sobota, 3 grudnia 2016

Wake up... time to die! [39]







~Z perspektywy Slasha~


      - O nie! Nie ma opcji! - Jak zacięty kiwałem przecząco głową i zerkałem z przerażeniem na rozkraczoną dziewczynę, która podpierając ścianę siedziała rozwalona na obskurnych kafelkach i zdawała się mieć ze mnie niezły ubaw.
  - Co, nie podobało ci się? - Zaśmiała się dźwięcznie, żeby chwilę potem wbić spojrzenie w moje krocze i przybrać zadziorną minę. - Bo mi bardzo.
W momencie zrobiło mi się duszno i poczułem jak na moje czoło spływają kropelki potu. Miałem ogromną ochotę udawać, że nic się nie stało, bo hej, przecież jestem mającym na wszystko wyjebane rockmanem i takie rzeczy są u mnie na porządku dziennym, ale było... trochę inaczej. Trochę się jednak przejąłem. Czy nie miałem przypadkiem niedługo zamieszkać w swoim pierwszym, własnym domu z dziewczyną, którą już raz zresztą zdradziłem? Czy pieprząc kolejną laskę nie pomyślałem, że Cam w życiu nie da mi drugiej szansy? Może brzmiałem jak kompletna pizda, ale mi naprawdę na niej zależało. Nie tylko jako na drugiej połówce, ale też przyjaciółce. Ani jedna, ani druga nie powinny tracić do mnie zaufania, nie?
  - Och, kurwa! - Warknąłem podnosząc się ociężale z kibla, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i runąłem na niego z powrotem. Spojrzałem odruchowo na swoją rękę, na której zaciśnięty był nieszczęsny pasek, żeby następnie rozejrzeć się uważnie po kabinie.
  - Tego szukasz? - Kobieta wyciągnęła zza pleców pustą już strzykawkę i pokiwała mi nią przed twarzą.
 - I musiałaś to kurwo wykorzystać? - Wycedziłem mrużąc oczy i spoglądając na nią jak na ostatnią szmatę. Ach no tak, przecież nią była.
 - Odszczekaj to, Hudson - odburknęła podnosząc się z ziemi, po czym chwyciła mnie mocno za koszulkę i przyciągnęła bliżej siebie. Jej zmarszczone ostro brwi miały zapewne sprawić, że wyda mi się groźna, ale niestety ten zabieg na mnie nie zadziałał. Odepchnąłem ją z kpiącym prychnięciem.
  - A co, kłamię? - Zapytałem udając zaciekawionego. - Nie dajesz każdemu?
Dostałem w policzek.
Niewzruszony zacząłem rozmasowywać miejsce bólu, natomiast Betsy złapała się za głowę i pokręciła nią jakby w niedowierzaniu.
   - Wiesz co? Współczuję twojej dziewczynie... - Ponownie parsknąłem. - Nie tego, że jej chłopak ją zdradził, nawet bym cię nie tknęła. - Hej, kiedyś to robiłaś! I to nie raz. - Ale tego, że jest zwykłym ćpunem i nawet nie pamięta co zrobił. - Ehe, jasne. - I czego nie zrobił. - Dodała po sekundzie. - Kiedyś się na tym przejedziesz, Slash. Weź się za siebie, to taka koleżeńska rada - odparła, po czym machnąwszy na mnie ręką wyszła z kabiny.
  - Wezmę ją sobie do serca! - Zawołałem, oczywiście z sarkazmem, ale w odpowiedzi usłyszałem jedynie oddalający się odgłos stukotu jej obcasów.
     Nie zastanawiając się długo podjąłem kolejną próbę podniesienia się, zakończoną tym razem sukcesem, żeby następnie doczłapać się do umywalki, przy której przemyłem twarz zimną wodą. Czułem się jak totalne gówno, które na nogi mogła postawić tylko buteleczka dobrej whisky.
     Betsy zadbała jednak o to, żeby barman nic mi już dzisiaj w tym klubie nie sprzedał, za co miałem jej przy najbliższej okazji serdecznie podziękować.
Zdenerwowany wyszedłem z The Roxy i po chwili zastanowienia postanowiłem skierować swoje kroki w stronę domu. Może rzeczywiście mój organizm powinien był odpocząć od używek?
Ta myśl wydała mi się tak zabawna i absurdalna, że po drodze zatrzymałem się w monopolowym i zakupiłem starego, poczciwego Nightraina. A później...  Ni stąd, ni zowąd na mojej drodze pojawiła się grupka dzieciaków, która początkowo zatrzymała mnie wyłącznie w celu podpisania im się na jakichś świstkach papieru, ale następnie zagadnęła czy się z nimi nie napiję.  A ja - nie chcąc im oczywiście sprawiać przykrości ani zgrywać jakiegoś wywyższającego się typka - posiedziałem z nimi z godzinkę na jakimś murku i doprowadziłem się do jeszcze "lepszego" stanu.
      Oto wasz idol, dzieciaki - przemknęło mi przez myśl w momencie gdy pochylałem się nad śmietnikiem i puszczałem pawia. Nadmiar narkotyków i alkoholu w moim organizmie w końcu musiał dać się we znaki i przez moment myślałem, że tu zwyczajnie zdechnę. Byłby to dość nędzny widok, ale chyba na lepszą śmierć nie zasługiwałem. O ile do tej pory potrafiłem śmiać się sam z siebie i uważać swoje zjazdy za całkiem zabawne, tak teraz ogarnęło mnie dziwne uczucie, że przestało być już tak fajnie. Myśl, że całe to bagno zaczęło wymykać mi się spod kontroli powiększała się z dnia na dzień, a ja jedyne co z tym robiłem, to... brałem więcej i więcej. Próbowałem zwalczyć cały ten stres używkami, tyle tylko że one tak naprawdę stale go powiększały. I najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem z tej pieprzonej drogi już raczej zawrócić. Całkiem możliwe, że furtka z napisem 'Jeszcze możesz rzucić to gówno' zamknęła się na amen i mogłem albo stać w miejscu (a było ono cholernie beznadziejne), albo iść dalej... krok za krokiem... niszcząc się coraz bardziej. Wybór przedni, co?
      Nie wiem jakim cudem doszedłem do budki telefonicznej i wykręciłem odpowiedni numer, ale pół godziny później siedziałem już w samochodzie i patrzyłem na niebezpiecznie milczącą Camille, która zgodziła się odebrać mnie z tego zadupia.
Kolejny cud - jak zdołałem jej wytłumaczyć gdzie jestem, skoro sam tego do chuja pana nie wiedziałem?
  - Jesteś aniołem - wybełkotałem kładąc dłoń na jej kolanie. Szatynka obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem.
  - Z pewnością mam anielską cierpliwość - odparła po dłuższej chwili. Skinąłem głową zgadzając się z nią w stu procentach. Nikt nie miał do mnie więcej cierpliwości niż ona. Nawet moja babcia!
  - Kocham cię, mała - mruknąłem uśmiechając się do niej cwaniacko.
 - Wiem, przecież codziennie mi to udowadniasz... - Również uniosła kąciki ust do góry. Ucieszyło mnie to stwierdzenie, z tym że po dłuższym zastanowieniu uzmysłowiłem sobie, że przecież nie robię ostatnimi czasy w zupełności nic specjalnego. Ani jej nic nie kupiłem... Ani nigdzie nie zabrałem. W ogóle mało czasu ze sobą spędzaliśmy. Co ona w takim razie miała na myśli?
Drapiąc się po głowie odwróciłem głowę w jej kierunku, żeby zadać to pytanie na głos, jednak zatrzymałem się w połowie słowa, ponieważ po policzkach dziewczyny spływały... łzy?
Kurwa, trzeźwiej szybciej człowieku.
  - Ej, ej, ej! Co jest grane? - Otarłem je wierzchem dłoni.
Szatynka zaśmiała się przez płacz.
  - Jestem już zmęczona, Slash...
 - Chcesz się zmienić? Mogę kierować jeśli chcesz. - Zaproponowałem. Cam zgromiła mnie spojrzeniem.
 - Hej, już nieraz prowadziłem po pijaku i jakoś wszyscy żyją - stwierdziłem, jednak szatynka najwyraźniej nie miała zamiaru przystać na moją propozycję. Przez dalszą drogę ignorowała moje kolejne próby nakłonienia jej na zmianę miejsca i pociągała tylko co trochę nosem. Naprawdę chciałem ją w tamtym momencie zrozumieć, ale każda taka próba kończyła się okropnym bólem głowy, toteż zrezygnowałem z czynności jaką było myślenie i przyłożywszy policzek do okna zwyczajnie zasnąłem.
     Przebudziło mnie dopiero mocne szturchnięcie. Przetarłem leniwie oczy i skrzywiony spojrzałem na szatynkę, która w dalszym ciągu była jakaś nie w sosie.
  - Jesteśmy na miejscu - warknęła i wyszedłszy z samochodu trzasnęła drzwiami.
A ja nie zastanawiając się długo poszedłem spać dalej. W końcu noc w samochodzie a noc na kanapie w salonie to ten sam poziom wygody.











