piątek, 30 października 2015

Wake up... time to die! [23]






~Z perspektywy Duffa~

  
         Kręciłem się po szpitalnym korytarzu przybity, wściekły i cholernie śpiący zarazem. Dzisiejsza noc była zdecydowanie jedną z najbardziej męczących i najgorszych nocy, jakie kiedykolwiek przeżyłem.
Ale tak naprawdę nie był to wynik tułania się po komisariacie i składania zeznań na policji, tłumaczenia każdemu co się wydarzyło czy ciągłego koczowania pod salą, w której znajdowała się moja przyjaciółka.
Najbardziej męczył mnie widok, który stale pojawiał się przed moimi oczami.
Byłem na siebie wściekły, że nie wróciłem do domu chociaż parę jebanych minut wcześniej. Byłem wściekły, że nikt wtedy nie wrócił! Byłem wściekły na Hudsona za jego naiwność i nieodpowiedzialność. Właściwie to byłem wściekły na nas, bo ufaliśmy zbyt wielu ludziom. Wystarczy, że ktoś się nam podlizał, postawił flaszkę i już stawał się naszym przyjacielem. To było chore zachowanie godne zwykłych pijaków. 
Ale mimo wszystko tylko ja tu stałem.
Slash i reszta byli zbyt nawaleni, więc wyrzucono ich ze szpitala. I dobrze, bo nie miałem ochoty spoglądać teraz gitarzyście w oczy.
I nie, nie chodziło tu tylko o żal, jaki do niego miałem, że sprowadził do domu jakiegoś chłopaka z ulicy, że nie upilnował swojej dziewczyny, że zamiast zainteresować się jej stanem wolał wykrzykiwać na cały budynek 'odetnę temu chujowi jaja!'. Nie mógłbym na niego spojrzeć, bo go okłamałem i nie wiedziałem tak do końca czy w ogóle wyznam mu prawdę.
  - Do niczego nie doszło, zdążyłem. - Sprzedałem im taką wersję. Im, czyli chłopakom. Na policji powiedziałem rzecz jasna całą prawdę. Co i tak przyszło mi z cholernym trudem, bo słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
Miałem ochotę coś porządnie rozwalić.
Gdyby nie fakt, że wróciłem do Hell House z kumplem, który odciągnął mnie od tego zboczeńca i zadzwonił po gliny, on już by dawno nie żył. Udusiłbym go gołymi rękami bez żadnych jebanych skrupułów.
Ten chuj ją brutalnie posuwał.
A ona... Ona była taka bezwładna, bezbronna...
  - Kurwa mać! - Wydarłem się i kopnąłem w krzesełko stojące pod ścianą, doszczętnie je przy tym niszcząc.
Tak, mnie też stąd wyrzucili.





Następnego dnia...


   
   
