niedziela, 27 października 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 31





Julia:

        Obolała i bezradna ruszyłam w kierunku centrum miasta, które znajdowało się blisko hotelu. Nie wiedziałam po co tam idę i w które dokładnie miejsce, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Chciałam po prostu znaleźć się wśród ludzi, żeby móc zapomnieć o tym cholernym zdarzeniu. Nie jestem osobą, która lubi skupiać się na przeszłości czy decyzjach, których nie dało się już odwrócić. A przynajmniej się staram. Może za słabo? Może gdybym rzeczywiście potrafiła odciąć się od przeszłości, to Adam już dawno ulotniłby się z mojej pamięci i dzisiejszy wieczór spędzałabym na kanapie przed telewizorem? 
Miłość jest do dupy. Na serio. Zawsze muszę się zakochać w nieodpowiedniej osobie. Albo nie odwzajemnia uczuć, albo bije, albo zdradza i w sumie dużo by tego wymieniać. Lepiej chyba pójść do klubu i rozpocząć krótkotrwałą, niemającą nic na celu prócz zwykłego flirtu i zabawy znajomości z jakimś przystojnym facetem. Po co mi związek? I tak się nie uda. 
        Przeszłam jeszcze parę kroków zawzięcie rozmyślając nad sensem tego gówna jakim jest miłość, aż nagle ni stąd ni zowąd wylądowałam na chodniku. Zajebiście! Złamał mi się obcas. 
Ściągnęłam szybko swoje czerwone szpilki i wyrzuciłam je do najbliższego śmietnika. I tak ich nie lubiłam.
Szłam więc na bosaka, w rozczochranych włosach i czując po nieprzyjemnym smaku na wargach, z zakrwawioną buzią, a ludzie tylko odwracali w moją stronę swoje głowy i mierzyli mnie wścibskim, oburzonym i zdziwionym wzrokiem. Kurwa, czy oni na prawdę nie mają co robić? Aż tak źle wyglądam?
Przeklęłam tylko pod nosem i nie zwracając na nich zbytniej uwagi weszłam do sklepu monopolowego. Kupiłam paczkę czerwonych marlboro i butelkę smakowej wódki, po czym zadowolona ruszyłam w kierunku najbliższego parku. Nie zapuszczając się w jego głąb usiadłam na ławce i zaczęłam "balować". Łyk wódki, zaciągnięcie się fajką, łyk wódki, fajka, wódka, buch... I tak jeszcze przez pół godziny. Nie wiem, która była, chyba coś koło jedenastej, ale Los Angeles dopiero budziło się do życia. Nie odczuwałam strachu. Im więcej ludzi tym lepiej. Nikt się do mnie nie dosiadał, nie pytał czy wszystko w porządku i czy nie mam ochoty się zabawić, czyli moje modły zostały wysłuchane. Tylko ja, wódka i marlboro - nasz szalony trójkącik.
Nie wiem jak to się stało, ale w końcu stając na ławce zaczęłam śpiewać, a może raczej wyć utwór Lady Pank.
  - Mogłaś moją być! Kryzysową narzeczoną! Razem ze mną pić, to co nam tu nawarzono! Mogłaś moją być!
  - Przepraszam, ale dobrze się czujesz? - Zorientowałam się, że wokół ławki stoi spora gromadka gapiów, a jakiś gostek wyciąga w moją stronę dłoń. 
  - Zajebiście się czuję! - Zbulwersowałam się.
  - Może zejdziesz z ławki, trochę się chwiejesz. Chodź, pomogę ci... - Złapał mnie za ręce, a ja wymachując butelką zaczęłam się na niego drzeć.
  - Nie dotykaj mnie kurwa! Nigdzie stąd nie idę! - Tupnęłam nogą i odwracając się do wszystkich tyłem kontynuowałam swoje śpiewanie: - Czerwoooony jak cegła! Rozgrzaaany jak pieeec! Muszę mieć! Muszę ją mieeeeć! - Dopiero gdy po chwili o moje uszy obiło się słowo "gliny" postanowiłam grzecznie udać się do domku. Ukłoniłam się pięknie oszołomionemu towarzystwu i machając na pożegnanie środkowym palcem zaczęłam biec z powrotem tą samą uliczką. Znalezienie właściwej drogi zajęło mi jakieś dwie godziny, bo nie dość, że miałam zamazany obraz to jeszcze nie wiedziałam dokładnie jaką drogą się jechało do tego zasranego hotelu. W końcu trafiłam jednak na znajomy baner The Roxy i zadowolona ruszyłam do Hell House.











Axl:


       Cicho. Ciemno. Pusto. Nie pozostawało nic innego jak usiąść na o dziwo wolnym łóżku w sypialni i zacząć pisać jakiś tekst nowego kawałka. Jedyne co mogło mi przeszkadzać to pochrapywanie Slasha z salonu, ale i do tego się można kurwa przyzwyczaić. Steven pewnie siedzi u tej swojej Francuzeczki, a Izzy jest z Berry. Słodko. Jeszcze trochę i już na dobre się do nich przeprowadzą, kurwa. Jakby nie było, panienki mają lepsze warunki niż w naszej ruderze, więc nie zdziwiłbym się gdyby zabrali stąd manatki. Co może nie byłoby takie złe, bo mielibyśmy więcej miejsca i chyba za dużo myślę. Tak, zdecydowanie. 
       Wyjąłem spod łóżka kawałek papieru (tak, kurwa, papieru!) i długopis, który zajebałem ostatnio babce ze spożywczaka, zapaliłem lampkę i opierając się wygodnie o ścianę zacząłem tworzyć. No... To znaczy próbowałem coś stworzyć, bo najpierw trzeba było mieć jakąś koncepcję, co nie?
Po dwudziestu minutach na mojej kartce pojawiło się osiem wersów i kilka poskreślanych. Oczywiście to był dopiero malutki fragment, ale i tak nieskromnie uważam, że brzmiał zajebiście. W końcu jestem zajebisty, więc wszystko wykonane przeze mnie musi być zajebiste. Przejechałem dłonią po brodzie jak jakiś uczony i z zadowoleniem stwierdziłem, że bycie mną to jednak zajebista sprawa. 
Wracając do tekstu...

  I see you standing
Standing on your own
It's such a lonely place for you
For you to be
If you need a shoulder
Or if you need a friend
I'll be here standing
Until the bitter end




