piątek, 26 września 2014

Wake up... time to die! [2]










~Z perspektywy Camille~


 

     Krople Danielsa strużkami spływały po moim brzuchu. Zagryzłam mocniej wargę i odchyliłam głowę do tyłu. Hudson jeździł swoim językiem w górę i dół, co trochę wylewając na mnie trunek. Podobała mi się ta gra wstępna, nie powiem. 
Wplotłam palce w jego loki i przyciągnęłam jego twarz bliżej swojego ciała. Jego dłonie powędrowały na mój biust, a mój oddech mimowolnie przyspieszył.
  - Och, Slash - Jęknęłam czując na sobie cały jego ciężar, kiedy nagle...
 - O kurwa, widzę, że przeszkadzam. - Usłyszeliśmy głupkowaty śmiech, którego tak cholernie nienawidziłam. Doprowadzał mnie do wymiotów. Tak samo jak jego widok. Jak widok każdego pieprzonego technicznego mieszkającego w tym domu.
 - Zejdź ze mnie - warknęłam na swojego chłopaka i przeklinając jeszcze pod nosem szybko zarzuciłam na siebie koszulkę.
  - Skoro widzisz, że przeszkadzasz to co tu jeszcze robisz kretynie?! - Slash najwidoczniej wkurwił się jeszcze bardziej niż ja. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na tego spaślaka i udusi go gołymi rękami. Sama chętnie bym to zrobiła, ale nie miałam ochoty w ogóle dotykać tego przepoconego kolesia. 
Według innych byłam spokojną, sympatyczną dziewczyną. Ba, każdy z domowników mówił, że ten dom beze mnie byłby już ruiną. Na każdy taki komentarz uśmiechałam się pobłażliwie i jak ten piesek kiwałam głową. Nie chciałam się z nikim kłócić i nie lubiłam być dla innych niemiła. To by kłóciło się z moją naturą. Wszystkie bluzgi i obelgi latały tylko w mojej głowie. Czułabym się fatalnie wiedząc, że sprawiłam komuś przykrość. A fakt, że wszyscy mnie lubili i byłam ciągle otaczana przez znajomych w pewnym stopniu mi pochlebiała. Czułam jednak, że obecnie tańczę na granicy zachowywania ciętych uwag dla siebie, a rzucaniem ich ludziom prosto w twarz. Nie chciałam jej przekroczyć. Ja byłam po prostu ku niej ciągle popychana.
   Zacisnęłam mocno szczękę chcąc zapanować nad złością, po czym powoli podniosłam wzrok na Jake'a. Ten jakby nieco zmieszany podrapał się po swojej łysawej głowie i posłał mi przepraszający uśmiech.
  - Chciałem tylko spytać czy zrobisz może coś do jedzenia? Wszyscy są głodni. - Oddychaj Camille, oddychaj... - Ale zawsze możemy zamówić pizze. - Wzruszył ramionami i westchnął głośno, jakby to miało wywrzeć na mnie jakiekolwiek politowanie. Czyli co? Powinnam była wskoczyć w fartuszek i z szerokim uśmiechem na buzi zbiec do kuchni? A może jeszcze pójść zrobić zakupy, hm?
  - Pytałem się co tu jeszcze kurwa robisz?! - O swojej obecności ponownie dał znać gitarzysta. Techniczny jednak kompletnie go zignorował i cały czas wpatrywał się we mnie.
  - Zamówcie pizze - odpowiedziałam krótko i chwytając jeszcze z fotela za pierwszy lepszy sweter wyszłam z pokoju. Następnie zbiegłam ze schodów i nie zwracając uwagi na zaczepki siedzących w salonie kolesi wyszłam jak najszybciej z tego pieprzonego miejsca.
Gdybym wcześniej wiedziała jak to będzie wyglądać, to chyba wolałabym zostać w starym, poczciwym Hell House. Brakowało mi tej ruiny. Na wspomnienie wszystkich zdarzeń jakie miały tam miejsce moje kąciki ust mimowolnie unosiły się do góry. Klepanie biedy było całkiem znośne. Radziliśmy sobie, a w dodatku byliśmy jakoś bardziej ze sobą zżyci. W tym domu, które załatwiła nam wytwórnia czułam się zwyczajnie obco. Za dużo osób z zewnątrz miało do niego dostęp. 
