czwartek, 3 sierpnia 2017

Wake up... time to die! [45]







~Z perspektywy Axla~

      
      Dzisiejszego dnia nic nie było takie, jakie powinno według mnie być. Albo co tu będę pierdolić, od dłuższego czasu nic mnie do końca nie zadowalało. 
Pokoje w hotelach były za małe, łóżka niewygodne, obsługa sztucznie miła, nawet drinki podawane w hotelowych barach mi nie smakowały. Już nie mówiąc o tancerkach, które wiły się na tych rurach jakby miały z dziewięćdziesiąt lat. Ja rozumiem, że to z pewnością nie była praca ich marzeń, ale skoro już takową posiadały, to mogłyby się nie krzywić i tym samym odstraszać facetów, tylko by się jakoś zadziornie uśmiechały i kręciły porządnie tyłkiem, jak na takie panienki przystało. Sam bym kurwa lepiej zatańczył...
Jedna to wyglądała tak, jakby miała się zaraz zrzygać. I chyba mi się jej postawa udzieliła, bo skrzywiony odsunąłem od siebie szklankę z wysokoprocentowym trunkiem. 
  - Co to kurwa jest?! - warknąłem do młodego barmana, który widocznie speszony spierdzielił na drugi koniec baru, żeby przetrzeć szmatką po raz setny te same szklanki.
   - Nasz kolega coś dzisiaj nie w sosie, co? 
Normalnie to rzuciłbym takiemu intruzowi dobitne 'spierdalaj', ale ten intruz nazywał się Steven Tyler, był moim cholernym idolem i za bardzo go, kurwa, szanowałem. 
Zaśmiałem się więc jedynie nerwowo i nieco spięty zacząłem obracać w dłoni wcześniej odsuniętą przeze mnie szklankę. 
      Musiałem niechętnie przyznać się do tego, że w towarzystwie muzyków z Aerosmith nie czułem się zbyt pewnie i zachowywałem się jak nieśmiały, zakompleksiony, szary człowieczek. Albo może po prostu taki w jakimś stopniu byłem? Tyle tylko, że przebywając ciągle w gronie samych idiotów czułem się inteligentniejszy. Szczególnie gdy pijani bądź naćpani pierdolili istne bzdety, a ja trzeźwy jak świnia musiałem ich wysłuchiwać.   
      W tym momencie wiedziałem jednak, że to koleś przede mną ma nade mną przewagę i dlatego było mi w tej sytuacji nie za komfortowo. Jedynym plusem był fakt, że mimo iż znałem Tylera dokładnie jeden dzień, to zauważyłem, że on naprawdę nie patrzy na nas z góry. Wprawdzie wczoraj muzycy dali nam jasno do zrozumienia, że nie podoba im się nasze zachowanie, ale akceptują je, bo byli cholera tacy sami. Widzieli w nas swoje wcześniejsze odbicie, sam Steven zdradził mi, że patrząc na mnie ma wrażenie jakby widział siebie sprzed parunastu lat. Zresztą, ja też odnajdywałem w nim bratnią duszę, choć ten był zdecydowanie lepszy ode mnie. Chyba pod każdym względem. A nie, ja byłem przystojniejszy. 
  - Stało się coś? - Odwrócił się na krzesełku przodem do mnie i zmierzył wnikliwym spojrzeniem, jakby sam chciał odgadnąć co mnie trapi. Zmieszany jego zachowaniem machnąłem tylko ręką i wydukałem, że mam dziś zły humor.
   - Nie chcę być upierdliwy, ale ten zły humor to ty już chyba masz od dłuższego czasu, nie? Słyszałem co nieco o twoich ostatnich wybrykach. Jakiś konkretny powód? 
No tak. Axl Rose nie potrafi ukrywać emocji i jeśli coś go trapi czy denerwuje, całe otoczenie musi się o tym dowiedzieć, czy tego chce czy nie. 
Wbiłem mętne spojrzenie w szklankę i wzruszyłem niedbale ramionami. 
   - Żaden konkretny - odpowiedziałem wymijająco. Nie wiedziałem tylko, że gadam z naprawdę niegłupim kolesiem, który sam zorientował się co jest przyczyną mojego zachowania.
   - Nic konkretnego mówisz... - Zaśmiał się krótko. - A jak to nic ma konkretnie na imię? I czy aby na pewno nie ma nic konkretnego z przodu i z tyłu? 
Wytrzeszczyłem oczy i zerknąłem na niego tak, jakbym chciał się dowiedzieć skąd wiedział o co, a właściwie o kogo mi chodzi. 
Tyler posłał mi jeden z najszerszych uśmiechów, jakie chyba do tej pory widziałem. 
   - Faceta na ogół trapią trzy rzeczy - zaczął. - Pierwsza: brak pieniędzy, no na to chyba nie musisz narzekać. Druga: brak alkoholu, na moje oko chyba już nie będziesz tego pił. - Kiwnął głową na prawie że pełną szklankę i chwyciwszy za nią upił małego łyka, po czym syknął i z takim samym skrzywieniem jak ja stwierdził, że ten drink jest do dupy. - A po trzecie... brak kobiety. Ewentualnie kłótnia z kobietą czy wszystko inne, co jest z nią związane - zakończył i poklepał mnie po ramieniu. - To jak? Ma jakieś imię?
Jebany filozof.
   - Julie... - wymamrotałem. 
   - Masz przy sobie jej zdjęcie? 
   - Jasne, że nie - prychnąłem, co mijało się z prawdą. W gruncie rzeczy nosiłem jedno w portfelu, ale nie zamierzałem się do tego nikomu przyznawać. Miałem uchodzić za dupka, a nie czułostkowego faceta.
   - Szkoda. Jakbym ją zobaczył, to bym ci powiedział czy warto czy nie warto. Niektóre mają w swoim spojrzeniu, nie wiem.... uśmiechu coś, co od razu sygnalizuje mi, że mam do czynienia z prawdziwą suką. Nie śmiej się! Mam na takie radar - stwierdził przybierając poważny wyraz twarzy. W sumie miałem mu teraz rzeczywiście ochotę pokazać jej zdjęcie. Byłem ciekawy, co by takiego o niej powiedział.
   - Wiesz... - wymamrotałem z lekka zawstydzony. - Chyba coś się jednak znajdzie. - Uśmiechnąłem się głupio i wyszperawszy z kurtki portfel, wyciągnąłem z niego zdjęcie, po czym podsunąłem je wokaliście.
Brunet wziął je do ręki i zagwizdał. 
  

