czwartek, 16 sierpnia 2018

Wake up... time to die! [48]








~Z perspektywy Axla~


      Wyciągnąwszy z kieszeni dżinsów opakowanie z napisem "Palenie zabija", zachęcony sięgnąłem po ostatniego papierosa. Przekląłem jednak głośno, kiedy zorientowałem się, że moja zapalniczka z gołą laską gdzieś wyparowała i nie mogłem przyspieszyć raka płuc. Rozejrzałem się po polu i zatrzymałem swój wzrok na paru otyłych technicznych, którzy stojąc w kółku ślinili się do jakiejś gazetki, nie kryjąc swojego podniecenia. Wywróciłem oczami na myśl, że jestem zmuszony do nich podejść, ale chęć zapalenia była ode mnie silniejsza. No i ciekawość co oni tam oglądają też, jak już mam być szczery. 
  - Macie ogień? - Zagadałem, gdy znalazłem się w niedalekiej odległości od nich, na co wieprzki spojrzały jakoś dziwnie po sobie. - Nie?
   - Mamy, mamy - odparł w końcu jeden z nich i odpalił mi szluga. Skinąłem głową w geście podziękowania. 
   - Co tam oglądacie? 
Goście tym razem wymienili się głupawymi uśmieszkami. 
   - Nie wiedzieliśmy, że z ciebie taki tolerancyjny facet. - Zarechotał jeden i podał mi gazetę otwartą na konkretnej stronie. Zmierzyłem go z początku podejrzliwym wzrokiem, żeby następnie utkwić go na... zdjęciach. Tylko, że jakich kurwa zdjęciach. 
  - Co do chuja... - wymamrotałem zdenerwowany pod nosem, przyglądając się każdemu bardzo uważnie. 



 





   - Po twojej minie to mnie się zdaje, że nic o nich nie wiedziałeś. - Parsknął jeden z nich. Chciałem rzucić mu w odpowiedzi 'odpierdol się', bo ich rozbawienie zaczęło mnie... Nie, nie zaczęło. Wkurwiało od początku. Zamiast tego odwróciłem się jednak na pięcie i zaciskając mocno dłoń na gazecie ruszyłem w stronę Camille, która stała z Joe Perry'm koło wzmacniaczy. Kiedy podszedłem bliżej przestali rozmawiać i gitarzysta posłał mi uśmiech. Nie odwzajemniłem.
   - Hej Axl, stało się coś? - Zagadnął przyjacielsko, po czym zerknął przelotnie na to, co trzymałem w dłoni. Od razu wcisnąłem czasopismo do tylnej kieszeni spodni, zwijając je wcześniej w rulon. Myśl, że kolejny facet miałby oglądać moją roznegliżowaną laskę zdecydowanie mi się nie podobała. Szkoda tylko, że i tak już mnóstwo z nich ją pewnie widziało...
 - Gdzie jest Julie? - Zwróciłem się do szatynki, na co ta zdezorientowana wzruszyła ramionami.
   - Wydaje mi się, że poszła ze Stevenem do jakiegoś sklepu.
Może wykupić wszystkie gazety, żebym ich czasem kurwa nie zobaczył. - Przemknęło mi przez myśl.
   - O, właśnie idą - dorzuciła i palcem wskazała za moje plecy. Odwróciłem się natychmiast i wypatrzywszy roześmianą dwójkę ruszyłem szybkim krokiem w ich kierunku. Uśmiechy z ich buzi znikały w miarę zmniejszającej się między nami odległości.
   - Musimy pogadać. Na osobności - warknąłem i chwytając ją za nadgarstek zacząłem ciągnąć gdzieś, gdzie nikt się akurat nie kręcił. Dziewczyna spoglądała na mnie szeroko otwartymi oczami, a kiedy się zatrzymałem, pchnęła mnie mocno do tyłu, krzycząc 'O co kurwa chodzi?!'.
   - To ty mi lepiej powiedz o co kurwa chodzi! - "wypowiedziałem" podobną skalą głosu co ona przed momentem i również ją popchnąłem. Julie straciła równowagę i upadła na cztery litery, a ja korzystając z okazji, że jest na ziemi rzuciłem jej gazetą w twarz. Parę osób obejrzało się w naszą stronę, ale nikt raczej nie zamierzał nam przeszkadzać. I dobrze.
Dziewczyna zanim zdążyła opierdolić mnie o to, co przed chwilą zrobiłem, rozłożyła tę pieprzoną gazetę i zaczęła przypatrywać się zdjęciom. Kto wie, może się podziwiała? Albo tego fagasa, który najwyraźniej dobrze się z nią bawił.
Nie zaprzeczę, jeśli powiem, że jej parsknięcie śmiechem wprawiło mnie w osłupienie. Bo z czego tu się kurwa śmiać? Coś mi umknęło? Jakiś kawał pod ich fotkami?
   - I o to ta cała awantura? - Obróciła gazetę w moją stronę i kiwnęła na nią głową. Dobry Boże, mam ochotę ją skopać... - To sesja zdjęciowa dla firmy z bielizną i ubraniami, dupku. Jakbyś zerknął na okładkę to byś wiedział, że to czasopismo dla bab, a nie gazetka porno.
   - Co ty pieprzysz, techniczni się do tego ślinili!
  - No to pogratulować, że jedyną rozrywkę znajdują w wykradaniu swoim żonom gazet. - Zaklaskała sarkastycznie w dłonie, po czym podniosła się z trawy i wcisnęła mi chamsko ten badziew w dłonie. - Masz, oddaj im. Niech podniecają się dalej. Naprawdę jest czym.
   - Nie odwracaj kota ogonem. Ta sesja jest popieprzona! Jak mogłaś mi o niej nie powiedzieć?! - Kontynuowałem. Taki obrót sytuacji naturalnie mi się nie spodobał, bo wychodziłem na kretyna. Miałem nadzieję, że chociaż trochę wzbudzę w niej wyrzuty sumienia i odniosę drobne zwycięstwo.
   - Jak robiłam tę sesję to ty byłeś w trasie i zastanawiałam się czy jak z niej wrócisz to nie każesz mi się wynosić z mieszkania. Wybacz, że nie zadzwoniłam i nie zapytałam cię o zgodę.
Dwa zero dla niej. Zajebiście kurwa!
     Czułem się w tym momencie naprawdę chujowo. Nie dość, że narobiłem sobie wstydu, to jeszcze zdążyłem upokorzyć ją. Obiecywałem sobie tyle razy, że nie zrobię jej więcej krzywdy i będę nad sobą panował, a chwilę temu z premedytacją ją przewróciłem. Na oczach innych. Nawet nie musiałem zgadywać dalszego scenariuszu. Wróci do hotelu, spakuje się i znowu kurwa spieprzy. Znowu się od siebie oddalimy, wrócę do pieprzenia groupies, a ona do zaliczania... Sebastiana Bacha, kurwa. O, świetnie. Teraz jeszcze się nakręcasz i znowu masz ochotę wypomnieć jej zdradę. Przecież nie możesz być winny całkowicie, stary! Poczujesz się lepiej wiedząc, że zaraz po powrocie do LA pójdzie do łóżka z innym, prawda? W końcu nie będziesz tym złym. Obrzucisz ją gównem i będzie ci lżej, nie?
   - Przepraszam - wyparowałem nagle, nie za bardzo wiedząc, w której sekundzie zdecydowałem się na wypowiedzenie tego słowa. To nie było w moim stylu. I mam wrażenie, że oboje o tym w danej chwili pomyśleliśmy. Blondynka zrobiła bowiem zdziwioną minę i czekała na dalszy rozwój sytuacji. - Przepraszam. - Dodałem skołowany i chcąc zakończyć dla siebie tę mękę, poszedłem oddać wieprzkom ich gazetę. Nie omieszkałem zacytować im Ju, no, może dodając coś od siebie.
   - Następnym razem kupcie sobie playboya, a nie wykradajcie żonom ich gazetek. Ewentualnie kupcie im bieliznę, którą reklamuje moja laska. Co prawda efekt będzie dużo słabszy, ale może wasze stare chociaż odrobinę was podniecą jak ona. - Zakomunikowałem im głośno i wyraźnie, nawet nie zdając sobie sprawy, że dziewczyna stoi praktycznie tuż za mną. Odetchnąłem z ulgą widząc na jej buzi cwaniacki uśmieszek zamiast zmarszczonych brwi i skrzyżowanych na piersiach rąk. 
   











