wtorek, 28 stycznia 2014

Welcome to the Sunset Strip - część 38







Julia:


         Czując jak coś liże mnie po twarzy, podniosłam leniwie powieki i pierwsze co zobaczyłam to kochaną mordkę Eddiego. Podrapałam go kilka razy za uszkiem, po czym odkładając go na boczne siedzenie otworzyłam drzwiczki i wyszłam z samochodu. Plecy napierniczały mnie równo, ale wystarczyło przeciągnięcie się i znów czułam się jak nowo narodzona. Dodatkowo, patrząc na wielką kulę światła, która znajdowała się już dosyć wysoko na niebie zaczęłam się po prostu uśmiechać. W końcu mamy nowy, pogodny dzień, czego chcieć więcej?
Dziwne, że mój nastrój potrafi się tak szybko zmieniać, ale kto by się teraz nad tym zastanawiał. Zawołałam mopsika i razem okrążając całą ruderę, weszliśmy do środka. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to klęcząca przed szafką Kamila, która wszystko z niej wyrzucała na ziemię.
  - Hej, co robisz? - zapytałam, chwytając za jabłko i wskakując na blat kuchenny.
  - Za chwilę muszę szykować się na spotkanie w sprawie pracy, a mam cholernego kaca! - darła się.
  - Jak ma się słabą główkę, to się nie pije. - Uśmiechnęłam się ironicznie, a ta rzuciła w moją stronę mordercze spojrzenie. Okeeej, już nic nie mówię! - Co do tabletek, stoją na półce. - Wskazałam głową, a ta gwałtownie sięgnęła po pudełeczko i wyciągając z niej dwie pastylki połknęła je popijając wodą z kranu.
  - Slash wczoraj pierdolił coś o zmianach, że czas za szybko leci i bla, bla, bla. Musiał się chłopak odstresować to mu towarzyszyłam, nie? - Wzruszyła ramionami, po czym zaczęła zakładać buty. - Dobrze wyglądam? Muszę zrobić dobre wrażenie. - Westchnęła i okręciła się wokół własnej osi.
  - Wyglądasz ślicznie - odparłam zgodnie z prawdą, a ta całując mnie jeszcze w policzek wyszła szybko z domu.
Już miałam zeskoczyć z blatu i skorzystać z wolnej kanapy i telewizora, ale po chwili w kuchni zjawiła się nowa znajomość Axla, więc postanowiłam zostać...
  - Gdzie macie kawę? - spytała i wbiła we mnie wyczekujące spojrzenie. Bo dobre powitanie to podstawa!
 - Obawiam się, że już nie mamy. W lodówce jest sok jak chcesz - odpowiedziałam i ponownie wgryzając się w jabłko mierzyłam ją wzrokiem. 
Podczas gdy ona mamrocząc coś pod nosem grzebała w naszej lodówce do pomieszczenia wpadł tym razem Rose. 
Z początku stanął w progu i zerknął na mnie jakby chciał sprawdzić moją reakcję. Nie wiem czego ten pan oczekiwał, ale mnie cała ta sytuacja ani trochę nie ruszała. To znaczy... Byłam cholernie zazdrosna, ale nikt nie musi o tym wiedzieć, nie? Jak to mówią, do wszystkiego da się przywyknąć. Jedyne co mi przeszkadzało to ta cisza. Nie zastanawiając się długo włączyłam radio i słysząc nieskazitelnie czysty głos Georga Michaela w utworze 'Wake Me Up Before You Go-Go' szybko je podgłosiłam i mimowolnie zaczęłam wymachiwać nogami.
  - Jestem głodna - odezwała się marudnym głosem i odwracając się w naszą stronę  oparła dłonie na biodrach. Jak tak patrzę na dupę tej laski to myślę, że lepiej byłoby się jednak troszkę pogłodzić. Dość! Nie bądź uszczypliwym człowiekiem, Julia. Nikt nie jest idealny.
  - Nie obrażę się jeśli zrobisz zakupy - odpowiedział Rudy, na co ta wywróciła oczami.
  - Czyli nie doczekam się śniadania? Myślę, że należy mi się po dzisiejszej nocy. Sam mówiłeś, że jestem dobra i znam świetne sztuczki. Pamiętasz jak...
  - Mam dobrą pamięć, nie musisz mi zdawać relacji. - Przerwał jej, po czym siadając przy stoliku zaczął bawić się pustą butelką.
  - Mhm. To ja już będę lecieć - powiedziała i wzdychając głośno zerknęła na Axla.
  - Okej.
  - Nie chcesz żebym została dłużej? - Ciągnęła dalej. 
 - A po jakiego chuja? Wyruchałem cię, więc możesz już spierdalać. - Dobra, to już było chamskie. Przez moment zrobiło mi się jej nawet żal, ale potem złapałam się na tym, że jestem zadowolona z jego odpowiedzi. Panienka stała jeszcze chwilę jak ten kołek, po czym zaciskając mocno szczękę, ubrała się i z trzaskiem drzwi wyszła z domu.
  - Swoją drogą, też jestem głodny.
  - Co proponujesz? - spytałam od niechcenia.
  - Możemy napaść na cukierniczy i wpierdolić rogaliki. 
  - Jestem za. - Zeskoczyłam z blatu i chwyciwszy za ramoneski również opuściliśmy ruderę.







