środa, 30 marca 2016

Wake up... time to die! [33]








~Z perspektywy Duffa~

     
        Kolejnym przystankiem na naszej trasie było moje rodzime miasto. Deszczowe, ponure tak często Seattle, którego klimat był jedyny w swoim rodzaju. Wilgotne powietrze, którego zapach w upalnym Los Angeles nie miał racji bytu. Niechlujnie ubrane dzieciaki, z których mogłem być jedynie dumny.
Ich wrogo nastawione miny przypominały mi bowiem mój własny okres buntu, który cholera, na dobrą sprawę chyba cały czas trwał. W każdym razie wszystko miało swoje źródło właśnie tu. A dokładniej w piwnicach i różnego rodzaju spelunach, gdzie stawiałem swoje pierwsze kroki w punkowych zespołach. Ciekawe czy jakby mi ktoś wtedy powiedział, że będę kiedyś rozpoznawalnym basistą w kapeli, której narodziny będą miały miejsce w Mieście Aniołów, to dałbym takiemu wiarę?
Sądzę, że prędzej parsknąłbym śmiechem.
       Nie mogłem powiedzieć złego słowa na to miasto. Może te parę lat wstecz Seattle wydawało mi się być kompletną dziurą, miejscem bez żadnych perspektyw, szczególnie dla młodego muzyka pragnącego zwojować rockową scenę.
Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym tu zostać. Zostawiłem wszystko i zwiałem do Los Angeles bez żadnego większego żalu. Ale miałem do tego miejsca sentyment i najzwyczajniej w świecie czułem, że jestem stąd.
  - Michael, synku, zjedz jeszcze ciasteczko...
Złapałem się za brzuch i posłałem swojej matce przepraszający uśmiech. Kochałem tą kobiecinę, ale doprawdy, mój żołądek mógłby tej uprzejmości nie wytrzymać.
  - I czemu nie przyprowadziłeś ze sobą swoich kolegów? - Zapytała zerkając na mnie tak poczciwym wzrokiem, że aż... Zachciało mi się śmiać. Na myśl o moich kolegach rzecz jasna.
Gdybym jej powiedział, że są zbyt zajęci jebaniem dziwek, wciąganiem koki, waleniem hery i chlaniem wódy mogłaby się delikatnie mówiąc... przewrócić. A jakby jeszcze wiedziała, że jej synek nie jest od nich wcale lepszy dostałaby pewnie zawału. Choć już i tak wystarczająco niepokoił mnie fakt, że moja matka zbierała skrawki gazet z wspominkami o Guns N' Roses. Cóż, miałem nadzieję, że nikogo nie interesują losy basisty.
  - Gramy dzisiaj koncert, mamo... Mówiłem ci. Muszą się przygotować. - Aż sam nie wierzyłem w to co mówię. Jednak mama najwyraźniej kupiła moje wytłumaczenie, bo skinęła głową w geście zrozumienia i zaproponowała mi... kolejne ciasteczko.
     Na dobrą sprawę wcale nie chciało mi się tu przychodzić. Rodzeństwa nie było, ojca też (jak zwykle zresztą), a ja musiałem siedzieć tu z moją rodzicielką i czuć narastające wyrzuty sumienia. Paradoksalnie związane z tym, że jednak tak rzadko tu bywałem.
Na twarzy mojej mamy malowało się widoczne zmęczenie, doszło też parę nowych zmarszczek. Z tego co mówiła mi jedna z sióstr, matka miała poważne problemy zdrowotne. Sama oczywiście by mi się do nich nie przyznała. Od zawsze dbała o wszystkich, tylko nie o siebie. I naprawdę nie wiem jak mogłem za dzieciaka mieć do niej pretensje o to, że nie poświęcała mi wystarczająco dużo uwagi. Przecież cholera, miała na głowie ósemkę dzieci i ojca, który raz bywał w domu, raz nie. A jak już w nim bywał, to od razu w pamięci pojawiają mi się obrazy ich kłótni. Wiecznie mu coś nie pasowało, wiecznie musiał wytykać mojej matce błędy, ale żeby tak sam coś zrobić? Nieee, on był tylko od dyrygowania.
Może jeszcze na początku widziałem w nim wzór do naśladowania. Dla każdego małego chłopca ojciec jest w końcu największym autorytetem. Z czasem zacząłem jednakże dostrzegać w moim tacie mnóstwo wad, których zwyczajnie nie potrafiłem zaakceptować. Budziły we mnie odrazę.
      Pamiętam jak raz wszcząłem bójkę z jednym kolegą, który śmiał się z mojego taty twierdząc, że ten ma kochanki. To był dla mnie absurd i doprawdy nie miałem pojęcia dlaczego tak wiele osób plotkowało na ten temat. Mogli widzieć go ze znajomą i co z tego? To nic nie znaczyło.
Zmieniłem zdanie gdy wróciwszy do domu ujrzałem zalaną łzami matkę i ojca, który z kamiennym wyrazem twarzy szedł w stronę drzwi z ledwie domkniętą walizką.
Byłem jeszcze małym szczylem, ale na Boga, rozumnym. Nie wiem dlaczego dorośli uważają, że dzieci są takie... niedomyślne, głupiutkie? Dziecko widzi więcej niż nam się może zdawać. Mi marne stwierdzenie, że 'tatuś jedzie do pracy i przez jakiś czas go nie będzie' kompletnie nie wystarczało.
Bądź co bądź po paru dniach nieobecności mojego ojca w domu, stwierdziłem, że nie jest znowu tak źle. Ba, było lepiej. Wreszcie w domu panował względny spokój (przy tylu ludziach wciąż było w końcu tłoczno) i wydawało mi się, że moja mama zaczynała powoli odżywać. Stała się bardziej promienna, częściej się uśmiechała... Nie poznawałem jej.
       Z perspektywy czasu zaczynam jednak myśleć, że może to wcale nie były szczere uśmiechy, może tylko udawała szczęśliwą. W przeciwnym razie nie przyjęłaby chyba taty z powrotem do domu, nie dałaby mu kolejnej szansy. Co ja gadam, nie dawałaby mu kolejnych szans. Bo było ich naprawdę wiele.
Ojciec nadal sypiał z innymi, a jego żona najwidoczniej wpajała sobie, że nic takiego nie ma miejsca. Próbowała oszukać samą siebie udając, że nie ma o tym pojęcia. Ale miała. Wszyscy mieli.
      Możliwe, że to dlatego nie potrafiłem zdradzić żadnej ze swoich partnerek ani nie potrafiłem też zdrady wybaczyć. Zdrada przekreślała wszystko. Żyłem bowiem w przekonaniu, że kto zdradził raz, zdradzi kolejny. A mój ojciec był na to idealnym przykładem.
      Mimo tego moja matka trwała z nim w małżeństwie już ponad 30 lat i nie zapowiadało się, żeby miała je w ogóle kiedykolwiek przerwać. Twierdziła, że nie ma głowy do rozwodów, to niepotrzebne. Było jej już obojętne czy ojciec jest w domu, czy go nie ma.
Dawniej, to jeszcze rozumiem. Miała na głowie dzieci, a że i tak do bogatych nie należeliśmy, to sama tym bardziej nie dałaby sobie z nami rady. Ale teraz? Kiedy już wszyscy wyfrunęliśmy z rodzinnego gniazdka? Co ją trzymało przy tym człowieku? Raczej nie miłość.
  - Mamo, kochasz ojca? - Spytałem bezpośrednio niczym czterolatek, który mówi to, co mu ślina na język przyniesie. Moja mama przestała mieszać herbatę i posłała mi zdziwione spojrzenie. Sam się sobie z lekka dziwiłem, że w ogóle zadałem takie pytanie. Chyba ciekawość wzięła górę.
Kobieta milczała dłuższą chwilę zastanawiając się najprawdopodobniej co takiego ma mi odpowiedzieć.
  - Nie wiem synku co czuję do tego człowieka, nie wiem. - Westchnęła za jakiś czas i machnąwszy ręką wróciła do poprzedniej czynności.
 - A jak byłem mały... - Kontynuowałem. - To go kochałaś? Przy tych wszystkich zdradach, awanturach.
Z jej mimiki mogłem odczytać, że moje słowa ją dotknęły, chyba niepotrzebnie rozdrapywałem dawne rany. Ale... Nadal ciekawość brała górę.
  - Wiesz, te paręnaście lat temu byłam jeszcze naiwna i miałam nadzieję, że wszystko nam się jeszcze ułoży. Kochałam go, bo inaczej nie byłabym mu w stanie przecież wybaczać, prawda? - Przez jej twarz przeszedł nikły uśmiech. Mówiąc to nie patrzyła na mnie, a gdzieś przed siebie, jakby wracała myślami do tamtych dni.
  - I co, nadal ją masz? - Rzuciłem z nutką kpiny.
  - A widzisz go tu gdzieś? - Odparła zdenerwowana, chyba miała mnie już dość.
Wzruszyłem niedbale ramionami.
  - Przecież wróci... - mruknąłem pod nosem.
 - Nie wydaje mi się. Ma nową kobietę w Portland. - Prychnęła z dość wyczuwalną pogardą.
Zmarszczyłem brwi w niedowierzaniu. Że też mojemu staruszkowi chciało się jeszcze bawić w kochanki...
  - Może ciasteczko? - Mama podsunęła mi pod nos talerz i uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Tym "uroczym" akcentem zakończyliśmy niewygodny dla niej temat.
     




