niedziela, 13 sierpnia 2017

Wake up... time to die! [46]








~Z perspektywy Camille~


      Kiedy występ Gunsów chylił się już ku końcowi, postanowiłam zakończyć dzisiejsze zdjęcia, gdyż zrobiłam ich już całkiem sporo i wróciłam za scenę. Wzrokiem odszukałam szybko swoją przyjaciółkę i podszedłszy bliżej, przykucnęłam naprzeciwko niej. Dopiero wtedy uniosła spuszczoną do tej pory głowę i zerknęła mi prosto w oczy, dzięki czemu mogłam z łatwością odczytać, że coś poważnie ją trapi. A jej przylot nie miał na celu zwykłych odwiedzin, to było bardziej niż pewne. 
      Nie zaczęłam od pytania 'Co się dzieje?', wiedziałam, że sama niedługo pęknie i zacznie mówić. Oczywiście wcześniej będzie ze sobą walczyła, bo przecież musi zgrywać twardą laskę, ale koniec końców wyżali mi się, czego naturalnie nie będę jej miała za złe. Dobrze wiemy, że tylko na to czekałam. I nie, nie robiłam tego, żeby się nad nią "poznęcać" czy uzyskać jakąś satysfakcję z tego, że inicjatywa nie wyjdzie ode mnie. Byłam po prostu zdania, że jeśli człowiek sam przezwycięży swoją dumę i zda się na przyjaciela czyniąc go słuchaczem, będzie mu później lżej na duszy, natomiast jego wyznania będą zwyczajnie szczersze i bardziej obszerne. 
   - Pokażę ci zdjęcia, jakie zrobiłam - powiedziałam, nie pytając czy ma na to ochotę i usiadłszy obok niej, ściągnęłam aparat z szyi i zaczęłam go przeglądać. - W sumie dzisiaj każdemu z nich udało mi się zrobić fajne ujęcie - kontynuowałam nie zważając na fakt, że spojrzenie blondynki znowu powędrowało na ziemię. 
   - O, to jest niezłe, nie? - zagaiłam szturchając ją lekko. 



Dziewczyna spojrzała na obiektyw i zmusiła się do lekkiego uniesienia kącika ust do góry. 
   - Model - skomentowała, na co ja skinęłam głową z uśmiechem. 
  - To lepiej patrz na tego. Czy ty widzisz te emocje wymalowane na jego twarzy, czy ty to widzisz?! - nabijałam się. Tym razem parsknęła śmiechem, co oczywiście mnie ucieszyło. Dzięki za pomoc, Hudson!



   - Wczuł się chłopak!
  - O taak. I ten też - dodałam, pokazując jej następnie zdjęcie Popcorna.


   - Ten to chyba raczej zasnął - zadrwiła. 
   - No cóż, zdarza się. Za to ten jak zwykle pełen profesjonalizm!


   - Zaraz, zaraz! - Dziewczyna przybrała minę pełną zaskoczenia i chwyciła mnie mocno za rękaw. - Czy ja widzę na tym zdjęciu uśmiech?!
Otworzyłam szeroko buzię patrząc jej prosto w oczy.
   - O rany, chyba mamy zwidy! Izzy Mroczny Stradlin jest wesoły! 
Pobyłyśmy jeszcze poważne przez parę sekund, po czym w tym samym momencie wybuchnęłyśmy krótkim śmiechem. - W przeciwieństwie do innych... - mruknęłam i tym razem pokazałam jej zdjęcie Rudego. 



Blondynka wyraźnie spochmurniała, toteż odłożyłam aparat na bok i zaczęłam jej się bacznie przyglądać. 
   - Specjalnie to zrobiłaś - wymamrotała po chwili, ale udałam, że nie mam pojęcia o czym mówi. W gruncie rzeczy faktycznie moje taktyki miały pewne podłoża psychologiczne. Może minęłam się z powołaniem?    - Wiesz czemu jest taki wkurwiony? - zapytała mnie, ale nie dlatego że sama tego nie wiedziała. Chciała sprawdzić czy ja wiem. Ona wyraźnie znała odpowiedź. 
Wzruszyłam niedbale ramionami. 
   - Chyba każdy byłby wkurwiony lecąc samolotem do innego miasta na nic. I potem jeszcze z niego wracając. 
Julie pokręciła przecząco głową. 
   - Zdradziłam go. 
Z początku nie pojęłam zbytnio sensu jej słów, choć były one krótkie i zwięzłe. Nie było czego rozumować. Teoretycznie. 
  - Możesz powtórzyć? - wydukałam mrugając ponadprzeciętną ilość razy. 
   - Zdradziłam go. Z Bazem ściślej mówiąc. Poszłam do nich na imprezę. Za dużo wypiłam. I bang. Wylądowałam z nim w łóżku. Pogratulować, co? - burknęła ironicznie. - Nie patrz tak mnie. Nie robię sobie jaj. 
Oderwałam w końcu od niej spojrzenie, które rzeczywiście mogło być nieco irytujące i nietaktowne. Zapomniałam się, bo informacja, jaką się ze mną podzieliła była rzeczywiście lekko mówiąc... szokująca. Nie spodziewałam się tego po niej. Dlaczego? A no dlatego, że znałam ją już naprawdę długo i wiele razy byłam świadkiem jej pijaństwa. Nawet nawalona nie posuwała się do takich rzeczy. Chyba że tak naprawdę mało ją znałam? Ale hej, z drugiej strony to była jej pierwsza zdrada, odnosiłam wrażenie, że sama tkwi w niemałym szoku i nie może się z tym pogodzić. 
   - No, teraz jestem taka jak on. A uwierz, myślałam, że będę lepsza... - powiedziała jeszcze i na tym urwała się nasza rozmowa. Usłyszałyśmy bowiem głośne brawa i krzyki, co oznaczało, że Gunsi skończyli koncert i zaraz zejdą ze sceny. Jedyne co zdołałam jeszcze zrobić to mocno ją uścisnąć. Kiedy oderwałyśmy się od siebie blondynka posłała mi zdezorientowane spojrzenie. Wyglądała jak zaskoczone dziecko, które po przyznaniu się rodzicom do stłuczenia wazonu nie otrzymuje za to żadnego ochrzanu. 
   - Hej, nadal się przyjaźnimy. Nie będę cię oceniać - rzuciłam z delikatnym uśmiechem i zmierzwiłam dłonią jej włosy. Blondynka próbowała coś mi jeszcze chyba powiedzieć, ale zanim wydusiła z siebie jakiekolwiek słowo usłyszałyśmy stukot kowbojek. Podniosłam się więc z chodnika i podałam dziewczynie ręce. Chwilę potem Julie była obejmowana przez każdego z chłopaków, oprócz Axla, który chwytając za butelkę wody stanął dalej i obserwował ją spod byka. 
   - E, Romeo, a ty nie podejdziesz?! - zawołał do niego niczego nieświadomy Duff, głupio się przy tym śmiejąc. Wszyscy odwrócili się na moment w stronę Rose'a, co wokaliście nie przypadło do gustu. Zmierzył bladą jak ściana dziewczynę od stóp do głów w dość pogardliwy sposób, po czym po raz pierwszy, przy nas wszystkich obraził ją. Tak chamsko, że żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. 
Julie w pośpiechu oddaliła się od nas i zniknęła gdzieś w ciemności, a ja zanim za nią pobiegłam musiałam najpierw objechać Rose'a. Miałam cholera taki obowiązek. 












