czwartek, 31 grudnia 2015

Wake up... time to die! [27]







~Z perspektywy Camille~


  - No i co tam piękna? - Julie przywitała mnie ciepłym uśmiechem i podała kubek z, jak miałam nadzieję, mocną kawą.
  - Jestem martwa - wymamrotałam podnosząc się do siadu i wzięłam parę łyków. Bogu dzięki, mocna!
  - Ale nie żałujesz, że zabrałyśmy się z nimi? - Spytała zerkając na mnie przenikliwie. Widać było, że chciała dla mnie jak najlepiej i uszanowałaby każdą moją decyzję, mimo że sama z pewnością nie chciała wracać do LA. Nie powiedziała mi tego wprost, ba, nie dawała mi tego odczuć, nie chcąc wywierać na mnie żadnej presji, jednak była moją przyjaciółką i powiedzmy, że potrafiłam czytać jej w myślach. 
 - Ani trochę - odparłam zgodnie z prawdą, na co blondynka odetchnęła z ulgą i siadając obok mnie objęła mnie jedną ręką. Wtuliłam się w jej ramię i uśmiechnęłam pod nosem.
Chwilę później leżałyśmy obie na plecach na nagrzanej już nieco scenie i muskane słonecznymi promieniami wdałyśmy się w pogawędkę. Przyznałam jej, że chyba rzeczywiście tamten koszmar zaczynał powoli znikać z mojej pamięci i codzienne imprezy były zdecydowanie lepsze niż siedzenie w domu, gdzie moje główne zajęcie opierało się na bezustannym płaczu. Tam nie mogłam skupić myśli na niczym innym jak tylko tym zasranym gwałcicielu, a tu... Jedynym moim zmartwieniem był prawie nieznikający kac. Czułam się tu jednak dobrze z jednego, najważniejszego zresztą powodu.
Spędzałam czas z  przyjaciółmi i swoim chłopakiem, który ku mojemu zaskoczeniu cholernie się starał, żeby dobry humor nie opuszczał mnie nawet na chwilę. Jak tylko widział, że z mojej buzi znikał uśmiech, od razu sięgał po gitarę i wymyślał na szybko jakąś piosenkę. Jego nieudolne, często przesycone sprośnymi słówkami teksty w momencie wywoływały u mnie napady śmiechu. I chyba byłam mu za to wdzięczna. 
  - Na niebie gorące świeci słońce, a pod nim leżą łanie gorące, są takie piękne o panie, że chyba zaraz mi stanie.
O wilku mowa.
Slash zagrał jeszcze na gitarze jakąś melodyjkę podchodzącą pod flamenco i nie zważając na nasze zdegustowane miny wyszczerzył się szeroko.
  - Saulie, zabierzesz mnie kiedyś do Hiszpanii? - Mruknęłam spuszczając w dół swoje okulary przeciwsłoneczne i zatrzepotałam uroczo (chyba) rzęsami.
  - Gdzie tylko będzie pani chciała - odpowiedział puszczając mi oczko.
  - Dobra, spadam stąd, bo robi się słodko - rzuciła Julie i wstała szybko na równe nogi.
 - Po prostu nam zazdrościsz. - Mlasnął z przekąsem Hudson i przykucając przy mnie sprzedał mi buziaka w usta. - Prawda?
  - Rzygam - zakomunikowała udając, że na nas nie patrzy.
Wymieniając się z chłopakiem głupawymi uśmieszkami zaczęliśmy się namiętnie całować, robiąc rzecz jasna mojej przyjaciółce na złość.
 - Co to za przedstawienie? - Do naszej trójki podszedł nagle Axl i klepnął swoją dziewczynę w tyłek. Blondynka udała wzruszoną.
 - Widzicie? To się nazywa romantyzm. - Westchnęła i wywracając oczami dała się gdzieś pociągnąć Rudemu za rękę.
Wzruszyliśmy oboje ramionami i wróciliśmy do wykonywania poprzedniej czynności.
Idealnie.
No, prawie. Musiałam w końcu pobawić się w małą jędzę i przerywając naszą namiętną wymianę śliny postanowiłam go o czymś poinformować.
  - Wiesz co wzięłam ze sobą?
  - Co?
Uśmiechnęłam się do niego cwaniacko.
  - Nie, tylko nie to... - Jęknął.
 - Będę wam robiła zdjęcia dwadzieścia cztery godzinę na dobę, skarbie. I nie, nie musisz dziękować.










~Z perspektywy Duffa~ 


  - Stary, gdzie my tak właściwie jesteśmy?
Zerknąłem na blondyna jak na kretyna. A, wróć. Przecież on nim był.
 - W barze, kurwa. A gdzie mamy być? - Prychnąłem podirytowany. Okej, kochałem go jak brata, ale jego głupie pytania wyprowadzały mnie ostatnio z równowagi.
  - To wiem. Chodzi mi o miasto - wybełkotał.
Po raz kolejny obdarzyłem go wymownym spojrzeniem.
Ale dobra! Trochę zrozumienia dla tego gościa. Władowaliśmy go wczoraj kompletnie najebanego do autokaru, biedak budzi się w innym hotelu, ma prawo nie wiedzieć gdzie się znajduje. Inna sprawa, że chyba warto byłoby się zainteresować planem trasy.
  - Nowy Jork, przyjacielu, Nowy Jork! - Zawołałem i przechyliłem kieliszek. Popcorn szybko poszedł w moje ślady.
  - A... A koncert?
  - Co koncert? - Zmarszczyłem w zdziwieniu brwi.
  - No kiedy gramy?
Nie, tym razem nie spojrzałem na niego w żaden niemiły sposób. Tym razem uderzyłem się po prostu z otwartej dłoni w czoło.
  - Jutro...
 - O, to dobrze. - Uśmiechnął się jakby sam do siebie i nalał sobie kolejny kieliszek czystej. - Możemy się dziś sponiewierać, nie? 
  - A może byś tak w końcu jakąś zaliczył? - Poklepałem perkusistę po plecach w celach motywacyjnych.
Jak na zawołanie obok naszego stolika pojawiła się jakaś nastoletnia fanka, prosząca nas bez żadnego skrępowania o podpisy na cyckach. Zasmucony odpowiedziałem, że nie mamy przy sobie żadnego markera (cholera, czas go kupić i zawsze przy sobie nosić), ale ta machnęła ręką jak gdyby nic się nie stało i powiedziała, że zaraz wraca. Wykorzystując więc czas, że nie ma jej w pobliżu, szturchnąłem Stevena w bok i uśmiechnąłem się do niego wymownie. Blondyn posłał mi pytające spojrzenie. Boże, z kim Ty każesz mi przebywać?
  - No patrz tylko, mała jest napalona. Weź się z nią zabaw! - Rzuciłem ochoczo. Oczywistą oczywistością było to, że normalnie sam bym się za nią wziął, ale było mi szkoda Popcorna i postanowiłem mu ją odstąpić. Koleś naprawdę ostatnio mało dymał.
  - Ale ona jest za młoda... Ma może tyle lat co Nat...
  - Nie chcę tego nawet słuchać. Wraca tu, bajerujesz ją i zasuwasz z nią do kibla, zrozumiano? - Wręcz nakazałem. No kurwa, musiałem wziąć normalnie sprawy w swoje ręce. Jeszcze by się zaraz okazało, że perkusista najseksowniejszego zespołu na świecie jest aseksualny. 
Absurd!
  - No dobra - wymamrotał bez żadnego entuzjazmu.
Gdy panienka wróciła do nas z markerem w ręce i daliśmy jej autografy na nie tak znowu małych, jak na jej wiek, cycuszkach przeprosiłem ich i mruknąłem, że idę po kolejne piwo.
Zamierzałem dać temu ciołkowi piętnaście minut, ale ku mojemu zdziwieniu wystarczyło mu tylko osiem. Po tym czasie szedł już z laską w stronę kibli.
No, byłem z niego dumny.
I z siebie rzecz jasna też.
Z tej okazji zmuszony byłem postawić sobie kolejne piwo.









