sobota, 18 kwietnia 2020

Wake up... time to die! [51]







~Z perpsektywy Camille~



  - Jak się czujesz? - Zapytałam chwytając blondynkę delikatnie za dłoń. Dziewczyna rozejrzała się najpierw po sali, żeby na końcu utkwić wzrok we mnie.
  - Nie czuję? - Mruknęła zachrypniętym głosem.
 - Jesteś na proszkach znieczulających, więc to całkiem normalna odpowiedź. - Wytłumaczyłam jej posyłając przy tym pocieszający uśmiech. Co jednak było najbardziej pocieszające to fakt, że w sali nie znajdowało się żadne lustro i dziewczyna nie mogła zobaczyć swojej twarzy. Udekorowanej śliwą pod okiem i rozciętą wargą. Mimowolnie westchnęłam głośno, co nie umknęło jej uwadze. Uniosła kącik ust delikatnie do góry i przybrała ironiczną minę.
   - Wiem, że wyglądam powalająco. Nie musisz wzdychać na mój widok.
Chciałam coś powiedzieć, ale nawet moje myśli utknęły w martwym miejscu. Od wczorajszej nocy nie mogłam znaleźć żadnych słów.
   - Nie pojechałaś z nimi?
  - Daj spokój, nie zostawiłabym cię. Poleżysz tu jeszcze ze trzy dni, a potem razem do nich dołączymy. O ile będziesz chciała. - Dodałam nieco ciszej. Nie wiem czy ja na jej miejscu wróciłabym na trasę. Nie wiem co w ogóle bym ze sobą zrobiła. Nie mogłam sobie tego najzwyczajniej w świecie wyobrazić. Słowo 'nie' pojawiło się w mojej głowie tyle razy, że było jasne, iż ta sytuacja NIE jest normalna i NIE powinna się zdarzyć.
   - A mam coś innego do roboty? Mam do czego wracać? - Jej beznamiętny ton w głosie przybił mnie jeszcze bardziej. Mimo wszystko jedna rzecz nie dawała mi spokoju i napawała mnie pewnego rodzaju złością. Nie na niego, a na nią.
   - Czemu powiedziałaś lekarzom, że spadłaś ze schodów? - Zadałam jej to męczące mnie pytanie. Dobrze, rozumiałam jak nikt inny, że osoby, które kochamy chroni się za wszelką cenę. Mogą sprawiać nam przykrość, ale i tak nie dopuszczamy do tego, żeby one też cierpiały. Ilekroć Slash wbijał mi nóż w plecy swoją obojętnością i całym tym gównem związanym z jego uzależnieniami, ja mimo bólu zawsze podnosiłam głowę do góry i wyciągałam do niego dłoń. Była tylko jedna, jakże zasadnicza różnica. Ciosy zadawane przez gitarzystę nie były ciosami fizycznymi, po których trafia się do szpitala, do jasnej kurwy. I tak, tak, wiem, że psychiczne znęcanie się nad kimś jest tak samo poważne jak fizyczne, ale w tym przypadku też nigdy nie byłam wyzywana od najgorszych. Reasumując, nie widziałam tu miłości, a nienawiść, dlatego tym bardziej nie rozumiałam takiego poświęcenia. Dla czego? Dla stłuczonego szkła i żeber?
   - Nie chciałam robić sobie i jemu problemów.
   - Okej. Nie rozumiem, ale okej.
   - To zrozum. Nie chce mi się nikomu tłumaczyć, prasie, policji... Nie chcę tego gówna - wymamrotała i wraz z poduszką zjechała w dół.
   - Dla siebie czy dla niego? - Ciągnęłam nieco podirytowana.
   - Dla nas obu.
   - Was obu... "Wy" jeszcze istniejecie? - Tym razem to ja brzmiałam beznamiętnie. Dziewczyna nie odpowiadając przymknęła oczy i oznajmiła, że jest zmęczona. Postanowiłam więc zostawić ją w spokoju i obiecałam, że przyjdę z samego rana następnego dnia. Sama padałam z nóg i chciałam wrócić już do hotelu, żeby walnąć się na łóżko i odpłynąć. Całą noc spędziłam bowiem na szpitalnym korytarzu, wiercąc się na niewygodnych krzesełkach. Jeśli chodzi o Gunsów, to zaraz po opatrzeniu Axla zapakowali się w autokar i pojechali w kolejny punkt trasy, czyli Plains Township w Pensylwanii. Saul obiecał, że w wolnej chwili do mnie zadzwoni, ale o tej godzinie dopiero wchodzili na scenę i zaczynali koncert. Wzięłam zatem gorący prysznic, po czym wskoczyłam pod kołdrę, która jeszcze pachniała perfumami chłopaka i przymknęłam na chwilę oczy. Chwila okazała się wystarczająca, żeby zasnąć i dopiero poranny telefon zbudził mnie z twardego snu.
 - Hej, mała. - Na jego głos, mimo ogólnego nieogarnięcia i zaspania, uśmiechnęłam się szeroko. 
   - Heej, jak wczorajszy koncert?
   - O dziwo... Poszło zajebiście. Axl był jeszcze bardziej energiczny niż zwykle, pewnie wyładowywał złość. 
Przewróciłam oczami. 
  - Jeszcze jej całej nie wyładował? - Prychnęłam. - Slash, powiedz, co ja mam zrobić? Ona chce kontynuować trasę, ale ja tego nie widzę. Zapytasz Alana czy załatwi dla niej osobny pokój?
   - Jasne, pogadam z nim, chociaż pewnie usłyszę, żeby wracała do domu...
   - Jebać go, to nie jego decyzja. 
   - Wiem... Widzimy się w St. Louis? Trochę nudno bez ciebie. 
   - Jaaasne, naciesz się samowolką póki możesz, tylko nikogo nie ruchaj. 
   - Nawet Alana?
   - Jego wydymaliśmy już wystarczająco dużo razy - rzuciłam z kpiną i przekręciłam się na drugi bok. - Widzimy się w St. Louis, do zobaczenia. - Pożegnałam go i odłożyłam słuchawkę. Rezygnując z porannego marnowania czasu na leżeniu w łóżku, podniosłam się i zaczęłam zbierać do szpitala. Wyszedłszy z hotelu zahaczyłam jeszcze o pobliską piekarnię w celu zafundowania sobie i Julie dobrego śniadania, po czym złapałam taksówkę. 