~Z perspektywy Axla~



        Siedząc na ganku z nogami założonymi na werandę przyglądałem się staremu SUV'owi, którym Stephen w dalszym ciągu jeździł. Pamiętam, że nie raz kradłem pożyczałem go bez jego wiedzy i urządzałem sobie ze znajomymi nocne przejażdżki. Gdyby staruszek wiedział ile wypito w nim zakazanych(!) trunków i ile wyruchano w nim zakazanych(!) panienek, mógłby dostać zawału. Co w sumie nie byłoby takie złe... E, Stephen!
  - Co tam myślicielu? - Nagle pojawiła się przy mnie Julie. Zmierzyłem ją wzrokiem zatrzymując go na jej, a właściwie to mojej koszulce, na którą opadały teraz kosmyki mokrych włosów. Blondynka widząc to wzruszyła niedbale ramionami.
  - Pożyczyłam. Beznadziejnie mnie spakowałeś.
  - A to niby czemu? - Mruknąłem unosząc jedną brew do góry.
  - Same obcisłe koszulki. Myślisz, że wygodnie się w takich śpi?
  - Zawsze możesz spać bez.
  - Chciałbyś. - Wywróciła oczami, ale gdy przyciągnąłem ją do siebie za rękę i usadowiłem na swoich kolanach, dziewczyna nie protestowała. Przeciwnie. Zajmując mnie pocałunkiem, sprawnie sięgnęła po kubek kawy, który dla siebie przygotowałem i oderwawszy się ode mnie opróżniła go kilkoma łykami.
  - Suka - wyszeptałem jej niby to czułym tonem do ucha, na co ta idąc w moje ślady szepnęła, że jestem chujem, bo powinienem był przygotować dwie.
Najbardziej urocza para na świecie, co?
     W momencie gdy mieliśmy złączyć się w pocałunku po raz kolejny, blondynka złapała mnie nagle za szczękę i patrząc mi prosto w oczy wypowiedziała tylko jedno, jedyne słowo, po którym przeszły mnie drobne ciarki... 'GINA'.
     Ku mojemu szczęściu sekundę potem zauważyłem czyjś cień, toteż uniosłem głowę do góry i... zacząłem suszyć zęby jak głupi.
  - Ups, chyba przeszko... - Nie dałem mu dokończyć, tylko od razu zepchnąłem blondynkę ze swoich kolan i rzuciłem się w stronę swojego brata, ażeby go mocno uściskać. Stuart zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób i poklepał mnie po plecach.
  - No wreszcie się widzimy! - Rzucił wesoło zaraz po oderwaniu się ode mnie i uderzył mnie lekko pięścią w ramię. No, lekko to może słabo powiedziane. Mój braciszek widocznie zmężniał. Głośne odchrząknięcie przywróciło mnie nieco na ziemię i uzmysłowiłem sobie, że zachowałem się w stosunku do swojej dziewczyny trochę... chamsko?
   - A, tak. - Poprawiłem się podając jej ręce i pomagając wstać. - Stuart, to moja laska Julie. Julie, to mój brat Stuart. - Przedstawiłem ich sobie w należyty sposób.
Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach i zaciskając widocznie szczękę uśmiechnęła się w moją stronę.
   - My się w sumie już poznaliśmy... - Mój brat zrobił się nagle czerwony jak burak i podrapał się nerwowo w tył głowy. Hę?
  - Wszedł przez przypadek do łazienki jak wychodziłam spod prysznica. - Postanowiła mnie doinformować. - Owinięta w ręcznik - dorzuciła widząc zapewne moją reakcję, którą zaliczyłbym bardziej do tych negatywnych. Blondynka niewzruszona puściła do mojego brata oczko, co teoretycznie mógłbym przyjąć za jakiś spisek między tą dwójką, ale przypomniawszy sobie zaraz o niewygodnym temacie jaki dziewczyna chciała przed chwilą poruszyć, chwyciłem szybko Stuarta za rękaw i oznajmiłem, że koniecznie musimy wybrać się na spacer!  
   - Mamy dużo zaległości, nie? - Rzuciłem obejmując go ramieniem.
   - No... No tak - odparł uśmiechając się półgębkiem. - To do zobaczenia potem - odezwał się w stronę Julie i skinął głową. Rany... ten tu grzeczny obok to aby na pewno mój brat?
   - Do zobaczenia, STUART.
Wywróciłem oczami i machnąłem na nią dłonią. A kiedy znaleźliśmy się już nieco dalej szturchnąłem chłopaka w bok.
   - No to jak, zdążyła z tym ręcznikiem czy nie?
Zaśmiałem się gdy chłopak ponownie przybrał kolor dojrzałego buraka.
   - Te, chyba miałeś już pierwszą laskę, nie? Zamoczyłeś, prawda?
   - Bill!
   - Nie zamoczyłeś?! Nie no, widzę, że mój przyjazd był konieczny!