~Z perspektywy Duffa~



      Zanim dotarło do mnie, co wydarzyło się wczorajszego dnia, musiałem najpierw przeżyć falę bólu, jaka przeszła przez moją głowę. Miewałem kaca nieraz, ale ten był jakimś gigantem. Próbowałem przypomnieć sobie nazwy trunków, które wczoraj pochłonąłem, ale zatrzymałem się na jakimś bimbrze, "filadelfijskim specjale", po którym nastąpiła czarna dziura. Ktoś ukradł mi kilka godzin życia, wyrwał niczym kartki z notatnika, zgniótł i wyrzucił do śmieci. Nie podobało mi się to.
To, co zauważyłem chwilę potem nie spodobało mi się jeszcze bardziej.
KURWA, PRZESPAŁEM SIĘ Z NIĄ.
Okej, zwykle nie narzekałem budząc się obok ładnej, nagiej laski, ale dlaczego musiałem zrobić to akurat z tą pokręconą feministką?! 
ONA MNIE ZJE. UDUSI. NIE, NA ODWRÓT. UDUSI, ZJE, A POTEM WYPLUJE.
Trzymając się kurczowo prześcieradła uniosłem łeb do góry i przypatrywałem jej się, mrugając przy tym nienaturalnie często. Jako że spała na brzuchu z twarzą zwróconą w moją stronę, mogłem obserwować jak jej plecy miarowo podnoszą się w górę i opadają w dół. Spała. Głęboko. To był fakt. I chyba miałem dziką ochotę go wykorzystać.
   Podniosłem się najdelikatniej i najciszej jak tylko potrafiłem i stanąwszy bosymi stopami na podłodze zacząłem zaglądać pod łóżko w poszukiwaniu swoich ciuchów.  Chwała Bogu, że nawet pijany rzucałem je zawsze wszystkie na jedną kupę i rano nie miewałem problemów. Cwana bestia! Pobijając chyba swój życiowy rekord czasowy w ubieraniu się, zarzuciłem na siebie każdą część mojej garderoby (trzeba zatrzeć wszelkie ślady, prawda?) i okrążając całkiem sporej wielkości łóżko ruszyłem do drzwi. Chwyciwszy za klamkę postanowiłem ostatni raz spojrzeć na śpiącą dziewczynę. Nie chciałem, ale musiałem. A potem tego żałowałem. O rany, i to jak. Jedno zerknięcie wprawiło mnie w stan totalnego osłupienia. Poczułem jak po moim czole popłynęły krople potu, dla odmiany przez plecy przeszedł mnie zimny dreszcz, a nogi zaczęły mnie mrowić i nie mogły ruszyć się z miejsca. Powód? Mały. Maleńki. Z niebieskim brylantem, który nawet z tej odległości błyszczał i skupiał na sobie uwagę. Może właśnie dlatego w otchłani czarnej dziury pojawiło się niewyraźne, a z drugiej strony intensywne wspomnienie wczorajszej nocy. Ja. Ona. Kabriolet. Wypożyczony? Nie wiem, może. Oby nie skradziony. Sklep Jubilerski. Pierścionek. "Znam cię kilka godzin, dziewczyno, ale jebać to! Wyjdziesz za mnie?" TY PIEPRZONY IDIOTO. "Tak!". O rany, jej donośne "tak" odbijało się w moich uszach wyjątkowo wyraźnie. TY PIEPRZONA IDIOTKO.
   Naraz wpadłem na genialny pomysł. Nie, jednak idiotyczny. Wycofałem swoje zamiary ściągnięcia z jej palca pierścionka, w nadziei, że też nic nie pamięta i nawet się nie zorientuje, że jakiekolwiek oświadczyny miały miejsce. Strach, że ją obudzę był naprawdę stresujący. Albo to stres był straszny. Nieważne. Odwróciłem się na pięcie, zachowując przy tym zimną krew i wyszedłem z pokoju. Na zewnątrz zorientowałem się, że stoję w długim korytarzu. Hotel, okej. Wylądowaliśmy w hotelu. Pobladłem schodząc na sam dół i widząc recepcję. Hotel pięciogwiazdkowy. Wymacałem w spodniach portfel, żeby następnie zobaczyć jak bardzo pusty jest w środku. Jęknąłem zrozpaczony.
   - Dzień dobry. Czy był pan zadowolony z pokoju? - Zaczepiony przez recepcjonistkę zmusiłem się do sztucznego uśmiechu.
NAWET NIE PAMIĘTAM JAK DO NIEGO TRAFIŁEM KOBIETO. NAWET NIE WIEM JAK WYGLĄDAŁ KIBEL.
   - Tak, tak, było wybornie. Klucz ma moja... - I tu się zaciąłem. - Znajoma... Właściwie to... - Podszedłem bliżej lady i opierając się o nią zerknąłem zawstydzony na dziewczynę, która wyczekiwała na moje dalsze słowa. - Mam ogromną prośbę.
    - Słucham?
   - Czy kiedy przyjdzie tu oddać klucz i zapyta... Czy nocowała z kimś... Czy osobno... Bo istnieje szansa, że nie będzie tego pewna... Może jej pani powiedzieć, że wzięła ten pokój tylko dla siebie?
Dziewczyna zmierzyła mnie z góry na dół, nie kryjąc przy tym swojej pogardy i zażenowania moją osobą. - W sumie racja, jest naga, zorientuje się... O, a może policzycie jej jakiś rachunek za filmy pornograficzne? Nie tylko faceci się zadowalają w samotności, prawda? - Zaśmiałem się, chcąc rozładować napięcie. Nie pomogło.
   - Proszę stąd wyjść. Jak przyjdzie, to przekażę jej, żeby nie zawracała sobie panem głowy, bo nie warto... - Skomentowała kąśliwie, bo chyba na więcej nie mogła sobie pozwolić i wróciła do wypełniania jakichś kartek. Zerknąłem od niechcenia na zegarek. Czternasta. O której to mieliśmy mieć próbę przed koncertem? 
JA PIERDOLĘ!
Jak oparzony wybiegłem stamtąd, spotykając się przy tym z nieprzychylnymi uwagami starszych pań, które wyglądały ze swoimi diamentami na szyjach jak choinki i znalazłszy się na ulicy, zacząłem łapać taksówkę. Niestety każda odjeżdżała mi sprzed nosa, więc wsiadłem w pierwszy lepszy autobus i... po godzinie okazało się, że pojechałem w niewłaściwym kierunku. Na drugi koniec miasta. KURWA. 
      O godzinie siedemnastej, dokładnie godzinę przed rozpoczęciem koncertu oraz dwie godziny po zakończonej próbie, dotarłem na miejsce. Zmachany, spocony i jeszcze raz zmachany. 
   - Mam nadzieję, że miałeś dobry powód, żeby się spóźnić, McKagan... - Alan zgromił mnie surowym spojrzeniem. Nieważne, że miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Ja wiedziałem, że było surowe. 
   - Nawet nie wiesz jak bardzo... - wydukałem i pobladłem na nowo, zdając sobie sprawę, że jestem zaręczony. Z dziewczyną nienawidzącą facetów.
   - Chcesz nam o tym opowiedzieć? - Julie wyraźnie zaciekawiona podeszła do mnie i pogłaskała po ramieniu. Podstępna żmija. - Czy ma to związek z jakąś kobietą? - Posłała mi kokieteryjny uśmiech i patrząc mi prosto w oczy zaczęła trzepotać rzęsami. 
   - Przecież wiesz, że to ty jesteś kobietą mojego życia, słońce. - Nie drąż tematu, nie drąż tematu...
Usłyszeliśmy z boku głośne odchrząknięcie Camille. 
   - Dwie. W moim życiu liczą się dwie kobiety. Ty i Camille. No i jeszcze moja matka, trzy siostry, babcia... - I narzeczona... ZAMKNIJ SIĘ.  - Tak, to chyba wszystkie. 
Dziewczyny wymieniły się spojrzeniem, po czym śmiejąc się zaczęły mnie przytulać i w jednym czasie cmoknęły mnie w oba policzki. 
   - Całkiem miłe - mruknąłem i wyszczerzyłem się szeroko. 
  - Jak już jesteśmy przy cmokaniu to cmoknij mnie w dupę, Duff. - Uroczą atmosferę przerwał nam Niven. 
   - Alan, Alan... Nie bądź zazdrosny... Jeśli poprosisz, dziewczyny ciebie też z pewnością przytulą, prawda? - Zerknąłem po nich. Przytaknęły rozbawione głowami. 
   - Mam was wszystkich dość. - Machnął ręką i poszedł zapalić. Z dala od nas. 