      Przed południem obudził nas dźwięk telefonu. Podniosłem słuchawkę i usłyszawszy dobre wieści, odetchnąłem z ulgą.
  - Wybudziła się - rzuciłem do chłopaków, którzy podniósłszy swoje skacowane głowy, zerkali na mnie pytająco.
  - Jedziemy - odparł stanowczo Slash i wstał gwałtownie z podłogi, na której to spędził noc. Widziałem jak marszczy ostro brwi odczuwając zapewne skutki wczorajszej popijawy, ale nawet nie ważył się jęknąć. Gdyby zaczął teraz marudzić, uderzyłbym go po prostu z pięści w twarz.
     Do szpitala jechaliśmy w zupełnej ciszy. Nikt najwyraźniej nie miał odwagi się odezwać. I naprawdę nie wiem kto czuł się gorzej. Ja czy Hudson. Przypuszczałem, że jednak, kurwa, ja.
Na miejscu nie spotkały nas o dziwo żadne nieprzyjemności ze strony lekarza czy pielęgniarek. Och, no może jedynie złowrogie spojrzenia tych, którzy w nocy zdążyli już nas nieco poznać i byli zmuszeni wzywać ochronę. To było tak czy siak teraz najmniej istotne. Zbyt wiele osób miało o nas krytyczne zdanie, żebyśmy mieli się tym przejmować.
      Do sali mogła wejść naturalnie tylko jedna osoba. Jakie było moje zdziwienie, kiedy gitarzysta z wyraźnym zmieszaniem malującym się na twarzy kiwnął głową na mnie.
  - Ja? Ja mam wejść? - Wytrzeszczyłem oczy i wskazałem na siebie palcem.
  - Jestem tchórzem. Nie dam rady wejść pierwszy - wymamrotał wyraźnie strapiony.
Okej, powiedzmy, że byłem w stanie go zrozumieć. Tylko do chuja! Sam też byłem pod tym względem niezłym tchórzem. To była okropnie delikatna sprawa. I uważałem, że pierwszą osobą, która powinna z nią pogadać była jej przyjaciółka. Ta jednak nie miała prawa tu być, bo od praktycznie dwóch tygodni nie mieliśmy ani z nią, ani z Rudym żadnego kontaktu, co powoli wyprowadzało mnie z równowagi. Nie tylko mnie zresztą. Może szanowny pan wokalista zapomniał, ale był członkiem zespołu, który musiał wydać w końcu jakąś płytę.
Nagrałem im się jednak na pocztę głosową i miałem nadzieję, że możliwie szybko odsłuchają moją wiadomość. Poprzednia co prawda nie spotkała się z żadną odpowiedzią, ale tu jednak chodziło o coś poważnego, nie?
  - Dobra... Wejdę - mruknąłem po parunastu sekundach ciszy i niepewnym ruchem nacisnąłem na klamkę. Drzwi zaskrzypiały cicho, a ja wsunąłem się powoli do środka, z powrotem je za sobą zamykając.
Kiedy odwróciłem się do szatynki, od razu rzuciła mi się w oczy jej kamienna twarz. Przełknąłem głośno ślinę i podszedłszy do niej, chwyciłem ją za dłoń.
  - Jak się czujesz? - Wychrypiałem klękając przy jej łóżku.
  - A jak może się czuć zgwałcona dziewczyna? - Odpowiedziała z ironią. - Jakkolwiek głupio to zabrzmi cieszę się, że niczego nie pamiętam. Mam w głowie kompletną pustkę. Gdyby lekarz mi nie powiedział, ja... Nie wiedziałabym co się stało. - Wzruszyła delikatnie ramionami i wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt.
  - On już siedzi - wydukałem. Nie miałem pomysłu co innego mógłbym powiedzieć. Czułem się okropnie niekomfortowo.
  - Kto... Kto mnie znalazł? - Spytała jakby zawstydzona i zacisnęła nerwowo szczękę.
  - Ja. - Odchrząknąłem. Szatynka od razu puściła moją dłoń i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. - Cam...
  - Wolałabym, żebyś wyszedł. - Zaczęła płaczliwym tonem.
 - Dobrze, wyjdę, ale wiedz, że nie musisz... Że nie możesz się tego wstydzić, to...