Kamila:


        Stałam pod tym wieżowcem już dobre piętnaście minut i chodząc w kółko obgryzałam co trochę paznokcie. Cholera, dziewczyno! Przecież masz już tą pracę to czym się zamartwiasz? A no tym, że palniesz coś głupiego i pierwsze wrażenie będzie jedną wielką klęską. Dobra, koniec stresowania się. Wdech... Wydech... Wdech... Wydech... 
W gadce podobno idzie mi nieźle, więc jakoś sobie poradzę. Wdech... Wydech... Wdech... Dobra, wchodzę kurwa!
Pierwsze co zobaczyłam to całkiem mile wyglądająca recepcjonistka siedząca za masywnym biurkiem. Jej serdeczny uśmiech skierowany w moją stronę dodał mi nieco otuchy, toteż szybko skierowałam się w jej stronę.
  - Dzień dobry. Ja do Rolling Stone Magazine, byłam umówiona - zaczęłam niepewnie.
  - Dziesiąte piętro, winda na lewo - odpowiedziała uprzejmie, a ja skinąwszy głową ruszyłam do windy i nacisnęłam odpowiedni guzik. Kiedy znalazłam się już na właściwym piętrze zaczęło się łażenie długim korytarzem i spoglądanie na plakietki przyczepione do drzwi. Wreszcie dostrzegłam napis: 'Redaktor Naczelny', więc zapukałam.
  - Proszę. - Usłyszałam w odpowiedzi męski, lekko zachrypnięty głos, więc nacisnęłam na klamkę i nieśmiało weszłam do środka.
  - Ym... Dzień dobry. Ja w sprawie tego, e, no... konkursu fotograficznego. - Nie mogłaś sklecić bardziej sensownego zdania?
  - Pani Camille? Proszę sobie usiąść - powiedział mężczyzna, a ja usiadłam na krzesełku zaraz naprzeciwko jego biurka. No to może wypadałoby mu się tak teraz przyjrzeć? Na oko... 35 lat. Wysoki, postawny. Krótko ścięte ciemne włosy, lekki zarost. Błękitne tęczówki. Cholera, przystojny.
Rozsiadł się wygodnie w swoim skórzanym fotelu i unosząc jeden kącik ust do góry wbił wzrok w moją twarz. Może się pan łaskawie odezwać? Robi mi się dziwnie.
  - Nazywam się Jason Brown i jak już pewnie zdążyła się pani zorientować jestem tu redaktorem naczelnym. A właśnie. - Zatrzymał się na chwilę i zerknął na mnie z uśmiechem. - Może przejdźmy na ty? Oczywiście jeśli pani to nie przeszkadza.
  - Ani trochę. - Uniosłam kąciki ust do góry, a on momentalnie wstał i podał mi swoją dłoń, którą szybko uścisnęłam.
  - W takim razie, Jason. Może omówimy jakieś... szczegóły?
  - Tak, tak. Startujemy od początku. Najpierw będziesz pracować z jedną z naszych reporterek i będziesz robiła zdjęcia do jej artykułów. Zresztą, Lauren będziesz miała okazję poznać jutro. Chcę abyś zaczęła jak najwcześniej.
  - Rozumiem - odpowiedziałam krótko. Później zaczęło się podpisywanie jakichś papierków, omówienie zarobków i tak dalej, wiadomo. 
  - A właśnie. Powiedz mi, jakim sposobem udało ci się zrobić zdjęcia chłopakom z Metalliki i tym nowym łebkom z Guns N' Roses? - zapytał obdarzając mnie ciekawskim spojrzeniem.
  - Tak się składa, że z tymi łebkami mieszkam pod jednym dachem. Gitarzysta z charakterystycznym buszem na głowie jest moim chłopakiem, a Metallikę poznałam dzięki nim - odpowiedziałam bez żadnego zająknięcia się. Chyba można powiedzieć, że powoli zaczęłam odzyskiwać pewność siebie.
  - W takim razie, dobrze się składa. Może nie będzie problemów z sesjami. Zmartwił mnie nieco jeden fakt - powiedział bardzo poważnym tonem. Cholera, ale co może być nie tak? Koleś nie stresuj mnie. Ja muszę mieć tą pracę!
  - J.. Jaki? - wydukałam przejęta.
  - A taki, że jesteś zajęta i pewnie nie będę mógł cię zabrać na żadną kolację. - Westchnął, a ja momentalnie oblałam się rumieńcem. Wymamrotałam jeszcze pod nosem jakieś pożegnanie i umawiając się na następny dzień wyszłam pospiesznie z jego gabinetu. 







