czwartek, 11 grudnia 2014

Wake up... time to die! [8]







~Z perspektywy Duffa~



    Przeszukałem każdą możliwą kieszeń w celu znalezienia papierosów, ale dziś był najwyraźniej mój pechowy dzień. Nic nie szło po mojej myśli, nic. Poczynając od budzika, który nie raczył mnie obudzić (a raczej, którego zapomniałem nastawić, ale kto by się czepiał szczegółów), a kończąc na głodzie nikotynowym, którego nie miałem nawet jak zaspokoić. Przekląłem więc siarczyście narażając się tym samym pewnej samotnie spacerującej starszej pani, która nie dość, że wyzwała mnie od niewychowanych ćwoków i marginesów społecznych, to przyjebała mi jeszcze swoją laską w plecy. Pomijając już jej zachowanie w stosunku do mojej biednej, pokrzywdzonej osoby, kto normalny wychodzi na spacer o pieprzonej ósmej rano?! Dla mnie to była jeszcze noc, a idealną porą na pobudkę była jakaś piętnasta. Ewentualnie siedemnasta, kiedy poprzedniego dnia zabalowało się nieco bardziej niż zwykle. 
No ale kontynuując... Starsi ludzie muszą mieć naprawdę nudne życie. Walnęłaby sobie taka babcia z pięć kielichów na noc to by spała jak ta lala. Ale nie to nie. Przynajmniej nie czułem się teraz jak w istnym horrorze z opuszczonym miastem w scenerii. Poważnie, Los Angeles było o tej porze jakby uśpione. Budziło się dopiero nocą, żeby zatracić się w alkoholowo-narkotykowej zabawie z ludźmi wiecznie głodnymi wrażeń i obudzić się kolejnego dnia z kacem mordercą. I tak wkoło. Poranek był więc chyba czasem trzeźwienia naszego Miasta Aniołów, którym niewątpliwie spod aureolek wystawały rogi. 
      Mniejsza z tym. Skupmy się teraz na mnie i jeszcze raz na mnie. Niewyspany, głodny i zły wlekłem się na dworzec, gdzie powinna już na mnie czekać moja przyjaciółka. Przyjaciółka, z którą nie widziałem się ponad rok i z którą nie paliło mi się spotkać. Nie wiem w sumie czym spowodowane było moje negatywne nastawienie do tego spotkania. Chyba po prostu podświadomość podpowiadała mi, że Kelly nadal może coś do mnie czuć i to mnie właśnie tak odstraszało. Związek z Lucy dał mi bowiem sporo do myślenia. Uznałem, że chrzanić związki i inne tego typu pierdolone sprawy. Wokół nas kręciło się zbyt wiele chętnych panienek, które bez problemu rozkładały przed nami swoje zgrabne nóżki, żeby zajmować się jakimiś bezsensownymi miłostkami. Nie byłem już gówniarzem, który jak szczeniak z jęzorem na wierzchu latał za dziewczynami i błagał je aby dały się namówić na randkę. Obecnie kobiety dzieliłem jedynie na dwie grupy: pierwsze z nich to te, które robiły za maszynki do robienia facetom dobrze, a drugie to przyjaciółki bądź znajome, z którymi można było pogadać przy piwie. I to by było na tyle. Dlatego też miałem nadzieję, że panna Clarck nie będzie próbowała wbić mi do głowy, że istnieje też trzecia grupa, gdzie dziewczyny owijają sobie chłopaków wokół małego paluszka, skradają im serca i bla bla bla. NIE. Ciotowaty McKagan już dawno poszedł się jebać. 
Zresztą, tak czy siak w tym momencie myśląc o Kelly miałem w głowie tylko jeden obraz. Ja duszący ją gołymi rękami. Nieważne, że to ona miała prawo być na mnie zła za to, że gdy znalazłem się już na dworcu byłem dobre czterdzieści minut po ósmej. To ja byłem zły, bo poświęciłem się dla niej i wstałem z łóżka. Cholera, zamieniałem się w egoistycznego, pieprzonego Rose'a. 
     Jednak wkrótce dotarło do mnie, że do Rudego jest mi bardzo, bardzo daleko. Ba, znowu było mi blisko do ciotowatego McKagana, do kilkunastoletniego wyrostka. Potrząsnąłem energicznie głową, ale na nic się to nie zdało. Wgapiać wgapiałem się w nią nadal, a serce jak wcześniej biło mi w szybszym tempie. 
McKagan, masz przejebane...




Przełknąłem ślinę i na lekko uginających się nogach podszedłem bliżej.
  - Kelly? - Zacząłem bardzo inteligentnym tekstem. Musiałem się jednak upewnić czy to ona, nie? Ostatnim razem laska miała czerwone włosy.
  - We własnej osobie. - Westchnęła głośno i podchodząc do mnie bliżej klepnęła mnie w ramię. 
  - Słuchaj, przepraszam cię za to spóźnienie, strasznie mi głupio, ale... - Nie dokończyłem, bo zaraz mi przerwała.
  - A weź się stary nie tłumacz. Samej jest mi głupio, że wyciągnęłam cię
z wyra tak wcześnie, ale twoja mama uparła się, że musisz mnie odebrać i nim zdążyłam się odezwać ona już do ciebie dzwoniła - odparła z głupawym uśmieszkiem, po czym wzruszyła delikatnie swoimi chudawymi ramionami. Wypadałoby cię podkarmić jakimś dobrym hamburgerem z soczystą wołowiną, na którą mój pusty żołądek ma również zajebistą chęć. 
  - Daj spokój. Chciałem cię odebrać - mruknąłem obejmując ją ręką. 
 - Ehe, poczekaj, bo uwierzę. - Parsknęła śmiechem, co szybko mi się udzieliło.
 - Dobra, zmieniając temat... Chodźmy coś zeżreć, hm? - Zaproponowałem wręcz błagalnym tonem. Zaraz zresztą z mojego brzucha zaczęły dobiegać dziwne odgłosy.
 - Jestem za! -  Zgodziła się i ochoczym krokiem ruszyła w...
 - Kelly, w drugą stronę. - Wykrzywiłem się w uśmiechu. Biedactwo przybrało zdezorientowaną minę.  
 - No to prowadź, wsioku - rzuciła w końcu. To zabawne, ale uwielbiałem jak mnie obrażała. Kurwa, McKagan!
 - No to za mną, płaskodupcu.
 - Ej! Masz przejebane! - Ach, i te cudowne, małe piąstki na moich plecach. Tak, brakowało mi jej.  












