sobota, 9 maja 2020

Wake up... time to die! [52]






Rok 1989



~Z perspektywy Camille~


     - Wzięłaś wszystko? Nie będę się wracał! - Saul nasunął na nos okulary przeciwsłoneczne i zniecierpliwiony zaczął stukać dłonią w kierownicę. Zamykając jeszcze drzwi od naszego domu odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnąwszy złośliwie zaczęłam iść w kierunku samochodu bardzo powolnym krokiem.
   - Doskonale wiemy, że jeśli będzie trzeba, to tak, wrócimy się - mruknęłam siadając w końcu na przednim siedzeniu obok naburmuszonego gitarzysty i zrzuciwszy szpilki oparłam wygodnie nogi.
   - Nie jestem pantoflem - odburknął.
   - Oczywiście, że nie. - Cmoknęłam go szybko w policzek i poprawiłam jego czapkę z daszkiem, którą założył na swoje związane włosy. - Dobrze wyglądasz - skomentowałam przyjrzawszy mu się uważnie. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i naciskając na gaz pochwalił się dźwiękiem silnika, poruszając przy tym dziwnie buzią. - Czy to mi miało zaimponować?
   - Tak. I zaimponowało - odpowiedział sam sobie i zadowolony ze swojej scenki zaczął wyjeżdżać z naszego podjazdu. Poczekawszy aż brama zamknie się do końca ruszyliśmy w drogę, zostawiając za sobą widok cudownej willi, która była już wykończona od kilku miesięcy i która napawała mnie czystą dumą. Saul powierzył mi wystrój całego wnętrza i mogłam śmiało powiedzieć, że był to dom moich marzeń. Nowoczesne meble z nutą ekstrawagancji idealnie pasowały do wiszących na ścianach krążków i poustawianych w kątach gitar czy głośników. Projektując każdy pokój kierowałam się zarówno swoim, jak i jego gustem, choć z zadowoleniem musiałam przyznać, że były one całkiem podobne. Jasne, szliśmy czasem na kompromisy, kiedy ja dla przykładu chciałam beżową skórzaną kanapę a Slash czerwoną (jak w pizzerii na rogu, geez), więc wzięliśmy czarną. W większości przypadków nie musieliśmy się jednak spierać. Mieliśmy nawet w łazience pieprzone jacuzzi, bo dlaczego by nie? Mi powodziło się finansowo robiąc oficjalne zdjęcia zespołu dla różnych czasopism, a Slash... Co tu dużo gadać. Zarabiał kasy jak lodu. Chłopaki pracowali teraz nad dwoma płytami, po których premierze mieli udać się w światową trasę koncertową. A ja razem z nimi! Życie naprawdę układało się obecnie zajebiście i choć wiedziałam, że sielanka nigdy nie trwa wiecznie, nie zaproblemiałam sobie tym teraz głowy. Uznałam, że szczęście należy mi się równie mocno jak innym ludziom i emanowałam pozytywną energią, którą w miarę możliwości starałam się zarażać innych. Oprócz bycia fotografem zespołu, można powiedzieć, że robiłam jeszcze za ich niańkę. Starłam się nie być upierdliwą przyzwoitką, która prawi kazania o alkoholu czy narkotykach, ale próbowałam zbierać ich wszystkich do kupy. Prawda była taka, że od czasów gdy chłopaki dopiero zaczynali być rozpoznawalni wiele się zmieniło i atmosfera lat osiemdziesiątych zaczęła powoli zanikać. Największym problemem wydawało się być uzależnienie Stevena. O ile jeszcze wcześniej potrafił grać będąc pod wpływem i jakoś sobie radził, tak teraz nagranie jednej partii zajmowało mu sporo czasu. Mylił się, upuszczał pałeczkę, miał zjazdy. Axl nie mógł na niego patrzeć i nieraz musieliśmy interweniować gdy ten podirytowany rzucał się na Popcorna z pięściami. Tydzień temu zagroził mu nawet, że jeśli nie przestanie brać, to znajdą kogoś innego na jego miejsce. Wzięliśmy to prędzej za żart niż groźbę, ale każdy wiedział, że Rose jest nieobliczalny, a przecież jego głos był dosyć ważny. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Duff i Slash nieraz próbowali przekonać Stevena, żeby trochę przystopował, ale o ile jednego dnia Adler obiecywał, że przestanie, tak następnego zażywał jeszcze więcej. Zresztą, ani McKagan ani Hudson nie stanowili wzorowego przykładu. Basista wlewał w siebie takie ilości alkoholu, że dziwiłam się, że jego wątroba jeszcze funkcjonuje. Przez pewien okres umawiał się z jakąś początkującą aktorką, ale okazało się, że dziewczyna nie tylko dogadywała się z nim w łóżku, ale była też świetną kompanką od kieliszka, więc to nie mogło skończyć się dobrze. Jak tylko oboje byli pijani, robili sobie awantury i nie odzywali się do siebie przez kilka dni. Raz zaprosili nas wszystkich na imprezę do swojego mieszkania, ale skończyło się na tym, że się posprzeczali i musieliśmy wyjść. Trudno było załagodzić sytuację kiedy co sekundę po pokoju latały kurwy i skurwiele, a w pewnym momencie nawet lampa. Hm, przypominało mi to pewien związek... Jeszcze inną rzeczą, która zmieniła atmosferę zespołu był Izzy i jego pomnożony introwertyzm. Kiedyś myślałam, że nie da się być jeszcze bardziej zamkniętym w sobie, ale o to i był dowód na to, że można. Stradlin kupił całkiem ładne mieszkanie w kamienicy, która mieściła się w znacznie spokojniejszej dzielnicy niż Sunset Strip i dużo czasu spędzał na pisaniu tekstów. Bywało jednak, że nie widziałam go parę tygodni, bo rzadko spotykał się z nami w barze albo wykręcał się ze spotkań u nas, tłumacząc, że ma akurat wenę. Martwiłam się o niego, ale Rose uspokajał nas, mówiąc, że to typowy Izzy i to dobrze, że ma natchnienie. Koniec końców podobno sam wpadał do niego co jakiś czas i razem pisali piosenki. Właściwie był chyba jedyną osobą, która była u niego więcej niż jeden raz kiedy zrobił to prowizoryczną parapetówkę. Bądź co bądź, wspominam ją naprawdę dobrze. Była na niej tylko nasza ekipa plus kilku dobrych przyjaciół jeszcze z czasów Hell House, więc choć przez jeden wieczór mogliśmy poczuć się jak dawniej. Z ciekawszych wiadomości o życiu Stradlina mogę przywołać sytuację sprzed kilku miesięcy kiedy to Rudy przyszedł do nas z niezapowiedzianą wizytą, bo jak się okazało, miał odwiedzić Izziego, ale ten powiedział mu przez domofon, że jest u niego Berry i żeby spierdalał. Zaciekawieni obrotem sprawy zakładaliśmy się w trójkę czy skończą razem i niestety przegrałam. Postawiłam dwadzieścia dolców na to, że się zejdą podczas gdy oni byli przekonani, że pobzykają się przez tydzień, a potem ta wróci do Nowego Jorku. Idioci mieli rację. Tydzień nikogo nie wpuszczał i nie dawał znaku życia, żeby potem wyjść z nami do baru, spić się i w chujowym humorze wrócić do domu, w którym zamknął się na kolejny tydzień. Axl skomentował to uśmiechem i tekstem, że przynajmniej napisze się jakaś ładna balladka, ale ku naszemu zdziwieniu Stradlin napisał piosenkę o tytule "14 years" i jej tekst z pewnością nie zawierał pieszczotliwych zwrotów. Axl w każdym razie uznał ją za zajebistą. Ach, no właśnie, czas na Axla.
   - Saul...
   - Hm?
Z radia wydobywały się dźwięki AC/DC i gnaliśmy właśnie autostradą naszym kabrioletem. O ile wiatr we włosach był świetnym uczuciem, tak teraz miałam wrażenie, że zaraz urwie mi łeb.
   - Czy Axl nadal umawia się z tą modelką? Jak jej tam, Shannon? Sharon?
Slash zaśmiał się pod nosem.
   - Masz na myśli czy nadal ją posuwa?
   - Myślałam, że to może coś więcej.
   - Może, ja tam nie wiem. Ostatnio chwalił mi się, że namówił ją i jej kuzynkę na trójkącik, ale może to forma zawiązywania głębszych relacji?
   - Zaraz się zerzygam - wyraziłam swoje zdegustowanie i pokręciłam głową. Tak, Rose od pewnego czasu zachowywał się jak napalony nastolatek, który kobietom może zaproponować wszystko poza szacunkiem. Każde nasze spotkanie zaczynał od 'Zaliczyłem dziś siostrę naszego producenta' albo 'Nie wyspałem się. Całą noc się bzykałem.' I choć dawałam mu do zrozumienia, że zwykłe 'hej' wystarczy, ten miał w zanadrzu coraz to pikantniejsze szczegóły z jego życia seksualnego. A kiedy z wyraźną pogardą wygarnęłam mu jak obrzydliwe i szowinistyczne są jego teksty i że jestem w szoku, że opowiada je w moim towarzystwie, Rudy poklepał mnie po plecach i rzucił, że traktuje mnie jak swojego kumpla, więc zamiast ględzić powinnam podać mu piwo. Oczywiście jego poziom wyjebania nie był tak wysoki na samym początku, nie, nie. Zaraz po zniknięciu Julie, wokalista notorycznie odwiedzał nas w nocy i pijany tłukł się do drzwi warcząc, że nie odejdzie dopóki nie powiem mu dokąd wyjechała blondynka. I tu