~*~

     



       Stanąłem pod domem panny Clark i zastanawiałem się co ja do cholery robię. Kretyn, no kretyn.
Dziewczyna dała mi jasno do zrozumienia, że się spóźniłem, że nie mogła czekać na mnie wiecznie, a ja miałem czelność zjawiać się tu po raz kolejny i próbować szczęścia?
  - Idź, Michael, mówię ci. Ten jej wytatuowany facet wyjechał z miasta, pewnie ją tylko zranił i zostawił! - Słowa mojej matki wciąż odbijały mi się echem po głowie.
A co jeśli ten wytatuowany facet, no nie wiem, pojechał gdzieś do pracy? Albo miał chorą babcię w Chicago?
Moje rozumowanie było doprawdy idiotyczne.
Od początku wiedziałem, że ten koleś nie będzie dobrym materiałem na faceta dla tak świetnej dziewczyny, jaką Kelly niewątpliwie była. I czas było to kurwa zmienić!
Huh, lepiej późno niż wcale, nie? 
      Zastukałem kilkakrotnie do drzwi, w które jeszcze parę lat wstecz nie miałem zwyczaju nigdy pukać (otwierałem je kopniakiem, no chyba, że jej rodzice byli w domu, wtedy po prostu wchodziłem bez zaproszenia) i... Czekałem. A podczas tego czekania moje nogi robiły się jak z waty.
Hej, gdzie ten pewny siebie koleś, mistrz w wyrywaniu panienek?
Poczochrałem swoje blond włosy aby nadać im punkowego stylu i poprawiłem swoją ramoneskę. 
W tym samym momencie drzwi otworzyły się i stanęła przede mną wychudzona, blada, smutna dziewczyna, której jak żyję, nigdy w takim stanie jeszcze nie widziałem. 
Cholera.
  - Co... co ty tu robisz? - Zapytała, jednak nie złowrogim tonem, jakiego się spodziewałem. Była raczej mocno zaskoczona, ale i w pewnym stopniu... Speszona? 
Owinąwszy się szczelniej swoim swetrem posłała mi pytające spojrzenie i pociągnęła nosem.
  - Ehm, jestem z zespołem w trasie i pomyślałem, że cię odwiedzę - mruknąłem uśmiechając się lekko. Clark ani myślała odwzajemnić mojego uśmiechu, ale tak czy inaczej wciągnęła mnie do środka i kazała przejść do salonu, co też naturalnie uczyniłem.
  - Napijesz się czegoś? - Zawołała z kuchni.
 - Dzięki. Mama napoiła mnie hektolitrami herbaty! - Odkrzyknąłem rozsiadając się na kanapie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Trochę się tu zmieniło. Odkąd rodzice Kelly zostawili jej dom i wyprowadzili się na drugi koniec miasta, dziewczyna zaczęła urządzać go na nowo. Jego wnętrze zrobiło się znacznie bardziej nowoczesne, było naprawdę odlotowe.
Kelly od zawsze miała dobry gust i pamiętam jak żartowałem sobie kiedyś, że będzie mi pomagała w urządzaniu mojego domu. Oczywiście nie śmiałem wtedy dodać, że najlepiej jakby owy dom miałby być naszym wspólnym domem.
Ta, nieraz wyobrażałem sobie, że kiedyś zamieszkamy razem w jakieś fajnej chacie, będziemy zapraszać do niej wszystkich naszych znajomych i organizować najlepsze imprezy, z dobrym punkiem w roli głównej.
Cóż, nie wyszło.
     Szatynka usiadła w fotelu naprzeciwko mnie i zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem, które nie powiem, trochę mnie krępowało. Próbowałem się odezwać, ale z marnym skutkiem. Za każdym razem gdy otwierałem buzię, po chwili zamykałem ją z powrotem. Miałem jej niby tak wiele do powiedzenia, a jak już przyszło co do czego, nie wiedziałem co mówić. Pustka.
  - Wiem, wyglądam strasznie - zaczęła spuszczając wzrok w dół.
  - Nieprawda. - Zaprzeczyłem od razu.
 - Prawda. Jeszcze posiadam w domu lustro. - Uniosła ironicznie kącik ust do góry.
Czyżby przebłysk mojej starej, dobrej przyjaciółki? Złośliwe, ironiczne komentarze były jej znakiem rozpoznawczym.
  - Okej, może widziałem cię w lepszej odsłonie, ale tak strasznie to znowu nie jest. - Zaśmiałem się w celu rozładowania nieco napiętej atmosfery. Zamilkłem widząc, że dziewczynie zbiera się na płacz. Kurwa, przecież byłem całkiem delikatny, uraziłem ją? - Ej, no ale mała! Nie chciałem cię obrazić! - Jęknąłem kompletnie zmieszany.
Kelly pokiwała przecząco głową.
  - Nie, nie... Nie o to chodzi. - Tłumaczyła załamującym się głosem.
Chyba faktycznie nie to spowodowałoby jej nagłe pogorszenie humoru. Litości, za gówniarzy wyzywaliśmy się nieraz od najgorszych i żadne z nas nie miało o to do siebie żalu. - Ja po prostu... Mam już wszystkiego dość. - Zagryzła wargę i podkurczyła nogi pod samą brodę. Wyglądała teraz tak niewinnie i bezbronnie, że miałem ochotę ją przytulić. Obawiałem się tylko, że może mi się za to oberwać.
     Mając może po dwanaście lat ganialiśmy się kiedyś po dworze. Dziewczyna w pewnym momencie potknęła się i upadła niefortunnie na odłamek szkła, które poharatało jej całe kolano. Krew tryskała z niego jak oszalała, a mała, chociaż bardzo się starała - nie mogła powstrzymać się od płaczu. I... zrobiło mi się jej jakoś szkoda, więc upewniwszy się, że nikt nie idzie schowałem swoją "męską" dumę do kieszeni i postanowiłem ją przytulić. A w zamian co dostałem? Z pięści w twarz. 
        Od tamtego czasu wolałem być wobec niej ostrożniejszy. Jej duma całkowicie górowała nad moją.
  - Co się stało? - Zapytałem dość stanowczym tonem, oczekując przy tym szczerej odpowiedzi. Cisza. - To ten palant ci coś zrobił, tak? - Warknąłem.
  - No, dziecko mi zrobił... - odparła prawie niesłyszalnie. 
Słucham?!
Podniosła na mnie niepewne spojrzenie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że dziewczyna nie robi sobie jaj.
Poczułem się jakby ktoś uderzył mnie z całej siły łopatą w tył głowy. Siedziałem, a mimo tego zwaliło mnie z nóg.
  - Zrobił dziecko i zostawił, typowe. - Jej początkowo sztuczny śmiech zamienił się po krótkim czasie w żałosny szloch, który jednak za wszelką cenę starała się zahamować.
Wiem, powinienem był w tym momencie obdarzyć ją jakimś dobrym słowem, pocieszyć, przytulić, ale ja nie mogłem. Byłem jak sparaliżowany. Nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje. W mojej głowie pojawiły się jakieś dziwaczne, groteskowe wręcz obrazy.
Ja, Kelly i jej dziecko. Chłopiec. Noszę go na rękach i próbuję go... pokochać. Wyzbyć się negatywnych uczuć w stosunku do tego bezbronnego malca, który tak bardzo przypomina swojego biologicznego ojca. Staram się mu go w jak najlepszy sposób zastąpić, ale nie umiem. Jestem w tym do bani! Kelly patrzy na mnie z wyrzutem, po czym zdenerwowana wyrywa mi dziecko z rąk. Błagam ją, żeby dała mi czas, że muszę do tej sytuacji zwyczajnie przywyknąć, ale ona uświadamia mi tylko, że ja nigdy nie podołam roli ojca, jestem tak samo nieodpowiedzialnym dupkiem jak jej poprzedni partner. Chce mi się wyć z tej bezradności, bo nie mam zamiaru jej... ich zostawiać. Czuję się zobowiązany opiekować się nimi, nie mam innego wyjścia. Kurwa, ale to takie skomplikowane!
  - (...) aborcji. - Dopiero to słowo wyrwało mnie z mojego chorego transu. Wytrzeszczyłem oczy.
  - Kurwa, Kelly! Nie możesz usunąć tego dziecka! - Podniosłem się jak oparzony. - Ja... Ja wiem, że jest ci ciężko, ale ja ci pomogę. Wiem jakie masz o mnie zdanie, ale na Boga, nie zostawię cię z tym! - Dukałem jak potrącony. Nieważne jak bardzo moje wybiegające w przyszłość myśli były... ciężkie, nie widziałem innego wyjścia jak tylko jej pomóc. I zdaję sobie sprawę z tego, że brzmiałem absurdalnie, bo jak ja sobie to niby wyobrażałem? Miałem przed sobą karierę, zespół wzbijał się na wyżyny, żyłem z dnia na dzień niczym się nie przejmując, a tu nagle miałem poświęcić to wszystko mojej niedoszłej dziewczynie i jej dziecku? Czy może miałem pogodzić jedno z drugim? Zmieniać niemowlakowi pampersy, a minutę potem wchodzić na scenę. Imprezować z kolegami, a potem wracać na kacu do domu i wysłuchiwać dziecięcego płaczu. Te wizje były przerażające, ale nie na tyle, żebym pozwolił mojej przyjaciółce usunąć ciążę! Nie mogłem na to pozwolić, nie było o tym mowy.
  - Duff, czy ty mnie kurwa słuchasz? - Rzuciła z wyrzutem. Nie rozumiałem o co jej chodzi. - Ja się już aborcji poddałam. Dziecka już nie ma, rozumiesz? Usunęłam je - wymamrotała, żeby zaraz potem wybuchnąć już nie szlochem, a spazmatycznym płaczem.
     Jeśli wcześniejszy szok porównywałem do uderzenia łopatą, to nie wiem jak mogłem scharakteryzować ten obecny. Zrobiło mi się tak kurewsko źle, że nawet nie chciałem myśleć jak ona musiała się z tym wszystkim czuć. Otrzeźwiałem dopiero po kolejnym jej żałosnym jęku. Doskoczyłem do niej jak najszybciej i objąłem ją szczelnie ramionami. Nie próbowała mnie odtrącić. Wręcz błagała o to, żebym przy niej teraz był. Może nie w sposób dosłowny, ale ja... Ja po prostu to wiedziałem.
Trzęsła się tak, że musiałem przyciskać jej ciało do swojego coraz mocniej. Wpadła w histerię, której w żaden sposób nie mogłem zahamować.
W głowie huczała mi tylko jedna, beznadziejna myśl.
Znowu się kurwa spóźniłeś Duff, znowu.