~Z perspektywy Camille~





  - Hej, Izzy. Nie widziałeś... - Urwałam w połowie zdania i na widok bruneta pokręciłam z politowaniem głową. - Stradlin, załamujesz mnie.
  - Jak masz mi prawić kazania i tak dalej to wiesz... - Wskazał palcem na drzwi i posłał mi niezbyt przyjemne spojrzenie. Jednak jego bezczelność ani trochę mnie nie zniechęciła. Musiałam nieco pomatkować i już. Gitarzysta przypominał bowiem obraz nędzy i rozpaczy. Te same ciuchy od dobrych dwóch tygodni, tłuste włosy, podkrążone oczy, zapadnięte policzki. W dodatku zrobił się biały jak ściana. A oparami z heroiny jebało już nie tylko w jego pokoju, ale i na całym parterze.
  - Kiedy ostatnio stąd wychodziłeś? - Zapytałam rozglądając się po zasyfionym pomieszczeniu. Mimowolnie przełykałam ślinę na widok porozrzucanych strzykawek i pustych już woreczków.
  - Wczoraj, do łazienki.
  - A kiedy ostatnio coś jadłeś?
 - Też wczoraj - odparł obojętnym tonem i pokazał mi papierek po krakersach.
  - A kiedy się na przykład myłeś?
  - A co to, przesłuchanie? - Prychnął, po czym zaczął się obwąchiwać pod pachami. - Nie jest źle.
Uniosłam wzrok ku górze. Boże, z kim przyszło mi żyć?
  - A ja ci powiem, że jest bardzo źle. Wstań z tej podłogi, weź prysznic, przebierz się w czyste ciuchy i wyjdź na świeże powietrze! - Nakazałam marszcząc przy tym brwi. Ale jak się można było spodziewać, Stradlin miał na mnie kompletnie wyjebane. Manifestując swoje zirytowanie 
i niezadowolenie wydałam z siebie coś na rodzaj wrzasku i ruszyłam do drzwi, kiedy te nagle się otworzyły i walnęły mnie prosto w twarz. Zaczęłam lecieć do tyłu, jednak w ostatniej sekundzie poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach, które pociągnęły mnie do przodu i pomogły stanąć na równe nogi. Złapałam się szybko za czoło i mrużąc oczy spojrzałam ze zdenerwowaniem na mojego oprawcę.
  - Przepraszam. - Rudy ukazał mi swoje zęby i zatrzepotał teatralnie rzęsami. Czaruś się kurwa znalazł. Oczywiście nie należałam do osób, które obrażały się na ludzi za byle co, także szybki numerek... Joke, szybkie przytulenie i było po sprawie. 
  - Axl, dobrze, że jesteś. No spójrz na tego ćpuna, nie mam już do niego siły! - Poskarżyłam się i oboje skierowaliśmy wzrok na Stradlina, który pokazując nam tylko środkowy palec sięgnął zaraz po jointa. Ciekawe którego już z kolei.
 - No powiem ci stary, że w tym momencie to nawet kurwa nie chciałaby się z tobą zabawiać - mruknął Rose przechylając swoją miedzianą łepetynę nieco w bok.
 - Jezu, ty też przyszedłeś mi prawić kazania? Odpierdolcie się ode mnie, co? - Brunet skrzywił się i zaciągnął po raz kolejny swoim blantem.
  - Wystarczy Axl. Poza tym przyszedłem tu w innej sprawie. W chuju mam, że wyniszczasz się przez jedną laskę, która pewnie już dawno o tobie nie pamięta, a ty przeżywasz to rozstanie jak mrówka okres. Ćpaj dalej, w razie czego zaśpiewam na twoim pogrzebie. Tylko podaj mi wcześniej repertuar. - Wytrzeszczyłam oczy, a Rose ze stale wyluzowanym i obojętnym wyrazem twarzy uśmiechnął się do swojego, halo, przyjaciela!
Jednak w tym momencie zauważyłam coś równie zaskakującego. Izzy przyjął zmieszaną, wręcz zawstydzoną minę. A tego jeszcze chyba nie widziałam. Może nie doceniałam Rudego? Może to była jego taktyka? Mniejsza z tym, ważne, że ten idiota wreszcie przejął się czyimś zdaniem. Odchrząknął cicho, odłożył jointa na bok i podniósł się powoli z podłogi.
  - To po co przyszedłeś? - Zapytał z zaciekawieniem.
 - Poinformować, że za dwa tygodnie gramy koncert w Nowym Jorku, w Ritz tak dokładnie. Mało tego, występ będzie rejestrować MTV, skurwielu! - Zaskrzeczał.
  - Żartujesz? 
Na twarz Izziego wreszcie wstąpił uśmiech. Miałam ochotę zapisać ten dzień w pamiętniku. Jeśli bym takowy posiadała. 
  - Nie. - Rose odgarnął dumnie swoje włosy do tyłu i przybrał cwaniacką minę.
 - Ekhem, oczywiście jedziemy z wami, prawda? - Postanowiłam się wtrącić.
 - Pewnie, dla najlepszych groupies miejsca pod samiutką sceną. - Rudy puścił do mnie oczko, za co zaraz oberwał w ramię.
Uznałam, że chyba najwyższy czas się ulotnić, żeby mogli pogadać na osobności. Zapytałam więc Rose'a co porabia Julie, na co ten z grymasem wymalowanym na twarzy powiedział, tu cytuję: "Ćwiczy aerobik z tym pieprzonym pedałem z telewizji". Stwierdziłam więc, że warto to zobaczyć na własne oczy. Swoją drogą, prowadzący tego programu miał naprawdę zajebisty tyłeczek.










~Z perspektywy Duffa~



  - Nic się nie zmieniłeś, nadal jesz jak świnia. 
Przełknąłem ostatni kęs mojego hamburgera, przetarłem ręką upaćkaną buzię i wbiłem obrażony wzrok w dziewczynę. A chwilę potem uraczyłem ją głośnym beknięciem. 
  - Boże... - Kelly zakryła twarz dłonią i rozejrzała się po knajpie. Ludzie wgapiali się we mnie z obrzydzeniem, a ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. 
  - Nadal umiem wybekać cały alfabet, wiesz? - Pochwaliłem się. Clarck zrobiła wystraszoną minę. 
  - Nawet się nie waż - wydukała, ale jako, że oboje uwielbialiśmy robić sobie na złość od razu zacząłem swój pokaz. Właściciel szybciutko podbiegł do naszego stolika wypraszając mnie z jego restauracji, ale ja nie zamierzałem przestawać, byłem już w połowie. 
I kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz zabrzmiało piękne ZEEET. 
Dumny ze swojego wyczynu uśmiechnąłem się triumfalnie, a dziewczyna postanowiła pozostawić moje zachowanie bez komentarza.
 - Dobra, to gdzie teraz? - Zagadnąłem kładąc dłonie na bokach i rozglądnąłem się wokół siebie.
  - W twoje ulubione miejsca - odparła uśmiechając się jakoś nieśmiało, co było do niej raczej niepodobne. Tak czy inaczej objąłem ją braterskim ramieniem i skierowałem swoje długie, wykurwiste nogi (ach, niejedna modelka może mi ich pozazdrościć) do... Właśnie, gdzie ja mam ją kurwa zabrać? Do burdelu chyba nie wypada. Monopolowy też dupy nie urywa. Bar? Jest za wcześnie. Myśl, Duff, myśl... 
Hell House! Stare, poczciwe Hell House.






Pół godziny później...