  - Nie, ona zdecydowanie nie jest wredną suką.
Zaśmiałem się w myślach. 
   - A nawet nie wiesz jak często się tak zachowuje. - Westchnąłem. 
 - Zachowywanie się a bycie to co innego. Ty pewnie często zachowujesz się jak ostatni skurwiel. - Miło, miło. - Ale to nie znaczy, że nim jesteś. 
Zmarszczyłem brwi zastanawiając się głębiej nad jego słowami. Kiwnąłem ręką informując go, że chcę aby kontynuował swoją myśl.
  - Pod wpływem chwili mówi się i robi różne rzeczy, nieraz z opłakanym skutkiem. Ale jeśli przy tej dziewczynie. - Tu wskazał palcem na zdjęcie. - Miewasz najlepsze chwile swojego życia i pomijając wszelkie sprzeczki czujesz się przy niej, jak przy nikim innym, to... walcz o to. Nie ma ludzi idealnych, każdy popełnia błędy i gwarantuję ci, że nie znajdziesz takiej, co by ci w niej wszystko odpowiadało. W każdej dziewczynie jest coś z wrednej suki i w każdym kolesiu jest coś z zimnego skurwiela. Ale czy to nie jest na swój sposób pociągające? Kto chce się wiązać z jakimiś ciepłymi kluchami. Kobieta musi mieć charakterek i tyle. Co to za baba, która nie marudzi, nie rzuca się z pretensjami o nic i nie chce zawsze postawić na swoim? - Parsknęliśmy oboje śmiechem. - Miłość to nie sklep z garniturami, nie wejdziesz do niej i nie znajdziesz dla siebie perfekcyjnie dopasowanej marynarki.  W tym przypadku kobiety. Piękno tkwi w tych małych nieporozumieniach, wadach... A jak jeszcze jesteś je w stanie wybaczyć i zaakceptować, to bracie, jesteś na wygranej pozycji.
   - A co jeśli to nie są małe nieporozumienia? - wybąkałem cicho. Może nawet nie chciałem, żeby to słyszał. 
Ale usłyszał.
   - A potraficie się pogodzić i wierzyć, że będzie lepiej? 
Skinąłem niepewnie głową.
   - Kochasz ją mimo wszystko? 
Przytaknąłem.
   - To chyba masz odpowiedź. 
   - Na co? - Zdziwiłem się.
   - No na to czy warto zawalczyć, gówniarzu. Leć po nią gdziekolwiek jest i sprowadź ją na tę trasę, bo jak nie... To sam to zrobię. - Wyszczerzył się i jeszcze raz zerknął na jej fotografię. - To śliczna dziewczyna, uważaj, żeby ci jej nikt nie sprzątnął sprzed nosa. - Puścił do mnie oczko i wstając od baru ruszył w swoją stronę. 
Ja zaś siedziałem tam jeszcze jakiś czas i analizowałem wszystko co mi powiedział. Szczególnie ostatnie słowa. Po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jej zdrada a moje zdrady to były chyba dwie inne rzeczy. Nigdy nie czułem nic głębszego do żadnych z groupies czy dziwek, które posuwałem. Ona natomiast poszła do łóżka z naszym wspólnym kumplem. Lubiła go, nigdy tego nie kryła. Ale czy to znaczyło, że lubiła go w inny sposób? Coś ją kurwa musiało do tego pchnąć.
Bardzo niechętnie doszedłem do wniosku, że Tyler uświadomił mi ważną rzecz - mogę wytknąć jej tysiące rzeczy, ale to wcale nie zmieni faktu, że mi na niej zajebiście zależy i nie wyobrażam sobie tak po prostu pozwolić jej odejść. Na dodatek z Bazem! 
       Opróżniłem do końca swoją szklankę, zostawiłem napiwek tamtemu barmanowi, wprawiając go w niemałe osłupienie i z zupełnie innym humorem opuściłem ten pieprzony bar. 
Siedział teraz we mnie sukinsyn, który ustanowił sobie cel i zamierzał go bezwarunkowo osiągnąć. Ten sam sukinsyn był jednak gotowy wykupić całą kwiaciarnię i paść przed kimś na kolana. 
Chociaż nie, to by było zbyt ckliwe. 
   - Wieź mnie na lotnisko - rzuciłem do naszego kierowcy, który flirtował właśnie z recepcjonistką i wyszedłszy na zewnątrz ruszyłem w kierunku naszej limuzyny. 
    - Jak to na lotnisko?! - Wybiegł za mną i spojrzał na mnie z zupełnym zakłopotaniem. 
   - No normalnie, nie wiesz co to lotnisko? - warknąłem i zacząłem go ponaglać. Idiota wyciągnął w końcu kluczyki i otworzył drzwiczki. Władowałem się na tylne siedzenie i rozłożywszy się wygodnie zacząłem wybijać na kolanie jakiś przypadkowy rytm. 
  - Przypominam, że... - Tutaj zerknął na swój zegarek. - Za osiem godzin dajecie koncert - mruknął odpalając silnik.
   - No to się pospiesz, wszystko w twoich rękach - sapnąłem ironicznie.
   - Panie Rose, myślę, że wasz menadżer nie będzie zadowolony z faktu, że...
   - Mam w dupie naszego menadżera! Nie bój się, jak będzie chciał cię zwolnić, to się za ciebie wstawię. Włos ci z głowy nie spadnie - odparłem, dopiero po chwili zorientowawszy się, że mój rozmówca jest... łysy. 
Kierowca westchnął tylko zrezygnowany i nacisnął wreszcie na gaz. 
Moja mała, wredna suko... Nadchodzę. 












