poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wake up... time to die! [50]








~Z perspektywy Slasha~



     Jedną z rzeczy, która w pewien sposób przeszkadzała mi w trasie było ciągłe zmienianie hoteli. Nie żebym przywiązywał się do pokoju, który służył właściwie jedynie do spania i ruchania, nie porównywałem wygody materacy w łóżkach i nie zastanawiałem się nad tym czy łazienka jest odpowiednio duża. Od tego była moja dziewczyna. Co mnie denerwowało za każdym razem w tym samym stopniu to fakt, że trzeba było się rozpakowywać i pakować na nowo. Zbierać porozrzucane ciuchy z podłogi, żeby dwadzieścia cztery godziny później rozrzucać je w innym miejscu. Zaręczam, dla osoby, która od zawsze żyła w bałaganie było to naprawdę upierdliwe. 
   - Jeszcze niespakowany? 
Pokiwałem przecząco głową rozprostowując się na łóżku. Szatynka zamiast przewrócić oczami i zacząć mnie poganiać położyła się obok mnie. 
   - Nie chce mi się. 
   - Mi też! - Ucieszyłem się jej słowami i oparłem głowę o jej cudowne piersi. 
   - Alan nas zjebie. - Westchnęła głaszcząc mnie po włosach.
  - Alan może mi possać - mruknąłem i wtuliłem się w nią jeszcze mocniej. 
   - Wolałabym nie... - 
Podniosłem na nią rozbawiony wzrok, żeby zobaczyć jej zadziorny uśmieszek. Uznałem ten znak za zaproszenie do jej rozporka. W tym samym momencie, zupełnie jakby na zamówienie, z pokoju obok rozbrzmiały dźwięki gitary elektronicznej. Izzy, nie będąc tego świadomy, tworzył nam właśnie fajną atmosferę grając Baby Drives Me Crazy, kawałek Thin Lizzy. 
   - We're a little bit crazy... Aren't we baby? - Zanuciłem wędrując swoimi dłońmi pod jej bluzkę. Nim się zorientowałem dziewczyna siedziała na mnie okrakiem, bez zbędnej bluzki i zabierała się za moją. O rany, jak ja ją uwielbiałem. Seksowna, pewna siebie, z dobrym gustem, seksowna, napalona i... seksowna. 
   - Ściągaj to. - Kiwnęła głową na moją koszulkę, więc czym prędzej wykonałem jej rozkaz. I na tym nasza zabawa się skończyła, bo do pokoju wpadł... Alan. 
   - Jeszcze niespakowani? Ja pierdolę, zbierajcie się, nie ma teraz na to czasu! - Skrzywiony wbił w nas natarczywe spojrzenie. Camille, widocznie zdenerwowana, zeszła ze mnie i założyła szybko swoją bluzkę z powrotem. 
   - Będziesz tak nad nami stał? - Zapytałem z podirytowaniem, również wkładając na siebie koszulkę. Facet bowiem nie ruszał się z miejsca. 
  - Tak, bo wam nie ufam. Wyjdę stąd, a wy znowu się na siebie rzucicie. 
  - Nie mogłeś zacząć od innych pokoi? Jakbyś przyszedł tu za dziesięć minut byłoby po wszystkim i każdy byłby zadowolony, nie mała? - Puściłem oczko do Camille, ale że ta nigdy nie czuła się komfortowo rozmawiając o tych sprawach przy innych uderzyła mnie tylko poduszką w głowę i zaczęła zbierać nasze rzeczy z podłogi. Alan odczekawszy chwilę zagroził nam tylko palcem, że zaraz wróci i mamy być gotowi, po czym opuścił nasz pokój. Pokazałem mu na odchodne środkowy palec i zamiast wstać utkwiłem swój wzrok na tyłku dziewczyny, która akurat schylała się nad swoją walizką. 
   - Wracaj tu... - Zamruczałem pociągnąwszy ją za nogę tak, żeby z powrotem wylądowała na łóżku. 
   - Nie słyszałeś go? Zaraz wróci i... - Przerwałem jej krótkim pocałunkiem w usta, po czym podbiegłem do drzwi i zamknąłem je na klucz. 
   - I nic nie zrobi. - Dodałem z zadowoleniem. - Izzy, graj! - krzyknąłem jeszcze do ściany i chwilę później rozbrzmiały dźwięki All Right Now zespołu Free. - Widzisz? Jebane mariachi. - Zaśmiałem się i stwierdziłem, że po wszystkim Stradlinowi należy się napiwek. Tanecznym krokiem, który wprawił Camille w śmiech, podszedłem do łóżka i zacząłem grę na nowo. 
   - Dziesięć minut, huh? - Uniosła kącik ust do góry. 
   - Dla ciebie piętnaście. - Wyszczerzyłem się  i zabrałem do dzieła. 