~Z perspektywy Julie~


      Nie chciałam się kłócić. Tak, mówi to impulsywna osoba, która nie wytrzyma dnia bez chociażby jednej ciętej riposty. Ale to prawda, miałam dość kłótni, tych mniejszych i większych. Podobało mi się w trasie i nie miałam najmniejszej ochoty jej opuszczać. Może dlatego zignorowałam pobudkę Rose'a i na chama wcisnęłam do swojej głowy marne tłumaczenia, że taki już jest i nic się nie stało. I... co pewnie głupie, uznałam, że miał prawo poczuć się zazdrosny. Gdyby miał podobne zdjęcia z obcą laską sama pewnie bym się wkurwiła, nawet jeśli byłyby pozowane do, dajmy na to, Rolling Stone Magazine. Zazdrość była według mnie słusznym wytłumaczeniem jego zachowania i miałam w dupie fanaberie jakichś nadętych, wszystkowiedzących bab z telewizji i gazet, które uważały ją za niezdrową. Czasami sami się o nią prosimy, z premedytacją robiąc to, co zwróci uwagę naszego partnera. Głupio się przyznać, ale złość jaką wywoływali w Rudym inni faceci napawała mnie pewnego rodzaju... satysfakcją? Coś w tym rodzaju. Może czułam się wtedy bezpieczna o swoją pozycję, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Dopóki interweniował, miałam poczucie, że mu zależy i nie musiałam bać się o to, że zacznie mnie zdradzać. Tym, co denerwowało mnie w byciu z muzykiem najbardziej, był właśnie ten pieprzony przymus dzielenia się nim z innymi ludźmi i bezradne patrzenie jak kobiety wzdychają na jego widok, wydymają usta pod sceną i rzucają w niego stanikami, do których dołączony jest numer telefonu. Czy dzwoni? Nie zastanawiałam się nad tym. Odganiałam wszelkie takie myśli i przechodziłam do akcji - do wzbudzania zazdrości, do udawania małego zainteresowania jego osobą. Wszystko byleby utrzymać na sobie jego wzrok, budzić bezustanną ciekawość. 
      Nie zostałam do końca ich koncertu. Wróciłam wcześniej do hotelu, nie dlatego, że bolała mnie głowa. Chociaż nie oznacza to, że na nią nie upadłam. W danej chwili odnosiłam wrażenie, że chyba mi odbiło, a mój pomysł jest zwyczajnie popieprzony. A lekka ekscytacja tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie należę do normalnych. 
   Usłyszawszy dźwięk przekręcanej klamki wypuściłam z buzi głośno powietrze i odwróciłam się w stronę otwieranych drzwi. 
   - Julie, jesteś? Wyszłaś wcześniej z koncer... O kurwa. - Rudy zastygł w miejscu i jedyne co się poruszało to jego gałki oczne, które mierzyły mnie teraz z dołu do góry. Zagryzłam nerwowo wargę, ponieważ cała ta sytuacja delikatnie mówiąc mnie krępowała. Nie byłam w końcu przyzwyczajona do wkładania na siebie nie wiadomo czego i odgrywania roli niczym gwiazda porno. Ale dzisiaj miałam pobawić się w lekką... albo i ostrą zdzirę, więc zganiłam się w myślach za bycie, o ironio, porządną kobietą i tym razem przybrałam minę tancerki z Moulin Rouge. Choć wyglądałam pewnie jak kiepska wersja prostytutek z Sunset Strip. Ważne że się starałam!
   - Po dzisiejszym incydencie pomyślałam, że może... Chciałbyś mi zrobić prywatną sesję? Taką której nikt poza tobą by nie oglądał... - zamruczałam mam nadzieję seksownym głosem i podeszłam do niego wolnym krokiem, nawijając sobie na koniec kosmyk jego włosów na palec. - Hm? - Wbiłam w niego wzrok. 
   - Nie wiem dlaczego sam wcześniej nie wpadłem na ten pomysł - odpowiedział szybko, napalony jak piętnastolatek. 
   - Nie wiadomo czy wtedy dostałbyś na to zgodę... 
 - Faktycznie, twoje przyzwolenie, a wręcz naleganie jest dosyć podniecające. Mówiłem ci już jak bardzo do mnie pasujesz? - Błysk w jego oku zdradzał, że ktoś tu był już naprawdę nieźle nakręcony. I zaczęło mi się to nieco udzielać. 
   - Tym, że mam równie niegrzeczne myśli? - No, no, wyrabiasz się. Gra wstępna jak w prawilnym filmie erotycznym. 
   - I tym, że mówimy o nich głośno. Albo zmieniamy je w rzeczywistość, jak w tym przypadku. - Uniósł kącik ust do góry, po czym podszedł szybko do komody, na którym leżał aparat. 
   - Mów mi co mam robić.
   - Skarbie, ale wiesz, że urodziny miałem pół roku temu? 
 - Chodziło mi o pozę, mów jaką pozę mam przyjąć, durniu. - Naburmuszyłam się nieco. Wymagam profesjonalizmu! Odrobinę... 
 - Ej, nie psuj miłej atmosfery - fuknął, stale majstrując coś przy aparacie. 
  - Nie wiem czy miła to dobre określenie... Kurwa, wiedziałam żeby wcześniej coś wciągnąć - wymamrotałam pod nosem. Rzeczywiście, kreseczka kokainy byłaby wskazana. A ja jak na złość nie byłam nawet pod wpływem alkoholu. - Jak bardzo jestem porąbana, żeby robić to na trzeźwo. - Pomyślałam na głos i trochę już zniecierpliwiona wbiłam uporczywe spojrzenie w Axla, który nadal ustawiał coś w aparacie. - Może mam jeszcze zawołać Camille, żeby ci pokazała jak się łapie dobre światło i robi dobre zbliżenie, huh? 