~Z perspektywy Axla~

   
      Chciałem być dzisiaj miły, ba, chciałem się wysilić na jakiś fajny gest. Naprawdę! Uznałem, że dawno nie bawiłem się w uczuciowego faceta, a przecież dziewczyny to lubią, nie? No, może ona nie tak do końca, ale od czasu do czasu sama domagała się czegoś... No czegoś bardziej wyrafinowanego. A chyba w gruncie rzeczy było mnie stać na coś więcej, niż dymanie jej czy częstowanie fajką. Bo kurwa, to nie była jakaś tam groupie. Była dla mnie ważna, kochałem ją i bywałem o nią zazdrosny.
Dlatego miałem prawo się wkurwić kiedy zobaczyłem ją popijającą drinka w towarzystwie jebanych Maidenów. Jeszcze z kim jak z kim, ale musiała siedzieć akurat z nimi? Robiła mi na złość czy jak? 
Wracając... Tak, podszedłem do nich, zapytałem z ironicznym uśmieszkiem na ustach któremu z nich zamierza obciągnąć najpierw, a na słowa rozbawionego Bruce'a 'wyluzuj trochę' odparłem, że jestem zajebiście wyluzowany, wywróciłem im stolik i szarpiąc blondynkę za rękę przywlokłem ją do pokoju.
    W tym zaś momencie zrobiło mi się chyba głupio i z lekkim przestrachem oraz oczekiwaniem spoglądałem na Julie, która siedziała na drugim końcu łóżka, tyłem do mnie i trzymając się za głowę przeklinała pod nosem. 
  - Co z tobą człowieku jest nie tak?! - Wydarła się w końcu odwróciwszy w moją stronę. - Przecież teraz będzie się im w ogóle wstyd pokazać, a już szczególnie z tobą - warknęła.
  - Wstydzisz się mnie?! - Od razu się zbulwersowałem.
  - Po dzisiejszej akcji? Żebyś wiedział! 
 - To w takim razie kurwa wypier... - Już miałem wskazać ręką na drzwi, ale w ostatniej chwili ugryzłem się jednak w język i spróbowałem uspokoić. Trzy głębokie oddechy i... - Przepraszam, masz rację. Czubek ze mnie.
  - I to jaki kurwa!
No zaraz jej pierdolnę!
Nie, spokojnie, licz do dziesięciu.
  - I co, teraz może zaproponujesz seks na zgodę, hm? No pewnie, bo co by innego. - Zaśmiała się i podniósłszy się zaczęła ściągać bluzkę.
  - Julie...
 - Co? Przecież nie mamy nic innego do roboty, po to mnie chyba  od nich odciągnąłeś, nie? Miałeś zachciankę, prawda? - Rzucała jadem. 
  - Czekaj... - Wstałem na równe nogi i podszedłszy do niej zsunąłem jej koszulkę w dół.
Dziwne, nie? Ja, Axl Rose, zamiast ściągać z panienki ciuszki, to na siłę je na nią zakładam. 
Westchnąłem głośno i pogłaskałem ją po policzku nie zwracając uwagi na jej wkurwiony wyraz twarzy.
  - Chciałem urządzić nam dzisiaj jakiś fajny wieczór... - Zacząłem, wiedząc doskonale, że zaraz przerwie mi słowami:
  - To ci się cholera udało.
Ta.
  - Nie lubimy się z nimi, dlatego wkurzył mnie fakt, że z nimi siedziałaś - Wyjaśniłem.
  - To powód, żeby być takim chamem?
 - Znasz mnie, nie panuję nad sobą w takich momentach, poza tym byłem zazdrosny. - Starałem się ją jakoś udobruchać. Nie ukrywam, że wolałbym ruchać. Uniosłem delikatnie jeden kącik ust do góry, spojrzałem jej głęboko w oczy, by parę sekund potem być przekonany, że już się na mnie nie gniewa. Zabawne, jak szybko mi to szło. Ach, no tak, ten urok osobisty.
  - Nie myśl sobie, że przyjmiesz tą swoją zajebistą minę i już jest po wszystkim. - Oburzyła się, a ja uśmiechnąłem się szerzej. - Ugh, przestań.
I jeszcze szerzej.
  - Dobra, jestem twoja - fuknęła wywracając oczami, na co ja zaśmiałem się pod nosem i cmoknąłem ją krótko w zmarszczone jeszcze czoło. - Ale! - Tu wbiła palec w mój tors. - Czekam na ten fajny wieczór.
A, no okej. Tylko że ja jeszcze nic nie zaplanowałem. Kompletnie nic.
Myśl Axl, myśl. Wpadnij na jakiś genialny pomysł, po którym twoja dziewczyna w podzięce będzie rozkładać przed tobą nogi przez calutką noc.
  - Co, nic nie zaplanowałeś, nie? - Rzuciła z kpiną.
 - Zap... Nie - odparłem zrezygnowany i podrapałem się nerwowo po głowie. Z nagrody nici, kolego.
 - Zabierz mnie po prostu do baru i postaw drinka. Nie jestem wymagająca. - Uśmiechnęła się do mnie pobłażliwie.
  - Postawię ci nawet pięć. - Zaręczyłem.
      Godzinę później siedzieliśmy w całkiem niezłym barze znajdującym się w centrum NYC. Ludzi było pełno, ale byliśmy z chłopakami chyba już na tyle rozpoznawalni, że dziwnym trafem miejsce zwolniło się od razu.
Wypatrzyłem tu parę znanych osób, choć szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że nikt się do nas nie przysiądzie. Tak naprawdę nie pamiętałem kiedy ostatni raz byliśmy gdzieś sami. No, poza sypialnią oczywiście.
I może jakaś wyjebana w kosmos restauracja z tymi śmiesznymi kelnerami byłaby sto razy bardziej romantyczną alternatywą, ale... Kurwa, nie pasowaliśmy do takich klimatów. Moje potargane dżinsy i skórzana kurtka oraz jej, jakby to nasza cudowna sąsiadka określiła, wulgarny strój nie byłby chyba w takowym miejscu mile widziany. Aczkolwiek znając nas, pewnie mielibyśmy niezły ubaw ze zniesmaczonych min panów w garniakach i ich żonek w garsonkach.
  - To jak, drink wybrany? - Zagadnąłem do dziewczyny.
  - Martini. Razy pięć.
  - Martini razy dziesięć, proszę! - Rzuciłem do kelnerki i wymieniłem się z Julie cwaniackim uśmieszkiem.
  - Trochę na nas dzisiaj zarobią. - Westchnęła, na co ja wzruszyłem tylko ramionami.
Chwyciłem blondynkę za rękę i wyznałem jej, że lepszej partnerki od kielicha jeszcze w życiu nie miałem. No przyznajcie, to był romantyczny tekst.
Po trzecim drinku powiedziałem jej, że jest dla mnie wykurwiście ważna i chciałbym się z nią zestarzeć.
Po piątym zaś, że mam ochotę na porządne jebanko.
Sama równie wstawiona od razu mi przytaknęła i dała się zaciągnąć do klubowej toalety. A tam chyba jeszcze tego nie robiliśmy.
Wieczór można było w takim razie zaliczyć do wyjątkowych.