Pięć dni później...






~Z perspektywy Izziego~


     Mimo, że atmosfera między nami była od kilku dni tak gęsta, że można było kroić ją nożem, dzisiejszego dnia miał nastąpić pewien przełom. Wreszcie skupiliśmy się na zespole i na tym co było najważniejsze. Nie chciałbym brzmieć bezdusznie, ale ja naprawdę miałem dość tych wszystkich dram, które niektórzy notorycznie sobie fundowali. Wychodziłem z założenia, że na trasę jedzie się po to, żeby grać dobre koncerty, po koncertach się odpowiednio zrelaksować, a kolejnego dnia ruszać w drogę. I tak w kółko. Nic skomplikowanego. 
Zamiast tego pewna dwójka próbowała jak zwykle postawić wszystko do góry nogami i siać jedno wielkie gówno, które potem odbijało się na nastrojach innych. No bo jak można być wyluzowanym, kiedy wokalista twojej grupy do nikogo się nie odzywa, a jeśli już, to ma się ochotę wyjść, bo ten demonstruje tylko i wyłącznie wkurwienie. Męczyło mnie to. 
   Byliśmy w trakcie szykowania sprzętu na koncert, kiedy Niven przybiegł do nas trzymając w dłoni jakąś gazetę. Jako że jego brzuch nie należał do najmniejszych, musiało zająć parę sekund zanim złapał oddech i mógł nam cokolwiek powiedzieć. 
   - Jesteście kurwa na topie! - Zawołał w końcu i ukazał nam okładkę Rolling Stone Magazine, na której znajdowało się zdjęcie Guns N' Roses. Przez chwilę myśleliśmy, że nas wkręca, bo owszem, ostatnio kręcił się tu ich dziennikarz, ale głównie zbierał on materiał o Aerosmith. W końcu to oni byli tu główną gwiazdą, my ich jedynie supportowaliśmy. 
   - Żartujesz... - Duff podszedł do Alana i wyrwawszy mu magazyn z rąk zaczął się mu intensywnie przyglądać. - Kurwa, rzeczywiście! - Zaczął się śmiać i podał gazetę dalej. 
   - No to dzisiaj będzie opijańsko - Slash wyszczerzył się szeroko, co jednocześnie poparliśmy okrzykiem "O tak, kurwa!". Wysublimowane słownictwo, tak, tak. 
Jakby tego było mało, niedługo po tym podszedł do nas Tim Collins, manager Aerosmith i oznajmił nam, że jest wkurwiony, bo to jego zespół powinien być na okładce. Nie wiedzieliśmy oczywiście jak zareagować, ale z pomocą przyszli nam sami członkowie Aerosmith w celu... pogratulowania. 
   - Wygryźliście nas, gratulacje. - Rzucił Tyler, jednak w jego głosie nie dało się słyszeć zdenerwowania czy zazdrości. Poklepał mnie po plecach i z szerokim (bardzo szerokim) uśmiechem uścisnął moją dłoń. Chociaż nie potrafiłem tego okazać, byłem zajebiście szczęśliwy. Ci kolesie byli moimi idolami z dzieciństwa i nie mogłem uwierzyć, że zbliżyliśmy się do ich poziomu. Marzyłem, żebyśmy doścignęli ich jeszcze intelektualnie, bo mimo sławy byli naprawdę ogarniętymi, niepopierdolonymi gośćmi. Szanowałem ich jak nikogo innego. 
  - Coś świętujemy? - Usłyszeliśmy nagle i odwróciwszy się zobaczyliśmy nasze dziewczyny. Jedną uśmiechniętą, drugą ze spuszczoną głową. 
  - Jesteśmy na okładce Rolling Stone! - Wydarł się Hudson i podbiegając do szatynki wziął ją na ręce, po czym zaczął się z nią obracać. 
   - Zajebiście, gratulacje. - Julie podeszła do nas nieśmiało i rzucając mi szczery uśmiech przytuliła mnie do siebie. Otoczyłem ją delikatnie ramionami, bo wiedziałem, że pewnie dociskanie jej żeber to teraz najmniej błyskotliwy pomysł i cmoknąłem w czoło. Ta, długo się na nią nie gniewałem. 
   - W porządku? - Zagadnąłem jej do ucha, na co ta przytaknęła krótko głową. Zaraz potem przejął ją McKagan, ściskając ją jednak znacznie mocniej niż ja. 
   - Aaaał...
   - Wybacz. - Wykrzywił się w uśmiechu i poczochrał ją po włosach. Z ciekawości zerknąłem na Axla, żeby zobaczyć jak on podejdzie do blondynki, ale żadne przywitanie się nie miało miejsca. Rose był zajęty rozmową z Joe Perry'm i zupełnie olał obecność dziewczyny. Może to i lepiej. 
   - Dobra, nacieszycie się po koncercie. Na scenę, skurwiele. - Przerwał nam Niven.
  - Dajcie czadu, nie macie wyjścia. - Skomentował na odchodne Tyler, więc pod lekką ale jakże przyjemną presją ruszyliśmy dumni na scenę. I nie ukrywam, tego dnia, mimo że nie miałem tego w zwyczaju, przez cały koncert nie mogłem przestać się uśmiechać. Poczułem, że weszliśmy na nowy poziom i nie było odwrotu. Musieliśmy stawić czoła temu, co nieubłaganie się zbliżało. Czemuś naprawdę wielkiemu.