  - No... To tutaj zajebisty Duff McKagan pomieszkiwał zanim stał się sławny - mruknąłem nie kryjąc dumy i rozejrzałem się po, co tu kryć, norze. Tak, spokojnie możemy nazwać to norą. Czy to miejsce zmieniło się jakoś bardzo odkąd je opuściliśmy? Raczej nie. Pojawił się jedynie wielgachny grzyb na ścianie, zapach wilgoci przyprawiał o mdłości, a w panelach zrobiła się spora dziura. Na kanapie, z której wystawały sprężyny były porozwalane jeszcze czyjeś ciuchy. Podobno sypiał tu jeden z naszych kumpli, więc zapewne należały do niego.
Dżentelmen Duff zrzucił je na podłogę i zrobił nam miejsce. 
Ktoś mógłby pomyśleć, że Kelly patrząc na to wszystko z obrzydzeniem wolała sobie postać lub też w ogóle wyjść z tej rudery. Ale nic bardziej mylnego. Laska też była przyzwyczajona do takich klimatów. W Seattle najczęściej bywaliśmy w tego typu miejscach. Piliśmy piwo, słuchaliśmy kaset, czasem sami coś graliśmy. Sypiało się na dziurawych materacach, kiedy to starzy zaczęli nas wkurwiać i trzeba było ulotnić się z domu. To były naprawdę fajne chwile, o których zawsze będę wspominać z utęsknieniem. Beztroskie czasy, w których największym problemem była resztka alkoholu i dyskusja, po której ktoś musiał podnieść swój tyłek z ziemi i pójść do monopolowego po nowe zapasy, minęły. 
  - Właśnie... Jak to jest z tym Duffem? Czym różni się od mojego Michaela? - Obrzuciła mnie zaciekawionym spojrzeniem i usiadła mi na kolanach. Odchrząknąłem nieco zaskoczony, jednak powód jej zachowania szybko wskazała mi paluszkiem. Po drugiej stronie kanapy widniała zaschnięta biała plama. A nawet dwie. Parsknąłem śmiechem, po czym objąłem Clarck w pasie. - W sumie... Niczym się od siebie nie różnią. - Wzruszyłem lekko ramionami.
  - Takie same gnoje? - Zapytała śmiejąc się przy tym drwiąco.
  - E, bo cię zaraz zrzucę - prychnąłem, ale wystarczyło, że potarmosiła mnie po moich włosach i sam szczerzyłem się jak głupi. Dziewczyna puściła do mnie oczko, a następnie zaczęła uważnie rozglądać się po pomieszczeniu. Wzrok utkwiła dopiero na stosie kaset i jakimś radiu, w którym parę minut później zaczęli rozbrzmiewać Pistolsi.






     Dziewczyna pochłonięta muzyką z przymkniętymi powiekami zaczęła energicznie machać głową i poruszać się w rytm muzyki. Miałem cholerną ochotę przyciągnąć jej drobne ciało do siebie, przyssać się do jej ust, ściągnąć z niej ubrania i... Dobra, bo chyba się rozpędziłem. Miałem ją traktować tylko i wyłącznie jak przyjaciółkę. Ba, jak własną siostrę. A o siostrach nie myśli się w ten sposób. Odwróciłem więc szybko wzrok w innym kierunku i starałem się zająć głowę czymś innym. 
Ale cholera nie mogłem! Wstałem gwałtownie z kanapy, podszedłem do niej i chwyciłem w talii. Szatynka unosząc jedną brew do góry rozchyliła nieco swoje wargi. Wziąłem głęboki oddech, pochyliłem się nad nią i...
  - Może chodźmy się przejść - wydukałem, a biorąc pod uwagę moją obecną pozycję przytuliłem się do niej. Zrobiło się... Dziwnie.
  - Ehm, no dobrze - odparła widocznie zdezorientowana moim zachowaniem i też delikatnie mnie objęła. 
  - Ja... Po prostu się za tobą stęskniłem... - Oderwaliśmy się od siebie i posłaliśmy sobie ciepłe uśmiechy. Odetchnąłem z ulgą czując, że jako tako wybrnąłem z tej idiotycznej sytuacji. Ty Duff bałeś się pocałować laskę? Ty?
     Resztę dnia spędziliśmy w każdym razie na spacerowaniu po ładniejszych zakątkach L.A, wpadliśmy też do muzycznego, a na koniec zawędrowaliśmy do Troubadour. Clarck z ciekawością obserwowała zachowanie tutejszych ludzi, które zdecydowanie różniło się od manier mieszkańców Seattle. Myślałem, że się zesika kiedy na scenę wparadowała jakaś licha grupa glamowców w wytapirowanych włosach, makijażu, pomalowanych na różowo paznokciach i oczywiście w strojach w panterkę. Ja sam zacząłem się śmiać, bo zdałem sobie sprawę, że parę lat temu moja reakcja była identyczna. W swoim długim, skórzanym płaszczu i wojskowej czapeczce wszedłem do pierwszego lepszego klubu, a słowa 'What the hell?!' wręcz błagały o ich wykrzyczenie. Zresztą, ludziom, którzy mnie wtedy zobaczyli chyba cisnęło się na usta to samo.
     Przez cały ten czas kiedy sączyliśmy drinki i rozmawialiśmy na przeróżne tematy starałem się nie zawieszać, nie dawać po sobie poznać, że jestem nią zainteresowany. 
Wytrzymałem. 
Odprowadziłem Kelly na dworzec, pocałowałem krótko w policzek, wsadziłem dłonie w kieszenie i odszedłem. 
Żartuję. 
Taki to był scenariusz. Ale scenariusze można zmieniać. 
     Czekając z nią na pociąg przeskakiwaliśmy z nogi na nogę próbując się jakoś rozgrzać. Była w końcu końcówka stycznia, a w dodatku panowała noc. Okryłem więc dziewczynę moją ramoneską, a ta w podzięce uniosła jeden kącik ust do góry. I kiedy podniosła na mnie swój wzrok, w którym się zatopiłem, wszystko było już przesądzone. Oboje zbliżyliśmy się do siebie i złączyliśmy swoje usta. Jako, że laska była sporo niższa ode mnie wziąłem ją na ręce i nie zaprzestając łapczywego pocałunku posadziłem ją na murku tak, że z łatwością mogła opleść mnie nogami. Byliśmy sobą tak kurewsko podnieceni, że podejrzewam jeszcze chwila moment, a zaczęlibyśmy się tu pieprzyć. 
Tylko, że zaraz dało się słyszeć stukot kół oraz charakterystyczny gwizd.
  - Przyjedź do Seattle, Duff... Proszę... - Szepnęła, oddała mi moją kurtkę i cmokając mnie ostatni raz pobiegła do pociągu. 
Wtedy wkładając dłonie do kieszeni odszedłem w swoją stronę, zastanawiając się gorączkowo co zrobić. Przyjechać?
Uhm, może kiedyś... 








~*~

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Weny mi zabrakło i miałam dosłowną blokadę. 
No ale wreszcie rozdział wrzucony. .
W ogóle po koncercie Slasha miałam ochotę napisać poemat o jego zajebistym uśmiechu i pełnych wargach, ale... ekhm, dałam sobie na wstrzymanie.
Tak czy siak 20 listopada 2014 r. stał się z pewnością jednym z najlepszych dni w moim życiu.  
No i to by było na tyle z tego mojego pierdolenia. Komentujcie!





