sobota, 26 września 2015

Wake up... time to die! [21]









~Z perspektywy Camille~


  - Potrafisz sobie wyobrazić, że już niedługo wprowadzimy się do naszego nowego domu? - mruknął Saul łapiąc mnie w talii i zaczął delikatnie obcałowywać moją szyję. Uśmiechnęłam się pod nosem.
  - Urządzimy zajebistą parapetówkę, nie? Zaprosimy pełno ludzi. Będzie grill, mnóstwo żarcia, świetna muzyka i... I rzecz jasna litry alkoholu! - rzuciłam z podekscytowaniem i odwróciwszy się do niego przodem zarzuciłam ręce za jego szyję.
Slash pokiwał wymownie brwiami.
  - Moja dziewczyna się rozkręca. - Zaśmiał się.
  - Hej, bez przesady. - Szturchnęłam go. - Zawsze lubiłam dobrą zabawę... - Zagryzłam delikatnie wargę i zrobiłam parę kroków w tył zatrzymując się w końcu na ścianie. Hudson pokręcił z rozbawieniem głową, po czym podszedł do mnie wolnym krokiem i odgarnął mi kosmyk włosów za ucho.
  - Wiesz, że oparłaś się o świeżo pomalowaną ścianę?
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
 - Poprawi się - wymamrotałam i wpiłam się w jego miękkie wargi. Slash oddał mój pocałunek i zsunął z moich ramion szelki od ogrodniczek. Zapowiadało się bardzo fajnie, ale...
   - E, seksoholicy!
Oderwaliśmy się od siebie i lekko speszeni zerknęliśmy na piątkę przyjaciół, którzy trzymali w dłoniach pędzle, szpachelki i... Wiertarkę.
 - To gdzie mam wywiercić dziurkę? - Zagadnął z głupawym uśmieszkiem Axl.
  - W swojej dupie - rzucił Hudson.
  - A może w twojej?
 - No już, zamknąć się. Chyba przyszliśmy tu pracować, hm? - Wtrącił Duff.
  - A ty od kiedy taki porządny i pracowity? - Zapytał Rudy unosząc jedną brew do góry i wykrzywił się w złośliwym uśmieszku. McKagan wywrócił oczami. - Swoją drogą... Nie dawałbym mu na waszym miejscu pędzla w łapę. Zaraz walnie wam na ścianie jakiś napis w stylu 'Kocham Kelly' - Palnął drwiąco. 
  - Byłem wtedy schlany, okej? - Prychnął. Spojrzałam pytająco na zawstydzonego blondyna.
  - Wyrwał jakiemuś dzieciakowi spray i zaczął nim bazgrać po murze. Potem zgarnęła go policja i musiał płacić karę. - Wytłumaczył pokrótce Stradlin i zaciągnął się wcześniej odpalonym już papierosem. 
  - Biedaku! - Westchnęłam głośno i przytuliłam go do siebie.
 - Dobra, chętnie bym posłuchał opowieści o tym jak jakaś dupa złamała ci serce, ale tak się składa, że mnie to wali. Bierzemy się do roboty?
Julie walnęła Rudego w tył głowy, a ja posłałam mu karcące spojrzenie. Wokalista uniósł tylko ręce do góry. 
Tak czy inaczej paręnaście minut później każdy znalazł sobie jakieś zajęcie.
   Chłopaki wraz z Julie sami zaproponowali nam pomoc, więc co mieliśmy odmawiać? Każda para rąk się przyda, nie? Tym bardziej, że nie mieliśmy na tyle kasy, aby wszystko zlecić jakiejś ekipie. Malowanie i inne pierdoły wzięliśmy na siebie. Zresztą, fajnie było samemu podłubać przy swoim domku. SWOIM domku. Cholera! Nawet nie wiecie jak się cieszyłam.
  - Macie jakieś piwo? - Zagadnął po krótkim czasie McKagan, będący w trakcie malowania sufitu. W czapce zrobionej z gazety prezentował się wyśmienicie.
  - I coś do jedzenia? - Dorzucił Stradlin. Ten natomiast z ogromną precyzją i dokładnością zajmował się malowaniem futryn. Jego skupiona mina nie dorównywała jednak Adlerowi, który z jęzorem wywalonym na wierzch malował ściany. I był tym wyraźnie zafascynowany.
W odróżnieniu od Axla i Julie, którzy zafascynowani byli jedynie sobą. Blondynka stała na drabinie i od czasu do czasu przejeżdżała po ścianie pędzlem, a Rose uznawszy chyba, że jego dziewczyna może spaść postanowił ją podtrzymywać. Gapiąc się tym samym na jej tyłek. W który ją zresztą od czasu do czasu klepał. Ale lepsze to niż patrzenie jak się kłócą.
  - Zamówię pizze, jakie chcecie? - Zaproponowałam. 
  - Z mięsem!
  - I podwójnym serem.
  - Potrójnym.
  - Się robi. - Zasalutowałam i poszłam wykonać telefon. Saul zajął się natomiast rozdawaniem butelek, w które już wcześniej się rzecz jasna zaopatrzyliśmy. Bo grunt to dobra organizacja pracy.
Udało nam się skombinować nawet jakieś głośniki. O ile fajniej pracowało się przy dźwiękach Black Sabbath i Aerosmith. A jak już jesteśmy przy tych drugich... Szykowała się wspólna trasa! Przed nią zaś chłopaki mieli pokoncertować z Iron Maiden.
Nie gadałam o tym jeszcze ze Slashem, ale liczyłam, że w obie trasy mnie ze sobą zabierze. Głównym powodem, dla którego chciałam z nimi jechać była obawa przed tym, że chłopak znowu zacznie paprać się w gównie noszącym nazwę narkotyki. Druga kwestia? Pieprzone groupies. Tak, tak, co to za związek bez zaufania, bla, bla, bla. Jak koleś jest naprany, a półnaga laska proponuje, że da mu dupy lub possie jego fiuta, to wybaczcie, ale nie ma mowy o pełnym zaufaniu. A niestety nie byłam na tyle wyluzowana, żeby dać mu w tej kwestii całkowitą swobodę. Postanowiłam być jego jedyną groupie.
Z tą myślą wróciłam do pomieszczenia, które niedługo miało stać się moim salonem i wskoczyłam na plecy popijającego teraz piwo Slasha.
  - Zamówiłaś?
  - Mhm. Mówiłam ci już, że w poszarpanych dżinsach i z nagim torsem wyglądasz zajebiście seksowanie? - Wymruczałam do jego ucha.
  - Nie. Ale dobrze wiedzieć, zaoszczędzę na ciuchach. - Zaśmiał się i kiedy zeskoczyłam na ziemię, zostałam momentalnie do niego przyciągnięta.
  - Nie, nie, nie. Najpierw praca, później przyjemności. - Wyswobodziłam się z jego objęć i z wrednym uśmiechem na buzi wręczyłam mu pędzel.
  - Jesteś okropna...
  - Wiem. - Wyszczerzyłam się i poczochrałam go po jego czuprynie. A potem odwróciłam go do tyłu i na zachętę kopnęłam w tyłek.