        Krótko, ale zawsze coś. No i bez owijania w bawełnę, weny dostałem dzięki, albo raczej przez dzisiejsze zajście. Z jednej strony było mi jej żal, że po raz drugi została przez niego skrzywdzona, a z drugiej strony... No przecież kurwa mówiłem! Ale ona się uparła, więc to już tylko i wyłącznie jej wina. Myślę, że dobrze, że za nią nie poszedłem. W końcu miałem rację i tak jak mówiłem, nie ma prawa mi się żalić. Ma za swoje, tak? Tylko że, no kurwa i tak jest mi jej szkoda. 
Moje bicie się z myślami przerwały jakieś trzaski, coś jakby szarpanie za klamkę. Ci debile jak się nachlają to nigdy nie potrafią wpaść na to, że klamkę się naciska, a nie szarpie. Kurwa. W końcu usłyszałem skrzypnięcie drzwi, a po chwili przy futrynie pojawiła się sylwetka Julie. Podeszła bliżej i dopiero przy świetle mogłem dostrzec jej zmarnowaną twarz. Spojrzała się na mnie bliżej nieokreślonym wzrokiem, ale szybko odwróciłem głowę w drugą stronę.
  - Dziękuję i przepraszam - odezwała się po paru sekundach ciszy i wzdychając głośno usiadła na łóżku.
  - Co? Bo chyba niedosłyszałem? - zacząłem się z nią droczyć.
 - Dziękuję za to, że przyszedłeś do hotelu i mnie uratowałeś, chociaż sama bym sobie poradziła i przepraszam, że cię nie posłuchałam i zrobiłam swoje, ale ciężko jest kurwa przyznawać ci rację - wybełkotała i walnęła się na łóżko chowając głowę w poduszkach.
  - Ciężko, ciężko... Ale pamiętaj, Axl Rose ma zawsze rację.
  - Yhym...
 - Ej, zaraz. Mówisz, że poradziłabyś sobie beze mnie? - Wychwyciłem jej słowa i nie powiem, zacząłem się wkurwiać.
  - No tak.
 - Przecież gdyby nie ja to straciłabyś zapewne wszystkie zęby! Spójrz na swoją twarz, przynieść ci lusterko? - warknąłem. Dziewczyna podniosła głowę do góry i przypatrywała mi się przez moment. Jej oczy w momencie stały się szkliste. Nieee, tylko nie to. 
  - I znowu masz jebaną rację. Ja nawet bronić się nie potrafię. Pizda ze mnie i tyle. Naiwna, głupia, słaba idiotka. - Raz... dwa... trzy... beczy. Zajebiście.
  - Nie płacz. Ciii... - Przybliżyłem się do niej i pogłaskałem po policzku. - Może naiwna to ty jesteś, ale na pewno nie słaba. Trudno żebyś była tak silna jak ja. Trochę się ćwiczy te bicki. - Zaśmiałem się, a w tym samym momencie Julie uderzyła mnie z pięści w ramię. - Dobra. Ty też jesteś silna. - Przyznałem masując się w miejsce bólu.
  - Axl, nie chcę się żalić, ani nic z tych rzeczy, ale... Mogę się do ciebie chociaż przytulić? - spytała niepewnie znowu przybierając smutny wyraz twarzy. 
  - Pewnie, że możesz. Chodź tu. - Odwinąłem kołdrę i zrobiłem jej koło siebie miejsce. Julie szybko przeturlikała się do mnie i mocno wtuliła w mój tors. Zrobiło się strasznie cicho, ale niestety musiał to przerwać szloch dziewczyny.
  - Co się dzieje?
  - Nic, nic... W ogóle nie zwracaj na mnie uwagi. - Ehe, łatwo mówić. 
  - Mów. Dziś jest twój szczęśliwy dzień i możesz mi się wyżalić. Pozwalam.
  - Szczęśliwy dzień? - Zaśmiała się desperacko. - Dobre... 
  - Racja, to mi nie wyszło. Mniejsza z tym, mów o co chodzi.
  - Bo... Adam powiedział mi dziś to samo co wtedy... 
  - Co ci powiedział?
  - Powiedział, że może mieć wszystkie i do każdej zwraca się tak jak do mnie, tyle że ja jestem największą szmatą. I że nigdy mnie nie potrzebował. - Poczułem jak zaciska dłoń na mojej koszulce i jeszcze bardziej się do mnie przysuwa. 
  - To zwykły chuj. Nawet bić się nie potrafi! Damski bokser, a nie facet. Co ty widziałaś w tym leszczu? 
  - Ten leszcz na początku naszej znajomości był inny i zakochałam się jak głupia - dodała cicho.
  - Ludzie się zmieniają. 
 - Zauważyłam. Chociaż w tym przypadku chyba jednak nie. Zawsze był chujem, ale miałam klapki na oczach. No cóż... Czas się przyzwyczaić, że każdy mnie w końcu zostawia i kopie w tyłek, życie  - powiedziała chłodnym tonem i odwróciła się na drugi bok.
  - Ej, mała. Przecież wiesz, że ja żałuję tego co zrobiłem. Nie zraniłem cię celowo - zacząłem i nachylając się nad nią spojrzałem na jej twarz. 
  - Nie wracajmy do tego. - Zerknęła na mnie przelotnie, po czym położyła się na plecach. Znajdowałem się teraz nad nią i zastanawiałem co tu zrobić w tej dziwnej sytuacji. Długo się jednak nie namyślałem tylko rozchyliłem jej usta swoim językiem i zacząłem ją zachłannie całować. Może powinienem być bardziej delikatny, bo gdy dotykałem jej obite policzka, strącała delikatnie moją dłoń, ale teraz o tym nie myślałem. Chciałem być jak najbliżej jej ciała. Opadłem na nią i zacząłem szukać guzików od jej koszuli cały czas napastując jej wargi. Mój kolega w spodniach zaczął dawać się we znaki, więc pozbyłem się jej, jak i swojej koszulki, żeby następnie zająć się zapięciem od jej koronkowego stanika. 
  - S-stop - wymamrotała i odepchnęła mnie od siebie. 
 - Coś nie tak? - spytałem zdziwiony i lekko zdenerwowany, że przerwała w takim momencie.
  - Ja wiem, że to tak bez zobowiązań, ale nie mam ochoty... 
  - Ale to wcale nie musi być bez zobowiązań. - Cmoknąłem ją krótko w usta. - Możemy do siebie wrócić i zacząć od nowa, hm? Znowu będziemy chodzić razem do klubów, chlać i spać w rowach. - Zaśmiałem się.
  - Dobrze. Możemy razem chlać, łazić do klubów, ale jako przyjaciele, Axl. Ja się za bardzo już do wszystkich zraziłam. Nie chcę żadnego cholernego związku. Tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla ciebie. 
  - Skąd wiesz co będzie dobre dla mnie? - odburknąłem.
  - No sam zobacz. Stajecie się coraz bardziej popularni, dziewczyny za chwilę zaczną piszczeć na wasz widok i rzucać w was stanikami, a ty co? Zamiast się z nimi ruchać, będziesz siedział ze mną przy stoliku? - parsknęła.
  - Ruchać to mogę się z tobą. - Uśmiechnąłem się cwaniacko, a ta tylko przewróciła oczami.
  - Za kilka tygodni przypomnisz sobie moje słowa. 
  - Czyli? 
  - Czyli złaź ze mnie - dokończyła i uśmiechnęła się krzywo. 
Byłem wkurwiony, nie powiem. Nie lubię jak coś idzie nie po mojej myśli. Tym bardziej, że jak się dojdzie do momentu odpinania stanika to nie chce się przerywać, logiczne, nie? Szczęka zaczęła mi drgać ze złości i miałem ochotę wypierdolić ją z tego łóżka, mimo że miała takie samo prawo jak ja na nim spać. 
Usiadłem obok i wpatrując się w przeciwległą ścianę starałem się uspokoić. Po chwili jednak mój oddech stał się już zupełnie miarowy i dotarło do mnie, że może i jej słowa mają jakiś sens. Nie wiem czy jestem typem wiernego faceta. I może rzeczywiście będzie lepiej jeśli nie będziemy parą? Tylko, że ja kocham tą wariatkę. 
  - Do niczego nie będę cię zmuszał. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. I... no wiesz, jak będziesz potrzebowała  ramienia to zawsze będę dostępny. Masz we mnie przyjaciela. - Cholera, co ona ze mną zrobiła? Za miły jestem. 
  - Dzięki, Rudy... O to mi właśnie chodziło. - Uniosła kącik ust do góry i mocno mnie przytuliła, zasypiając po chwili na moim torsie. Ale tą koszulę to mogłaś założyć z powrotem, skarbie...  
Odwracamy wzrok, odwracamy...







Następnego dnia...







Steven:


        Lubię to uczucie kiedy budzę się w wygodnym łóżku, całkiem nagi i wesoły, a obok mnie śpi piękna kobieta i regeneruje siły po wyczerpującym seksie z moją zajebistą osobą. 
  - Życie jest cudowne. - Westchnąłem zadowolony i zacząłem głaskać Sarę po włosach.
  - Co, pieseczku? Pewnie chcesz śniadanie - wystękała. 
  - A nie myślałem o tym, ale możesz zrobić. W końcu mi się należy, no nie? - Wyszczerzyłem się.
  - Oui, oui. Nieźle mnie wczoraj wymęczyłeś. 
  - To poproszę jajecznicę na bekonie - odparłem zadowolony i założyłem ręce za głowę. Kobieta podniosła się leniwie z łóżka i zasłaniając się prześcieradłem ruszyła w kierunku kuchni. Po piętnastu minutach byłem już wołany na śniadanko. Od razu zeskoczyłem na podłogę i w podskokach ruszyłem za zapachem mojej jajecznicy!
  - Steven! Ubieraj się, szybko! - Sarah pokiwała głową i ręką wskazała na sypialnię.
  - Masz coś do Stevena Juniora? Wczoraj nie narzekałaś. 
  - Och, Adler! Natychmiast wracasz się po gatki. 
  - Dobrze, już dobrze. - Podniosłem ręce w geście poddania i posłusznie założyłem na dupę swoje bokserki. 
Nie wiem o co tyle szumu. Gdyby nie ci cholerni grzesznicy... jak im tam było? Adam i Ewa, o! No... Gdyby nie zgrzeszyli to wszyscy ludzie chodziliby nago i byłoby pięknie, nieprawdaż? Nie musielibyśmy męczyć się z zakładaniem i co najważniejsze ściąganiem ubrań.
  - No już założyłem. 
  - Merci!
  - To dostanę żarełko? - Uśmiechnąłem się i zasiadłem do stolika, na którym po chwili pojawił się ogromny talerz jajecznicy. 
  - Steven... A dziś to jest chyba u was impreza w Hell House, prawda? Zapraszałeś mnie ostatnio.
  - Miała być, ale wiesz... Duff wyjechał, jutro dopiero jest pogrzeb jego brata, no i głupio byłoby tak wyprawiać jakiś melanż, nie? - odpowiedziałem z pełną buzią.
  - No tak, tak. Rozumiem.
        Po zjedzeniu, z kubkami kawy udaliśmy się z powrotem do łóżka, ale tym razem tylko poleniuchować. Uwielbiałem te momenty, nic więcej mnie nie interesowało. Nawet na prochy już nie miałem tak wielkiej chęci. Sarah przecież była przeciwniczką wszelakich narkotyków i używek. 
  - Myszko...
  - Co pieseczku?
  - Kiedy wraca twój mąż? - spytałem, a na jej twarz wstąpił pewnego rodzaju grymas.
  - Za jakieś dwa tygodnie, a czemu pytasz?
  - No jak to czemu... Przecież mamy problem, prawda? Kocham cię i nie chcę, żebyśmy się rozstawali. - Podniosłem głos. - Nie rozstaniemy się, no nie?
  - Też cię kocham. Nie przejmujmy się tym teraz. Coś się wymyśli. - Puściła do mnie oczko i mocno się we mnie wtuliła. 