   - W sumie... 
   - To była ironia! 
   - Dobra, chyba mam - stwierdził, toteż zamknęłam się i czekałam na dalszą, ekhm, instrukcję. Rose odłożył na moment aparat, żeby jednym sprawnym ruchem ściągnąć z siebie koszulkę, po czym wziął go z powrotem do rąk i przyłożył oko do wizjera. Przez chwilę zapatrzyłam się na jego nagi tors, na który opadały kosmyki rudych włosów. W samych dżinsach ze skórzanym pasem wyglądał zajebiście seksownie i zapomniałam, że mamy robić zdjęcia. Najchętniej robiłabym już co innego... - Ju, jesteś tu? - Zaśmiał się, czym wyrwał mnie z zamyślenia. 
   - Tak, tak... - Odchrząknęłam. - To... jaką pozę sobie pan życzy? 
Wokalista przybrał minę myśliciela, żeby po parunastu sekundach wzruszyć niedbale ramionami. Zapowiada się świetnie. 
   - Ty jesteś modelką. 
  - Jesteśmy chujowi w te łóżkowe gierki, wiesz? - Westchnęłam i nie nalegając dłużej na kreatywne pomysły usiadłam na kolanach, odgarniając przy tym włosy. - No dawaj... 
Klik. 

   


   - Poszło - rzucił z zadowoleniem. - Dobra, to może teraz byś tak... - Uniosłam w zaciekawieniu jedną brew do góry. - No wiesz... Tak na kotkę... - Parsknęłam śmiechem. 
   - Przepraszam, już się robi - Poprawiłam się szybko i wygięłam się jak, cytuję, kotka. 
   - O właaaśnie... 
Klik.
   - A teraz usiadłabyś jakoś... okrakiem... 
   - No, no, no, ostro bracie...
   - Jaki bracie, dla ciebie jestem... - Zastanowił się przez chwilę. 
   - Tylko nie każ mi na siebie mówić tatusiu, błagam. - Spochmurniał. 
  - Pan Rose, o. Jestem dla ciebie panem. - Przełknęłam głośno ślinę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wczuł się chłopak w rolę i nie chciałam psuć mu zabawy, więc próbowałam zachowywać powagę. Mimo że z każdą minutą było to coraz trudniejsze. 
   - Tak dobrze, proszę pana? - Zapytałam z ponętną chrypką, która ni stąd ni zowąd postanowiła się pojawić i przykucnęłam okrakiem na wprost obiektywu. Dłonie ułożyłam na talii, natomiast głowę odchyliłam nieco do tyłu. 
   - Mhm... 
Klik. 
Klik. 
Klik. 
      Okazało się, że mój facet wykazuje się sporą kreatywnością w tej kwestii i nasza sesja zaczęła się wydłużać. A ja dowiedziałam się o sobie na przykład tego, że mimo dwudziestu czterech lat (starość) jestem całkiem gibka. Ale nie była to jedyna rzecz, która mnie w głębi duszy cieszyła. To, co podobało mi się w tym wszystkim najbardziej, była fascynacja, jaka malowała się na jego twarzy. Nie odrywał ode mnie wzroku i był w stu procentach skupiony wyłącznie na mnie. Brzmię jak narcystyczna gówniara? Trudno. Jeśli bez przerwy udajesz, że nie widzisz tych wszystkich wymian spojrzeń, jakie twój facet robi z setkami dziewczyn, to doceniasz takie momenty i czerpiesz z nich przyjemność. 
   - A może tak... Ściągnęłabyś te zbędne paski? - Zapytał nagle. Speszyłam się trochę. Oczywiście wiedziałam, że to pytanie prędzej czy później padnie, ale nie byłam do końca pewna czy tego chciałam. 
   - Wolałabym raczej nie iść na całość... - Zaczęłam spokojnie, bo bałam się, że to mu się nie spodoba. W końcu jak robisz facetowi tego typu niespodziankę, to ma ochotę skorzystać z niej możliwie ile się da, prawda? A że Axl należał do tych, którym się nie odmawia, bo w innym przypadku wpadają we wściekłość, to miałam pewne obawy. - Po prostu nie chcę, żeby te zdjęcia trafiły w cudze łapy... Nie mówię, że ci nie ufam i boję się, że je komuś pokażesz, ale czasami przypadkowo...
   - Ciii... - Axl podniósł palec do góry, więc umilkłam, zakończywszy tym samym swoje dukanie. 
   - To ty wyznaczasz granicę. Nie chcesz, więc nie zrobimy tego - odparł nad wyraz opanowanym głosem. Zdziwiłam się, ale w pozytywny sposób. - Poza tym mam świetną pamięć fotograficzną... - Na jego buzi pojawił się szelmowski uśmieszek i odłożywszy aparat na komodę, usiadł na łóżku. - Z dokładną precyzją odtworzę każdą część twojego ciała... - Mówiąc to odchylił jeden z pasków i musnął wargami moje ramię. 
   - W takim razie nie musisz go więcej oglądać, co? - Uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem. 
   - Muszę, bo uwielbiam je podziwiać. A poza tym jestem na ciebie cholernie napalony. 
  - Hm, skoro tak... - Westchnęłam teatralnie, żeby następnie zsunąć z obu ramion te pieprzone paski. 
  - Witajcie, kochane. Tęskniłyście za tatusiem? - Palnęłam się z otwartej dłoni w twarz. - Za panem? 
   - Chyba za idiotą. - Parsknęłam, na co Rose popchnął mnie na plecy i zaczął tłumić mój śmiech pocałunkami. Koniec końców uległam i nie ukrywałam dłużej, że również jestem na tego idiotę napalona. 
Bardzo. 
Baaardzo. 