~Z perspektywy Slasha~


     Po podniesieniu ociężałych powiek dotknąłem machinalnie swojej głowy, która po wczorajszej imprezie miała prawo mnie boleć i to też właśnie robiła. Przeniosłem leniwie spojrzenie na zegarek stojący na nocnej szafce i  z zaskoczeniem zobaczyłem, że dochodziła dopiero dwunasta. Zazwyczaj po takich wieczorkach mój organizm był "żywy" gdzieś koło piętnastej, ale nie okłamujmy się, przecież byłem na wpół martwy. Mimo wszystko postanowiłem powalczyć ze swoim lenistwem i podniósłszy się ruszyłem w stronę łazienki. Żartuję, tak serio to chciało mi się siku. 
   - No jesteś wreszcie... - zamruczał czyjś głos, kiedy ja akurat byłem w trakcie spuszczania gaci w dół. Obejrzałem się w bok i o mało nie obsikałem podłogi, bo w wannie kąpała się...
  - Afrodyta kurwa! - wyrzuciłem z siebie, jak najbardziej poważnym tonem. Camille przejechała seksownie wargami po kieliszku, z którego sączyła najprawdopodobniej szampana, pozostałość po wczorajszym ekwipunku. Załatwiłem potrzebę jak najszybciej potrafiłem i wykonując jeszcze palcem gest, który oznajmiał, że ma sekundkę poczekać, wziąłem z komody jej aparat. Trochę się już na tym dzięki niej znałem, więc zawieszając go sobie jeszcze przez szyję (w innym przypadku wyskoczyłaby z wanny i mnie udusiła) przystawiłem oko do obiektywu i wchodząc z powrotem do środka wystawiłem zęby na wierzch. Cam o dziwo nie zaczęła marudzić i dąsać się (ciągle powtarzała, że woli się za aparatem, a nie przed nim - według mnie tu i tu wypadała świetnie) przyjęła zadziorną minę, którą naturalnie musiałem uwiecznić. 



    - Mhm... Jeszcze jedno... - wymruczałem, choć zabawa w fotografa tak mi się spodobała, że oczywiście na tym jednym nie zaprzestałem. 