Julia:


        O dziwo obudziłam się dziś z bardzo dobrym humorem. Odzyskałam chyba chęci do życia i postanowiłam sobie, że przeszłość nie będzie już mieszała mi w głowie.
Z taką myślą chwyciłam za czyste ubrania i pobiegłam szybko do łazienki. Obmyłam twarz, zrobiłam sobie wysokiego koczka i ubrałam getry oraz luźną koszulkę. Dziś zamierzałam nieco ogarnąć dom. Jeszcze trochę a ktoś tu zginie. Ja nie żartuję! Raz o mało nie wybiłam zębów poślizgnąwszy się na butelce. Pochowali by mnie między stertami pudełek po pizzy, a na stypę zakupiliby dwadzieścia toreb wypełnionych butelkami wódki. Amen.
Nie za bardzo zadowolona z takiej wizji, ruszyłam do kuchni i odgrzałam sobie kawałek wczorajszej pizzy. Zjadłam go popijając zimną colą i chwytając za worek na śmieci ruszyłam do salonu, w którym smacznie pochrapywał Saul. Szkoda byłoby go obudzić...
Nie zastanawiając się długo włączyłam kasetę Metalliki i po chwili na cały dom rozbrzmiało Seek and Destroy. Głośność maksymalna! 
  - Kurwa! Co się dzieje? - Jęknął i rozejrzał się po pomieszczeniu. I tak za wiele nie zobaczył, bo twarz zasłaniały mu włosy.
  - Sprzątamy! Rusz dupę i mi pomóż. Ostrzegam... Mi się chce sprzątać tylko raz na ruski rok...
  - To i tak za często - powiedział Axl zjawiając się w salonie, po czym ziewnął przeciągle.
 - A ty nie ziewaj, tylko bierz się do roboty. - Zarządziłam i odwracając się w drugą stronę zaczęłam zbierać z podłogi wszystkie śmieci. 
  - To ja może jednak pomogę. - Zaśmiał się i klepnął mnie w tyłek.
  - Kurwa, Rose!
  - To nie ja się wypinam, nie? 
  - A ja co mam robić, hm? - spytał marudnym tonem Hudson.
  - Odsuń kanapę i ogarnij ten syf. - Zrobił jak powiedziałam. 
  - Osz kurwa. Tu się zalęgły jakieś robaki. - Wzdrygnęłam się na jego słowa i podałam mu odkurzacz, który niedawno zakupiłam razem z Kamilą. Czemu mam dziwne wrażenie, że po dzisiejszym sprzątaniu będziemy musieli go wyrzucić?
Po dziesięciu minutach sprzątanie szło nam już pełną parą. Ja ścierałam kurze, Slash odkurzał, a Axl wyjadał resztki przeterminowanych produktów... Zawsze to coś. Nagle w drzwiach pojawili się Izzy z Berry. Trzymają się za ręce, no, no. Idealnie mi do siebie pasują i cholernie się cieszę że znowu są razem. Mimo że ja nie mam szczęścia w miłości to zawsze cieszę się szczęściem innych. 
  - A co tu się dzieje?
  - O, Izzy. W samą porę, właśnie sprzątamy. - Wyszczerzyłam się, wiedząc że tylko go wystraszę. 
 - To my może jednak wrócimy później. - Skrzywił się i zaczął ciągnąć brunetkę z powrotem na zewnątrz.
  - No przestań. Też tu mieszkasz, nie? Chodź, pomożemy. - Berry cmoknęła go delikatnie w usta i wciągnęła do środka.
  - Kobiety. - Westchnął Izzy i zaczął układać kasety i winyle. 
        Po trzech godzinach Hell House lśniło na błysk! Wszyscy, nawet Eddie, który pomagał nam zlizując zaschnięte sosy i wolę nie wiedzieć co jeszcze z podłogi, opadli na kanapę. 
  - To były pierwsze i ostatnie moje porządki - odezwał się Hudson.
  - Nie było tak źle. - Wzruszył ramionami Izzy, który zrobił najmniej, więc momentalnie oberwał ode mnie poduszką.
  - Kurwa, przestańcie marudzić. Ja miałem najgorzej. Zjadłem te przeterminowane konserwy i zaraz się zerzygam - zaskomlał Axl i chwycił się mocno za brzuch. 
  - Nikt ci nie kazał tego jeść? 
  - To co? Miało się zmarnować?! 
 - Spokojnie, zaparzę ci... Pójdę kupić jakieś ziółka - zadeklarowałam i razem z Berry poszłam do najbliższego sklepu. Po drodze dziewczyna opowiedziała mi jak to Stradlin śpiewał pod jej balkonem, co wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Stradlin i ballady pod balkonem? No proszę, kto by się spodziewał.
        Wróciwszy do domu zastaliśmy tam Stevena, który z zacieszem na twarzy wciągał jakiś proszek. Zaparzyłam Rudemu ziółka i po chwili dołączyłam do towarzystwa zajadającego się teraz pizzą.
  - Masz, może pomoże. - Podałam mu kubek i spojrzałam na niego z kpiną. 
  - No co?
  - To trzeba być jednak debilem... 
  - Możesz mi pomasować brzuszek jak chcesz... 
  - Pewnie. - Parsknęłam śmiechem i wbiłam łokieć w jego brzuch.










Kamila:


        Dzisiejszy dzień był... No właśnie, jaki był? Smętny - to chyba najlepsze określenie. Rano poznałam ojca Duffa, przemiły człowiek, ale w jego oczach również nie można było nie dostrzec bólu po stracie syna. 
Michael ze swoją mamą załatwiał jakieś papierki związane z pogrzebem, pan McKagan wyszedł z domu bez słowa i do tej pory nie wracał, a ja mimo przeciwstawień pani Alice ugotowałam zjadliwy obiad. Wieczorem w domu zjawiły się dwie siostry Duffa, bowiem reszta jego rodzeństwa miała zjawić się dopiero na pogrzebie. Oczywiście one również zdobyły moją sympatię, ale długo z nimi nie porozmawiałam, bo wieczorem wolałam się odizolować. Rodzinne rozmowy, wiadomo. Nie chciałam być piątym kołem u wozu. 
       Znalazłszy się w pokoju, usiadłam na łóżku i wyciągnęłam z portfela zdjęcie Slasha. Ta, noszę jego zdjęcie. 