~Z perspektywy Axla~


   - Co-to-by-ło. - Jako pierwszy odezwał się Duff. Spodziewałem się tego, przecież musiał bronić swojej niedoszłej dziewczynki, która większość czasu miała go w dupie. Naiwniak. Zignorowałem go dopijając swoją wodę do końca. 
   - Ty kurwa gnojku! - O mało się nią nie zakrztusiłem, kiedy nagle podbiła do mnie kolejna obrończyni i nie popchnęła mnie z całej siły w klatkę. Spojrzałem na nią wkurwiony. - Przed kim ty właściwie zgrywasz takiego chama, co?! Po chuja leciałeś do LA skoro teraz się na niej wyżywasz?! To w tym celu traciłeś kasę na bilety? Żeby jej powiedzieć, że jest kurwą?!
  - Pozwolę sobie zacytować: 'Mam się witać z tą jebaną przez wszystkich kurwą?' Przegiąłeś! - wtrącił Adler, ale Camille momentalnie kazała mu się zamknąć. Widziałem jak dziewczyna głośno dyszy z wściekłości, co było dość rzadkim widokiem. Ale ja też dyszałem. Tylko nie wiem z jakiego dokładnie powodu. Czy ze zdenerwowania na nią, czy ze zdenerwowania na Ju, czy może ze zdenerwowania na samego siebie. A może na wszystkich naraz. 
   - Powie mi ktoś w końcu o co tu chodzi? Czemu ją tak nazwałeś? - Ponownie zabrał głos McKagan. Obdarzyłem go jakimś takim rozbawionym wzrokiem i miną, która nakazywała mu się domyśleć. I chyba po dłuższej chwili mu się to udało, bo rozdziawił nieco buzię. - Z samym Sebastianem Bachem, proszę państwa - dodałem uśmiechając się na koniec w sarkastyczny sposób. Przy wymawianiu tego imienia czułem jak coś w środku mnie pali. Znowu miałem ochotę coś zdemolować. Paradoksalnie nie chodziło tu o złość na niego samego, na to że to zrobił. To było nic. Najgorsza była ta pieprzona zazdrość, że ktoś poza mną mógł tak zwrócić jej uwagę. Mógł ją dotykać i kurwa... Zatrzęsło mną. 
   - No i z kim jeszcze? - Nieoczekiwanie odezwał się Stradlin. Zerknąłem na niego nie za bardzo rozumiejąc o co pyta. - No z Sebastianem i z kim jeszcze? - Wydawał się kompletnie niewzruszony, a jego wyjebany stosunek i cyniczny ton zaczął mnie doprawdy irytować. 
   - O co ci kurwa chodzi? - warknąłem. 
 - O nic. Pytam tylko, bo jestem ciekawy kim są ci wszyscy - odpowiedział spokojnie. Jak na złość nie miałem pomysłu jak mógłbym się mu odciąć. W wymianie zdań ten typek zawsze kurwa wygrywał. I to czym? Tym jebanym stoickim spokojem. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, gdy Camille szybko podchwyciła temat i z wyraźną satysfakcją kontynuowała tę głupią gadkę. 
   - Te, Axl. A weź ty nam wymień imiona tych wszystkich lasek, które posuwałeś po koncertach. Wiem, że pewnie większości nie pamiętasz, bo było ich naprawdę sporo, ale coś ci się może jednak przypomni? - Puściła do mnie oczko. Okej, tego było za wiele. Nienawidziłem sytuacji, w której obrywałem ze wszystkich stron od tych, którzy pomimo że mieli jebaną rację, ta była mi cholernie nie na rękę. Z drugiej zaś strony nie rozumiałem dlaczego wszyscy uwzięli się na mnie! A nie kurwa na nią! To ja ją właśnie zdradziłem z naszą wspólną znajomą?! Nie! To ona była winna, nie ja! Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej robiłem się na nią wściekły. Zrobiła świństwo i wszyscy stawali w jej obronie. Czy w mojej ktoś kiedykolwiek stanął? No kurwa nie przypominam sobie! 
   - Czyli to ja kurwa jestem ten zły, tak? Moja dziewczyna poszła do łóżka z moim kumplem i trzeba mnie jeszcze dobić, tak? Dziękuję! Zawsze można na was pod tym względem kurwa liczyć! - wyrzuciłem z siebie, tym razem już mniej agresywnie. Jedynie mój pełen goryczy ton informował o moim złowrogim nastawieniu. Chłopaki zamilkli i sądząc po ich minach zrobiło im się nieco głupio (poza Izzym oczywiście, ten kurwa nie wykazywał grama współczucia), natomiast szatynka przyglądała mi się bacznie, czego szczerze nie znosiłem. Ale pewnie o tym wiedziała. 
   - Mi jest ciebie żal, ale z innego względu - zaczęła brzmiąc przy tym niczym siostra zakonna. Litości. - Ty sam nie wiesz czego chcesz. Przyznaj się, że jesteś tym dotknięty, bo cię zraniła, a nadal ci na niej zależy. Po co próbujesz nas do niej zniechęcić, skoro sam nie potrafisz się z nią rozstać. No chyba, że poleciałeś do LA, żeby z nią zerwać, to zmienia postać rzeczy. Moja intuicja, która rzadko kiedy mnie myli, podpowiada mi raczej, że chciałeś z nią porozmawiać i naprawić tą rzeczywiście gównianą sytuację. Dlatego może zamiast mnie, to ty powinieneś teraz za nią pójść. A jak jej nie znajdziesz to proponuję kierować się z powrotem na lotnisko, bo wątpię żeby po takim tekście miała jeszcze odwagę próbować cię przepraszać. Ja bym sobie darowała. 
Przełknąłem głośno ślinę. Było mi już tak niekomfortowo, że nawet gdybym nie chciał i tak poszedłbym jej szukać. Ale chciałem, dlatego odszedłem od nich szybkim krokiem, a potem zacząłem biec, bo w końcu moja pogadanka z nimi trwała dość długo, więc blondynka mogła być już daleko. Dopiero na końcu parkingu udało mi się ją dostrzec, toteż przyspieszyłem i kiedy ta odwróciła się do tyłu byłem już przy niej. Szybko pożegnałem się ze swoim wcześniejszym przekonaniem, że będzie na mnie tak zła i obrażona, że nie będzie chciała zamienić ze mną nawet jednego słowa. Nie było tu nabuzowanej Julie. Była przygnębiona do granic możliwości dziewczyna, która patrząc na mnie zaszklonymi oczami wręcz błagała, żebym jej wybaczył. I w tym momencie poczułem się zajebiście dziwnie. Role kompletnie się odwróciły. Nie mogłem sobie przypomnieć sytuacji, w której to nie ja, a ona była zmuszona mnie przepraszać. Jakaś chora część mnie podpowiadała mi żeby się nad nią psychicznie poznęcać, wywołać w niej jak największe wyrzuty sumienia. Tak szybko jak przeszło mi to przez myśl, tak szybko się za to zganiłem. Po chuja miałem jej utrudniać zadanie, skoro sam nie mogłem doczekać się kiedy wpadnie w moje ramiona?