~Z perspektywy Duffa~

  
     Zdeptałem niedopałek papierosa i ponownie wyciągnąwszy z kieszeni paczkę, podsunąłem ją dziewczynie pod nos. Ta pokiwała jednak przecząco głową i krzyżując ręce na piersiach wbiła we mnie wyczekujące spojrzenie. Ach, no tak. Przecież wziąłem ją na bok, bo chciałem z nią o czymś pogadać. Szkoda tylko, że to nie ja, a ona ma mi raczej coś do powiedzenia.
Odpaliłem nerwowo bodajże siódmego już tego dnia szluga i wkładając go do buzi zacząłem rozglądać się po okolicy. Ładnie tu było. Nie dziwię się, że Hudson chciał postawić dom akurat w tym miejscu. Całkiem czyste powietrze, cisza, spokój. Sąsiedztwo chyba też w miarę fajne.
Kompletne przeciwieństwo Sunset Strip.
Z przemyśleń wyrwało mnie teatralne odchrząknięcie. Odwróciłem głowę w kierunku blondynki i... Czekałem aż coś powie.
Rzecz jasna robiła ze mnie idiotę i udawała, że nie ma pojęcia po co ją tu przyprowadziłem. Świetnie.
  - Powiesz mi w końcu jak to naprawdę było? I co ten skurwiel ci zrobił? - Czyżby moje pytania wywołały u niej zmieszanie? No kto by się spodziewał!
  - Nie wiem o czym mówisz? 
Parsknąłem ironicznym śmiechem.
  - Znam cię. Bardzo dobrze zresztą. Jesteś uparta i stanowcza i na pewno zwykła kłótnia nie zmusiłaby cię do żadnego wyjazdu. O ile to w ogóle był wyjazd. A może... - Przybrałem minę myśliciela. - Ucieczka?
Julie postukała się palcem po czole. Niestety, skarbie. Twoje aktorskie umiejętności na mnie nie działają. Ja po prostu wiem, że wydarzyło się coś złego. I chcę do cholery wiedzieć co. - Bajki możesz wciskać komuś innemu. Ja nie uwierzę w jakiś odpoczynek od kłótliwego związku czy jak ty to tam nazwałaś. I to poza miastem tak? Błagam cię... - Prychnąłem wywracając przy tym oczami.
  - Masz rację. Nie byłam poza miastem. Zatrzymałam się u koleżanki, Sherlocku - rzuciła z sarkazmem. 
  - A czemu nie przyszłaś do nas? Po co skłamałaś? - Drążyłem dalej.
 - Bo... - Chwila zawahania. - Nie chciałam wam się żalić, okej? Poza tym naprawdę chciałam od niego odpocząć, a chyba w Hell House znalazł by mnie z łatwością, nie?
  - Wiedziałem. Wiedziałem!
  - Co wiedziałeś? - Wydukała z lekkim przestrachem.
  - Uciekłaś od niego. Bałaś się.
  - Nonsens.
  - Tak? To niby dlaczego nie chciałaś żeby cię znalazł?
 - No bo... No bo... Bo nie! Wkurwił mnie i nie chciałam go oglądać, okej? - Naburmuszyła się niczym mała dziewczynka. Poniekąd chyba nią była. Naiwną, głupią dziewczynką.
  - Zapytam jeszcze raz. Co on ci zrobił?
  - Zwyzywał mnie. Norma. - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Mogę już iść, tato?
  - Jestem twoim przyjacielem, okej? Moim obowiązkiem jest się o ciebie troszczyć.
  - To bardzo miłe z twojej strony Duff, ale nie ma takiej potrzeby, bo nic wielkiego się do cholery nie stało! Zwykła kłótnia!
Zdenerwowana już miała odwrócić się na pięcie i poleźć z powrotem do środka, ale kiedy rzuciłem do niej, żeby nałożyła sobie więcej pudru na twarz, bo widać jej siniaki, zatrzymała się jednak gwałtownie i stanęła jak słup soli.
  - Ja...
 - Spadłaś ze schodów? Czy może zderzyłaś się z drzwiami? A może twój chłopak jest agresywnym popaprańcem i cię pobił? No jak, którą wersję przyjmiemy? - Uśmiechnąłem się do niej sztucznie. Dziewczyna chciała najwyraźniej coś powiedzieć, ale jej drżąca szczęka jej na to nie pozwoliła. - Zapierdolę go! - Krzyknąłem po dłuższej chwili ciszy i zacisnąwszy pięści ruszyłem w wiadomym kierunku.
  - Nie! Proszę! Duff, błagam!
Chwyciła mnie z całej siły za rękaw i próbowała zatrzymać. Zerknąłem na nią spod zmarszczonych brwi.
 - Teraz między nami jest już dobrze. On mi tego więcej nie zrobi. Naprawdę... Obiecał mi i... I ja mu wierzę.
  - Nie. Nie wierzysz, Julie. I ja też nie. To jest Axl! Zrobił to raz, zrobi kolejny.
  - Nie! Nieprawda. On się zmienił...
  - Brzmisz żałośnie. - Przerwałem jej. Już chciałem zostawić ją tu samą i pójść wreszcie wpieprzyć temu rudemu skurwysynowi, ale mała wybuchła nagle głośnym płaczem. Przetarłem twarz dłonią.
Ja pierdolę.
  - Ej... Maleńka... Nie płacz no... - Podszedłem do niej i objąłem jej dygoczące ciało. Nie dałbym rady zrobić jej teraz na przekór, więc moje plany poszły się jebać. 
  - N..nikt nie może się dowiedzieć, okej? Proszę.
 - Ale dlaczego? Po co ty go bronisz? - Westchnąłem kompletnie nie rozumiejąc jej postępowania. Jak można być z facetem, który podnosi na kobietę rękę? To przecież nie facet, tylko jakaś jebana kanalia. Totalne dno! W dodatku go kryła! 