Izzy:



  - Czy mogę wykonać telefon? - zapytałem grubego babska rozwiązującego chwilowo krzyżówki. Nic. Ignorancja. Jasne. Po co odpowiedzieć? Przecież są ważniejsze rzeczy. Ja wiem. Nikt nigdy nie zwraca zbytnio na mnie uwagi, ale trochę szacunku do człowieka się należy, co?
  - Basista zespołu Aerosmith. Matko boska, co to za pytanie... - wymamrotała pod nosem.
  - Hamilton - rzuciłem szybko, na co kobieta wreszcie uniosła głowę i raczyła na mnie zerknąć. Potem jeszcze policzyła kratki i wpisując w puste miejsce owe nazwisko uśmiechnęła się do mnie szeroko.
  - Co chciałeś młody człowieku? - Och, a cóż to za miły ton?
  - Zadzwonić chciałem.
  - Niby do kogo? - Czy to powinno ją w ogóle interesować? Zero prywatności, zero...
  - Do przyjaciela.
  - Dobrze, masz pięć minut - powiedziała, a ja szybko podszedłem do telefonu i wykręcając numer do naszej rezydencji chwyciłem za słuchawkę i zakryłem ją nieco dłonią. Po kilku sygnałach...
  - Dzień - kurwa - dobry. A może zły? Bo dla mnie dobry!
  - Cześć Steven.
  - O, Izzy. Witaj przyjacielu. Jak tam w domu dla czubków?
  - Jestem na odwyku, a nie w psychiatryku.
  - Jeden chuj.
  - Dobra, widzę, że nie pogadamy. Masz gdzieś pod ręką Hudsona?
 - No jest. E, Slash! Stradlin do ciebie! - wrzasnął tak, że musiałem odsunąć słuchawkę od ucha. Babsztyl zerknął na mnie podejrzliwie.
  - Halo?
  - No cześć bracie. Słuchaj... Mam do ciebie sprawę. Bo wiesz, zapomniałem wziąć ze sobą tych... no... szczęśliwych skarpetek. - Wymyśliłem coś na poczekaniu. W końcu cały czas byłem obserwowany. - Mógłbyś mi je przynieść? Są w trzeciej szufladzie od góry.
  - A szczęśliwe majtki gdzie trzymasz?
  - W łazience za szafką.
 - Okej, wpadnę za jakiś czas - wymamrotał, a ja szybko się rozłączyłem. Podziękowałem jeszcze tamtej babce i z powrotem wróciłem do mojego pokoju. Położyłem się na swoim łóżku i krzyżując ręce za głową patrzyłem się tępo w sufit. Nie zgadniecie kto przerwał tą cudowną ciszę... Tak, Fletcher. Kto by się spodziewał, nie?
  - Co ty robisz? - zapytałem odwracając głowę w jego stronę.
  - Rapuję, nie słychać? Zawsze chciałem zostać raperem. Pamiętam jak byłem małym chłopcem i dostałem swoje pierwsze kieszonkowe. Od razu założyłem skarbonkę i wrzucałem tam wszystkie monety. Wiesz na co zbierałem? Na dresy. Były takie jedne na wystawie sklepowej... Wszyscy chcieli je posiadać. Kto miał taki dres, miał szacunek na dzielni. Wiesz, wychowałem się w jednej z kamienic pośród ciemnych uliczek. Zbieraliśmy się tam wszyscy i wiesz, solówki i tak dalej... Świetne wspomnienia. - Westchnął. - Ale wracając, zbierałem tak tą kasę...
  - Fletcher. - Przerwałem mu.
  - Tak?
 - Gówno mnie obchodzą twoje dresy - odburknąłem i z powrotem powróciłem do oglądania sufitu. Mój lokator chyba przyjął to na klatę, bo mimo łzy, która zakręciła się w jego oku nic a nic się już nie odezwał. Cóż.