Trzy dni później...






~Z perspektywy Julie~


     Uczucie, które towarzyszyło mi od samego rana było uczuciem dla mnie zupełnie nowym. Właściwie nie potrafiłam go nawet nazwać. Coś pomiędzy rezygnacją, smutkiem, ale też pogodzeniem się z prawdą. Nie pasowałam już tu. Nie byłam mile widziana. I wcale mi nawet na tym nie zależało. Myśl ta była dla mnie na tyle irracjonalna, że nie do końca dowierzałam, że to naprawdę koniec. Dłoń zaczęła mi niebezpiecznie drżeć kiedy naciskałam na klamkę od drzwi jego pokoju. Tak, jego. Sypialiśmy przecież w osobnych.
   - Możemy pogadać? - Zapytałam po wejściu. Rudy siedział na parapecie z papierosem i obdarzywszy mnie jedynie znudzonym spojrzeniem, szybko przeniósł go w okno.
   - Nie dam ci kasy na narkotyki, obciągnij komuś, to może ci zapłaci - wymamrotał. Nie brzmiał jednak chamsko jak zwykle. Wydawał się być raczej rozżalony, a może tak samo jak ja - zrezygnowany. 
   - Przestałam brać - odparłam bez większego przekonania. Axl parsknął krótkim śmiechem. - Postaram się przynajmniej. - Westchnęłam.
   - Powodzenia.
   - Przyda się - mruknęłam, po czym nastała niewygodna cisza.
  - Nie musiałaś kłamać, że spadłaś ze schodów. Mam w dupie prasę, mogą opisywać mnie jak chcą.
Uznałam te słowa za jego własną wersję podziękowań. Może i miał prasę w czterech literach, ale za pobicie można iść siedzieć. Może siedzielibyśmy razem?
  - Nie chce mi się spotykać z tobą w sądzie. Właściwie, to w ogóle nie chce mi się już ciebie oglądać. - Dodałam spoglądając uważnie na jego twarz w celu upewnienia się czy mówię, to co myślę. I ze zdziwieniem musiałam przyznać, że tak. Nagle całe to przywiązanie, szybsze kołatanie serca i ogólne... otępienie odpłynęły. Nie czułam nic.
Rudy zmierzył mnie wzrokiem prawdopodobnie równie zaskoczony jak ja.
  - No i zajebiście. Pakuj walizki i spierdalaj - rzucił po dłuższej chwili ciszy, która przyprawiła go widocznym zakłopotaniem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. W sumie mnie rozbawił.
  - Z czego się śmiejesz? - warknął.
Ach, i to wieczne powarkiwanie na mnie. Jak bardzo NIE będę za tym tęsknić.
  - Bo wreszcie ktoś przebił bańkę. Już się w niej dusiłam.
  - Czyli co, nasz związek porównujesz do bycia uwięzioną? Fajnie.
  - Nie, źle to rozumiesz. Chodzi o to, że...
 - No wytłumacz mi kurwa, jestem bardzo ciekawy. - Przerwał mi. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Nie chciało mi się krzyczeć. Koniec wrzasków i kłótni. Zmęczyłam się. Albo zestarzałam.
  - Tak się składa, że nie zamieniłabym tych trzech lat za nic w świecie. Byłam w tobie zakochana od pierwszego spotkania, kiedy nazwałeś mnie dziwką. Kochałam cię kiedy nie byliśmy razem, bo zdradziłeś mnie z kurwą w klubowym kiblu. Upijałam się, bo zżerała mnie zazdrość jak widziałam, że spotykasz się z innymi. Przeklinałam się w myślach kiedy musiałam udawać, że nie chcę do ciebie wrócić, bo wiedziałam, że w końcu znowu się sparzę i może podświadomie bałam się, że przestanę cię kochać. Ale kurwa, nawet na minutę nie przestałam. To co razem mieliśmy... - Wskazałam palcem to na niego, to na mnie. - Było chore, ale prawdziwe. Myślę, że mało kto miał coś takiego jak my. Ba, boję się, że już nigdy nie spotka mnie równie intensywne uczucie do drugiej osoby. Miłość do bólu. To do ciebie czułam. Może i mieliśmy klapki na oczach, może i to była gówniana bańka mydlana, ale kurwa nie żałuję. Ani jednej chwili, ani jednej