 
   - Dobra, już mi się znudziło to pozowanie. - Odłożyła kieliszek na brzeg wanny i zerknęła na mnie ze zniecierpliwieniem. - Właź wreszcie... - Dopiero te słowa oderwały mnie od aparatu i obdarzyłem moją dziewczynkę cwaniackim uśmieszkiem. Odstawiłem aparat, następnie ściągnąłem sprawnie swoje dżinsy, majtki na szczęście nosiłem rzadko, a potem wparowałem do wanny, tym samym kładąc się na dziewczynie. Szatynka przejechała mokrymi dłońmi po moich włosach i odgarnąwszy je z czoła utkwiła swoje duże brązowe oczy w moich. 
   - Bo wiesz, nie dałam ci w końcu wczoraj żadnego prezentu... - zaczęła unosząc nieśmiało jeden kącik ust do góry. 
   - Żartujesz? W życiu nikt mi nie wyprawił takich urodzin. Jeszcze z takimi gośćmi. - Pokiwałem wymownie brwiami i cmoknąłem ją krótko w wilgotne usta. 
   - Cieszę się w takim razie... - Na jej buzię wkradł się tym razem łobuzerski uśmiech. - Ale wiesz, pomyślałam, że może... Mogę zaoferować ci coś jeszcze... - Jej głos brzmiał jak z najlepszego kurwa pornola, a nieco bolesne przejechanie czerwonym paznokciem po moim policzku nakręciło mnie jeszcze bardziej. 
   - Z grzeczności nie odmówię. 
Camille zagryzła seksownie wargę i podciągnąwszy się na łokciach do góry odsłoniła mi swoje idealne piersi. 
   - Nawet nie wiesz jak mnie kręcisz dziewczyno - wymamrotałem jak w hipnozie patrząc się... wiadomo gdzie. 
   - Czuję. - Parsknęła śmiechem. Odchrząknąłem krótko i przybrałem niewinną minę. - To jak staruszku, dasz jeszcze radę mimo dodatkowej świeczki? - Westchnęła teatralnie. Brzmi jak wyzwanie. A Slash lubi wyzwania.
   - Skarbie, im starszy tym lepszy. I bardziej doświadczony.
   - Udowodnij - wyszeptała. TAK, w zajebiście seksowny sposób. 
     Nie będę opisywał co działo się dalej, bo... Nic wam do tego. Trochę prywatności. Zdradzę jedynie, że był to jeden z najlepszych nume... dobra, bądź kulturalny i romantyczny - aktów miłosnych, jakie dane mi było przeżyć. Po skończeniu zapytałem ją tylko zdyszany co planuje na kolejne urodziny. Jej diabelski wyraz twarzy był znakomitą odpowiedzią. Zacząłem się tylko gorączkowo zastanawiać co też ja mogę przygotować na jej urodziny, bo mała podniosła mi poprzeczkę zajebiście wysoko!


     