  - Jebiąca się ze wszystkimi? Naprawdę? - Jęknęła cicho nie spuszczając ze mnie wzroku. 
   - Zapomnij, zachowałem się jak chuj - odparłem szybko. 
Dziewczyna pociągnęła głośno nosem i zaczęła wpatrywać się w czubki swoich butów. Chwilę potem jej ciało zatrzęsło się i wybuchnęła spazmatycznym płaczem. 
   - Przepraszam cię, przepraszam, prze... - Nie dałem jej dokończyć, tylko z całej siły się do niej przytuliłem. Blondynka na moment zastygła w miejscu, żeby potem trząść się, ale już w moich ramionach. Schowała twarz w moją klatkę i chwilę później poczułem jak moja koszulka robi się mokra. - Myślałam, że poczuję się z tym lepiej, że... Dokopię ci, że będziesz zazdrosny. Ale czuję się z tym kurewsko źle, jak totalna szmata. I jest mi przed tobą tak głupio, mam takie cholerne wyrzuty, chciałabym to cofnąć, naprawdę... - dukała cały czas nie odrywając się ode mnie. Ścisnąłem ją mocniej i pocałowałem w czubek głowy. Po raz kolejny oblała mnie fala zdziwienia, bo ja nigdy tak nie postrzegałem zdrady. Nie czułem się po nich tak jak ona to opisywała. Zacząłem się zastanawiać kto tu tak naprawdę jest w końcu tym złym? Może to ja do cholery powinienem był ją przepraszać? Skoro ona potrafiła wykazać skruchę, choć miała podobny charakter do mnie i każde 'przepraszam' wychodziło z naszych ust z ogromnym trudem, to czemu ja nie byłem do tego zdolny? Przymrużyłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
   - To ja cię przepraszam. Gdybym był inny, nie doszło by do tego. - Wydawało mi się, że ktoś inny odezwał się moim głosem. Ale to byłem ja. Axl Skurwiel Rose przyznał się do błędu. - Przed wyjazdem zachowywałem się jak ostatni dupek, miałaś we mnie zero wsparcia. - Słowa zaczęły wylewać się ze mnie jak potok. Ale z każdym kolejnym czułem się lepiej. 
   - Oboje jesteśmy czasem do dupy - odezwała się oderwawszy od mojej koszulki i zadzierając głowę nieco do góry. Skinąłem z krzywym uśmiechem. 
   - Może uda nam się jakoś nad tym popracować... - Sam nie wiedziałem o czym mówię. - Zmienić się... Znaleźć kompromis... 
Julie pocałowała mnie strasznie nieśmiało w usta. Dla odwagi podtrzymałem jej podbródek i oddałem jej pocałunek tylko mocniej. 
   - Zostań ze mną w trasie, proszę... - wymruczałem. Blondynka zrobiła krok do tyłu. - No tak, wybacz, znowu myślę tylko o sobie. - Sam się ochrzaniłem. Dziewczyna zaczęła skubać nerwowo skrawek swojej koszulki i zagryzła wargę.  
   - Serio chcesz żebym została? - Zobaczyłem ten charakterystyczny błysk w oku. 
   - Jasne, że tak. - Z powrotem do niej podszedłem i zacząłem całować. 
   - To zostanę - rzuciła kiedy się od siebie oderwaliśmy. Obdarzyłem ją zarówno zaskoczonym, jak i ucieszonym spojrzeniem. - Ale muszę wrócić na parę dni do LA. Odbębnić jedną sesję, porozmawiać z Lucasem. Mój przylot tutaj był totalnie spontaniczny, sam rozumiesz. - Uśmiechnęła się pod nosem. Moja mina nie była zbyt zadowolona, ale tylko dlatego, że chciałem mieć ją już dla siebie, nie chciałem kolejnej przerwy. - Wylecę z samego rana i przylecę do was za jakieś trzy dni. 
   - Do Ames - mruknąłem przypominając sobie gdzie za trzy dni gramy kolejny koncert. 
   - Dobrze, przylecę do Ames - obiecała. - A teraz chyba muszę poszukać sobie jakiegoś noclegu, samolot mam o ósmej rano o ile się nie mylę.
   - Pójdziemy do naszego hotelu, no co ty. - Chciałem pociągnąć ją w stronę autokaru, ale ta zaczęła się opierać.
   - Wiesz... Wolałabym już dzisiaj się nie pokazywać reszcie... Po prostu nie mam na to ochoty. 
Zrozumiałem ją. Sam nie chciałem się im pokazywać. Narobiłam wstydu zarówno sobie, jak i jej. Brawo ja.
   - Okej, to idziemy szukać razem. Chętnie spędzę noc z dala od tych debili - rzuciłem i ściągając bandamkę z czoła, związałem nią włosy w kitkę. Ostatnie na co teraz miałem ochotę to dawanie autografów i gadanie z fanami. Chociaż ci pewnie bawili się teraz przy pierwszych dźwiękach Aerosmith. 
    Poszukiwania hotelu trwały dobre dwie godziny, ale szczerze powiedziawszy to wspólne błądzenie po obcym mieście miało poniekąd swój urok. Miałem wrażenie, że mogliśmy łazić tak całą noc. Ostatecznie skończyliśmy w jakimś tanim motelu w okolicy podobnej do Sunset. Od progu powitał nas karaluch, a w pokoju poza skrzypiącym łóżkiem ze starym tapczanem i brzydkimi firankami nie było nic więcej. Mieliśmy to kompletnie w dupie. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że taki powrót do przeszłości dobrze nam zrobi.
 - Kurwa, już chyba w Hell House mieliśmy lepsze warunki. - Zdecydowałem się na krótki komentarz, kiedy tak leżeliśmy wpatrzeni w sufit. Julie parsknęła śmiechem. 
   - Na pewno mieliśmy wygodniejszy materac.
   - Sam go wtedy dorwałem. Z pobliskiego śmietnika. 
   - Powiedz, że żartujesz.
   - Skarbie, myślisz, że było nas stać na jebany materac? Poza tym był zajebiście wygodny! - fuknąłem. Co jak co, ale byłem wtedy ze swojego znaleziska dumny. Nawet bardzo. 
   - Pewnie przed nami nocowały na nim lumpy - oburzyła się. 
   - Dama się znalazła! Sami wyglądaliśmy jak lumpy.
   - Mów za siebie. 
   - Bo co?! - Nachyliłem się nad nią. Przez jej twarz przeleciał strach, co krótko mówiąc mnie rozbawiło. Szybko zacząłem się z niej śmiać, na co ta po kilku sekundach konsternacji przywaliła mi poduszką. - Chcesz wojny?! - Oddałem jej. 
   - No dawaj - zamruczała z prowokacją w głosie i popchnąwszy mnie rzuciła się po poduszkę. 
Tej nocy nasi sąsiedzi prawdopodobnie nie mogli zmrużyć przez nas oka, bo nasze łóżko zajebiście długo i zajebiście głośno skrzypiało. Tylko tutaj drobne sprostowanie. Nie było żadnych seksów. Zdziwko? Spokojnie, też ciężko uwierzyć mi, że zamiast świętować zgodę ostrym dymankiem, ja napierdalałem się z moją dziewczyną poduszkami, w efekcie czego w całym pokoju latały pióra. Tak czy siak było kurwa fajnie.