~*~

Dobra, czas podkręcić tempo i pisać ile się da. Do końca września naprawdę chciałabym zakończyć to opowiadanie, bo wiem, że jak zrobię kolejną przerwę, to będzie ciężko mi tu wrócić. Ale już moja w tym głowa, żeby doprowadzić to do końca. Was mogę jedynie prosić o komentarze i podziękować AŻ dwóm osobom za to, że skomentowały poprzedni, haha.      
Do następnego!


Buzi!

   

sobota, 28 lipca 2018

Wake up... time to die! [47]





~Z perspektywy Julie~


     
      Nigdy nie lubiłam sytuacji, w których musiałam dokonywać poważnego wyboru i odrzucać jedno na rzecz drugiego. Doprowadzało mnie to zawsze do szału i najchętniej powierzałabym to zadanie randomowej osobie, sądząc, że ta dokona za mnie wyboru w obiektywy sposób. Przecież ja nawet nie potrafiłam zdecydować się co danego dnia zjeść na śniadanie albo które skarpetki włożyć, więc gdzie tu mowa o poważnych decyzjach? A myślę, że w danej chwili mogłam ją spokojnie tak nazwać. Kariera czy miłość. I nie, nie chodzi tu tylko o faceta, ale o czysty rock n' roll. Zawsze marzyłam o pojechaniu w trasę z zespołem, którego członkowie byli w dodatku moimi przyjaciółmi. Koncerty, imprezy, muzyka, alkohol, wolność! Te wszystkie słowa wpadały mi do głowy w tempie błyskawicznym, gdy tylko przez głowę przechodziła mi myśl o dołączeniu do Gunsów. I Aerosmith do cholery jasnej! Serce waliło mi jak młot i bez wahania mówiło co powinnam wybrać. Szkoda, że gryzło się z moim rozumem, który jasno dawał mi do zrozumienia - modeling, pieniądze, sława. Jasne, to również było zajebiście kuszące, ale to nie do końca była moja bajka. Uwielbiałam tą robotę, naprawdę, tyle że jeszcze bardziej uwielbiałam zespół, który osiągał coraz więcej sukcesów. Chciałam w tym po prostu uczestniczyć. 
      Myślę, że moja decyzja nikogo nie zdziwi. Potrafię otwarcie przyznać się do tego, że jestem mistrzynią w popełnianiu tych samych błędów i królową irracjonalnego zachowania. Tak, odrzuciłam kilka ofert opiewających na piękne sumki. Tak, posprzeczałam się z moim pracodawcą, który stwierdził, że zmarnuję swój potencjał akurat wtedy, gdy zaczęłam się rozkręcać. I tak, dołączyłam do najniebezpieczniejszego zespołu świata. Ach, no i co najlepsze - nie żałowałam tego nawet w najmniejszym stopniu.
      Przyleciałam więc na koncert do Ames, tak jak to obiecałam Rudemu, a potem... No cóż, zostałam. Po Ames przyszedł czas na East Troy, następnie Mears, Cincinnati, Indianapolis, aż dotarliśmy tu - do Filadelfii, gdzie jutrzejszego i kolejnego wieczoru chłopcy mieli ponownie pokazać kto tu rządzi. Uwierzcie, nieraz wydawało mi się, że otrzymują większy aplauz niż gwiazdy tej trasy.
      Z racji, że byłam w trasie dopiero tydzień, powiedzmy, że jeszcze nie do końca przesiąkłam stylem życia, jakie prowadziła reszta. Po każdym koncercie trwały ostre imprezy, które w następstwie przynosiły porannego kaca i towarzystwo trzeźwiało do następnego koncertu. I choć nie stroniłam od alkoholu czy narkotyków, byłam zbyt zafascynowana odwiedzaniem praktycznie codziennie nowych miejsc, że nie miałam ochoty marnować czasu na zgonowanie w hotelach. Zamiast tego wyciągałam jedną osobę na dłuuugi spacer, a jeśli nie znalazł się żaden chętny, wypuszczałam się w miasto sama. Tak miało być i dzisiejszego dnia, bo nikomu nie chciało się wyjść z pokoju i połazić ze mną po Filadelfii. 'Głowa mi pęka', 'Przecież będziemy tu trzy dni, jeszcze zdążysz pozwiedzać' czy 'Daj mi spokój' to tylko  niektóre odpowiedzi, jakie otrzymałam od moich kochanych przyjaciół.
   - Dobra, idę sama - odparłam wzruszając ramionami, gdy mój ostatni potencjalny towarzysz, niejaki Axl Rose, oznajmił, że chyba mnie pogięło.
   - Sama? Pogięło?!
   - Powtarzasz się. - Westchnęłam.
  - To niebezpieczna okolica, wciągną cię w jakąś uliczkę i po tobie! - Nagle się ożywił i uwaga, nawet podniósł głowę z poduszki.