  - Ale mimo wszystko się wstydzę. Zobaczyłeś nas jak... Jak on już...? - jej ciało zaczęło niebezpiecznie drżeć.
  - Jak był w trakcie... Chciałem kurwa zabić skurwiela! 
 - Wyjdź - wyszlochała i odwróciwszy się do mnie tyłem zakryła się kołdrą po sam czubek głowy.
  - Cam...
  - Wyjdź...
  - Chcę żebyś wiedziała, że nie powiedziałem tego Slashowi. On myśli, że przyszedłem w porę, ja... - dukałem jak kretyn. - Ja nie byłem w stanie mu tego powiedzieć...
Nie czekając na jej odpowiedź, na którą i tak się raczej nie zapowiadało, wyszedłem z sali.
  - I jak? - Saul momentalnie do mnie doskoczył. - Jak ona się czuje?
Machnąłem tylko ręką i nic nie mówiąc zszedłem na dół. Musiałem napić się mocnej kawy, ale przede wszystkim zapalić. Z tą myślą ruszyłem na zewnątrz.
Wyciągnąłem z kieszeni ramoneski to, co miałem wyciągnąć i chwilę potem stałem oparty o ścianę budynku zaciągając się co trochę dymem.
Gdy byłem w trakcie sięgania po drugą już fajkę, coś, a raczej ktoś, przykuł moją uwagę. Aż przetarłem oczy, bo oto proszę państwa w moją stronę szła wielmożna parka! No któż by się spodziewał!
Wkrótce oni także mnie dostrzegli i automatycznie przyspieszyli kroku.
Kiedy znaleźli się blisko mnie, mogłem dokładniej im się przyjrzeć. Wyglądali... dziwnie. Zaniedbani, bladzi, wychudzeni.
Nie, okej. Wyglądali po prostu jak menele.
  - Wybudziła się?
  - A może jakieś cześć?
 - Duff, pytam poważnie, wybudziła się? - W głosie Julie poza przejęciem dało się jednak słyszeć niechęć do mojej osoby. I nie byłem w stanie tego kompletnie zrozumieć. Doskonale wiedziała, że się martwiłem. Przecież logicznym było, że miałem prawo mieć pewne przeczucia co do Axla. Najwidoczniej nic złego się nie działo, ale czy to oznacza, że nie mogli dać żadnej oznaki życia? Egoistyczne, kurwa, podejście. W tym byli oboje znakomici.
  - Tak, wybudziła. A można wiedzieć gdzie byliście?
 - Na wakacjach - odparła wyraźnie drwiącym tonem i zerknęła porozumiewawczo na Rudego, który również nie ukrywał rozbawienia. Huh, dlaczego tylko mnie to nie bawi? Może mam jakieś inne poczucie humoru? A może ktoś tu próbuje zrobić ze mnie idiotę?
  - Źle wyglądasz - rzuciłem mierząc blondynkę wzrokiem.
  - Dzięki.
 - Mówię to z troski. - Starałem się nie brzmieć złowrogo, co zaczynało być coraz trudniejszym zadaniem. Ta dwójka zaczęła mnie już ostro wkurwiać.
 - Troski to chyba wymaga Camille. Także łaskawie się przesuń - warknęła i zahaczając ramieniem o mój bark, weszła do środka. Mój wzrok powędrował więc na Rose'a, który... Był spocony jak świnia.
  - Heroina, tak?
Nie musiał odpowiadać.
  - Już z tym kończymy. - Odchrząknął i również odpalił fajkę.
  - To był twój pomysł?
 - Kurwa, Duff, jesteśmy dorosłymi ludźmi - prychnął wywracając oczami. - I właściwie o co ci tak naprawdę chodzi? Bo już ostatnio miałeś kurwa do mnie jakieś wąty.
  - Bo źle ją moim zdaniem traktujesz - wycedziłem. Axl wypuścił dym z buzi i spojrzał na mnie jakby niepewnie.
  - Nie wydaje mi się. Zresztą jakbym ją źle traktował to chyba by już ze mną nie była, hm? 
  - Może ktoś wykorzystuje jej słabości i próbuje nią manipulować?
 - Odpierdol się - fuknął i idąc śladami swojej dziewczyny, pociągnął mnie z bara, po czym wszedł do środka.
Niech się pieprzą.