Buzi!




sobota, 15 listopada 2014

Wake up... time to die! [7]








~Z perspektywy Duffa~



     Umierałem. Ta, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Łeb pękał mi w szwach. Światłowstręt kazał mi jak najszybciej zasłonić pieprzone okno firanką, a raczej jej skrawkiem, ale nogi zdecydowanie odmawiały mi posłuszeństwa. 
W takich chwilach człowiek oczywiście prowadził ze sobą wewnętrzny monolog, typu: 'przesadzasz ostatnio, stary', 'musisz przystopować', 'za dużo, Duff. Za dużo'. Ale jak już wiadomo, myśli te szybciutko się ulatniały kiedy kac mijał, a na twojej drodze ponownie pojawiała się buteleczka czystej. Właśnie, czysta. Sięgnąłem łapą pod łóżko i po krótkiej chwili wymacałem butelkę. Pusta. No i czym miałem teraz wyleczyć kaca, no czym? 
Usłyszałem obok siebie ciche pomrukiwanie. Odwróciłem głowę i natknąłem się na panienkę z przyklejoną twarzą do mojej poduszki. Odchyliłem skrawek kołdry i przez parę sekund zerkałem na jej wykurwiste cycki. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nawet schlany w trzy dupy potrafiłem sobie wybrać niezłą dupę.  Ale tak czy siak mało mnie ona teraz obchodziła. Weź tu skup na czymś myśli, kiedy wręcz rozsadza ci całą głowę.
I nagle dźwięk telefonu. Długi, cholernie irytujący dźwięk telefonu.
  - Niech ktoś kurwa odbierze! - Usłyszałem krzyk Hudsona gdzieś z góry. Nic, dzwonił dalej.
  - Odbierzcie! - Tym razem to ja wrzasnąłem, na co moja towarzyszka natychmiast się przebudziła i zaczęła rozglądać po pokoju. W końcu jednak dźwięk ucichł, więc odetchnąłem z ulgą. A laska poszła spać dalej. 
  - E, McKagan! Do ciebie kurwo! 
No zastrzelcie mnie. Wywróciłem oczami i wstając na równe nogi wciągnąłem na tyłek moje potargane dżinsy. Chwiejnym jeszcze nieco krokiem ruszyłem do salonu i odbierając od Popcorna słuchawkę zerknąłem na niego pytająco. Przyjaciel wzruszył tylko ramionami i walnął się na kanapę. 
  - Halo? 
  - Michael? Synuś?
 - Mama? - Przełknąłem ślinę i podrapałem się nerwowo po głowie. Jakaś dupa, która siedziała obok Adlera zaśmiała się drwiąco na co pokazałem jej środkowy palec.
  - Słuchaj, skarbie. Kelly do ciebie przyjeżdża. Masz ją jutro odebrać z dworca. 
  - Co? Ale jak to? - Wytrzeszczyłem oczy. 
 - No tak to! Miałeś do niej zadzwonić już kupę czasu temu i co? Nie zadzwoniłeś. A dziewczyna chce zobaczyć Los Angeles i zaręczyłam ją, że się nią zaopiekujesz - He, no ciekawe w jaki sposób. Nie, okej. O niej nie myślałem w taki sposób. Ba, ja w ogóle o niej nie myślałem. Wstyd się przyznać, ale w pewnym sensie o niej zapomniałem. 
 - Ekhm, ta, dobra... A o której będzie? - Wymamrotałem raczej bez większego entuzjazmu. 
 - O ósmej rano ma przyjazd. Nie spóźnij się! Wychowaliśmy cię na dżentelmena - Ta, oczywiście. 
  - Okej, postaram się - westchnąłem głośno przecierając dłonią zaspane oczy. Ósma rano? Geez, to ja będę musiał iść dzisiaj spać przed dwudziestą. Siusiu, paciorek i spać. 
  - Michael... Wiesz, że razem z ojcem uwielbiamy tę dziewczynę. Ładna, grzeczna, uprzejma... - Wyłączyłem się. Nienawidziłem gdy rodzice chcieli mnie z kimś swatać. Jasne, Kelly była fajna, ale chyba sam potrafiłem zadbać o tego typu rzeczy. - Wiesz jak jej było przykro, kiedy mi mówiła, że nie zadzwoniłeś... - Fakt, trochę głupio wyszło. Ale miałem wtedy inną laskę, rany. - Uważamy, że to świetny materiał na żonę. - Zacząłem się krztusić. Małżeństwo? Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. No dobra, co ona tam jeszcze pierdoli? - Bądź dla niej jutro miły. Może kup jej kwiaty? - Bla, bla, bla... Spojrzałem na otwierające się drzwi, a zaraz potem zobaczyłem w nich moją blondyneczkę, która ściągnąwszy szybko buty rzuciła się na fotel. Posłałem jej ciepły uśmiech, który ta oczywiście odwzajemniła. Tyle, że słabiej.
  - Dobra, mamo. Muszę już kończyć.
  - Ale Michael...
  - Papa - rzuciłem krótko i odłożyłem słuchawkę. 
 - Z kim gadałeś? - Mruknęła Julie posyłając mi zaciekawione spojrzenie. 
  - Z rodzicielką - parsknąłem, a kiedy ta chciała o coś jeszcze spytać machnąłem szybko ręką dając jej do zrozumienia, żeby darowała. Dziewczyna pokręciła głową unosząc przy tym jeden kącik ust do góry. Jakieś dwie minuty później zostaliśmy w salonie sami, bowiem Adler i jego dziwka poszli do pokoju. Walnąłem się więc na kanapę i skierowałem swój wzrok na blondynkę. Ostatnio chodziła cały czas jakaś skwaszona. I kolejny dziwny fakt...
  - Co ty tak u nas ostatnio codziennie bywasz? - Zapytałem z niemałym zainteresowaniem.
  - A co, nie mogę? - Odburknęła unosząc jedną brew do góry.
 - Dobra, dobra. Nie udawaj. Wcześniej przychodziłaś jakoś... Raz w tygodniu? Skąd ta zmiana? - Zaśmiałem się krótko nie chcąc brzmieć zbyt poważnie. Julie jak zwykle żując ostentacyjnie gumę wzruszyła tylko obojętnie ramionami i nic nie odpowiadała. 
  - No powiedz... - Droczyłem się z nią, ale była uparta jak osioł. Wbiła tylko we mnie znudzony wzrok i wypuściła z ust wielkiego balona. 
 - Możesz przestać żuć tą gumę? - Zirytowałem się. Blondynka pokiwała przecząco głową. Jasssne.
  - Coś z Axlem? - Oświeciło mnie nagle. Dziewczyna wstała jak oparzona z fotela i popukała się po czole, co wyglądało dość, ee, nienaturalnie?
  - Co, o czym tym pieprzysz? Jak się nie odzywam to znaczy, że nic się nie stało - warknęła. - Chodź lepiej na spacer. - Dodała już znacznie spokojniej i rzucając w moją stronę pierwszą lepszą koszulkę skierowała się ku wyjściu. A ja jak ten piesek przytaknąłem głową, ubrałem się i szybko do niej dołączyłem.