   Chowając dłonie w kieszenie moich dżinsów podążyłam leniwym krokiem przed siebie. Musiałam odreagować a samotne spacery działały na mnie całkiem kojąco. Parę minut później usłyszałam jednak jak ktoś za mną biegnie. Nie musiałam się odwracać, wiedziałam, że to Saul.
  - Cam, zaczekaj! - Dopadł mnie w końcu i zagrodziwszy mi drogę pochwycił w dłonie moją twarz. Wywróciłam oczami, po czym wbiłam w niego zirytowany wzrok. Dobrze wiedział o co tak naprawdę się złościłam. Powtarzałam mu to dzień w dzień, ale widocznie latało mu to koło chuja. - Cam, daj spokój. Po prostu mogliśmy zamknąć drzwi na klucz. - Ach no tak, nie pomyśleliśmy... Nasza wina.
  - To by zaczął do nich pukać - odparłam z ironią.
  - To byśmy go zignorowali.
 - Ta, cudownie jest się dymać, wiedząc, że jakiś typek stoi za drzwiami i tylko czeka żeby nam zacząć truć dupę. A raczej mi truć dupę - fuknęłam i odepchnąwszy go od siebie ruszyłam w dalszą drogę. Hudson oczywiście skakał koło mnie jak ten głupi i wciąż sklecał jakieś bezsensowne zdania. Halo, czy ktoś ma taśmę klejącą? Bo najchętniej zakleiłabym temu panu buzię.
Dwadzieścia minut później, kiedy ja wciąż się do niego nie odzywałam postanowił się wreszcie poddać. Wbił wzrok w czubki swoich trampek i milcząc przyciągnął mnie bliżej siebie.
   Okolica, w której się znajdowaliśmy była cudowna. Domek przy domku. Zewsząd zapach grillowanego mięsa i śmiech ludzi, którzy w piękne kalifornijskie wieczory urządzali imprezy w swoich zadbanych ogrodach.
  - Spójrz. - Zatrzymałam się w pewnej chwili i kiwnęłam głową na zajebiście piękny dom. - Nie chciałbyś w takim mieszkać?
  - Jasne, żebym chciał, ale...
 - Tak wiem, zespół. Jesteście jak nieodłączni bracia. Lepiej wam się pracuje kiedy jesteście razem. - Parodiowałam z sarkazmem jego wcześniejsze tłumaczenia.
  - To nie tak, ja...
  - Ale Slash! Ja się duszę w tej chacie! Gdyby to był jeszcze sam Izzy, Duff i Steven... Ale ci techniczni, ci wasi kolesie... Ich jest z dnia na dzień coraz więcej! Nie mogę po południu usadzić swojej dupy na kanapie, bo zawsze jakiś obcy typek musi na niej głośno chrapać! - Zdenerwowałam się. Musiałam w końcu z siebie wszystko wyrzucić.
  - Rozumiem cię, naprawdę, ale...
  - Dlaczego nie kupimy jakiegoś mieszkania? Przecież jeśli złożymy się na nie oboje to spokojnie nam starczy. Zobacz jak Julie i Axl sobie żyją. Mogą imprezować z nami w tym syfie, a później wracają do swojego mieszkania, gdzie żaden pieprzony Jake nie będzie im kurwa przeszkadzał! O co chodzi, Slash?! Dlaczego my tak nie możemy?! Powiedz mi w czym tkwi problem! - Podniosłam głos i wbiłam w niego wzrok pełen wyrzutów i rozżalenia.
Chłopak podniósł swój dotąd spuszczony łeb i przełykając ślinę odgarnął swoje niesforne kłaki z czoła.
  - Bo ja jestem spłukany... - Mruknął cicho.
  - Jak to spłukany? - wytrzeszczyłam oczy. Przez moją głowę momentalnie przeszedł czarny scenariusz, że Saul zadłużył się u jakiegoś dealera.