~*~

5 dni proszę państwa! Nie tydzień, nie dwa tygodnie, nie miesiąc. 5 dni, ha.
Chyba wena powraca.
Komentujcie :)


Buzi!




niedziela, 25 października 2015

Wake up... time to die! [22]






~Z perspektywy Julie~

   
          O... mój... Boże...   
Wstałam ociężale z łóżka i zawijając się szczelnie w kołdrę podreptałam wolnym krokiem do łazienki. Zerknęłam od niechcenia w lustro. Zwężone źrenice, podpuchnięte oczy, okropnie blada twarz.
Rolę w filmie o zombie dostałabym od razu.
Przemyłam buzię zimną wodą i przykucnęłam na chłodnawych kafelkach, głowę opierając o ścianę. Nie mogłam powiedzieć, że czułam się fatalnie. Ja w sumie w ogóle się nie czułam. Błoga apatia.
Po wcale nie tak długim czasie dał o sobie znać jednak okropny ból w kościach.
Zaczyna się. Przeklęłam w myślach i na czworakach doczłapałam się z powrotem do sypialni. Rudy leżał na łóżku zwinięty w kłębek i albo właśnie spał, albo po prostu nie kontaktował. Położyłam się obok niego i przytuliłam do jego gołych pleców. Okej, on cały był goły. Ja zresztą też. Ubrania były nam zbędne. Dość często dawaliśmy bowiem upust... naszej euforii.
   Poza pieprzeniem się, najczęściej wgapialiśmy się w sufit i rozmawialiśmy na bardzo głębokie i przyszłościowe tematy. Dodam, że ułożenie jednego zdania zajmowało nam sporo czasu. Ale przecież mieliśmy go pełno.
Dzisiaj, a może wczoraj, zastanawialiśmy się na przykład czy nasz prawnuk nie założy przypadkiem jakiegoś beznadziejnego zespołu w stylu Poison i nie będzie przynosił nam wstydu. Axl wyznał też, że strasznie chciałby polecieć w kosmos i zagrać tam koncert, ja natomiast stwierdziłam, że chcę dołączyć do stowarzyszenia ratującego rzadkie okazy zwierząt i latać do różnych egzotycznych państw.
I wiecie co?
Nie wiecie?
Ja też nie.
      Wyjrzałam przez jego ramię i zerknęłam na zegarek znajdujący się na pobliskiej szafce.
Osiemnasta.
Osiemnasta... Zrobiło mi się tak cholernie zimno. 
Osiemnasta... Kiedy ostatnio ładowałam? Dziewiąta? Dziesiąta?
Już późno!
  - Axl... - Szturchnęłam delikatnie chłopaka, jednak ten ani drgnął. - Hej... Wstawaj... Chyba czas na kolejną działeczkę, hm? - Mruknęłam do jego ucha, głaszcząc go przy tym po włosach. - Axl, proszę... Zaczyna mi być niedobrze - marudziłam. Ten wybełkotał jedynie coś niezrozumiałego pod nosem i ewidentnie mnie olał.
Normalnie to walnęłabym go w twarz i zaczęła się wydzierać, żeby wreszcie ruszył swój zapchlony tyłek, ale na ten moment byłam na to zwyczajnie za słaba. Mogłabym też rzec, że było mi wszystko obojętne, choć w miarę coraz bardziej odczuwalnych dreszczy zaczęłam się pomału denerwować. Pomału.
Przygryzłam dłoń i przymrużyłam oczy. Spokojnie... Dasz radę i bez tego świństwa.
Patrz. Jesteś w swojej sypialni, ze swoim facetem, w tle leci twój ukochany zespół, przecież nadal jest błogo.
Czemu mną tak do jasnej cholery telepie?!
Jęknęłam głośno.
  - Axl, obudź się! Proszę no...
  - Chwila... Daj mi minutę - wymamrotał przewracając się na drugi bok.