~Z perspektywy Axla~


      Otworzyłem buzię najszerzej jak mogłem, ale poza czerwonym gardłem nie mogłem się niczego dopatrzeć. W sumie czego się w niej spodziewałem? Zielonego ufoludka z mikroskopijną piłą mechaniczną? Bo kurwa paliło mnie tak bardzo, że naprawdę byłem w stanie w takiego delikwenta uwierzyć.
     Od paru dni okropnie szwankowało mi gardło. Obawiałem się, że nie dociągnę do końca tej trasy. Jasne, coś musiało się w końcu schrzanić. Do tej pory szło nam przecież zajebiście, szliśmy jak burza. Bilety wysprzedane co do jednego, hale przepełnione ludźmi... Recenzje w gazetach lepsze od recenzji koncertów Iron Maiden. I właśnie teraz musiałem zacząć tracić głos?
  - Kurwa mać... - wychrypiałem, po czym przepłukałem buzię zimną wodą. Kiedy podniosłem wzrok z powrotem na lustro zobaczyłem w odbiciu panienkę, z którą przed godziną dosyć ostro się zabawiałem. Stała praktycznie za moimi plecami i stanąwszy na palcach zaczęła napastować moją szyję pocałunkami. Jedną dłonią odgarnęła moje włosy za ucho, drugą natomiast jeździła po moim ramieniu. Syknąłem gdy poczułem jak zagryza płatek mojego ucha.
  - Jak jesteś kurwa głodna, to zejdź do baru - warknąłem odsuwając ją przy tym na bok, co na moment ją zniechęciło. Zaraz objęła mnie jednak rękoma w pasie i przytuliła się do moich pleców, przez co niespokojnie się poruszyłem.
Prawda była taka, że nie tolerowałem tego typu czułości ze strony kurew, które pewnie codziennie dawały dupy innemu. Odrzucało mnie to, co może wydawać się dziwne zważywszy na fakt, że nic nie powstrzymywało mnie od pieprzenia się z nimi. Ale w tym sęk!
Były mi potrzebne tylko do zaspokojenia moich seksualnych zachcianek. Nie było w tym miejsca na żadne czułe słówka czy gesty. One były zarezerwowane dla kogo innego.
O ile ten ktoś był jeszcze w ogóle mój.  
  - Coś nie tak? - Kobieta pogłaskała mnie delikatnie po włosach i zerknęła na mnie jakby zmartwiona.
  - Idź już. - Chrząknąłem po raz kolejny ją od siebie odpychając.
Jej obecność zaczęła dziwnie działać mi na nerwy i bałem się, że zaraz mogę zrobić jej krzywdę.
Wróć. Bałem się?
Chyba raczej martwiłem, że tylko niepotrzebnie popsuje mi się humor i znowu przez cały dzień będę chodził wkurwiony.
  - Może jeszcze trochę zostanę? - Zignorowała moje wcześniejsze słowa i posyłając mi przelotny uśmieszek, zaczęła sunąć dłonią w kierunku mojego krocza. I pewnie tego typu zachowanie powinno mnie z powrotem nakręcić, z tym że... Nie znosiłem natrętności. 
  - Ale ty kurwa nie rozumiesz co się do ciebie mówi, nachalna suko?! - Podniosłem głos (ja pierdolę, moje gardło!) i odwróciłem się gwałtownie w jej stronę. 
Kobieta wydała się być przez chwilę wystraszona, lecz po paru sekundach ponowiła swoje natarczywe działania i znowu zaczęła mi się przymilać.
  - Może chcesz porozmawiać? - Zaproponowała ponownie próbując mnie pogłaskać. Czy ja kurwa wyglądam jak pies?
Chwyciłem ją za nadgarstek i szybkim ruchem odciągnąłem jej rękę od swojej głowy.
  - Jedyne czego w tym momencie chcę, to zostać sam - wycedziłem przez zęby.
  - Ależ nikt nie chce być sam! - Zaśmiała się, na co ja w niedowierzaniu wytrzeszczyłem oczy. Ona naprawdę była jakaś niedojebana. 
  - Chyba kurwa wiem czego chcę! Wyjdź stąd, dobrze ci radzę, bo zaraz ci w tym pomogę i nie będzie miło - warknąłem grożąc jej palcem. Miałem przeogromną ochotę szarpnąć ją za włosy i wyrzucić za drzwi, ale zdawałem sobie sprawę jakie poniesie to za sobą konsekwencje. Prasa i media chętnie zainteresują się taką błahostką i znów dowiem się z gazet, że jestem agresywny i mam problemy psychiczne.
  - Spokojnie... - Przyłożyła palec do moich ust i wydała z siebie jebane "ćsiii". Wywróciłem oczami. - Studiowałam rok psychologię.
  - Bo następnie wyjebali cię z uczelni? - Parsknąłem kpiąco. - Proszę cię kobieto, przestań się bardziej pogrążać, bo jesteś już wystarczająco żenująca i wyjdź stąd. - Wskazałem ręką na drzwi. Brunetka pokręciła głową i chyba nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca.
  - Axl... Zabierz mnie ze sobą w dalszą część trasy... - Przybrała błagalny wyraz twarzy.
Słucham? Czy ja dobrze słyszę?
  - Będę do każdej twojej dyspozycji... Nie pożałujesz.
  - Ty zaraz do kurwy nędzy pożałujesz jak stąd nie spierdolisz! 
I znowu byłem zmuszony zdzierać sobie gardło. Teraz to dosłownie cienka granica dzieliła mnie od użycia siły.
  - Nie mów tak... - Zadrżała jakbym sprawił jej największą przykrość. 
Hm, zabolało?
Spodobał mi się ten fakt i postanowiłem dalej iść tym tropem. Sprawianie ludziom bólu psychicznego dawało mi czasem naprawdę sporo frajdy. Szczególnie jeśli nieproszeni zaczynali włazić mi w dupę.
  - Ty naprawdę nie rozumiesz? - Wykrzywiłem się w głupawym uśmieszku. - Jesteś tylko jebaną dziwką, która była mi potrzebna jedynie do wydymania. Mało tego! Pieprzyłem mnóstwo takich jak ty i wiesz co? Na ich tle wypadasz naprawdę kiepsko! Musisz się doszkolić szmato, bo niedługo nikt nie będzie chciał wsadzać w ciebie chuja! A, mało tego! Jęczysz jak zarzynana świnia!
Rok studiów chyba za wiele jej nie dał, bo rozpłakała się w parę sekund i wrzeszcząc, że jestem jebanym skurwielem wybiegła z pokoju. Gestykulując przy tym jak wariatka.
Mogła przynajmniej zamknąć za sobą drzwi - pomyślałem i niechętnie w tym celu do nich podszedłem.
        Łażąc bez celu po pokoju złapałem się na tym, że co trochę rzucam ukradkowe spojrzenie na telefon. Najwyraźniej korciło mnie, żeby z niego skorzystać.  
Najpierw musiałem jednakże zbadać grunt, chciałem wiedzieć czego mniej więcej mogę się spodziewać. 
W tym celu zarzuciłem na siebie ubrania i ruszyłem do pokoju Hudsonów. Nie pukając, bo tego oczywiście nie miałem w zwyczaju, nacisnąłem na klamkę i odetchnąłem z ulgą, nie zastając pary w intymnej sytuacji. Nie miałem ochoty oglądać dupska Slasha, co do tyłka Camille... Dobra, nieważne.
W gruncie rzeczy gitarzysty nawet tu nie było. I lepiej. Nie chciałem wyjść przed nim na kogoś, kto jednak się takimi sprawami przejmuje.
  - Co jest? - Szatynka oderwała się od czytania jakiejś kolorowej gazety i posłała mi pytające spojrzenie. Pytające i zniecierpliwione. 
Miałem wrażenie, że od pewnego czasu nie lubi mojej osoby. Kiedy widziała mnie z innymi dziewczynami miała minę jakby chciała mnie zamordować. Olewałem to, dopóki nagle ona nie przestała mnie olewać. Co takiego dokładnie miałem na myśli?
Cóż... Od paru dni moje towarzyszki ewidentnie ją nie obchodziły. I byłem ciekawy dlaczego.
  - A... tak sobie przyszedłem - wymamrotałem starając się brzmieć naturalnie.
  - Czyżby? - Mruknęła z nutką ironii i wróciła do czytania. Usiadłem na fotelu naprzeciwko niej i oparłszy się łokciami o kolana zacząłem wgapiać się w czubki swoich butów. Nie musiałem długo czekać, żeby szatynka odłożyła czasopismo na bok i wbiła we mnie spojrzenie domagające się wyjaśnień.
  - Uhm, dzwoniłaś może do Julie? - Zacząłem uciekając wzrokiem gdzie popadnie. Moim pierwotnym planem było poruszenie tego tematu jak najpóźniej, tak, żeby nie domyśliła się, że tak naprawdę przyszedłem tu tylko po to. Miałem zamiar to umiejętnie wpleść w rozmowę, od tak, pytanie z ciekawości.
Nie wyszło.
  - Jakiś tydzień temu. - Wzruszyła ramionami i... znowu sięgnęła po tą pierdoloną gazetkę? Tym razem poczułem się już celowo ignorowany, a to mi do niej ani trochę nie pasowało.
  - I co u niej? - Nie dawałem za wygraną.
  - Nie możesz sam się jej spytać? - Prychnęła.
  - Pokłóciłyście się? 
Wydawało mi się to totalną abstrakcją, bo przecież jeszcze przed wylotem blondynki, dziewczyny były w bardzo dobrych stosunkach. Cam nawet chciała z nią wracać. Mogły pokłócić się przez telefon? Baby...
  - Nie wiem.
  - Jak to nie wiesz? - Drążyłem.
Po pięciu minutach ciszy zdałem sobie sprawę, że niczego się od niej nie dowiem i, że nic tu po mnie.
No dobra, było trochę inaczej. Przez pięć minut męczyłem ją, żeby mi coś powiedziała, aż w końcu przyszedł Saul i wypierdolił mnie za drzwi. Przez chwilę miałem w głowie nawet obraz tej nawiedzonej laski, która głaska mnie po głowie i mówi, że karma wraca.
  - A pieprzę ich - rzuciłem pod nosem i wróciłem do swojego pokoju. Następnie wyszperałem z torby jakiś długopis, chwyciłem za pierwszą lepszą kartkę ze stołu, a potem... A potem zacząłem na niej pisać. 
Nie, tym razem nie żaden nowy kawałek.