~Z perspektywy Izziego~


    Po koncercie, według tradycji, którą o ile pamiętam sam zapoczątkowałem, przyszedł czas na taniec z panem Brownstonem. Tak, nadal waliłem heroinę i tak, nie zamierzałem nic z tym robić. Nie wiem nawet czy nad tym do końca panowałem i czy nie powinienem był tego nazywać uzależnieniem, bo jak wspomniałem wcześniej - był to już mój zwyczaj. Najlepszy sposób na relaks i odprężenie się po dobrym koncercie. A ułatwiał to fakt, że wreszcie nie czułem żadnej presji, nikt się do tego nie dopierdalał. Amen! Mimo wszystko czułem, że jakbym chciał to bym z tym skończył... Aktualnie nie miałem na to jednak ochoty. 
        Zerknąłem machinalnie na Hudsona, ale ten obejmowany przez Cam dał mi swoim spojrzeniem do zrozumienia, że dziś pasuje. Doprawdy fascynujące, Slash odmawia narkotyków? Ale szanuję, szanuję, wszak nie protestuję. 
Mój wzrok powędrował więc na McKagana. Ten znowu jakby tylko czekał na mój znak, bo wpatrywał się we mnie ze znużeniem. Kiwnąłem głową i zacząłem kierować się do naszej garderoby. Było to całkiem dobre miejsce na ładowanie. Nawet lepsze niż hotel, gdzie pałętali się ci ochroniarze zatrudnieni przez Alana właśnie po to, aby mieli na nas oko. Hej, Niven, a nianie też nam załatwisz? Najlepiej z dużymi cyckami, będziemy wdzięczni. 
   - Już przy ostatnim kawałku o tobie marzyłem, maleńka - wymamrotał basista zerkając z uśmiechem na wyciąganą z mojej kieszeni paczuszkę z jasnobeżowym proszkiem. Efekt zanieczyszczenia, w trasie ciężko było mi zdobyć tę najczystszą postać. Ale jak to mówią - lepsze to niż nic. 
   - Zamknij za sobą drzwi, suczko - odburknąłem mu, na co basista ze znudzeniem pchnął je kopniakiem. Nie usłyszeliśmy jednak trzasku, więc odwróciliśmy się w ich stronę i zobaczyliśmy, że do garderoby zagląda Popcorn. Rozejrzał się krótko po pomieszczeniu, żeby na koniec utkwić wzrok wiadomo na czym. 
   - Dziś też dajecie w żyłę? - Skrzywił się. 
  - Stary, zawsze to robimy - odparł mu na odczepne McKagan i podszedł do mnie. Usiedliśmy oboje na ziemi i zaczęliśmy podgrzewać heroinę, aby następnie przelać ją do dwóch strzykawek. Cały asortyment ukryłem w ciuchach na zmianę, jakby ktoś się zastanawiał. 
   - Chłopaki, zostawcie też coś dla mnie, co? 
Spojrzeliśmy na siebie z Duffem, po czym we dwójkę podnieśliśmy głowy i posłaliśmy mu zdziwione spojrzenie. Powód? Steven nie brał twardych dragów. Lubił palić zioło, łykać jakieś dziwaczne tabletki, ecstasy, LSD, no... czasami wciągał i kokę, ale od heroiny trzymał się z daleka. Mówił, że boi się tego gówna i słusznie, nigdy nawet go nie namawialiśmy. Z heroiną sprawa była bowiem prosta. Weźmiesz raz i już się od niej nie uwolnisz. To znaczy jasne, próbować można, są i ponoć tacy, co więcej razy nie próbują. Osobiście takich nie znam. Zawsze po krótszym lub dłuższym czasie się do niej wraca. Stan, jaki daje ten narkotyk jest niepowtarzalny, nie da się go do niczego porównać, wciąga i potem o sobie przypomina. Człowiek po prostu za nim tęskni. Brzmi jakbym przedstawiał ją w samych superlatywach? Są chwilowe. Lepiej nigdy nie zaznać tego odczucia, niż potem notorycznie uprzykrzać sobie nim życie. Ja to robiłem. Duff to robił. Slash też. Teraz chciał dołączyć do nas Steven i powiem szczerze - nie miałem na to tak całkowicie wyjebane. Ale jak przekonasz kogoś, żeby tego nie robił skoro na jego oczach sam walisz w żyłę, a potem odlatujesz z błogim uśmieszkiem przyklejonym do ryja? Powiewa hipokryzją. 
   - Popcorn, odpuść, proszę. - McKagan miał widocznie podobne odczucia. 
   - Chcę spróbować, tyle. Spokojnie, nie zostanę waszym stałym towarzyszem - burknął wywracając przy tym oczami. - Co, pewnie wam szkoda? 
   - Stev, nie o to biega. My po prostu nie chcemy, żebyś się w to wciągał. Jakbym mógł, to w życiu bym tego nie spróbował. - Rzecz jasna przed moją pierwszą przygodą z brownstonem ktoś musiałby użyć cholernie mocnych argumentów, żeby odwieść mnie od tego pomysłu...
   - No trochę no, ociupinkę, dosłownie, to będzie pierwszy i ostatni raz - zarzekał się, ale w żadnym stopniu mu nie wierzyłem. Nie że nie ufałem gościowi. Ja po prostu wiedziałem jak kurewsko mocno chce się takie doświadczenie powtórzyć. 
   - Chłopie, a czy po pierwszym zaliczeniu laski byłbyś w stanie obiecać, że już nigdy nie będziesz uprawiać seksu? - Dobre zagranie Duff, dobre.
Adlerowi zrzedła mina. 
   - No właśnie.
  - Dobra, już nie pierdolcie! To moja decyzja, chcę i już. 
Westchnąłem głośno i wyszperawszy jeszcze jedną strzykawkę, której właścicielem był Slash, odlałem do niej trochę cieczy. Z jakieś 50 gramów. Następnie podałem mu ją niechętnie, ale perkusista poprosił nas, żebyśmy to my ją mu wbili. McKagan z zatrwożoną miną ściągnął swój pasek i zacisnął go na jego ramieniu, a ja pozostając jeszcze jako tako spokojny poklepałem jego rękę i znalazłszy odpowiednią żyłę zacząłem celować w nią igłą. 
   - Kurwa, Popcorn, na pewno tego chcesz? - spytał jeszcze pełen obaw wyższy blondyn. Niższy przytaknął szybko głową, co przyprawiło tego pierwszego o jeszcze bardziej przygnębiony wyraz twarzy. - Zagryź - rzucił i kiedy Adler trzymał już w zębach pasek, wbiłem igłę i wstrzyknąłem mu narkotyk. 
Nie trzeba było długo czekać żeby "zobaczyć" jak rozchodzi się po całym jego ciele. Najpierw źrenice wędrujące do góry, potem przechylona do tyłu głowa, ciche pomrukiwanie, rozluźnienie wszystkich kończyn. Naprawdę ciężko nam się na to patrzyło, toteż nie zwlekaliśmy i szybko doprowadziliśmy się do podobnego stanu. 
       Teraz wiem, że zrobiliśmy kurewski błąd pozwalając mu na to. Czy się obwiniam? W jakimś stopniu na pewno. Ale jestem też zły na niego. Nie musiał tego robić, myślę, że tak wewnętrznie to nawet tego nie chciał. Mógł się trzymać swojego postanowienia, mógł dalej popalać pieprzone zioło. Heroina zadrwiła sobie z gościa. Postanowiła w niedalekiej przyszłości go zniszczyć. I zabrać mu wszystko, co tak bardzo kochał. 








~*~

Pogoda mnie pokonała, mili państwo. 
Miałam cisnąć rozdziały w "zawrotnym" tempie, ale mózg mi się stopił. 
Jako że jutro wyjeżdżam na wakacje (w jeszcze większe temperatury, powodzenia dla mnie) kolejnego rozdziału możecie spodziewać się w ostatnim tygodniu sierpnia. O ile nie dostanę udaru czy coś. A później... Zobaczymy. Miałam nadzieję, że uda mi się zakończyć to fascynujące niczym Moda na sukces opowiadanie jeszcze w te wakacje, ale się przeliczyłam. Jeszcze trochę tych rozdziałów potrzeba, so...

Stay tuned!



czwartek, 3 sierpnia 2017

Wake up... time to die! [45]