kłótni, mówię poważnie. - Poczułam się jak odtwórczyni roli w jakimś melodramacie, ale słowa automatycznie wylewały się z moich ust i nie mogłam przestać. Jasne, potem śmiałam się z samej siebie, bo pewnie brzmiałam jak ckliwa idiotka, ale tej pogadanki też nie żałowałam. - Och Axl, powiedz... Czy chociaż przez chwilę czułeś, że to skończy się dobrze? Widziałeś mnie w białej sukience przed ołtarzem? Albo nas z dzieckiem? Starzejących się razem? Przecież to brzmi absurdalnie! - Zaśmiałam się gorzko. - Jesteś świetnym facetem, naprawdę. I przedłużałam ten związek jak tylko mogłam, bo nigdy nie spotkałam tak utalentowanego, trudnego do rozgryzienia i intrygującego gościa jak ty, ale to nie znaczy, że jesteśmy sobie pisani. - Podeszłam do niego szybkim krokiem i oparłam dłonie o jego klatkę. Rose patrzył na mnie bliżej nieokreślonym wzrokiem i w ogólnie się nie poruszał. Nawet jego oddech wydawał się bardzo spokojny. Nie pamiętam kiedy ostatnio go takiego widziałam. 
  - Zdziwiłabyś się co myślę. - Odpowiedział nagle, tym razem zaciskając szczękę. Przełknęłam głośną ślinę, bo wystraszyłam się, że zaraz zacznie krzyczeć. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu, bo czułam, że mnie odepchnie. Znałam jego mimikę na pamięć. Wiedziałam co zwiastuje każda mina czy gest. Wydawało mi się, że znam go nawet za dobrze, ale to co nastąpiło później zwaliło mnie z nóg. 
  - Pamiętasz naszą sąsiadkę i jej jebanego psa? - Zaczął. Przytaknęłam głową marszcząc przy tym brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia dlaczego w takim momencie wspominał o starej babie, która mieszkała nad nami. Moje myśli powędrowały w bardzo złym kierunku. 
  - Axl, co ty mi chcesz powiedzieć? 
  - Że ją przeleciałem. 
Zakrztusiłam się. Powietrzem. 
   - Co proszę?! - Spojrzałam na niego z totalnym obrzydzeniem. 
 - Przecież żartuję. Naprawdę pomyślałaś, że... - Parsknął głośnym śmiechem i brechtał się przez kolejną minutę podczas gdy ja zawstydzona ale i wkurzona patrzyłam na niego ze skrzyżowanymi rękoma. 
  - Wiesz co? To nie ma sensu. Ja ci się zwierzam ze swoich uczuć jak głupia pizda, a ty robisz sobie żarty. Dorośnij! - Warknęłam i już miałam wyjść z impetem z jego pokoju, ale ten chwycił mnie za nadgarstek i kazał zaczekać. 
   - Zacznę jeszcze raz. Pamiętasz jak poszliśmy raz na nocny spacer, bo nasza sąsiadka i jej jebany pies nie dawali nam zasnąć? 
Ponownie przytaknęłam głową, tym razem bardziej zaciekawiona niż przestraszona. 
   - Okej, poszliśmy wtedy na plażę, gadaliśmy. Trochę o mnie, trochę o tobie. Pamiętam, że powiedziałem ci nawet o swoim chujowym dzieciństwie. 
Pamiętałam. Właściwie byłam wtedy wzruszona, że podzielił się ze mną czymś, o czym nie lubił mówić. Zbliżyliśmy się wtedy do siebie. 
   - Zbliżyliśmy się wtedy do siebie. - Na jego słowa uniosłam kącik ust do góry. - Właściwie, to i mentalnie i fizycznie. Pamiętasz ten numerek na plaży?  - Pokiwał wymownie brwiami, a ja szturchnęłam go w ramię. Okej, to też pamiętałam. - I weźmiesz mnie teraz za ciotę, ale chuj z tym, nie wstydzę się powiedzieć, że jestem sentymentalny. Tamtego wieczoru poczułem, że mam w tobie najlepszą przyjaciółkę i chciałem żebyś była przy mnie do końca. Jeszcze tego samego tygodnia kupiłem to. - Podszedł do swojej walizki i zaczął w niej grzebać, podczas gdy ja stałam nieruchomo, oddychając NIEspokojnie. Przez głowę przeszła mi myśl, że może będzie tak samo jak z naszą sąsiadką i zaraz wyskoczy z jakimś głupim żartem, ale nie, nikt się nie śmiał. Oboje byliśmy całkowicie poważni. - Nazywasz absurdem wizję ślubu? Może i tak, też nie widzę się w roli męża. Teraz. - Kontynuował podchodząc do mnie z małym pudełeczkiem. - Nie jestem na etapie ślubu ani dzieci, zesrałbym się ze strachu jeśli zaliczylibyśmy wpadkę, ale to nie zmienia faktu, że widziałem takie obrazki w przyszłości. Widziałem cię w białej sukni u swojego boku i widziałem nas starych i pomarszczonych w jakimś speluńskim barze popijających razem piwo i słuchających starych kaset. Z obrączką na dłoni czy bez, widziałem nas razem. 
Poczułam gulę w gardle, która zaczęła rosnąć i rosnąć. 
  - Kurwa. - Tak, jedyne słowo, które udało mi się z siebie wydusić. Przez twarz Axla przeszedł delikatny uśmiech. 
   - Dobrze powiedziane. 
 - A byliśmy bardzo brzydcy? Tacy pomarszczeni? - Wydukałam dziwacznym głosem. Prawdopodobnie mój mózg dał znać gardłu, żeby trzymał się twardo i nie dopuścił do płaczu. 
   - Paskudni. Jak suche śliwki. 
Parsknęłam śmiechem, pozwalając uronić kilka łez. 
   - A to. - Tu wskazał na pudełeczko i wyciągnął je w moją stronę. - Kupiłem na wszelki wypadek. Jakby nadarzyła się idealna okazja, żeby ci się oświadczyć. Pewnie uprzedziłbym cię, że ze ślubem możemy poczekać, ale i tak cieszyłbym się kurewsko z twojego tak. 
Wzięłam głęboki wdech i wydech, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć i jak się zachować. Ale parę sekund później musiałam zadać mu pytanie.
   - I wziąłeś go w trasę? Przecież byliśmy skłóceni, ja zostałam w LA. Pomyślałeś, że może oświadczysz się groupie? - Zakpiłam.
 - Podjechałem do naszego mieszkania zaraz po mojej uroczej konwersacji z Sebastianem Bachem, który oznajmił mi, że poleciałaś za mną do Dallas. 
   - Przecież jak wróciłeś, spóźniony na koncert z mojego powodu, byłeś na mnie cholernie wkurwiony. - Nie rozumiałam go, naprawdę. 
  - Byłem, pewnie. Ale wiedziałem, że i tak się w końcu pogodzimy, a swoją drogą... Zaimponowało mi to, że przyleciałaś na koncert, przecisnęłaś się pod scenę i krzyczałaś do ochroniarzy żeby się wpuścili. Nie tak bardzo jak to, że uderzyłaś Bacha lampą w głowę. - Ocho... Niewygodny temat czas start. - W tej całej zdradzie nie tak bardzo bolało mnie to, że to zrobiliście, ale to, że poczułem zagrożenie. Bałem się, że mnie kurwa zostawisz. Dla niego czy innego, jeden pies. W każdym razie... Nadal się boję, a widzę do czego zmierzasz, więc... 
  - O nie, nie, nie... - Spanikowana patrzyłam jak otwiera pudełeczko i moim oczom ukazuje się... - Piękny... - pierścionek. 
   - Wybacz, że nie będę klękać. Nie podoba mi się ta tradycja, chyba nie jestem aż tak ckliwy. - Wymamrotał patrząc na mnie z oczekiwaniem. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i z bólem serca zamknęłam pudełeczko ponownie. - Okej, mogę klęknąć. - Zdziwił się. 
 - Jeszcze klękniesz, Rose. Przed dziewczyną, którą będziesz z wzajemnością kochać i która nie będzie miała mojego charakteru. Będzie spokojniejsza, nie sprawi ci przykrości i nie rozwali butelki na głowie. 
   - Każdy związek potrzebuje urozmaicenia, nie? - Próbował najpewniej ratować sytuację. 
   - Ale nie takiego. To nie powinno tak wyglądać. Która normalna para się bije i traktuje wzajemnie jak gówno, co?
  - Żadna. Ale my nigdy nie byliśmy normalną parą i raczej nam to nie przeszkadzało. 
   - Może właśnie czas żeby poszukać czegoś normalnego?