~*~

Ha, zdążyłam! 
Domyślam się co prawda, że większość przeczyta ten rozdział w przyszłym roku, ale napisałam w komentarzu, że postaram się wrzucić jeszcze w 2015, więc poniekąd jestem z siebie dumna.
A, no i mam postanowienie noworoczne, pewnie Wam się spodoba. 
Wrzucać rozdziały w miarę regularnie, czyli góra co dwa tygodnie!
3majcie kciuki, żeby mi wyszło.
No i korzystając z okazji chciałam życzyć Wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku :)
I zajebistego Sylwestra rzecz jasna, nie najebcie się za bardzo czy coś.


Buzi! 



piątek, 25 grudnia 2015

Wake up... time to die! [26]







~Z perspektywy Julie~


  - No weź te łapy! Wpuśćcie mnie! - Krzyczałam szamocząc się z wielkim, grubym ochroniarzem. - Jestem do kurwy nędzy przyjaciółką zespołu! Nie wierzycie, to idźcie się ich zapytać - warknęłam cofając się zrezygnowana krok do tyłu. Wszelkie próby wymuszenia wejścia na backstage siłą były zdecydowanie bezsensu. Nie miałam z nimi najmniejszych szans.
  - Ta, a ja jestem przyjacielem Micka Jaggera. - Zakpił jeden z nich i razem z resztą tych osiłków zaczął rechotać. Ugh.
  - Mówię, kurwa, prawdę - wycedziłam przez zęby.
 - Laleczko, każda ich faneczka mówi to co ty, stały tekst. I myślę, że chętnie by się tobą. - Tu zerknął porozumiewawczo na swoich kolegów. - Zajęli, ale mają już komplet, więcej dup im nie potrzeba. - Udając zasmuconego wzruszył ramionami. Przeklęłam pod nosem. - No już, spadaj. - Dodał i kiedy rzeczywiście miałam się poddać i odwrócić na pięcie, zobaczyłam nagle znajomą czuprynę.
  - Duff! - Wydarłam się na całe gardło i podskoczyłam do góry, gdyż ci kolesie mnie do jasnej cholery zasłaniali. Basista przybrał zdziwioną minę i drapiąc się po głowie zaczął rozglądać się we wszystkie strony. - Tutaj! - Machnęłam ręką. W końcu dryblas mnie dostrzegł i wytrzeszczywszy oczy zaczął iść w moją stronę. - Powiedz im kurwa, żeby mnie wpuścili. - Jęknęłam kiedy znalazł się przy nas.
  - No wpuśćcie ją ciołki - odezwał się niezbyt przyjaznym tonem i odepchnął ich na bok.  
  - No i co? No i co? - Rzuciłam z satysfakcją w stronę tych przygłupów i pokazując im jeszcze środkowy palec ruszyłam za blondynem. Ich zarówno zdezorientowane, jak i niezadowolone miny od razu poprawiły mi humor. 1:0 dla mnie!
  - Co ty tu robisz? - Zapytał dość oschle w ogóle na mnie nie patrząc. Zapomniałam przecież o fakcie, że żyliśmy w beznadziejnych stosunkach. I to po części z mojej winy. Ale czy miałam zamiar przyznać mu jakąkolwiek rację lub przeprosić go za swoje ostatnie zachowanie? W życiu.
  - Przyleciałam do was razem z Camille. - Zaczęłam. - Zdecydowała się powiedzieć mu w końcu prawdę - mruknęłam niepewnie, na co McKagan przystanął w miejscu. - To źle?
  - Nie, wręcz przeciwnie. Z tym, że na wierzch wyjdzie znowu moje kłamstwo. - Odchrząknął. - Gdzie się zatrzymałyście? - Dodał szybko zmieniając temat. Może i lepiej. Nie wiedziałam bowiem co mogę mu powiedzieć. Pocieszanie było nie na miejscu. Schrzanił. Tylko kto na jego miejscu nie postąpiłby podobnie?
  - A w takim jednym hotelu. Przyleciałyśmy dosłownie parę godzin temu. Zostawiłam swoje rzeczy, odświeżyłam się i przyjechałam od razu tutaj. Cam nie chciała. - Wytłumaczyłam pokrótce, a Duff jedynie skinął głową. - Mam za zadanie wysłać do niej Slasha. Proszę powiedz, że jest w miarę trzeźwy. - Kontynuowałam przybierając błagalny wyraz twarzy. Blondyn zerknął na mnie jak na stukniętą. Świetnie.
  - Ale spokojnie, ogarnia. To znaczy dziesięć minut temu był w całkiem dobrej formie. A jak jest teraz, to się zaraz przekonamy. - To mówiąc pchnął metalowe drzwi i gestem ręki zaprosił mnie do środka.
Od progu powitała mnie dudniąca muzyka, a dalej widok stołów zasypanych alkoholem i prochami oraz parę pozajmowanych przez ekipę i dziwki kanap. Nic, co mogłoby mnie w jakiś sposób zaskoczyć.
  - Julie! - Usłyszałam gdzieś z boku i odwróciwszy się ujrzałam szeroki uśmiech Berry. Przytuliłam się mocno do dziewczyny i wdałam się z nią rzecz jasna w pogawędkę. Musiałam ją jednak na chwilę przeprosić i podejść do Hudsona, bo ten rozwalony na jednej z wersalek popijał z gwinta, nie wiadomo którą już z kolei, whisky.
