. - Dodała po sekundzie. - Kiedyś się na tym przejedziesz, Slash. Weź się za siebie, to taka koleżeńska rada - odparła, po czym machnąwszy na mnie ręką wyszła z kabiny.
  - Wezmę ją sobie do serca! - Zawołałem, oczywiście z sarkazmem, ale w odpowiedzi usłyszałem jedynie oddalający się odgłos stukotu jej obcasów.
     Nie zastanawiając się długo podjąłem kolejną próbę podniesienia się, zakończoną tym razem sukcesem, żeby następnie doczłapać się do umywalki, przy której przemyłem twarz zimną wodą. Czułem się jak totalne gówno, które na nogi mogła postawić tylko buteleczka dobrej whisky.
     Betsy zadbała jednak o to, żeby barman nic mi już dzisiaj w tym klubie nie sprzedał, za co miałem jej przy najbliższej okazji serdecznie podziękować.
Zdenerwowany wyszedłem z The Roxy i po chwili zastanowienia postanowiłem skierować swoje kroki w stronę domu. Może rzeczywiście mój organizm powinien był odpocząć od używek?
Ta myśl wydała mi się tak zabawna i absurdalna, że po drodze zatrzymałem się w monopolowym i zakupiłem starego, poczciwego Nightraina. A później...  Ni stąd, ni zowąd na mojej drodze pojawiła się grupka dzieciaków, która początkowo zatrzymała mnie wyłącznie w celu podpisania im się na jakichś świstkach papieru, ale następnie zagadnęła czy się z nimi nie napiję.  A ja - nie chcąc im oczywiście sprawiać przykrości ani zgrywać jakiegoś wywyższającego się typka - posiedziałem z nimi z godzinkę na jakimś murku i doprowadziłem się do jeszcze "lepszego" stanu.
      Oto wasz idol, dzieciaki - przemknęło mi przez myśl w momencie gdy pochylałem się nad śmietnikiem i puszczałem pawia. Nadmiar narkotyków i alkoholu w moim organizmie w końcu musiał dać się we znaki i przez moment myślałem, że tu zwyczajnie zdechnę. Byłby to dość nędzny widok, ale chyba na lepszą śmierć nie zasługiwałem. O ile do tej pory potrafiłem śmiać się sam z siebie i uważać swoje zjazdy za całkiem zabawne, tak teraz ogarnęło mnie dziwne uczucie, że przestało być już tak fajnie. Myśl, że całe to bagno zaczęło wymykać mi się spod kontroli powiększała się z dnia na dzień, a ja jedyne co z tym robiłem, to... brałem więcej i więcej. Próbowałem zwalczyć cały ten stres używkami, tyle tylko że one tak naprawdę stale go powiększały. I najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem z tej pieprzonej drogi już raczej zawrócić. Całkiem możliwe, że furtka z napisem 'Jeszcze możesz rzucić to gówno' zamknęła się na amen i mogłem albo stać w miejscu (a było ono cholernie beznadziejne), albo iść dalej... krok za krokiem... niszcząc się coraz bardziej. Wybór przedni, co?
      Nie wiem jakim cudem doszedłem do budki telefonicznej i wykręciłem odpowiedni numer, ale pół godziny później siedziałem już w samochodzie i patrzyłem na niebezpiecznie milczącą Camille, która zgodziła się odebrać mnie z tego zadupia.
Kolejny cud - jak zdołałem jej wytłumaczyć gdzie jestem, skoro sam tego do chuja pana nie wiedziałem?
  - Jesteś aniołem - wybełkotałem kładąc dłoń na jej kolanie. Szatynka obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem.
  - Z pewnością mam anielską cierpliwość - odparła po dłuższej chwili. Skinąłem głową zgadzając się z nią w stu procentach. Nikt nie miał do mnie więcej cierpliwości niż ona. Nawet moja babcia!
  - Kocham cię, mała - mruknąłem uśmiechając się do niej cwaniacko.
 - Wiem, przecież codziennie mi to udowadniasz... - Również uniosła kąciki ust do góry. Ucieszyło mnie to stwierdzenie, z tym że po dłuższym zastanowieniu uzmysłowiłem sobie, że przecież nie robię ostatnimi czasy w zupełności nic specjalnego. Ani jej nic nie kupiłem... Ani nigdzie nie zabrałem. W ogóle mało czasu ze sobą spędzaliśmy. Co ona w takim razie miała na myśli?