~Z perspektywy Axla~


      - Pakuj się, zaraz wyjeżdżamy. - Rzuciłem do blondynki, która z wzrokiem przyklejonym do telewizora leżała w łóżku. Jej jasne włosy wychodzące spod zabandażowanego czoła tylko podkreślały jej bladą twarz, a zapadnięte policzki nadawały jej wygląd poważnie chorej. Dziewczyna posłała mi przelotne spojrzenie, ale widać nie zamierzała się ruszyć. - Co kurwa, zostajesz? A może ja mam cię spakować? - Nie lubiłem gdy się mnie ignorowano. 
   - Jest jeszcze wcześnie... - wymamrotała znudzona. Zapewne pulsujący ból głowy uniemożliwiał jej podnoszenie głosu. 
   - Spójrz na ten syf kurwa, zacznij teraz - odezwałem się ponownie, rozglądając po pokoju. Wszędzie walały się jej ciuchy, puste butelki, a w dodatku pieprzone puste woreczki czy strzykawka. Czułem się jak zasrana opiekunka, tylko zamiast bachora miałem zajmować się ćpunką. A że ta rola ani trochę do mnie nie pasowała, to nie zamierzałem się z nią cackać. 
Na moje słowa Julie podniosła się gwałtownie i chwyciwszy za swoją walizkę rzuciła ją z impetem na łóżko. Następnie zaczęła zbierać z podłogi swoje szmatki i nawet ich nie składając wrzucała je do niej, manifestując przy tym swoje zdenerwowanie.
   - To nie moje... - powiedziała przez zaciśniętą szczękę złapawszy za koronkowe majtki i trzymając je opuszkami palców posłała mi mordercze spojrzenie. 
   - Moje kurwa też nie - prychnąłem niewzruszony, a po chwili ściągałem je ze swojej twarzy. 
   - Nie wierzę, że masz czelność dymać je w naszym pokoju. - Odgarnęła swoje włosy z twarzy i zatrzymując dłonie na głowie, pokręciła nią, gorzko się przy tym uśmiechając. 
   - Dlatego w Pensylwanii będziemy mieć osobne pokoje. 
Jako że włączył mi się tryb chama, nie miałem wyrzutów sumienia. Z szyderczym uśmiechem obserwowałem jak jej podbródek zaczyna drgać, a oczy zaczynają błyszczeć. 
   - Jesteś... sku-skurwielem... - wydukała ledwo powstrzymując się od płaczu. 
   - Cze-czemu? - Sparodiowałem ją. - Bo mam potrzeby jak normalny facet? 
 - Normalny facet dymałby swoją dziewczynę, a nie tanie kurwy... - odparła ściszonym głosem. Zmierzyłem ją bezceremonialnie wzrokiem. 
   - Ciebie mam dymać? - Parsknąłem. - Widziałaś się ostatnio w lustrze? 
Blondynka otworzyła buzię, żeby coś powiedzieć, ale widocznie nie miała co, bo szybko zamknęła ją z powrotem. 
   - Te twoje odstające kości, posiniaczone ręce i wory pod oczami są przecież tak ponętne, że aż dziwię się, że mi kurwa nie staje. - Ciągnąłem dalej z wyraźną kpiną w głosie. - Poza tym przez większość czasu nie wiesz co się wokół ciebie dzieje, więc jak już mam się decydować na seks z nieprzytomną laską, to chyba wolę wybrać dmuchaną lalę. Na jedno wychodzi, obie sztywne w łóżku, a  przynajmniej ona nie będzie mi potem jęczeć, że ją wykorzystałem. 
Dziewczyna zagryzając mocno wargę kiwała z niedowierzaniem głową. 
   - Nie pociągasz mnie już, rozumiesz? - Wbiłem ostatnią szpilkę, bo zaraz po tych słowach Julie wybuchnęła szlochem i osunęła się po podłodze na ziemię. 
   - Jesteś... 