  - Łoooł, Julie. A co ty tu robisz? I... - Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. - Jesteś z Cam?
 - No ja właśnie w tej sprawie - mruknęłam. Mulat przybrał zaniepokojony wyraz twarzy i pociągnął mnie w jakiś krótki korytarz, gdzie znajdowało się jeszcze parę innych drzwi.
Byliśmy tam sami, więc mogłam spokojnie zacząć mu opowiadać o celu naszego przyjazdu.
  - Musisz z nią poważnie pogadać, ona chce cię o czymś poinformować i od razu mówię, że jest to strasznie delikatna sprawa.
  - O kurwa... O kurwa... - Złapał się za głowę. Okej? - Będę ojcem, tak? - Chłopak aż pobladł.
  - Nie, nie, nie. Tu nie chodzi o żadną ciążę. 
  - Jest chora? - Oparł się o ścianę.
 - Nie! Nie zgaduj tylko masz tu adres i do niej jedź.  - Wyciągnęłam z kieszeni małą karteczkę z wcześniej zapisanym przeze mnie adresem hotelu i wcisnęłam ją gitarzyście w dłoń. Slash przeczytał szybko jej zawartość i jak oparzony pobiegł zapewne na parking.
Ja natomiast wydając krótkie westchnięcie rozejrzałam się jeszcze raz po korytarzu i utkwiłam w pewnym momencie wzrok na jednych drzwiach. Zza nich było bowiem słychać głośne jęki, oznaczające tylko jedno. Ktoś się tam ewidentnie ostro pierdolił.
Wywróciwszy oczami udałam się z powrotem do reszty.
Wzięłam sobie ze stołu butelkę piwa i zajęłam miejsca koło "Stradlinów". Oboje byli już chyba dość mocno wstawieni, bo zasypywali mnie jakimiś głupimi, niezrozumiałymi tematami, co chwilę wybuchając przy tym śmiechem. Nie dziwne więc, że szybko się wyłączyłam. Zamiast słuchać ich bełkotu, wolałam rozglądać się po ludziach znajdujących się w pomieszczeniu. Może i nawet kogoś szukałam? Zauważywszy czerwoną bandamkę na jednym z wzmacniaczy automatycznie uniosłam jeden kącik ust do góry. Mimo wszystko tęskniłam za Rudym, trzy tygodnie bez kłótni były naprawdę... Nudnymi tygodniami.
Spuściłam głowę nieco w dół zauważywszy, że ktoś uważnie mi się przygląda.
McKagan siedział naprzeciw z butelką czystej w ręce i lustrował mnie nieprzyjemnie wzrokiem.
Zastanawiałam się przez chwilę czy do niego nie podejść, nie zagadać, może nawet wyjaśnić sobie z nim parę kwestii, ale nagle moją uwagę przykuł kto inny. Do środka wpadły mianowicie dwie rozbawione postacie.
Roznegliżowana dziwka i jebany skurwiel, który dosłownie przed chwilą musiał ją TAM posuwać.
  - Ju...lie?
  - We własnej osobie - mruknęłam z ironicznym uśmieszkiem i nawet nie spoglądając w jego stronę poderwałam się z miejsca.
W momencie znalazłam się na zewnątrz i mijając tamtych pieprzonych ochroniarzy zaczęłam kierować się... Szłam po prostu przed siebie i przeklinałam siarczyście pod nosem.
  - Chuj, tępy kurwa chuj. - Powtarzałam wkoło zaciskając co trochę pięści. Byłam wściekła, przybita i załamana zarazem.
Ale przecież od początku żyłam w przekonaniu, że nie będzie mi w trasach wierny. Jasne, miałam jakąś głęboką nadzieję, że jednak... Nie, ja tak naprawdę jej nie miałam. Wmawiałam sobie, że ją mam, bo tak było mi łatwiej. Z całkowitą świadomością, że w trakcie gdy ja siedzę w naszym mieszkaniu, on pieprzy inne nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować.
Lecąc do Filadelfii wszelkie myśli o jakichś zdradach starałam się szybko odsuwać na bok. Pytanie tylko po co?
  - Patrz jak kurwa łazisz!
Łzy przysłaniały mi cały widok i już po raz któryś z rzędu potrąciłam kogoś niechcący ramieniem. Ta, łzy. Samej mi było za nie wstyd.
Po jakichś dwudziestu minutach szybkiego marszu walnęłam się na pierwszą lepszą ławkę i podciągając kolana pod brodę zaczęłam zastanawiać się co z moim życiem jest kurwa nie tak. 
  - Hej, co ci jest? Możemy ci jakoś pomóc?
Podniosłam wzrok do góry.
Stała przede mną jakaś młoda, raczej nieszkodliwa grupka znajomych.
  - Nie - odparłam na początku. Zaraz do głowy wpadł mi jednak pewien pomysł. - Albo tak. Wskażcie mi drogę do najlepszego baru w tym mieście - rzuciłam z cwaniackim uśmieszkiem i przetarłam dłońmi mokre od łez oczy.
Chciałam się porządnie znieczulić, mając tu na myśli tylko i wyłącznie alkohol. Niestety sprawa wymsknęła mi się nieco spod kontroli, kiedy ktoś usypał przede mną kreskę czystej koki. Najlepsza w tym mieście! - mówili.
Fakt faktem.
Dała mi porządnego kopa.