chciałam jednocześnie pogratulować i udusić dziewczynę, bo o ile jej plan był skuteczny i działał na jej korzyść, tak ja musiałam użerać się z jej byłym. Dziewczyna opuściwszy LA prawie rok temu nikomu nie powiedziała dokąd się udaje. Zniknęła. Kiedy wróciliśmy z trasy będąc pewni, że dziewczyna czeka na nas z zapasem alkoholu (którego swoją drogą mieliśmy chyba po raz pierwszy dość) okazało się, że po Julie nie ma śladu i nawet nie wiemy jak się z nią skontaktować. Na Axla czekał jedynie list, z którego wynikało, że dziewczyna przeprowadziła się gdzieś daleko i że dla ich dobra nie poda mu żadnego kontaktu. Rozumiałam to. Ba, uważałam, że to radykalny, ale słuszny krok, bo ta dwójka zawsze do siebie wracała i może zupełne odcięcie się było jedynym sposobem, żeby mogli to naprawdę zakończyć. Zastanawiałam się tylko dlaczego ja nie otrzymałam żadnej wiadomości. Nie byłyśmy skłócone, w trasie rozstałyśmy się mocnym uściskiem i obietnicą, że po moim powrocie spędzimy cały dzień razem. Przede wszystkim jednak byłam jej najlepszą przyjaciółką, z którą przeżyła nie jedno. Mówiłyśmy sobie o wszystkim i jej zniknięcie bez słowa było dla mnie mocnym ciosem. Dwa tygodnie po naszym powrocie otrzymałam jednak telefon. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam znajomy głos. Rozmawiałyśmy prawie całą noc, przede wszystkim o powodach jej decyzji. Julie powiedziała mi, że próbuje stanąć od nowa na nogi i jest na dobrej drodze, że przestała brać, że ma już pomysł na połączenie pasji z pracą i że nowe miejsce jest do tego idealne. Sęk w tym, że nie wiedziałam czym jest to nowe miejsce. Nie wiedziałam czy to inne miasto, czy może jakaś wieś w Teksasie. Czy przez myśl przeszła mi Polska? Nie, wyśmiałam chłopaków, kiedy ci z zatrwożonymi minami rozważali ten pomysł. Nie po to wyleciałyśmy do Stanów, żeby rezygnować z szans jakie oferował nam ten kraj, bo w którymś momencie podwinęła się nam noga. W Polsce nie czekały na nas żadne szanse. Ba, powrót do niej oznaczałby w tym momencie definitywne zamknięcie złotej furtki, za którymi mieściła się Ameryka. I nawet bolesne zerwanie z facetem nie zmusiłoby jej do zerwania z tym krajem. Przez moment podejrzewałam ją jedynie o Kanadę, numer był bowiem zastrzeżony, jednak za bardzo wiedziałam jak dziewczyna uwielbia Stany, byłam pewna, że jest paradoksalnie gdzieś niedaleko. Miałam prawie rację. Julie poprosiła mnie jednak żebym nie zgadywała, bo bardzo potrzebowała w tamtym momencie anonimowości. Powiedziała też, że mimo iż ufa mi najbardziej na świecie, zna Axla i wie, że pewnie będzie próbował wyciągnąć ze mnie informacje i dla mojego świętego spokoju będzie lepiej jak ze zwyczajnej niewiedzy nie będę mogła mu jej podać. Tylko że żadnego świętego spokoju nie było. Przez pierwszy miesiąc był nie do wytrzymania. Miała rację. Jeśli tylko wiedziałabym gdzie jest, to prawdopodobnie obudzona o trzeciej w nocy przez jego wyzwiska i walenie w drzwi, wywrzeszczałabym jej adres w jego twarz. A tak to wrzeszczałam, żeby się zamknął, bo nic kurwa nie wiem. Zaczął mi wierzyć po trzech miesiącach, bo spędzał z nami dużo czasu czekając chyba aż ktoś do mnie zadzwoni lub ja wybiorę się na dłuższą wycieczkę, ale nic takiego nie miało miejsca. Z początku rozmawiałyśmy telefonicznie dwa razy w miesiącu. Zawsze w wyznaczonym dniu, zawsze z samego rana. Rozmowy te nie były długie. Jak mogły być jeśli nie chciała zdradzać mi szczegółów swojego życia? Omijanie szczegółów robiło się dla niej problematyczne, nie raz zatrzymywała się w połowie zdania, jakby miała powiedzieć o jedno kluczowe słowo za dużo. Słyszałam tylko dźwięk samochodów czy syren, więc uznałam, że mieszka w mieście. Nie próbowałam zgadywać w jakim. Musiało minąć dziesięć miesięcy, żeby Julie powiedziała mi przez telefon "Przyjeżdżaj. Cholernie tęsknię."
I tak oto jechałam spotkać się ze swoją przyjaciółką, w celu uduszenia i pogratulowania jej swojego planu. Ale tak naprawdę, jechałam ją z całej siły uścisnąć i zagrozić, żeby więcej nie robiła mi takich numerów.