Osiemnasta jeden...? O ironio.
  - Nie wytrzymam dłużej - wychrypiałam wciągając na siebie jego koszulkę.
Rose otworzył w końcu jedno oko. Później drugie. Zabawne. Jego źrenice były wielkości główki szpilki. Ach, no tak. Miałam identyczne.
Uśmiechnęłam się do niego krzywo, co szybko odwzajemnił. Aczkolwiek jego uśmieszek nie skrywał nawet namiastki niezadowolenia. 
Przybliżył się do mnie i zaczął obcałowywać moją szyję schodząc coraz niżej.
  - Nie teraz, idioto. Podgrzej tą pierdoloną herę - wycedziłam przez zęby. Oczywiście był głuchy na moją, ekhm, prośbę.
Ej, no co jest? A jemu to się niby nie chce?
  - Wziąłeś już... No tak - powiedziałam w sumie sama do siebie i wywróciłam oczami.
  - Tak słodko spałaś, że nie chciałem cię budzić... - Zaśmiał się zakrywając nas kołdrą. Odepchnęłam go od siebie i pobiegłam czym prędzej do łazienki klękając zaraz przy kiblu, do którego zwróciłam chyba cały żołądek. Zaraz. Mój żołądek był od paru dni pusty. A nie, przepraszam. Przedwczoraj zjedliśmy paczkę starych krakersów.
Nie miałam jednak zamiaru przyglądać się zawartości moich wymiocin. Spuściłam wodę, obmyłam ponownie twarz i na nieco uginających się nogach wparowałam znowu do środka. Ku mojemu zdziwieniu łóżko było puste. Obejrzałam się za siebie i widząc zapalone światło w kuchni, udałam się w tym też kierunku.
  - No masz szczęście... - rzuciłam unosząc jeden kącik ust do góry i opadając na krzesełko zaczęłam wpatrywać się tępo w chłopaka, który starannie podgrzewał heroinę. Sam zapach sprawił, że na nowo zrobiło mi się bardzo, ale to bardzo przyjemnie.
  - Ile już tak wegetujemy, co? - Zagadnęłam po chwili.
Rudy wzruszył obojętnie ramionami.
  - Szczęśliwi czasu nie liczą. - Skomentował z zadowoleniem.
  - Chyba naćpani. - Parsknęłam i wstając z miejsca podeszłam do niego od tyłu. - Długo...? - Westchnęłam łapiąc za jego dwa zajebiste pośladki. Pokiwał przecząco głową.
Parę sekund później odwrócił się gwałtownie w moją stronę i szczerząc się od ucha do ucha pokiwał mi przed nosem napełnioną już strzykawką.
Tak!
  - Oczy ci się zaświeciły jakbyś zobaczyła pieprzonego Morrisona. - Zadrwił.
  - Ładuj, nie pierdol.
  - A może na odwrót?
  - A może nie?
  - Najpierw pierdolenie, potem ładowanie.
 - Kurwa, nie drocz się ze mną! - Stęknęłam już nieźle podirytowana. Rudy uniósł ręce w geście poddania i wziąwszy mnie na ręce zaniósł na łóżko. Następnie ścisnął na mojej ręce pasek, którego końcówkę mocno zagryzłam i przejechał opuszką palca po jednej z moich bardziej widocznych żył. Zniecierpliwiona zaczęłam machać nogami niczym mała dziewczynka, która miała dostać zaraz nową lalkę. Ale czymże jest lalka w porównaniu do...
O kurwa!
Przygryzłam pasek jeszcze mocniej, a kiedy po parunastu sekundach narkotyk zaczął działać mimowolnie jęknęłam, zgrywając się tym samym idealnie z wyciem Planta. Oblała mnie bowiem fala... Nawet nie wiem jak to nazwać. Było po prostu cudownie.
      Axl miał pieprzoną rację. Takie zaszycie się w domu i oderwanie od całego otoczenia było naprawdę kurewsko fajne. I z każdą dobą (właściwie to nie miałam pojęcia ile dni minęło od rozpoczęcia naszego heroinowego romansu, ale mniejsza z tym) uzmysławiałam sobie, że wpadłam po uszy i nie wyobrażam sobie życia bez, nie, nie heroiny, bez tego rudego palanta. A Duff i jego kazania mogły pójść się jebać.
Cholera, jestem okropna.
  - Chciałabym już tak zawsze - mruknęłam opadając na łóżko.
 - Wiem mała, ale pamiętasz umowę? Towar się kończy i wracamy na Ziemię.
  - Coś czuję, że to lądowanie będzie bardzo bolesne. - Skrzywiłam się. Na samą myśl o detoksie robiło mi się słabo.
  - Damy radę - wymamrotał i migiem znalazł się na mnie. A następnie wrócił do wykonywania wcześniejszej czynności. Tym razem mi to jednak ani trochę nie przeszkadzało.
Nic mi już teraz nie przeszkadzało. Nawet domofon, który bez przerwy tylko dzwooonił i dzwooonił...