Hudson chwycił mnie za rękę i skręcając w prawo zaczął mnie prowadzić jakąś ścieżką wgłąb tej dzielnicy. Nie odzywając się posłusznie szłam za nim. W końcu zatrzymaliśmy się przy czymś, co miało być w przyszłości najprawdopodobniej domem. Brak dachu, brak okien... Ale jego wielkość robiła cholerne wrażenie.
  - No bo ja kupiłem nam dom - wymamrotał drapiąc się po głowie.
Stanęłam jak wryta, zamrugałam parokrotnie, po czym odwróciłam twarz w stronę chłopaka. Był jakby zmieszany, zawstydzony. Uciekał wzrokiem gdzie popadnie. 
  - Saul? - Gitarzysta zerknął na mnie pytająco. - Przepraszam cię... Nie miałam pojęcia.
  - Nie mogłaś mieć, to miała być niespodzianka. - Uśmiechnął się głupio. Na jego słowa momentalnie zmiękłam. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, ale i rosnącą miłością. Nie, nie dlatego, że byłam materialistką i zakochałam się w wizji mieszkania w ogromnym domu. Serce waliło mi raczej ze względu na to, że ktoś zrobił coś tak wielkiego z myślą o moim szczęściu. I że ktoś myślał o mnie bardzo poważnie. To nie było mieszkanie, z którego w każdej chwili można się wyprowadzić. To był do jasnej cholery dom. 
  - Nawet nie wiesz jak się cieszę. - Odparłam i nie zwlekając ani chwili dłużej wpiłam się w jego miękkie wargi.
  - Ale wiesz, że potrzeba jeszcze sporo czasu żebyśmy mogli w nim zamieszkać, nie? - Zapytał kiedy oderwaliśmy się od siebie i oparł swoje czoło o moje. Przytaknęłam delikatnie głową.
 - Dołożę się. - Dodałam bez zastanowienia i jeszcze raz zerknęłam na nasze przyszłe gniazdko. Ze szczęścia wybuchłam nagle niepohamowanym śmiechem. Obróciłam się wokół własnej osi i jeszcze raz rzuciłam na Mulata prawie go przy tym dusząc. 
Fakt, że w naszej obecnej siedzibie nie będę musiała spędzić wieczności poprawił mi nastrój do tego stopnia, że miałam w dupie Jake'a i całą resztę tych debili. Mogli mnie teraz wszyscy w nią pocałować! 
   Znakomity nastrój towarzyszył mi całą drogę powrotną i nie odklejałam się od Saula nawet na chwilę. Otwierając drzwi naszego nowego Hell House i wymijając się z pijanym McKaganem nadal tryskałam pozytywną energią. Dopiero widok w środku skutecznie ostudził moje emocje. Albo inaczej - radość zmieniła się w panikę. 
  - Odsuńcie się! - Krzyknęłam i podbiegając do ściany odepchnęłam do tyłu jakichś dwóch długowłosych chłopaków. To nie był pierwszy raz kiedy Stradlin przeholował z narkotykami. Tyle że za każdym razem bałam się tak samo. A może i bardziej. 
Kucnęłam przy chłopaku i odgarnęłam z jego bladej twarzy pasmo tłustych włosów. 
 - Izzy, idioto, co ty robisz? - Poklepałam go nerwowo po policzkach. 
- Trzeba wyciągnąć strzykawkę - rzucił Hudson i przesuwając mnie nieco w bok wyciągnął z jego ręki igłę. Ja w tym czasie szybko sprawdziłam puls. Wyczuwalny. Odetchnęłam z "ulgą". 
 - Przenieście go na kanapę... - wymamrotałam, na co chłopcy chwycili bruneta za nogi i ręce, po czym przenieśli go na sofę i przykryli kocem.
Mój poprzedni entuzjazm prysnął. Jak miałam ze spokojem i szczęściem zacząć nowy etap w swoim życiu kiedy wiedziałam, że inni byli obecnie w trakcie targania się na śmierć? Gdy słyszałam jak szefowie wytwórni gadali między sobą o tym, że niedługo któryś z nich na pewno wysiądzie chciało mi się płakać. 
     Osunęłam się po ścianie na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach. Siedziałam tak całą noc, sprawdzając co trochę czy Stradlin oddycha.  