  - Ja go kocham... I wiem, że nie zrobił tego specjalnie. Nie był sobą... Wpadł w furię i... Stało się. - Wyszlochała ledwie zrozumiale.
  - Zarówno ty, jak i ja, doskonale wiemy, że on w furię wpadnie jeszcze nie raz. Nie możesz się narażać, rozumiesz? On nie jest ciebie wart. Zasługujesz na kogoś lepszego. - Wytłumaczyłem jej, głaszcząc ją przy tym po policzku.
  - Chcę mu dać jeszcze jedną szansę - mruknęła. I co ja miałem teraz do cholery niby zrobić? 
Zdałem sobie sprawę, że mam jebanego pecha do dziewczyn. Mogłem dać im wszystko (no dobra, przesadziłem, obecnie byłem spłukany), ale nie, one zawsze wolały kogoś innego. Nie wiem jakim człowiekiem był mój konkurent ze strony Kelly, ale akurat TEGO konkurenta doskonale znałem i wiedziałem, że byłbym dla niej milion razy lepszy. Nigdy w życiu nie odważyłbym się jej przywalić. Ba. Nigdy w życiu bym jej nie zwyzywał. A podejrzewam, że Rose w słowach sobie nie szczędził. Moja ochota zmasakrowania mu twarzy ponownie wzrosła. Ale przecież nie mogłem, bo... Bo ona go kocha! Trzymajcie mnie kurwa.
 - Dlaczego mam wrażenie, że popełniasz straszny błąd? - Wymamrotałem przytulając ją do swojej klatki. Dziewczyna pociągnęła nosem.
  - Nie spróbuję, to się nie przekonam, prawda? 
 - Powiedz mi... Ile razy się na nim zawiodłaś, co? I gwarantuję ci, że zawiedziesz się jeszcze nieraz.
 - Cholera, Duff! - Nagle odepchnęła mnie mocno i obdarzyła zdenerwowanym spojrzeniem. Eee? - To chyba twój przyjaciel, nie?
 - No tak. I dlatego wiem jaki jest. Jaki potrafi być. Nie będę go usprawiedliwiał, okej? - Warknąłem.
 - To może przynajmniej okaż mu trochę zrozumienia! - Odparła z pretensjami w głosie. Złapałem się za głowę.
  - Faktycznie! Miał prawo się wkurwić i ci przyjebać! Jak ja mogę tego nie rozumieć?!
Jej policzka przybrały czerwony kolor. Słusznie.
 - Ty siebie słyszysz dziewczyno? Bredzisz jak najebana! Nie poznaję cię. Myślałem, że w takiej sytuacji nie będzie mowy o żadnym wybaczaniu. Walniesz go w mordę, spakujesz się i od niego odejdziesz. Bo to by zrobiła moja przyjaciółka, którą znam! - Wydarłem się wbijając palec w jej ramię.
  - Spierdalaj...
  - Słucham? - No chyba się przesłyszałem. Bez jaj.
  - Spierdalaj, okej? To moje życie! Zrobię co będę chciała!
 - Tak? To świetnie. Przypomnę sobie twoje słowa jak przyjdziesz do mnie zapłakana, bo ci kolejny raz wpierdoli. - Zaśmiałem się szyderczo i sięgnąwszy po ósmą już fajkę ruszyłem z powrotem do środka.
  - Co was tak długo nie było? - Zapytał na wstępie Axl spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Kurwa, żebyś ty wiedział jaką mam ochotę ci przyjebać.
  - Nie twój jebany interes - wycedziłem przez zęby. I tak się musiałem nieźle powstrzymywać żeby nie powiedzieć mu więcej. Rose naturalnie przybrał kolor dojrzałego buraka.
  - No chyba jednak mój! Co żeście tam kurwa robili?!
 - Uważaj, bo ci zaraz portki w szwach pękną. - Uśmiechnąłem się życzliwie. Rudy już miał rzucić się na mnie z pięściami, ale Slash z Izzym chwycili go w ostatniej chwili za fraki i odepchnęli do tyłu.
  - Spokój! Nie chcę tu żadnej pieprzonej demolki - burknął Saul. W tym samym momencie do pomieszczenia wpadła Julie i omiótłszy wszystkich spojrzeniem spytała co tu się dzieje.
  - Nic. Drobna wymiana zdań - odpowiedziałem zerkając znacząco na jej faceta-buraka.
  - Pytałem go czemu was tak długo nie było - wysyczał.
  - Jezu, Rose, skończ wreszcie! Na pewno jebali się w krzakach! Gadasz jak pierdolnięty. - Wtrąciła, zresztą słusznie, Camille i wywróciła teatralnie oczami. - A teraz albo zabieramy się z powrotem za malowanie albo proszę stąd spadać. Nie chcę tu żadnych kłótni. Chociaż twoja obecność. - Tu zerknęła na Axla. - I tak była chyba od początku zbyteczna... - Dodała nieco ciszej, na co Rose wytrzeszczył oczy. Wyglądał jakby ktoś włożył mu kij w dupę.
  - O czym ty kurwa mówisz?
  - No o czym? Przyszedłeś tu i praktycznie poza darciem mordy nic nie robisz. A nie, wybacz. Wywierciłeś jedną dziurę, tylko w złym miejscu i przejechałeś parę razy pędzlem, niestety nie tą farbą o którą prosiłam. Pomoc pierwsza klasa.
Kocham tą dziewczynę!
  - Pierdolcie się wszyscy. - Kiepska obrona, panie Rose. Na nic więcej pana nie stać? Zaśmiałem się pod nosem. - A ty? Z czego rżysz?
  - Z ciebie, a z kogo niby? - Rzuciłem patrząc na niego z rozbawieniem. Coś czułem, że zaraz mi przyłoży, ale nie zdążył, bo Julie chwyciła go za rękę, przeprosiła za niego całe towarzystwo i pociągnęła go do wyjścia. A potem wsiedli do samochodu i odjechali z piskiem opon.
Szczęścia misie!