Następnego dnia...






~Z perspektywy Axla~

   
       Siedziałem na parapecie i gapiąc się w widok za oknem paliłem fajkę po fajce. Co chwilę zerkałem też ukradkowo na łóżko, w którym spała ta mała dziwka. Właściwie nie mam bladego pojęcia po co ją tu w ogóle trzymałem. Po co ją tu w ogóle przyprowadziłem?
Wczorajszej nocy miałem w końcu ochotę jej porządnie wlać, zostawić samą na chodniku i jeszcze na nią splunąć. A zamiast tego wziąłem ją na barana i wysłuchiwałem jakim to jestem skurwielem.
To bardzo ciekawe zważywszy na fakt, że wczoraj uratowałem jej dupę. Spojrzałem na jej twarz i przypomniałem sobie jej mętny wzrok oraz głupi uśmiech, jaki miałem okazję ujrzeć poprzedniego dnia wpadając do baru. Sam fakt, że była naćpana nie zdenerwował mnie chyba tak bardzo jak to, że siedziała w towarzystwie praktycznie samych kolesi i co trochę obściskiwała się z którymś z nich. Wciągała kreskę, przekręcała głowę w bok i wymieniała ślinę z przypadkowym chujem. I tak w kółko, jakby się kurwa zacięła. Aż w końcu nastał zjazd i mała odleciała, a wtedy te gnojki mogły spokojnie pociągnąć za suwaki od rozporków. Zastanawiałem się nawet czy nie przysiąść sobie przy stoliku naprzeciw i nie patrzeć jak ją pieprzą. To chyba najwyraźniej próbowała osiągnąć, nie? Teraz gdy otworzyłaby oczy i spojrzała na mnie zapewne pytającym wzrokiem, opowiedziałbym jej wszystko ze szczegółami i pogratulował jej świetnego zachowania i zostania pełnoprawną, klubową kurwą.
Niestety albo i stety byłem zbyt nabuzowany, więc tylko podszedłem do ich stolika i bawiąc się w pieprzonego bohatera przyjebałem każdemu z nich w pysk, wziąłem blondynkę na ręce i wyszedłem z nią na zewnątrz. Następnie zwyzywałem ją, popchnąłem na ścianę budynku, a potem patrzyłem jak podpiera się o nią i wymiotuje na chodnik. Żałosne.
  - Ja pierdolę... - Usłyszałem nagle zachrypnięty głos.
 - Ja też - wymamrotałem pod nosem i gasząc ostatniego już peta odwróciłem się w jej stronę. Julie wytrzeszczyła oczy, pod którymi prezentował się rozmazany tusz i otworzyła buzię, jednak zaraz zamknęła ją z powrotem najwidoczniej nie mając pojęcia co powiedzieć. Nie dziwiło mnie to.
 - Pamiętasz cokolwiek? - Zapytałem z lekką kpiną. Dziewczyna zmarszczyła delikatnie brwi i chyba zaczęła przetwarzać informacje w głowie.
  - Pamiętam tą kurwę przy twoim boku - wycedziła.
  - Mhm. A tych swoich przydupasów, którym prawie dałaś się wydymać też pamiętasz? - Udałem zaciekawionego. Czyżby zakłopotanie?
Blondynka odgarnęła swoje włosy do tyłu i biorąc głęboki oddech przymknęła oczy. Z lekkim zdziwieniem obserwowałem jak po jej policzkach zaczynają płynąć pojedyncze łzy.
  - Idź weź prysznic, a ja przyniosę ci coś do jedzenia - rzuciłem tym razem to ja zakłopotany i czym prędzej wyszedłem z pokoju. Nie lubiłem znajdować się w takich sytuacjach, dlatego wolałem dać nogi.
Kierując się na dół do hotelowej restauracji minąłem dziwnie przybitego Hudsona. Gość nawet nie raczył mi powiedzieć 'cześć'. A że nie lubiłem jak się mnie olewało, to miałem go o tym w odpowiedni sposób poinformować. W ostatniej chwili ugryzłem się jednak w język, bo tuż za nim dostrzegłem jeszcze bardziej przygnębioną Camille. Coś ewidentnie ich trapiło i raczej nie był to kac.
Odkładając tą sprawę na później ruszyłem do wcześniej wspomnianego miejsca, w którym jak na złość przesiadywali między innymi Maideni. Zmierzyliśmy się wzajemnie złowrogim spojrzeniem i... i to by było w sumie na tyle. Wypiłem mocną kawę w towarzystwie ledwo żywego Popcorna, po czym nałożyłem na talerz jakieś rogaliki, zrobiłem kolejną kawę i z wszystkim udałem się na górę. Jaki ja, cholera, kochany.
Kiedy znalazłem się z powrotem w pokoju, dziewczyna sądząc po szumie wody była w trakcie brania prysznicu. Odłożyłem więc śniadanie na stolik i walnąwszy się na łóżko zacząłem oglądać telewizję. Jakieś dziesięć minut później Julie wyszła z łazienki i posyłając mi nieco nieśmiały uśmiech chwyciła za kubek kawy.
  - Pożyczyłam - mruknęła mając na myśli moją koszulkę, która ledwo zasłaniała jej pośladki. Nie mogłem się powstrzymać od zmierzenia jej wzrokiem, co chyba nie umknęło jej uwadze.
Odstawiła kubek na stolik i podeszła do mnie wolnym krokiem. Widząc charakterystyczny błysk w jej oczach pozwoliłem sobie przyciągnąć ją na swoje kolana.
Sądzę, że mieliśmy sobie wiele do powiedzenia, a jednak żadne z nas nie odważyło się wypowiedzieć ani jednego słowa. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy przez dobre parę minut i tylko wgapialiśmy się w siebie z głupimi minami, które  zapewne odzwierciedlały nasze samopoczucia.
  - Pocałuj mnie - odezwała się nagle przejeżdżając opuszkami palców po moich wargach. Uniosłem jedną brew do góry. Po ostatnich wydarzeniach raczej nie liczyłem na zbyt wiele, więc jej prośba wydała mi się co najmniej dziwna. Tak czy inaczej ująłem jej twarz w dłonie i czule wpiłem się w jej usta. - Uhm, to nie miało tak być. - Oderwała się ode mnie i lekko skrzywiła.
  - Co? - Zdziwiłem się. 
Blondynka wywróciła oczami.
  - To miał być pocałunek bez pasji! Dowód na to, że między nami się wypaliło i że możemy już sobie odpuścić. - Westchnęła bawiąc się kołnierzem mojej marynarki. Uśmiechnąłem się do niej pobłażliwie.
  - Nie zamierzam sobie ciebie odpuszczać. Będziemy się znosić do usranej śmierci - odparłem posyłając jej łobuzerski uśmiech.
  - Boże, za co? - Julie uniosła oczy ku górze, za co od razu dostała ode mnie łokciem w brzuch.
  - To bolało...
  - Bo miało boleć. - Zaśmiałem się krótko i sprawnym ruchem znalazłem się na niej. Zaczęliśmy drażnić się drobnymi pocałunkami, ale gdy próbowałem ściągnąć z niej koszulkę odsunęła mnie od siebie i przybrała nieco zdenerwowaną minę. Co znowu?
  - Tak już tego, będzie zawsze? Będziemy się wzajemnie zdradzać, a potem godzić w łóżku? Bo to ostatnie to już u nas norma.
Hej, przecież seks jest najlepszą formą zgody. Ale okej, wiedziałem co miała na myśli. Tylko nie miałem pojęcia co jej odpowiedzieć.
  - Wiesz, że nigdy nie próbowałam cię ograniczać, oboje w końcu lubimy czuć się wolni. Ale w tej jednej kwestii ja... - Jej głos zaczął się powoli załamywać. Błagam tylko nie to. - Nie umiem albo zwyczajnie nie chcę się tobą dzielić. I udawanie twardej suki, którą twoje skoki w bok kompletnie nie ruszają staje się coraz trudniejszym zadaniem, wiesz? Ba, to jest cholernie trudne.
  - Ale to tylko...
  - Tak, tak, wiem. - Przerwała mi szybko. - To tylko dziwki, dymasz je z potrzeby kutasa, nie serca, bla bla bla. Ale mnie i tak to kurwa... wkurwia, nic na to nie poradzę - rzuciła unosząc ręce do góry. I kolejny raz nie wiedziałem co mógłbym jej opowiedzieć.
Dymanie groupies w trasie było dla mnie czymś zupełnie normalnym, nie traktowałem ich poważnie, dlatego też nie czułem się winny, nie miałem z tego powodu wyrzutów.
Z drugiej jednak strony potrafiłem ją w jakiś tam sposób zrozumieć i jako że nie chciałem jej stracić musiałem się najwidoczniej ze swoim dotychczasowym trybem życia pożegnać. Chociaż...
  - Zostań ze mną w trasie, hm? - Zaproponowałem gładząc jej policzek.
 - A czy nie chciałeś przypadkiem sobie ode mnie odpocząć? - Posłała mi wymuszony uśmiech.
  - Przez trzy tygodnie zdążyłem już to zrobić. - Wyszczerzyłem się, za co tym razem to ja oberwałem łokciem w brzuch. - Mówię serio, nie chcę żebyś wracała do LA.
  - Zastanowię się - odparła krótko i ściągnąwszy ze mnie marynarkę dała mi chyba do zrozumienia, że możemy kontynuować to, co wcześniej zaczęliśmy.
Nie protestowałem.













~Z perspektywy Duffa~


  - No mam cholera nadzieję, że to coś ważnego, bo właśnie byłem w trakcie posuwa... - Wszedłszy do pokoju Slasha i ujrzawszy jego minę zdałem sobie sprawę, że jak zwykle wyszedłem na niezłego dupka. Powód jest ci w końcu doskonale znany, idioto. Posłałem chłopakowi przepraszające spojrzenie i zamykając swój głupi dziób przysiadłem sobie na podłodze obok Stevena. Niedługo po mnie w pokoju pojawiła się też Julie z Axlem. Wpadli tu... za rączkę? Ja pierdolę, trzymajcie mnie.