~*~

Cześć czołem. Mamy kolejny rozdzialik. Szybkie tempo jak na mnie, nie? 
Ale do rzeczy... Wiem doskonale, że na razie nic specjalnego się nie dzieje,      że mogłoby być ciekawiej. Ale będzie, I promise. I to już niedługo.  


Buzi!



poniedziałek, 22 września 2014

Wake up... time to die! [1]






~Z perspektywy Julie~  


     Hej, czy posiadanie w sypialni czarnego sufitu i czarnych ścian jest w zupełności normalne? Obawiam się, że nie. Mimo wszystko im dłużej przebywałam w tym, mogłoby się rzec, depresyjnie urządzonym wnętrzu, tym bardziej zdawało mi się do niego przekonywać. Ostatnio lubiłam marnować godziny na leżeniu i wpatrywaniu się w sufit. Kiedy tylko byłam tu sama napawałam się ciszą i próbowałam zebrać myśli. Ale jeśli tylko miałam taką ochotę, mogłam nie myśleć wcale. Wyłączałam się. Nie musiałam zamykać oczu, bo przecież miałam... czarne ściany.
    Tego dnia kompletnie nie wiedziałam czego chcę. Na pewno nie było to leżenie z wzrokiem wbitym w czarny jak dupa sufit. 
Jeszcze wczoraj rano z całkiem dobrym humorem planowałam wybrać się na koncert chłopców w The Roxy. Gunsi raczej rzadko dawali teraz koncerty w lokalnych klubach, ale na specjalne życzenie właściciela, który był ich dobrym znajomym, postanowili zagrać. Pamięcią sięgnęłam do czasów sprzed dwóch lat kiedy chłopcy zabiegali o jakikolwiek występ w którymś z klubów. Dzisiaj to wszyscy zabiegali o nich. Wiedziałam, że dużo osiągną. I wiem, że osiągną jeszcze więcej. 
Potrafili skopać tyłek każdemu kto stanął na ich drodze. Nie liczyło się prawo czy jakieś zasady. Waliła ich kultura, chrzanili poprawne zachowanie. Swoją ordynarnością imponowali wielu ludziom, szczególnie gówniarzom. I nie dziwiłam im się. Mnie samą te sukinsyny intrygowały. Choć znałam ich ponad dwa lata i wiedziałam, że to w pewnym sensie tylko sieroty, niepotrafiące wykonać najprostszej czynności. Byli jak kapryśne bachory, które nic nie potrafi zadowolić. A mimo wszystko ich kochałam. Demoralizowałam się razem z nimi i było mi z tym najzwyczajniej w świecie dobrze. Przecież nikt mnie do niczego nie zmuszał, prawda?
      Podniosłam się z miękkiej pościeli i ruszyłam do kuchni, gdzie z lodówki wyciągnęłam puszkę piwa. Ze swoją zdobyczą udałam się do salonu. Delektując się gorzkim smakiem obecnie mojego ulubionego napoju skakałam po kanałach telewizyjnych. Nuda, nuda, nuda... Wreszcie zostawiłam na jakimś dennym serialu.  I tak nie mogłam znaleźć niczego ciekawszego. Niestety świat nie miał jeszcze okazji podziwiać Pameli Anderson w Baywatch.
     Kiedy byłam przy opróżnianiu trzeciej puszki zerknęłam mimowolnie na zegarek. Koncert trwał już dobre piętnaście minut. Tak, tak, liczyłam z dwudziestominutowym opóźnieniem. Szczerze powiedziawszy miałam dość patrzenia jak laska po raz setny zdradza swojego męża z pięćdziesiątym kochankiem, więc migiem wyłączyłam telewizor i poczłapałam do swojej szafy. Wyciągnęłam z niej jakąś kieckę, potargane rajstopy i dżinsową kurtkę. Przed lustrem też nie chciało mi się za długo ślęczeć. Zrobiłam więc makijaż na szybko, a włosy pozostawiłam w lekkim nieładzie artystycznym.