~Z perspektywy Axla~

      
      Dzisiejszego dnia nic nie było takie, jakie powinno według mnie być. Albo co tu będę pierdolić, od dłuższego czasu nic mnie do końca nie zadowalało. 
Pokoje w hotelach były za małe, łóżka niewygodne, obsługa sztucznie miła, nawet drinki podawane w hotelowych barach mi nie smakowały. Już nie mówiąc o tancerkach, które wiły się na tych rurach jakby miały z dziewięćdziesiąt lat. Ja rozumiem, że to z pewnością nie była praca ich marzeń, ale skoro już takową posiadały, to mogłyby się nie krzywić i tym samym odstraszać facetów, tylko by się jakoś zadziornie uśmiechały i kręciły porządnie tyłkiem, jak na takie panienki przystało. Sam bym kurwa lepiej zatańczył...
Jedna to wyglądała tak, jakby miała się zaraz zrzygać. I chyba mi się jej postawa udzieliła, bo skrzywiony odsunąłem od siebie szklankę z wysokoprocentowym trunkiem. 
  - Co to kurwa jest?! - warknąłem do młodego barmana, który widocznie speszony spierdzielił na drugi koniec baru, żeby przetrzeć szmatką po raz setny te same szklanki.
   - Nasz kolega coś dzisiaj nie w sosie, co? 
Normalnie to rzuciłbym takiemu intruzowi dobitne 'spierdalaj', ale ten intruz nazywał się Steven Tyler, był moim cholernym idolem i za bardzo go, kurwa, szanowałem. 
Zaśmiałem się więc jedynie nerwowo i nieco spięty zacząłem obracać w dłoni wcześniej odsuniętą przeze mnie szklankę. 
      Musiałem niechętnie przyznać się do tego, że w towarzystwie muzyków z Aerosmith nie czułem się zbyt pewnie i zachowywałem się jak nieśmiały, zakompleksiony, szary człowieczek. Albo może po prostu taki w jakimś stopniu byłem? Tyle tylko, że przebywając ciągle w gronie samych idiotów czułem się inteligentniejszy. Szczególnie gdy pijani bądź naćpani pierdolili istne bzdety, a ja trzeźwy jak świnia musiałem ich wysłuchiwać.   
      W tym momencie wiedziałem jednak, że to koleś przede mną ma nade mną przewagę i dlatego było mi w tej sytuacji nie za komfortowo. Jedynym plusem był fakt, że mimo iż znałem Tylera dokładnie jeden dzień, to zauważyłem, że on naprawdę nie patrzy na nas z góry. Wprawdzie wczoraj muzycy dali nam jasno do zrozumienia, że nie podoba im się nasze zachowanie, ale akceptują je, bo byli cholera tacy sami. Widzieli w nas swoje wcześniejsze odbicie, sam Steven zdradził mi, że patrząc na mnie ma wrażenie jakby widział siebie sprzed parunastu lat. Zresztą, ja też odnajdywałem w nim bratnią duszę, choć ten był zdecydowanie lepszy ode mnie. Chyba pod każdym względem. A nie, ja byłem przystojniejszy. 
  - Stało się coś? - Odwrócił się na krzesełku przodem do mnie i zmierzył wnikliwym spojrzeniem, jakby sam chciał odgadnąć co mnie trapi. Zmieszany jego zachowaniem machnąłem tylko ręką i wydukałem, że mam dziś zły humor.
   - Nie chcę być upierdliwy, ale ten zły humor to ty już chyba masz od dłuższego czasu, nie? Słyszałem co nieco o twoich ostatnich wybrykach. Jakiś konkretny powód? 
No tak. Axl Rose nie potrafi ukrywać emocji i jeśli coś go trapi czy denerwuje, całe otoczenie musi się o tym dowiedzieć, czy tego chce czy nie. 
Wbiłem mętne spojrzenie w szklankę i wzruszyłem niedbale ramionami. 
   - Żaden konkretny - odpowiedziałem wymijająco. Nie wiedziałem tylko, że gadam z naprawdę niegłupim kolesiem, który sam zorientował się co jest przyczyną mojego zachowania.
   - Nic konkretnego mówisz... - Zaśmiał się krótko. - A jak to nic ma konkretnie na imię? I czy aby na pewno nie ma nic konkretnego z przodu i z tyłu? 
Wytrzeszczyłem oczy i zerknąłem na niego tak, jakbym chciał się dowiedzieć skąd wiedział o co, a właściwie o kogo mi chodzi. 
Tyler posłał mi jeden z najszerszych uśmiechów, jakie chyba do tej pory widziałem. 
   - Faceta na ogół trapią trzy rzeczy - zaczął. - Pierwsza: brak pieniędzy, no na to chyba nie musisz narzekać. Druga: brak alkoholu, na moje oko chyba już nie będziesz tego pił. - Kiwnął głową na prawie że pełną szklankę i chwyciwszy za nią upił małego łyka, po czym syknął i z takim samym skrzywieniem jak ja stwierdził, że ten drink jest do dupy. - A po trzecie... brak kobiety. Ewentualnie kłótnia z kobietą czy wszystko inne, co jest z nią związane - zakończył i poklepał mnie po ramieniu. - To jak? Ma jakieś imię?
Jebany filozof.
   - Julie... - wymamrotałem. 
   - Masz przy sobie jej zdjęcie? 
   - Jasne, że nie - prychnąłem, co mijało się z prawdą. W gruncie rzeczy nosiłem jedno w portfelu, ale nie zamierzałem się do tego nikomu przyznawać. Miałem uchodzić za dupka, a nie czułostkowego faceta.
   - Szkoda. Jakbym ją zobaczył, to bym ci powiedział czy warto czy nie warto. Niektóre mają w swoim spojrzeniu, nie wiem.... uśmiechu coś, co od razu sygnalizuje mi, że mam do czynienia z prawdziwą suką. Nie śmiej się! Mam na takie radar - stwierdził przybierając poważny wyraz twarzy. W sumie miałem mu teraz rzeczywiście ochotę pokazać jej zdjęcie. Byłem ciekawy, co by takiego o niej powiedział.
   - Wiesz... - wymamrotałem z lekka zawstydzony. - Chyba coś się jednak znajdzie. - Uśmiechnąłem się głupio i wyszperawszy z kurtki portfel, wyciągnąłem z niego zdjęcie, po czym podsunąłem je wokaliście.
Brunet wziął je do ręki i zagwizdał. 
  

  - Nie, ona zdecydowanie nie jest wredną suką.
Zaśmiałem się w myślach. 
   - A nawet nie wiesz jak często się tak zachowuje. - Westchnąłem. 
 - Zachowywanie się a bycie to co innego. Ty pewnie często zachowujesz się jak ostatni skurwiel. - Miło, miło. - Ale to nie znaczy, że nim jesteś. 
Zmarszczyłem brwi zastanawiając się głębiej nad jego słowami. Kiwnąłem ręką informując go, że chcę aby kontynuował swoją myśl.
  - Pod wpływem chwili mówi się i robi różne rzeczy, nieraz z opłakanym skutkiem. Ale jeśli przy tej dziewczynie. - Tu wskazał palcem na zdjęcie. - Miewasz najlepsze chwile swojego życia i pomijając wszelkie sprzeczki czujesz się przy niej, jak przy nikim innym, to... walcz o to. Nie ma ludzi idealnych, każdy popełnia błędy i gwarantuję ci, że nie znajdziesz takiej, co by ci w niej wszystko odpowiadało. W każdej dziewczynie jest coś z wrednej suki i w każdym kolesiu jest coś z zimnego skurwiela. Ale czy to nie jest na swój sposób pociągające? Kto chce się wiązać z jakimiś ciepłymi kluchami. Kobieta musi mieć charakterek i tyle. Co to za baba, która nie marudzi, nie rzuca się z pretensjami o nic i nie chce zawsze postawić na swoim? - Parsknęliśmy oboje śmiechem. - Miłość to nie sklep z garniturami, nie wejdziesz do niej i nie znajdziesz dla siebie perfekcyjnie dopasowanej marynarki.  W tym przypadku kobiety. Piękno tkwi w tych małych nieporozumieniach, wadach... A jak jeszcze jesteś je w stanie wybaczyć i zaakceptować, to bracie, jesteś na wygranej pozycji.
   - A co jeśli to nie są małe nieporozumienia? - wybąkałem cicho. Może nawet nie chciałem, żeby to słyszał. 
Ale usłyszał.
   - A potraficie się pogodzić i wierzyć, że będzie lepiej? 
Skinąłem niepewnie głową.
   - Kochasz ją mimo wszystko? 
Przytaknąłem.
   - To chyba masz odpowiedź. 
   - Na co? - Zdziwiłem się.
   - No na to czy warto zawalczyć, gówniarzu. Leć po nią gdziekolwiek jest i sprowadź ją na tę trasę, bo jak nie... To sam to zrobię. - Wyszczerzył się i jeszcze raz zerknął na jej fotografię. - To śliczna dziewczyna, uważaj, żeby ci jej nikt nie sprzątnął sprzed nosa. - Puścił do mnie oczko i wstając od baru ruszył w swoją stronę. 
Ja zaś siedziałem tam jeszcze jakiś czas i analizowałem wszystko co mi powiedział. Szczególnie ostatnie słowa. Po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jej zdrada a moje zdrady to były chyba dwie inne rzeczy. Nigdy nie czułem nic głębszego do żadnych z groupies czy dziwek, które posuwałem. Ona natomiast poszła do łóżka z naszym wspólnym kumplem. Lubiła go, nigdy tego nie kryła. Ale czy to znaczyło, że lubiła go w inny sposób? Coś ją kurwa musiało do tego pchnąć.
Bardzo niechętnie doszedłem do wniosku, że Tyler uświadomił mi ważną rzecz - mogę wytknąć jej tysiące rzeczy, ale to wcale nie zmieni faktu, że mi na niej zajebiście zależy i nie wyobrażam sobie tak po prostu pozwolić jej odejść. Na dodatek z Bazem! 
       Opróżniłem do końca swoją szklankę, zostawiłem napiwek tamtemu barmanowi, wprawiając go w niemałe osłupienie i z zupełnie innym humorem opuściłem ten pieprzony bar. 
Siedział teraz we mnie sukinsyn, który ustanowił sobie cel i zamierzał go bezwarunkowo osiągnąć. Ten sam sukinsyn był jednak gotowy wykupić całą kwiaciarnię i paść przed kimś na kolana. 
Chociaż nie, to by było zbyt ckliwe. 
   - Wieź mnie na lotnisko - rzuciłem do naszego kierowcy, który flirtował właśnie z recepcjonistką i wyszedłszy na zewnątrz ruszyłem w kierunku naszej limuzyny. 
    - Jak to na lotnisko?! - Wybiegł za mną i spojrzał na mnie z zupełnym zakłopotaniem. 
   - No normalnie, nie wiesz co to lotnisko? - warknąłem i zacząłem go ponaglać. Idiota wyciągnął w końcu kluczyki i otworzył drzwiczki. Władowałem się na tylne siedzenie i rozłożywszy się wygodnie zacząłem wybijać na kolanie jakiś przypadkowy rytm. 
  - Przypominam, że... - Tutaj zerknął na swój zegarek. - Za osiem godzin dajecie koncert - mruknął odpalając silnik.
   - No to się pospiesz, wszystko w twoich rękach - sapnąłem ironicznie.
   - Panie Rose, myślę, że wasz menadżer nie będzie zadowolony z faktu, że...
   - Mam w dupie naszego menadżera! Nie bój się, jak będzie chciał cię zwolnić, to się za ciebie wstawię. Włos ci z głowy nie spadnie - odparłem, dopiero po chwili zorientowawszy się, że mój rozmówca jest... łysy. 
Kierowca westchnął tylko zrezygnowany i nacisnął wreszcie na gaz. 
Moja mała, wredna suko... Nadchodzę. 