~Z perspektywy Camille~




       Tik. Tak. Tik. Tak. Tik. Tak. Tik.
  - Kurwa - przeklęłam pod nosem i gwałtownie podniosłam się ze skórzanego fotela, na którym bez żadnego celu kręciłam się od dobrych parunastu minut. Sprawnie wdrapałam się na biurko, które stało tuż przy ścianie i ściągnęłam z niej pieprzony zegar. Wyłączyłam czym prędzej to irytujące urządzenie i bez żadnych skrupułów cisnęłam je do kosza na śmieci. 
  - Koleżanka coś widzę nie w humorze... - Lauren zerknęła na mnie spod tych swoich idealnie wypolerowanych szkiełek i zaśmiała się z lekka ironicznie. Żadna nowość. Wywróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersiach. Kobieta spojrzała na mnie z jeszcze większym rozbawieniem. 
 - A żebyś wiedziała - mruknęłam cicho zdając sobie sprawę, że rzeczywiście nie jestem dziś sobą. Na ogół to ja uspokajam ludzi, ale w tym momencie marzył mi się wagon melisy. Uhm, jedna osoba, a tak potrafi zjebać humor... Tak, tak, chodziło o Hudsona. Przez cały wczorajszy dzień kiedy miałam akurat wolne i mogliśmy spędzić czas wspólnie, on wolał walić heroinę i schlać się do nieprzytomności. A rano był wielce zdziwiony, że spałam na dole na kanapie, gdyż nie miałam zamiaru wdychać zapachu mieszanki jego potu, wódy i brownstone'a.
A gdy człowiek tłumaczy się takiemu ciołkowi, że powinien zacząć panować nad swoimi uzależnieniami, ten robi awanturę i każe się łaskawie odpierdolić. 
Że też zachciało mi się związku z rockmanem. Przecież mogłabym być teraz z poukładanym facetem, prowadzić normalne, bezstresowe życie i cieszyć się spokojem. 
O, właśnie wszedł do pokoju idealny przykład takiego gościa. Jason Brown. Przystojny, bogaty, inteligentny, kulturalny, odpowiedzialny. Czego chcieć więcej? 
Zaczęłam intensywnie się w niego wgapiać zastanawiając się tym samym dlaczego na początku naszej znajomości go odtrąciłam. Ktoś z boku popatrzy i powie - idiotka. Która by nie wykorzystała w końcu takiej okazji? Ach, no tak, zapomniałabym. Jakiś roztrzepany, nieodpowiedzialny, mający na wszystko wyjebane osobnik kompletnie namieszał mi we łbie. A trzeba było iść na zakonnicę, babcia mówiła...
Według krążącej w biurze plotki, Brown podobno wszystkie swoje ciuchy składał w idealny sposób? Łącznie z bokserkami!. Tak przynajmniej mówiła Lauren. Cwaniara wprowadziła się do niego jakiś miesiąc temu. Dzieliła z nim teraz jakiś wypasiony apartament z widokiem na wzgórze Hollywood. Ale jakby nie było cieszyłam się z faktu, że w końcu byli razem. Sama przecież próbowałam przekonać szanownego redaktora naczelnego żeby się z nią umówił. I cóż, udało się.
Wyobraziłam sobie nagle Saula składającego swoje slipy. Chyba nie muszę mówić, że parsknęłam śmiechem robiąc z siebie kompletną wariatkę. 
  - A tej co dolega? - Jason marszcząc brwi kiwnął na mnie głową. Brunetka westchnęła tylko teatralnie i wzruszyła ramionami. - Yhm, nieważne. Przyszedłem żeby was poinformować o sesji i wywiadzie z Motley Crue w przyszłym tygodniu. 
  - Ohoho... Glamowe pizdy. - Wyszczerzyłam się szeroko i zadowolona klasnęłam w ręce. Wreszcie miałam okazję zobaczyć się z Sixxem, z którym to, cholera, nie widziałam się parę dobrych miesięcy. Chłopaki mieli w końcu trasę koncertową, więc byłam pewna, że będzie o czym i słuchać, i pisać. - Nie mogę się doczekać.
     Kilka godzin później wychodziłam z biura, gotowa wrócić do domu. Przed drzwiami czekał na mnie dość niespodziewany widok.
  - Co tu robisz? - Spytałam beznamiętnie. Trudno było udawać jednak obrażoną kiedy przed tobą stał twój facet z najpiękniejszym cackiem na świecie.
  - Przyjechałem po ciebie. Camille, przepraszam... Dupek ze mnie - wymamrotał schodząc z motocyklu i ściągając z tej swojej włochatej głowy kask. A najlepsze, że tam za nim znajdował się drugi. Oczy zapewne zaświeciły mi się jak pięciozłotówki, ale nadal starałam się nie dać niczego po sobie poznać.
  - I co? Myślisz, że przyjedziesz po mnie do pracy na jakimś pieprzonym motocyklu i wszystko będzie kwita? - Jezu, jak ja sobie przeczę.
 - Na jakimś pieprzonym motocyklu?! - Wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie tak, jakbym co najmniej kogoś zabiła. Tak dla jasności. Hudson miał oczy. Ba, były nawet widoczne, bo spiął sobie włosy w kitkę. - Dziewczyno, to jest kurwa Harley-Davidson! A ty to nazywasz jakimś pieprzonym motocyklem?! 
  - No wiem, kurwa, wiem! - Dłużej nie mogłam wytrzymać. W tempie błyskawicznym znalazłam się przy tej pięknej maszynie i wkładając jeszcze na siebie kask usiadłam z tyłu. Nogi aż same mi latały. - No już, wsiadaj i jedziemy! - Ponagliłam go. Chłopak zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem, po czym parsknął śmiechem i usiadł za kierownicą. Szczerze powiedziawszy w dupie już miałam naszą kłótnię. Przytuliłam się do jego pleców i czekałam na upragniony wiatr we włosach! Choć w kasku było to raczej niemożliwe, ale pomińmy ten fakt.
  - Czyli już się na mnie nie gniewasz? - Zapytał odwracając głowę w moją stronę. 
  - Nie gadaj tyle tylko odpal wreszcie ten silnik! - Skarciłam go, a Hudson jak na zawołanie spełnił moje życzenie. Uhm, miód na moje uszy! 
      Parę minut i znaleźliśmy się na nieco zakorkowanej ulicy. Komu jednak by to przeszkadzało jeśli można było zerkać na boki i patrzeć na tych upchniętych w samochodach ludzi z wyższością, a ci wręcz z bólem mierzyli wzrokiem twoją zajebistą maszynę?
Jednak dwadzieścia minut później było jeszcze lepiej. Wyjechaliśmy na praktycznie pustą autostradę, więc mogliśmy się rozpędzić i kurwa, oddać chwili! Było I D E A L N I E. 
  - Gdzie jedziemy?! - Spróbowałam przekrzyczeć wiatr. Hudson nic nie odpowiedział. Okej, mi pasuje. 
I tak po dłuższej chwili znaleźliśmy się w dzielnicy, którą już jako tako znałam. Niestety, podjazd błotnistą dróżką był makabryczny, ale Davidson dał sobie bez problemu radę.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu po raz drugi tego dnia czymś się podjarałam. A za sprawą czego? Może zabrzmi to dość głupio, ale chodziło o dach. Nasz przyszły dom posiadał już dach.
  - Ekipa daje radę - rzucił z zadowoleniem Saul, a ja pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. - Wiadomo, jeszcze sporo do zrobienia. Ocieplenie, kanalizacja, elektryka, hydraulika, tynkowanie, wprawianie okien, drzwi, no ale potem... Możemy się już wprowadzać, skarbie.
  - Kocham cię, dupku! - Wykrzyczałam przez śmiech i wręcz na niego wskoczyłam. Slash trzymając mnie na rękach zaczął obracać się wokół własnej osi, a kiedy stracił równowagę oboje runęliśmy na soczyście zieloną trawę śmiejąc się przy tym jak pojebani. 
  - Kurewsko się cieszę na ten dom. Nawet sobie tego nie wyobrażasz - westchnął wyciągając z kurtki paczkę papierosów i położył się na plecach.
  - Ja tak samo, Slash. Spełnia się właśnie jedno z moich największych marzeń - odpowiedziałam i zaraz wyrywając mu peta z buzi usiadłam na nim okrakiem. Mulat uśmiechając się do mnie zadziornie przyciągnął mnie za bluzkę do siebie i zaraz zostałam przyklejona do jego miękkich warg. 
- A... tak... wła... ści... wie... - zaczęłam dukać między pocałunkami. - Czyj ten harley?