~Z perspektywy Axla~




  - Czy ty zawsze... - Zaczęła, ale kiedy na nią spojrzałem zamilkła i machnęła ze zrezygnowaniem ręką.
  - Co zawsze? - Rzuciłem chłodno.
 - Musisz psuć miłą atmosferę? - Dokończyła przyciszonym głosem i zerknąwszy na mnie przelotnie odwróciła się w stronę szyby.
 - Ja zepsułem? Ja? Przyszedłem tam do cholery żeby im pomóc, a ci zamiast to docenić woleli po mnie jechać! Pierdolę ich w takim razie.
 - Oni po prostu zwrócili ci uwagę, przecież to nic złego.
 - A ja im za tą uwagę podziękowałem, okej?! - Warknąłem i zjechawszy na pobocze zatrzymałem wóz. Blondynka zmarszczyła delikatnie swoje brwi i wbiła we mnie zdziwiony wzrok.
 - Co, idziesz w ich ślady? Też masz zamiar się mnie czepiać? Nie odpowiada ci moje zachowanie? Może masz mnie dość, hm? Bo jak tak, to wypierdalaj stąd i wracaj na nogach! - Krzyknąłem. Dziewczyna podciągnęła kolana pod brodę i spuściła wzrok na dół. Kontynuowałem swoją wiązankę przekleństw żywo przy tym gestykulując, ale w momencie gdy zobaczyłem jej załzawione oczy przestałem się wydzierać i złapałem się za swój głupi łeb. - Ja pierdolę, przepraszam. Znowu mnie kurwa poniosło. Przepraszam... - wymamrotałem i przytuliwszy ją do siebie, cmoknąłem w czoło. Julie była ewidentnie wystraszona i nawet nie próbowała mi się wyrwać. Przekląłem na siebie w myślach. Świetnie ci idzie ta twoja przemiana, Rose. Wręcz zajebiście. - Idiota ze mnie.
Ująłem jej twarz w dłonie i uniosłem ku górze tak, żeby na mnie spojrzała. Posłałem jej delikatny uśmiech, który po jakimś czasie w końcu odwzajemniła. Nie muszę chyba wspominać, że sporo słabiej.
Musiałem coś natychmiast wymyślić, bo czułem, że w przeciwnym razie stracę ją z powrotem. Ile można kogoś ranić, nie?
  - Wiesz co? Mam pomysł. Musimy tylko podjechać w jedno miejsce - mruknąłem i odpaliłem samochód. Blondynka o nic nie pytając podgłosiła jedynie radio, w którym leciała akurat jakaś ballada. Mała oparła głowę o moje ramię, a ja od razu objąłem ją jedną ręką. I odetchnąłem z ulgą, widząc że sytuacja nie jest znowu taka najgorsza.
     Jakieś pół godziny później znaleźliśmy się na miejscu. Zaparkowałem pod jedną z obskurnych kamienic i powiedziałem dziewczynie, żeby zaczekała w samochodzie. O dziwo nie protestowała. W sumie kto chciałby szlajać się po takiej zapchlonej dzielnicy. Ekhm.
Wszedłem do wyżej wspomnianej meliny i dość szybko załatwiłem to, co miałem załatwić. Mój stary znajomy próbował się co prawda wdać ze mną w pogawędkę, ale jego nędzne życie latało mi koło chuja. Zapłaciłem, wziąłem co moje i wróciłem do samochodu, a następnie wrzuciłem zakupy do schowka. Blondynka nie omieszkała jednak sprawdzić co znajduje się w owej papierowej torbie i wyciągnęła ją z powrotem.
  - Planujesz wspólne samobójstwo? - Zaśmiała się nerwowo grzebiąc w środku. - Przecież tego starczyłoby na dwa, trzy tygodnie! - Dodała z pewnego rodzaju ekscytacją. Tak to przynajmniej zabrzmiało.
  - Otóż to.
Momentalnie przybrała wystraszony wyraz twarzy. Wywróciłem oczami.
  - Mówię o tym, że starczy nam tego na dwa, trzy tygodnie. Możemy się na ten czas, że tak powiem... Odciąć od świata - powiedziałem unosząc jeden kącik ust do góry i położyłem dłoń na jej kolanie.
  - W jakim celu? - Spytała wyraźnie zaciekawiona.