    Szpilki jak zwykle walały się gdzieś przy drzwiach. Rudy często się o nie potykał, za co oczywiście mi się obrywało. Wydzierał się na mnie za to praktycznie codziennie, a ja i tak wolałam robić mu na złość. 
Ale wczoraj to ja się wydzierałam. Miałam zwyczajnie dosyć tego, że kiedy miał zepsuty humor zawsze wyżywał się na mnie. Czepiał się wtedy każdej, nawet najmniejszej rzeczy. Istna paranoja.
Dlatego powiedziałam mu, że chcę odpocząć od jego kurewsko irytującej osoby i żeby najlepiej spierdalał. 
I spierdolił. 
Nie chcę myśleć u kogo nocował. Ważne, że mogłam chociaż odrobinę odpocząć. 
Dzisiaj też nie wrócił. Miałam to w sumie gdzieś.
      Gotowa wyszłam z mieszkania i zamykając jeszcze drzwi na klucz ruszyłam do windy. Dwanaście pięter w dół i byłam przy wyjściu. 
Dzielnica była całkiem ładna. Nie kręciło się tu tyle łachów ile na Sunset Strip, które bądź co bądź znajdowało się tylko parę przecznic stąd. Mijając się z pierwszą prostytutką od razu wiedziałam, że jestem już w tych stronach. Dzisiejszego wieczoru kręciło się tu naprawdę mnóstwo panien lekkiego obyczaju, ćpunów i pijanego towarzystwa. 
      Wyobraź sobie... 
Idziesz późnym wieczorem ulicą, oświetloną gdzieniegdzie przez latarnie. Odwracasz głowę w bok. Widzisz jak w jednej z uliczek pewien koleś pieprzy laskę pod ścianą. Odrzucający widok, nie? Po jej odgłosach nawet nie wiesz czy ma na to ochotę. Nie zatrzymujesz się przy nich. Idziesz dalej. Spoglądasz w drugą stronę. Pod jednym z klubów stoi grupka długowłosych facetów w towarzystwie seksownych panienek. Śmieją się, wymieniają sprośnymi żartami. Nawet nie zwracają uwagi na chłopaka, który leży bezwładnie obok nich pod ścianą. Przy nim strzykawki, na rękach zaciśnięty pasek. Ruszasz dalej. Drogę zastawia ci pijany koleś. Wyższy i silniejszy od ciebie. Chce wiadomego. Szarpiesz się z nim. Potem uciekasz. 
Welcome to the jungle, huh? 
Na mnie takie sytuacje nie robiły już żadnego większego wrażenia. Naprawdę. 
Bardziej skupiałam się teraz na swoich butach, które zaczęły mnie cholernie uwierać w stopy. Skarby, dlaczego mi to teraz robicie, ugh? Kiedy myślałam, że zaraz będę musiała leźć na boso moim oczom ukazał się wreszcie rozświetlony baner The Roxy. Muzyka dudniła już zresztą dobry kawałek stąd. 
Przed klubem ludzie, którzy nie mieli biletów próbowali zobaczyć coś przez okna bądź wykłócali się z jakimś łysym karkiem pilnującym wejścia. Ja zwinęłam pierwszy lepszy bilet z komody, więc weszłam do środka bez żadnego problemu. Nie miałam jednak zamiaru przeciskać się pod samą scenę. Usiadłam przy barze i zawoławszy barmana zamówiłam szklaneczkę Jima Beam'a.
Sącząc powoli alkohol, spoglądałam co trochę na scenę. Rose był w swoim żywiole, a publiczność zdawała się być nim zahipnotyzowana. Mógł robić z nimi co chce. 