Widząc jak siada mu na kolanach nie mogłem wręcz powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
  - A tobie co? - Prychnęła blondynka zerkając na mnie spod byka.
 - Nic. Słodko wyglądacie. - Uśmiechnąłem się do nich serdecznie. Dziewczyna chciała mi się chyba jakoś odciąć, ale odchrząknięcie gitarzysty przypomniało nam po co się tu zebraliśmy. Wymieniliśmy się jeszcze z dziewczyną krótkim, jakże zawistnym spojrzeniem i dając sobie na wstrzymanie, odwróciliśmy głowy w kierunku Hudsona.
  - Słuchajcie, ja... Chyba muszę opuścić trasę. - Zaczął niepewnie.
  - Co?! - Swoje oburzenie wyraził nie kto inny jak Axl.
  - Zamknij się... - wymamrotała cicho Julie i spuściła głowę w dół.
  - Ale dlaczego, co się stało? - Spytał Stradlin.
 - Muszę się teraz zająć Cam... - Nim zdołał dokończyć, Berry już gratulowała mu zostania ojcem. Jezu, Izzy, czym ty ją faszerujesz?
 - Nie, ona nie jest w ciąży - wydukał z ledwo słyszalną nutą zirytowania.
  - W takim razie o co chodzi? - Zmieszała się brunetka.
  - Julie, weź im powiedz - rzucił  i odpalając fajkę podszedł do okna. Nie widzieliśmy jego twarzy, bo zakrył ją skutecznie burzą swoich loków, ale po jego głosie z łatwością dało wywnioskować się, że jest mu cholernie ciężko.
Blondynka wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać reszcie co tak naprawdę wydarzyło się tego fatalnego dnia.
Aż w końcu przyszedł czas na to kurewskie pytanie, którego wiedziałem, że nie dam rady uniknąć.
  - Ale Duff, przecież mówiłeś, że jej nie zgwałcił. Po jakiego chuja kłamałeś? - Zapytał albo raczej wygarnął mi Popcorn.
   - Wiem, że mówiłem! Ale co miałem kurwa powiedzieć? Ciekaw jestem jak ty byś postąpił na moim miejscu - warknąłem. Byłem zdenerwowany faktem, że zwrócił się do mnie z pretensjami! Co, miałem spojrzeć Hudsonowi w oczy i powiedzieć mu 'sory stary, nie zdążyłem, dymał ją'? Tak miałem cholera powiedzieć?
Adler na swoje szczęście zamilknął. Wszyscy cholera zamilkliśmy, tylko Berry szlochała pod nosem.
  - Jakbym go kurwa dorwał to... - Syknął Rose, ale wtedy Slash odwrócił się w naszą stronę i wszedł mu w słowo.
   - Gdyby nie siedział za kratami to bym go kurwa zajebał.
Przez moment w pokoju panowała głucha cisza. Dopiero Steven odważył się zapytać 'jak ona się czuje?'.
  - A jak myślisz? - Prychnąłem w jego stronę.
  - Kurwa, mógłbyś trochę zluzować, co?
  - A ty mógłbyś przestać zadawać głupie pytania.
  - Dobra, starczy! - Przerwała nam Julie. - Cam czuje się chujowo, ale na pewno lepiej niż wcześniej. Potrzebuje naszego wsparcia, ale nawet nie ważcie się jej przypominać o tamtym zdarzeniu i rzucać tekstami w stylu 'tak mi przykro', to jej nie pomoże, zrozumiano?
  - To niech zostanie z nami w trasie, wtedy będziemy mieli okazję wspierać ją codziennie, nie? No i może uda jej się zapomnieć o tym gównie, oderwie się od tego. Siedzenie w domu raczej jej tego nie ułatwi.
Świetnie. Czy ja właśnie zmuszony jestem przyznać rację Rudemu?
  - On ma rację - mruknąłem. - Powinna zostać.
 - Jestem tego samego zdania. - Dodał Izzy. Cała reszta tylko przytaknęła.
  - Okej, pogadam z nią... Siedzi teraz na dole w barze - wymamrotał Saul i kiedy wszyscy wyszli z jego pokoju, a on zaczął kierować się na dół postanowiłem go zatrzymać. Byłem mu winny wyjaśnienia, nawet jeśli takowych nie miałem.
  - Jesteś na mnie zły?
 - Byłem, ale stwierdziłem, że na twoim miejscu zrobiłbym pewnie to samo. Wszystko gra. - Uniósł jeden kącik ust do góry. Z ogromną ulgą uścisnąłem go po przyjacielsku i poklepałem po plecach.
  - Wszystko się ułoży stary, zobaczysz...
  - Mam kurwa taką nadzieję. 







~*~

Cholercia, jestem na siebie zła.
Nie dość, że czekaliście na nową notkę tyle czasu, to jeszcze wrzucam taki szajs. I nie piszę tego po to, żebyście mówili mi, że tak nie jest.
Naprawdę, ten rozdział mi się kompletnie nie podoba.
Ale to pewnie też kwestia tego, że trzeba w nim było parę rzeczy wyjaśnić i nie mogło zabraknąć w nim smętów.
But! Od następnego rodziału prawdziwy rock n' roll, haha.
Obiecuję!
Taaaak czy siak komentujcie, mordki.


Buzi!




piątek, 4 grudnia 2015

Wake up... time to die! [25]