  - Trudno się mówi. - Wzruszyłam ramionami, powstrzymując się od uśmiechu. Jego zatroskana mina przez moment mnie rozczuliła. Przez moment, bo zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko nie zamierza ze mną pójść i moje życie jest mu obojętne. Jeszcze będziesz miał wyrzuty sumienia, dupku! Nie dając po sobie poznać, że perspektywa ciemnych uliczek jednak mnie odrobinę wystraszyła, wyszłam pewnym siebie krokiem z pokoju, a potem zbiegając ze schodów i mijając długi hall opuściłam hotel. Rozejrzałam się z początku w obie strony, żeby zdecydować w którym kierunku pójść i choć ścieżka na prawo wydawała się bezpieczniejszą opcją - w oddali jakiś ładny park, a dalej  wieżowce, wybrałam ścieżkę na lewo - murale, obdarte budynki i banery jakichś podrzędnych klubów. Nie interesowały mnie bowiem popularne miejsca dla turystów, uważałam, że serce miasta znajduje się właśnie w takich mniej uczęszczanych przez obcych a za to obleganych przez lokalnych mieszkańców okolicach. I nie myliłam się. Spacerując między straganami i budkami, z których ci ludzie się najwyraźniej utrzymywali czy przechodząc koło boiska, gdzie dzieciaki ze zdartymi kolanami grały w piłkę, czułam klimat tego miasta. Naszła mnie nawet ochota na skręcenie w jedną z tych jakże niebezpiecznych uliczek, skąd przez otwarte okna dolatywały odgłosy kłótni lub przeciwnie - dogłębnej... miłości. Wszystko wydawało się całkiem znośne i nie widziałam potencjalnego zagrożenia w stylu podejrzanego gościa w czarnym płaszczu. Zmieniłam zdanie, kiedy ktoś chwycił mnie od tyłu za nogę. Podskoczyłam wtedy jak oparzona i odwróciwszy się w stronę napastnika przywaliłam mu automatycznie w twarz.
   - Easy! To tylko ja!
 - Easy?! Easy?! - wydarłam się wkurwiona, patrząc jak chłopak rozmasowuje sobie nos.
   - Nie wiem czy po mnie powtarzasz czy wymawiasz moje imię. Oba słowa brzmią podobnie, sama rozumiesz...
   - Nieważne! Tak się kurwa nie robi, Izzy! Żegnałam się już z życiem! - Naprawdę!
   - Dobra, przepraszam. Już tak więcej nie zrobię. Sam się po twoim zamachu z nim żegnałem.
Przymrużyłam oczy i jeszcze parę sekund zerkałam na niego złowrogo. Po chwili wróciłam jednak do swojej normalnej miny, bo bałam się, że od tych ściągniętych brwi zrobi mi się na czole wielka zmarszczka.
   - Śledziłeś mnie? - Zapytałam, zdawszy sobie sprawę z tego, że znacznie oddaliłam się od hotelu.
   - Ta, bo nie mam co robić. Axl kazał mi za tobą pójść. Dobrze zgadłem, że poszłaś w stronę slumsów. - Jego usta wygięły się w tym jego cynicznym uśmieszku, który, cholera, musiał chyba działać na laski.
   - Kurcze, ja to mam jednak troskliwego faceta... - Wywróciłam oczami i wolnym krokiem ruszyłam znowu przed siebie. Izzy poszedł w moje ślady.
   - Co ty z nim jeszcze robisz - mruknął wyciągając z kieszeni paczkę fajek i włożył sobie jedną do ust.
   - Jest dobry w łóżku - odparłam bez większych emocji.
  - Ach tak, to zawsze jakiś argument. I pomyśleć, że w szkole nie zamoczył. - Dodał zaraz po odpaleniu i zaciągnięciu się szlugiem. Zrobiłam na niego wielkie oczy. - No co, chyba widziałaś jego stare zdjęcia?
 - Faktycznie, z fryzurą na grzyba musiało mu być ciężko - wymamrotałam po chwili zastanowienia i "pożyczyłam" od niego fajkę, wyrywając mu ją z buzi. Chyba się nie gniewał, bo spokojnie wyciągnął kolejną.
   - Pardon, Madame za moje maniery, mogłem ci zaproponować.
   - Wybaczam, Monsieur.
Podaliśmy sobie ręce i skinęliśmy kulturalnie głowami. Nasza uliczka akurat się skończyła i weszliśmy z powrotem na główną drogę, po której chodziło już całkiem sporo ludzi. Zerknęłam na zegarek Stradlina, który wskazywał siedemnastą trzydzieści.
   - Wracamy już?
  - Nie - odparłam stanowczo i zaczęłam nucić "Gonna Fly Now". Izzy spojrzał na mnie z miną "Serio?" i zaśmiał się pod nosem. - No co, nie czujesz się trochę jak Rocky Balboa? - Wyszczerzyłam się obracając się wokół własnej osi i rozglądając po dzielnicy. - Może pobiegamy jak on?
   - A może poboksujemy się przy "Eye Of The Tiger"? W tej scenie widzę cię bardziej.
   - Co, ma się ten cios, nie? - Rzuciłam z dumą, podziwiając swoją pięść.
   - Chyba zrobiłaś mi coś z nosem. Boli.
Przechyliłam głowę w bok i spojrzałam na niego z udawanym współczuciem.
   - Chodź kumplu, postawię ci drinka, to przestanie. - Objęłam go w pasie i pociągnęłam do najbliższego klubu.