Seattle, 23.04.1988

        
      Na wstępie uprzedzę, że ten list będzie chaotyczny, nie mam w zwyczaju zastanawiać się co takiego mogę napisać. Po prostu piszę.
      
     Zabawne, że przy Tobie dostaję nieraz szewskiej pasji, a bez Ciebie szajba odbija mi już całkowicie.
Nie wiem co ze sobą zrobić, mała. Rozsadza mi głowę od wszystkich męczących mnie myśli. Czuję się do dupy. Chyba brakuje mi Twojego 'nie pierdol, będzie dobrze'. Bo będzie, co?
      Wiem, że od pewnego czasu nie dzieje się między nami za dobrze. Coś się zepsuło, to prawda, ale za dużo razem przeszliśmy, żeby tak łatwo się teraz poddać. Wierzę, że nasze relacje można naprawić. Przecież nawet kiedy traktujemy się wzajemnie jak kompletne gówno, ja cię cały czas kocham, skarbie. Rzadko to mówię, ale tak, kocham cię jak pojebany i nie zapowiada się na to, żebym przestał.
     Wyrzuciłem przed chwilą dziwkę za drzwi. Myślała chyba, że może zastąpić Twoje miejsce, wiesz? Zdrowo ją powaliło! Nie szukam nikogo, kto mógłby je zająć. Nie szukam i nie będę szukał.
        Kochanie, liczysz się tylko i wyłącznie Ty.
Brakuje mi tu Ciebie i wiele bym dał, żebyś do nas wróciła. Do mnie.
Byś mogła wspierać mnie przed koncertami i kochać się ze mną po koncertach.
Oczywiście wcześniej brał bym prysznic, bo wiem, że po zejściu ze sceny nawet nie chcesz mnie dotknąć. Innym laskom to jakoś nie przeszkadza, tylko Ty masz z tym problem. Ale nawet tego typu problemów mi brakuje!
     Piszę to, jednocześnie zastanawiając się co teraz robisz. Mam nadzieję, że tak samo jak ja, nie szukasz nikogo, kto mógłby zająć moje miejsce. Zastrzeliłbym takiego!
Kipię zazdrością na myśl, że mogłabyś znaleźć sobie innego faceta. Zdaję sobie sprawę z tego, że z innym mogłoby być ci lepiej, byłabyś szczęśliwsza i mniej byś cierpiała, jednak gwarantuję Ci, że nikt nie będzie kochał Cię tak mocno jak ja.
Jesteśmy jednością i dlatego pod Twoją nieobecność czuję się taki rozdarty.
     Niedługo koniec trasy z Iron Maiden. I Bogu dzięki, mam dość tych kolesi. Mimo to chciałbym ją dokończyć, a nie wiem czy moje gardło mi na to pozwoli. Boli jak cholera. 
I jak zawsze mówiłaś, że pociąga cię mój niski głos, tak teraz mogłabyś mieć co do tego pewne zastrzeżenia. Brzmię jak pieprzony Terminator! Mógłbym nim straszyć naszą sąsiadkę. Właśnie, dajesz radę? Pewnie ona i ten jej pieprzony pies nie pozwalają Ci spać? Widzisz, byłoby lepiej jakbyś była tutaj!
     Oho, Niven każe nam się zbierać, za trzy godziny gramy koncert. 
Za dwa dni lecimy do Kalifornii, dokładniej do Mountain View. Chciałbym odwiedzić cię w przerwie między koncertami, ale boję się, że nie chcesz mnie widzieć. Sam na Twoim miejscu czułbym do mojej osoby wstręt. Prawdziwy ze mnie dupek.
     Muszę już kończyć, Alan mnie zabije. Trzymaj się i myśl o mnie czasem. Ja o Tobie myślę bez przerwy!