~Z perspektywy Julie~


  - Zakupy, spacer, kino? - Wymieniałam mając nadzieję, że w końcu uda mi się wyciągnąć gdziekolwiek moją przyjaciółkę. Ale odpowiedź była taka jak zawsze.
  - Nie mam ochoty, przepraszam.
Kiwnęłam głową na znak, że nie ma sprawy i oznajmiwszy, że idę do sklepu, chwyciłam za kurtkę i wyszłam z mieszkania. Tak naprawdę miałam zamiar wybrać się do Skidów, których towarzystwo pozwalało mi ostatnio choć trochę poczuć się... beztrosko? Okej, nie była to z pewnością tylko i wyłącznie ich zasługa. Był oczywiście jeszcze alkohol, którego zawsze mieli u siebie pod dostatkiem.
Nie latałam jednak do nich w roli łatwej koleżanki, którą mogą upić, a potem się z nią zabawić. Jasne, takich dziewczyn mieli na pęczki, ale ja byłam tam traktowana raczej jak... kumpel. Nigdy nawet nie starałam się ubierać do nich wyzywająco. Flanelowe, przyduże koszule i potargane dżinsy były normą. Rzucałam się na ich rozwaloną sofę, dostawałam w łapę tanie wino i wysłuchiwałam ich sprośnych na ogół rozmów, które (niestety) mnie bawiły. A przede wszystkim nie pozwalały mi myśleć o rzeczach przygnębiających, bo takich było od pewnego czasu wiele.
    Pierwszą i z pewnością najważniejszą było wyznanie mojej przyjaciółki. Kiedy podczas spazmatycznego płaczu udało jej się wykrztusić w końcu to, co tak bardzo nie dawało jej spokoju, moja osoba zwyczajnie zamarła. Chwilę potem miała ochotę chwycić za spluwę i odstrzelić pewnemu sukinsynowi jaja. Nigdy nawet sobie nie wyobrażałam, że którąś z nas będzie mogło spotkać coś tak strasznego.
Na jakiś czas zawalił się nie tylko jej, ale i mój świat. I zarówno ani ona, ani ja nie wiedziałyśmy jak wymazać to z pamięci, co takiego zrobić, żeby przestać się tym zadręczać.
Osobiście uważałam, że powinna powiedzieć o tym Slashowi. Ba, byłam zdania, że on MUSI wiedzieć. Cam zarzekała się jednak, że tego nie zrobi, bo... się wstydzi. Tłumaczyłam jej, że to przecież jej chłopak, że ją kocha i będzie ją w tym wszystkim wspierał, ale ta wybuchała wtedy płaczem i błagała mnie, żebym nikomu o tym nie mówiła. I rzecz jasna tego nie zrobiłam.
O całym zdarzeniu wiedziałam tylko ja, ona i Duff, który pluł sobie w brodę, że nie zdecydował się od razu powiedzieć prawdy reszcie.  
Rozmawialiśmy z nią naprawdę długo, gdyż nie rozumieliśmy dlaczego tak bardzo nie chciała porozmawiać o tym z gitarzystą. Ona twierdziła, głupio zresztą, że gdyby Saul dowiedział się o tamtym zdarzeniu, już by jej nie chciał. Czuła się... brudna? Skażona? Brzydziła się samej siebie, co było potworne. W całej tej sytuacji nie było jej winy, to był do jasnej cholery gwałt.
Ale ona i tak nie mogła wyzbyć się uczucia, że Hudson zacząłby patrzeć na nią inaczej.
     Drugą sprawą, jaka nie dawała mi spokoju, było usilne zastanawianie się nad tym ile lasek zdążył posunąć już Axl. Chłopaki od ponad tygodnia byli w trasie z Iron Maiden, na którą początkowo miałyśmy wybrać się z nimi. Plany jednak się pokrzyżowały i skończyło się na tym, że zostałyśmy z Camille w LA same. Szatynka nie czuła się na siłach, żeby gdziekolwiek jechać, tym bardziej, że doskonale zdawałyśmy sobie sprawę jak to będzie wyglądać. Alkohol, groupies, narkotyki. Chciała trzymać się od tego jak najdalej. Razem ze Slashem uznali również, że taka przerwa może im dobrze zrobić. Od tamtego fatalnego wydarzenia ich relacje bowiem bardzo się zepsuły, przyjaciółka od niego stroniła, a on czuł się po prostu skołowany. I wcale mu się nie dziwiłam.
Co do mnie... Raz, że nie było opcji, abym zostawiła tu Cam samą, a dwa... Drugi powód nie będzie żadną niespodzianką. Po wielu burzliwych kłótniach z Axlem, wiadomym stało się, że na żadną trasę z nim nie pojadę. Nie ubolewałam nad tym, wręcz przeciwnie. Miałam go dość.
Czułam tylko od czasu do czasu narastającą zazdrość o wszystkie laski, które z pewnością tam pieprzył i strach, że mnie zostawi.
Nie, wcale sobie nie przeczyłam.
Tak czy inaczej dotarło do mnie, że nie mogę być od niego zależna. Podczas jednej z ostrych wymian słów zagroziłam, że się wynoszę. Ba, miałam już sięgać po walizkę. Rudy wyśmiał mnie wtedy i powiedział, że nigdzie nie pójdę, bo do cholery nie mam gdzie. Nie będę się w stanie sama utrzymać. I miał jebaną rację. Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Następnego dnia, zdeterminowana jak nigdy wcześniej, obleciałam prawie całe miasto w poszukiwaniu pracy i... Znalazłam. Nie, nie żaden klub go go. Bar przy plaży. Brzmi ambitnie, co? Miałam to w dupie. Chciałam po prostu mieć własną gotówkę. Ambicje musiały się na razie schować.
  - Cześć chłopaki. - Przywitałam się wpadając do siedziby Skid Row i rozejrzałam się po jej wnętrzu w poszukiwaniu jakiegoś dobrego trunku. Johnnie Walker, czy ja dobrze widzę? - No proszę... Czyżby jakiś przypływ gotówki? - Rzuciłam zaskoczona, ale i zadowolona, po czym od razu sięgnęłam po butelkę. Zdążyłam upić jedynie parę łyczków, bo zaraz została mi wyrwana z ręki.
  - Mamy tylko jedną - fuknął Sebastian i przytuliwszy ją do siebie zrobił parę kroków w tył. Westchnęłam teatralnie i chwytając za Nightraina usiadłam w fotelu.
  - Ładujemy coś dzisiaj? - Zagadnął Bolan patrząc po wszystkich.
  - Tak! - Jęknęła jakaś roznegliżowana laska, którą zauważyłam dopiero teraz. Rachel przybrał skrzywiony wyraz twarzy.
  - Dla ciebie nie ma - prychnął, na co ta obruszona pokazała mu środkowy palec i przeszła do innego pokoju. Wzrok Rachela utknął jednak na mnie. Doskonale wiedział, że lubię sobie czasem odlecieć. Tak w sumie się poznaliśmy. Problem w tym, że dopiero co udało mi się wyjść na prostą. Wiedziałam, że nawet jedna działka może mi ponownie dać w kość. Ale pokusa była tak cholernie duża...
  - Ja nie biorę - mruknęłam jednak i czując wewnętrzną satysfakcję i chyba nawet dumę z własnej stanowczości i świadomości, że nic nie ma nade mną kontroli, wróciłam do popijania wina.
    Przestałam być dumna, kiedy po godzinie czasu dość mocno wstawiona wróciłam do mieszkania i zobaczyłam zapłakaną przyjaciółkę. Pomyślałam sobie wtedy, że jestem kompletną kretynką. Zamiast z nią siedzieć, pocieszać ją i dawać jej do zrozumienia, że nie jest w tym wszystkim sama, wolałam pójść się znieczulić. Jeśli mnie przerastały te problemy, to co ona miała powiedzieć?
  - Och, Cam... - wymamrotałam z powiększającą się gulą w gardle i siadając koło niej, mocno ją do siebie przytuliłam.
 - Może ja rzeczywiście powiem o tym Slashowi. - Wyszlochała. Odetchnęłam z pewnego rodzaju ulgą.
  - Tak będzie najlepiej, zobaczysz...