  - Obecnie mam wszystkich i wszystkiego dość. Chcę zaszyć się na jakiś czas w swoim mieszkaniu, nikomu nie otwierać, nie odbierać żadnych telefonów, walić herę najlepszej klasy, słuchać Zeppelinów i kochać się z moją dziewczyną. Przez cały czas. - Swoją wypowiedź zakończyłem namiętną wymianą śliny.
  - Jesteś pojebany - wymamrotała ładując mi się na kolana i siadając na mnie okrakiem.
  - Ale piszesz się na to? - Postanowiłem się upewnić. Przytaknęła głową. - To chyba oboje mamy nierówno pod sufitem, hm?
  - A myślisz, że jakbym była w zupełności normalna to jeszcze bym z tobą była? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Wsunąłem dłonie pod jej, a właściwie to moją, flanelową koszulę i opuszkami palców zacząłem zataczać kółeczka na jej plecach.
- Masz rację, skarbie. Jesteś kompletną wariatką. - Zaśmiałem się, mimo to nieco sztucznie. Doszedłem do wniosku, że mam dużo pieprzonego szczęścia, że ze mną wytrzymywała i jednak nie odeszła.
Przyciągnąłem ją bliżej siebie i wtuliłem się w nią niczym dzieciak w swoją mamę.
  - Hej, co jest? - Mruknęła głaszcząc mnie po włosach.
 - Nic. Po prostu... - Odchrząknąłem. - Cieszę się, że cię mam - rzuciłem lekko zawstydzony. Brzmiałem kurwa jak pizda, ale cholera, naprawdę się cieszyłem. Julie przybrała rozczuloną minę.
  - Lubię cię takiego czułego, wiesz? - Odparła z ciepłym uśmiechem. - Ale to nie zmienia faktu, że... - Tu nachyliła się nad moim uchem i wyszeptała do niego coś bardzo, ale to bardzo sprośnego. Moja krew, chciałoby się rzec... Tak czy inaczej znajdowaliśmy się w pozycji, której nie można było zmarnować, racja.
 - Ale że tak... Na przednim siedzeniu? - Upewniłem się. Przyciemnianych szyb jeszcze nie posiadałem. Skinęła głową. - Niegrzeczna z ciebie dziewczynka. - Posłałem jej łobuzerski uśmieszek. Tak. TEN zajebiście łobuzerski uśmieszek, któremu nie mogła oprzeć się jeszcze żadna laska.
  - Skończ wreszcie pierdolić i... Właściwie to zacznij. - Westchnęła, co miało chyba manifestować jej zniecierpliwienie i chwilę potem wzięła się za odpinanie mojego paska.
  - No, no, ktoś tu jest nieźle napalony.
Z rozbawieniem obserwowałem jak mała nerwowo się z nim siłuje. W każdym razie mama nauczyła mnie, aby pomagać ludziom w potrzebie, toteż pomogłem.
Jak najlepiej tylko potrafiłem.










~*~

Dwa tygodnie.
Tyle czasu musicie mi chyba dawać na wrzucanie nowych rozdziałów. Całkiem dobry czas według mnie.
Tym bardziej, że czuję się totalnie wypalona.
Nie powiem, że wyrosłam z Gunsów, bo to nie tak.
Nadal ich uwielbiam i uwielbiać będę raczej zawsze.
Wyrosłam chyba jedynie z pisania opowiadań ff. Z jednej strony wydają mi się one takie zabawne i bezsensowne, ale kurde, lubiłam i nadal lubię je czytać. Ba, jest mi przykro, że tyle blogerek skończyło swoją działalność. Wiadomo, też w niedalekiej przyszłości się z tym pożegnam, ale postanowiłam być oryginalna i doprowadzić opowiadanie do końca. Spokojnie, nie będę z tego względu niczego przyśpieszać, skracać.
Trzymam się swojego planu i nie mam zamiaru rezygnować z żadnych wątków, o tak, żeby poszło mi szybciej.
Pamiętam, że zawsze dobijało mnie to, że moje ulubione opowiadania zostawały przerywane, więc... No. Nie zamierzam tego robić.
Tylko zostawiajcie po sobie komentarze, hm?
Chcę wiedzieć, że kogoś te wypociny jeszcze interesują.
Oczywiście tym co komentują jestem ogromnie wdzięczna :)

Buzi!



niedziela, 13 września 2015

Wake up... time to die! [20]



  