   - Skurwielem, tak, już to słyszałem. - Pomogłem jej dokończyć zdanie. - Co zrobić? - Wzruszyłem ramionami. Jej płacz stawał się coraz głośniejszy, a odgłos spazmatycznego łapania powietrza zaczął mnie powoli drażnić. Uznałem, że może byłem dla niej za ostry, więc postanowiłem ją pocieszyć:
   - Dobra, już tak nie rycz. Chcesz to się z tobą prześpię. Dawno chyba się tobą nikt nie zajmował, co? Bo ja na pewno nie. Chyba że dajesz Stradlinowi za te proszki, hm? Raczej mu nie płacisz, bo skąd masz mieć kasę? - Och, dobry jestem w tym podnoszeniu na duchu.
   - Nienawidzę cię! - jęknęła, podnosząc się do góry. Podeszła do mnie szybkim krokiem i zaczęła popychać do tyłu. - Nie-na-wi-dzę! 
Kiedy moje plecy spotkały się z parapetem, odepchnąłem ją od siebie i kazałem jej spierdalać. 
Nie obchodziło mnie, że była słaba po wczorajszej akcji. Rzucała się na mnie z pięściami, więc nie miałem zamiaru być potulnym. 
Zwłaszcza dla kogoś, kto celuje w ciebie pieprzoną flaszką!
   - Pojebało cię?! - wydarłem się, wcześniej robiąc szybki unik. Butelka rozbiła się o ścianę za mną. 
 - Pojebało, żebyś wiedział! - odkrzyknęła i rozejrzawszy się obłąkanym wzrokiem po podłodze zatrzymała go na...
   - Nawet o tym nie myśl... - Doskoczyliśmy w tym samym czasie do kolejnej pustej butelki, która leżała pod łóżkiem. Jako że chwyciliśmy za nią jednocześnie, zaczęliśmy się szarpać. Chciałem wyrwać ją z jej ręki i w przeciwieństwie do niej wywalić za okno. Sądzę, że ona planowała rozbić ją najprawdopodobniej na mnie. 
   - Uspokój się kurwa, rozumiesz?! - Syczałem. Tak, wiem, to raczej zwykle mnie w takich sytuacjach trzeba było uspokajać, ale na razie myślałem jeszcze całkiem trzeźwo. Zaczynałem się jednak powoli bać. Siebie. Czułem, że z minuty na minutę robię się coś bardziej wściekły, ciśnienie stopniowo mi się podnosi, oddech przyspiesza, a moje myśli podążają w bardzo złym kierunku. - Mówię serio, uspokój się... - Powtórzyłem i ściskając jedną dłonią szyjkę butelki, drugą chwyciłem dziewczynę za włosy i z całej siły ją za nie pociągnąłem. Julie łapiąc się za nie, puściła flaszkę, więc korzystając z okazji podbiegłem do okna. Kiedy je otwierałem, poczułem nagle cholerny ból w łydce. Idiotka kopnęła mnie w nią z całej siły i doprawiła to kopniakiem w drugą. Odwróciłem się błyskawicznie w jej stronę i złapawszy za jej rękę, zacząłem ją mocno wykręcać do tyłu. Blondynka wrzasnęła głośno i zaczęła skomleć, żebym ją puścił. 
   - A uspokoisz się? 
 - Tak, ale puść mnie! - stękała, siadając praktycznie na kolanach, żeby zniwelować ból. 
   - Obiecujesz?
   - Tak! 
No to puściłem. Nie spodziewałem się bowiem, że będzie miała jeszcze siłę, żeby wyrwać mi z ręki butelkę i... rozwalić ją na mojej głowie. 
      Chwilowe otępienie uniemożliwiło mi jakikolwiek ruch. Zrobiło mi się nieco ciemno przed oczami i poczułem jak po czole spływa mi strużka krwi. Stałem więc w miejscu i trzymając się dłonią za czoło spoglądałem na dziewczynę i jej spanikowaną minę. 
   - Kurwa, Axl, ja... Ja... - dukała, trzęsąc się przy tym. Było mi słabo. Chciałem usiąść. Albo się położyć. I zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że Julie na własną prośbę doprowadziła mnie do ostateczności. Wbiła kij w pieprzone mrowisko. 
Chciałem ją zatłuc.