  - Kolegi - odparł nieco się przy tym krzywiąc. Zaraz jednak na jego buzię ponownie wkradł się banan. - Ale my też sobie takiego kupimy. Już niedługo, mała... Już niedługo... - Potarł swoim nosem o mój i na nowo wpił się w moje usta. 
I żaden poukładany facet z gaciami złożonymi w kosteczkę nie mógł się z nim równać. 









~Z perspektywy Julie~



     Siedząc na skrzypiącej kanapie i popijając piwo w towarzystwie McKagana, Stradlina, Adlera i ich kolesi przestałam chociaż na chwilę zaprzątać sobie głowę ostatnim wydarzeniem. Po prostu słuchałam sobie ich w chuj inteligentnej rozmowy, śmiałam się jak głupia do sera i co trochę pociągałam z butelki parę łyków. Było pozytywnie. Do czasu. Przyszedł tu.
  - Cześć szmaty, jutro próba, pamiętacie? - Rzucił na wstępie witając się z chłopakami uściskiem dłoni, po czym chwytając za pierwszą lepszą butelkę ze stolika usiadł koło mnie i objął mnie ręką. A ja zamieniłam się w manekina, dosłownie, nie mogłam się ruszyć. Czując zaciskające się palce na moich żebrach, przełknęłam ślinę i zacisnęłam mocniej szczękę.  
On chyba nawet nie wiedział jak bardzo przejmowałam się tym co zrobił. Skąd miał wiedzieć? Nie wygarnęłam mu tego, nie zrobiłam mu awantury, nie uciekłam. Zaczęłam go jedynie unikać, nie wdawałam się z nim w żadne dłuższe rozmowy. W dzień spał do wczesnego popołudnia. Potem to ja wychodziłam na miasto, pytałam w różnych sklepach o pracę, czasem zatrzymywałam się u Gunsów czy w jakimś barze. Widziałam się z nim dopiero w nocy. Kiedy chciał uprawiać seks mówiłam, że mam te dni i nie mogę. Tylko, że minął już tydzień, a moja wymówka tak jakby się kończyła. 
     Duff zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem, co zauważyłam na szczęście tylko ja. Od razu się rozluźniłam i udawałam, że wszystko w jak najlepszym porządku. Przecież nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, nie? To było kurwa kompromitujące. A najżałośniejsze było to, że nie chwyciłam jeszcze za walizkę i nie wyniosłam się z tego mieszkania. 
     Czas płynął nieubłaganie szybko. Chciałam jak najdłużej siedzieć w "rezydencji" Gunsów, ale zrobiło się już późno, a Rose rzucił hasło 'idziemy'. I takim też sposobem pięć minut później znajdowaliśmy się już na zewnątrz i wracaliśmy do nas. Szłam zdecydowanie szybszym krokiem niż on. Rudy wlókł się parę metrów za mną i popalał fajkę. Osobiście mi to wcale a wcale nie przeszkadzało. Przeciwnie. 
W końcu jednak podbiegł do mnie i zaczął dotrzymywać mi kroku. W pewnym też momencie próbował złapać mnie za dłoń, ale automatycznie schowałam ją do kieszeni kurtki. 
  - Co jest?
  - Nic - odparłam ozięble i przyspieszyłam. Atmosfera jaka między nami panowała była chujowa i jeśli tylko dałoby się pstryknąć palcami i przenieść w zupełnie inne miejsce - już dawno opalałabym się na Hawajach. Ale tak się kurwa nie dało. Wjeżdżanie windą na dwunaste piętro w zupełnej ciszy też nie należało do zbytnio komfortowych rzeczy.
  - Powiesz wreszcie o co chodzi? - Zapytał kiedy byliśmy już w mieszkaniu. Nie odpowiadając ruszyłam do łazienki w celu wzięcia gorącej kąpieli. Gdy jednak chciałam zatrzasnąć drzwi uniemożliwił mi to jego but. - Odpowiedz kurwa, a nie urządzasz jakieś fochy - warknął wpadając do środka. 
  - Wyjdź - mruknęłam jeszcze spokojnym tonem.
  - Nie wkurwiaj mnie. 
  - Bo co?! Znowu mi zakneblujesz buzię, zwiążesz i będziesz pierdolił jak najtańsze ścierwo?! - Krzyknęłam nie panując nad łzami, które same zaczęły napływać do moich oczu. W dodatku zaczęłam się trząść. 
Spojrzałam na niego żałośnie. I uwaga, Axl się zmieszał. Wkurwienie jakby się z niego ulotniło, a zastąpiło je, no właśnie, co? 
  - Więc o to ci chodzi? - Spytał zachrypniętym głosem. 
 - No a jak kurwa myślisz - wycedziłam przez zęby zalewając się kolejną pieprzoną falą łez. Chłopak najwyraźniej nie wiedział co powiedzieć, bo gdy tylko otwierał buzię, zaraz zamykał ją z powrotem. Zrobił jedynie krok w moją stronę, ale wtedy ja automatycznie robiłam krok do tyłu.
 - Hej, nie płacz, słyszysz? Nie płacz... Julie... - zaczął powtarzać jak zacięty. Ale ja beczałam dalej. Osunęłam się po ścianie w dół i chowając głowę w kolana zanosiłam się coraz głośniejszym szlochem. 
 - Ja tego n-nie... Nie chciałam, rozumiesz? N-nie.. chciałam - wydukałam przez płacz wbijając w niego wzrok pełen żalu. - N-nie miał.. nie miałeś prawa!
Nie mogłam się uspokoić. Najchętniej walnęłabym sobie jakiegoś porządnego towaru i obudziła się... W ogóle bym się nie chciała budzić. I może to brzmieć naprawdę idiotycznie, ale tak było. Miałam najzwyczajniej dość, a myśl, że moje życie zostanie ubarwiane w tego typu rzeczy doprowadzała mnie do paniki. Już i tak było wystarczająco powalone.
  - Nie becz! - Krzyknął zrozpaczony i uklęknął przede mną na podłodze. - Ja nie wiedziałem, że nie chcesz, że... - Ja pierdolę, co za debil.
  - Fakt, przecież nic się nie odzywałam. Ciekawe czemu? 
  - Błagam, uspokój się... Przepraszam. 
 - Jak mam się uspokoić?! Wykorzystałeś mnie, wyruchałeś jak dziwkę! Ty wiesz co ja kurwa przeżywałam przez te parę dni?! Niszczysz mi człowieku psychikę, a ja mam się uspokoić?! Spierdalaj! Nie chcę na ciebie patrzeć! Idź wyruchać jakąś kurwę! Może ona będzie lubiła takie jebane zabawy! - Zdzierałam gardło uderzając pięściami w jego klatkę. A ten fiut najwidoczniej nie miał zamiaru się ruszać z miejsca. - No na co jeszcze czekasz?! Głuchy jesteś?! Wypierdalaj! Jeb się! - I w tym momencie zaczęłam wyć jak pojebana. Czułam się i pewnie zachowywałam teraz jak osoba wypuszczona z psychiatryka. Zawyłam głośniej kiedy ten objął mnie z całej siły swoimi ramionami. Chciałam mu się wyrwać, szarpałam się, ale i tak w końcu uległam i przytuliłam się do niego mocząc mu przy tym całą koszulkę.   
  - Ciii... To się już więcej nie powtórzy, obiecuję - wyszeptał do mojego ucha. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na niego z ogromnym wyrzutem. 
  - Nie ufam ci - jęknęłam, na co ten pokiwał przecząco głową.
  - Ufasz. Wiem, że ufasz. Nie zrobię tak więcej, słyszysz? - Chwycił za mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy. - Nie zrobię.
  - Nienawidzę cię.
 - Nieprawda - odpowiedział nieco drżącym głosem i czule mnie pocałował. 
A ja głupia odwzajemniłam. 