~Z perspektywy Julie~

       

      Przez całe moje dotychczasowe życie miałam wrażenie, że ciągle za czymś gonię, czegoś mi brakuje i wciąż szukam swojego miejsca na świecie. Niejednokrotnie poddawałam się, starając się zignorować pewną pustkę w moim sercu i tłumaczyłam sobie, oszukując samą siebie, że idealne miejsce nie istnieje. Przez dłuższy czas żyłam w przekonaniu, również mylnym, że może nasze miejsce jest przy osobie, którą kochamy i wtedy reszta się nie liczy. Wreszcie czujemy się spełnieni. I kto wie, może dla wielu ludzi tak to właśnie działa, ale w moim przypadku się to zwyczajnie nie sprawdzało. Ciągle czułam, że coś mi umyka.
        Pierwsze kroki, które stawiałam w Los Angeles były magiczne, temu nie zaprzeczę. Pokochałam to miasto za jego wyjątkową atmosferę. Uwielbiałam je za piękne kalifornijskie plaże wokoło, za upalne dni i promienie słońca, za wyluzowanych ludzi na ulicach, za neony, które nocami nadawały temu miastu niezastąpiony klimat, za muzykę, która się tu rodziła i beztroskę, która wisiała w powietrzu nawet jeśli człowiek odczuwał smutek. Niewątpliwie Los Angeles zdobyło moje serce i czułam się tam jak w domu. Problem tkwił w tym, że ja od zawsze z domu lubiłam uciekać. Tęskniłam za czymś nieznanym, za czymś co nawet w pewnym stopniu mnie przerażało i intrygowało jednocześnie. Szukałam miejsca, które będzie zaskakiwać mnie na każdym kroku i pozwoli mi się w nim zgubić.
        Wrzesień roku 1988 był, nie chcę zabrzmieć cliché, ale tak, był dla mnie przełomowy. Samotna, zagubiona, ze złamanym sercem i nadszarpniętymi nerwami, przekroczyłam drzwi oddzielające lotnisko od ulicy. Ulicy miasta, które zmieniło moje życie diametralnie. Ani przez chwilę nie traktowałam go jak domu. Ale od pierwszego dnia zaczęłam traktować je jako moje idealne miejsce, w którym zwyczajnie chcę się zatracić. Uświadomiłam sobie, że od zawsze chciałam żyć z dala od domu, a nie szukać nowego.
          Trzymając w dłoni tylko jedną walizkę zrobiłam parę pewnych siebie kroków do przodu. Czy rzeczywiście byłam taka spokojna? Nie, nie. Byłam przerażona. Zagubiona. Zaskoczona. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że o to i jest - moje życie. Mój świat. Zaprzedałam duszę temu miastu. Ogromnej metropolii, która zdumiewała drapaczami chmur i całym swoim ogromem. Miastu ze stanowczo za dużą liczbą mieszkańców, która pozwalała tym samym czuć się anonimowo, ale też na swój sposób bezpiecznie. Miejscu, w którym możesz czuć się samotnie nie będąc samotnym. Co to znaczy? Nie wiem, nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, ale tak było. Mogłam pozwolić sobie na ucieczkę od ludzi, będąc nimi stale otaczana. Mogłam głęboko oddychać, będąc ściskana przez tłumy. Mogłam bujać w obłokach, choć te często zasłaniały budynki. Ktoś mógłby uznać, że w takich warunkach nie da się prowadzić spokojnego trybu życia, że nie można pozwolić sobie na powolny spacer środkiem ulicy. Ale ja nie lubiłam się wlec, szłam szybkim, pewnym siebie krokiem przed siebie, zastanawiając się czym to miasto zaskoczy mnie dzisiejszego dnia. I tak, zdumiewało mnie codziennie. Zdumiewało architekturą, zdumiewało ludźmi, zdumiewało atmosferą. Wrzesień roku 1988 był początkiem mojego nowego związku - zakochałam się bezgranicznie w Nowym Jorku.
       Niejednokrotnie słyszałam, często od prawie obcych mi ludzi, że nie mam żadnych sentymentów i brak mi uczuć. Ponoć lubiłam palić mosty i nawet nie było mi z tego powodu przykro. Podobne słowa usłyszałam nawet raz od Camille, podczas trasy z Aerosmith prawie rok temu. Byłam wtedy w naprawdę złym stanie, wiecznie pod wpływem heroiny, zachowując się tym samym wulgarnie i przede wszystkim samolubnie. To prawda, nic, poza narkotykami, nie miało dla mnie większego znaczenia. Przyjaźń? Nie potrzebowałam jej, tak przynajmniej myślałam. Miałam alergię na kazania przyjaciółki, jej współczucie, prośby i chęć pomocy, którą zwyczajnie gardziłam. Kazałam jej się ode mnie odwalić. Później dziękowałam jej, że tego nie zrobiła. Gdyby mnie olała, co w ogóle by mnie nie