~Z perspektywy Camille~


        Czasami zaczynałam poważnie wątpić w naszą wspólną przyszłość. Obawiałam się, że już zawsze będę musiała dzielić się chłopakiem z jego cudowną whisky. Albo co gorsza, z heroiną.
Nie, Hudson nie zaczął ponownie ćpać. Przynajmniej nic o tym nie wiedziałam. Stał się za to niewolnikiem alkoholu. Bywały dni kiedy napił się jedynie puszki piwa, owszem. Jednak najczęściej upijał się do nieprzytomności.
Powód? Bo tak, bo picie jest fajne, bo lubi się zrelaksować.
  - A ty? Nie możesz na niego jakoś wpłynąć? - Rzuciłam nieco pretensjonalnym głosem do siedzącego mnie obok... Josha?
  - Jestem jego technicznym od dwóch dni. - Odchrząknął i poprawił sobie na głowie swoją czapkę z daszkiem. Westchnęłam zrezygnowana.
 - Skąd właściwie się znacie? - Zagadałam po krótkiej chwili zastanowienia. Rzeczywiście chłopak przebywał u nas nie dłużej niż parę godzin. A ja i tak zdążyłam mu się już ze wszystkiego wyżalić. No ale hej, komuś trzeba! Julie znowu gdzieś znikła, chłopcy sami namawiali Hudsona na chodzenie do barów, a mój szef... I tak wiedział już o naszych problemach zbyt wiele.
Został mi więc on. Długowłosy blondyn o delikatnych rysach twarzy, o którym, cholera, nic nie wiedziałam. 
  - Tak właściwie to w monopolowym. Jak staliśmy w kolejce - odpowiedział nieśmiało jakby w obawie przed moją reakcją. I słusznie! Przecież to... Przecież to idiotyczne! I... Zrezygnowana machnęłam tylko ręką. To w końcu i tak nie moja sprawa.
Plusem było to, że miałam z kim posiedzieć i pooglądać film, podczas gdy mój chłopak siedział zapewne w klubie go go, ślinił się na widok gołych babek i naturalnie chlał bez umiaru.
   - Pierdolę go - wybełkotałam chyba nieco wstawiona i wyrwałam z rąk rozbawionego Josha miskę z popcornem. - Z czego się tak cieszysz, ten film nawet nie jest zabawny! - Wypaliłam marszcząc mocno brwi.
 - Z ciebie. - Wzruszył ramionami i wykrzywił się w głupawym uśmieszku. O, no proszę. A jeszcze godzinę temu bał się odezwać.
 - Te, nie pozwalaj sobie. - Szturchnęłam go, po czym parsknęłam głośnym śmiechem. Blondyn uniósł ręce w geście poddania, żeby następnie chwyciwszy za butelkę czystej nalać mi pełny kieliszek. Zastanawiał mnie jednak fakt, że sam praktycznie nic nie pił. - Czy ty mnie próbujesz upić? - Mruknęłam obdarzając go podejrzliwym spojrzeniem.
  - Może... - Wymamrotał ponownie się przy tym uśmiechając. Ach, ale to jak uśmiechając! Cwaniacko i uroczo zarazem. Zauważywszy chyba, że zapatrzyłam się na jego usta, objął mnie powoli jedną ręką i zaczął nawijać sobie na palce moje włosy. 
 - No co ty? - Odepchnęłam go od siebie. Następnie sięgnęłam po kieliszek i... Siup.
Tak czy inaczej znałam swój umiar i postanowiłam przystopować. Tym bardziej, że mój nowy znajomy nadal próbował się do mnie zbliżyć. Co zaczynało być z lekka niekomfortowe. Mimo wszystko.
  - Pęcherz wzywa. - Zaśmiałam się nerwowo i udałam do łazienki. Obmyłam buzię zimną wodą, po czym zerknęłam na swoje lustrzane odbicie.
  - Uhm... Ogarnij się. - Powtarzałam w kółko i chodziłam w tą i we w tę. Po pięciu minutach wyszłam z pomieszczenia i wróciłam z powrotem do salonu.
  - Przepraszam, zachowywałem się nachalnie. Obiecuję trzymać łapy przy sobie. - Zaczął kiedy tylko mnie zobaczył.
Uniosłam jeden kącik ust do góry. Nie powiem, ulżyło mi. 
  - Masz, w przeprosiny. - Dodał podając mi szklankę z jakąś kolorową cieczą.
  - Drink? Niby z czego?
 - Pozwoliłem sobie poszperać w waszej lodówce i ku mojemu zdziwieniu znalazłem tam sok - odparł ukazując mi przy tym szereg swoich zębów.