Twój Axl



       Wstałem gwałtownie od stolika i poszedłem otworzyć drzwi, miałem wrażenie, że zaraz wypadną z zawiasów.
  - Człowieku, jaja sobie robisz?! - Alan wpadł do środka i zaczął przesadnie się awanturować. Wszyscy twierdzili, że tego opanowanego w gruncie rzeczy gościa potrafi wyprowadzić z równowagi tylko i wyłącznie moja osoba. Czułem się doprawdy wyróżniony.
     Przestałem zwracać uwagę na jego marne wywody dotyczące mojego rzekomego bagatelizowania wszelkich istotnych spraw i zacząłem chodzić po pokoju rozglądając się za moim grzebieniem. Niven oczywiście latał za mną.
  - Na chuj mi w sumie ten grzebień. - Pomyślałem na głos i sam zmierzwiłem dłońmi swoje włosy. Od układania nam fryzur i tak były wynajęte jakieś laski, które czekały na nas w garderobach. Wydawało mi się to dosyć śmieszne.
Od bezdomnego, rozczochranego wieśniaka po jebaną gwiazdkę ze sztabem ludzi zajmujących się naszym wizerunkiem. Jakby nie był on wystarczająco zajebisty.
  - A, właśnie. - Chwyciłem za kartkę ze stolika i złożywszy ją na cztery wcisnąłem Alanowi w kieszeń. - Włóż w jakąś ładną kopertę, kup znaczek i wyślij na mój adres. - Zarządziłem i zacząłem rozglądać się za swoją skórzaną kurtką. - Ach, byłbym zapomniał. - Odwróciłem się do niego z powrotem. - Dopisz, że list jest dla najpiękniejszej, wiesz, laski kochają takie teksty - puściłem do niego porozumiewawcze oczko i poklepałem go po ramieniu.
A ten? Stał tylko sztywno i patrzył na mnie jak na jakiegoś popaprańca.
Z kim ja muszę żyć?
  - No rusz się, spóźnimy się - prychnąłem i chwytając jeszcze za moje pilotki ruszyłem do drzwi.
     Kiedy wszyscy władowaliśmy się już do autokaru, okazało się, że nie ma z nami Duffa. Ha, mało tego. Nikt go od rana nie widział! Niven dostał szewskiej pasji, a ja wręcz nie mogłem powstrzymać się od rzucenia złośliwego komentarza:
  - I to ze mną są zawsze największe problemy, ta?
Następnie sam się wkurwiłem. Skąd mieliśmy wytrzasnąć nagle drugiego basistę?










~Z perspektywy Stevena~


       Starałem się za wszelką cenę załagodzić nerwową sytuację panującą w naszym obozie i tłumaczyć mojego przyjaciela na wszystkie (głupie) sposoby, ale czas niemiłosiernie uciekał i byłem już na przegranej pozycji. Nie tylko ekipę ogarnęła wściekłość. Publiczność też zaczęła buczeć. Powinniśmy być na scenie dobre pół godziny temu. A doskonale wiedzieliśmy, że nie ma mowy o przedłużaniu występu, nawet jeśli nasi fani by sobie tego życzyli. W umowie nie było o tym mowy. To w końcu Iron Maiden grali tu pierwsze skrzypce, my byliśmy tylko supportującym zespołem, tak?
Cholera, Duff, gdzieś ty się podział? - Drapałem się po głowie. Bałem się trochę, że mogło mu się coś stać. Może się gdzieś skuł i leżał w jakimś parszywym miejscu? To było niestety bardzo, ale to bardzo możliwe. 
      Z zamyślenia wyrwało mnie jakieś zamieszanie. Chłopaki, z Axlem i Alanem na czele, otoczyli kogoś i zaczęli się na zmianę przekrzykiwać. Podszedłem bliżej. 
  - Marnujemy tu kurwa swój czas, a ty zajmujesz się jakąś jebaną panną?! Na dziwki, to się chodzi po koncercie, idioto! - Ryknął Rose. Dopiero po jego słowach zorientowałem się, że koło basisty stoi jakaś drobna postać. I może się nie znam, ale na dziwkę to ona nie wyglądała. 
  - Sam jesteś idiotą! Przeproś ją kurwa, bo to nie jest żadna dziwka! - McKagan zrobił się na twarzy cały czerwony i miałem wrażenie, że zaraz rzuci się na wokalistę, który ani myślał przepraszać tej dziewczyny. Przeciwnie, nabuzował się jeszcze bardziej. 
  - W chuju mam kim ona jest, wypierdalaj na scenę! - Chwycił go za kurtkę i mocno za nią pociągnął. Duff naturalnie wyrwał się niskiemu, jak dla niego, wokaliście i wyszeptawszy coś jeszcze tamtej szatynce do ucha chwycił za swój bas i nic już nie mówiąc ruszył na scenę. A wszyscy za nim. 
Zostawszy na końcu ośmieliłem się odwrócić jeszcze w kierunku tej biednej dziewczyny, która zanim Rose ją sponiewierał, już zdawała się być jakaś przygnębiona i posłałem jej pocieszający uśmiech. 
  - Nie przejmuj się nim, ma okres. - Puściłem do niej oczko i nie czekając na jej reakcję poleciałem za chłopakami. 




~*~


     
      Koncert może i nie trwał tyle co powinien, ale był jednak nadzwyczaj zadowalający. Axl powinien był chyba dziękować Duffowi za jego spóźnienie, bo pod sam koniec występu Rose zaczął tracić głos i doprawdy podziwiam, że dał radę go zakończyć.
Ale czy muszę mówić, że po zejściu ze sceny był ostro wkurwiony i kazał od razu wieźć się do hotelu? Nie? To dobrze. Będę mógł ominąć szczegóły, takie jak na przykład rozwalenie mikrofonu czy obrażenie technicznego. 
     Zaciekawiony rozglądałem się za Duffem i jego... właściwie to nie wiem, koleżanką? Nigdzie ich jednak nie było.
  - Szukasz Duffa? - Spytała mnie Camille, która siedząc na kolanach Saula popijała z nim na zmianę Danielsa. Urocza para. 
Przytaknąłem krótko głową. 
  - Jak tylko zszedł ze sceny, wziął tą małą za rękę i tyle ich widziałam - odparła, na co nieźle już wstawiony Slash parsknął śmiechem. Spojrzeliśmy na niego pytająco. 
  - Pewnie się jebią po kątach - wybełkotał, za co oberwał łokciem od swojej dziewczyny. Camille chyba tak samo jak ja czuła, że coś się święci i albo ta dziewczyna, albo oboje z Duffem mieli jakiś poważny problem. 
Zważywszy na to, że na ten moment nie miałem jak im pomóc... Sięgnąłem jedynie po butelkę wódki i postanowiłem się upić. 







~*~

To co ja tam pieprzyłam o wiosennym przebudzeniu 
i większej chęci do pisania? 
Ten rozdział pisało mi się naprawdę ciężko, stąd długi czas oczekiwania
(o ile w ogóle ktoś na niego oczekiwał).
No ale mniejsza. 
Komentujcie, hm?