~Z perspektywy Julie~



   Nigdzie nie poleciałam. Podjęłam decyzję, że zostaję. 
I wystarczył jeden dzień od wylotu Patti, żebym zaczęła tego żałować. Zostałam sama. To znaczy nie sama. Z kotką. Która cały czas na mnie syczała, rzucała się do mnie z pazurami i zostawiała wszędzie pełno jebanej sierści.
Czy zadzwoniłam do Camille? Tu was zaskoczę. Tak, zrobiłam to. Nie rozmawiałyśmy jednak długo. Pokrótce wyjaśniłam jej, że za często się ostatnio kłóciłam z Rudym i muszę nieco od niego odpocząć. Chciała się ze mną spotkać, ale wcisnęłam jej kit, że jestem poza miastem. Zatrzymałam się w jakimś hoteliku i cieszę się spokojem.
Chyba uwierzyła.
Z trudem udawałam, że wszystko jest okej. Ba, najchętniej rzuciłabym jej się na szyję i wypłakała w ramię. Tylko że miałam cudowne limo pod okiem, siny policzek i... W niefortunny wypadek już by raczej nie uwierzyła. A ja naprawdę nie miałam ochoty się przyznawać do tego, że mnie sprał.
      Stanęłam przy oknie i trzymając w dłoniach kubek z kawą zaczęłam zerkać w szybę. Nie wychodziłam na zewnątrz od dobrych dwóch tygodni. Wróć. Byłam ze dwa razy w sklepie, który znajdował się tuż za rogiem. Blondynka przebywała w Nowym Jorku już pięć dni, więc lodówka miała prawo zrobić się do tego czasu nieco pusta i na zakupy chcąc nie chcąc musiałam się wybrać. Choćby po zupki w proszku, bo były najtańsze. Stinson co prawda zostawiła mi dość sporo kasy (za co byłam jej ogromnie wdzięczna, ale chyba nie muszę dodawać, że było mi przy tym okropnie wstyd), jednak zamierzałam wydawać jak najmniej. Pracy w końcu jeszcze żadnej nie miałam. I żeby nie było! Chodziłam wcześniej po różnych sklepach, knajpach, próbowałam się zatrudnić gdziekolwiek. Nic z tego. Miałam jebanego pecha. Nie byłam chyba jeszcze tylko w klubach go go. Choć znając życie tam również nie byłoby dla mnie miejsca.
Tak czy siak zamierzałam wrócić do poszukiwań następnego dnia. Dzisiaj musiałam zrobić co innego. Mianowicie wziąć swoje rzeczy z wiadomego miejsca. Na samą myśl o tym uginały się pode mną nogi. Gdy Stinson była jeszcze w LA proponowała mi, że przejdzie się tam ze mną, ale... Nie byłam na to jeszcze gotowa.
Wzięłam ostatni łyk z kubka i odkładając go do zlewu poszłam szykować się do wyjścia.
   Kiedy stanęłam pod drzwiami naszego mieszkania poczułam jak odpływa ze mnie cała odwaga. A przecież to nie tak miało być! Chciałam powitać go morderczym spojrzeniem, wymienić z nim parę oziębłych zdań, wziąć swoje rzeczy, a na koniec pożegnać go środkowym palcem.
Tak, taki był scenariusz. Układałam go w głowie dość długo i byłam pewna, że nie będę miała potrzeby go zmieniać. Aż do momentu gdy nie stanął przede mną zaniedbany i widocznie czymś przybity człowiek. Przez moje plecy momentalnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
  - Przyszłam po rzeczy - mruknęłam przechodząc obok niego i ruszyłam do sypialni.
Starałam się nie zwracać uwagi na przeogromny bałagan, w którym szczególnie rzucały się w oczy puste butelki po różnych trunkach. Jak najszybciej chwyciłam za walizkę i zaczęłam pakować do niej swoje ciuchy.
  - Wyprowadzasz się? - Wychrypiał stając w progu.
 - A nie widzisz? - Spytałam odwróciwszy się do niego i posłałam mu ironiczny uśmiech. Niestety wcale nie przyszedł mi on z łatwością, jak to przecież zwykle bywało.
  - Widzę - odparł smętnie i przetarł dłonią swoją twarz.
Cholera. Dlaczego się tak zachowujesz? Nie możesz krzyczeć jak to masz w zwyczaju? No dalej! Kłótnie wychodzą nam dużo lepiej. Chcę kłótni! Chcę się rozstać w chamski sposób. Tak będzie mi do chuja łatwiej, ugh. Dalej, Rose. Walnij jakimś tekstem, dzięki któremu będę wiedzieć, że tak naprawdę nigdy nie powinniśmy być razem.
 - Nie chciałem doprowadzić do takiej sytuacji - wymamrotał spuszczając wzrok na podłogę.
  - Nie wyszło ci.
 - Wiele rzeczy mi w życiu nie wyszło, ale nie chciałbym żeby do tego zaliczał się nasz związek. Mała, nie odchodź... Przepraszam.
Przełknęłam głośno ślinę. Na litość boską, on wykazuje skruchę? Cudownie.
  - Ja... A wiesz co? Spierdalaj. Wróć tu za jebaną godzinę, bo tyle powinno mi starczyć. Nie mam ochoty na przebywanie z twoją osobą w jednym pokoju, patrzenie na twoją nieogoloną gębę i słuchanie twoich gówno wartych przeprosin! Jeb się.
No. Od razu mi lepiej.
Albo i nie?