zdziwiło, byłabym zupełnie samotna. Okej, samotność nie była mi obca, poniekąd nawet ją lubiłam. Jednak w życiu chyba każdego są momenty, w których zwyczajnie musimy się komuś wygadać. Nie tylko z problemów, ale i głupich pierdół. Prawda była taka, że podczas moich początków w Nowym Jorku nie miałam do kogo otworzyć gęby, nie licząc ekspedientek w sklepie. Kiedy natomiast złapałam się na gadaniu do siebie, uznałam, że to czas na wykręcenie znanego mi numeru. Zadzwoniłam do Camille i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zaczęłam płakać jej w słuchawkę. Myśl, że rozmowy telefoniczne to jedyna forma komunikacji na jaką będę mogła sobie pozwolić przez dłuższy czas, złamała mnie. Już nie byłam taka bezuczuciowa. 
        Po dziesięciu miesiącach w Nowym Jorku, które uważałam za naprawdę dobrze wykorzystane, uznałam, że jestem gotowa. Już nie chciałam dłużej się ukrywać, nie przed nią. Jasne, poznałam ludzi, nie byłam już taka samotna. Chodziłam na randki, mimo że te nie inicjowały żadnych głębszych relacji, chadzałam na drobne imprezy, no i rozmawiałam z ludźmi w pracy. Nie była to jednak przyjaźń, której potrzebowałam. Wykręciłam więc numer ponownie i tym razem, bez zbędnego płaczu, kazałam jej przyjeżdżać. 
        Dzień jej, a raczej ich przyjazdu wypadał dzisiaj. W gruncie rzeczy byłam tak szczęśliwa i podekscytowana, że przez całą noc nie zmrużyłam oka. W pracy o mało nie zasypiałam na stojąco, ale na szczęście David był gotowy mnie wyręczać i to on rozmawiał z klientami. Okej, chyba czas na wprowadzenie do mojego życia zawodowego. Z dumą i zadowoleniem mogłam przyznać, że spełniłam swoje marzenie. Otworzyłam sklep muzyczny, z bogatą kolekcją winyli. Od progu ludzi witała muzyka puszczana ze staromodnego gramofonu, którą zresztą wedle życzenia mogli sami wybierać. Był nawet kącik z poduszkami, przy którym można była się zrelaksować i całkowicie oddać muzyce. Dzisiaj dla przykładu był on okupowany przez jakąś młodą parę, która leżąc przytulona do siebie zasłuchiwała się w dźwięki Led Zeppelin. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sama najchętniej bym sobie poleżała, ale musiałam trzymać jako taki fason. Podpierałam się więc na łokciu siedząc za kasą, a raczej dużym, drewnianym biurkiem i z nudów przewracałam strony Rolling Stone Magazine. Zatrzymałam się na artykule o Nirvanie i ich debiutanckiej płycie Bleach. 
   - Mówię ci Julie, będzie o nich głośno. - Usłyszałam nad sobą głos Davida. Chłopak miał dziewiętnaście lat i był chudym, wysokim fanem starego rocka. Zatrudniłam go kiedy mój sklepik zaczął przynosić wreszcie korzyści i pojawiało się w nim coraz więcej klientów. Zauważyłam, że bardzo cenili sobie rozmowy ze mną na temat muzyki, a że David posiadał ogromną wiedzę i chyba każdą wolną chwilę spędzał na czytaniu magazynów muzycznych i różnych biografii, postanowiłam dać mu szansę. 
   - Też mi się tak wydaje... Mają coś zupełnie nowego w swoim brzmieniu. 
  - Lata dziewięćdziesiąte należą do grunge'u - dodał. Mimo, że nadal tkwiliśmy w latach osiemdziesiątych, te rzeczywiście ustępowały powoli miejsca nowej dekadzie. I David idealnie do niej pasował. Proste włosy sięgające do ramion, flanelowe koszule i zdarte trampki, które były jego nieodłącznym elementem, nijak przypominały rockmanów w wytapirowanych włosach. Zresztą, ci odchodzili w zapomnienie. Rzadko kiedy widziałam facetów w lateksowych, obcisłych spodniach czy eyelinerze pod oczami. Tacy zaczęli być po prostu śmieszni. 
Z drobnego zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka, który wybrzmiewał gdy otwierały się drzwi. 
   - Zajmę się tym. - Puścił mi oczko. Podniosłam wzrok, żeby zobaczyć kto tym razem postanowił nas odwiedzić i o mało nie wywróciłam się, wstając gwałtownie z krzesełka. 
   - Julie! - Jej pisk spowodował, że nawet para z kącika przestała się migdalić. 
   - Camille! - Wrzasnęłam równie głośno i rzuciłam się w jej objęcia. 
   - Slash! - Tym razem krzyknął David. 
  - Nieznajomy! - Zawołał Hudson i parsknąwszy śmiechem poklepał młodego po plecach. 