~Z perspektywy Sebastiana~


      - For sex and sex I'd sell my soouul! All in the name of... All in the name of ROCK! - zaśpiewałem razem z kasetą Motleyów, której dźwięki rozchodziły się po całej naszej klitce, czesząc przy tym swoje włosy przed lusterkiem w kiblu.
   - Wyjesz jak pizda! - Usłyszałem z salonu, toteż uśmiechnąłem się szyderczo do swojego odbicia i odkrzyknąwszy tylko 'Morda!' zacząłem śpiewać jeszcze głośniej. Co jak co, ale ten utwór wykonywałem nad wyraz zajebiście i mogli mi naskoczyć! 
Zdziwiłem się kiedy chwilę potem Snake wparował do środka, bo przecież zatruwaliśmy sobie wszyscy życie dzień w dzień. Naprawdę tak ruszyło go to moje darcie? 
   - Stary, Stany to wolny kraj, nie możesz mi zakneblować ryja! - zacząłem się wykłócać, choć jak się potem okazało, nie było takiej potrzeby. Sabo przyszedł mi jedynie oznajmić, że mam gościa... A mianowicie przed drzwiami czeka, tu cytuję: "dziwnie podkurwiony Axl" i chce się ze mną widzieć. Zerknąłem ze współczuciem na swoją cudownie gładką twarz, którą panienki tak do tej pory uwielbiały i rozmasowawszy policzek na zaś, wyszedłem opornie z łazienki. 
   - A nie chciał wejść? - zagaiłem jeszcze chłopaków rozwalonych na kanapie. O tak, odwlekałem ten moment.
   - No właśnie nie - rzucił Dave, więc już o nic nie pytając podszedłem do otwartych drzwi, żeby zobaczyć za nimi rzeczywiście wkurwionego wokalistę. 
Facet mimo, że niższy ode mnie o głowę, chwycił mnie za koszulkę i przystawił do twarzy zaciśniętą w pięść dłoń. Uuu, groooźnie!
   - Nie przez próg. - Zaśmiałem się sztucznie, na co ten pchnął mnie do środka i tym samym poszedł za moją, ech, radą. Chłopaki poza Bolanem, który uśmiechał się właśnie pod nosem (kutas) wstali ożywieni z kanapy, ale machnąłem na nich ręką, dając im do zrozumienia, żeby się nie wtrącali. Musiałem stawić temu czoła, czy tego chciałem czy nie. (NIE CHCIAŁEM).
   - Zanim ci wpierdolę, grzecznie spytam: Gdzie ona kurwa jest? - wysyczał przez zaciśniętą szczękę. Wyglądał trochę jak w teledysku do Welcome To The Jungle, w tej scence gdzie siedzi przed telewizorami w kaftanie bezpieczeństwa. Szkoda tylko, że teraz go na sobie, cholera jasna, nie miał.
   - To ja grzecznie odpowiem: Poleciała do was. Do ciebie tak ściślej rzecz ujmując. 
Doprawdy ostatnie dni totalnie mnie zaskakiwały. Zupełnie jakby umieszczono mnie w filmie jakiegoś świra. Jeżeli zaraz poleje się krew, to jestem skłonny osądzić o to Tarantino. Moja rola, co prawda brudna, była w gruncie rzeczy bardzo ciekawa, może i nawet jedną z pierwszoplanowych, ale chyba zaczynałem się tym nieco męczyć. Szczególnie że naprawdę lubiłem swoją buźkę. 
Axl marszcząc w konsternacji swoje brwi puścił mnie, a jego pięść opadła na dół. Obserwowałem jak odwraca się do tyłu, tak jakby parska śmiechem, a potem obraca się gwałtownie w moją stronę i...
   - Kurwa, tylko nie mój nos! - wrzasnąłem, łapiąc się za niego i czując jak spływa z niego krew.
   - Uderzę w niego jeszcze raz, jeśli nadal będziesz mi wciskać taki kit!
Spojrzałem na niego z początku złowrogo, ale udało mi się uspokoić i kazałem mu chwilę poczekać. Poszedłem na szybko do łazienki, żeby obejrzeć straty i odetchnąwszy z ulgą na widok NIEprzekrzywionego kinola, wziąłem tylko kawałek papieru i przytrzymując go przy twarzy wróciłem z powrotem do Rose'a. 
   - Przejdźmy się - mruknąłem i zszedłszy po schodach wyszedłem z klatki, Axl szedł zaraz za mną. Przykucnąłem na krawężniku i zerkając na papier, na którym malowała się sporej wielkości plama krwi stwierdziłem, że jednak nie mam ochoty na spacer. I tą przemiłą rozmowę dokończymy tutaj. 
   - Słuchaj, kumplujemy się, tak? Okłamałem cię kiedyś? 
  - Mam ufać kolesiowi, który posuwał mi dziewczynę?! - wypalił, po czym zaśmiał się gardłowo, zupełnie jakbym opowiedział najlepszy kawał na świecie. 
   - Ani ty, ani ona nie wyglądacie jakbyście byli razem, więc już się tak nie unoś. Okej! Przyznaję się! - Uniosłem ręce w geście poddania, ale zaraz wróciłem do poprzedniej pozycji, bo krew sączyła się nadal. - Zachowałem się chujowo i naprawdę cię za to przepraszam stary, ale co się stało, to się nie odstanie. Jeśli cię to pocieszy to na koniec twoja laska chwyciła za lampkę nocną i rozwaliła mi ją na głowie. 
Obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. 
   - Na serio. Oboje jesteście powaleni! 
 - Czy ty ją kurwa czasem nie zmusiłeś do tego, żeby się z tobą przespała?! - Z względnie spokojnego znów się ostro najeżył. Postukałem się palcem po czole. 
   - Już nie rób z niej takiej niewinnej cnotki niewydymki. Oboje tego chcieliśmy, ale jak już było po wszystkim to chyba panienka poczuła wyrzuty sumienia. I mi przywaliła. A potem ubrała się w tempie błyskawicznym i stąd wybiegła! Koniec historii. A nie! Przepraszam! Wczoraj poszedłem do was, żeby z nią pogadać. No już się tak nie spinaj, powiedziałem pogadać, nie posuwać. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, ani ja, ani ona nie wiązaliśmy z tym numerkiem żadnych głębszych relacji, poprosiłem ją żeby nie mówiła nic Marie i ciebie będę prosił o to samo, męska solidarność, nie? 
   - Może. 
   - No stary! Ja bym cię krył! A z tego co wiem to też jakieś wyruchałeś! - Lamentowałem prawie się przy tym zapowietrzając.
   - Dobra, zamknij się i mów dalej. 
   - Jedno wyklucza drugie. - Pozwoliłem sobie zauważyć. 
   - Gadaj... - burknął. 
  - Ależ proszę cię bardzo. Laska tchnięta nagłym przypływem myśli oznajmiła mi nagle, że ona to się pakuje i do ciebie leci. Sprawdziła gdzie gracie najbliższy koncert i... Zaraz, nie powinieneś być teraz na koncercie? - Przerwałem zorientowawszy się, że to przecież dziś Gunsi dawali gig, a Los Angeles i Dallas dzieli jakieś tysiąc czterysta mil? I chyba tego gościa nie powinno tu być. Powinien być tam. Rany, wczesny masz zapłon Baz. 
   - Kuuuurwaaaa! - zaskrzeczał i zaczął gdzieś biec. Okej. 
   - Ej, ale między nami sztaba, nie?! - zawołałem za nim, podnosząc się na równe nogi. 
   - Jak wyrucham Marie! - odkrzyknął i zniknął za rogiem bloku. 
   - Ha, ha, ha... Dowcipniś się znalazł... - wymamrotałem naburmuszony i postawszy jeszcze parę minut przed blokiem, wróciłem w końcu do środka. - Mam dobre info, odechciało mi się śpiewać - odezwałem się jeszcze do chłopaków, którzy najwyraźniej czekali na jakieś wyjaśnienia, ale widząc, że nie chce mi się o tym gadać... nie, nie odpuścili. A to niby baby takie dociekliwe. 