~Z perspektywy Julie~


      Pod nieobecność Axla czułam się w domu jego rodziców zwyczajnie niekomfortowo, co rzecz jasna było całkowicie zrozumiałe. Może sytuacja miałaby się lepiej gdyby chociaż towarzyszyła mi jego siostra Amy, ale nic z tego, dziewczyna musiała iść do pracy. Pana Baileya też gdzieś wywiało, więc pozostałam sama... z jego mamą. I wierzcie czy nie, ale była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogła mi się przytrafić!
     Paradoksalnie nie mogłam powiedzieć na nią złego słowa. Spokojna, miła pani, która co godzinę proponowała mi herbatę i mówiła, że koniecznie muszę coś zjeść. Tyle tylko, że pukając do pokoju (w którym aktualnie się ukrywałam siedząc w fotelu i oglądając album ze zdjęciami) i proponując mi, żebym napiła się z nią... herbaty, sądzę, że miała w tym jakiś cel. I niby mogłam odmówić, bo może aktualnie nie miałam ochoty na pieprzoną herbatę, ale byłoby to chyba niezbyt taktowne, racja?
    - Kurwa mać... - mruknęłam pod nosem, żeby po chwili odchrząknąć i rzucić jak najmilszym tonem: - Chętnie!
Słysząc jak pani Bailey schodzi powoli po schodach na dół, wstałam niechętnie na równe nogi i upinając rozczochrane włosy w niedbały koczek również udałam się piętro niżej. Gdy przekroczyłam próg staromodnej, ale jednocześnie przytulnej kuchni, mama Rose'a krzątała się właśnie przy kuchence. Po odwróceniu się w moją stronę posłała mi uśmiech, który niesamowicie przypominał mi uśmiech Axla i skinęła na miejsce przy stole.
   - A może pomogę? - Zaproponowałam, jednak kobieta podziękowała mi, mówiąc, że da sobie radę. Zajęłam więc miejsce przy oknie i podkurczając nogi tak, żebym mogła oprzeć brodę o kolana zaczęłam wpatrywać się w widoki malujące się za szybą. Kiedy pani Bailey postawiła przede mną kubek z parującym napojem, szybko usiadłam jak należy prostując przy tym plecy i przysunęłam naczynie do siebie.
   - Lafayette to bardzo ładne miasto... - Zaczęłam chcąc przerwać ciszę, jaka między nami zapanowała gdy pani Bailey usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła spoglądać na mnie w dziwny, nieco irytujący sposób.
  - Daj spokój - prychnęła z kpiącym śmiechem i wywróciwszy oczami wyciągnęła ni stąd ni zowąd paczkę fajek. Okej, robi się ciekawiej.
 - Poczęstujesz się? - Rzuciła pytająco. Pozostając w lekkim zaskoczeniu sięgnęłam jednak po jednego papierosa, na którego w danym momencie miałam cholerną ochotę. Czułam się bowiem delikatnie mówiąc nieco skrępowana... - Mój mąż nienawidzi kiedy palę, więc robię to zawsze gdy wychodzi z domu. - Dodała odpalając najpierw mojego, a potem jej szluga. - Twierdzi, że przy moim stanie zdrowia to zwyczajna głupota i pewnie ma rację, ale wiesz jak jest... - Wzruszyła niedbale ramionami. - William pewnie pali za pięciu, hm? - Spytała, wcześniej mocno się zaciągając.
Przytaknęłam głową z krzywym uśmieszkiem.
   - Powiedz mi, ale tak szczerze, jaki on jest?
Nie ukrywam, że to pytanie wydało mi się dziwne i w pierwszej chwili nie wiedziałam co miałabym jej powiedzieć. Matka pyta prawie obcej jej osoby jaki jest jej syn? Ścisnęło mnie nieprzyjemnie w żołądku. Zdałam sobie sprawę, że ich relacje musiały być... muszą być naprawdę kiepskie, mieli zapewne duże braki, ale żadne z nich nie starało się ich nadrobić. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
 - Ehm... Nie za bardzo wiem co mam odpowiedzieć - mruknęłam zmieszana.
  - Jest dla ciebie dobry? - Zapytała wbijając we mnie wzrok. Jej mina wyrażała niepewność i wyglądała tak, jakby bała się co może zaraz usłyszeć. Kolejny raz tego dnia poczułam się dziwnie.
  - T..tak... Jest świetnym facetem - odparłam, starając się, żeby mój ton brzmiał dość pewnie. Nie to, że miałam co do tego jakieś wątpliwości i kłamałam... Ja po prostu... Wszyscy wiedzą jaki on jest. Raz cudowny, innym razem... Okropny to chyba nawet za mało powiedziane. Ale co miałam do cholery mówić jego matce?
 - To dobrze... Mój pierwszy mąż, a jego biologiczny ojciec był przeciwieństwem świetnego faceta. A niestety z biegiem czasu jak Bill zaczął dorastać widziałam w nim tamtego skurczybyka. I zwyczajnie się bałam, że będzie taki sam. - Przełknęłam ślinę. - Ale cieszy mnie, że tak nie jest. - Dodała uśmiechając się do mnie. Ta... Mnie też to cieszy...
 - Bill tak na dobrą sprawę nigdy nie mówił mi o swoim ojcu... - Postanowiłam iść za ciosem. Ciekawość na temat jego przeszłości zżerała mnie już tak długo, że nie mogłam nie wykorzystać tej okazji.
 - William Rose... Największy dupek jakiego kiedykolwiek znałam - zaczęła patrząc przy tym tępo w jeden punkt i unosząc w wyraźnie ironiczny sposób kącik ust do góry. - Jak go pierwszy raz zobaczyłam, wpadłam po uszy. Byłam wtedy gówniarą, imponował mi... - Tym razem zerknęła na mnie. - Miał złą reputację, ale w żaden sposób mnie to do niego nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie... - Skąd ja to znam? - Na początku dobrze się razem bawiliśmy... Czułam, że żyję, wiesz co mam na myśli. Nawet wyciąganie go z paki mi wtedy nie przeszkadzało. Will był lokalnym rozrabiaką, notoryczne kradzieże, bójki, podskakiwał nawet do glin. Nie bał się nikogo i niczego, no, tak mi się z początku wydawało. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, że on tak właściwie to boi się samego siebie... - Odchrząknęła. - Szybko z nim wpadłam, postanowiliśmy wziąć ślub i wszystko byłoby cudnie i pięknie, gdyby nie fakt, że zaczęliśmy się kłócić. Ba... Walczyć ze sobą. Bił mnie i wyzywał, że ten bachor w moim brzuchu to wszystko moja wina. Mówił, że nienawidzi tego dziecka, mimo że Bill jeszcze się nie narodził. Mnie też nienawidził, codziennie mi o tym zresztą przypominał. Kiedy Bill przyszedł na świat, w Williamie zaszła jakaś zmiana. Na lepsze. Pamiętam dzień, w którym wziął go po raz pierwszy na ręce... Miał łzy w oczach, naprawdę. Sądziłam, że od teraz wszystko się zmieni, że on się zmieni... Nadzieja matką głupich. Już po paru dniach odkąd wyszłam z Billem ze szpitala i wróciłam do domu, William dostał szewskiej pasji. Wrzeszczał, że mam uciszyć tego jebanego bachora, bo wyrzuci go przez okno. A to Bogu winne dziecko nie przestawało płakać, bo to okropne napięcie było wręcz namacalne. Dzieci wyczuwają takie rzeczy... Raz kazał mi wypierdalać z domu. Innym razem sam wychodził i nie wracał przez parę dni. Od czasu do czasu mi przyłożył... Ach, no i jeszcze nie raz straszył, że odbierze mi prawa do Billa. - Zaśmiała się posępnie. - Mój Boże... Który sędzia by się na to zgodził? Tak czy inaczej to były dwa lata męczarni. Potem gdzieś wyszedł i więcej nie wrócił. Od tak. Dwa lata później uzyskałam rozwód i poślubiłam Stephena. Bardziej z rozsądku niż z miłości. Potrzebowałam kogoś kto zająłby się zarówno mną, jak i dzieckiem. A on mi tą pomoc sam zaoferował, był dla mnie dobry... Ale od zawsze miał też swoje zasady. Od początku wprowadził w domu rygor i traktował Billa bardzo surowo. Bardziej niż Amy i Stuarta. Bill bardzo na tym ucierpiał. Pamiętam, że w dzieciństwie miewał częste koszmary... Był zamknięty w sobie i odstawał od rówieśników. Teraz wiem jak bardzo go skrzywdziłam nie poświęcając mu zbyt wiele czasu... Ma mi za złe, że nie stawałam w jego obronie, gdy Stephen podnosił na niego rękę i karał go za byle głupstwo, ale zrozum mnie... Jak kobieta kobietę... - W tym momencie chwyciła mnie za dłoń i utkwiła we mnie pełen żalu wzrok. - Bałam się, że Stephen mnie zostawi... A ja sama nie dałabym sobie rady z trójką dzieci... Zajmowałam się domem, za wszystko płacił on... Nadal płaci... Po burzliwym związku z Williamem potrzebowałam stabilności, a Stephen mi ją dał. Powiedz, że mnie rozumiesz...
     Poczułam jak ogarnia mnie gorąc. W gruncie rzeczy nie wiedziałam czy ją rozumiem, czy nie. Fala sprzecznych emocji zalała moją głowę i postanowiłam na odczepne przytaknąć krótko głową. Nie chciałam się bowiem nad tym zastanawiać, nie było mi to na rękę.
   - W wieku piętnastu lat Bill znalazł dokumenty, z których wyczytał, że jego biologicznym ojcem jest nie Stephen, a William Rose. Od tamtego czasu zmienił się nie do poznania. Zaczął się buntować, zmienił nazwisko, miał odtąd wszystkie dotychczasowe zasady w głębokim poważaniu. Przestał się bać Stephena i nieraz mu odpyskował... Stephen w końcu nie wytrzymał i wyrzucił go z domu. A ja tylko biernie się temu przyglądałam. Nie mogłam nic zrobić... To jest jego dom. - Wzruszyła ramionami. Zabrałam swoją dłoń spod jej dłoni i wstałam gwałtownie od stołu. Nagle poczułam napływającą złość, ale zarazem zrobiło mi się tej kobiety zwyczajnie żal. Była taka... słaba? Żałosna?
 - Nawet pani nie spróbowała wpłynąć na męża? - Zapytałam zaskoczona. Kobieta pokręciła głową.
  - Coś mu tam mówiłam... - odparła dość obojętnie. - Ale to nic nie dało. - Dodała zaciągając się kolejnym już papierosem. - Nie patrz tak na mnie! - Podniosła głos. - Myślisz, że nie mam wyrzutów? Mam! Ale jest już za późno... Co się stało, to się nie odstanie. Nie zmienię już moich relacji z Billem... I tak cud, że chciał tu przyjechać... Chyba, że ty go namówiłaś?
 - Nie, to była jego inicjatywa - odpowiedziałam.
 - W takim razie cieszę się... - wymamrotała, a w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł pan Bailey, trzymając w ręku papierową torbę z zakupami.
  - Coś się stało? - Spytał rozglądając się po nas obu.
 - Nie, nie, wszystko w porządku - odparłam z uśmiechem, który po moim odwróceniu się i wyjściu z kuchni zmienił się w  grymas i zaciśniętą szczękę. Weszłam po schodach na górę, po czym zamknęłam się w pokoju i rzuciłam na łóżko. Miałam okropny chaos w głowie i nie wiedziałam czy bardziej chce mi się płakać, czy może coś rozwalić. Poczułam bowiem narastającą wściekłość, na całą tą rodzinkę, oczywiście poza Axlem, którego w tym momencie chciałam tylko i wyłącznie mocno przytulić. I zrobiłam to, jak tylko wrócił do domu i wszedł do pokoju. Rzuciłam mu się na szyję i nie puszczałam, mimo że zaskoczony nie wiedział o co może mi chodzić. A później przypomniałam sobie słowa jego matki, o dupku, którego kochała do bólu, mimo, że tak źle ją traktował. Przypomniałam sobie nasze walki i wszystkie bolesne słowa, które padły z naszych ust. Spojrzałam w jego oczy i przełknęłam głośno ślinę, rozumiejąc, że pewne cechy są dziedziczne i że wszelkie błędy z przeszłości mają swoje konsekwencje tu i teraz.  











~Z perspektywy Duffa~



       Długowłosa piękność omiotła mnie wyraźnie zainteresowanym moją osobą spojrzeniem, żeby następnie skierować się w stronę toalet. Jej biodra kołysały się w kuszący sposób, a krok był na tyle wolny, że aż prosił się, abym udał się za jego właścicielką. I pewnie bym to zrobił, gdybym nie znajdował się teraz w poczuciu totalnej beznadziejności, nad którą postanowiłem tego wieczoru ubolewać.
  - Nie idziesz za nią?! - Mój towarzysz od siedmiu boleści ani trochę nie starał się utożsamiać z moim nastrojem. Miałem wrażenie, że przyszedł tu tylko po to aby się najebać, wyruchać parę panienek i ewentualnie coś wciągnąć. Co z nim nie tak?! - Co z tobą nie tak?!
Jęknąłem osuwając się łokciem po stoliku, po czym położyłem policzek na chłodnym blacie. Jego zapach był jednak na tyle paskudny, że zaraz podniosłem głowę z powrotem do góry.
  - Chcesz to za nią idź - mruknąłem obojętnie.
 - Serio? Dzięki stary! - Adler poklepał mnie po plecach i z szerokim uśmiechem poleciał za tamtą damą, której postanowiłem wynagrodzić mój brak zainteresowania Popcornem. Cóż... Miałem nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe.
     Wracając do mojego depresyjnego stanu, który z każdą minutą ciągnął mnie ku... dnu? Dnie? Kurwa nie wiem.
 - Jeszcze jeden! - Zawołałem do kelnerki unosząc do góry pusty już kieliszek po czystej. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna przyniosła aż trzy, tłumacząc, że żal jej się na mnie patrzy i dwa dostaję na koszt firmy. Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Nie dość, że czułem się okropnie, to jeszcze musiałem tak wyglądać.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że tak naprawdę to wpadłem tej kelnerce w oko i nawet zrobiło mi się jej nieco żal, bo na ten moment byłem kompletnie niezainteresowany. Nikim i niczym. No, może poza sobą. Byłem trochę jak ten... no... bohater romantyczny! Cierpienia młodego McKagana, o.
  - Stary, co ci w ogóle jest? - Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem głowę w bok i wbiłem wzrok w zaczerwieniony policzek mojego towarzysza. - Powiedziała, że woli ciebie.
Teraz to i ja położyłem dłoń na jego ramieniu.
   - Chyba musimy wrócić na trasę, bracie... Jeśli nie zaczniemy dawać koncertów, to chyba się zabiję - stwierdziłem.
   - To się nazywa pracoholizm!
   - To się nazywa nuda i jebana monotonia, przyjacielu. - Sprostowałem, żeby następnie unieść do góry kolejny kieliszek.  