Drapiąc się po głowie odwróciłem głowę w jej kierunku, żeby zadać to pytanie na głos, jednak zatrzymałem się w połowie słowa, ponieważ po policzkach dziewczyny spływały... łzy?
Kurwa, trzeźwiej szybciej człowieku.
  - Ej, ej, ej! Co jest grane? - Otarłem je wierzchem dłoni.
Szatynka zaśmiała się przez płacz.
  - Jestem już zmęczona, Slash...
 - Chcesz się zmienić? Mogę kierować jeśli chcesz. - Zaproponowałem. Cam zgromiła mnie spojrzeniem.
 - Hej, już nieraz prowadziłem po pijaku i jakoś wszyscy żyją - stwierdziłem, jednak szatynka najwyraźniej nie miała zamiaru przystać na moją propozycję. Przez dalszą drogę ignorowała moje kolejne próby nakłonienia jej na zmianę miejsca i pociągała tylko co trochę nosem. Naprawdę chciałem ją w tamtym momencie zrozumieć, ale każda taka próba kończyła się okropnym bólem głowy, toteż zrezygnowałem z czynności jaką było myślenie i przyłożywszy policzek do okna zwyczajnie zasnąłem.
     Przebudziło mnie dopiero mocne szturchnięcie. Przetarłem leniwie oczy i skrzywiony spojrzałem na szatynkę, która w dalszym ciągu była jakaś nie w sosie.
  - Jesteśmy na miejscu - warknęła i wyszedłszy z samochodu trzasnęła drzwiami.
A ja nie zastanawiając się długo poszedłem spać dalej. W końcu noc w samochodzie a noc na kanapie w salonie to ten sam poziom wygody.











~Z perspektywy Axla~



        Siedząc na ganku z nogami założonymi na werandę przyglądałem się staremu SUV'owi, którym Stephen w dalszym ciągu jeździł. Pamiętam, że nie raz kradłem pożyczałem go bez jego wiedzy i urządzałem sobie ze znajomymi nocne przejażdżki. Gdyby staruszek wiedział ile wypito w nim zakazanych(!) trunków i ile wyruchano w nim zakazanych(!) panienek, mógłby dostać zawału. Co w sumie nie byłoby takie złe... E, Stephen!
  - Co tam myślicielu? - Nagle pojawiła się przy mnie Julie. Zmierzyłem ją wzrokiem zatrzymując go na jej, a właściwie to mojej koszulce, na którą opadały teraz kosmyki mokrych włosów. Blondynka widząc to wzruszyła niedbale ramionami.
  - Pożyczyłam. Beznadziejnie mnie spakowałeś.
  - A to niby czemu? - Mruknąłem unosząc jedną brew do góry.
  - Same obcisłe koszulki. Myślisz, że wygodnie się w takich śpi?
  - Zawsze możesz spać bez.
  - Chciałbyś. - Wywróciła oczami, ale gdy przyciągnąłem ją do siebie za rękę i usadowiłem na swoich kolanach, dziewczyna nie protestowała. Przeciwnie. Zajmując mnie pocałunkiem, sprawnie sięgnęła po kubek kawy, który dla siebie przygotowałem i oderwawszy się ode mnie opróżniła go kilkoma łykami.
  - Suka - wyszeptałem jej niby to czułym tonem do ucha, na co ta idąc w moje ślady szepnęła, że jestem chujem, bo powinienem był przygotować dwie.
Najbardziej urocza para na świecie, co?
     W momencie gdy mieliśmy złączyć się w pocałunku po raz kolejny, blondynka złapała mnie nagle za szczękę i patrząc mi prosto w oczy wypowiedziała tylko jedno, jedyne słowo, po którym przeszły mnie drobne ciarki... 'GINA'.
     Ku mojemu szczęściu sekundę potem zauważyłem czyjś cień, toteż uniosłem głowę do góry i... zacząłem suszyć zęby jak głupi.
  - Ups, chyba przeszko... - Nie dałem mu dokończyć, tylko od razu zepchnąłem blondynkę ze swoich kolan i rzuciłem się w stronę swojego brata, ażeby go mocno uściskać. Stuart zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób i poklepał mnie po plecach.
  - No wreszcie się widzimy! - Rzucił wesoło zaraz po oderwaniu się ode mnie i uderzył mnie lekko pięścią w ramię. No, lekko to może słabo powiedziane. Mój braciszek widocznie zmężniał. Głośne odchrząknięcie przywróciło mnie nieco na ziemię i uzmysłowiłem sobie, że zachowałem się w stosunku do swojej dziewczyny trochę... chamsko?