Zazwyczaj wywoływało na mojej twarzy uśmiech, ale w tym momencie czułam jedynie smutek i złość.
Zastanawiałam się czy po moim powrocie coś się zmieni. Szczerze? Wątpię. Alkohol jest zdecydowanie u niego na pierwszym planie. A ja czuję się zwyczajnie odrzucona. Nie chciałam być laską, która czepia się swojego faceta i tym samym go irytuje. Tyle że to pobłażanie stało się już trudne i niewykonalne. Wkurwiało mnie, do cholery.
  - Hej... Nie śpisz jeszcze? - W drzwiach pojawiła się blond czupryna.
  - Nie. Wchodź.
  - Nie mam już ochoty siedzieć tam i patrzeć jak wszyscy płaczą. - Opadł na łóżko i głośno westchnął.
  - Rozumiem. - Pogłaskałam go po ramieniu. 
  - Nie to, że chcę zapomnieć o Johnie czy coś z tych rzeczy. Po prostu mam już dość płaczu.
  - Nie dziwię ci się... Ale powiem ci, że masz cudowną rodzinę. - Uśmiechnęłam się szczerze. 
  - Co nie? Uwielbiam ich. Wiesz, gdzieś tutaj... - Wstał i podszedł do szuflady. - Powinno być pewne zdjęcie. O, jest! Popatrz... To ja! - Duff uniósł dumnie głowę do góry i wskazał palcem na małego chłopczyka stojącego na środku.



  - To ty!? - Wytrzeszczyłam oczy. 
  - We własnej osobie. Niezły ze mnie był przystojniak, nie? Zresztą nadal jestem. - Uśmiechnął się zadziornie.
  - Nie śmiem zaprzeczyć - Zaśmiałam się i oddałam mu fotografię.
  - No, a John... To ten z przodu po prawej...
  - W ogóle nie byliście do siebie podobni - stwierdziłam.
  - My wszyscy jacyś tacy niepodobni. Może matka coś przed nami ukrywa?
  -  Idź ty lepiej spać matołku.
  - Dobra. Idę - Ziewnął głośno. - Dobranoc.
  - Dobranoc.

    
 
 

sobota, 19 października 2013

Welcome to the Sunset Strip - część 30




Kamila:

        Dwadzieścia minut i razem z Duffem byliśmy już spakowani. Nie zastanawiałam się zbytnio co biorę. Roztrzęsionymi dłońmi wrzucałam do torby najpotrzebniejszą garderobę i kosmetyki. McKagan w tym czasie okropnie pobladł. Nie dało się też nie dostrzec tego, że nogi się pod nim uginały. A ja... Ja walczyłam sama ze sobą. Tak bardzo nie chciałam przy nim płakać, ale moja wrażliwość mi na to nie pozwalała. Sama śmierć jego brata była dla mnie tragedią, mimo że go nigdy nie poznałam, ale jeszcze bardziej bolał mnie fakt, że Duff musiał tak okropnie cierpieć. W ostatniej chwili wbiegłam do łazienki i odkręcając wodę tak aby zagłuszała wszelkie dźwięki, zaczęłam szlochać. Nienawidzę tłumić w sobie emocji. Nienawidzę i nie potrafię.
W miarę szybko się jednak ogarnęłam i poprawiając makijaż, który uprzednio rozmazał się na całej mojej twarzy wyszłam z łazienki zachowując kamienną twarz. 
Muszę być silna. Muszę go wspierać. 
  - Gotowa? - spytał, widząc, że zasuwam swój plecak.
 - Tak. Możemy już jechać - powiedziałam i podeszłam do leżącego na kanapie Slasha. Oprócz naszej trójki w Hell House nie było nikogo. - Saul! Obudź się! - Poklepałam go delikatnie po twarzy.
  - Czego? - wymamrotał zaspanym głosem. - Dajcie kurwa spać człowiekowi. - Żeby go w ogóle słuchać musiałam oddalić się o paręnaście dobrych centymetrów, bo z każdym jego śmierdzącym od alkoholu oddechem ryzykowałam śmiercią. 
  - Ja i Duff wyjeżdżamy na parę dni - zaczęłam.
 - Super. Ekstra. Zajebiście. A teraz dajcie mi spokój. - Odwrócił się do nas tyłem i momentalnie zasnął. Moje ciało zaczęło delikatnie drżeć. Stałam wciąż w tym samym miejscu i z nienawiścią spoglądałam na jego plecy. Jak można być takim chujem?! Chciałam przekazać mu wieść o śmierci brata naszego przyjaciela, ale on nawet nie przejął się tym, że wyjeżdżamy. Ja naprawdę wszystko rozumiem. Sama nie raz byłam nachlana, że nic nie kontaktowałam, ale on jest pijany notorycznie. Kiedy ostatni raz usłyszałam od niego jakieś czułe słowo? Kiedy ostatni raz mnie przytulił, pocałował? Wcześniej codziennie dawał mi do zrozumienia, że jestem dla niego ważna. Natomiast dziś dał mi do zrozumienia, że ma mnie w dupie. Och! Pomyłka. On ma wszystkich w dupie. 
  - Chodź. - Poczułam dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam się i spojrzałam na niego przepraszającym wzrokiem. Było mi wstyd za mojego chłopaka. Może to trochę dziwne, ale taka była prawda. - Zadzwonimy do nich z jakiejś budki telefonicznej. - Uśmiechnął się krzywo.
  - Tak, racja. - Wzięłam głęboki oddech i obejmując blondyna w pasie ruszyłam do samochodu. 
Było już dobrze po dwudziestej, więc powoli zaczęło się ściemniać, co nadawało całej sytuacji jeszcze większej dramaturgi. Usiadłam na miejscu kierowcy, zapięłam pasy i włączając jeszcze radio odpaliłam vana. Pół godziny i znaleźliśmy się już na autostradzie do Seattle. Ani ja, ani on nic się jednak nie odzywaliśmy.
Czekałam. Czekałam, aż Duff coś powie, bo sama nie chciałam na niego naciskać. Wiem, że w takich chwilach najlepiej jest być samemu, ale moja obecność była konieczna. Uznałam, że McKagan nie powinien prowadzić. Pochłonięty myślami z pewnością nie skupiałby się na drodze. 
  - A najgorsze jest to, że ostatnio tak mało się z nim widziałem... - odezwał się nagle. - Jak byliśmy mali to nigdy się ze sobą nie rozstawaliśmy. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nikt i nic nie mogło nas ze sobą skłócić. - Uśmiechnął się delikatnie. - Niby był starszy o rok, ale to ja zawsze wydostawałem nas z opresji. Dzieliliśmy mnóstwo fajnych wspomnień...
  - Zazdroszczę. Ja z moją siostrą wiecznie się kłóciłyśmy. Nieraz miałam przez nią wyrwane kłaki. 
  - Utrzymujesz z nią kontakt?
  - Szczerze? Nie za bardzo. Od kiedy wyleciałyśmy z Julie z kraju nie odzywałyśmy się w ogóle do swoich rodzin. Ona była nieco skłócona ze swoimi rodzicami, a ja... Jakoś nigdy nie znalazłam na to czasu. 
  - Musicie do nich zadzwonić. Na pewno się martwią. 
  - Tak... Masz rację. 
  - Czas zapierdala tak szybko, że nawet nie potrafimy dostrzec jak bardzo się zmieniamy. Życie przemyka nam między palcami. Wszystko się zmienia. My się zmieniamy, otaczający nas ludzie się zmieniają. - Przerwał na chwilę i wyciągnął z kieszeni papierosa. - Kiedy przyjechałem do Los Angeles moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, wiesz? Od razu przypasował mi taki sposób życia, ale nie ma dnia abym nie myślał o swoim dzieciństwie, o rodzinie, o Seattle. W ogóle o czym ja ci pieprzę? Wybacz. Wzięło mnie kurwa na refleksje życiowe...
  - Nie! - zaprotestowałam. - Możesz mówić dalej. Lubię słuchać. Poza tym gadasz bardzo mądrze, Duffy. Zgadzam się z każdym twoim słowem. - Uśmiechnęłam się do niego i oparłam jedną dłoń na jego kolanie. W pewnym momencie usłyszeliśmy w radiu pierwsze dźwięki Led Zeppelin - Stairway to Heaven.
No pięknie... - pomyślałam. Plant nie zdążył nawet dojść do refrenu, a Duff ponownie zaczął pociągać nosem. Najpierw dostrzegłam w ciemności łzy spływające po jego polikach, a później chowając twarz w dłonie zaczął wydobywać ze swojego gardła te same dźwięki, które jeszcze jakąś godzinę temu rozdzierały moje serce. Okropny szloch przyprawiający mnie o dreszcze wyrażał chyba wszystkie jego emocje: smutek, ból, cierpienie, bezradność. Właśnie... bezradność. Cholernie bolało mnie to, że nie mogę nic zrobić. Kompletnie nic!
  - Mo-możesz się zatrzymać? 
  - Pewnie. - Zjechałam na pobocze, a McKgan od razu wybiegł z samochodu i udał się w stronę jakiejś polnej dróżki. Po paru metrach zatrzymał się i podniósł głowę wysoko do góry.
  - Co on ci takiego kurwa zrobił!? - zaczął krzyczeć. Nie zastanawiając się długo podbiegłam do niego i mocno przytuliłam. To nic, że moja głowa sięgała do jego żeber. Ściskałam go jak tylko najmocniej potrafiłam.
  - Kurwa, nawet nie wiesz... Nawet nie wiesz jak mi wstyd tak beczeć... Kurwa!
 - Duff, co ty mówisz!? Każdy ma prawo do płaczu. Nie masz się czego wstydzić. - Spojrzałam mu prosto w jego zaszklone oczy i stając na palcach pocałowałam go w czoło.
  - Dziękuję... 
  - Za co?
  - Za to, że jesteś taką cudowną przyjaciółką i jedną z nielicznych osób, które się o mnie troszczą. 