~*~

Podziękowania dla tych cierpliwych, a środkowy palec skierowany do tych, którzy nie rozumieją co oznacza brak czasu :) Pisząc jakieś bzdety o poniżaniu czytelników nie wywrzesz na mnie żadnej presji, wręcz przeciwnie skarbie, ośmieszasz się.
Także na przyszłość zastanów się zanim coś napiszesz, hm?

Do następnego!



poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wake up... time to die! [38]







~Z perspektywy Axla~



     Po czterech godzinach ciągłej jazdy zatrzymałem się w końcu przy pierwszej lepszej stacji. Otworzyłem drzwiczki samochodu i wyszedłszy na zewnątrz zaciągnąłem się głęboko rześkim powietrzem. Było może parę minut po siódmej, ale ciepłe promienie słoneczne zaczynały dawać się już we znaki i zwiastowały bynajmniej dobrą pogodę.
Wyciągnąłem się mocno rozprostowując zesztywniałe od jazdy kości, po czym ziewnąłem przeciągle i opierając się o bagażnik wyjąłem z kieszeni paczkę marlboro. Chwilę potem sztachnąłem się upragnionym dymem, żeby następnie wypuścić go z ust tworząc małe kółeczka. Po skończeniu tej jakże absorbującej czynności, zdeptałem niedopałek kowbojkiem i sprawdzając jeszcze czy w kieszeni moich spodni znajduje się portfel, ruszyłem na stację w celu zakupienia porządnego kubka kawy. No okej, dwóch kubków.
     W środku nie zastałem nikogo prócz wyraźnie znudzonej małolaty, która nie odrywając wzroku od kolorowego czasopisma wybąkała zza kasy wymuszone 'dzień dobry'. Jak tylko podszedłem bliżej westchnęła natomiast z wyraźnie wyczuwalną irytacją i odsuwając gazetkę na bok wydukała jeszcze krótkie 'Co podać?',  nie racząc mnie przy tym nawet jednym spojrzeniem. Rozumiałem, że wolałaby teraz leżeć w łóżku niż dorabiać sobie na tej zapchlonej stacji, ale miałem okropną ochotę rzucić ironiczne 'tylko się nie przemęcz', bo jej podejście było nad wyraz wkurwiające. Dałem sobie jednak na wstrzymanie. Nie chciałem żeby w zemście napluła mi do kawy, nie?
   - Dwie czarne, proszę. I dwa batony. - Dodałem, gdy w moim brzuchu rozległo się akurat ciche burczenie. 
   - Osiem dolarów... - mruknęła mlaszcząc w międzyczasie gumą, którą co trochę wypuszczała z buzi w postaci balonów. Żeby tak ci pękł i obkleił całą twarz - dorzuciłem w myślach i zostawiwszy jej kasę, udałem się do łazienki za potrzebą pęcherza.
     Kiedy wróciłem do kasy, dziewczyna postawiła przede mną kubki z parującym napojem i odklepując regułkę brzmiącą 'miłego dnia i zapraszamy ponownie', uśmiechnęła się sztucznie i, wow, postanowiła obdarzyć mnie spojrzeniem. Nie żebym jakoś usilnie na to czekał, ale nie lubiłem zwyczajnie czuć się ignorowany.
   - O kurwa - rzuciła nagle, a ja w zapytaniu uniosłem brew do góry. I zerknąłem w dół, bo może wychodząc z kibla zapomniałem zasunąć rozporka? Nic z tych rzeczy. - Jesteś Axl Rose!
Ach, o to chodziło.
  - M-mogę prosić... autograf? - Tym razem wystawiła na wierzch swoje zęby i wlepiła we mnie maślane oczy. Szkoda, że nie byłaś taka kurwa miła od początku.
Odgarnąłem nonszalancko swoje włosy do tyłu i niby to z obojętnością wzruszyłem ramionami.
   - Gdzie mam się podpisać? - Wymamrotałem dokładnie TAKIM SAMYM tonem jak ona kilka minut wcześniej. Gówniara speszyła się i drżącym ruchem podsunęła mi jakiś kawałek papieru. - Dla kogo? - Prychnąłem znudzony.
   - Emily...
Wziąłem od niej długopis i nabazgrałem na kartce:

"Emily, you suck.
         ~ W. Axl Rose"