   - A, tak. - Poprawiłem się podając jej ręce i pomagając wstać. - Stuart, to moja laska Julie. Julie, to mój brat Stuart. - Przedstawiłem ich sobie w należyty sposób.
Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach i zaciskając widocznie szczękę uśmiechnęła się w moją stronę.
   - My się w sumie już poznaliśmy... - Mój brat zrobił się nagle czerwony jak burak i podrapał się nerwowo w tył głowy. Hę?
  - Wszedł przez przypadek do łazienki jak wychodziłam spod prysznica. - Postanowiła mnie doinformować. - Owinięta w ręcznik - dorzuciła widząc zapewne moją reakcję, którą zaliczyłbym bardziej do tych negatywnych. Blondynka niewzruszona puściła do mojego brata oczko, co teoretycznie mógłbym przyjąć za jakiś spisek między tą dwójką, ale przypomniawszy sobie zaraz o niewygodnym temacie jaki dziewczyna chciała przed chwilą poruszyć, chwyciłem szybko Stuarta za rękaw i oznajmiłem, że koniecznie musimy wybrać się na spacer!  
   - Mamy dużo zaległości, nie? - Rzuciłem obejmując go ramieniem.
   - No... No tak - odparł uśmiechając się półgębkiem. - To do zobaczenia potem - odezwał się w stronę Julie i skinął głową. Rany... ten tu grzeczny obok to aby na pewno mój brat?
   - Do zobaczenia, STUART.
Wywróciłem oczami i machnąłem na nią dłonią. A kiedy znaleźliśmy się już nieco dalej szturchnąłem chłopaka w bok.
   - No to jak, zdążyła z tym ręcznikiem czy nie?
Zaśmiałem się gdy chłopak ponownie przybrał kolor dojrzałego buraka.
   - Te, chyba miałeś już pierwszą laskę, nie? Zamoczyłeś, prawda?
   - Bill!
   - Nie zamoczyłeś?! Nie no, widzę, że mój przyjazd był konieczny!










~Z perspektywy Julie~


      Pod nieobecność Axla czułam się w domu jego rodziców zwyczajnie niekomfortowo, co rzecz jasna było całkowicie zrozumiałe. Może sytuacja miałaby się lepiej gdyby chociaż towarzyszyła mi jego siostra Amy, ale nic z tego, dziewczyna musiała iść do pracy. Pana Baileya też gdzieś wywiało, więc pozostałam sama... z jego mamą. I wierzcie czy nie, ale była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogła mi się przytrafić!
     Paradoksalnie nie mogłam powiedzieć na nią złego słowa. Spokojna, miła pani, która co godzinę proponowała mi herbatę i mówiła, że koniecznie muszę coś zjeść. Tyle tylko, że pukając do pokoju (w którym aktualnie się ukrywałam siedząc w fotelu i oglądając album ze zdjęciami) i proponując mi, żebym napiła się z nią... herbaty, sądzę, że miała w tym jakiś cel. I niby mogłam odmówić, bo może aktualnie nie miałam ochoty na pieprzoną herbatę, ale byłoby to chyba niezbyt taktowne, racja?
    - Kurwa mać... - mruknęłam pod nosem, żeby po chwili odchrząknąć i rzucić jak najmilszym tonem: - Chętnie!
Słysząc jak pani Bailey schodzi powoli po schodach na dół, wstałam niechętnie na równe nogi i upinając rozczochrane włosy w niedbały koczek również udałam się piętro niżej. Gdy przekroczyłam próg staromodnej, ale jednocześnie przytulnej kuchni, mama Rose'a krzątała się właśnie przy kuchence. Po odwróceniu się w moją stronę posłała mi uśmiech, który niesamowicie przypominał mi uśmiech Axla i skinęła na miejsce przy stole.
   - A może pomogę? - Zaproponowałam, jednak kobieta podziękowała mi, mówiąc, że da sobie radę. Zajęłam więc miejsce przy oknie i podkurczając nogi tak, żebym mogła oprzeć brodę o kolana zaczęłam wpatrywać się w widoki malujące się za szybą. Kiedy pani Bailey postawiła przede mną kubek z parującym napojem, szybko usiadłam jak należy prostując przy tym plecy i przysunęłam naczynie do siebie.
   - Lafayette to bardzo ładne miasto... - Zaczęłam chcąc przerwać ciszę, jaka między nami zapanowała gdy pani Bailey usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła spoglądać na mnie w dziwny, nieco irytujący sposób.