Następnego dnia...





Slash:

  - Slaaaaaaaaaaaaaash! - Usłyszałem wrzask nad swoim uchem i z hukiem spadłem na podłogę. Wystraszony podniosłem głowę do góry i zobaczyłem zniecierpliwioną blondynkę przeskakującą z jednej nogi na drugą. 
  - Co się kurwa dzieje? - Jęknąłem i rozmasowując dupę podniosłem się delikatnie z ziemi. Do salonu już zdążyła wbiec cała reszta. No... może nie cała, bo nie było Duffa i Camille. 
  - Gdzie oni są? - spytała marszcząc brwi.
  - Skąd mam wiedzieć?
  - Bo jako jedyny z nas byłeś wczoraj cały dzień w domu. Nie ma części ich rzeczy no i co najważniejsze zniknął van Duffa. 
  - Yhm... - Podrapałem się po głowie. - Nie mam pojęcia, ale mi się to do chuja nie podoba!
  - Nic ci nie mówili? - zapytał Stradlin.
Próbowałem wytężyć pamięć, ale nie było nawet cienia szansy, żebym sobie cokolwiek przypomniał. Wczoraj trochę przybalowałem z wódką i kokainą. 
 - Jedyne co kojarzę to to, że mnie obudziła i coś tam gadała, ale nie mam pojęcia co...
  - Wiesz co Hudson? - Jej milutki ton za chuja nie pasował do jej morderczego wzroku. - Wkurwiasz mnie! 
  - Dzięki za cenną informację, Julie. Na pewno wpłynie ona na moje dalsze życie. - Uśmiechnąłem się kpiąco i sięgnąłem po Danielsa stojącego przy kanapie. 
 - Jasne. Pij sobie. Na zdrowie! - Zaśmiała się ironicznie i wyszła z salonu.
Cholera... Może ona ma trochę racji? Może powinienem przystopować z alkoholem? Jedna noc, a ja nawet nie wiem gdzie jest i co robi moja dziewczyna z moim przyjacielem. Mówiła coś o... wyjeździe? Tak, chyba tak. Tak czy inaczej nie mam bladego pojęcia w jakim celu wyjechali i dokąd. Zajebiście. Mój wyluzowany styl życia chyba zaczyna być trochę za bardzo wyluzowany...
Ale chwila! Co ja mam teraz zrobić? Ruszyć dupsko i przejść się na spacer? To chyba mi nie pomoże w ich odnalezieniu. Trzeba czekać. Ale ile kurwa, ile? Dobra, to nie mam sensu. Myślenie boli. Trzeba się napić. 






Axl:

       Kręciłem się po domu jak jakiś idiota i za chuja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Ani nie miałem weny na pisanie piosenek, ani nie chciało mi się pić. Nic. 
Znudzony skierowałem się do sypialni i opierając się o framugę spoglądałem na dziewczynę wyciągającą z szafy chyba wszystkie swoje ciuchy.
  - Ty też gdzieś znikasz? - spytałem zdziwiony. 
  - Co? Niee. Zastanawiam się w co się ubrać na dzisiejszą kolację. 
  - Hm, może w dres? - odpowiedziałem całkiem poważnie.
  - Nie chodzi mi o taką kolację. - Palnęła się dłonią w czoło. - Zostałam zaproszona do hotelu - dokończyła jakoś tak niepewnie.
Eee... Jakiego kurwa hotelu?
  - Jakiego kurwa hotelu? 
  - A nawet nie wiem. Ma po mnie przyjechać o dwudziestej. - Przełknęła ślinę. 
  - Kto ma przyjechać? - Z każdą sekundą stawałem się coraz bardziej zniecierpliwiony jak i zdenerwowany. Julie odwróciła ode mnie wzrok i zaczęła tępo wpatrywać się w ścianę.
  - Adam. 
  - Jak to kurwa Adam?! Idziesz na randkę ze swoim byłym, który się tobą kilka lat temu zabawił i zostawił jak jakąś szmatę? Albo sobie żartujesz albo cię pojebało? - Podszedłem do niej i chwyciłem za ramiona. 
  - Po pierwsze nie pojebało mnie! - Odsunęła się do tyłu. - A po drugie nie twoja kurwa sprawa!
  - Co za idiotka. Dlaczego ty się zgodziłaś, co?
  - Powiedział, że jest mu głupio i chce mnie jakoś przeprosić.
  - Chyba ci to przetłumaczę. Powiedział, że jesteś naiwna i chce cię znowu wyruchać. Kompletnie cię nie rozumiem. Zamiast go od razu spławić to ty się chcesz z nim jeszcze spotkać. Z całym pierdolonym szacunkiem, ale jesteś w tym momencie cholernie głupia.
  - To jest moje życie i moja decyzja! Wcale nie zamierzam mu się rzucać w ramiona tylko wysłuchać co ma do powiedzenia. Tyle!
  - Nigdzie nie idziesz. - Wzruszyłem ramionami i położyłem się na łóżku wrzucając jej ubrania z powrotem do szafy.
  - Że co proszę? - Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach. 
  - No nie idziesz. Nie pozwalam ci iść gdziekolwiek z tym burakiem, bo dobrze wiem jak to się skończy. On chce cię zwyczajnie wykorzystać. - Męska logika, kobiety nie zrozumieją.
  - A co ty, mój ojciec, żeby mi mówić co mogę a co nie? Nie masz prawa za mnie decydować.
  - Może tak, może nie... Prawdę mówiąc jebie mnie to. Robię to dla twojego dobra.
 - Masz tupecik, wiesz? - wysyczała przez zęby i przywaliła mi w twarz poduszką. - Dopiero co bzykałeś jakąś dziwkę w kiblu, a teraz nagle się mną przejmujesz? Mówię pierwszy i ostatni razNie ma między nami żadnych zobowiązań, więc nie będziesz mi mówił co mam robić. Odpiernicz się ode mnie! - krzyknęła.
Dobra... Próbowałem być spokojny, nawet bardzo, ale już nie mogę. Człowiek stara się pomóc, odwieść od złego pomysłu, a ta drze na mnie ryja! No co ja takiego zrobiłem, co? Ona nie może się z nim spotkać! Przecież... przecież... Cholera. Ona może zrobić co jej się podoba. Nie mam na nią wpływu. Już nie.
  - Ja pierdolę, zachowasz się jak jakaś łatwa dziwka, która wraca do gościa na skinienie palca.
  - Przegiąłeś... Ja? Dziwka? Bo idę z nim na kolację? 
 - A rób co chcesz, ale jak będziesz potem beczeć to na mnie nie licz - rzuciłem chłodno.
  - Nie zamierzam beczeć, a już na pewno nie będę leciała do ciebie żeby ci się wyżalić.
- Świetnie. - Wstałem z łóżka i podszedłem do niej. - Jak dla mnie możesz się nawet z nim pieprzyć! - warknąłem i trzaskając drzwiami wyszedłem z sypialni.   