~Z perspektywy Camille~
       

   - Okej, Julie mówiła, że przyjaźni się z Gunsami, ale myślałem, że wciska mi kit... - Odezwał się chłopak, który nie odrywał wzroku od Hudsona. 
   - Och, Julie miała bardzo duży wkład w zespół... Mówiłaś mu o jękach w Rocket Queen? - Zaśmiał się Slash, na co szturchnęłam go łokciem w bok. Julie spiorunowała go spojrzeniem, a młody otworzył szerzej buzię. 
   - To byłaś ty? - wydukał. 
  - Ta, stare dzieje. David, bądź tak dobry i zajmij się dzisiaj sklepem, przyjdę pod koniec, żeby go zamknąć. Muszę się zająć moimi gośćmi. - Wyszczerzyła się w naszą stronę i obejmując nas rękoma popchnęła w stronę wyjścia. Zatrzymałam ją na chwilę. 
   - Albo zostawmy tu Slasha i same gdzieś pójdźmy? - Zaproponowałam kiwając wymownie brwiami. Miałyśmy w końcu do nadrobienia cały rok, a obecność gitarzysty nie była nam do tego taka znowu niezbędna. Hudson oznajmił, że nie ma z tym najmniejszego problemu i chętnie porozgląda się po sklepie. 
   - Okej, ale wracamy po ciebie na kolację, Kudłaty - rzuciła blondynka i tarmosząc go po włosach odwróciła się z powrotem w moją stronę. - No to idziemy, piękna. 
        Pół godziny później siedziałyśmy w klimatycznym barze niedaleko Central Parku. Z racji, że dochodziła dopiero trzecia po południu, w środku nie było praktycznie nikogo i mogłyśmy bez skrępowania oddać się głośnym rozmowom. Facet popijający któryś z kolei kufel piwa w jednym z kątów chyba nie miał nic przeciwko. Praktycznie leżał już na stole. 
   - Opowiadaj o wszystkim, Ju. Masz nic nie pomijać! - Rozkazałam, na co ta uniosła kącik ust do góry. 
   - W takim wypadku chyba nie zabierzemy Slasha na kolację...
   - Chrzanić Slasha! Chcę wiedzieć WSZYSTKO. 
Julie upiła spory łyk piwa, westchnęła głośno i zaczęła swoją opowieść. O tym jak przerażona, ale i podekscytowana kupiła bilet do NYC. O tym jak po przylocie udała się pod adres Patti, znajomej z Troubadour, która to wyjechała za swoich chłopakiem właśnie tu. Julie zatrzymała się u niej na parę dni, żeby następnie odszukać adres Berry i to u niej pomieszkiwać przez następny miesiąc. Początkowo pracowała w jednym z barów, ale w końcu wkurwiona, że nie tak ma wyglądać jej nowy etap w życiu, postanowiła wziąć kredyt i kupić lokal w jednej z kamienic. Dzielnica może nie należała do najpiękniejszych, ale budynek rzeczywiście oddawał ciekawy klimat. Powiedziała, że kredyt zyskała dzięki pomocy Luke'a, faceta od modelingu, z którym współpracowała w LA. Mężczyzna na co dzień mieszkał w NYC i był bardzo zadowolony kiedy blondynka postanowiła wrócić do branży. Podpisanie kontraktu umożliwiło jej wzięcie kredytu i ta zaczęła swoją własną, małą działalność. Mówiła, że pomysł ten od dawna chodził jej po głowie i stwierdziła, że teraz albo nigdy. Na jej szczęście, sklep zaczął przynosić korzyści bardzo szybko i nie martwiła się o to, że będzie musiała go sprzedać. Kupiła też własne, niewielkie mieszkanie, tłumacząc, że nie chciała dłużej nadużywać uprzejmości Berry. Co do modelingu, na jej prośbę Luke angażował ją w lokalne zlecenia, dziewczyna nie chciała bowiem pojawiać się w popularnych magazynach, jeszcze nie teraz. Chciała prowadzić prywatne życie i nie wychylać się, z wiadomego powodu. Częściej od sesji zdjęciowych, pojawiała się zatem na wybiegach. Traktowała to jednak jako hobby, które przynosiło całkiem niezłe sumki. 
   - Tak czy inaczej, zgodziłam się wziąć za miesiąc udział w sesji do Vogue... - zaczęła niepewnie. 
   - I bardzo dobrze! To ogromna szansa, Ju! Tylko zdajesz sobie sprawę, że od razu przestaniesz być anonimowa? Ba, będziesz sławna! - Podjarałam się chyba bardziej, niż ona. Julie odgarnęła włosy za ucho i przybrała nieco rozmarzoną minę. 
   - Tak, wiem, ale... Chyba już jestem na to gotowa. Poza tym takie sesje pomogą szybko spłacić mi to co mam do spłacenia i będę mogła zainwestować w sklep. 
   - Myślisz, że będziesz miała czas, żeby go prowadzić? - Wyraziłam swoje wątpliwości. 
   - Oby. Włożyłam w to miejsce dużo serducha. A w modelkę bawię się dla przyjemności. I kasy, rzecz jasna. - Zaśmiała się. 
   - No i masz w sumie pomoc, jeśli o sklep chodzi... - Pokiwałam wymownie brwiami. Julie machnęła szybko ręką. - Ile on ma lat, co?
   - Dziewiętnaście. To jeszcze dzieciak, nawet nie myślę o nim w ten sposób - prychnęła. - Ale jest spoko, fajnie pogadać z kimś, kto jest młodszy, ma nieco inne spojrzenie na świat. Takie świeże, wiesz?
Skinęłam głową w geście zrozumienia. 
   - Wiem, wiem, sama cały czas przebywam z nastolatkiem. - Westchnęłam. Julie posłała mi rozbawione spojrzenie. 
   - No właśnie, może teraz ty mi coś opowiesz... Jak tam między wami? Jak dom? - Była wyraźnie zaciekawiona. 
   - Nieskromnie powiem, że jest piękny. I bardzo chcę cię po nim oprowadzić, kochana! Kiedy przylecisz w końcu do LA? 
   - Ej, ej, nie zmieniaj tematu. Przylecę na pewno, ale jeszcze daj mi trochę czasu...
  - Okej, trzymam za słowo. Jeśli o Slasha chodzi, jest naprawdę dobrze. Dzięki temu, że sporo czasu przebywamy sami, mam wrażenie, że nasz związek jeszcze bardziej się wzmocnił. 
   - Myślałam, że bardziej się nie da. 
Kopnęłam ją lekko pod stołem w nogę, na co ta rozbawiona uniosła ręce do góry. 