  - Miłego - odparłem oddając jej kartkę z powrotem i łapiąc za swoje zakupy udałem się z powrotem do samochodu.
     Julie w dalszym ciągu spała zwinięta w kłębek na tylnym siedzeniu i tylko od czasu do czasu mruczała coś pod nosem. Odłożyłem kubki na siedzenie obok i odchyliłem się do tyłu, żeby móc ją delikatnie szturchnąć. Ta jednak ani drgnęła. Pod tym względem była chyba jeszcze większym śpiochem niż ja.
   - Wstawaj mała... - mruknąłem odgarniając jej niesforny kosmyk włosów z twarzy i założyłem go za jej ucho. Blondynka otworzyła powoli najpierw jedno, potem drugie oko, a następnie podciągnąwszy się na jednej ręce do siadu rzuciła mi zakłopotane spojrzenie. - Przyniosłem ci kawę i coś na ząb. - Uśmiechnąłem się do niej ciepło, po czym podałem jej do rąk tekturowy kubeczek. Dziewczyna zerknęła na niego leniwie i upijając z niego maleńki łyk, zdawała się odpływać z powrotem.
   - Ej ej, bo wylejesz - rzuciłem widząc jak wysuwa jej się z dłoni. Blondynka otworzyła z powrotem oczy i napiła się ponownie. - Nieprzytomna? - Zaśmiałem się.
   - Też byś taki był, jakby jakiś kretyn wyciągnął cię w nocy z domu - skomentowała kąśliwie.
Zamilkłem na chwilę, doskonale zdając sobie sprawę, że mam do czynienia z tykającą bombą. Mogłaby teraz spokojnie wybuchnąć i wyjść stąd z trzaskiem drzwi, kierując się następnie na stopa - w ogóle by mnie to nie zdziwiło.
  - Ten kretyn jest ci cholernie wdzięczny - wymamrotałem pod nosem.
  - Och, bo się zaraz rozkleję. - Kolejna dawka sarkazmu wprawiła mnie w lekkie poddenerwowanie. Zacisnąłem jednak mocno pięści i ugryzłem się w język. Za żadne skarby nie chciałem teraz kolejnej kłótni. Ta, nawet ja potrafiłem się nimi zmęczyć.
Spojrzałem na nią w lusterko i utkwiłem wzrok na sinym miejscu, malującym się pod jej okiem. Pięknie ją kurwa urządziłeś, idioto, pięknie...
   - W bagażniku jest twoja kosmetyczka... - Zacząłem niepewnie, a ona odrywając się na moment od kawy wbiła we mnie spojrzenie, które nawet w lusterku wydawało się przeszywać mnie na wskroś. - Może... zakryj sobie ten... - Pokazałem palcem na miejsce pod okiem, a zaraz potem odwróciłem głowę w kierunku okna i zacząłem tępo wpatrywać się w dal.
Usłyszałem cichy, kpiący śmiech, którego naturalnie rzecz biorąc się spodziewałem.
   - Dziękuję, że tak o mnie DBASZ, kochanie. - Cmoknęła ustami i wyszedłszy z samochodu poszła za moją, ekhm, radą. Po znalezieniu kosmetyczki, do której wrzuciłem wszystkie jej kosmetyki jak leci, Julie zajęła miejsce obok mnie i opuściwszy osłonkę zaczęła przeglądać się w lusterku.
   - Nie chciałem. - Odchrząknąłem, ale ta traktując mnie obecnie jak powietrze zaczęła nakładać na twarz jakieś podkłady i pudry, nie wiem, nie znałem się na tym. Ważne, że pomagały i po krótkim czasie po stłuczeniu nie było śladu. Uspokojony mogłem nacisnąć na gaz i ruszyć w dalszą drogę, na którą składały się jeszcze jakieś trzy godziny jazdy.
     Trzy godziny okazały się być jednak wiecznością, bo czas wypełniony milczeniem i ogólnym dyskomfortem dłużył się niemiłosiernie. Próbowałem ją zagadać, ale nie otrzymując żadnych odpowiedzi postanowiłem się zwyczajnie zamknąć i dać radio na głośniej. Tyle że nawet Elton John nie był teraz w stanie rozluźnić napiętej atmosfery, jaka niewątpliwie między nami panowała.
     Przekraczając tabliczkę z nazwą miasta, które było poniekąd moim przekleństwem, zacząłem usilnie zastanawiać się co ja tu właściwie kurwa robię. Na dodatek z nią.
Zjechałem ostro na pobocze i zahamowałem z piskiem opon.
   - Co ty odpierdalasz?! - Wrzasnęła patrząc na mnie z wyrzutem, a ja głośno dysząc wpatrywałem się jedynie w kierownicę i starałem się poukładać sobie wszystko w głowie. Szło mi beznadziejnie.
     Co ci przyszło do tego chorego łba, żeby ją tu zabrać?! Chciałeś mieć wsparcie? No to proszę bardzo, masz zajebiste wsparcie! Nie zdziwię się jak zbije sobie piątkę z twoim ojczymem, który pewnie tak jak i ona mają cię za kompletnego świra i debila.
  - Wracamy. - Postanowiłem nie kryjąc zdenerwowania i już miałem nacisnąć z powrotem na gaz, gdy oberwałem od dziewczyny w tył głowy. Za co?!
   - Jakie wracamy?! - Krzyknęła z wyraźnym oburzeniem. Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała minę domagającą się szybkich wyjaśnień. Niestety ich dla niej nie miałem.
  - Normalne. Odwidziało mi się.
  - Tchórzysz, co? - Tym razem jej ton zabrzmiał nieco łagodniej. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ta władowała mi się niespodziewanie na kolana i ujęła moją twarz w swoje dłonie. - Przecież będziemy tam razem, nie? - Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
  - Ta? - Zakpiłem. - Bo wydaje mi się, że jednak osobno.
 - To źle ci się wydaje - fuknęła i na poparcie swoich argumentów przytuliła mnie z całej siły do siebie. Przez pierwsze sekundy nie wiedziałem co się właśnie dzieje, ale przecież im dłużej ją znałem, tym bardziej przyzwyczajałem się do jej huśtawek nastroju. I kto to mówi, co?
 - Kobieto, masz rozdwojenie jaźni? - Wydusiłem, bo zaczynało mi powoli brakować powietrza. Julie parsknęła krótko śmiechem, przez co jej twarz stała się wreszcie rozpromieniona. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy wyczytując z nich wszystkie emocje, jakie targały nas od dobrego tygodnia. Był smutek, był żal... Ale bądź co bądź dawała mi klarowny sygnał, że mogę na nią liczyć.
  - Nasz związek jest trochę jak pieprzony domek z kart. - Stwierdziłem, nie zastanawiając się zbytnio nad tym czy warto wypowiadać te słowa na głos. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to cholerna prawda. Julie przytaknęła krótko głową i na moment z powrotem spochmurniała. Musnąłem delikatnie jej usta chcąc ratować sytuację, a kiedy dziewczyna nie odwzajemniła mojego gestu, wpiłem się w nie mocniej. Blondynka odepchnęła mnie lekko od siebie, co nie zniechęciło mnie od położenia dłoni na jej zgrabnym tyłku i przyciągnięcia jej do siebie bliżej.
   - To jak, dalej masz mnie za dziwkę, która daje dupy na lewo i prawo, żeby tylko zrobili jej parę zdjęć? - Zacytowała mnie z nutą rozgoryczenia w głosie.
Postukałem jej palcem po czole.
  - Pierdoliłem wtedy od rzeczy, przecież wiesz.
 - Ja? Jasne, że wiem. Pytanie czy ty o tym wiesz. Oskarżasz mnie o takie rzeczy, że zaczynam się zastanawiać za kogo ty mnie tak naprawdę masz. Sądziłam, że znamy się już wystarczająco długo, żebyś wiedział na co nigdy bym sobie nie pozwoliła.
Wiedziałem. Wiedziałem, tylko byłem zazdrosny o wszystko co trzymało w spodniach chuja i znajdowało się za blisko niej. Nie moja, kurwa, wina.
   Po dłuższej rozmowie, w której wszystko sobie dokładnie wyjaśniliśmy i w której nie zapomniałem dodać, że nie wątpię w jej karierę, bo jest kurewsko atrakcyjną kobietą i już zżera mnie duma, że jej zgrabne ciało należy do mnie, mogliśmy ruszyć... w dalszą, jednak nie powrotną drogę. Jakkolwiek nienawidziłem tego miejsca, nie mogłem odwrócić się przecież do mojej rodziny plecami.
     Zeszłego wieczoru zadzwoniła do mnie moja młodsza siostra - Amy. Płakała w słuchawkę, że matka choruje, a swoją drogą stęskniła się za swoim Billem i że powinienem przyjechać. Miałem do niej słabość, dlatego ciężko było mi odmówić, tym bardziej że ani Stuarta, ani jej nie widziałem szmat czasu. I raczej wypadało to zmienić. Nie mogłem jednak nic poradzić na dziwny ból brzucha, który łącznie z mijanymi kilometrami stale się powiększał. Stresowałem się. Nie wiem do końca czym, ale zwyczajnie ogarniał mnie stres.
     Wraz ze zmieniającym się krajobrazem, z bogatszych dzielnic, w stare, opustoszałe osiedla i wielkie fabryki, zaczął napawać mnie jeszcze... pewnego rodzaju wstyd. Jakkolwiek pewnie czułem się w Los Angeles, gdzie nikt nie znał mojej przeszłości i gdzie mogłem grać dumnego, ekstrawaganckiego chłopaka, tak tu... Tu zderzałem się z pieprzoną, szarą rzeczywistością. Ilekroć wolałem pozostawać tajemniczy pod względem tego, z jakiego środowiska pochodzę, tak teraz odsłaniałem przed swoją dziewczyną całe to bagno i stawałem się zwykłym prostakiem, za którego przecież tak bardzo nie chciałem uchodzić.
    Przełknąłem delikatnie ślinę parkując przed jednym z dość ubogo wyglądających domów, kątem oka zerkając na Julie, ciekawy, ale i pełen obaw jej reakcji.
Nie wiem ile było w niej prawdy, ale blondynka ścisnęła mocno moją spoconą dłoń i posłała mi szeroki uśmiech. Ogarnęła mnie pewnego rodzaju ulga, a ból brzucha na chwilę ustąpił.













~Z perspektywy Julie~


    
       Chłopak zacisnął moją dłoń mocniej, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że sprawia mi tym ból. Miałam wrażenie jakby wiązał z tym miejscem wiele negatywnych odczuć, które chcąc nie chcąc przelewał w tym momencie na mnie, przez co sama zaczęłam powoli tracić pewność siebie. Nie miałam bladego pojęcia czego się po tych ludziach spodziewać. Nie wiedziałam o nich zbyt wiele, Axl zawsze unikał tematu rodziny jak ognia, co teraz skutkowało moim zmieszaniem. Jakkolwiek duże ono było, Rudy z pewnością walczył teraz ze znacznie większym. I było to na swój sposób dziwne, bo w końcu to nie ja - tylko on, spędził tutaj swoje dzieciństwo, znał ten dom pewnie jak własną kieszeń. A jeśli to był właśnie powód jego zachowania? Pobladłam.
     Axl długo wahał się z zapukaniem do drzwi. Jego ręka zawisała w powietrzu kilka razy i dopiero po dwóch minutach odważył się uderzyć w nie kilka razy. Oboje wzięliśmy głęboki oddech w tym samym czasie. I czekaliśmy jak na ścięcie.
     Ojczyma Rose'a wyobrażałam sobie jako potężnie zbudowanego mężczyznę, z groźnie wyglądającą miną i wrogim spojrzeniem. W końcu podnosił rękę na swoje dzieci - wydawało mi się, że nie może wyglądać przyjaźnie.
Niemałe więc było moje zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi ujrzałam trochę wyższego ode mnie faceta, w niezbyt modnym sweterku i okularach na nosie. Jedyne co było w nim groźne, to tylko grube, ostro zmarszczone brwi, czego efektem było chyba po prostu spore zaskoczenie. Ale czy gniew?
  - William? - Odezwał się, nie takim znów strasznym głosem i rozdziawił nieco buzię. Zmierzył chłopaka od stóp po sam czubek głowy i dopiero później skierował wzrok na mnie. Poczułam jak mimowolnie robię się czerwona.
   - Cześć... Stephen - rzucił szorstko Axl, rozluźniając zarówno swoją, jak i moją dłoń, które do tej pory trwały w mocnym uścisku. - Możemy wejść?
Mężczyzna uchylił szerzej drzwi i przepuścił nas do środka.
  - Amy! Zejdź na dół! - Zawołał tonem nie znoszącym sprzeciwu i chwilę potem po schodach zbiegła drobnej budowy, ciemna blondynka. Pierwszym obiektem, na którym zawiesiła oko -  byłam ja, co poskutkowało jej nie mniej zdziwioną od pana Baileya miną. Kiedy jednak zerknęła w bok i ujrzała swojego brata, na jej buzię momentalnie wstąpił szeroki uśmiech i wykrzyknąwszy 'Bill!' rzuciła mu się na szyję. Dość urokliwy obrazek, w którym nieco zawadzałam, stojąc tak obok i nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. No nic!
  - No siostrzyczko, wypiękniałaś. - Bill (jak wszyscy, to wszyscy) przyjrzał się dokładnie jej twarzy i jeszcze raz mocno ją do siebie przytulił.
   - A ty, nie ma co, wyprzystojniałeś! - Zachichotała. Cóż... spoglądając na zdjęcia stojące na pobliskiej komódce - tak, zdecydowanie wyprzystojniałeś!