Slash:



  - Steven, idziesz ze mną odwiedzić Izziego? - zapytałem szukając w międzyczasie kruchej blondynki w bieliźnie Stradlina. 'O, tu cię mam' - uśmiechnąłem się sam do siebie wyciągając z jego bokserek mały woreczek z białym proszkiem. Jeszcze tylko znalezienie w łazience hery i można iść. 
  - Okej, idę - odpowiedział Popcorn i chyba poszedł zakładać buty. Na szczęście strzykawki znalazłem bardzo szybko, więc po kilku minutach znajdowaliśmy się już poza domem.
  - Saul? A czy on przypadkiem nie jest na odwyku? - Spostrzegawczy! 
 - No jest. Dlatego my, jako jego przyjaciele, musimy mu co nieco dostarczyć - wytłumaczyłem powoli, tak jak tłumaczy się dziecku i odgarnąłem loki z czoła.
  - A... no tak. Ale wiesz, ja myślę, że bardziej byśmy mu pomogli nie zanosząc mu tego. 
  - Steven, dajże spokój. Koleś tam zwariuje - powiedziałem i na tym temat się skończył. 
Po jakimś czasie wreszcie doszliśmy do odpowiedniego budynku. 
  - A wpuszczą nas tu w ogóle? - W odpowiedzi pokręciłem tylko głową i poszedłem na tyły. Izzy siedział na jakiejś ławce i widząc nas szybko podbiegł do bramy.
  - Jezu, nareszcie. - Odetchnął z ulgą, a ja podałem mu woreczek i dwie strzykawki, które od razu włożył do gaci. Swoją drogą... Całkiem dobrze wygląda. Może Popcorn miał rację? Może nie powinienem... Ale prosił mnie o to. Też byłem kilka razy na głodzie, więc wiem co chłopak przeżywa. A taka dawka chyba nie będzie zbytnio szkodliwa. W końcu to Izzy.  
  - A tak w ogóle... Nie sprawdzają was? Żadnego siusiania w kubeczek? - Parsknąłem śmiechem.
  - Koleś z mojego pokoju się wysika za mnie i po sprawie - odparł i wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenie. Nagle z budynku rozległ się jakby... dzwonek? 
  - Oho, obiadek. - Wywrócił oczami i machając nam jeszcze na pożegnanie poszedł w kierunku drzwi. Palnąłem w łeb Adlera, który jak zahipnotyzowany patrzył na jakąś nastolatkę wyglądającą niczym zombie i kiedy wreszcie się otrząsnął ruszyliśmy przed siebie. 
Między nami rozpoczęła się gadka o narkotykach i tym całym odwyku. Oboje stwierdziliśmy, że żadne z nas nie chce tam trafić. Co dziwne, Steven jeszcze nigdy nie walił heroiny. I uznał, że nie ma zamiaru sięgać po to gówno. Myślę, że z czasem szybko mu się odmieni. Heroina... Heroina jest cudownym wynalazkiem! Po niczym nie mam takiego odlotu jak po niej. Może wbijanie igły w żyłę nie należy do moich ulubionych czynności, ale ta faza... Piękna sprawa. Najgorsze jest to, że tak łatwo popaść w jej przypadku w uzależnienie. I chyba nawet jestem na to dobrym przykładem. Chociaż, ostatnio wcale tak dużo nie biorę. Nie mam nawet takiej potrzeby. O, właśnie idzie powód, dla którego nie muszę paprać się z tym gównem.
  - Camille! - zawołałem widząc jak moja dziewczyna zapierdala na szpilkach po drugiej stronie jezdni. Szatynka odwróciła się w naszą stronę i rozglądając się jeszcze po ulicy szybko do nas podbiegła. 
  - Adler, może idź na dziwki? - Czyli inaczej mówiąc, jesteś tu przyjacielu zbędny. 
  - Kiedy mi się nie chce w tym momencie ruchać? - odpowiedział pytaniem na pytanie robiąc dziwną minę. 
  - To niech ci się zachce - odburknąłem i popchnąłem go w stronę Rainbow, przy którym obecnie się znajdowaliśmy. 
Gdy dziewczyna znalazła się już koło mnie, przyciągnąłem ją bliżej siebie za biodra i robiąc z ust dzióbek cmoknąłem ją w nos. 
  - I jak tam?
 - A wszystko dobrze. Myślę, że będę zadowolona z tej pracy. Zresztą, od jutra zaczynam. - Uśmiechnęła się ukazując mi szereg białych zębów. Nie wiem czemu, ale zawsze jak widzę ją szczęśliwą to choćbym był w najgorszym dołku robi mi się lepiej. Ja pierdolę, Hudson. Pierdolisz niczym Romeo. Przestań. 
  - A wy co robiliście? - spytała. 
  - Wyszliśmy pospacerować. Wracamy już do domu czy gdzieś idziemy? 
  - Mam ochotę na zimnego drinka. - Zrobiła maślane oczy. Mówisz i masz, skarbie. Szperając jeszcze w kieszeni od dżinsów wyciągnąłem wszystkie pieniądze i z zadowoleniem stwierdziłem, że starczy i na drinka, i na szklaneczkę Danielsa. Objąłem więc Camille w talii i ruszyliśmy do Troubadour. 
Kiedy dotarliśmy na miejsce byliśmy spoceni i zdyszani, dlatego odetchnęliśmy z ulgą widząc wolny stolik. Szybko złożyliśmy zamówienie u cycatej kelnereczki i po chwili przyssałem się do whisky. 
  - Saul?
  - Hm?
  - Ale dzisiaj się nie upijajmy do nieprzytomności. Mam dość kaca. - Skrzywiła się. Przytaknąłem tylko głową. Wiadomo, że się upiję, ale co będę ją przedwcześnie denerwował? 
  - Zaraz wracam. Chyba warto by się stąd wreszcie zwolnić - mruknęła dziewczyna i wstając od stolika skierowała się w kierunku lady.  
Ja natomiast zdałem sobie sprawę, że ja dawno nie byłem w stanie zupełnej trzeźwości. Uniosłem nieco głowę do góry i próbowałem sobie przypomnieć dzień, w którym nic nie piłem, ale... za chuja nie mogłem. Nevermind. 