   - A jednak. Powiem ci, że... Nie chcę zapeszać, ale to chyba naprawdę to. Nie wyobrażam sobie być z kimś innym. I wiem, że zawsze uważałaś nasz związek za nudny i w ogóle, ale...
   - Nudny? - Przerwała mi. - Cam, ja zawsze byłam zazdrosna o to co masz ze Slashem. Wiesz, zawsze wydawało mi się z Axlem, że nasz związek jest taki inny niż wszystkich., że nie należymy do słodkich, typowych par. Myśleliśmy, że nasza relacja jest taka... - Zatrzymała się, prawdopodobnie szukając słowa. 
  - Intensywna? Namiętna? Zmysłowa? - Postanowiłam jej pomóc. - Nie raz wam tego zazdrościłam... - Uniosłam delikatnie kącik ust do góry. 
   - Dopóki nie zobaczyłaś jak się lejemy? Wyzywamy od najgorszych? Też sądziłam, że nasz związek był namiętny, ale teraz widzę, że był po prostu toksyczny i chory. Wy mimo kłótni i tych kryzysów kiedy Saul za dużo pił czy brał zawsze mieliście do siebie szacunek i troszczyliście się o ciebie. Jestem pewna, że nawet najebany, zrobiłby dla ciebie wszystko.
   - O, najebany szczególnie. Ostatnio, będąc po trzech butelkach Danielsa, powiedział, że mógłby wytatuować sobie moje imię na tyłku. I doprawdy nie wiem czy mam to uznać za komplement.  
Julie parsknęła śmiechem. 
   - Widzisz! Nie masz nudnego związku. Nawet nie jest normalny! Ale z pewnością zajebisty i wyjątkowy. - Podsumowała, co nie powiem, spodobało mi się. Poczułam przyjemne motylki w brzuchu, które ku mojemu zdziwieniu nadal pojawiały się na myśl o gitarzyście i naszym wspólnym życiu. Z Hudsonem wszystko było proste. Był moim najlepszym kumplem i kochankiem zarazem. A mieszkanie z nim w jednym domu przypominało zabawę dwójki dzieci, które mogły robić co im się żywnie podobało. 
   - Masz rację, jesteśmy awesome - stwierdziłam i wystawiłam zęby na wierzch. - A jeśli o facetach mowa, co nowego u ciebie, hm? - Tak, zżerała mnie ciekawość i liczyłam na pikantne szczegóły. 
   - Zawiodę cię, ale nawet nie mam nikogo na oku. Musiałam sobie od nich odpocząć i skupiłam się na sobie. Powiedz mi teraz szybko co u reszty chłopaków! - Klasnęła w ręce i wbiła we mnie wyczekujący wzrok. Miałam naturalnie ochotę zacząć od Axla, ale zanim zdążyłam się odezwać, ta zapytała o Popcorna. Później o Duffa. Następnie o Izziego. A potem spuściła głowę w dół i zaczęła popijać piwo. 
   - Axl jest wolny. - Zagadałam mimo to. Blondynka podniosła na mnie wzrok z powrotem. - Jasne, nie będę ściemniać, że nie pieprzy wszystkiego co się rusza i ma cycki, ale z nikim się nie związał. No i na początku, po twoim wyjeździe, tak jak ci mówiłam przez telefon, mówił i myślał tylko o tobie. I wybacz, ale miałam ochotę zatkać mu buzię. Szczególnie w nocy gdy stał pod naszymi drzwiami. Och, szykuj się na niezłe ballady na nowych płytach. Patience już pewnie słyszałaś, teledysk kręcili w walentynki, swoją drogą. Musisz przyznać, że Rose wygląda w nim naprawdę dooobrze... Wybacz, znowu dostałam słowotoku. - Posłałam jej przepraszający uśmiech. 
   - Racja, wygląda w nim dobrze - mruknęła cicho. - Popłakałam się kiedy pierwszy raz usłyszałam ten kawałek. Ale nie mów mu tego. Nikomu nie mów. - Zagroziła mi palcem. 
   - Nawet nie wiem czy mogę komukolwiek powiedzieć, że się z tobą widziałam. - Spojrzałam na nią badawczo. - Za dwa miesiące przylatujemy wszyscy do Nowego Jorku na imprezę organizowaną przez Geffen Records, jeden z producentów ma urodziny. Będzie sporo znanych ludzi. Może spotkamy się... Wszyscy razem? 
Z niepewnością czekałam na jej reakcję. Miałam wrażenie, że blondynka delikatnie pobladła. 
   - Zobaczymy? - wymamrotała w końcu. Przytaknęłam krótko głową z uśmiechem. Nie miałam zamiaru na nią naciskać. Cieszyłam się, że tak dobrze sobie radzi i jej się powodzi. I wiedziałam, że jej radykalna decyzja o zniknięciu z naszego życia pomogła jej w tym. Wychodziłam jednak z założenia, że jest już na tyle silna i niezależna, że może wreszcie w pewnym sensie wrócić do naszego życia. Choćby w ramach spotkań kiedy to Gunsi byli akurat w NYC. W każdym razie była to jej decyzja i nawet nie chciałam wywierać na niej żadnej presji. Dla mnie najważniejszym było to, że jest szczęśliwa. 
        Około godziny dziewiętnastej wróciłyśmy do sklepu Julie, przed którym gromadziło się sporo ludzi. Zdziwione przepchnęłyśmy się do środka i zobaczyłyśmy powód całego zamieszania. Mianowicie, mojego faceta rozdającego autografy. Saul na mój widok odetchnął z ulgą, a Julie przeprosiła wszystkich i zamknęła sklep. Odczekawszy godzinę, aż ludzie przestaną pod nim ślęczeć poszliśmy wspólnie na wspomnianą już kolację. Na noc zatrzymaliśmy się u Julie, a z samego rana ruszyliśmy z powrotem w drogę, zahaczając jeszcze o Manhattan Beach. Chcieliśmy zrelaksować się na plaży zanim z powrotem ruszymy w ponad czterdziestogodzinną drogę... Powodem, dla którego nie przylecieliśmy tu samolotem była chęć zrealizowania jednego z naszych planów, jakim był road trip po Stanach. Odwiedzenie przyjaciółki stanowiło do tego idealną okazję. 
   - Musimy to kiedyś powtórzyć... - mruknęłam z uśmiechem leżąc na jego torsie. W jednej dłoni trzymałam papierosa, a w drugiej niewielki aparat, który naturalnie musiałam wziąć ze sobą w drogę, bo jakby inaczej. 