      Przyglądanie się zdjęciom i usilne powstrzymywanie się przed parsknięciem śmiechem zajęło mnie na tyle, że nawet nie zorientowałam się gdy uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Dopiero głośne odchrząknięcie Rudego przywróciło mnie na ziemię.
  - To jest Julie, moja dziewczyna.
Nie wiem czy możesz mnie tak jeszcze nazywać, ale okej, przemilczę. Uśmiechnęłam się lekko w stronę jego ojczyma i siostry.
  - Amy, miło mi cię poznać. - Blondynka wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą szybko uścisnęłam.
  - Stephen Bailey. - Przedstawił się zaraz po niej Nie-Tak-Straszny-Pan i również podaliśmy sobie na przywitanie ręce. - Muszę przyznać, że mój syn ma świetny gust. - Dodał puszczając do mnie oczko. Zaśmiałam się nerwowo i jakoś automatycznie zerknęłam na Rose'a, który zrobił się nagle czerwony.
  - Nie jestem twoim synem, więc z łaski swojej mnie tak nie nazywaj - wysyczał przez prawie zaciśnięte zęby.
Zrobiło się niezręcznie.
  - Bill, daruj sobie... - Stephen próbował utrzymać spokojną atmosferę, ale...
  - Sam sobie kurwa daruj!
Złapałam rozdrażnionego chłopaka za rękaw i przyciągnęłam go bliżej siebie. Amy przełykała głośno ślinę, a pan Bailey zdawał się być powoli wyprowadzany z równowagi. Miałam wrażenie, że tylko w mojej obecności próbował sprawiać pozory opanowanego człowieka. Nękało mnie przeczucie, że gdyby mnie tu nie było, ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie wiadomo czy w ogóle można byłoby nazwać to wtedy rozmową.
  - Nie przeklinaj młody człowieku, nie tak cię z matką wychowaliśmy - odpowiedział poważnym głosem.
Axl pokręcił głowa i zaśmiał się w głos.
 - Faktycznie... Nie wiem jak mogłem zapomnieć o moich dobrych manierach, jest mi z tego powodu niezmiernie przykro. Wybaczysz mi? Czy może przyłożysz w twarz? 
Widziałam jak ojczym Rudego zaciska nerwowo szczękę i obdarza go morderczym spojrzeniem, ale Axl w dalszym ciągu spoglądał na niego z prowokacją. Nie mogłam uwierzyć jak szybko jego strach ustąpił miejsca czystej arogancji, którą darzył tego Bogu ducha winnego faceta. Ale co ja tam mogłam wiedzieć? Miał swoje powody, żeby go nienawidzić i nie zamierzałam w to ingerować. Jedyne co mogłam zrobić to zarzucić jakimś tematem, który oderwałby nas od tej parnej atmosfery. Ha, pytanie tylko jakim. Wymieniwszy się porozumiewawczym spojrzeniem z Amy, zdążyłam zauważyć, że ma ten sam problem co ja. Byłyśmy w dupie.
   Kiedy myślałam już, że dojdzie tu zaraz do awantury, do pomieszczenia weszła nagle, jak przypuszczałam, matka Axla. Uderzyło mnie bowiem ich całkiem spore podobieństwo.
  - Bill?! - Rudowłosa kobieta złapała się za policzka i pokręciła w niedowierzaniu głową. Tyle zdziwionych min w przeciągu dziesięciu minut... jeszcze chyba nigdy nie widziałam.
  - Cześć mamo - wymamrotał, już nie tak oschłym tonem co wcześniej i przytulił się do niej lekko. - Dawno się nie widzieliśmy, co? - Uniósł jeden kącik ust do góry.
      Kolejną godzinę spędziliśmy w salonie, przy filiżankach mocnej herbaty. Rozmowa jaką prowadziliśmy była tak naciągana i wymuszona, że miałam ochotę udać jak to mi niedobrze i wyjść się gdzieś przejść. Schowałam jednak swoje egoistyczne podejście w kieszeń i z przyklejonym do buzi uśmiechem starałam udzielać się w rozmowie.
     Chociaż rodzina wykazywała zainteresowanie jego karierą muzyczną, a ojczym Axla pochwalił nawet Appetite for Destruction (co wprawiło Rudego w niemałe zakłopotanie), nie dało się nie odczuć ich rozżalenia, że chłopak nie skończył jednak szkoły i nie poszedł na studia. Rudy miał to w każdym razie głęboko gdzieś, przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Ale hej, czy nie jest fajnie mieć wsparcie w rodzicach i wiedzieć, że są dumni ze ścieżki, którą ich dziecko obrało?
Nie wiem.
Moi pewnie do tej pory mieli mój wyjazd za całkowite głupstwo.
     O mało się nie zakrztusiłam kiedy w pewnym momencie padło pytanie o ślub i... dzieci. Rose poklepał mnie wtedy mocno po plecach, a jego rodzice spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
Powaliło was?! - miałam odpowiedzieć, zapominając, że nie znajduję się wśród swojej bandy, gdzie kompletnie nie dbaliśmy o nasz zasób słownictwa, ale na szczęście w ostatniej chwili ugryzłam się mocno w język i odparłam, że na razie (czyt. NIGDY!) nie planujemy nic z tych rzeczy. Axl tylko przytaknął i posłał mi rozbawione, w przeciwieństwie do państwa Bailey, spojrzenie. Bardzo kurwa zabawne, bardzo.
     Axl pytał o swojego brata, którego sama miałam ochotę poznać, bo jeśli był taki jak Amy - z pewnością bym go polubiła. Dziewczyna zdawała się być bowiem bardzo przyjazną, miłą osobą, może tylko... nie tyle co sztywną, ale... w jakiś sposób za spokojną i trochę zastraszoną.  Podejrzewałam, że powodem było wychowywanie się w tej rodzinie, w której chyba wszystko musiało działać jak w zegarku i pod dyktando Stephena. Amy ważyła każde słowo. Kiedy zaś przez przypadek wylała na swojego ojca trochę herbaty i zobaczyłam jak zaczynają trząść się jej ręce i przeprasza go po dziesięć razy, doznałam... delikatnego szoku. I mimo że pan Bailey poza nazwaniem jej gapą nie wykazał żadnego większego zdenerwowania, znowu miałam wrażenie, że robił to tylko i wyłącznie z mojego względu. Rany, dziwaczna atmosfera.
     Wracając do tematu Stuarta. Chłopak, jak wyjaśniła pani Bailey, załapał się do jakiejś pracy w fabryce i miał wrócić późno w nocy. Axl uznawszy, że nie sensu na niego w takim razie czekać, postanowił zabrać mnie na spacer i pokazać mi parę miejsc. Zaproponowałam, żeby Amy poszła z nami, ale dziewczyna wyjaśniła, że musi przygotować jeszcze kolację i niechętnie odmówiła. Cóż.
     Jak tylko wyszliśmy z domu Rose'a, który ponoć nie był jego domem odkąd tylko skończył siedemnaście lat i rodzice wywalili go z niego za to, że nie chciał ściąć włosów, wokalista od razu wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i odpalił jednego. A ja poszłam w jego ślady,  też musiałam nieco odreagować. Rudy kiwnął głową w prawo i chwilę potem szliśmy wolnym krokiem... jeszcze nie wiedziałam gdzie. Chłopak poinformował mnie tylko, że pokaże mi parę miejsc, w których przesiadywał ze znajomymi i zabijał nudę, która "stanowiła nieodłączny element tej pierdolonej dziury".
  - Amy poprosiła żebym przyjechał... - Zaczął nagle, przerywając ciszę między nami. - Mama nie najlepiej się czuje. - Odchrząknął.
 - Dobrze postąpiłeś. - Wyraziłam swoje zdanie, dając mu także do zrozumienia, że nie musi mi się z niczego tłumaczyć.
 - Nie gniewaj się, że cię tu ściągnąłem. Jesteś moim kółkiem ratunkowym. Przy tobie przynajmniej ten frajer stara się zachować dobre pozory. W przeciwnym razie wątpię czy w ogóle wpuściłby mnie do środka... - Kontynuował chowając dłonie w kieszenie spodni.
  - Za to siostrę masz fajną! - Sprzedałam mu kuksańca w bok. 
 - Amy... Tak, jest dobrą dziewczyną. Czasami się o nią martwię i wolałbym, żeby przeniosła się do LA. Ze Stuartem jest to samo. - Zamyślił się na chwilę. - Jak tylko będziemy z chłopakami lepiej zarabiać i będę mógł im zapewnić jakieś dobre warunki, ściągnę ich do Los Angeles. - Zakończył stanowczo.
Spojrzałam na niego kątem oka, z radością stwierdzając, że idę obok troskliwego, ujmującego faceta, którego tak cholernie lubiłam. Miałam nawet ochotę zatrzymać się na moment i go zwyczajnie pocałować, jednak moje plany pokrzyżowało jakichś dwóch, idących z naprzeciwka mężczyzn. Gapili się na nas jakbyśmy byli jakimiś... pieprzonymi, rzadkimi okazami.
Sprawa wyjaśniła się, gdy odległość między nami zmniejszyła się do trzech metrów i jeden z nich wykrzyknął: "Ja pierdolę, toż to kurwa Bill!".