Axl:


        Po długim spalaniu kalorii w formie spaceru udaliśmy się wreszcie do Hell House. Humor dopisywał i mi, i Julie co spowodowało, że co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Byliśmy już na naszej uliczce, kiedy nagle spostrzegliśmy przy drzwiach jakąś młodą kobietę ubraną w obcisłą szarą spódniczkę i żakiet tego samego koloru. Niezła, niezła... Chodziła z niespokojną miną w tą i z powrotem co chwila zerkając na drzwi.
  - Kolejna twoja znajoma? To ja nie będę przeszkadzać, przejdę się jeszcze - mruknęła blondynka i już miała się oddalić, kiedy szybko chwyciłem ją za rękę. 
  - Pierwszy raz widzę tę kobietę na oczy. Chodź. - Westchnąłem i pociągnąłem ją do naszej rudery.
  - Przepraszam, pani do kogo? - zapytałem i zmierzyłem ją wzrokiem. No na typową laskę z klubu nie wyglądała. Przeciwnie. I jeszcze ta teczka? Kobieta nieco zmieszana poprawiła włosy i podeszła bliżej.
  - Nazywam się Emily Guillard i jestem przedstawicielką wytwórni płytowej Chrysalis Records. Chciałabym przedstawić zespołowi pewną ofertę. - No, no. Nareszcie jakieś zainteresowanie. 
  - Proszę - rzuciłem i otwierając drzwi przepuściłem dziewczyny do środka. Julie szybko zmyła się do sypialni, a ja odgarniając nerwowo puszki i inne gówna z kanapy zrobiłem Emily miejsce. Kobieta wyciągnęła jakieś kartki i zaczęła nerwowo omawiać ze mną szczegóły. Szczerze? Trochę gówniane. A już z pewnością gorsze niż te, które przedstawił nam Tom. Już miałem się coś odezwać, kiedy do Hell House wpadł Slash przytrzymywany przez zdyszaną Camille. Nawet wieczoru jeszcze nie ma, a skurczybyk już pijany. Rozejrzał się po całym pomieszczeniu, a kiedy dostrzegł Guillard uśmiechnął się cwaniacko, zataczającym krokiem podszedł do nas i walnął się obok niej. A jego dziewczynie chyba było już wszystko obojętne. Rzuciła tylko szybkie 'Dzień dobry' i gdzieś się zmyła. 
  - A kogo my tu mamy? - wybełkotał Hudson i świdrującym wzrokiem zmierzył wystraszoną kobietę. Swoją drogą, cholernie bawi mnie to stworzenie. Podejrzewam, że jakbym ją teraz dotknął to zwiałaby stąd w kilka sekund. Kilkoma zdaniami opowiedziała Slashowi w jakim celu się tu zjawiła, a ten kiwając głową w geście "zrozumienia" zerknął tym razem na mnie.
  - I co rudy przyjacielu? Podpiszemy umowę z tą miłą panią? - zapytał, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem. Ja pierdolę, ona zaraz na zawał zejdzie. 
  - Ale my chyba otrzymaliśmy już lepszą ofertę. - Zrobiłem udawaną smutną minę.
  - Ale... no... - jąkała się. Dobra... Poznęcam się trochę nad nią. 
Z dezaprobatą zacząłem spoglądać na jej nogi, a potem piersi. Z cwaniackim uśmiechem rozbierałem ją wzrokiem, a widząc jak zniesmaczona przełyka ślinę ponownie wbiłem wzrok w jej biust. 
  - To może tak... Jeśli przejdziesz się nago wzdłuż Sunset Boulevard od twojego biura do Tower Records, podpiszemy z tobą umowę - zaproponowałem odgarniając włosy do tyłu, na co ta zrobiła oburzoną minę. 
  - Czy to jest jakiś żart? - zapytała nieco drżącym głosem. Tylko się nie popłacz lala. 
  - Nie. I pamiętaj, masz czas do piątku laleczko. - Puściłem do niej oczko, a tamta unosząc dumnie głowę do góry wyszła z rudery. 
Oboje z Saulem parsknęliśmy śmiechem. 
  - Axl? 
  - No?
  - A jak ona to serio zrobi?
Ekhem. Chyba muszę wykonać jeden telefon. Pierwszy sygnał... Drugi sygnał... Trzeci sygnał...
  - Zutaut... Chyba zrobiłem coś głupiego. 