~Z perspektywy Camille~
   
      
   - Wkurwiasz mnie ostatnio - oznajmiłam, siedząc po turecku naprzeciwko Slasha, który rozwalony na łóżku popijał z gwinta butelkę Danielsa. - Jeszcze nie wytrzeźwiałeś a już chlejesz!
   - Okres masz czy co? - Odburknął.
   - Wiesz, że nie znoszę jak tak mówisz. I dla twojej wiadomości nie, nie mam okresu. - Właściwie to spóźniał mi się jak cholera. Zaraz... Tak, tak, nakręcaj się Camille. Czas sobie zdać sprawę, że powiewa od ciebie hipokryzją, bo twój organizm od pewnego czasu jest masakrowany nieregularnym jedzeniem, śmieciowym żarciem, alkoholem i... no cóż, od czasu do czasu dragami. Z natury byłam jednak zaprogramowana do martwienia się o stan zdrowia swoich bliskich, a nie własny. - Szkoda, że z tego nie korzystasz... - Dodałam już ciszej.
   - Huh? - Zaciekawiony podniósł na mnie wzrok.
  - Nieważne. - Machnęłam ręką i podniosłam się z łóżka. Znudzona zaczęłam zbierać z podłogi ciuchy, papierki po chipsach i butelki.
   - No nie wykręcaj się. O co ci chodziło?
  - Mógłbyś się czasami sam domyśleć. - Wywróciłam podirytowana oczami. - A wybacz, zapomniałam, że już nie masz szarych komórek. W takim razie podpowiem ci. Chodzi o coś, o co normalnie to facet bez przerwy zabiega.
   - O seks? - Zdziwił się.
   - Brawo, mistrzu! Wygrywasz... Nic. - Zaklaskałam teatralnie w dłonie.
   - Nie wiedziałem, że masz ochotę. Nic nie mówiłaś.
 - O rany. - Pokręciłam głową, po czym wybuchnęłam żałosnym śmiechem. - To od teraz mam ci to komunikować? A może cię błagać? Och Slash, bzyknij mnie, błagam! Powiedz po prostu, że już cię nie pociągam albo twój sprzęt nie działa, bo walisz za dużo hery! - Uniosłam się nieco, co wprawiło Hudsona w wyraźne zakłopotanie. O, czyżbym trafiła w sedno sprawy?
  - Oczywiście, że mnie pociągasz... - Wybełkotał chowając się za swoimi lokami.
  - W to nie wątpię. Jestem seksowna do cholery. - Okej, aż sama siebie zaskoczyłam, że to powiedziałam. Gwoli ścisłości, nie jestem narcyzmem. Ale mam lustro i nie jestem zakompleksiona. Jestem niezła, okej? - I wiem też, że problem tkwi w tym drugim. - Czy jest coś gorszego dla faceta niż podważenie jego męskości? Sądząc po reakcji Slasha - nie. Chłopak bowiem, nie odzywając się sięgnął tylko po paczkę fajek i wyszedł zdenerwowany na balkon.
   - Palenie też wpływa na impotencję! - wydarłam się, a z racji, że zaczął mnie kompletnie ignorować, zdenerwowana ruszyłam w stronę drzwi. Moje wkurwienie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy zorientowałam się, że za nimi stoi Popcorn, który przyłapany na podsłuchiwaniu wyglądał ze swoją miną jak mały chłopiec.
   - I ty, Steven? I ty musisz się przyczyniać się do mojej złości? - Wbiłam w niego pełne żalu spojrzenie.
   - Och, Cam! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - O ile ja bardziej robiłam sobie z niego jaja niż mówiłam poważnie, tak on wydawał się rzeczywiście żałować. - Mogę ci to jakoś wynagrodzić? Może chciałabyś... No wiesz...
Uniosłam brwi, bo nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi.
   - No wiesz... - Szturchnął mnie delikatnie w ramię.
   - No nie wiem. - Oddałam mu.
   - Ja nie mam z tym problemu. Mógłbym cię zaspokoić.
Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, zastanawiając się jak zareagować na jego propozycję. I nie, nie rozważałam jej. Po prostu nie wiedziałam czy mam mu grzecznie odmówić i podziękować za jego uprzejmość, wyśmiać go, walnąć w głowę, a może nie komentując jego słów ominąć go i iść przed siebie?
   - Dziękuję ci bardzo za troskę, ale jakoś sobie dam radę.
Steven uniósł jeden kącik ust do góry i pokiwał porozumiewawczo głową.
   - Boże nie, nie o to mi chodziło! - Sprostowałam. - Dam sobie radę w sensie, że... Obejdę się bez tego, okej?
   - Spokojnie, malutka. Stevenowi nie musisz się tłumaczyć. Miłej zabawy. - Puścił mi oczko i poszedł w swoją stronę.
   - Całe życie z wariatami... - Westchnęłam głośno i długo się nie namyślając ruszyłam do windy, którą zjechałam na sam dół. Tam skręciłam do hotelowego baru i zająwszy stolik zamówiłam martini. Sączyłam je powoli, gapiąc się bez celu w jeden punkt, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że pociągam słomką z pustej szklanki, siorbiąc przy tym jak typowy burak.
   - Na koszt pana przy barze. - Usłyszałam nad swoją głową i podniósłszy ją zobaczyłam kelnera, który z przyczepionym do buzi sztucznym uśmiechem, postawił przede mną kolejne martini. Zdziwiona zerknęłam we wiadomą stronę i o mało nie spadłam z krzesła, widząc, że przy barze siedzi tylko jeden facet - Joe Perry. Gitarzysta posłał mi zdecydowanie niesztuczny uśmieszek i po chwili wysłał do mnie tego samego kelnera jeszcze raz, tym razem z pytaniem czy może się do mnie dosiąść.
   - Proszę mu przekazać, że się zgadzam - odpowiedziałam nie spuszczając wzroku z tego zajebiście przystojnego mężczyzny. (Oczywiście mowa o Perry'm, nie o kelnerze). Chłopak widocznie już zirytowany tym ciągłym łażeniem w tę i z powrotem zmienił nastawienie, kiedy Joe wcisnął mu banknot do kieszeni, a następnie biorąc swój kieliszek podszedł do mnie.
   - O ile mnie młody nie oszukał, mogę się dosiąść. - Uśmiechnął się szarmancko i odsunął jedno z krzeseł, tuż naprzeciwko mnie.
   - Młody wykonał zadanie bardzo rzetelnie - odparłam poważnym tonem i obdarzyłam go delikatnym uśmieszkiem.
   - Świetnie, bo dałem mu aż dwadzieścia dolców. Chociaż za jego minę powinienem był chyba dać piętnaście.
Zaśmialiśmy się oboje.
   - Przepraszam za pytanie, ale... Czy członkowie Aerosmith nie są przypadkiem... Abstynentami? - Zagryzłam nerwowo wargę, bo wyszło chyba dość uszczypliwie. A nie miało!
   - Jedna lampka wytrawnego wina jest nawet wskazana. Tak przynajmniej czytałem. Mam nadzieję, że mnie nie oszukali. - Udał zdenerwowanego, podnosząc szkło.
   - Myślę, że nie.
   - To dobrze, w takim razie mogę odetchnąć z ulgą. - Wystawił zęby na wierzch. - Przepraszam za pytanie, ale czy nie powinnaś pić w czyimś towarzystwie?
   - Właśnie to robię.
   - Słuszna uwaga. W takim razie nie drążę tematu.
 - Bogu dzięki. - Westchnęłam, a na naszych twarzach ponownie zagościły porozumiewawcze uśmieszki. Może zacznę je zliczać?
Zliczałam. Ale nie tylko uśmieszki. Spojrzenia, które mnie elektryzowały też stanowiły całkiem pokaźną liczbę. Rozmawiało nam się tak cholernie dobrze, że nawet nie zorientowałam się, gdy minęły cztery godziny. Cztery godziny i cztery drinki. Po tym ostatnim przeprosiłam go na chwilę i udałam się do toalety. Oparłszy ręce na umywalce utkwiłam wzrok w lustrze.
   - Ty mała zdziro... - zaczęłam patrząc sobie w oczy. - Zakochujesz się.