Przy solówce Slasha sama mimowolnie przymknęłam oczy, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły cholernie przyjemne ciarki.
Nie przyznawałam się do tego, ale byłam kurewsko dumna z faktu, że jestem przyjaciółką tych utalentowanych, jakże pożądanych w Los Angeles i nie tylko skurwieli. 
      Pod koniec koncertu kiedy moja szklanka była już prawie pusta ruszyłam do łazienki. Wyciągnęłam z torebki szminkę i stając przed lustrem zaczęłam poprawiać nią usta.
  - Kelly, co ty taka otumaniona? 
Obok mnie stały dwie inne dziewczyny, z czego jedna rzeczywiście wyglądała jak po kopie lepszego towaru.
  - Otumaniona? Otumaniona? Kobieto, ja jestem zakochana! - Westchnęła głośno.
  - W tym wokaliście, tak?
 - On jest... Nie umiem tego opisać. On jest idealny! Gdybym miała takiego faceta robiłabym dla niego wszystko... Wszystko! - Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. 
Oburzone przyjaciółki zmierzyły mnie pogardliwym wzrokiem. 
Machnęłam tylko ręką i wyszłam czym prędzej z łazienki. Przy jednym stoliku udało mi się zauważyć Camille. Podeszłam do niej i nim zdążyła zorientować się, że właśnie koło niej usiadłam cmoknęłam ją na powitanie w policzek. Wtedy jakby się ocknęła i posłała mi ciepły uśmiech. Powędrowałam wzrokiem nieco dalej. Wokół Gunsów krążyło teraz pełno fanów, w tym wiele panienek. Saul nawet podpisywał się jednej na biuście. I wcale nie ukrywał zadowolenia. 
Westchnęłam teatralnie i objęłam przyjaciółkę jedną ręką.
  - Ile razy mam ci powtarzać, że on nawet nie pamięta ich imion? To tylko fanki.
  - Tylko fanki? - Tu wbiła we mnie podirytowany wzrok.
  - Tego nie da się przeskoczyć, wiesz o tym. To są pieprzone gwiazdy rocka. Ale jedna z tych pieprzonych gwiazd straciła dla ciebie głowę. - Puściłam do niej oczko, przez co na jej usta wkradł się uśmiech. 
W tym samym momencie do stolika podszedł Slash.
  - Klubowe koncerty mają jednak to coś - mruknął i z zadowoleniem przyklapnął obok szatynki.
  - Byliście genialni - rzuciła, po czym przytuliła się do, co tu kryć, całkowicie mokrego Hudsona.
Wzrokiem z powrotem podążyłam pod scenę. 
Uwaga, idzie pan idealny. 
Kroczy dumnie przez klub zarzucając przy tym swoimi włosami. Następnie klepie jedną z groupies w tyłek i uśmiecha się triumfalnie! W międzyczasie podpisuje jeszcze parę płyt i w końcu staje przede mną w całej swej okazałości! Czy teraz powinnam uklęknąć przed nim i oznajmić, że zrobiłabym dla niego wszystko?
  - Co, już się stęskniłaś? - Zagadnął posyłając mi przy tym wredny uśmieszek.
  - Pewnie. Nie mogłam z tej tęsknoty usiedzieć na tyłku. - Nie, nie, jaki tam sarkazm. Chłopak już nic nie mówiąc zamówił dwa drinki, z czego jeden postawił przede mną. No to... sięgnęłam po niego, bo dlaczego by nie? Pociągając słomką zerknęłam po chwili na Stradlina, który kompletnie przybity siedział w samym kącie. Za dobrze go znałam by nie wiedzieć, że w takich chwilach ma wręcz uczulenie na zbędne pierdolenie typu 'będzie dobrze', 'jeszcze ci się ułoży'. Jego pociechą były teraz narkotyki. Ta, ponownie wrócił do nałogu. Było mi go żal, ale co ja mogłam? 