Duff:


         Dobra, emocje mi chyba całkowicie opadły. Nie potrafię gniewać się na tą laskę. 
Lucy jakby czytając mi w myślach uśmiechnęła się do mnie przepraszająco, po czym wtuliła swoją blond główkę w mój tors. Przejechałem wewnętrzną stroną kciuka po jej rumianym policzku, po czym nakryłem kołdrą jej ciało. Przy niej staję się jakiś taki... delikatny? Subtelny? Dziwne, nawet bardzo. Zresztą, nieważne. Cały dzień w łóżku... To lubię. 
  - Misiu... Zrób mi kawy - mruknęła cicho. 
  - Nie chce mi się - odparłem szybko poprawiając poduszkę. 
 - Mam ci przypomnieć dzięki komu nie spędziłeś nocy w tej waszej zapchlonej ruderze? - Uraczyła mnie wrednym uśmieszkiem, po czym wskazała głową na kuchnię. 
  - Dobra, już wstaję - prychnąłem, ale posłusznie udałem się do pomieszczenia obok i wstawiłem wodę. Czekając na charakterystyczny dźwięk czajnika włączyłem radio i opierając się o parapet przeczesałem palcami swoje kołtuny. Akurat zaczęło lecieć 'Purple Rain', więc podśpiewywałem sobie teraz wraz z Princem. Po chwili dołączyła do mnie Lu i razem kołysaliśmy się w rytm muzyki. 
  - Wiesz, że twoja rozmowa, a raczej wymiana zdań z Axlem nieco mnie zabolała? - zapytałem spuszczając głowę w dół, tak abym mógł spojrzeć prosto w jej oczy. 
  - Byłam pijana - powiedziała cicho i odsunęła się ode mnie. 
  - Ale to nie zmienia faktu, że powiedziałaś prawdę, no nie? 
  - Duff, ja... - zająknęła się, po czym oparła się plecami o blat. Zalałem szybko kawę i odstawiając parujące kubki na stół podszedłem do niej i chwyciłem delikatnie za ramiona. - Mam słabość do mężczyzn. Bałam... boję się, że mogłabym cię kiedyś zdradzić, dlatego wolę związek otwarty. 
  - Okej, rozumiem, ty wolisz. Ale myślałaś może kiedyś o tym co ja wolę? - Poczułem, że chyba czas najwyższy wydusić z siebie wszystko co mnie gryzie. Na czymś trzeba te relacje  wybudować, nie? I na pewno nie może być to ciągłe przytakiwanie głową. 
  - Oczywiście, że liczy. Tylko, że... Myślałam, że tobie, facetowi, ten pomysł się spodoba. 
  - Kiedy ja jeśli kocham już jakąś osobę to nie mam zamiaru interesować się innymi. Na prawdę gdybym teraz oznajmił ci, że idę bzykać jakąś laskę nie miałabyś mi ani trochę za złe? Wybacz, ale to już podchodzi pod obojętność.  
  - Duff... Daj mi trochę czasu, dobrze? Ja postaram się zmienić dla ciebie. Nie obiecuję, bo nigdy nie byłam w tym najlepsza, ale... Będę się starać - szepnęła i czule musnęła moje wargi. Cholera, kompletnie nie wiem co o tym myśleć. Nie wiem czy ona w ogóle wierzy w to co mówi? Może wcale nie ma zamiaru się zmieniać? Może mówi to co chcę usłyszeć tylko po to, żebym przestał truć jej dupę? - Duffy... - Przygryzła wargę i pocałowała mnie tym razem zachłanniej. Nie miałem ochoty dłużej się nad tym zastanawiać. Chwyciłem ją w talii i sadzając na blacie zacząłem jeździć dłońmi pod jej koszulką.  
  - A kawa? - spytała w przerwie na pocałunki.
  - Zimna też dobra - wymamrotałem i powróciłem do wcześniejszej czynności. 