   W każdym razie Rudy posłusznie się stąd ewakuował i mogłam w spokoju dokończyć pakowanie. Pomińmy fakt, że cały czas pociągałam nosem i chlipałam jak głupia nastolatka.
Mimo że nie wyleciałam do Nowego Jorku, to i tak czekała mnie zmiana, jakiś nowy etap w życiu. A ja w gruncie rzeczy nie lubiłam zmian. W końcu przez nie wszystko zaczęło się jebać. Dawniej, jak jeszcze wszyscy klepaliśmy słodką biedę w Hell House, było zupełnie inaczej. Jasne, narzekałam, marudziłam, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że był to pewnie mój... nasz najlepszy okres. Dobra zabawa, beztroskie życie. Nawet nie było się o co zbytnio kłócić. Może wtedy byliśmy jeszcze dzieciakami? Wprawdzie dwudziestoletnimi, ale jakie to ma znaczenie? A może my nadal jesteśmy dzieciakami i zwyczajnie nie możemy odnaleźć się w tej sytuacji? Osobne mieszkanie, jakieś tam obowiązki. Zaleciało poważnym związkiem. Jak na ironię im mocniejsze stawały się nasze relacje, tym robiło się coraz gorzej. Kłótnie, bójki, pewnie jakieś zdrady. Co jest grane? Przerosło nas to "inne" życie? Oczywiście inne dla nas. Normalnym ludziom jakoś nie przychodziło ono z trudem.
    W pewnej chwili nie wytrzymałam i siadając w kącie zaczęłam beczeć. Nie miałam ochoty wracać do mieszkania Patti i spędzić tam w samotności nie wiadomo ile czasu! Co prawda planowałam znaleźć sobie pracę, zacząć wreszcie zarabiać i... Udowodnić wszystkim, a w szczególności jemu, że sama też sobie świetnie dam radę. Tylko słowo 'sama' budziło we mnie zarówno strach, jak i rozpacz.
Koniec! Czas wziąć się w garść. Dam sobie radę i chuj. Osiągam każdy wyznaczony sobie cel, tak? No tak. To teraz też się musi udać!
Wstałam gwałtownie z podłogi, przetarłam mokre od łez policzki i ruszyłam do łazienki spakować tym razem kosmetyczkę. Automatycznie spojrzałam na pustą ścianę, gdzie wcześniej znajdowało się lustro. Obecnie leżało w kawałkach na podłodze. Zaczęłam przypominać sobie tamtą chorą sytuację.
Właśnie. CHORĄ.
Logiczne, że muszę się stąd wynieść! Hej, tu nie ma miejsca na jakieś wspominki. Kończę to i tyle. Innego wyjścia nie ma!
Podminowana zaczęłam ciskać do kosmetyczki wszystkie swoje kosmetyki. A dużo ich nie było, bo ostatnio ktoś mi je rozpierdolił.
Okej! Zrobiłam to samo z jego rzeczami, ale... Ale miałam prawo się wkurwić, tak? No tak.
Zaraz. Wychodzi na to, że on też miał prawo się zdenerwować. Każdy ma takie prawo...
W przypływie złości ludzie robią różne głupie rzeczy, nie?
Przykucnęłam ponownie obok rozbitego szkła.
I zaczęłam filozofować.
Co było chyba w tym momencie najgłupszy z możliwych pomysłów.
Trzeba było zająć myśli czym innym. Poleciałam po zmiotkę i zaczęłam sprzątać te pieprzone odłamki. Później chwyciłam za worek na śmieci i zaczęłam je do niego ładować. Oczywiście nie obyło się bez skaleczenia.
  - Kurwa! - Jęknęłam i chwilę potem wybuchłam szlochem. Już nawet nie chodziło o tą krwawiącą dłoń. Przerosła mnie beznadziejność sytuacji!
     Kolejna godzina spędzona w tym mieszkaniu wyglądała jak wycinek z kiepskiego dramaciku. A to sprzątałam, a to płakałam, w międzyczasie zabierałam się po raz enty za pakowanie. Och, leżałam jeszcze na łóżku i wgapiałam się w sufit. Taaak, bez tego przecież nie mogło się obejść.
Nie zmienia to jednak faktu, że po tej dziwacznej godzinie byłam już gotowa do wyjścia. To znaczy... Może nie tak w pełni psychicznie. Ale fizycznie jak najbardziej.
      Kiedy miałam już chwytać za walizkę i stąd wychodzić usłyszałam straszny łomot. Wyjrzałam do przedpokoju i z lekkim niepokojem skierowałam swój wzrok na drzwi, o które ktoś chyba się obijał. Podeszłam w końcu bliżej i wyciągnęłam rękę ku klamce, ale kto inny zdążył ją nacisnąć i... Wtoczyć się do środka.
  - Jezu, co ci się stało? - Spytałam zauważając poobijaną twarz Axla. Szybko podeszłam do zalanego w trupa chłopaka i zaczęłam go przytrzymywać.
 - Kazałem sobie przyjebać - wybełkotał starając się zachować równowagę. Nie szło mu to ani trochę.
  - To bardzo mądrze. A można spytać dlaczego?
 - Bo mi się należało. Właściwie to ty powinnaś mnie uderzyć. Tak z całej siły. Jak ja wtedy ciebie. Mówię poważnie. Przypierdol mi.
Kazał oszpecić sobie twarz w imię miłości? To takie... idiotyczne.
  - Jesteś pijany. - Przytaknął. - I pojebany. - Przytaknął ponownie.