Kamila:

       Obudziłam się z lekkim bólem kręgosłupa na rozsuniętym siedzeniu samochodowym. Duff spał z tyłu. Wyszłam na zewnątrz i ziewając zaczęłam rozprostowywać swoje kości. Miałam cholerną ochotę na kawę. Nawet nie wiedziałam, która godzina, ale słońce było już wysoko na niebie. No cóż... Wczoraj siedzieliśmy na trawie i płakaliśmy z jakieś cztery godziny. 
Niby mamy nowy dzień, ale ja wcale nie czuję się lepiej. Gula w gardle jak była, tak jest. 
Po chwili z vana wyłoniła się blond czupryna.
  - Coś długo spaliśmy, nie?
  - Chyba tak... Dobra, siadaj do przodu i jedziemy poszukać jakiejś stacji. Jak nie wypiję kawy to zasnę za tą kierownicą. - Westchnęłam.
  - Może chcesz żebym poprowadził?
  - Nie, nie trzeba. Dam radę. - Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce kierowcy. Poranne radyjko i w drogę!
        Na upragnioną stację dotarliśmy z jakąś godzinę później. To cud, że nie zasnęłam. Cud! Gdyby McKagan się nie odzywał już dawno wjechałabym pod jakąś ciężarówkę. Niby nie lubię kawy, ale jednak poranek bez niej jest udręką. Nie ma kawusi - nie ma energii.
Okazało się, że obok stacji znajduje się też budka telefoniczna, więc od razu do niej podbiegłam. Duff zadeklarował, że zamówi nam coś do picia i jedzenia, więc zniknął za rogiem. Spytałam się jeszcze jakiegoś tirowca, którą mamy godzinę i dowiedziawszy się, że jest już czternasta wykręciłam numer do naszej rezydencji.
  - Halo?
  - Julie? To ja, Camille!
  - Wariatko! Gdzie wy się podziewacie?
  - Obecnie znajdujemy się na jakimś zadupiu, bo zachciało nam się jeść, a ogólnie to kierujemy się do Seattle.
  - Po co? 
  - Bo widzisz... - Tu mój głos przybrał znacznie smutniejszy ton. - Wczoraj zabito brata Duffa.
  - Boże... Ale jak to zabito? - spytała wystraszona.
  - Na razie nic nie wiemy. Jak dojedziemy na miejsce to zadzwonię do was jeszcze raz. A teraz kończę, bo Duff mnie woła. Cześć - rzuciłam i nie czekając na odpowiedź odłożyłam słuchawkę.
Weszłam do baru i zasiadając przy stoliku z obskurną ceratą chwyciłam szybko za kubek ciepłego napoju. O taaak. Tego mi było trzeba. Później jakaś kobieta z niezbyt mile wyglądającą twarzą postawiła przed nami dwa talerze z frytkami i hamburgerami. Zjedliśmy w miarę szybko, bo oboje nie jedliśmy nic od wczorajszego popołudnia. Zresztą, jak na taki bar, to to żarcie nie było wcale jakieś złe. Fakt, wolę nie wiedzieć z czego jest to mięso, ale mniejsza z tym. Ważne, że zjadliwe. Zapłaciliśmy "milutkiej" kelnerce i ruszyliśmy w dalszą drogę.






Julia:

        Zabito brata Duffa? Nieee. To nie może być prawda. Po chwili zdałam sobie jednak sprawę, że Kamila nie robiłaby sobie przecież takich idiotycznych żartów, a śmierć jego brata z pewnością związana była z tymi dilerami. Westchnęłam głośno i z okropnym bólem w sercu usiadłam na kanapie. Tak bardzo chciałabym być teraz z McKaganem. Przytulić go najmocniej jak potrafię. Powiedzieć, że jest mi przykro, mimo że i tak moje słowa w niczym by mu nie pomogły. Śmierć najbliższych? Chyba nie ma nic gorszego. 
Schowałam głowę w kolana, a po chwili w pomieszczeniu zjawili się Gunsi.
  - Ktoś dzwonił? - spytał Popcorn.
  - Camille dzwoniła.
  - Gdzie są?! - krzyknął i tak pijany już Slash. Dobrze, że chociaż ożywił się na imię swojej dziewczyny...
  - Jadą do Seattle, bo brat Duffa... nie żyje - odparłam i spojrzałam smutno po ich zdziwionych twarzach. 
  - O kurwa... - powiedział Izzy wypuszczając powietrze.
  - Muszę zapalić - Axl podniósł się z ziemi i wyszedł szybko przed dom. 
Steven zaczął kręcić w niedowierzaniu głową, Izzy poszedł za Rudym, a Slash... A Slash musiał się napić. Wyrwałam mu z rąk butelkę wódki i wzięłam ze dwa łyki. Też musiałam się jakoś odstresować. Od razu przestałam mieć ochotę na tą kolację z Adamem, ale nie chciałam, żeby było po myśli Axla. Poza tym głupio byłoby mi mu odmawiać. Ja naprawdę chcę tego spotkania. Chcę porozmawiać. Chcę wyjaśnić sobie z nim wszystko czego nie miałam okazji wyjaśnić po tym jak momentalnie się wtedy od niego wyprowadziłam. I chcę mu zwyczajnie wszystko wygarnąć! Jedyne czego się boję to to, że zamiast być wobec niego oziębłą suką będę zatapiała się w jego oczach, o wargach nie wspominając. 
       Całe popołudnie spędziliśmy na oglądaniu telewizji. Dopiero o dziewiętnastej zaczęłam się szykować. Założyłam czerwoną koszulę, kloszowaną czarną spódniczkę i szpilki tego samego koloru. Włosy zostawiłam rozpuszczone, na usta dałam czerwoną szminkę, a na oczy czarny tusz do rzęs i grube kreski. Efekt otrzymałam zamierzony. Z jednej strony chciałam wyglądać nieco elegancko, z drugiej zaś strony chciałam mieć tak zwany pazur. 
Do przyjazdu chłopaka miałam jeszcze dziesięć minut, więc poszłam do kuchni i siadając przy stoliku zaczęłam popijać wodę. 
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podbiegłam do nich o mało co nie potykając się o własne nogi i poprawiając ostatni raz włosy otworzyłam je przybierając zdziwioną minę. Wcale na niego nie czekałam...
  - H-Heej - zająknął się Adam i zmierzył mnie wzrokiem.
  - Cześć. 
  - Pięknie wyglądasz. - Uśmiechnął się zawadiacko.
  - Dzięki. 
  - To... idziemy?
 - Chwilka. Wezmę tylko torebkę. Czekaj w samochodzie - mruknęłam i wróciłam do mieszkania. Zaczęłam wrzucać do torby najpotrzebniejsze rzeczy i kiedy wykonałam tą jakże trudną czynność ruszyłam w kierunku drzwi, gdy nagle drogę zastawił mi nie kto inny jak Rose.
  - Czyli jedziesz?
  - Czyli jadę - odburknęłam. 
  - Idiotka - rzucił pod nosem i zerknął na Adama. - Ten pedał nawet fajnej bryki nie ma.
  - Ale przynajmniej jakąś posiada... - Uśmiechnęłam się z ironią i ruszyłam w kierunku czekającego już na mnie chłopaka.







Kamila:

       Nareszcie na miejscu. Chociaż w sumie nie wiem czy jest się z czego cieszyć. Tutaj chłopakowi jeszcze bardziej będzie przypominał się John.  
Podjechałam pod ładny biały domek i już po chwili zobaczyłam w drzwiach drobną, starszą kobietę spoglądającą na nas ze smutkiem. Na oko miała może jakieś pięćdziesiąt lat i wydawała się być raczej kimś kto lubi zajmować się domem. Taka... ciepła, rodzinna gospodyni domowa, o.
  - Duff. To ja może pojadę znaleźć sobie jakiś motel puki nie jest za późno, a potem odstawię tu twój samochód, okej? - spytałam.
  - Jaki motel, zgłupiałaś? Przecież znajdzie się tu dla ciebie miejsce. - Popukał się w czoło.
  - Ale wiesz, trochę mi jednak głupio. Powinieneś być teraz z rodziną, tylko z rodziną.
  - Pieprzysz głupoty. Przywiozłaś mnie tutaj, pocieszałaś, razem beczeliśmy. Jesteś moją rodziną. Nie pozwolę ci jechać do jakiegoś zapchlonego motelu. Jesteś dla mnie jak siostra, więc nie chcę, żebyś mnie zostawiała, okej? 
  - Dobrze, dobrze. Nie zostawię cię. - Puściłam do niego oczko i wyszłam z samochodu. Duff machnął na mnie ręką i po chwili staliśmy już przy, jak zgaduję, jego mamie. Kobieta rzuciła mi krótkie spojrzenie, po czym wbiła swój smutny wzrok w blondyna i wybuchając płaczem mocno się do niego przytuliła.
  - Będzie dobrze mamo, spokojnie... - Pocieszał ją, ale i tak wiedziałam, że jemu samemu jest ciężko i sam potrzebuje pocieszenia. 
  - Mój synek... Zabili go... - Sytuacja stawała się coraz bardziej niekomfortowa. Dziwnie było mi tak przy nich stać. Nie wiedziałam czy się coś odezwać, czy coś zrobić, nic nie wiedziałam. Czułam, że tylko przeszkadzam. Od razu wiedziałam, że motel byłby lepszym pomysłem.
  - Poradzimy sobie, obiecuję. - Duff nadal sprawiał wrażenie silnego i nieugiętego. Po chwili kobieta oderwała się od swojego syna i przecierając dłońmi zapłakane oczy spojrzała na mnie lekko się uśmiechając.
  - To z tobą rozmawiałam kochanie przez telefon? 
  - Tak - odpowiedziałam najmilszym tonem na jaki tylko potrafiłam się zdobyć.
  - Mamo, to jest Camille, moja wspaniała przyjaciółka. Przyjechała ze mną, bo ja... no nie byłem zbytnio w stanie.
  - To miło z twojej strony. Jestem ci bardzo wdzięczna, nie tylko za to - rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie. - Mów mi Alice lub pani McKagan, jak wolisz.
  - Wolałabym mówić na pani - odpowiedziałam nieco speszona.
  - Oczywiście. A teraz chodźcie dzieci do domu, bo jeszcze tu zamarzniemy. Ojciec poszedł na zakupy, powinien zaraz wrócić. - Zaprowadziła nas do salonu, a sama udała się w stronę kuchni.
Usiedliśmy na kwiecistej kanapie i w milczeniu czekaliśmy na panią Alice, która po paru minutach zjawiła się w salonie z dwoma kubkami herbaty i talerzem ciastek.
  - Mamo... Kto go zabił? - zaczął Duff. 
 - Znaleziono go w jakimś pubie postrzelonego w tył głowy. Okazało się, że to sprawka jakichś dilerów. Ja... ja nie miałam pojęcia, że John miał z nimi coś wspólnego! - Schowała twarz w dłoniach. - Na szczęście złapano tych ludzi i czeka ich mnóstwo lat więzienia. Ale co mi to da? Nie zwróci mi to syna.  
  - Nie darowałbym sobie gdyby ci skurwiele, to znaczy ci dilerzy byli na wolności. - McKagan zacisnął mocno pięści.
  - A ty coś wiedziałeś? - spytała z lekkim przestrachem i wbiła w niego wzrok. 
  - Tak. Właściwie to ostatnio jak tu przyjechałem to pomagałem mu u nich spłacić dług. Ja myślałem, że już wszystko będzie dobrze. Że przestanie brać i... No wiesz, odczepią się do niego. - Pokręcił głową, a po jego policzku spłynęła łza, którą momentalnie wytarł.
  - Dobrze. Nie myśl już o tym synku, nic nie mogliśmy zrobić. Porozmawiajmy o pogrzebie i tym podobnych sprawach. Ojciec załatwił...
  - Przepraszam - przerwałam pani Alice. - Myślę, że ja powinnam już pójść...
  - Ach, oczywiście, pewnie jesteś zmęczona. Chodź, skarbie, zaprowadzę cię do wolnego pokoju. - Uśmiechnęłam się przepraszająco i poszłam na górę za mamą Duffa. Pokoik był mały, ale bardzo przytulny. Gdy zostałam sama, przebrałam się szybko w luźną koszulkę i wtuliłam  w poduszkę. 
W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że muszę zadzwonić do Hell House. Zbiegłam na dół i za zgodą pani Alice wykręciłam odpowiedni numer. Po kilku sygnałach usłyszałam zajebiście niski głos.  
  - Czego?
  - Też cię miło słyszeć, Axl. - Zaśmiałam się krótko.
  - A, to ty. Jesteście już na miejscu?
  - Tak, przyjechaliśmy jakieś pół godziny temu. 
  - I... No ten... Jak on się czuje?
  - Szczerze? Sytuacja jest beznadziejna, ale nie mogę teraz o tym mówić, bo jest w pomieszczeniu obok - mruknęłam.
  - Rozumiem. Powiedz mu, że jest nam wszystkim przykro i niech się trzyma.
  - Jasne, powiem mu. A co u was? 
  - Stradlin poszedł do Berry. - Czyli mu się udało, tak! - Slash... yhm... - Zawahał się.
  - Jest pijany? Tak, domyślam się - odburknęłam.
  - No... Nasz pieseczek jest u Francuzki, a Julie... A Julie poszła kurwa się spotkać z tym jebanym Adamem - warknął.
  - Co?! - wypaliłam zdając sobie po chwili sprawę, że ciut za głośno, bo rozmowy w salonie ucichły.
  - No kurwa, ona jest pojebana. 
  - Dokąd poszli? 
  - Przyjechał po nią i mają jechać do jego hotelu.
Co ta dziewczyna odpierdala? Przecież ten burak nie zaprosił jej tam z dobrego serca. Nigdy nie lubiłam tego idioty. Bawił się dziewczynami jak zabawkami, a potem rzucał je jak śmieci, o Julii nie wspominając. A jak on jej coś zrobi? Wątpię, żeby ją uderzył, ale nigdy nic nie wiadomo. Jak byli ze sobą to często obrywało jej się za byle co. 
  - Ja pierdolę. Ona nie może z nim jechać, no nie!
  - Mówiłem jej to, ale ma moje zdanie w dupie. 
  - Dziwisz się?
  - Nie. 
  - Dobra. Słuchaj... Mam do ciebie ogromną prośbę. Wiesz gdzie jest ten hotel?
  - No wiem, wspominała nazwę. To chyba jakoś w centrum. 
  - Błagam idź tam... 
  - Po co, kurwa? 
  - Ja wam chyba nie wspominałam, ale on ją też czasem bił. I nie mam najzwyczajniej w świecie do niego zaufania. 
  - Bił? Eee... Dobra, pójdę tam.
  - Dziękuję! A teraz muszę lecieć. Zadzwonię jutro.
  - No pa. 
Rozłączyłam się i wbiegając po schodach udałam się do swojego tymczasowego pokoju. Na prawdę niepokoił mnie fakt, że Julia poszła spotkać się z Adamem, ale tak czy siak nie mogłam nic zrobić. Odgoniłam od siebie wszystkie złe scenariusze i oddałam się w ramiona Morfeusza. 





Julia:

       Całą drogę do hotelu spędziliśmy na sztywnej rozmowie o pogodzie, o ludziach w Ameryce i paru studenckich wspomnieniach. Naprawdę dziwnie czułam się w jego towarzystwie, a zarazem nie mogłam przestać gapić się na jego twarz. Ładny ma profil boczny, ładny. Dobra dość!
W końcu podjechaliśmy pod całkiem duży hotel i Adam bawiąc się w dżentelmena otworzył mi drzwi.
Wyszłam z samochodu i poprawiając spódniczkę spojrzałam się na budynek. Pięciogwiazdkowy. Całkiem nieźle. Ja od ponad pół roku mieszkam w okropnej ruderze, więc takie miejsce robi wrażenie. 
        Jak się okazało kolacja nie odbywała się w restauracji hotelowej tylko w jego pokoju. Ale, co w tym dziwnego? Przynajmniej intymniej, nie? Czy ja mam jakieś wątpliwości? Dobra, uspokój się dziewczyno.
Usiedliśmy przy niewielkim stole i zaczęliśmy konsumować podane przez obsługę dania. 
  - A twój ojciec? Też mieszka w tym pokoju? - odezwałam się po chwili.
 - Nie, on mieszka piętro niżej, ale i tak ma dziś jakieś spotkanie z szefami pewnej firmy.
  - Mhm... Dziękuję bardzo, było pyszne - zakomunikowałam zjadając kolację i wyszczerzyłam się do niego.
  - Napijemy się wina? - zaproponował. 
  - Chętnie.
  - To może chodź na taras, mam całkiem ładny widok na miasto. - Uniósł jeden kącik ust do góry i chwytając za kieliszki oraz butelkę francuskiego wina zaprowadził mnie na ogromny balkon. Rzeczywiście, widok ładny... 
Adam podał mi kieliszek i zasiadając na przeciwko mnie zaczął zawzięcie się wpatrywać w moją twarz. Na początku udawałam, że tego nie widzę, ale w końcu zaczęło mnie to irytować.
  - Co? Jestem brudna? 
  - Nie, nie. - Zaśmiał się. - Po prostu patrzę tak na ciebie i staram się zrozumieć jak mogłem być takim chujem i tak cię wtedy traktować. Straciłem najfajniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek udało mi się poznać.
  - Skończ. - Odwróciłam głowę w drugą stronę. Humor nieco mi się popsuł.
  - Ale taka jest prawda. - Podszedł do mnie i chwycił za podbródek nakazując tym samym abym spojrzała mu prosto w oczy. W oczy, które wyrażały... No właśnie. Co wyrażały? To był chyba pewnego rodzaju żal, ale mimo wszystko coś mi nie pasowało. - Byłem chujem. I żałuję, że musiałaś mnie takiego poznać. Ja się zmieniłem. Pojąłem wreszcie, że moje zachowanie zadufanego gościa bawiącego się dziewczynami jest kurewsko beznadziejne
  - I ja mam w to wierzyć? Nigdy ci tego nie zapomnę. - Podniosłam się gwałtownie i podeszłam do  balustrady. - Wykorzystywałeś mnie w każdy możliwy sposób. Manipulowałeś... Biłeś mnie. Przez nikogo tak bardzo nie cierpiałam. A potem jak mi się odwdzięczyłeś? - Wbiłam w niego wzrok. 
  - Wiem, kurwa, wiem! Ale naprawdę tego cholernie żałuję, Julia. - Podszedł do mnie i złapał w tali. O nie... Zaczyna się. 
Boże, idiotko, po co ty tu przychodziłaś?
  - Proszę cię... Wybacz mi. Nie mówię, że musisz o tym zapomnieć... 
  - O tym nie da się zapomnieć - odburknęłam.
  - Wiem. Ale chcę tylko żebyś mi wybaczyła, proszę. 
Pokręciłam niepewnie głową i odsuwając się od niego skierowałam w stronę pokoju. Usiadłam na jego łóżku i zaczęłam nerwowo skubać spódniczkę.
Adam przyklęknął przede mną, a dłonie oparł na moich kolanach.
  - Kochanie. Spójrz na mnie. Żałuję. Słyszysz? Żałuję tego co ci zrobiłem. Proszę, wybacz mi. - Wbiłam w niego wzrok, a on nagle pocałował mnie czule w usta. Chciałam go odepchnąć, ale jego język w mojej buzi sprawiał, że coś mnie blokowało. Chciałam żeby całował mnie dalej. Po chwili poczułam jak jego ręce suną coraz wyżej, aż w końcu zaczął odpinać moją koszulę przesuwając mnie dalej na łóżko. Gdy był przy ostatnim guziku mocno go od siebie odepchnęłam.
Tak, teraz wiedziałam, że każde jego wypowiedziane dziś słowo było kłamstwem. Dopiero co mówił jak bardzo żałuje swojego zachowania, a już się do mnie dobiera. To chyba jednak za szybkie tempo...
  - Nawet nie powiedziałam czy ci wybaczyłam - rzuciłam nieco pretensjonalnym tonem.
  - A czy to ważne, skarbie? Po prostu się kochajmy. - Uśmiechnął się i z powrotem zaczął rozpinać mi koszulę.
  - Nie chcę! - Odepchnęłam go.
  - Jak to nie chcesz? - Spojrzał na mnie zdziwiony. - Gdybyś nie chciała to byś tu nawet nie przyszła. Jesteś ode mnie uzależniona, skarbie. Dobrze o tym wiem. 
  - Nie jestem! Już nie - warknęłam.
  - Jesteś - zamruczał seksownie i zaczął zsuwać ze mnie spódniczkę.
  - Pierdolony dupku! Tobie chodziło tylko o seks! Wcale ci nie zależy na moim 'wybaczam'!
  - Kotku... 
  - Puszczaj! - krzyknęłam, kiedy zostałam pozbawiona spódniczki.
  - Kurwa! Nie będziemy przerywać w takim momencie. Chcesz tego, przecież wiem! Kto by się przejmował jakimś głupim wybaczaniem, hm? 
  - Wypierdalaj z tymi łapami! - Nasunęłam na siebie spódniczkę i zrzuciłam go ze swojego ciała. 
  - Nie mów mi suko co mam robić! - Chwycił mnie za nadgarstki, a potem zaczął nachalnie obcałowywać moją szyję. Tego było za wiele. Kolanem kopnęłam go w jaja i spluwając mu na twarz podniosłam się szybko z łóżka, pośpiesznie zapinając przy tym guziki od koszuli.
  - Wiesz co, kurwa! Ty nawet nie jesteś warta tego piwa! I nie będę sobie nic udowadniał. I tak wszystkie laski mogą być kurwa moje. A ty jesteś nic nie wartą szmatą! - Podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno spoliczkował.
  - Założyłeś się, że mnie przelecisz!? - wypaliłam łapiąc się za policzek. 
  - Tak.
 - Ja pierdolę. - Zaczęłam się śmiać, bynajmniej nie dlatego, że mnie rozbawił. - Boże, jaka byłam głupia. - Chwyciłam się za głowę.
  - Nadal jesteś głupia, szmato - warknął, a moja pięść momentalnie wylądowała na jego twarzy. Od razu zaczęłam biec w kierunku drzwi, ale Adam mocno mną szarpnął za nogę sprawiając, że upadłam na ziemię. Teraz naprawdę zaczęłam się bać.





Axl:

        Przez pół godziny kłóciłem się z recepcjonistką, bo ta kobieta nie chciała mi łaskawie powiedzieć, w którym pokoju mieszka ten sukinsyn. W końcu zdenerwowany zacząłem wbiegać po schodach i nie zważając na to, że tamta zaczęła straszyć mnie policją szukałem blondynki otwierając każde drzwi. Czasami zastawałem ludzi w ciekawych sytuacjach, ale niestety nie było teraz czasu na darmowe pornole. Nagle usłyszałem jakieś krzyki, gdzieś po drugiej stronie korytarza. Poszedłem za dźwiękiem i stając wreszcie pod odpowiednimi drzwiami nacisnąłem mocno na klamkę. Wpadłem do środka i stanąłem jak wryty. Adam przypierał wystraszoną dziewczynę do ściany i uderzał ją w twarz. Szarpała się, ale ten gościu wpadł w jakiś szał. Ja po chwili również w niego wpadłem. Rzuciłem się na niego i zacząłem odciągać go od Julie. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja od razu przyjebałem mu z pięści. Złapał się szybko za krwawiący nos, ale nawet nie zdążył podnieść głowy bo kopnąłem go w brzuch. Miałem okropną ochotę wyżyć się na tym gnojku. Popchnąłem go na ziemię i  z coraz większą siłą uderzałem w jego twarz. Tak jak myślałem, ten burak to zwykły cienias. Tylko osłaniał dłońmi swój ryj. Pewnie znęcałbym się nad nim dalej, ale ktoś mocno chwycił mnie za ramiona i odciągnął od niego. Zajebiście... Ochrona.
  - Pan pojedzie z nami.
  - Nie! On mnie bronił! Zostawcie go! - Podbiegła do nas Julie. - On... - Wskazała na Adama. - Chciał mi zrobić krzywdę. 
Mężczyźni spojrzeli się po sobie, aż w końcu mnie puścili.
  - Zadzwonimy na policje - odezwał się jeden.
  - Nie, nie chcę! Muszę stąd wyjść! - rzuciła i wybuchając płaczem wyszła z pokoju. Ten goryl już chciał za nią poleźć, ale szybko chwyciłem go za ramię.
  - Zostawcie ją.
  - Ale...
  - Odpierdolcie się! - zawołałem i wybiegłem za dziewczyną. Znalazłem ją dopiero przed hotelem. Klęczała przy ścianie budynku i cała się trzęsła. Na jej twarzy rozmazana była zaschnięta krew. Zajebałbym  gnoja na śmierć...
  - Julie - zacząłem.
  - Miałeś rację. Chciał mnie tylko przelecieć. - Uśmiechnęła się z ironią.
  - Ja...
  - Idź. Jestem idiotką i nie będę ci się żaliła. - Wstała i otrzepując się zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
Stałem tam jak ten ciołek i nie miałem pojęcia co robić. Biec za nią, wrócić do hotelu i zabić tego gnoja czy iść do domu?
Ostatecznie wybrałem trzecią wersję.