Julia:

        Leżenie plackiem w sypialni nie było moim szczytem marzeń, toteż podparłam się na łokciach i zwróciłam do ślęczącej teraz nad gitarą przyjaciółki:
  - Chodźmy do klubu. Muszę korzystać z tego, że przez dwa dni mam wolne, a przyznaj, że dawno nigdzie obie nie byłyśmy. 
Szatynka od razu odłożyła klasyka na bok i podniosła się z ziemi. 
  - Racja. Chodźmy. - Wyszczerzyła się. 
  - Chwila, ty jakoś wyglądasz, a ja... - Zerknęłam na swój przyduży t-shirt i zwykłe spodenki. Przyjaciółka podeszła do naszej komody i po kilku sekundach rzuciła we mnie małą czarną. Zwlekłam się więc z łóżka i chwytając za sukienkę poszłam do łazienki. Standardowo czarny tusz do rzęs, trochę cieni, no i czerwona szminka. Włosy ułożyły mi się akurat w ładne fale, więc nie zamierzałam ich ruszać. Obie z Kamilą zarzuciłyśmy jeszcze szpilki i w świetnych humorach ruszyłyśmy do...
  - To gdzie teraz?
  - Cathouse. - Postanowiłam. 
Szłyśmy więc oświetlonymi uliczkami Los Angeles, co trochę spotykając się z komplementami od płci przeciwnej. Niekoniecznie grzecznymi.
Droga dłużyła się niesamowicie, ale w końcu dotarłyśmy do odpowiedniego klubu. W sumie, za rzadko tu bywamy. A klimat jest całkiem niezły. Tak czy inaczej usiadłyśmy przy barze i na dobry początek zamówiłyśmy po kieliszku wódki. Barman przypominający urodą Hiszpana nalał nam do kieliszków magicznego eliksiru i posyłając łobuzerski uśmieszek zaczął z powrotem wycierać kufle. A my długo się nie zastanawiając przechyliłyśmy je i jednym łykiem opróżniłyśmy szkło. 
  - Mocne - stęknęłam wykrzywiając twarz, a Kamila przytaknęła głową. 
  - No dobra. Rozgrzewkę mamy za sobą. Skarbie, nalej nam whisky! 




Dwie godziny później...