Buzi!



niedziela, 13 marca 2016

Wake up... time to die! [32]






~Z perspektywy Camille~


  - No ale ustaw się jakoś człowieku! Poza! - Krzyknęłam mocno podirytowana obojętnym stosunkiem mojego chłopaka do sesji, jaką postanowiłam mu zrobić. W takich warunkach nie dało się pracować! Tak, tak, tu oburzenie godne profesjonalistki, którą chyba w jakimś stopniu byłam, nie?
  - Pozuję już przecież dwie godziny! - Jęknął kładąc rękę na biodrze i wypinając się w jakiś dziwny sposób. - Tak dobrze? - Dodał piskliwym głosikiem, po czym zrobił z ust dzióbek. Spojrzałam na niego jak na ostatniego idiotę i postukałam się palcem po czole.
Czy ja naprawdę tak dużo od niego wymagam?
  - Za dużo ode mnie wymagasz!
Wywróciłam oczami.
 - Nie jestem modelką, tylko jebanym ćwokiem, który ma ochotę na piwo.
  - Z tym ćwokiem to się z tobą całkowicie zgadzam - mruknęłam pod nosem. Nie chciałam już wprowadzać nerwowej atmosfery, dlatego nawet nie prowokowałam do kłótni. Ostatnio Hudson, że tak powiem, zaczął się buntować i zamiast machać lekceważąco ręką na moje marudzenie czy pretensje kierowane do jego osoby, wolał wdawać się ze mną w sprzeczki. I może zabrzmię dość dziwnie, ale chyba ta forma jego niezadowolenia bardziej mi odpowiadała. Nic mnie tak nie denerwowało jak jego 'wyjebanie na wszystko i na wszystkich', teraz przynajmniej wiedziałam, że mam obok siebie faceta, który umie się odzywać. Tak czy inaczej nie dawałam mu pod żadnym pozorem odczuć, że takie jego zachowanie "napełnia mnie dumą". Nadal to ja chciałam dominować w tym związku. Ba. Nadal w nim dominowałam.
  - Dobra, zwijamy się do hotelu - rzuciłam chłodno, na co ten podbiegł do mnie z wymalowanym na buzi szerokim uśmiechem.
Pamiętam jak raz wyciągałam go z aresztu. Wychodząc z komisariatu miał identyczną minę jak teraz.
  - Nie odzywaj się do mnie - syknęłam, widząc że otwiera buzię. Saul uniósł pobłażliwie kącik ust do góry i nagle sprawnym ruchem ściągnął z mojej szyi aparat.
  - Co ty robisz? Jeszcze upuścisz - warknęłam starając się wyrwać mu z rąk moje najdroższe cudeńko. Chłopak tylko zaśmiał się głupio i zaczął cofać się do tyłu.
  - Poza! - Zawołał. Ugh. - No już, pokaż jak to się robi! - Pokiwał wymownie brwiami.
  - Tak to się robi - mruknęłam i na chwilę zapominając o fakcie, że miałam przecież udawać obrażoną, zapozowałam kurwa.



Slash zagwizdał głośno i zrobił mi, jak się później okazało, "powalające" zdjęcie. Ale cycki mam fajne, to trzeba przyznać.
  - Kochanie, bardzo chciałbym wyjść tak świetnie jak ty, ale niestety... - Tu zerknął w dół. - Czegoś mi brakuje.
Parsknęłam mimowolnie śmiechem. 
  - Ale mam co innego! - Dorzucił pośpiesznie i odwracając się do mnie bokiem złapał się za swój tyłek.
  - Jemu mogę zrobić osobną sesję... - wymamrotałam sama do siebie, ale gwałtowne poruszenie chłopaka i objęcie mnie ręką, utwierdziło mnie w przekonaniu, że byłam ciut za głośno.
  - Co tam mówisz, skarbie? - Zamruczał mi do ucha. - Seks taśma?
Popchnęłam go w bok.
  - Chyba na mózg ci padło.
Coś jednak mi w tej głowie zaświtało... Może niekoniecznie miało to związek ze zdjęciami, ale raczej bazowało na niegrzecznych myślach, które przed momentem naszły nas obojga. W jednej z toreb wciąż marnowała się moja nowa bielizna, nie? A jakby nie było, mój chłopak poświęcił dzisiaj dwie godziny (chyba to rzeczywiście dużo jak na nieokrzesanego rockmana) i dał mi sobie zrobić kilka...dziesiąt zdjęć.
Uśmiechnęłam się do niego łobuzersko.
  - Co jest? - Zagadnął z entuzjazmem.
 - Nic. - Wzruszyłam lekceważąco ramionami. - Po prostu zachciało mi się seksu. - Westchnęłam niby to obojętnie i wyprzedzając go ruszyłam w stronę hotelu. Nie minęła sekunda, a gitarzysta już obok mnie skakał jak pies z wywalonym jęzorem.
Faceci... Takie to głupiutkie i prymitywne stworzenia.
Którym bądź co bądź nie tak trudno dogodzić.
Hm, zawsze jakiś plus.