~Z perspektywy Julie~

      

     Cały lot zastanawiałam się co takiego mam mu powiedzieć, żeby choć trochę mi wybaczył. Po każdej wymyślonej w głowie przemowie dochodziłam jednak do wniosku, że znając życie, nie da mi dokończyć nawet jednego zdania i każe zwyczajnie spierdalać. Wtedy zaczynałam rozmyślać nad owymi pierwszymi słowami, które jakimś cudem zmusiłyby go do wysłuchania mnie do końca. I tak wymyśliłam "Zanim każesz mi się jebać, posłuchaj mnie proszę!" czy "Axl, błagam, daj mi się wytłumaczyć", ewentualnie "Daj mi kurwa powiedzieć do końca!". Żadne z tych zdań bynajmniej mnie nie przekonywało, toteż skończyło się na niczym. Stawiałam na improwizację, taaak. 
      Kiedy jechałam zatłoczonym autobusem w kierunku Coca Cola Starplex Amphitheatre, gdzie według rozpiski, którą Rose pirzgnął na szczęście na naszą komodę, miał się odbyć koncert, ogarnął mnie taki strach, że zrobiło mi się słabo. Jak na złość wszystkie miejsca były pozajmowane, a ja musiałam stać ściśnięta z moim ogromnym plecakiem między fanami, którzy w koszulkach Aerosmith gadali podekscytowani o dzisiejszym wydarzeniu. Wiele bym dała, żeby ich  pozytywne emocje mi się udzieliły, ale nic z tego - ból brzucha tylko się nasilał, a ręce trzęsły mi się jak alkoholikowi na odwyku. Po jakichś dwudziestu minutach istnej męczarni (zapomniałam bowiem dodać, że było cholernie gorąco) ludzie zaczęli wyładowywać się z pojazdu, więc poszłam w ich ślady. Dreptałam tak za nimi, aż w końcu moim oczom ukazał się Fair Park, a w nim sporej wielkości amfiteatr. Odłączając się od "mojej" grupki, ruszyłam na same tyły, gdzie jak miałam nadzieję znajdę jakichś znajomych ochroniarzy, którzy przepuszczą mnie przez sekretne drzwiczki czy coś w tym stylu. Niestety. Żadnych z nich nie było, a chyba nie muszę mówić, że ci inni patrzyli na mnie jak na idiotkę. Prosiłam, żeby chociaż przekazali komuś z ekipy, że taka i siaka osoba chce się do nich dostać, ale mięśniaki były nieugięte. Również nieugięta ruszyłam więc pod główne wejście, gdzie stało już parę osób, które chciały opchnąć bilety. Podeszłam do pierwszego lepszego gościa i nie zważając na fakt, że liczył sobie dość dużo, wepchnęłam mu w łapę kilka banknotów i biorąc od niego bilet poszłam w kierunku bramek. Do kolesi, którzy byli odpowiedzialni za sprawdzanie biletów nawet nie próbowałam zagadywać. Mieli masę roboty i podejrzewam, że nie wysililiby się na żadną odpowiedź, tylko zwyczajnie by mnie zlali. Każda randomowa laska mogła wciskać taki kit, chociaż wydawało mi się, że prośba o wpuszczenie mnie do supportującego zespołu, a nie samych Aerosmith, będzie nieco łagodniej rozpatrzona. Znalazłszy się w środku amfiteatru zaczęłam poruszać się w kierunku sceny, ale szybko dotarło do mnie, że się pod nią nie dostanę i nikt mnie też zza niej nie zobaczy. 
   - Kurwa! - rzuciłam pod nosem wkurzona, że najprawdopodobniej mój plan legnie w gruzach i dopiero po koncercie będę musiała wlec się pod ich hotel. - Ja pierdolę - dodałam na myśl, że przecież nie mam pojęcia gdzie się zatrzymali i skończy się na koczowaniu pod parkingiem. - Chuj by to strzelił... - wymamrotałam uzmysławiając sobie, że będę musiała jeszcze szukać parkingu, na którym stoi ich autokar.