~Z perspektywy Duffa~


      Alan Niven. Człowiek o anielskiej cierpliwości, to na pewno. Twardo stąpający po ziemi, to też. Radził sobie z nami jak tylko potrafił. I robił to całkiem nieźle. Ale nie ukrywam, czasami zwyczajnie mnie wkurwiał.
   - Ta laska obsmarowała cię w gazecie! Niedługo wszyscy będą mówić, że jesteś alkoholikiem, który się nie kontroluje. Taki chcesz mieć image, naprawdę? - Prawił jak ojciec synowi. Wytrzeszczyłem na niego oczy, bo jego przemowa brzmiała jak... żart. 
   - Jesteś managerem pieprzonego zespołu rockowego a nie New Kids On The Block. Myślisz, że przejmuję się czy ktoś myśli o mnie jak o alkoholiku? Wali mnie to. No, może poza zdaniem mojej matki, ale dla niej tajemnicą to raczej też nie jest. - Wzruszyłem ramionami i zaciągnąłem się fajką. Rzecz jasna zasady hotelu mówiły o wyraźnym zakazie palenia na korytarzu, ale surprise surprise, to też mnie waliło. - Robisz problem z niczego. 
   - Czyli naprawdę nie widzisz w tym nic złego? - Postanowił się upewnić. 
Pokiwałam głową w prawo i lewo. - Świetnie. To rób tak dalej. Niedługo w każdym mieście będziesz miał narzeczoną. - Poklepał mnie z ironią po ramieniu i machnąwszy ze zrezygnowaniem ręką poszedł w swoją stronę. Odwrócił się jednak gwałtownie z powrotem, kiedy usłyszeliśmy krzyk, dochodzący z drugiego końca korytarza. Wymieniliśmy się zdezorientowanym spojrzeniem. 
   - Julie - rzuciłem nagle, gdy dotarło do mnie, że to jej głos i szybkim krokiem ruszyłem w stronę jej pokoju. Niven, przeklinając pod nosem na dziewczynę, zaczął iść za mną, a w międzyczasie drzwi od pokojów Slasha, Cam, Izziego i Stevena zaczęły się po kolei otwierać i wszyscy z zaskoczonymi minami wychodzili na korytarz. 
   - Co się dzieje? - Zapytał Popcorn, ale że każde z nas wiedziało tyle co on - czyli nic, chłopak nie otrzymał odpowiedzi. Wyprzedziwszy ich doskoczyłem do odpowiednich drzwi i nacisnąłem na klamkę. Zamknięte. 
   - Otwórzcie! - krzyknąłem zdenerwowany, tym bardziej że do odgłosów płaczu i wrzasków doszedł jeszcze dźwięk tłuczonego szkła. - Otwierać kurwa!
Cam doskoczyła do mnie i zaczęła walić pięścią w drzwi. 
   - Zajebiście kurwa, zajebiście... - Powtarzał w kółko Niven, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Kiwnąłem głową na chłopaków i zadecydowałem, że wyważymy drzwi. Alan widząc nasze zamiary zaczął nas opierdalać i grozić, że zapłacimy za straty ze swojej kieszeni. Po naszym drugim naparciu na drzwi, zmienił ton głosu i zaproponował że pójdzie do obsługi i poprosi o zapasowy klucz. 
   - Ta, a zanim przyjdziesz to będzie za późno - warknąłem, choć moje słowa same wydały mi się niepokojące. Za późno na co? Tak czy inaczej spróbowaliśmy naszych sił po raz trzeci i wraz z drzwiami wlecieliśmy do środka pokoju, żeby po błyskawicznym podniesieniu się z pokrytej kawałkami szkła podłogi ujrzeć aż zanadto...