~Z perspektywy Izziego~ 


        Trzeci dzień w Calgary postanowiłem spędzić w bardzo leniwy, ale jakże przyjemny sposób. I nie mam tu na myśli bezczynnego leżenia przed telewizorem czy... No, wiadomo czego. 
Mianowicie udało mi się namówić Duffa, Stevena i jednego z naszych technicznych na jam session w bluesowym stylu.
Tym razem to McKagan zajął miejsce za perkusją, ja z Popcornem sięgnęliśmy po gitary akustyczne, a tamten koleś wymiatał na harmonijce. Podnieceni jak małe dzieci nieskromnie mówiąc - dawaliśmy czadu. Szybko jednak z tego wszystkiego wywiązał się apetyt na mocniejsze brzmienie, dlatego harmonijka ostatecznie została zastąpiona basem, a my sięgnęliśmy po elektryki. Podobało mi się to sto razy bardziej niż zwiedzanie tego w gruncie rzeczy malowniczego miasta, do którego wczorajszego dnia zmusiła mnie Berry. No dobra... Opierać to ja się zbytnio nie opierałem. Lubiłem spełniać jej zachcianki. Bądź co bądź nie byłem takim znowu bezinteresownym romantykiem, bez przesady. Oczywiście, że w zamian za moje... ekhm "posłuszeństwo" (o rany, to brzmi tragicznie), ona również spełniała moje zachcianki. 
W każdym razie dzisiaj byłem już stanowczy.
Wymyśliła sobie jakieś łażenie po Górach Skalistych, co mi się ani trochę nie uśmiechało. Dlatego wolałem przełożyć to na jutro mając nadzieję, że może jakimś cudem o tym zapomni.
Tak sobie przynajmniej wmawiałem. 
Było to zresztą mało istotne, w tamtym momencie istniała dla mnie tylko i wyłącznie muzyka. 
        Byłem tak pochłonięty grą, że nawet nie zorientowałem się kiedy do pomieszczenia wpadła wyżej wymieniona. Dopiero po celowym szturchnięciu mnie przez Stevena zerknąłem w jej stronę i z niechęcią stwierdziłem, że miała jakąś kwaśną minę. Mimo tego kazała nam nie przerywać i posłała mi wymuszony uśmieszek. Wzruszyłem w takim razie ramionami i kontynuowałem grę. 
No co? Na dobrą sprawę i tak chyba kończyliśmy. 
Zerknąwszy na zegar zdałem sobie sprawę, że dudnimy już dobrą godzinę i czas było zrobić sobie przerwę.
  - Idę się napić piwa, zaraz wracam - rzucił akurat Duff i wstając od garnków poszedł zapewne do baru. Popcorn poleciał za nim, a techniczny wyczuwając chyba, że jest tu na razie zbędny również stwierdził, że wróci za pół godziny.
  - Co się stało? - Spytałem przyciągając ją na swoje kolana i odgarnąłem kosmyk jej włosów za ucho.
  - Nic takiego - wymamrotała.
Wiedziała, że nie będę drążyć tematu, za to ja wiedziałem, że dziewczyna nie da rady siedzieć cicho i zaraz mi wszystko opowie. 3...2...1... - Chyba zrobiłam coś głupiego - zaczęła skubiąc skrawek swojej koszuli. Spojrzałem na nią pytająco. - Byłam w barze i akurat przy jednym stoliku siedzieli chłopcy z Iron Maiden... To uznałam, że się dosiądę, myślałam, że tylko zgrywają takich snobów.
Pokręciłem głową. Domyśliłem się, że między nimi nie wywiązała się miła pogawędka.
Nie będę kryć, nie przypadliśmy sobie do gustu i nasze stosunki z dnia na dzień stawały się coraz chłodniejsze. Wróć... Jakie stosunki? Omijaliśmy się szerokim łukiem.
  - Popatrzyli na mnie jak na kretynkę zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć! To zapytałam ich czy mają jakiś problem. - Podrapała się nerwowo po głowie. - W odpowiedzi rzucili tylko jakiś sarkastyczny tekścik. Spytałam czy to jest ten ich słynny angielski humor. Bo jeśli tak, to strasznie słaby. A ten cały Bruce stwierdził, że z pewnością go nie zrozumiem, bo tylko inteligentni ludzie są w stanie pojąć ironię, a my, znaczy się nasza ekipa, do takich z pewnością nie należy. I przyklejanie ludzi taśmą policyjną do ściany z pewnością nie jest śmieszniejsze. - Ha, pamiętam to. Byliśmy trochę najebani, a że jeden z technicznych strasznie nas wkurwiał zakleiliśmy mu buzię. To na początek. I wypraszam sobie, to było zabawne! No... Może nie dla tamtego gościa, ale dla nas? Jak najbardziej.Trochę mnie zamurowało, to znowu zaczęli się ze mnie nabijać, że pewnie tego też nie zrozumiałam. No a po jakiejś minucie mojego ciągłego milczenia i tylko spoglądania na nich jak na ostatnich chamów, Adrian rzucił, że jakbym nadal nie pojmowała, to w delikatny sposób dają mi do zrozumienia, że mam już stamtąd spadać - prychnęła na koniec, a mi automatycznie podwyższyło się ciśnienie.
  - Tak ci powiedział? - Zdenerwowałem się. Nie trawili nas, okej, ale co do tego miały nasze dziewczyny?
  - No... - Skinęła delikatnie głową.
  - Mam się do nich przejść? - Warknąłem.
Prawdę mówiąc nie miałem na to ochoty, bo to nie ja w tym zespole byłem od wszczynania bójek, ale musiałem zachować pozór jakiegoś "bohatera" przy swojej dziewczynie, nie?
Na szczęście Berry szybko zaprzeczyła i sprzedała mi tylko całusa w usta.
  - Chyba nie warto się nimi przejmować - mruknęła.
Uff.
  - Jasne, że nie. To buraki - odparłem tym razem to ja ją całując.
  - Właśnie. Nie zniżajmy się do ich poziomu. - I kolejny buziak.
  - Dokładnie. - Kolejny...
  - Szkoda czasu. - Ta, następny.
  - I nerwów. - Tym razem przyssałem się do niej na dłużej.
Myślę, że szykował się na tym niewygodnym fotelu całkiem niezły numerek, ale niestety jak zwykle coś, a raczej ktoś musiał nam przeszkodzić. I nawet nie raczył domyśleć się, że nie potrzebujemy jego towarzystwa. Jasne, po co, skoro zamiast tego można usiąść na fotelu przed nami i zacząć się w nas wgapiać, jak gdyby właśnie szykowało się oglądanie dobrego pornola. Bo zapewne taki by był, ale no kurwa, nie przy nim. Zmarszczyłem ostro brwi i zmierzyłem go złowrogim spojrzeniem.
  - Ojej... Przerwałem wam w czymś? - Zakrył teatralnie buzię dłonią i udał zmartwionego.
  - Nie, wcale. - Uśmiechnąłem się ironicznie.
  - To świetnie - rzucił serdecznym tonem.
  - Czego chcesz? - Zapytałem znudzony doskonale wiedząc, że i tak się go teraz stąd nie pozbędziemy. Brunetka w dalszym ciągu siedziała jednak na moich kolanach i nie zamierzałem jej z nich wyganiać.
  - Pamiętasz ten kawałek, którego fragment ostatnio napisałeś? Chyba mam na niego pomysł.
  - To ja wam nie będę przeszkadzać - wtrąciła Berry i wstała na równe nogi.
  - Nie przeszkadzasz - rzuciłem niezadowolony, że sobie idzie i złapałem ją za rękę. Axl był wyraźnie innego zdania, bo spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem. Palant.
  - Będę w pokoju, muszę się zdrzemnąć. - Pogłaskała mnie po policzku i uśmiechając się jeszcze do Rudego wyszła z pokoju.
  - Oj Izzy, Izzy... - Zaczął kiedy zostaliśmy sami i pokręcił pobłażliwie głową.
  - Co? - Prychnąłem.
 - Pizda się robisz. - Westchnął zaciągając się wcześniej odpalonym papierosem. Emitowała od niego taka cholerna pewność siebie, że sprowokowany zacząłem zastanawiać się czy może rzeczywiście nie robię się pantoflarzem? Ciepłymi kluchami? Pi...zdą? Drgnąłem niespokojny. 
Zaraz odgoniłem jednak te myśli na bok, bo zdałem sobie sprawę z tego, że przecież jestem od niego pewnie sto razy szczęśliwszy, więc?
Dyplomatycznie zignorowałem jego słowa. 
  - To co tam wykombinowałeś? - Zmieniłem szybko temat. 
Rose poderwał się ze swojego siedzenia i wyciągając z kieszeni kartkę i długopis usiadł obok mnie.
        Z początku bez żadnego większego entuzjazmu wpatrywałem się w jego bazgroły i chwyciwszy za gitarę uderzałem chaotycznie w struny.
Ale po parunastu minutach zacząłem się w to wkręcać, melodia zaczęła układać się jakby sama, a tekst zaczął nabierać dla mnie coraz większego sensu.
Koniec końców ta robota pochłonęła mnie jeszcze bardziej niż wcześniejsze jammowanie. I niestety musiałem przyznać, że naprawdę lubiłem pracować z tym utalentowanym idiotą. Sądząc po jego zadowolonej minie, on ze mną chyba też.
Czyżbym, nie daj Boże, nadawał z nim na podobnych falach?











~Z perspektywy Duffa~


  - Duff... Miałem dzisiaj strasznie dziwny sen... - Steven przełknął ślinę i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż zrobiło mi się go żal. Chociaż znając życie był to zwyczajny koszmar, może ktoś mu odgryzł rękę albo nie wiem, próbował zgwałcić. 
  - I chcesz się nim ze mną podzielić, przyjacielu. - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem. 
Blondyn wypuścił z ust powietrze i jakby na dodanie sobie odwagi wziął porządnego łyka piwa. 
  - Chyba tak. 
Zrobiłem dłonią gest, który miał zachęcić go do mówienia. 
Szybko doszedłem do wniosku, że sen o gwałcie byłby w tym przypadku milion razy lepszy. 
  - Jebałeś własną matkę?! - Palnąłem wypluwając z buzi to, co zdążyłem do niej nabrać. 
  - Cicho kurwa! - Wycedził przez zęby robiąc się na twarzy cały czerwony. No ja się nie dziwię! 
I doprawdy nie wiem kto był bardziej zażenowany. On czy ludzie przebywający w tym barze, którzy nie omieszkali wlepić w nas pełnego pogardy wzroku. Może rzeczywiście byłem ciut za głośno. No ale!
  - Kurwa, człowieku, Co ty żarłeś przed snem? - Złapałem się za głowę. 
Perkusista zastanowił się przez chwilę. 
  - Kiełbaski. - Padła odpowiedź. 
  - Jakie znowu kiełbaski?
Ominęły mnie kiełbaski? Cholera no! Choć jeśli dłużej się nad tym zastanowić... To chyba nawet lepiej, że ich nie jadłem. 
  - No jakie, no jakie? Na kolację były. Jakbyś był w hotelu, to też byś zjadł, ale że wolałeś nocować gdzie indziej... - Na te słowa uśmiechnąłem się pod nosem. - Właśnie. Nie mów mi, że udało ci się wyrwać Kanadyjkę? - Posłał mi powątpiewające spojrzenie. 
  - Nie - odparłem rozbawiony.
Steven ponownie przybrał minę myśliciela, choć w jego wykonaniu wyglądało to doprawdy idiotycznie.
  - No chyba nie Kanadyjczyka? - Dodał niepewnie.
Złapałem się za głowę.
  - Nie no, Duff, ja jestem tolerancyjny.
 - A w mordę chcesz? - Burknąłem. - Francuzkę poderwałem, idioto! - Oprócz cynizmu nie dało się nie usłyszeć w moim głosie nutki dumy i zadowolenia. W końcu to cholera Europejka! Takie to najczęściej mają niezłe charakterki. Dziewczynę nie tak znowu łatwo było zaciągnąć do łóżka, ale komu jak komu, mi się udało. Nie wspominając o tym, że była w tych sprawach mistrzynią. Poezja!
  - Francuzkę powiadasz? - Adler wyraźnie się skrzywił. - Upewniłeś się, że nie ma faceta? - Prychnął przywołując zapewne na myśl jego dawną "miłość". 
I tu nie mogło obyć się bez kolejnego uśmiechu pod nosem...
  - No chyba mi nie powiesz że... - Mój przyjaciel uniósł brwi wysoko do góry. Gdyby wiedział, że musiałem wyskakiwać przez balkon w samych bokserkach, bo jej narzeczony wrócił nad ranem do domu pewnie uniósł by je jeszcze wyżej. A fakt, że zanim zacząłem ją posuwać już byłem świadomy, że ma faceta nakręcał mnie jeszcze bardziej. 
I całą sytuację zaliczałem zdecydowanie do tych zabawniejszych. 
  - To on! - Oboje z Popcornem odwróciliśmy głowy za jakimś zrozpaczonym lamentem. Wytrzeszczyłem oczy widząc w drzwiach kobietę, z którą wczoraj miałem przyjemność obcować. Tylko dlaczego ona wskazywała na mnie palcem? Uśmiechała się do mnie złośliwie przez płacz? I czemu obok niej stał jakiś napakowany facet, który jeśli mógłby zabijać wzrokiem, leżałbym już martwy na ziemi? 
  - Ten kark chyba idzie w twoją stroną. - Zagadnął Steven. Jakbym kurwa nie widział! 
  - Jak mnie nazwałeś pedale? - Ryknął ten typek znalazłszy się przy naszym stoliku.
  - Ten kark chyba cię słyszał. - Zaśmiałem się do perkusisty, a chwilę potem zrobiło mi się przed oczami ciemno. 