   





~*~


Z kim się widzę na koncercie Slasha? Przyznawać się! 


Buzi!





sobota, 1 listopada 2014

Wake up... time to die! [6]








~Z perspektywy Julie~



     'Normalne, kierujące się rozumem kobiety odchodzą od facetów, którzy podnieśli na nie rękę. Nienormalne, kierujące się sercem zostają z nimi i zazwyczaj ślepo wierzą, że to już nigdy nie będzie miało miejsca.' - przeczytałam kiedyś w jakimś kolorowym magazynie. Osobiście uważałam, że do żadnej z tych pieprzonych grup nie należę. Sprowokowałam? Sprowokowałam. Nie, nie bierzcie mnie za idiotkę, która twierdzi, że jej się należało. Ba, wczorajszego dnia poczułam się paskudnie. Zranił, upokorzył. Coś zdecydowanie we mnie pękło. Ale o dziwo nie płakałam. Leżałam pod jebaną ścianą ze ściskającym żołądkiem i tępo wpatrywałam się w jeden punkt. A w głowie oczywiście milion myśli, analizowanie... Jedno było pewne. Do takiej sytuacji dojść nie powinno. Ale doszło i nic tego nie zmieni. 
         Było późne popołudnie. Przetarłam oczy, podniosłam się z kanapy i rozprostowałam kręgosłup. Leniwym krokiem doczłapałam się do kuchni i sięgnęłam po butelkę wody. Kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałam spotkać się z Camille i o wszystkim jej opowiedzieć. Z drugiej zaś strony lepiej było chyba o tym nikomu nie mówić, bo i wstyd. Wywróciłam oczami zirytowana własnym tokiem myślenia. 
W tym też momencie usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka. Wzdrygnęłam się słysząc kroki. W końcu się zatrzymał. Jako, że stałam przodem do blatu zmrużyłam delikatnie oczy i wypuszczając powietrze odwróciłam się w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie krzywo i spuścił głowę nieco w dół zatrzymując wzrok na trzymanym w jego rękach bukiecie czerwonych róż. Zabawne. Po każdym plaskaczu będę dostawała od niego kwiatki? Kurcze, żeby tylko starczyło mi wazonów!
  - Głupie przepraszam chyba nie wystarczy, nie? - odchrząknął cicho.
  - Na szczęście kupiłeś kwiatki, one załatwią sprawę - odpowiedziałam z sarkazmem i puściłam do niego oczko. Rose omiótł mnie speszonym spojrzeniem i podszedł do kosza na śmieci, chcąc je najwyraźniej wyrzucić.
  - Zostaw. - Zatrzymałam go i wzięłam od niego bukiet. - Są ładne - dodałam i delikatnie przytknęłam nos do jednej z róży. 
  - Miałem prawo być na ciebie wkurwiony, ale posunąłem się za daleko. Żałuję, że cię uderzyłem, przepraszam - wymamrotał niewyraźnym głosem i zmniejszając odległość między nami chwycił mnie w talii. Strzepnęłam z siebie jego dłonie i zrobiłam krok w tył. 
  - Nie tylko to mnie zabolało - powiedziałam chłodno. 
  - Nie myślę o tobie jak o dziwce. Powiedziałem tak, bo tak się wczoraj kurwa zachowywałaś - mówił przez prawie zaciśniętą szczękę. Przynajmniej starał się hamować, robi postępy, brawa.
 - Wiem, zachowałam się wczoraj głupio. - Nie miałam zamiaru zgrywać niewiniątka, było jak było. - Tylko, że miałam do tego powód.
  - A ty znowu o tamtej lasce? - Prychnął z wymuszoną irytacją. - Ja z nią jedynie rozmawiałem. Nie siedziała mi na kolanach, a ja nie miałem zamiaru jej wyruchać.
  - Co do tego to pewności nie mam. - Uśmiechnęłam się jakże życzliwie. Axl oczywiście niczego nie słyszał i chciał szybko zmienić temat, ale tym razem to ja do kurwy nędzy nie miałam zamiaru kończyć. 
  - Wiesz, idąc twoją logiką, zamiast urządzać wczoraj scenkę zazdrości z przypadkowym gościem powinnam była przyłożyć ci w twarz, odwrócić się na pięcie i wyjść z klubu. 
  - O czym ty pierdolisz? - Warknął.
  - Podrywałeś inną, ale ja ci nie zrobiłam o to afery. A  mam wrażenie jakbyś uważał, że to ja wszystko zaczęłam. Jasne, nudziło mi się wczoraj w tym zasranym klubie i postanowiłam ci zrobić na złość. Taka zachcianka!  
  - Znowu mnie prowokujesz do kłótni, mała - syknął, po czym nagle przybrał zbyt miły wyraz twarzy jak na niego, przejechał dłonią po moim policzku i przechylając głowę lekko w bok wbił we mnie nieznany mi dotąd wzrok. Poczułam się nieswojo. Mój lekki niepokój trwał jednak z dwie, trzy sekundy. Zaraz wcisnęłam mu te badyle z powrotem w ręce i odepchnęłam go od siebie. 
  - Wsadź sobie w dupę te kwiatki.  
  - W dupę to ja mogę wsadzić tobie, tyle że co innego.
  - Jesteś do reszty posrany! - Złapałam się za głowę i szybkim krokiem ruszyłam do sypialni. Ja pierdolę, co ja jeszcze robię w tym mieszkaniu?
  - Ale ciebie to kręci. - Zaśmiał się głupkowato i zaczął leźć za mną. Nie musiało minąć sporo czasu żebym poczuła jego łapska na swoim tyłku. Odwróciłam się gwałtownie do tyłu i zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. On nic sobie z tego nie robiąc na nowo zaczął mnie macać.
 - Nie dotykaj mnie. - Zagroziłam mu palcem, a on jak na zawołanie podniósł ręce do góry niby w geście poddania. Szkoda, że ten cwaniacki uśmiech nadal malował się na jego twarzy, którą miałam ochotę potraktować obecnie krzesłem. 
  - To może mnie uderz, hm? Ulży ci, będziemy kwita... - Kontynuował cały czas się uśmiechając. I uderzyłam go. Jak najmocniej potrafiłam. Odchylił się, złapał za policzek, a potem... A potem spojrzał na mnie z rozbawieniem i politowaniem. No kurwa! Zdenerwowana walnęłam go jeszcze raz, tyle że z drugiej strony. Parsknął śmiechem. Ułamki minuty dzieliły mnie od wybuchnięcia płaczem i wyjścia z tego chorego miejsca, w którym jak mnie zapewniano miesiąc temu - miałam być taka szczęśliwa. Gówno, nie byłam. Przynajmniej nie teraz. Przeklęłam pod nosem i zdecydowanym krokiem ruszyłam do wyjścia, kiedy w pewnym momencie poczułam, no właśnie nie poczułam gruntu pod nogami. Chłopak podniósł mnie do góry, a potem rzucił na łóżko. Chciałam jak najszybciej wstać i zobaczyć jego zamiary, ale było nimi prędkie przygniecenie mojej osoby swoim ciałem.
  - Wykurwiaj! - Krzyknęłam szarpiąc go za rude kłaki, ale moje nadgarstki szybko zostały unieruchomione i przygwożdżone do łóżka. Rose natomiast wyciągnął swój język na wierzch i przejechał nim po mojej szyi, którą chwilę później przygryzł. - Spierdalaj! - Jęknęłam, ale ten naparł na mnie jeszcze bardziej. - Pieprz się! - Rzuciłam już płaczliwym tonem, ale tych słów mogłam akurat nie używać. Axl odkleił się wreszcie od mojej szyi i posyłając mi łobuzerski uśmieszek cmoknął mnie krótko w usta.
  - Seks na zgodę? - Wymruczał, a ja tylko splunęłam na jego twarz, dokładniej mówiąc w jego oko. Idealnie. Chłopak przetarł je dłonią i śmiejąc się pod nosem wstał spokojnie z łóżka. Zamiast zwiewać wolałam go obserwować, co było idiotycznym pomysłem. Powodem było totalne niedowierzanie w to, co się właśnie działo.
Ściągnął z siebie ramoneskę i walnął ją o ziemię, żeby następnie podejść do radia. Po jego włączeniu, w pokoju rozbrzmieli Misfitsi, a on podszedł do łóżka, ściągnął z siebie koszulkę, a na koniec pasek. Z powrotem wrócił do mnie. A może raczej na mnie.  