~Z perspektywy Stevena~


      Trasa koncertowa. Rany, nawet nie wiecie ile wyobrażeń na jej temat miałem jeszcze kilka lat wstecz. Była moim spełnieniem marzeń,  pragnieniem wcielonym w rzeczywistość. Nawet w najśmielszych snach nie sądziłem jednak, że będę kiedykolwiek podróżował z Aerosmith i dawał przed nimi koncerty. Ich obecność onieśmielała mnie z początku do tego stopnia, że nie miałem odwagi podejść do nich na trzeźwo. Zorientowawszy się, że są czyści i nie piją, zestresowałem się jeszcze bardziej i zamiast ograniczyć alkohol, dołożyłem do tego jeszcze dragi. Ta, wstyd mógł być jednym z kilku powodów, dla których sięgnąłem po coś mocniejszego. Inne? Trudno powiedzieć. Może znudzenie się tym, co już znałem, może ciekawość, może fakt, że moi przyjaciele brali, a ja chciałem przeżywać to, co oni. Może brak strachu i pewność, że się nie uzależnię. Może chęć jeszcze większego czerpnia z tej trasy, bo przecież kurwa, jestem teraz pieprzoną gwiazdą rocka. Och, no i może przypływ gotówki. Całkiem przeciętne powody, nic nadzwyczajnego. Nie zmagałem się z żadnymi problemami, nie musiałem szukać pocieszenia, bo wszystko było w jak najlepszym porządku. Do czasu. 
     Po wciągnięciu się w heroinę problemy zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Pierwsze, atmosfera w zespole. Coś się popsuło, było nerwowo. Axl trzeźwy, Duff i Slash napruci, ja z Izzym naćpani. Powiedzmy, że dialog między nami bywał utrudniony. Dalej, moja gra. Podczas koncertów chciałem dawać z siebie sto procent i po narkotykach wydawało mi się, że będę w stanie dać nawet milion, ale mijało się to z prawdą. Czasami gubiłem rytm i miałem kłopot, żeby się skupić, za co przeklinałem na siebie pod nosem. Ale brałem dalej. Kolejny problem, och, całkiem logiczny, a jednak nie dawał mi spokoju. Byłem uzależniony, tyle że nie miałem ani siły, ani ochoty cokolwiek z tym faktem zrobić. Domyślałem się, że to gówno ma nade mną kontrolę i nie było mi to na rękę. Ale zrobienie sobie odwyku też nie. Przestanę kiedy indziej - myślałem i odkładałem problem na bok. Zresztą, jaki problem?
      Julie dołączyła do naszego małego klubu niedługo po jej zjawieniu się na trasie. Siedzieliśmy któregoś wieczoru po koncercie w naszej garderobie, każdy trzymał w dłoni butelkę jakiegoś trunku, zadowolony i podekscytowany z powodu wcześniej odwalonego dobrego występu i ktoś rzucił, że należy nam się małe co nieco. Izzy wyciągnął woreczek z białym proszkiem i zaczął dzielić porcje pomiędzy siebie, Duffa a mnie. Chłopaki nie mieli już wtedy jakichś moralnych sprzeciwów, żeby mi też dawać działkę. Polubiłem mocniejszy towar i nie zamierzałem odmawiać sobie tej przyjemności. Pamiętam, że tamtego wieczoru woreczek koniec końców został podzielony na cztery części. Julie rzuciła jakoś tak beznamiętnie, że w sumie dawno nie dawała w żyłę i może by się do nas dołączyła. Jej ton głosu był na tyle zwyczajny, że żadne z nas nie zastanawiało się nad tym, czy biorąc pod uwagę jej dawne nawyki nie będzie to zły pomysł. Po prostu się z nią podzieliliśmy. Nie jestem w stanie określić czy Rose był przy tym. Na pewno nie było Camille. Ona i Slash szybko zmyli się do hotelu. Hudson obiecał jej wtedy, że nie będzie się już tak upijać, a