   - Masz na myśli nudnego?
   - Może tego potrzebujemy. Nudne nie zawsze znaczy złe. Nie chciałbyś być z kimś, z kim wszystko będzie łatwe?
   - Jak łatwe laski i łatwy seks?
   - Wiesz co mam na myśli. - Wywróciłam oczami. 
  - Z tobą jest łatwo. Znamy się doskonale, przyjaźnimy się, razem sporo przeszliśmy. I jeszcze przejdziemy. Ja pomogę ci z nałogiem, ty zainspirujesz mnie do tekstów i będzie zajebiście. Jasne, ta trasa nie była najlepsza, ostatnie dwa tygodnie były chujowe, ale wszystko da się naprawić. Zawsze wszystko naprawiamy, nie? To my, do cholery. Jesteśmy jak... Bonnie i Clyde! 
   - Bonnie i Clyde na końcu giną, Rose. Urocza wizja, ale chyba wolałabym być wysuszoną śliwką. 
   - Okej, zły przykład. Pieprzyć to, bądźmy jak Julie i Axl. Bądźmy pomarszczeni razem. 
   - Obawiam się, że jak ze sobą zostaniemy to będziemy siwi i pomarszczeni szybciej niż nam się wydaje. - Westchnęłam. - Słuchaj, jesteś gwiazdą rocka, z dnia na dzień popularniejszą, w dodatku w zajebistej trasie. Ciesz się teraźniejszością, ruchaj groupies, ruchaj fanki, a nie zaproblemiaj się związkiem z ćpunką. Znajdź sobie jakąś modelkę albo aktorkę, nie będziesz miał z tym problemu.
   - Ty też jesteś modelką. 
   - Byłam. Nawet nie wiem czy chcę do tego wracać. Albo czy w ogóle będą chcieli mieć ze mną jeszcze coś wspólnego. 
   - To co zamierzasz robić?
Och, dobre pytanie. 
   - Nie wiem... Nie mam jeszcze planów, ale chcę znaleźć coś, co będzie moje... Mieć jakąś zajawkę. Muszę skupić się wreszcie na sobie i swoich potrzebach. Bycie z wami w trasie było zajebiste, ale to wasza historia, ja tu jestem tylko niepotrzebnym dodatkiem. I nie trudź się z mówieniem, że ty mnie potrzebujesz bo oboje wiemy, że to gówno prawda. Poradzisz sobie świetnie beze mnie.
  - Zaraz... Czyli to naprawdę koniec? Po prostu spakujesz się i wyjedziesz? - Jego dotychczasowy ton zmienił się w nieco bardziej przejęty. Pogłaskałam go po policzku i spojrzałam na niego przepraszająco. 
   - Spakuję się i wyjadę. A później spakuję swoje rzeczy z naszego mieszkania i wyprowadzę. 
Jego oczy zaszkliły się co wprawiło mnie w smutek. 
   - Chciałbym się teraz wkurwić i kazać ci spierdalać, ale nie mogę. Byłoby łatwiej - mruknął pod nosem.
   - Nie byłoby... Tak jest lepiej, Axl. Porozmawialiśmy na spokojnie i rozstaniemy się w zgodzie. 
   - Paradoks, nie? - Zaśmiał się pod nosem, co rozluźniło atmosferę. - Wydawałoby się, że nasze zerwanie będzie przypominało armagedon lub burzę z piorunami, a my... kurwa, rozstajemy się w zgodzie. - Powtórzył moje słowa z niedowierzaniem.
   - Masz rację, to jest paradoks. - Przyznałam mu rację i również zaczęłam się śmiać, stykając swoje czoło do jego. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym nasze usta złączyły się ze sobą w namiętnym pocałunku. 
   - Nie chcę psuć chwili, ale uważam, że najlepszym podsumowaniem naszego związku byłby pożegnalny seks. 
   - Axl...
   - Słuchaj, ostatni raz robiliśmy to... Widzisz, nawet nie pamiętam. Ale pamiętam, że byliśmy dobrzy, nawet bardzo.
   - Jesteś... Nawet nie wiem co powiedzieć. - Pokręciłam głową nie kryjąc swojej dezaprobaty. 
   - To nic nie mów... - Uśmiechnął się cwaniacko i chwycił mnie za pośladki. To naprawdę niedorzeczne jak od tak poważnej rozmowy pełnej wzruszeń można przejść do propozycji ostatniego dymanka. Chyba tylko faceci mogą wpaść na tak idiotyczny pomysł i tak, zrobiliśmy to. 