~Z perspektywy Camille~


     
  - Na koniec powiedzcie coś więcej o waszej przyszłej trasie. Ile koncertów planujecie zagrać?
  - Ponad dwieście trzydzieści. Będziemy koncertować na całym świecie, przez dobre trzy lata, co z jednej strony bardzo nas ekscytuje, z drugiej zaś... Mamy nadzieję, że podołamy i do końca będziemy dawać z siebie wszystko.
Zamyśliłam się na chwilę widząc przed sobą obraz Gunsów na takiej właśnie trzyletniej trasie. Rany, przecież oni by nie dożyli. W najlepszym przypadku zakończyliby ją w zakładach odwykowych.
 - Jako ciekawostka dodamy, że cała trasa ma być uwieczniona na filmie.
  - W takim razie czekamy z niecierpliwością i życzymy, żeby wszystko poszło po waszej myśli. - Lauren uśmiechnęła się do mężczyzn i uścisnęła z każdym dłoń. Zdjęcia mieliśmy już za sobą, więc siedziałam tu tylko w charakterze słuchacza. Nie byłam jakąś wielką fanką Bon Jovi, raczej mało mnie interesowali, co mogło być w jakimś stopniu związane z niechęcią Gunsów do tego zespołu, ale mieli w tej sali wygodniejsze kanapy niż na korytarzu. 
     Kiedy zostałyśmy z Lauren same, odważyłam zapytać się, czy coś ją trapi. Tak, tak, wiem. Miałam przestać przejmować się cudzymi problemami i pobyć przez jakiś czas egoistką. Ale natury nie oszukasz, prawda? Lubiłam się wtrącać. Oczywiście tylko w dobrej wierze. Slash śmiał się, że pewnie miałam wśród przodków jakiegoś świętego...
  - Nie, dlaczego pytasz? - Odburknęła chłodno. Choćby dlatego?
  - Nie jestem ślepa. Sam twój uśmiech skierowany do chłopaków był wymuszony - stwierdziłam.
  - Może po prostu ich nie lubię? - Skrzywiła się.
Zaśmiałam się pod nosem.
  - A kto tydzień temu chwalił się zakupem ich płyty? Chyba zapomniałaś swoją drogą wziąć od Jona autografu, hm? - Mruknęłam z nutką drwiny. Lauren zmieszała się przez chwilę, a następnie wypuszczając z ust powietrze spojrzała na mnie wymownie.
1:0, mówiłam, że nie jestem ślepa.
   - Chodzi o Jasona...
A jakże.
  - O co poszło tym razem? - Westchnęłam, przybierając zatroskaną minę.
  - Tym razem się nie pokłóciliśmy... - Zaczęła wlepiając wzrok w podłogę i skubiąc nerwowo skrawek jej idealnie dopasowanej koszuli. - Nawet nie było okazji...
Zerknęłam na nią pytająco, nie za bardzo wiedząc co kobieta ma na myśli.
  - Wydaje mi się, że on ma kogoś na boku. - Dodała znacznie ciszej, a mnie delikatnie zamurowało.
  - Skąd takie wnioski? - Zrobiłam wielkie oczy. W moim głosie dało się chyba wyczuć oburzenie, spowodowane tylko i wyłącznie tym, że miałam Browna za porządnego gościa. Okej, nadal lubił flirtować z kobietami, nigdy nie odmówił sobie prawienia mi komplementów, ale to wszystko miało swoje granice i charakter koleżeńskiej uprzejmości. Wydawało mi się, że szanowny redaktor naczelny ma swoje zasady, których jednak się trzyma.
A może zwyczajnie zapomniałam, że to nadal jest facet?
  - Czasami nie wraca na noc. W ogóle często gdzieś się zrywa. Mówi, że jeździ na siłownię, ale nie znam takiej, która czynna jest całą dobę - odparła z sarkazmem. - Ewentualnie tłumaczy się pracą.
  - Rozmawiałaś z nim o tym?
  - Próbowałam. Zawsze kończy się tak samo, zarzuca mi, że nie mam do niego zaufania. No, i oczywiście, że przesadzam.
Skąd ja to znam...
Nie wiedziałam co mogłabym jej odpowiedzieć. "Nie przejmuj się, wszystko się ułoży" - było w tym momencie raczej nie na miejscu. Usprawiedliwiać go? Też nie miałam zamiaru. Sama zaczęłam być teraz w stosunku do niego nieufna. Ostatnimi czasy rzeczywiście zachowywał się inaczej. Już nie przejmował się ciążą Lauren, nie był ani zły, ani szczęśliwy. Obojętny - to dobre słowo. W dodatku chodził jakby zamyślony, ale w gruncie rzeczy nie sprawiał wrażenia kogoś, kto by się czymś zamartwiał. Przeciwnie! Chodził uśmiechnięty.
A ja naiwna myślałam, że to z powodu Lauren i dziecka...
  - Mogę mieć do ciebie prośbę? - Wymamrotała niepewnie. Oho, chyba będę musiała pobawić się w detektywa. Zgadłam? - Porozmawiasz z nim? Mam wrażenie, że tobie powie więcej niż mi. Niestety. - Odchrząknęła na koniec. Chciałam szybko temu zaprzeczyć, ale... cholera, facet naprawdę lubił mi się zwierzać.
Przytaknęłam krótko głową i obiecałam zrobić co tylko w mojej mocy.
Znowu się wkopałaś Cam, znowu - pod moje myśli samoistnie podłożyłam głos Hudsona. Czy ten koleś naprawdę zamieszkał w mojej głowie? Ugh.
     Wróciwszy do domu miałam zamiar walnąć się na łóżko w swojej sypialni i do końca dnia nie myśleć już o niczym i o nikim. O tak, postanowiłam pobawić się przez te parę godzin w pieprzoną egocentryczkę. Włączyć ulubiony serial, zjeść ulubioną czekoladę i spławiać każdego, kto miałby zamiar przerwać mi moją sielankę.
Niestety, nie było mi to dane. Od samego progu byłam napadnięta przez McKagana, który poinformował mnie, że Julie zniknęła. I choć na początku ta informacja wydała mi się po prostu śmieszna, ułożywszy wszystko w całość stwierdziłam, że coś rzeczywiście jest na rzeczy.
Kurwa.






  