~Z perspektywy Slasha~


     Po podniesieniu ociężałych powiek dotknąłem machinalnie swojej głowy, która po wczorajszej imprezie miała prawo mnie boleć i to też właśnie robiła. Przeniosłem leniwie spojrzenie na zegarek stojący na nocnej szafce i  z zaskoczeniem zobaczyłem, że dochodziła dopiero dwunasta. Zazwyczaj po takich wieczorkach mój organizm był "żywy" gdzieś koło piętnastej, ale nie okłamujmy się, przecież byłem na wpół martwy. Mimo wszystko postanowiłem powalczyć ze swoim lenistwem i podniósłszy się ruszyłem w stronę łazienki. Żartuję, tak serio to chciało mi się siku. 
   - No jesteś wreszcie... - zamruczał czyjś głos, kiedy ja akurat byłem w trakcie spuszczania gaci w dół. Obejrzałem się w bok i o mało nie obsikałem podłogi, bo w wannie kąpała się...
  - Afrodyta kurwa! - wyrzuciłem z siebie, jak najbardziej poważnym tonem. Camille przejechała seksownie wargami po kieliszku, z którego sączyła najprawdopodobniej szampana, pozostałość po wczorajszym ekwipunku. Załatwiłem potrzebę jak najszybciej potrafiłem i wykonując jeszcze palcem gest, który oznajmiał, że ma sekundkę poczekać, wziąłem z komody jej aparat. Trochę się już na tym dzięki niej znałem, więc zawieszając go sobie jeszcze przez szyję (w innym przypadku wyskoczyłaby z wanny i mnie udusiła) przystawiłem oko do obiektywu i wchodząc z powrotem do środka wystawiłem zęby na wierzch. Cam o dziwo nie zaczęła marudzić i dąsać się (ciągle powtarzała, że woli się za aparatem, a nie przed nim - według mnie tu i tu wypadała świetnie) przyjęła zadziorną minę, którą naturalnie musiałem uwiecznić. 



    - Mhm... Jeszcze jedno... - wymruczałem, choć zabawa w fotografa tak mi się spodobała, że oczywiście na tym jednym nie zaprzestałem. 

 
   - Dobra, już mi się znudziło to pozowanie. - Odłożyła kieliszek na brzeg wanny i zerknęła na mnie ze zniecierpliwieniem. - Właź wreszcie... - Dopiero te słowa oderwały mnie od aparatu i obdarzyłem moją dziewczynkę cwaniackim uśmieszkiem. Odstawiłem aparat, następnie ściągnąłem sprawnie swoje dżinsy, majtki na szczęście nosiłem rzadko, a potem wparowałem do wanny, tym samym kładąc się na dziewczynie. Szatynka przejechała mokrymi dłońmi po moich włosach i odgarnąwszy je z czoła utkwiła swoje duże brązowe oczy w moich. 
   - Bo wiesz, nie dałam ci w końcu wczoraj żadnego prezentu... - zaczęła unosząc nieśmiało jeden kącik ust do góry. 
   - Żartujesz? W życiu nikt mi nie wyprawił takich urodzin. Jeszcze z takimi gośćmi. - Pokiwałem wymownie brwiami i cmoknąłem ją krótko w wilgotne usta. 
   - Cieszę się w takim razie... - Na jej buzię wkradł się tym razem łobuzerski uśmiech. - Ale wiesz, pomyślałam, że może... Mogę zaoferować ci coś jeszcze... - Jej głos brzmiał jak z najlepszego kurwa pornola, a nieco bolesne przejechanie czerwonym paznokciem po moim policzku nakręciło mnie jeszcze bardziej. 
   - Z grzeczności nie odmówię. 
Camille zagryzła seksownie wargę i podciągnąwszy się na łokciach do góry odsłoniła mi swoje idealne piersi. 
   - Nawet nie wiesz jak mnie kręcisz dziewczyno - wymamrotałem jak w hipnozie patrząc się... wiadomo gdzie. 
   - Czuję. - Parsknęła śmiechem. Odchrząknąłem krótko i przybrałem niewinną minę. - To jak staruszku, dasz jeszcze radę mimo dodatkowej świeczki? - Westchnęła teatralnie. Brzmi jak wyzwanie. A Slash lubi wyzwania.
   - Skarbie, im starszy tym lepszy. I bardziej doświadczony.
   - Udowodnij - wyszeptała. TAK, w zajebiście seksowny sposób. 
     Nie będę opisywał co działo się dalej, bo... Nic wam do tego. Trochę prywatności. Zdradzę jedynie, że był to jeden z najlepszych nume... dobra, bądź kulturalny i romantyczny - aktów miłosnych, jakie dane mi było przeżyć. Po skończeniu zapytałem ją tylko zdyszany co planuje na kolejne urodziny. Jej diabelski wyraz twarzy był znakomitą odpowiedzią. Zacząłem się tylko gorączkowo zastanawiać co też ja mogę przygotować na jej urodziny, bo mała podniosła mi poprzeczkę zajebiście wysoko!


     