  - A sprawdzałeś datę?
Chłopak przybrał zmieszaną minę.
 - Żartuję. U nas nic nie nie leży w lodówce dłużej niż dwa dni. - Uspokoiłam go i siadając z powrotem na kanapie, pociągnęłam ze szklanki sporego łyka.
Później wróciliśmy do oglądania filmu i... I chyba rzeczywiście nie zapowiadało się na to, żeby z powrotem ponawiał swoje próby, ekhm, zapewne przelecenia mnie. Narzekanie na swojego faceta przy innym facecie było widać błędem.
 - Co ty robisz?! - Wypaliłam i jak oparzona wstałam z kanapy. Zapeszyłam. Jakieś dziesięć minut później znowu zaczął się do mnie dobierać. Tym razem jednak przegiął. Wpychać mi język do buzi? No pojebało!
  - Cam, daj spokój... - Jego uśmiech powoli przestawał mi się podobać.  
 - Kurwa, nie mów tak do mnie. Mam faceta, zapomniałeś? - Warknęłam.
  - Który pewnie teraz jakąś posuwa. To idiota - prychnął.
 - Powiedział kolejny idiota. Jakbym chciała się z tobą pieprzyć to już dawno bym to robiła.
 - Może zgrywasz niedostępną? - Pokiwał wymownie brwiami. Co za baran. - Dobra, siadaj. Już cię nie dotknę - powiedział kładąc jedną dłoń na sercu, a drugą zginając i podnosząc do góry. Ehe, bo ci uwierzę. 
Ale usiadłam. I to całkiem szybko. Przestałam bowiem czuć... nogi, jakkolwiek głupio to brzmi. Stały się jakieś dziwnie wiotkie. W dodatku zrobiło mi się cholernie duszno.
 - Wszystko gra? - Zapytał mierząc mnie badawczym spojrzeniem. Zerknęłam ukradkowo na pustą już szklankę. Opróżnioną przeze mnie do ostatniej kropelki. 
Myśl jaka przeszła przez moją głowę sprawiła, że moje serce zaczęło walić jak młot, a szczęka niebezpiecznie drgać.
Za wszelką cenę nie mogłam jednak dać niczego po sobie poznać. Choć i tak już chyba dałam.
Cholera jasna!
  - Tak, wszystko w porządku - wymamrotałam, co oczywiście mijało się z prawdą. Było kurewsko nie w porządku. A swoją panikę coraz trudniej było mi ukryć. - Muszę tylko wyjść na chwilę na świeże powietrze... Zapalić...
  - Pójść z tobą?
  - Nie, nie. Wolałabym sama - wydukałam i podniósłszy się, ruszyłam okropnie chwiejnym krokiem do drzwi. Kiedy zaś znalazłam się już na zewnątrz, zaczęłam po prostu biec przed siebie.
Szkoda tylko, że mój bieg trwał jakieś parę sekund. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zrobiły się jak z waty. 
Rozejrzałam się dookoła. Nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. 
W sumie czego mogłam się spodziewać? Była kurwa noc. I w dodatku byłam na Sunset. W oddali słychać było jedynie jakieś pijane towarzystwo, które wątpię, aby okazało mi uprzejmość. Mogłabym sobie tym jedynie jeszcze bardziej zaszkodzić.
  - Hej, Cam! Dokąd się wybierasz?! - Na jego głos cała zesztywniałam. Oparłam się o pień drzewa i z przestrachem odwróciłam głowę do tyłu.
Szedł w moją stronę. Szedł i to bardzo szybko.
 - Nie! - Jęknęłam zrozpaczona i ponowiłam swoje próby ucieczki. Niestety po wykonaniu trzech kroków upadłam na chodnik i pozostawało mi jedynie czołgać się, co zresztą zaraz uczyniłam.
W momencie kiedy poczułam jego ręce na swoich ramionach przestałam się jednak szamotać. Nie miałam na to kompletnie siły.
Pamiętam jeszcze jak po moim policzku spłynęło parę łez. Prosiłam go też aby nie robił mi krzywdy.
A później?
Czarna dziura.






~*~

Pisane bardzo długo, wiem, wiem, no ale... na siłę nikt nie lubi nic robić, nie?
Komentujcie jeśli możecie.
I od razu dziękuję osobom, które pod poprzednim rozdziałem zostawiły po sobie jakiś ślad.


Buzi!