  - Daj spokój - prychnęła z kpiącym śmiechem i wywróciwszy oczami wyciągnęła ni stąd ni zowąd paczkę fajek. Okej, robi się ciekawiej.
 - Poczęstujesz się? - Rzuciła pytająco. Pozostając w lekkim zaskoczeniu sięgnęłam jednak po jednego papierosa, na którego w danym momencie miałam cholerną ochotę. Czułam się bowiem delikatnie mówiąc nieco skrępowana... - Mój mąż nienawidzi kiedy palę, więc robię to zawsze gdy wychodzi z domu. - Dodała odpalając najpierw mojego, a potem jej szluga. - Twierdzi, że przy moim stanie zdrowia to zwyczajna głupota i pewnie ma rację, ale wiesz jak jest... - Wzruszyła niedbale ramionami. - William pewnie pali za pięciu, hm? - Spytała, wcześniej mocno się zaciągając.
Przytaknęłam głową z krzywym uśmieszkiem.
   - Powiedz mi, ale tak szczerze, jaki on jest?
Nie ukrywam, że to pytanie wydało mi się dziwne i w pierwszej chwili nie wiedziałam co miałabym jej powiedzieć. Matka pyta prawie obcej jej osoby jaki jest jej syn? Ścisnęło mnie nieprzyjemnie w żołądku. Zdałam sobie sprawę, że ich relacje musiały być... muszą być naprawdę kiepskie, mieli zapewne duże braki, ale żadne z nich nie starało się ich nadrobić. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
 - Ehm... Nie za bardzo wiem co mam odpowiedzieć - mruknęłam zmieszana.
  - Jest dla ciebie dobry? - Zapytała wbijając we mnie wzrok. Jej mina wyrażała niepewność i wyglądała tak, jakby bała się co może zaraz usłyszeć. Kolejny raz tego dnia poczułam się dziwnie.
  - T..tak... Jest świetnym facetem - odparłam, starając się, żeby mój ton brzmiał dość pewnie. Nie to, że miałam co do tego jakieś wątpliwości i kłamałam... Ja po prostu... Wszyscy wiedzą jaki on jest. Raz cudowny, innym razem... Okropny to chyba nawet za mało powiedziane. Ale co miałam do cholery mówić jego matce?
 - To dobrze... Mój pierwszy mąż, a jego biologiczny ojciec był przeciwieństwem świetnego faceta. A niestety z biegiem czasu jak Bill zaczął dorastać widziałam w nim tamtego skurczybyka. I zwyczajnie się bałam, że będzie taki sam. - Przełknęłam ślinę. - Ale cieszy mnie, że tak nie jest. - Dodała uśmiechając się do mnie. Ta... Mnie też to cieszy...
 - Bill tak na dobrą sprawę nigdy nie mówił mi o swoim ojcu... - Postanowiłam iść za ciosem. Ciekawość na temat jego przeszłości zżerała mnie już tak długo, że nie mogłam nie wykorzystać tej okazji.
 - William Rose... Największy dupek jakiego kiedykolwiek znałam - zaczęła patrząc przy tym tępo w jeden punkt i unosząc w wyraźnie ironiczny sposób kącik ust do góry. - Jak go pierwszy raz zobaczyłam, wpadłam po uszy. Byłam wtedy gówniarą, imponował mi... - Tym razem zerknęła na mnie. - Miał złą reputację, ale w żaden sposób mnie to do niego nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie... - Skąd ja to znam? - Na początku dobrze się razem bawiliśmy... Czułam, że żyję, wiesz co mam na myśli. Nawet wyciąganie go z paki mi wtedy nie przeszkadzało. Will był lokalnym rozrabiaką, notoryczne kradzieże, bójki, podskakiwał nawet do glin. Nie bał się nikogo i niczego, no, tak mi się z początku wydawało. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, że on tak właściwie to boi się samego siebie... - Odchrząknęła. - Szybko z nim wpadłam, postanowiliśmy wziąć ślub i wszystko byłoby cudnie i pięknie, gdyby nie fakt, że zaczęliśmy się kłócić. Ba... Walczyć ze sobą. Bił mnie i wyzywał, że ten bachor w moim brzuchu to wszystko moja wina. Mówił, że nienawidzi tego dziecka, mimo że Bill jeszcze się nie narodził. Mnie też nienawidził, codziennie mi o tym zresztą przypominał. Kiedy Bill przyszedł na świat, w Williamie zaszła jakaś zmiana. Na lepsze. Pamiętam dzień, w którym wziął go po raz pierwszy na ręce... Miał łzy w oczach, naprawdę. Sądziłam, że od teraz wszystko się zmieni, że on się zmieni... Nadzieja matką głupich. Już po paru dniach odkąd wyszłam z Billem ze szpitala i wróciłam do domu, William dostał szewskiej pasji. Wrzeszczał, że mam uciszyć tego jebanego bachora, bo wyrzuci go przez okno. A to Bogu winne dziecko nie przestawało płakać, bo to okropne napięcie było wręcz namacalne. Dzieci wyczuwają takie rzeczy... Raz kazał mi wypierdalać z domu. Innym razem sam wychodził i nie wracał przez parę dni. Od czasu do czasu mi przyłożył... Ach, no i jeszcze nie raz straszył, że odbierze mi prawa do Billa. - Zaśmiała się posępnie. - Mój Boże... Który sędzia by się na to zgodził? Tak czy inaczej to były dwa lata męczarni. Potem gdzieś wyszedł i więcej nie wrócił. Od tak. Dwa lata później uzyskałam rozwód i poślubiłam Stephena. Bardziej z rozsądku niż z miłości. Potrzebowałam kogoś kto zająłby się zarówno mną, jak i dzieckiem. A on mi tą pomoc sam zaoferował, był dla mnie dobry... Ale od zawsze miał też swoje zasady. Od początku wprowadził w domu rygor i traktował Billa bardzo surowo. Bardziej niż Amy i Stuarta. Bill bardzo na tym ucierpiał. Pamiętam, że w dzieciństwie miewał częste koszmary... Był zamknięty w sobie i odstawał od rówieśników. Teraz wiem jak bardzo go skrzywdziłam nie poświęcając mu zbyt wiele czasu... Ma mi za złe, że nie stawałam w jego obronie, gdy Stephen podnosił na niego rękę i karał go za byle głupstwo, ale zrozum mnie... Jak kobieta kobietę... - W tym momencie chwyciła mnie za dłoń i utkwiła we mnie pełen żalu wzrok. - Bałam się, że Stephen mnie zostawi... A ja sama nie dałabym sobie rady z trójką dzieci... Zajmowałam się domem, za wszystko płacił on... Nadal płaci... Po burzliwym związku z Williamem potrzebowałam stabilności, a Stephen mi ją dał. Powiedz, że mnie rozumiesz...
     Poczułam jak ogarnia mnie gorąc. W gruncie rzeczy nie wiedziałam czy ją rozumiem, czy nie. Fala sprzecznych emocji zalała moją głowę i postanowiłam na odczepne przytaknąć krótko głową. Nie chciałam się bowiem nad tym zastanawiać, nie było mi to na rękę.
   - W wieku piętnastu lat Bill znalazł dokumenty, z których wyczytał, że jego biologicznym ojcem jest nie Stephen, a William Rose. Od tamtego czasu zmienił się nie do poznania. Zaczął się buntować, zmienił nazwisko, miał odtąd wszystkie dotychczasowe zasady w głębokim poważaniu. Przestał się bać Stephena i nieraz mu odpyskował... Stephen w końcu nie wytrzymał i wyrzucił go z domu. A ja tylko biernie się temu przyglądałam. Nie mogłam nic zrobić... To jest jego dom. - Wzruszyła ramionami. Zabrałam swoją dłoń spod jej dłoni i wstałam gwałtownie od stołu. Nagle poczułam napływającą złość, ale zarazem zrobiło mi się tej kobiety zwyczajnie żal. Była taka... słaba? Żałosna?
 - Nawet pani nie spróbowała wpłynąć na męża? - Zapytałam zaskoczona. Kobieta pokręciła głową.
  - Coś mu tam mówiłam... - odparła dość obojętnie. - Ale to nic nie dało. - Dodała zaciągając się kolejnym już papierosem. - Nie patrz tak na mnie! - Podniosła głos. - Myślisz, że nie mam wyrzutów? Mam! Ale jest już za późno... Co się stało, to się nie odstanie. Nie zmienię już moich relacji z Billem... I tak cud, że chciał tu przyjechać... Chyba, że ty go namówiłaś?
 - Nie, to była jego inicjatywa - odpowiedziałam.
 - W takim razie cieszę się... - wymamrotała, a w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł pan Bailey, trzymając w ręku papierową torbę z zakupami.
  - Coś się stało? - Spytał rozglądając się po nas obu.