  - Kamila, nie wygłupiaj się. Wstawaj... - Westchnęłam, kiedy moja przyjaciółka znalazła się na podłodze. Tak szczerze mówiąc byłam teraz zainteresowana czym innym. A raczej kim innym. Sącząc przez słomkę któregoś już z kolei drinka spoglądałam co trochę na długowłosego bruneta w czarnej skórze. Jezu... Jaki on przystojny. I chwila, czy on tu podchodzi?! 
  - Można się dosiąść? - odezwał się seksownym głosem, a ja uśmiechając się pijacko przytaknęłam głową. 
  - Bierzemy taksówkę! - zawołała szatynka, na co zdziwiony brunet wychylił się za mnie. Kamila była właśnie w trakcie podnoszenia się. 
  - Idź sama. Ja tu jeszcze zostanę - mruknęłam. Dziewczyna tylko machnęła ręką i wręcz biegnąc do wyjścia, jak gdyby w obawie, że zaraz znowu wyląduje na ziemi, opuściła klub. Chłopak przez jakiś czas obserwował każdy mój gest, po czym zamówił dla mnie drinka. W tym momencie zorientowałam się, że nadal sączę przez słomkę mimo, że szklanka jest pusta. Geniusz. 
  - Jak ci na imię?
  - Julie. A tobie?
  - Ryan. Powiedz... długo już tu siedzisz? 
  - Wystarczająco długo, żeby być schlaną w trzy dupy. Przecież wiem po co zadajesz te pytania. - Wbiłam w niego wzrok, po czym zaśmiałam się krótko. 
  - W takim razie nie będę owijał w bawełnę. Chciałabyś się zabawić? - wymruczał mi do ucha, aż poczułam gęsią skórkę. I teraz pewnie każdy uzna mnie za łatwą laskę. Ba, na pewno. Tyle, że ja wiedziałam co robię. Ja tego najzwyczajniej w świecie chciałam. Dlaczego każdą noc mam spędzać sama? Może czas wreszcie zacząć żyć tym całym 'Sex, Drugs and Rock n' roll'? Przecież nic mnie nie powstrzymuje. Nie muszę być cały czas dziewczyną z zasadami. 
Zresztą, w dupie mam co kto o mnie pomyśli. To moje życie, moje decyzje i moje pieprzone zachowanie.
Uhm... desperacja poziom hard?  
  - Jedziemy do ciebie - powiedziałam stanowczo i ledwo wypijając do końca mojego drinka zostałam pociągnięta przez niego za rękę. Przyjechał tu na szczęście samochodem, wątpię, żebym dała radę iść na nogach. Ryan włączył jeszcze na fulla kasetę Iron Maiden i z piskiem opon odjechaliśmy spod klubu. Już mi się podoba... 
        Nie wiem, która była godzina, ale w końcu dotarliśmy przed jakiś blok. Za chuja nie wiedziałam, w której części miasta się znajduję, ale mało mnie to w tym momencie obchodziło. Weszliśmy do klatki i wchodząc na drugie piętro stanęliśmy wreszcie przed drzwiami. Oparłam się o ścianę i rozbawiona przyglądałam się jak chłopak próbuje w ekspresowym tempie otworzyć zamek. W końcu drzwi zostały otwarte, a Ryan chwytając mnie za nadgarstek wprowadził do środka. Zapalanie światła było zbędne. Chłopak rozchylił językiem moje wargi i świdrując nim w mojej buzi zaczął przesuwać nas po ścianie w kierunku pomieszczenia, gdzie znajdowało się łóżko. Popchnął mnie na nie i zaczął ściągać moją sukienkę. Robił to niby delikatnie, ale za to w całkiem szybkim tempie. Ręce położył na moje uda i zaczął nimi jechać wzdłuż talii. Każdy jego ruch sprawiał mi ogromną przyjemność. Chciałam więcej...


...





I co, zadowolona? - zapytałam siebie w myślach i spojrzałam na śpiącego chłopaka. 
Byłam... usatysfakcjonowana? Nie, to chyba złe określenie. Nie wiem co czułam. Może nawet nie chcę wiedzieć. Ale jedno jest pewne. Rano, kiedy się obudzi, mnie już tu nie będzie. Zostanie tylko ślad szminki na jego białej pościeli. Więcej nie potrzeba.  








~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Należą się Wam ogromne przeprosiny. Męczyłam ten rozdział od ponad dwóch tygodni. Jeśli nie sprostał Waszym oczekiwaniom - przepraszam. Wydaje mi się, że ostatnio tak ciężko mi szło ze względu na to, że to takie jakby... zapychacze. Chcę się niedługo zacząć rozkręcać. 
Tak czy siak... Komentujcie! 

+ chciałam się krótko wypowiedzieć na temat pewnego komentarza od Anonima:

'Ja rozumiem. Brak weny/czasu/chęci albo jeszcze kurwa czegoś, ale bez przesady! Jak nie masz czasu pisać to zawieś bloga a nie wstawiasz coś raz na ruski rok i udajesz, że jest świetnie. Pewnie zaraz powiesz, że poganianie nic nie da i pierdolenie. Weź zdecyduj.

Może trochę ostre słowa, ale je przemyśl i się zastanów'


Krótko i bez zbędnego pierdolenia (bo to, że jesteś żałosny/a chyba już wiesz). 
Jak będziesz mi za te rozdziały płacić i blog będzie moim pieprzonym obowiązkiem to pogadamy. A z takimi tekstami może wypierdalać. Nie wiem po co w ogóle czytasz to opowiadanie. 
Bez pozdrowień :) 

A wszystkim innym komentującym dziękuję serdecznie za miłe słowa. Dla takich osób jak Wy, mimo braku weny czy chęci, chce się pisać. Buziaki!