 - Wiem. Tylko ostatni pojeb może kogoś tak skrzywdzić - wydukał i przechylił się na moją stronę przez co oboje polecieliśmy na ścianę. - Ups. Prze.. przepraszam.
Wywróciłam oczami i ściskając go mocniej w pasie zaczęłam kierować się z nim na kanapę. Szło nam to bardzo nieudolnie i koniec końców wylądowaliśmy na podłodze. Ekhm. Ja wylądowałam na podłodze. On na mojej podirytowanej osobie.
  - Nie mam siły wstać... - wybąkał ledwie zrozumiale.
  - A ja nie mam siły cię podnieść.
  - A masz siłę, żeby ze mną zostać? - Zerknął na mnie z miną zbitego psa. Właściwie zbity to on był.
 - No chyba widzisz, że nie. - Westchnęłam i odgarnęłam mu z twarzy kosmyk włosów. Trwaliśmy tak chwilę w zupełnej ciszy. Moje zdziwienie rosło z każdą sekundą, gdy zauważyłam, że jego oczy robią się szkliste. Ej, co tu się dzieje?
  - Posłuchaj ja... Miałem okropne dzieciństwo. Nie powiedziałem ci wszystkiego albo... Nie przedstawiłem go w aż tak chujowym świetle. Ale było koszmarem. - Tu się zatrzymał i zacisnął mocniej szczękę, która zaczęła delikatnie drżeć. Pogłaskałam go po policzku i posłałam mu zatroskany wzrok. - Pewne wydarzenia chyba wpłynęły na moją psychę. I kurwa nie mogę sobie z tym poradzić. - Jego głos zaczął się powoli załamywać. - Staram się, ale... To trudne. W szufladzie trzymam spluwę, wiesz? - Zrobiło mi się słabo. - I nie raz przystawiałem ją sobie do łba. Czasami mam ochotę nacisnąć na spust i...
  - Nawet tak nie mów! - Przerwałam mu.
  - Ale jeszcze mnie coś tu trzyma. Na przykład ty.
Dobra, czas chyba również zacisnąć szczękę.
 - Bo czuję, że jako jedna z nielicznych osób jesteś w stanie mnie zrozumieć. I ze mną wytrzymać. Dlatego proszę... Wytrzymaj jeszcze trochę...
  - Trochę? - Mruknęłam z lekką kpiną w głosie. - A co czeka mnie po tym trochę?
  - Zmienię się kurwa. Obiecuję. Tylko musisz mi w tym pomóc.
  - Niby jak? - Szepnęłam.
  - Nie zostawiaj mnie do cholery.
Odwróciłam głowę w bok. Im dłużej bowiem na niego patrzyłam, tym bardziej moje głupie serducho zaczynało się odzywać. Halo, rozumie. Gdzie się podziewasz?
  - Nie zostawiaj mnie, kurwa, proszę...
  - Axl cholera, nie rozklejaj się. - Szturchnęłam go zauważywszy łzę spływającą po jego policzku. Wrażliwsza strona wychodzi na wierzch? Hej, nie podoba mi się to! - Ej, twardzielu... No weź. - Uniosłam jeden kącik ust do góry. Nic z tego. Mój facet się rozkleił. Zabawne? Może i tak, ale na ten moment byłam zbyt załamana, żeby się z tego śmiać.
  - Obiecaj, że zostaniesz - wybełkotał. Kompletnie nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. - W przeciwnym razie strzelę sobie w łeb!
Spojrzałam na niego jak na idiotę i postukałam się palcem po czole.
  - Nie pij więcej - rzuciłam.
 - Ale ja mówię poważnie. Zrobię to - odparł i rozpoczął próby podniesienia się. 
Chwyciłam go za kołnierz ramoneski i przyciągnęłam z powrotem do siebie. Tylko po to, żeby zaraz musnąć jego usta, a potem zacząć się z nim zachłannie całować.
I nie robiłam tego z obawy, że zrobi coś głupiego. Nie robiłam też tego z litości. Robiłam to zapewne z własnej głupoty, a co za tym idzie... Z miłości do tego faceta. Z miłości, która z dnia na dzień miała wzrastać, a jednocześnie mnie przy tym niszczyć. Weszłam w niezłe bagno, ale o tym jeszcze tak do końca nie wiedziałam. Teraz żyłam nadzieją, że będzie rzeczywiście lepiej. Obydwoje się zmienimy, nauczymy się żyć bez kłótni i całej tej reszty. Bo jak się ludzie kochają, to potrafią przejść przez to całe gówno, nie? Stawić temu czoła czy coś. I byłam pewna, że my też damy radę.
  - Seks na zgodę? - Wymruczał obcałowując moją szyję.
Wywróciłam oczami. 
  - No dawaj. 
      Wynik dzisiejszej nocy był taki, że Lucrecia musiała polecieć do Nowego Jorku. Jej tymczasowa opiekunka okazała się bowiem zakochaną i głupią pizdą.
No cóż.







~*~

No cześć. 
Wracam po dość długiej przerwie i... 
Tak, wiem. Rozdział krótki, tylko jeden wątek. Ale jakby miał być dłuższy to zapewne wstawiłabym go za miesiąc. Już i tak był pisany nieco na siłę. Jednak mimo braku pomysłów nie chciałam Was zlewać, także no, coś tu się pojawiło. Trochę trudne sprawy, ale ciii. Może nie zwymiotowaliście :')
 Coś chęci na pisanie ze mnie ostatnio wyparowały. I nie wiem czy w ogóle jeszcze kiedyś wrócą. Ale obiecałam sobie napisać to opowiadanie do końca to napiszę!
I tego, komentarze mile widziane. 



Buzi!