 - Nie, nie, wszystko w porządku - odparłam z uśmiechem, który po moim odwróceniu się i wyjściu z kuchni zmienił się w  grymas i zaciśniętą szczękę. Weszłam po schodach na górę, po czym zamknęłam się w pokoju i rzuciłam na łóżko. Miałam okropny chaos w głowie i nie wiedziałam czy bardziej chce mi się płakać, czy może coś rozwalić. Poczułam bowiem narastającą wściekłość, na całą tą rodzinkę, oczywiście poza Axlem, którego w tym momencie chciałam tylko i wyłącznie mocno przytulić. I zrobiłam to, jak tylko wrócił do domu i wszedł do pokoju. Rzuciłam mu się na szyję i nie puszczałam, mimo że zaskoczony nie wiedział o co może mi chodzić. A później przypomniałam sobie słowa jego matki, o dupku, którego kochała do bólu, mimo, że tak źle ją traktował. Przypomniałam sobie nasze walki i wszystkie bolesne słowa, które padły z naszych ust. Spojrzałam w jego oczy i przełknęłam głośno ślinę, rozumiejąc, że pewne cechy są dziedziczne i że wszelkie błędy z przeszłości mają swoje konsekwencje tu i teraz.  











~Z perspektywy Duffa~



       Długowłosa piękność omiotła mnie wyraźnie zainteresowanym moją osobą spojrzeniem, żeby następnie skierować się w stronę toalet. Jej biodra kołysały się w kuszący sposób, a krok był na tyle wolny, że aż prosił się, abym udał się za jego właścicielką. I pewnie bym to zrobił, gdybym nie znajdował się teraz w poczuciu totalnej beznadziejności, nad którą postanowiłem tego wieczoru ubolewać.
  - Nie idziesz za nią?! - Mój towarzysz od siedmiu boleści ani trochę nie starał się utożsamiać z moim nastrojem. Miałem wrażenie, że przyszedł tu tylko po to aby się najebać, wyruchać parę panienek i ewentualnie coś wciągnąć. Co z nim nie tak?! - Co z tobą nie tak?!
Jęknąłem osuwając się łokciem po stoliku, po czym położyłem policzek na chłodnym blacie. Jego zapach był jednak na tyle paskudny, że zaraz podniosłem głowę z powrotem do góry.
  - Chcesz to za nią idź - mruknąłem obojętnie.
 - Serio? Dzięki stary! - Adler poklepał mnie po plecach i z szerokim uśmiechem poleciał za tamtą damą, której postanowiłem wynagrodzić mój brak zainteresowania Popcornem. Cóż... Miałem nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe.
     Wracając do mojego depresyjnego stanu, który z każdą minutą ciągnął mnie ku... dnu? Dnie? Kurwa nie wiem.
 - Jeszcze jeden! - Zawołałem do kelnerki unosząc do góry pusty już kieliszek po czystej. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna przyniosła aż trzy, tłumacząc, że żal jej się na mnie patrzy i dwa dostaję na koszt firmy. Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Nie dość, że czułem się okropnie, to jeszcze musiałem tak wyglądać.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że tak naprawdę to wpadłem tej kelnerce w oko i nawet zrobiło mi się jej nieco żal, bo na ten moment byłem kompletnie niezainteresowany. Nikim i niczym. No, może poza sobą. Byłem trochę jak ten... no... bohater romantyczny! Cierpienia młodego McKagana, o.
  - Stary, co ci w ogóle jest? - Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem głowę w bok i wbiłem wzrok w zaczerwieniony policzek mojego towarzysza. - Powiedziała, że woli ciebie.
Teraz to i ja położyłem dłoń na jego ramieniu.
   - Chyba musimy wrócić na trasę, bracie... Jeśli nie zaczniemy dawać koncertów, to chyba się zabiję - stwierdziłem.
   - To się nazywa pracoholizm!
   - To się nazywa nuda i jebana monotonia, przyjacielu. - Sprostowałem, żeby następnie unieść do góry kolejny kieliszek.  






~*~

Podziękowania dla tych cierpliwych, a środkowy palec skierowany do tych, którzy nie rozumieją co oznacza brak czasu :) Pisząc jakieś bzdety o poniżaniu czytelników nie wywrzesz na mnie żadnej presji, wręcz przeciwnie skarbie, ośmieszasz się.
Także na przyszłość zastanów się zanim coś napiszesz, hm?

Do następnego!