~Z perspektywy Duffa~


        Krok do przodu. Krok do tyłu. I kółeczko. Krok do przodu. Jeszcze raz do przodu. I do tyłu. Brzmi jak nauka tańca? Możliwe. Tyle że ja po prostu opisuję jak wyglądał mój powrót do hotelu o drugiej w nocy. Tak, nabzdryngoliłem się. Byłem urżnięty jak świnia. Ale dawałem radę! Moje nogi, mimo że długie, przez co w takich sytuacjach najczęściej mi się plątały i sam się o nie potykałem, tym razem współpracowały i wolno, bo wolno, ale szedłem do przodu! I czasem do tyłu... Tak dla urozmaicenia.
      Powyżej opisanym krokiem mijałem klub za klubem i ani myślałem się zatrzymywać (gdybym to zrobił zapewne nie udałoby mi się kontynuować drogi), gdy nagle natknąłem się na, niech to szlag, szlochającą dziewczynę, która siedziała na schodach pod jednym z barów. Normalnie to mam w dupie obce laski, ale tej zrobiło mi się jakoś żal. Poczułem się zobowiązany do pocieszenia jej. I zapewne duży wpływ na to miał fakt, że w moich żyłach płynęła obecnie wóda, więc automatycznie kochałem wszystkich ludzi. Ale, ale! Możliwe też, że z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny, postanowiłem się do niej dosiąść, bo nie wyglądała jak panienka, która szukała przygody. Była raczej ubrana jak szanująca się osoba. Nawet bardzo.
   - Hej, szanuję! - Zagadałem, wskazując na jej koszulkę z logiem Misfitsów i uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna podniosła głowę, pociągnęła nosem, przetarła zapłakane oczy i... spojrzała na mnie jak na kretyna. - Sądzę, że to nienajlepszy czas na komplementowanie elementów garderoby, nieprawdaż? - Wow, nie wiedziałem, że nawalony potrafię sklecić tak trudne zdanie!
 - Aktualnie nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać z przedstawicielem płci przeciwnej. Jesteście wszyscy tacy sami. Jełopy myślące chujami. A z drugiej strony czym macie myśleć skoro nie posiadacie mózgów? Nie wiadomo, współczuć wam czy po prostu trzymać się od was z daleka?
  - Wow, zazwyczaj słyszę takie teksty na ostatniej randce, nie na pierwszym spotkaniu. - Podrapałem się po głowie z lekka zmieszany.
   - Naprawdę, nie rozumiem. Jak można być z kimś i jeszcze mieć kogoś na boku! Nie możecie po prostu zerwać z jedną, a potem zacząć obracać drugą? Chyba, że to jakiś konkurs "Kto będzie miał więcej kochanek"! Dostajecie za to jakieś nagrody?
   - Yhm, ja...
  - A może wymieniacie się nami? Na przykład kto w danym miesiącu przeleci najwięcej panienek, dostanie od innych graczy po jednej ze swoich kochanek, huh?
   - Powiem ci, że...
   - Cholera, że też my kobiety nie mamy takiej zabawy. I czemu? A no temu, że od razu przyklejono by do nas plakietkę dziwek! Nie to co wy! Bohaterzy! Mistrzowie!
   - Słuchaj...
   - Życie jest takie niesprawiedliwe! Od zawsze my kobiety miałyśmy gorzej niż wy! We wszystkim! Miesiączka, ciąża, golenie nóg, noszenie staników, pranie wam gaci! Nawet z sikaniem macie łatwiej! Nie każ mi zaczynać o sufrażystkach! Nie miałyśmy nawet jebanego prawa żeby głosować!
   - Przepraszam! - Wydarłem się nagle, unosząc ręce w geście poddania. I nie była to sarkastyczna zagrywka. Przez tą jędzę poczułem się winny! Czułem jakbym był odpowiedzialny za każdego faceta na tym świecie! Taki ciężar przyprawił mnie o zawrót głowy. 
Moja towarzyszka wydała się wytrącona z rytmu i z lekka przestraszona moją reakcją patrzyła na mnie jak na przybysza z innej planety. 
   - Za co? 
Zamyśliłem się. 
  - Nie wiem, za to że żyję chyba... - Podrapałem się po głowie. - Za to, że Bóg stworzył nasz gatunek. Za to, że mam chuja w gaciach.
   - Wow, albo tak dobrze posługujesz się sarkazmem, że nie potrafię go wyczuć, albo jesteś jakimś pojebanym odmieńcem. 
   - A jeśli to drugie, to wejdziemy do środka na drinka? - Zagadnąłem nadal będąc poważnym. Stary, to się zaczyna robić dziwne! 
   - Nie wiem. Chyba nie powinnam. - Wyglądała jakby biła się z myślami. Boże, kobieto, zapraszam cię na drinka, nie na seks. Okej, lepiej jej tego nie powtarzaj. - Jaką mam pewność, że mnie nie upijesz i nie wydymasz? - No i masz...
   - Proszę cię, po tej twojej pogadance w życiu bym cię nie tknął! - Wypaliłem kompletnie nie zastanowiwszy się nad tym, że zabrzmiało to cholernie słabo. Ale dziewczyna zamiast na mnie fuknąć i oddalić się ode mnie w tempie błyskawicznym, zaczęła się głośno śmiać. 
   - Jesteś całkiem okej. Możemy wejść do środka. - Powiedziała podnosząc się z chodnika i podając mi rękę. Skorzystałem z jej pomocy i ledwo, bo ledwo, ale podniosłem swoje cztery litery do góry. Wchodząc do klubu powtarzałem sobie natomiast w głowie 'nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej'.
I mam nadzieję, że nie mówiłem tego na głos. 










~*~


O rany, trochę mnie tu nie było. I przyznam, że cholernie ciężko było mi napisać ten rozdział,         
od nowa się w to wkręcić, you know. 
(Mam nadzieję, że nie oduczyłam się pisać! You tell me.) 
Myślałam, że uda mi się wstawić coś wcześniej, zaraz po maturkach, ale zachciało mi się pracować i nie mogłam znaleźć ani wolnego czasu, ani nawet ochoty. W każdym razie, obiecałam, że dokończę to opowiadanie, więc no, dokończę! Z racji, że nie mam pomysłu co mogłabym tu jeszcze napisać, zakończę tę marną notkę prośbą o komentarze. Ekhm, o ile ktoś tu jeszcze wpada.


Buzi!