Obejrzałam się w bok i zobaczyłam jak jakaś para przygląda mi się z ogłupieniem. Odwróciłam się szybko na pięcie i tym razem zaczęłam się wlec na tak zwane boki tłumu w poszukiwaniu kolejnych ochroniarzy. Los się do mnie uśmiechnął kiedy jakiś grubas zaczął się rozpychać, a ja wędrując za nim dostałam się prawie pod same barierki, z tym że na samym końcu lewej strony. Z której wychodził zespół, dobrze! Gdy natomiast dostrzegłam na scenie technicznych Gunsów, zaczęłam wydzierać się wniebogłosy i krzyczeć jedno z ich imion. Thomas, bo tak nazywał się ziomek od podłączania wzmacniaczy, zaczął rozglądać się zaskoczony po tłumie. Pewnie pomyślał, że i on ma jakichś fanów, ale widok znajomej blondyny, która machała rękami jak kompletna wariatka musiał go od tej wspaniałej myśli niestety odwieść. Jak już chłopaczyna mnie dostrzegł zaczęłam żywo gestykulować wskazując palcem na backstage. Na szczęście Thomas należał do tych bardziej kumatych i skinąwszy mi głową poszedł najprawdopodobniej kogoś zawiadomić. Parę minut później zza kotary wysunęła się głowa, należąca do menadżera Gunsów. Alan sunąc wzrokiem za pulchnym palcem Thomasa w końcu utkwił go we mnie i rzucając coś do ochroniarza kiwnął na mnie. Uśmiechnęłam się triumfalnie i chwilę potem byłam przenoszona przez barierki. Mięśniak podrzucił mnie następnie na scenę, a ja nie zważając na wyzwiska, które padały z ust damskiej części publiczności, pobiegłam za scenę i zauważywszy Izziego szeroko się wyszczerzyłam. 
   - Siema Stradlin! 
Reakcja bruneta na mój widok była co najmniej dziwna, mimo że sam gitarzysta zazwyczaj sprawiał wrażenie dziwnego. Chłopak zaczął bowiem rozglądać się za mną, jakby myślał, że przyszłam z kimś. 
   - Ehm, kręci się tu może gdzieś Rudy? - zapytałam ignorując jego... ignorowanie mnie. 
Gitarzysta z początku wybałuszył na mnie oczy, a potem parsknął cynicznym śmiechem i pokręcił głową, mamrocząc pod nosem 'komedia, kurwa, komedia'
Już miałam się odgryźć, że mi do śmiechu to akurat nie jest, ale nagle wyrosła przede mną cała ekipa, z wyjątkiem Axla. 
   - No cześć. - Zaśmiałam się krótko i kiwnęłam ręką na przywitanie. 
Chłopcy i moja przyjaciółka nie odezwawszy się mrugali tylko oczami. - Okeeeej, was też miło widzieć. - Zmieszana zrobiłam w ich stronę parę kroków. Wiedziałam, że Rose mógł im już przekazać co odwaliłam i jaką to też szmatą się okazałam, ale w gruncie rzeczy nie wyglądali na wściekłych. Mieli miny jakby zobaczyli ducha. - Niespodzianka. Czy coś. - Dodałam, gdy ci nadal marszczyli swoje czoła. 
   - Powiedz, że jest z tobą Axl - odezwała się w końcu Camille błagalnym tonem, na co ja uniosłam w zdziwieniu brew do góry. 
   - Jak to ze mną? Właśnie do niego przyleciałam.  
Alan czerwony ze złości niczym burak uderzył się z otwartej dłoni w twarz. A inni poszli w jego ślady. 
   - To teraz wyjdziesz na scenę i zaśpiewasz za niego, bo kurwa twój kochaś poleciał do ciebie do LA - zakomunikował mi ich menadżer, na co momentalnie pobladłam i skończyło się na tym, że i ja tkwiłam w osłupieniu. I doprawdy nie mam pojęcia co też bym im odpowiedziała lub zrobiła, gdyby nie to, że w tym samym momencie usłyszeliśmy jakiś hałas i odwróciwszy głowy w jedną stronę dostrzegliśmy Axla prowadzonego przez dwóch ochroniarzy. 
Chłopak miał niewzruszoną minę do momentu gdy nie zobaczył mnie... Zrobiłam krok w jego stronę, ale ten przeszedł obok bez słowa. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca.
   - Zabiję cię kiedyś kurwa, zabiję! - krzyczał za nim Alan, jednak ten machnąwszy tylko ręką wpadł na scenę, a tuż za nim weszli na nią chłopcy. Camille spojrzała na mnie jakoś smutno, po czym wskazała na aparat i również udała się za nimi. A ja usiadłam zdołowana na betonie i tylko przysłuchiwałam się znajomym skrzekom, zagryzając mocno wargę. 