Idealny utwór - pomyślałam i przełknęłam głośno ślinę. Zaczęłam czuć się jak w kiepskim horrorze.
Czując zaciskające się dłonie na mojej szyi wiedziałam już, że ten wieczór zapamiętam na długo. 












~Z perspektywy Axla~


      Oddech dziewczyny zdecydowanie przyspieszył. Kiedy zaczęła jednak tracić powietrze, od razu zabrałem dłonie z jej szyi i sięgnąłem ręką po mój skórzany pas, który walał się gdzieś po podłodze. Blondynka widząc go obdarzyła mnie przestraszonym i zakłopotanym spojrzeniem, co jeszcze bardziej mnie podkręciło. Miałem zamiar zrealizować tej nocy wszystko czego moja chora fantazja pragnęła. Chciałem też odreagować. Zapomnieć o wczorajszym dniu, bo nie wniósł do mojego życia niczego dobrego. No może poza tytułami paru filmów porno, w których moja nowa/była znajoma miała rzekomo grać. Wracając... Wiedziałem, że wczorajsza kłótnia i to co podczas niej się wydarzyło nie wróżyły niczego dobrego. Jak byłem jeszcze gówniarzem i wracałem wieczorem z roweru do domu zobaczyłem raz jak ojczym niemiłosiernie leje moją matkę. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy kurwa nie podniosę ręki na żadną kobietę. 
Najwyraźniej nie miałem wystarczająco dużo siły, żeby nad sobą zapanować. 
      Zerknąłem na jej twarz. Szczerze? Współczułem jej, że trafiła na takiego skurwiela jakim nie ukrywajmy byłem ja. Ale czasami współczułem też samemu sobie, że trafiłem na nią. Mógłbym sobie znaleźć przecież laskę potulną jak baranek. Dominowałbym, a ona robiłaby wszystko co tylko bym chciał. Albo i lepiej kurwa nie. Jeszcze kazałbym jej wyskoczyć przez okno. Tak czy inaczej tej nocy miałem dominować ja. Pasem zakneblowałem jej buzię i obwiązałem go wokół jej głowy. Jedyne co mogła teraz robić to krzyczeć lub jęczeć. Wedle życzenia. 
Rozejrzałem się po pokoju. Moją uwagę przykuła bandana, którą zaraz związałem ze sobą jej nadgarstki, a następnie zahaczyłem je o poręcz łóżka, tuż nad jej głową. Teraz spokojnie mogłem się wziąć za ściąganie z niej ubrań. 
Palnąłem się w czoło zdając sobie sprawę, że nie mam jak zdjąć z niej koszulki. Ale jak już wiadomo byłem geniuszem i wspaniałomyślnym człowiekiem. W szufladzie trzymałem scyzoryk, tak na wszelki wypadek. Zacząłem powoli rozcinać jej koszulkę nie zwracając uwagi na jej sprzeciwy. A potem, kiedy została już w samym staniku wpadłem na może i nieco dziwny pomysł. Przyłożyłem końcówkę noża do jej brzucha i zacząłem sunąć nim DELIKATNIE w dół, nacinając jej przy tym niechcący skórę. Choć nie powiem, że na samo wspomnienie jej wczorajszego zachowania miałem ochotę ją nim zadźgać.   
Julie krzyknęła, a ja zaskoczony zerkałem na spływające po jej brzuchu kropelki krwi.
Grę wstępną uważałem za zamkniętą. Zsunąłem z tyłka swoje spodnie, a następnie zębami ściągnąłem z niej bieliznę. Później chyba wiadomo co się działo. Pieprzyłem ją nie zwracając uwagi na grymas malujący się na jej twarzy. 
Po wszystkim sięgnąłem po moje czerwone marlboro i odpaliwszy je zaciągnąłem się mocno dymem. Blondynka dyszała głośno obok mnie. 
Wypuściłem dym na jej buźkę i zaśmiałem się krótko. 
Parę minut później uwolniłem ją jednak z paska i bandany, po czym z zaciekawieniem czekałem na jej reakcję. 
- Co... to... było..? - Wyszeptała widocznie przerażona. 
- Zwykły seks - odparłem wzruszając ramionami, a następnie założyłem ręce za głowę. 



I'll be seeing you again 

I'll be seeing you in Hell









~*~

Tak, wiem, przesadziłam.

Buzi!