~Z perspektywy Julie~



     Niewielki bar 'Stabilizer' znajdował się nieopodal rynku przy 5th Street (gdzie Axl podobno szlajał się jako nastolatek) i stanowił chyba jedyną, "większą" rozrywkę dla tutejszych dzieciaków. Nie chciałam być niemiła, ale musiałam przyznać Rudemu rację - Lafayette, a przynajmniej jego wschodnia część była totalną dziurą, choć na swój sposób przyjemnie spokojną. Może nawet za spokojną. Człowiek mógł tu spędzić parę dni, odpocząć od zgiełku wielkich miast, a potem? Przytłoczony nudą zwyczajnie stąd wiać.
Z pewnością nie dałabym rady mieszkać tu na stałe, częściowo pewnie przez to, że życie w Los Angeles skutecznie mnie wciągnęło. Zresztą, od zawsze wolałam jednak głośne, zatłoczone metropolie, które mimo że czasem mocno irytowały, nie pozwalały zaznać nudy - zawsze coś się działo, zawsze było gdzie pójść, zawsze miały w swojej ofercie lepszą bądź gorszą rozrywkę. Ale zawsze jakąś.
     Sącząc powoli piwo przyglądałam się... Billowi, który opowiadał swoim wyraźnie zaciekawionym znajomym jak wyglądała jego droga do LA i jego marne początki w tym mieście. Z jednej strony byłam rozbawiona jego zaangażowaniem wkładanym w te historie, co naturalnie starałam się ukryć, a z drugiej... samą mnie zaintrygował. W Mieście Aniołów pojawił się w końcu 3 lata przede mną i tak naprawdę nie wiedziałam jak dokładnie wyglądało wtedy jego życie. Miałam więc okazję dowiedzieć o nim parę nowych rzeczy.
No, tak mi się z początku wydawało.
Nie zdawałam sobie bowiem sprawy z tego, że jest ich tak dużo.
Głupi przykład - nigdy nie opowiedział mi o nieprzyjemnym incydencie z napalonym na niego kierowcą ciężarówki, który miał go tylko podwieźć do LA. Wydało mi się to totalną abstrakcją. I z osłupienia chyba nie miałam nawet siły się śmiać. Zresztą, Rudemu wcale do śmiechu nie było. Opowiadał o tym ze śmiertelną powagą.
      Ale historie, które miały miejsce tu - w Lafayette, były jeszcze ciekawsze. Notorycznie karany, wsadzany do pudła, ścigany przez tutejsze gliny.
  - Pamiętam, że często brali mnie za kobietę... - Zaśmiał się kpiąco pod nosem. - A jak orientowali się, że nie mają do czynienia z panienką, było im tak wstyd, że przymykali mnie bez żadnego powodu.
  - Tak, pamiętam ten twój trenczowy płaszcz, stary. - Zarechotał jeden z jego kumpli - Dana.
  - W dodatku miałeś zajebiście chude nogi! - Dodała obejmowana przez niego Monica. - No i rzecz jasna długie włosy. Ten widok w tej okolicy. - Pokręciła głową zerkając na mnie. Domyśliłam się co miała na myśli, więc skinęłam jedynie głową z krzywym uśmieszkiem.
  - Hej! A pamiętacie jak rozbiliśmy szyby przy Main Street? - Wtrącił nieco już wstawiony Mike, który ściśle rzecz biorąc miał dość krzykliwy głos, a los chciał, że siedziałam tuż obok niego i po raz kolejny  tego wieczoru poczułam nieprzyjemne ukłucie w uchu. Tak poza tym wydawał się sympatyczny.
  - No ba! - Wyszczerzył się wyraźnie dumny ze swoich starych wyczynów Bill. - Albo jak łaziliśmy do Columbian Park i otwieraliśmy wytrychem fortepian na muszli koncertowej.
  - Dawałeś niezłe koncerciki! - Krzyknął, ał, Mike.
Jakkolwiek normalne wydawały mi się wybryki porywczego chłopaka, tak o mało nie spadłam z krzesełka dowiadując się innej, znacznie ciekawszej rzeczy.   
Punkt kulminacyjny nastąpił bowiem wtedy gdy do naszego stolika dosiadł się jeszcze jeden znajomy Rudego i wziął mnie za kogoś... O kim nawet nie miałam pojęcia.
  - Jak Dana do mnie zadzwonił to myślałem, że mnie wkręca!
  - David, ty stary chuju! - Zawołał mój jakże kulturalny facet i ściskając jego rękę, przytulili się po przyjacielsku.
  - Witam szanownego skurwiela Rose'a i naszą cudowną Gi... - Kiedy tylko odwróciłam się do osobnika, którego nie widziałam z racji, że siedziałam do niego tyłem, koleś zamilknął i jego uśmiech od ucha do ucha zmienił się... Więcej tych zaskoczonych min już się nie dało dziś zrobić, co?  
  - O, przepraszam. Myślałem, że to szanowna narzeczona Axla, ale widzę, że to już nieaktualne. Zresztą. - Wyszczerzył się ponownie i szturchnął Rudego w plecy. - Chyba byś mnie zaprosił na ślub, nie?
Okej. Może się tylko przesłyszałaś.
Mój mózg przetwarzał powoli informacje, które przed momentem do niego dotarły, żeby w ostateczności dać mi coś na kształt... uderzenia łopatą w tył głowy.
Zabolało.
  - No raczej... - Axl zaśmiał się nerwowo, po czym odkaszlnął krótko i spierdolił przed moim wzrokiem. Tyle że ja nie zamierzałam go z niego spuszczać, uporczywie się w niego wgapiając i czekając na jakieś wyjaśnienia.
  - To kim jest nasza koleżanka? - Zagadnął tamten typek.
 - Julie. - Podałam mu rękę i posłałam mu najbardziej serdeczny uśmiech, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć.
 - David, miło mi poznać. - Cmoknąwszy mnie w dłoń poruszył wymownie brwiami. Może i wydawał się nieco... durnowaty, ale z pewnością lubił dużo gadać, co zamierzałam odpowiednio wykorzystać. Z chęcią zrobiłam mu więc koło siebie miejsce.
 - To mówisz, że Axl miał brać ślub? - Oparłam się na łokciu i zagadnęłam niby to na luzie i z czystej ciekawości. Parę z zebranych tu osób chyba wyczuło pewną ironię w moim pytaniu i przybrało lekko zaniepokojone miny. Ach, niepotrzebnie! Przecież nic takiego się nie stało. To zwykła błahostka, nie? Mój chłopak miał po prostu poślubić kiedyś jakąś pannę, nie musiałam o tym wiedzieć...
  - Kochana! Z tego co słyszałem to oświadczał jej się z siedem razy!
 - Dobra, David, zamknij już ryj. - Wtrącił się wyraźnie nabuzowany Rose. - Stare dzieje.
Zamrugałam parokrotnie oczami. Siedem... razy?
Hej, to przecież nie tak dużo, nie? Jasne, że nie! Siedem razy? Phi. Co to takiego...
  - To ty nie wiedziałaś? - David zmarszczył brwi.
Pokręciłam przecząco głową.
  - Cóż, w ciągu dwóch godzin dowiedziałam się o Billu więcej niż w przeciągu dwóch lat... - Zaśmiałam się pod nosem. Siedząca naprzeciwko Monica posłała mi pokrzepiający uśmiech. Przez około pół minuty między nami trwała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami siorbania piwa czy stukania paznokci o blat stołu.
  - Te, może sobie trochę potańczymy? - Odezwała się w końcu Anna i wszyscy jak na zawołanie ruszyli na parkiet. W głośnikach grały akurat stare hity, które doskonale nadawały się do kołysania. Tylko ja i Axl zostaliśmy przy stole. Rudy chyba chciał mi coś powiedzieć, ale szło mu to na tyle mozolnie, że go wyprzedziłam.
  - Widziałam budkę przed klubem. Idę zadzwonić do Camille, pewnie się martwią - mruknęłam cicho i wstałam z krzesełka. Wymijając rozbawione towarzystwo i Mike'a, który chciał mnie porwać do tańca, ale musiał niestety poczekać, wyszłam z baru i sprawdzając odruchowo czy nic nie jedzie, przebiegłam na drugą stronę ulicy. Weszłam do budki i sięgając po słuchawkę wykręciłam numer do Hell House. Kiedy zniechęcona dużą ilością sygnałów miałam ją odłożyć, po drugiej stronie odezwał się wreszcie znajomy głos, który zresztą miałam nadzieję usłyszeć.
  - Halo?
  - Camille?
  - Julie?! Gdzie ty do kurwy nędzy jesteś?! - Jej wrzask spowodował, że musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. Zawarłaś jakieś tajne porozumienie z Mikiem?
   - W Lafayette. Z Axlem. Albo z Billem. Już sama kurwa nie wiem z kim ja przebywam... - wydukałam pociągając nosem. Oparłam się o szklaną ścianę i wbiłam mętne spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt. Cam pytała mnie chyba z pięć razy czy ją słyszę i czy jestem nadal po drugiej stronie telefonu, ale myślami byłam zbyt daleko, żeby jej cokolwiek odpowiedzieć.
   - Julie kurwa!
Mrugnęłam gwałtownie i zrobiłam krok do przodu.
   - Co się tam dzieje? - Pretensjonalny głos przyjaciółki przywołał mnie nieco na Ziemię.
   - Dobre pytanie, Cam... Dobre py... - Zatrzymałam się w połowie słowa gdy poczułam jak ktoś zaciska palce na moich żebrach i przyciąga mnie do siebie. W pierwszej chwili miałam walnąć na ślepo słuchawką w tył, kierując się przekonaniem, że mam do czynienia z jakimś zboczeńcem, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że doskonale znam ten dotyk i wymieszany z fajkami zapach perfum. Odchyliłam więc głowę delikatnie do tyłu i natknęłam się na zielono-szare tęczówki.
  - Zadzwonię jutro, cześć - wydukałam, nie odrywając od nich wzroku i nie czekając na odpowiedź odłożyłam słuchawkę na miejsce.
  - Chcę z tobą zatańczyć - zaczął swoim wyjątkowo niskim głosem, który za każdym razem przyprawiał mnie o drobne, ale przyjemne ciarki.
   - Ale ja nie chcę - odparłam krótko i przepychając się próbowałam go wyminąć. Axl jednak zastawił mi drogę rękoma i za nic nie chciał pozwolić mi się stąd ruszyć.
  - Mam zacząć krzyczeć? - Mruknęłam znudzona.
  - Tamci. - Tu kiwnął głową na bar. - Cię raczej nie usłyszą. Ale możesz próbować. - Wzruszył ramionami. 
Ku jego zaskoczeniu wykonałam swój popisowy pisk, który to jednak szybko zakończył zatykając mi buzię dłonią.
   - Wariatko, chcesz tu glin? - Syknął.
  - Mhm. - Pokiwałam twierdząco głową. - Pewnie od razu by cię wsadzili do pierdla, co? - Rzuciłam z wrednym uśmieszkiem.
   - A ciebie razem ze mną. - Odciął się i popchnął mnie na jedną z szyb, następnie zamykając za sobą drzwiczki. - Oni nie lubią jak ktoś się buntuje...
   - A ja się buntuję? - Udałam zaskoczoną.
  - Odkąd cię kurwa znam - odpowiedział ze znanym mi już dobrze błyskiem w oku i zanim zdążyłam się odezwać, moje nadgarstki znalazły się na wysokości mojej głowy, a jego ciało przywarło mocno do mojego. Przygryzłam delikatnie wargę czekając na dalsze poczynienia wokalisty, po którego głowie chodziły raczej mało przyzwoite myśli. Sądząc po jego minie zapowiadało się na ostrą zabawę, a ja nie mogłam wręcz powstrzymać się od równie ostrego komentarza.
   - Ginę też lubiłeś jebać w budkach telefonicznych?
   - Żeby tylko.
Okej, masz tupecik.
  - Pewnie wiele umiała skoro tak bardzo ci zależało na ślubie z nią... - Droczyłam się dalej, starając się nie dać po sobie za bardzo poznać, że przemawia przeze mnie pieprzona zazdrość.
Axl wywrócił oczami.
   - Siedem razy...
  - Zamknij się już - warknął, po czym wepchnął język do mojej buzi. Odsunęłam go od siebie na jeszcze jeden mały momencik...
   - Ale że siedem razy?! - Jęknęłam.
Ciekawość i chyba pewien rodzaju żal, że nigdy mi o tym nie powiedział zżerały mnie od środka i nie potrafiłam z tym w żaden sposób walczyć. Nie chciałam też przyznać się przed samą sobą, ale byłam o tą całą Ginę zwyczajnie zazdrosna. Nawet nie wiedziałam kim ta laska jest, ale sam fakt, że Axl chciał się z nią pobrać, budził we mnie poczucie, że musiał ją naprawdę kochać. Lub też był młody i głupi, ta wersja przypadła mi bardziej to gustu.
Postanowiłam w każdym razie zostawić tą sprawę na jutrzejszy dzień.
Inaczej mówiąc zamknęłam się (albo raczej byłam do tego zmuszona) i łamałam prawo, bzykając się w miejscu publicznym.
Przepraszam w imieniu całej zdeprawowanej młodzieży wszystkich porządnych obywateli Lafayette! Chyba będę smażyć się w piekle, co?







~*~

Dłuższa przerwa, ale! Ale i dłuższy rozdział.
Doceńcie to... Troszkę...
Nie wiem czy przed zakończeniem wakacji uda mi się jeszcze coś wrzucić, ale będę się starać.
Komentarze mile widziane.




Buzi!