~Z perspektywy Duffa~

   
       Mimo, że w ostatnim czasie nie zaliczałem się raczej do zbytnio szczęśliwych z życia ludzi, na ten moment czułem się jak ryba w wodzie! Chlałem ile wlezie, pieprzyłem ile wlezie i co jednak najważniejsze - grałem koncerty. Nie lubiłem siedzieć na tyłku i nic nie robić. Brakowało mi naszych występów, a teraz miałem je praktycznie na co dzień.
Był w tym wszystkim prawdziwy rock n' roll. Wiecie, brudni rockmani, posuwający brudne dziwki, grający brudną muzykę i jak to było w moim przypadku, walący herę z brudnych strzykawek. Taaa, prawdziwe życie na krawędzi. Życie, na którym ostatnio mi zbytnio nie zależało. Albo inaczej. Nie zamierzałem się z nim cackać. Wolałem je dobrze wykorzystać.
Czy moją postawę dzieliłem z resztą chłopaków? Uhm, ciężko stwierdzić. Z Adlerem na pewno. Ba, koleś był ostatnio nie do pobicia. Myślę, o ile potrafiłem jeszcze myśleć, że musiał się chłopak wyżyć i dać upust negatywnym emocjom. Tak, tak, historia z Nathalie... Jak to się wszystko potoczyło? Szczerze mówiąc... Nie mam pojęcia. Wiedziałem jedynie tyle, że słowa Rose'a się potwierdziły, bo mała naprawdę tańczyła w klubie. Cóż, nie moja sprawa.
Slash? Slash dużo pił, dużo ćpał, ale w samotności. Po koncertach od razu spadał do hotelu i zamykał się w swoim pokoju. Nie posuwał żadnych lasek, myślami był raczej z Cam.
Dziwiłem się sam sobie, że mimo swego wiecznego najebania jeszcze mu się nie wygadałem. To kurewskie kłamstwo cały czas dawało mi o sobie znać, ale wtedy... Wtedy zaczynałem zajmować się czym innym i przestawałem się tym zadręczać. I tak wiedziałem, że nie mogę w tej sytuacji nic zrobić, nie ja.
Co do Izziego, ten był chyba najszczęśliwszy z nas wszystkim. Wziął w trasę Berry i oboje nie mogli się sobą nacieszyć. Wiem, bo miałem praktycznie zawsze koło nich pokój. No ale tego, cieszyłem się jego szczęściem. Choć nie powiem, mogliby zachowywać się czasem ciszej. Szczególnie gdy rozsadzał mnie łeb, a brunetka jęczała wniebogłosy.
Pomijając to, lubiłem jego laskę. Tym bardziej, że okazała się być naprawdę ostrą zawodniczką (o picie oczywiście chodzi, z laskami kumpli nie sypiam!) i zamiast ględzić czy robić nam wszystkim wyrzuty, imprezowała razem z nami. I chwała jej za to. Nienawidziłem bab, którym przeszkadzało moje picie, ćpanie i chuj wie co jeszcze. Takie spławiałem jak najszybciej.
Jeśli chodzi o naszą Różyczkę, bawił się chyba dobrze. Zresztą, kto go tam wie. Jednego dnia chodził z ciągłym wyszczerzem na ryju, żartował, śmiał się. A drugiego dnia wydzierał na każdego japę i czepiał się o byle gówno. Czyli prościej mówiąc - gwiazdorzył.
W każdym razie rozrywek sobie nie żałował. Mało podobał mi się fakt, że sprowadzał do hotelu panienki, ale stwierdziłem, że nie będę się ani trochę w to mieszał. Jego, a właściwie ich sprawa.
Ja na szczęście nie miałem żadnych zobowiązań i bez żadnych skrupułów mogłem oddawać się wszelkim przyjemnościom.
Jeżeli chodzi o Ironów, zakumplować się nie zakumplowaliśmy. Axl już drugiego dnia dał im do zrozumienia, że ich nie lubi. Ale oni też za nami nie przepadali. Angole uważały się zdecydowanie za lepszych od nas i miałem wrażenie, że patrzą na nas z góry. Ekhm, w przenośni. Na mnie ludzie patrzą przeważnie z dołu.
Ich postawa była wkurwiająca, ale starałem się mieć na to wyjebane. Najważniejsze było dla mnie to, że w naszym zespole panowała stara, dobra atmosfera. Taka, jaką mogliśmy się cieszyć kiedy zaczynaliśmy razem grać. Było naprawdę dobrze.
  - Panowie, wychodzicie! - Rzucił nasz manager i kiwnął głową na scenę. Zupełnie nie wiem po co to robił. Nasze wejście zawsze zależało od Rose'a, który wprost uwielbiał się spóźniać. Ale dzisiaj ku naszemu zaskoczeniu pojawił się na miejscu koncertu dość szybko. I to, kurcze, w dobrym humorze.
Weszliśmy więc na scenę i powitaliśmy bostońską widownię, na którą składało się parę tysięcy ludzi. Piszczących, klaszczących, gwiżdżących i chuj wie co jeszcze.
Oni nas cholera uwielbiali. A my uwielbialiśmy ich.
Daliśmy, nieskromnie rzecz ujmując, wykurwiście dobry koncert.











~Z perspektywy Izziego~


   
  - Byliście...
  - Zajebiści. Tak, tak, wiemy. - Przerwał jakiejś małolacie Axl i chwycił ją za tyłek. Mała miała minę jakby wygrała właśnie milion dolców. 
  - Kto w ogóle wpuszcza takie dziewczynki na backstage? - Mruknęła mi do ucha Berry patrząc na nią chyba z pewnego rodzaju współczuciem. Co się dziwić. Sam bym sobie współczuł gdyby Rose miał mnie obmacywać. 
  - Może obciągnęła ochroniarzowi, nie wiem. - Wzruszyłem obojętnie ramionami i chwytając za butelkę wOdy, opróżniłem ją w parę sekund. Zaśmiałem się pod nosem usłyszawszy jak brunetka wdaje się z wokalistą w całkowicie zbyteczną dyskusję.  
  - To podchodzi pod pedofilię!
  - Co ty pieprzysz? Same mi się pchają do łóżka.
  - To nie powód żebyś je ruchał!
  - A co mam z nimi robić? Wziąć je na karuzelę?
  - Wziąć to ty byś się wziął przede wszystkim za pełnoletnie.
  - Masz na myśli siebie? Trzeba było tak od razu. - Zarechotał, na co ja walnąłem go w ten głupi łeb i pociągnąwszy Berry za rękę, udałem się z nią w kierunku parkingu. Brunetka rzuciła jeszcze parę wyzwisk pod jego adresem, ale kiedy znaleźliśmy się już w, no co tu kryć, limuzynie, od razu zmieniła temat. Mianowicie na jej twarzy zagościł zadziorny uśmiech, jej ręce powędrowały na moją szyję, a jej buzia otwierała się w celu... Ech, wiecznie tylko te skojarzenia, co? 
W celu prawienia mi samych komplementów odnośnie naszego dzisiejszego występu. Kiedy po raz dziesiąty powtórzyła, że jestem niesamowity, zacząłem nawet w to wierzyć. 
Zdecydowanie bardziej niesamowita była jednak ona, co uzmysłowiłem sobie kochając się z nią godzinę później w naszym hotelowym pokoju. Nie, wróć. Uzmysłowiłem sobie to już dawno, ale za każdym razem gdy widziałem jej nagie, idealne ciało, utwierdzałem się w przekonaniu, że jestem cholernym szczęściarzem.
  - Bądźcie ciszej do chuja!
A inni mi zwyczajnie zazdrościli.






~*~

Wiecie co?
Musicie mi chyba napisać w komentarzach czyje wątki chcecie czytać i jaka tematyka Was najbardziej kręci, bo obecnie mam zanik weny i brakuje mi kompletnie pomysłów.
Także zdaję się na Was!
Komentujcie :)


Buzi!