Tydzień później...




     Ktoś by mógł pomyśleć, że tego typu zakończenia nie istnieją. I ten ktoś miałby rację. Okej, na początku żyłam złudną nadzieją, że rzeczywiście obejdzie się bez komplikacji, wrócę do LA i zacznę życie na nowo. Ba, wychodząc z pokoju Axla otrzymałam pytanie czy widzimy się za dwa tygodnie w Hell House żeby opić zakończenie trasy i z uśmiechem odpowiedziałam, że tak, jasne, o ile moja wątroba jeszcze nie wysiadła będziemy razem imprezować. Zmieniłam zdanie gdy tydzień później nadal siedziałam w apartamencie Rose'a w jego koszuli, z nietkniętą walizką, butelką wina w ręku i winylem Eltona Johna w tle.
 - What do I do when lighting strikes me? And I wake to find that you're not theeree? - Zawyłam zapijaczonym głosem, próbując brzmieć tak ładnie jak Elton. W skali od jednego do dziesięciu dałabym sobie minus pięć. Dawniej nie przeszkadzało mi, że nie umiem śpiewać, bo miałam obok siebie wokalistę Guns N' Roses, który specjalnie śpiewał głośniej, żebym ja mogła dołączać i cieszyć się, że wychodzi nam całkiem nieźle. Kto zrywa  z wokalistą zespołu rockowego?
   - Idiotka, no idiotka. - Gadałam do siebie, co trochę biorąc nowy łyk wina, dopóki nie zorientowałam się, że butelka jest pusta. - Zadzwonię do niego. - Rzuciłam na głos swoją myśl, żeby zaraz skarcić się za tak głupi pomysł. - Nie zrobisz tego, nie ma mowy. Move on! On pewnie teraz siedzi na backstage'u z roznegliżowanymi dziewczynami po obu stronach i w przeciwieństwie do ciebie dobrze się bawi. Daj mu spokój.
     Koniec końców nie rozmawialiśmy. Zadzwoniłam, jasne. Po winie uznałam, że to słuszna decyzja, ale na szczęście Niven, bo to do niego musiałam zadzwonić najpierw żeby ten połączył mnie z Rose'm, nie uczyłam się bowiem ich hoteli na pamięć, nie odebrał mojego telefonu. Nie zdziwiłabym się jakby zastrzegł ten numer, bo facet miał na mnie wyraźną alergię. Tak czy inaczej byłam wdzięczna, że plan nie wypalił, bo rano, będąc już trzeźwa, miałam do tego zupełnie inny stosunek. Wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie i zaczęłam się pakować. Do wieczora miałam już gotowe pudła i byłam umówiona z facetem, który zajmował się przewożeniem rzeczy na pomoc w przeprowadzce. Pytanie dokąd? Tu pojawiał się problem. Przez ostatnie dni byłam zbyt zajęta płakaniem i piciem, żeby czegoś poszukać, więc na razie miałam zamieszkać u znajomej, która pracowała ze mną w Troubadour. Zabawna historia, swoją drogą. Tydzień temu kiedy wyszłam z mieszkania do sklepu w celu kupienia wina, a to niespodzianka, natrafiłam na Molly, ową koleżankę, której nie widziałam od jakiegoś roku. Od słowa do słowa okazało się, że Molly przeprowadza się do swojego chłopaka i zamierza wynająć swoje mieszkanie. Koniec historii. Okej, nie była zabawna. W każdym razie choć raz miałam farta, że na nią trafiłam. Dlatego też kolejnego dnia miałam podać kierowcy adres ulicy znajdującej się na... Sunset Strip, a jakże, i zacząć nowe życie. Tylko jak można nazwać go nowym jeśli wracało się na stare śmieci? Wracając... Jeszcze tego samego wieczoru kiedy siedziałam na kanapie spoglądając to na zapakowane pudła, to na telewizor, niespodziewanie odezwał się telefon. Wiedziałam, że to pewnie Alan oddzwaniał i nie byłam z tego powodu zadowolona, raczej zażenowana, ale że zgubiłam swój honor już jakiś czas temu podniosłam słuchawkę.
   - Tak?
   - Julie? Kurwa, dobrze, że jesteś. Myślałem, że już się wyprowadziłaś.
Ups. Chciałam, żebyś tak myślał Axl, ale nie. Twoja była nadal siedziała w twoim apartamencie i oglądała twój telewizor.
   - Jutro się wyprowadzam... - Odparłam wiedząc doskonale, że brzmi to jak kłamstwo. - Serio. - Dodałam.
   - A może zostań? Nie wyprowadzaj się. Możemy mieszkać razem dalej, co? - Jego głos brzmiał co najwyżej dziwnie.
   - Piłeś? 
   - Ta, urżnąłem się jak świnia, ale mam powody. Tak sobie myślałem i... Absurdem jest to, że się rozstajemy, a nie to że moglibyśmy być razem, kurwa Posłuchaj, zmienię się, będzie inaczej... - Przestałam słuchać. Jego słowa uderzyły mnie jak młot w głowę, bo zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Dopóki nadal będę miała z nim kontakt, nie było mowy o rozstaniu się. Prędzej czy później spotkalibyśmy się w łóżku, zostali przyjaciółmi od jebania, a potem robili sobie scenki zazdrości gdyby ktoś nowy pojawił się na horyzoncie. Przyjaźń i utrzymywanie kontaktu - to był absurd.
   - Kocham cię Rose, ale dlatego muszę to zrobić. - Rzuciłam na koniec przerywając mu wpół zdania i odłożyłam słuchawkę. Czułam się podle, ale robiłam to dla naszego wspólnego dobra. Z szuflady wyciągnęłam kartkę i długopis, po czym napisałam bardzo chaotyczny list, który tłumaczył podjętą minutę temu decyzję z wszelkimi argumentami za.
     Następnego dnia, zamiast podać kierowcy adres nowego mieszkania, kazałam mu jechać na lotnisko.