jak wiadomo - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Hm, jak tak teraz myślę, blondynka chyba siedziała wtedy na kolanach Rudego, więc jednak wokalista towarzyszył nam tego wieczoru. Chyba nawet się wtedy spił. Pamiętam, bo gdy całą czwórką przestaliśmy ogarniać do końca rzeczywistość, on opuścił backstage. Od tamtej pory, Julie stała się naszym kompanem i z początku biorąc z nami co drugi dzień, koniec końców waliła herę codziennie. Nie miałem czasu, żeby zacząć się o nią martwić, bo byłem za bardzo zaaferowany myślą o kolejnej działce. Czasami, siedząc tak koło siebie na brudnej podłodze, ramię w ramię, żaliła mi się, że kłóci się a to z Axlem, a to z Cam i że są na nią wkurwieni za to, że bierze, ale ja chyba odpowiedziałem jej wtedy, że ja na nią wkurwiony nie jestem i obdarzywszy ją szerokim uśmiechem podałem napełnioną strzykawkę. Tak po prostu, jednym małym gestem, odgoniłem od niej wszystkie czarne chmury. Tak mi się oczywiście wtedy wydawało.
      Teraz, widząc ją skuloną na podłodze, z twarzą wykrzywioną w bólu i przeciętą wargą, dotarło do mnie, że ani trochę jej wtedy nie pomogłem. Przeciwnie, może nawet przyczyniłem się w jakimś stopniu do tej chorej sytuacji. W tamtym momencie, stojąc tak w progu ich pokoju, ogarnięty ze wszystkich stron krzykami, miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, albo chociaż przybrał zwolnione tempo. Obserwowałem jak kowbojek Axla porusza się w tą i z powrotem, niczym wahadło, i zamiast coś zrobić, ja stałem w miejscu. Nie docierało do mnie, że to co widzę jest prawdą. Myślałem, że to jakiś porąbany obrazek w mojej głowie, przywidzenie, bo przecież po heroinie miewałem nie jedno. Dopiero odepchnięty na bok przez McKagana i Camille, którzy doskoczyli do dwójki, na moment oprzytomniałem. Wytrzeszczyłem oczy zdając sobie sprawę, że to nie omamy, że Rose rzeczywiście skopał jak psa swoją dziewczynę, że wokół leży pełno szkła i że moi przyjaciele, jedna z najbardziej namiętnych par jakie znałem, pobili się do tego stopnia, że obydwoje byli upaprani krwią. To było... tak niewytłumaczalne i abstrakcyjne, że nadal zastanawiałem się czy nie jestem przypadkiem na haju. Tylko takim niekoniecznie fajnym. Chujowym. 
   - Alan, zadzwoń po karetkę. - Usłyszałem głos Camille, więc przeniosłem wzrok na dziewczynę. Klęczała teraz przy ledwo żywej Julie, która zgięta w pół trzymała się za żebra. Spojrzawszy wyżej, zobaczyłem jak Slash i Duff trzymają z obu stron tego pieprzonego maniaka i dociskają go do ściany. Przez sekundę złapałem z nim kontakt wzrokowy i aż przeszedł mnie dreszcz. Owładnęła go jakaś cholerna obsesja, był nieludzko rozwścieczony. 
   - Sprowokowała mnie! Rozwaliła mi na głowie jebaną butelkę! - wydarł się, próbując się wyrwać chłopakom. Niedługo potem jechaliśmy z nim do szpitala, innego niż ten, do którego pojechała Julie. Baliśmy się... Wróć, Niven bał się skandalu. Miałem jednak głębokie wątpliwości co do tego, że nie wyjdzie on na jaw. Przecież dziewczyna musiała podać lekarzowi powód swojego stanu. Przecież dziennikarze, których swego czasu zrobiło się przy nas pełno, nie byli ślepi. No i co najważniejsze, Julie nie należała do tych, co siedzą cicho. 
Przejebane - pomyślałem.  