  - Chcesz jeszcze? - Axl kiwnął głową na moją pustą szklankę. Pokiwałam przecząco głową. Czułam się już wystarczająco beznadziejnie. Tyle razy powtarzałam sobie żeby nie mieszać alkoholu. A robiłam to zawsze. Moja głowa zrobiła się dziwnie ociężała i zachciało mi się spać. Zerknęłam na rudzielca, który od czasu do czasu stukał paznokciami o blat stołu.
  - Wracam do domu - wymamrotałam przechodząc okrakiem przez jego nogi. Chłopak chwycił za swoją ramoneskę i ruszył za mną. Miałam cichą nadzieję, że dziś już nie będzie mu się chciało na mnie wydzierać. 
      Przez ponad połowę drogi nie odezwał się ani jednym słowem. Ale to była przyjemna cisza, nie odczuwałam żadnego napięcia między nami.
  - Wiesz co, Rose - Zaczęłam nie zważając na to, że plącze mi się język. - Jesteś głupim chujem.
 - A ty głupią pizdą - odparł wzruszając bezradnie ramionami. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam w oburzeniu buzię.
  - Nienawidzę cię - fuknęłam szturchając go łokciem w żebra.
 - Miłość i nienawiść zawsze idą ze sobą w parze - odpowiedział ze stoickim spokojem i objął mnie ręką w pasie. Zastanawiając się nad jego słowami oparłam zmęczona głowę o jego ramię. 
      Gdy znaleźliśmy się już w naszym mieszkaniu zrzuciłam szybko szpilki z nóg i powędrowałam do kuchni po wodę i jakieś tabletki.
 - Kurwa, szlak mnie znowu trafi! - Zaśmiałam się słysząc huk. - Wyrzucę te pierdolone buty przez okno, rozumiesz?! - Podszedł do mnie z moimi cudeńkami w dłoni i wymachując nimi przed moim nosem posłał mi mordercze spojrzenie. Przejechałam dłonią po jego czerwonym ze złości policzku i uniosłam jeden kącik ust do góry.
  - Wiesz co? - Westchnęłam. - Chodź się lepiej pieprzyć.

Uspokoił się od razu. 



~*~

Bang! Wróciłam! 
Z pierwszym rozdziałem nowego opowiadania, które PRZYPOMINAM - jest kontynuacją poprzedniego. 
Pewnie jego długość Was raczej nie powala, ale myślę, że zdążę się jeszcze rozkręcić. Choć nie powiem... Krótkie rozdziały pisze się i szybciej, i łatwiej. Whatever. 
Fajerwerek nie ma, WIEM. 
Ale nawet mi chyba na tym nie zależało. Nie umiałam napisać tego rozdziału inaczej. Ale nie zniechęcajcie się, obiecuję, że nie będzie nudno. 
Dodam, że w tym opowiadaniu będę się skupiać głównie na naszych dwóch bohaterkach. Ale luz blues, innych też tu nie zabraknie. Zresztą... na co to zbędne pierdolenie? Pożyjecie, zobaczycie. 
Daaalej... Wygląd bloga. O udręko, ile ja przy nim mieszałam. 
Ale w końcu udało mi się coś wykombinować. I tutaj należą się ogromne podziękowania cudownej Chelle za wykonanie nagłówka.
 I wpadać na jej blogi, bo laska pisze genialnie! 
No to ten, na dziś chyba tyle. 


Buzi!