~*~

I tak oto zbliżamy się do końca, moi mili. Prawdopodobnie kolejny rozdział, jaki wrzucę, będzie tym ostatnim, zamykającym to jakże długo ciągnące się opowiadanie. Pragnę zaznaczyć, że pierwszy rozdział "Wake up... time to die!" wrzuciłam we wrześniu 2014 roku. 
Wait, whaaaaaat.
Miałam 15 lat i byłam totalnie podjarana tym zespołem. 
Ale wiecie? Nadal jestem. Powrót do domu i bycie zmuszoną do siedzenia w moim pokoju pozwoliło mi cofnąć się nieco do przeszłości i z zadowoleniem stwierdzam, że moja miłość czy to do Gunsów, czy to do innych oldschoolowych zespołów żyje i ma się dobrze.
Dobra, nie będę Was dłużej zanudzać. 

Stay home, stay safe & stay tuned!

It's a final countdown!






4 komentarze:

  1. Melduję się! I cholera... mam ochotę się rozpłakać mając świadomość, że naprawdę to już koniec tego opowiadania. Wierz lub nie, ale czytając ostatnie zdania, gdzie Julie kierowała się na lotnisko miałam łzy w oczach. Chyba tylko mogę się domyślać jaki kierunek obierze tym razem. Tak czy siak czekam na zakończenie! Stay safe, Chelle ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. O kruci, koniec się zbliża. Jak tylko zobaczyłam post na grupie i dopisek, że to przedostatni to oesu. Rozdział super, jak zwykle. Nie wiem co myśleć o relacji Julie-Axl. To co jej zrobił i powiedział w poprzednim rozdziale (ba, było tego więcej w ciągu całej tej historii) to było mega świństwo i ta butelka to przy tym nic (nie wiem, może to głupie, że tak uważam, ale serio tak myślę). Jestem mega ciekawa jak się potoczą losy tej dwójki. Wiem, że Axl ma już taki charakter, to nie jego wina, że jest wybuchowy, że ma skłonności do agresji, ale serio mam wątpliwości czy on zasługuje na Julie. Po tych wszystkich świństwach z jego strony czasami się zastanawiam czy Axl jest dla niej odpowiednim partnerem. Ale wiadomo, to tylko takie moje marudzenie, to Twoja opowieść i skończysz ją po swojemu, tak jak tylko zechcesz. Jeśli nagle Axl i Julie przeprowadzą się do Polski, będą mieć gromadę purchlaczków, zapewniających 500+, trzy psy, kota i stado królików - ok. To Twoja historia <3 a w sumie u Ciebie wszystko jest możliwe, więc kto wie czego się tutaj spodziewać. Może nawet jakieś zakończenie w stylu Davida Lyncha tutaj wjedzie. Oświadczyn w ogóle się nie spodziewałam. Serio, jedna z ostatnich rzeczy o jakich był pomyślała. Coś czułam, że w ostatnich rozdziałach powróci wątek wrednej sąsiadki, bo jak wiadomo - zło nigdy nie śpi. No dobra, nie pasuje tutaj to powiedzonko, tak mi się skojarzyło, whateva. Ah i bardzo się cieszę, że Gunsom coraz lepiej im się powodzi. Przynajmniej w kontekście sławy, pieniędzy i wielkiej kariery (znowu suchy tekst, eh). Nawet Izzy się ucieszył! I miło, że Camille się przejmuje losem Julie i nie opuszcza jej nawet w najtrudniejszych momentach. Podsumowując ten chaotyczny komentarz z rzyci wzięty - rozdział świetny, trzyma w napięciu i w sumie nie wiadomo czego się spodziewać (ale to akurat dobrze, bo lubię nieprzewidywalną fabułę). Trochę nie jestem pewna relacji naszej dwójki (Slash i Camille na szczęście mają się dobrze!). A co do notki na końcu - żadne zanudzanie! Każdy czasem lubi wrócić do miłych chwil z przeszłości i wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniły, w tym przypadku miłość do oldschoolowych zespołów. Wiadomo - stara miłość nie rdzewieje. Damn, coś mnie dzisiaj wzięło na jakieś głupie powiedzonka. Staph.
    A Claudia (tfu, Julie ofc) na tym gifie na końcu wygląda ślicznie, jeju. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko kochana! Jak to ostatni?! Ja nawet pierwszego tomu jeszcze nie nadrobiłam (chociaż chyba dobrze mi idzie i zajebiście się czyta) a tu już ostatni! Ja tak nie chcę :C

    A planujesz coś nowego napisać? Jakieś inne opowiadanie? Masz WIELKI talent! Serio! :D i nie jest to tylko czcze pochlebstwo, ale szczere słowa płynące od kogoś, kto serio zakochał się w tej historii :D
    Mam wielką nadzieję, że stworzysz coś jeszcze :D ja z chęcią przeczytam :)

    Pozdrowionka ;*
    Lady Stardust <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie planowałam, ale nie mówię definitywnego nie. Jeśli okaże się, że wakacje trzeba będzie spędzić w domu i będę się nudzić, to może mnie znowu do czegoś natchnie haha. Dzięki i też pozdrawiam :)

      Usuń