~*~

Okej, wróciłam po roku, ale szczerze powiedziawszy nie sądziłam, że w ogóle się tu jeszcze pojawię. Koronawirus zrobił swoje, moi mili. Jestem tak znudzona siedzeniem w domu, że wzięłam się z powrotem za bloga. I... *werble* mam już prawie napisane zakończenie. Tak, tak, czas domknąć to opowiadanie, bo czuję, że to ostatnia szansa żebym się za to wzięła. 
Nie wiem czy ktoś jeszcze tu wpada, podejrzewam, że niewiele osób, ale może kogoś jeszcze zaskoczę swoją aktywnością na tym blogu.
Anyway... 

Stay safe, stay home & leave a comment. 

Buzi!



3 komentarze:

  1. Wow, cud się stał w coronaferie! Żarcik taki. Zrobiłam sobie nawet przerwę od Simsów, żeby zobaczyć co tutaj stworzyłaś (proszę to docenić!) i wow.. Niby minął rok (czy tam prawie rok, whateva), a Ty dalej trzymasz poziom. Nie wiem czy to kwestia superanckiego stylu pisania czy to talent czy jeszcze coś innego. Rozdział bardzo mi się spodobał. Sytuacja między Axlem a Julie.. oesu. Ok, Julie uderzyła go butelką w głowę, ale to on zaczął tą chorą wojnę, to on zaczął jej mówić mega chamskie i prostackie teksty. Zachował się jak zwykły skurwiel i ja jestem (i zawsze byłam) po stronie Julie (#teamJulie 4eva). Axl to buc. Często mnie denerwował, ale dzisiaj to przegiął pałkę. Mam nadzieję, że się doigra. Dobrze, że u Slasha i Camille wszystko w porządku, im kibicuję, bo co do Axla i Julie.. hmm.. nie jestem taka pewna. Jestem bardzo ciekawa jak potoczy się wątek Duffa, czy jakoś wybrnie z tej sytuacji (swoją drogą, ten tekst "ale surprise surprise, to też mnie waliło" XDD <3 iconic). Bardzo podoba mi się też perspektywa Adlera. To, że ma jakieś przemyślenia apropo zażywania narkotyków, dlaczego zaczął je brać i widzi, że wiele spraw zaczyna się sypać. Jednym słowem - perspektywa Stevena była taka refleksyjna. I fajnie, że zawarłaś tam wytłumaczenie dlaczego i kiedy Julie zaczęła znowu ćpać. Podsumowując - super rozdział i fajnie, że wróciłaś. Czekam na ciąg dalszy, ale spokojnie. Pisz i wrzucaj kiedy chcesz. Czas tak zap,ierdala, że dużej różnicy mi to nie robi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak *-*
    Czułam, że kiedyś wrócisz!
    No to się porobiło u Julie i Axla. Ale kiedy u nich było spokojnie? Musi się coś dziać.
    Dobrze, że przynajmniej Cami i Slash się trzymają.
    Nie mogę sie doczekać następnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam że wrócisz! Geeeez tak na to czekałam! Kuźwa laska, zafundowałaś nam taki plot twist z Axl’em i Julie że po trzecim przeczytaniu tego rozdziału nadal jestem w szoku XD Jestem ciekawa jak to będzie dalej i pisz, pisz!! Czekam cierpliwie na następny, buziak!

    OdpowiedzUsuń