~Z perspektywy Sebastiana~


      - For sex and sex I'd sell my soouul! All in the name of... All in the name of ROCK! - zaśpiewałem razem z kasetą Motleyów, której dźwięki rozchodziły się po całej naszej klitce, czesząc przy tym swoje włosy przed lusterkiem w kiblu.
   - Wyjesz jak pizda! - Usłyszałem z salonu, toteż uśmiechnąłem się szyderczo do swojego odbicia i odkrzyknąwszy tylko 'Morda!' zacząłem śpiewać jeszcze głośniej. Co jak co, ale ten utwór wykonywałem nad wyraz zajebiście i mogli mi naskoczyć! 
Zdziwiłem się kiedy chwilę potem Snake wparował do środka, bo przecież zatruwaliśmy sobie wszyscy życie dzień w dzień. Naprawdę tak ruszyło go to moje darcie? 
   - Stary, Stany to wolny kraj, nie możesz mi zakneblować ryja! - zacząłem się wykłócać, choć jak się potem okazało, nie było takiej potrzeby. Sabo przyszedł mi jedynie oznajmić, że mam gościa... A mianowicie przed drzwiami czeka, tu cytuję: "dziwnie podkurwiony Axl" i chce się ze mną widzieć. Zerknąłem ze współczuciem na swoją cudownie gładką twarz, którą panienki tak do tej pory uwielbiały i rozmasowawszy policzek na zaś, wyszedłem opornie z łazienki. 
   - A nie chciał wejść? - zagaiłem jeszcze chłopaków rozwalonych na kanapie. O tak, odwlekałem ten moment.
   - No właśnie nie - rzucił Dave, więc już o nic nie pytając podszedłem do otwartych drzwi, żeby zobaczyć za nimi rzeczywiście wkurwionego wokalistę. 
Facet mimo, że niższy ode mnie o głowę, chwycił mnie za koszulkę i przystawił do twarzy zaciśniętą w pięść dłoń. Uuu, groooźnie!
   - Nie przez próg. - Zaśmiałem się sztucznie, na co ten pchnął mnie do środka i tym samym poszedł za moją, ech, radą. Chłopaki poza Bolanem, który uśmiechał się właśnie pod nosem (kutas) wstali ożywieni z kanapy, ale machnąłem na nich ręką, dając im do zrozumienia, żeby się nie wtrącali. Musiałem stawić temu czoła, czy tego chciałem czy nie. (NIE CHCIAŁEM).
   - Zanim ci wpierdolę, grzecznie spytam: Gdzie ona kurwa jest? - wysyczał przez zaciśniętą szczękę. Wyglądał trochę jak w teledysku do Welcome To The Jungle, w tej scence gdzie siedzi przed telewizorami w kaftanie bezpieczeństwa. Szkoda tylko, że teraz go na sobie, cholera jasna, nie miał.
   - To ja grzecznie odpowiem: Poleciała do was. Do ciebie tak ściślej rzecz ujmując. 
Doprawdy ostatnie dni totalnie mnie zaskakiwały. Zupełnie jakby umieszczono mnie w filmie jakiegoś świra. Jeżeli zaraz poleje się krew, to jestem skłonny osądzić o to Tarantino. Moja rola, co prawda brudna, była w gruncie rzeczy bardzo ciekawa, może i nawet jedną z pierwszoplanowych, ale chyba zaczynałem się tym nieco męczyć. Szczególnie że naprawdę lubiłem swoją buźkę. 
Axl marszcząc w konsternacji swoje brwi puścił mnie, a jego pięść opadła na dół. Obserwowałem jak odwraca się do tyłu, tak jakby parska śmiechem, a potem obraca się gwałtownie w moją stronę i...
   - Kurwa, tylko nie mój nos! - wrzasnąłem, łapiąc się za niego i czując jak spływa z niego krew.
   - Uderzę w niego jeszcze raz, jeśli nadal będziesz mi wciskać taki kit!
Spojrzałem na niego z początku złowrogo, ale udało mi się uspokoić i kazałem mu chwilę poczekać. Poszedłem na szybko do łazienki, żeby obejrzeć straty i odetchnąwszy z ulgą na widok NIEprzekrzywionego kinola, wziąłem tylko kawałek papieru i przytrzymując go przy twarzy wróciłem z powrotem do Rose'a. 
   - Przejdźmy się - mruknąłem i zszedłszy po schodach wyszedłem z klatki, Axl szedł zaraz za mną. Przykucnąłem na krawężniku i zerkając na papier, na którym malowała się sporej wielkości plama krwi stwierdziłem, że jednak nie mam ochoty na spacer. I tą przemiłą rozmowę dokończymy tutaj. 
   - Słuchaj, kumplujemy się, tak? Okłamałem cię kiedyś? 
  - Mam ufać kolesiowi, który posuwał mi dziewczynę?! - wypalił, po czym zaśmiał się gardłowo, zupełnie jakbym opowiedział najlepszy kawał na świecie. 
   - Ani ty, ani ona nie wyglądacie jakbyście byli razem, więc już się tak nie unoś. Okej! Przyznaję się! - Uniosłem ręce w geście poddania, ale zaraz wróciłem do poprzedniej pozycji, bo krew sączyła się nadal. - Zachowałem się chujowo i naprawdę cię za to przepraszam stary, ale co się stało, to się nie odstanie. Jeśli cię to pocieszy to na koniec twoja laska chwyciła za lampkę nocną i rozwaliła mi ją na głowie. 
Obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. 
   - Na serio. Oboje jesteście powaleni! 
 - Czy ty ją kurwa czasem nie zmusiłeś do tego, żeby się z tobą przespała?! - Z względnie spokojnego znów się ostro najeżył. Postukałem się palcem po czole. 
   - Już nie rób z niej takiej niewinnej cnotki niewydymki. Oboje tego chcieliśmy, ale jak już było po wszystkim to chyba panienka poczuła wyrzuty sumienia. I mi przywaliła. A potem ubrała się w tempie błyskawicznym i stąd wybiegła! Koniec historii. A nie! Przepraszam! Wczoraj poszedłem do was, żeby z nią pogadać. No już się tak nie spinaj, powiedziałem pogadać, nie posuwać. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, ani ja, ani ona nie wiązaliśmy z tym numerkiem żadnych głębszych relacji, poprosiłem ją żeby nie mówiła nic Marie i ciebie będę prosił o to samo, męska solidarność, nie? 
   - Może. 
   - No stary! Ja bym cię krył! A z tego co wiem to też jakieś wyruchałeś! - Lamentowałem prawie się przy tym zapowietrzając.
   - Dobra, zamknij się i mów dalej. 
   - Jedno wyklucza drugie. - Pozwoliłem sobie zauważyć. 
   - Gadaj... - burknął. 
  - Ależ proszę cię bardzo. Laska tchnięta nagłym przypływem myśli oznajmiła mi nagle, że ona to się pakuje i do ciebie leci. Sprawdziła gdzie gracie najbliższy koncert i... Zaraz, nie powinieneś być teraz na koncercie? - Przerwałem zorientowawszy się, że to przecież dziś Gunsi dawali gig, a Los Angeles i Dallas dzieli jakieś tysiąc czterysta mil? I chyba tego gościa nie powinno tu być. Powinien być tam. Rany, wczesny masz zapłon Baz. 
   - Kuuuurwaaaa! - zaskrzeczał i zaczął gdzieś biec. Okej. 
   - Ej, ale między nami sztaba, nie?! - zawołałem za nim, podnosząc się na równe nogi. 
   - Jak wyrucham Marie! - odkrzyknął i zniknął za rogiem bloku. 
   - Ha, ha, ha... Dowcipniś się znalazł... - wymamrotałem naburmuszony i postawszy jeszcze parę minut przed blokiem, wróciłem w końcu do środka. - Mam dobre info, odechciało mi się śpiewać - odezwałem się jeszcze do chłopaków, którzy najwyraźniej czekali na jakieś wyjaśnienia, ale widząc, że nie chce mi się o tym gadać... nie, nie odpuścili. A to niby baby takie dociekliwe. 










~Z perspektywy Julie~

      