~*~

Okej, drobny poślizg spowodowany brakiem weny i zajebiście wysokimi temperaturami, przez które najchętniej schowałabym głowę do lodówki, bo i tak ostatnio żadnego z niej pożytku, ale już jestem. I chyba kolejny rozdział wrzucę szybciej. No postaram się w każdym razie!

Dzięki za miłe komentarze, szanuję, że chce się Wam je pisać! 
Bo mi to się obecnie nic nie chce. 
Chociaż nie, drinem z kostkami lodu i parasoleczką bym nie pogardziła.
Dobra, koniec marudzenia. 
Komentujcie dalej i "widzimy się" niebawem! ;)






9 komentarzy:

  1. Coś tam czułam, że dzisiaj będzie nowy rozdział. Zobaczyłam powiadomienie na fejsie i w głowie od razu "taaak", bo coś mi mówiło, że to będzie to o czym myślę. :3
    Co do samego rozdziału - zajebioza! Niektóre teksty mnie rozwaliły - "mój rozmówca jest.. łysy", "majtki na szczęście nosiłem rzadko", no i perspektywa Sebastiana XDD <3 mistrzostwo, jak cały rozdział, ale u Ciebie zawsze tak jest, co zawsze (albo prawie zawsze) podkreślam w komentarzach. Cały Twój blog jest świetny, nawet Twoje pierwsze rozdziały zaliczam do bardzo udanych, masz talent i tyle.
    Jestem bardzo ciekawa, jak potoczą się losy Julie i Rudego. Mimo tej mojej niechęci do niego dzisiaj dało się go lubić, chyba rozmowa z Tylerem sporo mu uzmysłowiła. Już chcę wiedzieć, co będzie dalej ;__;
    Oby do następnego! c:

    OdpowiedzUsuń
  2. super rozdział ja chce już następny!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaa super rozdział, pisz prędko kolejny!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyczekuję kolejnego rozdziału!
    I pamiętaj, by pisać tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sorki że dopiero teraz ale wiesz .....wakacje
    Rozdział ZAJEBISTY !!!!!!
    Oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę późno, ale jestem i ja! Przejdźmy od razu do konkretów!
    Kocham Twojego Baza, ja wręcz słyszę jego ton głosu, jak wypowiada te wszystkie kwestie tak szybko, z przerażeniem i nerwami, haha - serio, jest świetny! Dla mnie właśnie bohaterami są takie epizodyczne (no, może nie znowu epizodyczne... poboczne? Na pewno nie główne) postacie, które dodają historiom uroku i barwności, bo Sebastian to niezaprzeczalnie barwna postać!
    Oczywiście zawiodłam się, że skończyłaś w takim momencie, bo chyba każdy czeka na rozwój sytuacji, chociaż teraz jest już chyba jasne, że J+A=WIELKA MIŁOŚĆ NA WIEKI, nie? Nie no, żartuję, ale chyba wszystko (a przynajmniej dużo rzeczy) wskazuje na to, że będzie okej, nie? Możesz też nas zaskoczyć, tego nie wykluczam. No więc czekam na kolejny - prosta sprawa.
    Generalnie rozdział spokojny, całkiem przyjemny, ale chcę więcej! :C

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie wstałam i sobie tak myślę hmm może Julka dodała nowy rozdział :D Patrzę a tu nawet dwa! I banan na twarzy :) Podoba mi sie baaardzo zaraz zabieram się za najnowszy. Perspektywa Axla, Sebastiana i Slasha <3 zajebiscie kochana :*

    Justyna (Janet)

    OdpowiedzUsuń
  9. 39 years old Librarian Griff Fishpoole, hailing from Oromocto enjoys watching movies like "Legend of Hell House, The" and Drawing. Took a trip to Muskauer Park / Park Muzakowski and drives a Ferrari 250 GTO. przeskocz to strony

    OdpowiedzUsuń