   - Jestem zdecydowanie za - odparł wplatając swoje palce w moje włosy i głaszcząc mnie przy tym delikatnie. - Nie jest ci przypadkiem za gorąco? 
  - Jest. - Westchnęłam i wprawiając go w lekkie osłupienie szybko pozbyłam się całej góry. Sięgnęłam jedynie po jego białą koszulkę, żeby zakryć wiadomo co i położyłam się na plecach. Slash bez pytania sięgnął po mój aparat i zrobił mi zdjęcie. 


   - Ty też powinnaś być modelką, bez dwóch zdań.
   - Ta? - Rzuciłam na odczepne i zaciągnęłam się szlugiem. - Wolę fotografię. - To powiedziawszy, wzięłam od niego aparat i skierowałam go na niego. 
   - Ty też powinieneś być modelem, bez dwóch zdań - oznajmiłam patrząc z zadowoleniem na zdjęcie, które zrobiłam. 
   - Niezłe z nas dupy, co? 
   - Jesteśmy awesome... - Westchnęłam teatralnie i uśmiechnęłam się pod nosem. 





~*~

Hej, kochani. Jednak nie był to ostatni rozdział, tak jak pisałam w poprzedniej notce, a przedostatni. Najwyraźniej nie potrafię rozstać się z tym blogiem i przeciągam ile się da. Anyway, zakończenie jest już prawie napisane, więc myślę, że jeszcze w tym miesiącu pojawi się na blogu :) 

Stay tuned!  


2 komentarze:

  1. Wow.
    To było pierwsze co przyszło mi na myśl po przeczytaniu rozdziału. Po prostu wow.
    Kiedy w poprzednim rozdziale Julie udała się na lotnisko kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać. A tu proszę, jakie fajne rozwiązanie. :D
    No to zaczynamy. Camille i Slash. Jak ja się cieszę, że im się powodzi. Minęło już kilka lat, a ich związek dalej jest taki pełen pasji, jakby to był dopiero początek. Jasne, były między nimi spięcia, kłótnie, oszustwa, ale w każdej relacji może się to zdarzyć, a uważam, że ich związek jest zdrowy. Szanują się, kochają się, są też przyjaciółmi. I to jest super. Najbardziej w tym rozdziale zaskoczyła mnie (w pozytywnym sensie ofc) Julie. Super, że stanęła na nogi i spełnia marzenia. Dziewczyna na to zasługuje. Jak zobaczyłam, że gdzieś wyjechała i nikt nie wie gdzie jest to miałam takie "wait, what. Gdzie ona jest, o co tutaj chodzi, mayday, halo halo". Ale fajnie rozwinęłaś jej wątek. Bardzo fajnie. Idąc dalej: Izzy przechodzi na nowy etap introwertyzmu i odcina się od zespołu. No cóż. On taki już jest po prostu. Axl posuwający wszystko wokół. No cóż. On też taki już jest po prostu. I to zgrywanie twardziela, wohohoho. Chociaż raczej to on uważa, że sprawia wrażenie twardziela, a tak naprawdę zachowuje się jak napalony nastolatek (yep, Camille to świetnie ujęła). Adler mnie niepokoi. Ale na to się wiele nie poradzi.
    Podsumowując - przezajebisty rozdział! Czekam z niecierpliwością na kolejny i to ostatni, omg.
    Geez, chciałam ten komentarz napisać jakoś lepiej, ale ciężko mi było ubrać w słowa wszystkie moje przemyślenia na temat tego rozdziału. No jest świetny po prostu i było tutaj dużo elementów zaskoczenia.
    Peace out!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za taki super komentarz, I'm smiling right now!

      Usuń