     Cały lot zastanawiałam się co takiego mam mu powiedzieć, żeby choć trochę mi wybaczył. Po każdej wymyślonej w głowie przemowie dochodziłam jednak do wniosku, że znając życie, nie da mi dokończyć nawet jednego zdania i każe zwyczajnie spierdalać. Wtedy zaczynałam rozmyślać nad owymi pierwszymi słowami, które jakimś cudem zmusiłyby go do wysłuchania mnie do końca. I tak wymyśliłam "Zanim każesz mi się jebać, posłuchaj mnie proszę!" czy "Axl, błagam, daj mi się wytłumaczyć", ewentualnie "Daj mi kurwa powiedzieć do końca!". Żadne z tych zdań bynajmniej mnie nie przekonywało, toteż skończyło się na niczym. Stawiałam na improwizację, taaak. 
      Kiedy jechałam zatłoczonym autobusem w kierunku Coca Cola Starplex Amphitheatre, gdzie według rozpiski, którą Rose pirzgnął na szczęście na naszą komodę, miał się odbyć koncert, ogarnął mnie taki strach, że zrobiło mi się słabo. Jak na złość wszystkie miejsca były pozajmowane, a ja musiałam stać ściśnięta z moim ogromnym plecakiem między fanami, którzy w koszulkach Aerosmith gadali podekscytowani o dzisiejszym wydarzeniu. Wiele bym dała, żeby ich  pozytywne emocje mi się udzieliły, ale nic z tego - ból brzucha tylko się nasilał, a ręce trzęsły mi się jak alkoholikowi na odwyku. Po jakichś dwudziestu minutach istnej męczarni (zapomniałam bowiem dodać, że było cholernie gorąco) ludzie zaczęli wyładowywać się z pojazdu, więc poszłam w ich ślady. Dreptałam tak za nimi, aż w końcu moim oczom ukazał się Fair Park, a w nim sporej wielkości amfiteatr. Odłączając się od "mojej" grupki, ruszyłam na same tyły, gdzie jak miałam nadzieję znajdę jakichś znajomych ochroniarzy, którzy przepuszczą mnie przez sekretne drzwiczki czy coś w tym stylu. Niestety. Żadnych z nich nie było, a chyba nie muszę mówić, że ci inni patrzyli na mnie jak na idiotkę. Prosiłam, żeby chociaż przekazali komuś z ekipy, że taka i siaka osoba chce się do nich dostać, ale mięśniaki były nieugięte. Również nieugięta ruszyłam więc pod główne wejście, gdzie stało już parę osób, które chciały opchnąć bilety. Podeszłam do pierwszego lepszego gościa i nie zważając na fakt, że liczył sobie dość dużo, wepchnęłam mu w łapę kilka banknotów i biorąc od niego bilet poszłam w kierunku bramek. Do kolesi, którzy byli odpowiedzialni za sprawdzanie biletów nawet nie próbowałam zagadywać. Mieli masę roboty i podejrzewam, że nie wysililiby się na żadną odpowiedź, tylko zwyczajnie by mnie zlali. Każda randomowa laska mogła wciskać taki kit, chociaż wydawało mi się, że prośba o wpuszczenie mnie do supportującego zespołu, a nie samych Aerosmith, będzie nieco łagodniej rozpatrzona. Znalazłszy się w środku amfiteatru zaczęłam poruszać się w kierunku sceny, ale szybko dotarło do mnie, że się pod nią nie dostanę i nikt mnie też zza niej nie zobaczy. 
   - Kurwa! - rzuciłam pod nosem wkurzona, że najprawdopodobniej mój plan legnie w gruzach i dopiero po koncercie będę musiała wlec się pod ich hotel. - Ja pierdolę - dodałam na myśl, że przecież nie mam pojęcia gdzie się zatrzymali i skończy się na koczowaniu pod parkingiem. - Chuj by to strzelił... - wymamrotałam uzmysławiając sobie, że będę musiała jeszcze szukać parkingu, na którym stoi ich autokar.
Obejrzałam się w bok i zobaczyłam jak jakaś para przygląda mi się z ogłupieniem. Odwróciłam się szybko na pięcie i tym razem zaczęłam się wlec na tak zwane boki tłumu w poszukiwaniu kolejnych ochroniarzy. Los się do mnie uśmiechnął kiedy jakiś grubas zaczął się rozpychać, a ja wędrując za nim dostałam się prawie pod same barierki, z tym że na samym końcu lewej strony. Z której wychodził zespół, dobrze! Gdy natomiast dostrzegłam na scenie technicznych Gunsów, zaczęłam wydzierać się wniebogłosy i krzyczeć jedno z ich imion. Thomas, bo tak nazywał się ziomek od podłączania wzmacniaczy, zaczął rozglądać się zaskoczony po tłumie. Pewnie pomyślał, że i on ma jakichś fanów, ale widok znajomej blondyny, która machała rękami jak kompletna wariatka musiał go od tej wspaniałej myśli niestety odwieść. Jak już chłopaczyna mnie dostrzegł zaczęłam żywo gestykulować wskazując palcem na backstage. Na szczęście Thomas należał do tych bardziej kumatych i skinąwszy mi głową poszedł najprawdopodobniej kogoś zawiadomić. Parę minut później zza kotary wysunęła się głowa, należąca do menadżera Gunsów. Alan sunąc wzrokiem za pulchnym palcem Thomasa w końcu utkwił go we mnie i rzucając coś do ochroniarza kiwnął na mnie. Uśmiechnęłam się triumfalnie i chwilę potem byłam przenoszona przez barierki. Mięśniak podrzucił mnie następnie na scenę, a ja nie zważając na wyzwiska, które padały z ust damskiej części publiczności, pobiegłam za scenę i zauważywszy Izziego szeroko się wyszczerzyłam. 
   - Siema Stradlin! 
Reakcja bruneta na mój widok była co najmniej dziwna, mimo że sam gitarzysta zazwyczaj sprawiał wrażenie dziwnego. Chłopak zaczął bowiem rozglądać się za mną, jakby myślał, że przyszłam z kimś. 
   - Ehm, kręci się tu może gdzieś Rudy? - zapytałam ignorując jego... ignorowanie mnie. 
Gitarzysta z początku wybałuszył na mnie oczy, a potem parsknął cynicznym śmiechem i pokręcił głową, mamrocząc pod nosem 'komedia, kurwa, komedia'
Już miałam się odgryźć, że mi do śmiechu to akurat nie jest, ale nagle wyrosła przede mną cała ekipa, z wyjątkiem Axla. 
   - No cześć. - Zaśmiałam się krótko i kiwnęłam ręką na przywitanie. 
Chłopcy i moja przyjaciółka nie odezwawszy się mrugali tylko oczami. - Okeeeej, was też miło widzieć. - Zmieszana zrobiłam w ich stronę parę kroków. Wiedziałam, że Rose mógł im już przekazać co odwaliłam i jaką to też szmatą się okazałam, ale w gruncie rzeczy nie wyglądali na wściekłych. Mieli miny jakby zobaczyli ducha. - Niespodzianka. Czy coś. - Dodałam, gdy ci nadal marszczyli swoje czoła. 
   - Powiedz, że jest z tobą Axl - odezwała się w końcu Camille błagalnym tonem, na co ja uniosłam w zdziwieniu brew do góry. 
   - Jak to ze mną? Właśnie do niego przyleciałam.  
Alan czerwony ze złości niczym burak uderzył się z otwartej dłoni w twarz. A inni poszli w jego ślady. 
   - To teraz wyjdziesz na scenę i zaśpiewasz za niego, bo kurwa twój kochaś poleciał do ciebie do LA - zakomunikował mi ich menadżer, na co momentalnie pobladłam i skończyło się na tym, że i ja tkwiłam w osłupieniu. I doprawdy nie mam pojęcia co też bym im odpowiedziała lub zrobiła, gdyby nie to, że w tym samym momencie usłyszeliśmy jakiś hałas i odwróciwszy głowy w jedną stronę dostrzegliśmy Axla prowadzonego przez dwóch ochroniarzy. 
Chłopak miał niewzruszoną minę do momentu gdy nie zobaczył mnie... Zrobiłam krok w jego stronę, ale ten przeszedł obok bez słowa. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca.
   - Zabiję cię kiedyś kurwa, zabiję! - krzyczał za nim Alan, jednak ten machnąwszy tylko ręką wpadł na scenę, a tuż za nim weszli na nią chłopcy. Camille spojrzała na mnie jakoś smutno, po czym wskazała na aparat i również udała się za nimi. A ja usiadłam zdołowana na betonie i tylko przysłuchiwałam się znajomym skrzekom, zagryzając mocno wargę. 







~*~

Okej, drobny poślizg spowodowany brakiem weny i zajebiście wysokimi temperaturami, przez które najchętniej schowałabym głowę do lodówki, bo i tak ostatnio żadnego z niej pożytku, ale już jestem. I chyba kolejny rozdział wrzucę szybciej. No postaram się w każdym razie!

Dzięki za miłe komentarze, szanuję, że chce się Wam je pisać! 
Bo mi to się obecnie nic nie chce. 
Chociaż nie, drinem z kostkami lodu i parasoleczką bym nie pogardziła.
Dobra, koniec marudzenia. 
Komentujcie dalej i "widzimy się" niebawem! ;)