~Z perspektywy Slasha~


        Zmierzyłem ją od stóp po sam czubek głowy i nawet nie wiedzieć kiedy, moja szczęka leżała już prawie na podłodze. Nie żebym pierwszy raz widział ją w takiej odsłonie, od początku wiedziałem, że mam jedną z najseksowniejszych dziewczyn na Ziemi, ale... No właśnie, ale co? 
Dawno nie stwarzaliśmy sobie takiej atmosferki jak dzisiaj. Wystarczało zwykłe jebanie, choćby na tyłach samochodu. Nie warto się trudzić, nie? 
Jednak w tym momencie stwierdziłem, że waaarto.
  - I jak ci się podobam? - Spytała zagryzając zmysłowo wargę. Kurwa, robi mi się gorąco.
Potrząsnąłem delikatnie głową i przymykając rozdziawioną buzię uśmiechnąłem się do niej szelmowsko. 
  - Brak mi słów, kobieto. Wyglądasz zajebiście! - W moim słowniku były to naprawdę romantyczne słowa.
Camille zmrużyła delikatnie oczy jakby właśnie coś chodziło jej po głowie i pokazawszy palcem, że mam chwileczkę poczekać podeszła do szafki. Po aparat?
  - Czyli co, jednak seks taśma? - Zaśmiałem się wcześniej wypuszczając z ust dym. Sądząc po jej minie - nie, nie o to jej chodziło.
  - Muszę przyznać, że ty również wyglądasz zajebiście. - Puściła mi oczko. - I zamierzam to uwiecznić. Nie ruszaj się - nakazała. 
Nie chciało mi się już protestować. Na dobrą sprawę jej opinia troszkę mi schlebiała. Może wreszcie będę miał na owym zdjęciu to COŚ, czego podczas dzisiejszej sesji tak długo szukała, a czego z powodu mojej dezaprobaty najprawdopodobniej nie znalazła? 


  - No! I to jest to! - Odparła zadowolona zerkając w obiektyw. Fajnie, fajnie, ale na litość boską, jestem podniecony do granic możliwości! Ile facet może czekać?
Odłożyłem pospiesznie butelkę whisky i paczkę fajek na bok, żeby zaraz potem przyciągnąć szatynkę do siebie i dość gwałtownym ruchem rzucić ją na łóżko. Ten z lekka agresywny gest ustąpił po chwili miejsca czułym pocałunkom, które składałem na szyi mojej kobiety. Jej pomrukiwanie i odchylona głowa do tyłu informowały mnie, że chyba mogę pozwolić sobie na więcej. Zsunąłem więc ramiączka jej wykurwiście seksownej bielizny, której jednakże trzeba było niezwłocznie się pozbyć. Uznałem, że dziewczynie bez niej na pewno będzie się lepiej oddychać, wszystko dla jej dobra.
Kiedy zacząłem obcałowywać jej piersi, Cam wplotła swoje palce w moje włosy i tym razem zaczęła cicho pojękiwać. Ha, nie zdążyłem nawet ściągnąć bokserek, a moja ukochana zdążyła już prawie odlecieć. To się nazywa urok osobisty i talent!
Zaśmiałem się w myślach kiedy zaczęła nakierowywać moją głowę znacznie niżej. Ciekawe kto był bardziej napalony. Ja czy ona? 
Zsunąłem posłusznie jedną dłonią jej bieliznę w dół, druga powędrowała zaś do mojego paska. W moich spodniach zrobiło się bowiem bardzo, ale to bardzo mało miejsca. 
Camille rozchyliła wolnym, subtelnym ruchem swoje nogi, a ja zachęcony zbliżyłem wargi do jej kobiecości, gdy nagle...
Walenie do drzwi.
  - Otwórzcie!
Szatynka poderwała się z wcześniejszej pozycji i wciągnąwszy na siebie migiem bieliznę spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem.
  - Ja pierdolę... - wycedziłem, również zakładając z powrotem swoje spodnie.
  - Musicie nam kurwa pomóc! 
Zerknąłem ze wściekłością na drzwi i zastanawiałem się czy aby na pewno je otwierać. Obawiałem się, że Steven (bo to jego głos słyszeliśmy) może na tym dość mocno ucierpieć. 
Przerwać nam w takim momencie! 
No trzymajcie mnie! 
  - O co chodzi? - Zawołała niepewnie Cam. 
 - Duff jest nieprzytomny! W dodatku krwawi jak chuj, całą koszulkę mam ujebaną! 
Na te słowa oboje poderwaliśmy się z miejsca i doskoczyliśmy do drzwi. 
  - O kurwa... - Popcorn wlepił wzrok w MOJE cycki. Znaczy nie moje, tylko mojej dziewczyny. Na jedno wychodzi! - Chyba wam przeszkodziłem. 
  - Przestań się gapić na nią jak cielę i wciągnij go ze mną do łazienki - warknąłem i założywszy sobie rękę basisty za szyję skierowałem kroki we wcześniej wspomniane miejsce. McKagan rzeczywiście mocno krwawił i jeśli się nie myliłem, miał złamany nos. 
Oparliśmy dryblasa o kibel i stanąwszy nad nim zaczęliśmy namyślać się co tu dalej z nim robić. Znaczy, namyślałem się ja i Popcorn. Camille, złota kobieta, od razu przechyliła jego głowę lekko do przodu, po czym przyłożyła do jego czoła namoczony wodą ręcznik. 
  - Co tu się dzieje? - Do pokoju wpadł Axl i jakaś uwieszona na jego ramieniu dziunia. Zaciekawiony stanął obok nas i także zaczął wpatrywać się w basistę. 
Widok chyba nieco groteskowy - trójka idiotów stojących jak kołki i dwie laski w skąpych strojach, które skakały przy McKaganie jakby ten miał co najmniej umierać. Duff przebudziwszy się chyba rzeczywiście zastanawiał się czy nie jest przypadkiem w niebie. 
W każdym razie byłem zbyt zajęty przyglądaniem się tyłkom dziewczyn, które stały do nas wypięte tyłem, żeby ochrzanić blondyna za wgapianie się w MOJE cycki. 
Złapałem się za głowę kiedy chyba również przywołani krzykami Popcorna, Izzy i Berry wpadli do naszej łazienki. Brunetka zakrywała się szlafroczkiem, a brunet nawet nie pofatygował się o zasunięcie rozporka. 
I widzisz idioto, przerwałeś w dymaniu aż trzem parom - pomyślałem spoglądając na obitą mordę tego pijanego ciecia. 
  - Co wam się właściwie stało? - Camille skierowała swoje pytanie do Stevena, pod którego okiem też szykowało się ładne limo. 
  - Nigdy nie ufajcie Francuzkom, nigdy! - Odparł tylko wymachując przy tym palcem i odwracając się na pięcie wyszedł z pokoju. Wszyscy zerknęli tym razem wyczekująco na McKagana.
 - Szczególnie zaręczonym. - Wzruszył ramionami i wypuścił na podłogę pięknego, finalnego pawia. 








~*~

Mogę się nie tłumaczyć dlaczego taka długa przerwa? 
Tak jakoś... wyszło. 
Zresztą już mnie chyba pod tym względem znacie. 
Ale wiecie co! Wiosna idzie, to ja też się powoli przebudzam. 
Od razu mam jakoś więcej chęci do pisania. 
Dobra, nie będę się rozpisywać, tylko zawijam się do nauki, na Was pewnie też czekają ukochane podręczniki i tak jak ja nie możecie się doczekać jutrzejszego dnia ;]
Chociaż jak znajdziecie czas na zostawienie po sobie komentarza, to będzie mi niezmiernie miło :v




Buzi!