niedziela, 9 lipca 2017

Wake up... time to die! [43]







~Z perspektywy Julie~

      
     Godzina piąta rano. Pierdolona piąta rano. Leżę. Z zamkniętymi oczami, bo za nic nie chcą się otworzyć. Jest mi wygodnie. Nawet bardzo. Owinięta kołdrą jak naleśnik ani myślę, aby się z niej odwinąć. Śpiąca. Cholernie śpiąca. Trzeba być potworem, żeby mnie teraz budzić. Wyrywać z tak cudownego stanu. Trzeba być pojebanym, żeby o piątej rano trzymać łapę na dzwonku do czyichś drzwi i nie odpuszczać nawet po pięciu minutach. Trzeba być moją zasraną sąsiadką, którą przysięgam, że kiedyś zabiję. U k a t r u p i ę. 
      Kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam kto za nimi stoi przez moją głowę przeszła nawet niepokojąca myśl, że może... no nie wiem, budynek się pali i staruszkę ruszyło sumienie, postanowiła mnie ostrzec. Albo pies jej zdechł i przyszła mi się wypłakać, co w gruncie rzeczy byłoby wyśmienitą wiadomością. Tak, tak, miłośnicy zwierząt nie pozostawiliby na mnie suchej nitki. Tak czy inaczej przez chwilę sądziłam, że może jej wczesna wizyta znajdzie treściwe uzasadnienie i może nie wyprowadzi mnie z równowagi, bo zaręczam - niewyspanie oznaczało, że tego dnia będę chodziła nabuzowana. 
Powód tak wczesnej pobudki?
   - Macie mąkę? Bo akurat mi zabrakło - mruknęła wcześniej jeszcze fukając na mnie, że musiała tak długo czekać aż wstanę. 
Zatelepało mną, ale postanowiłam być twarda. Kazałam jej chwilę poczekać i ruszyłam szybko do kuchni. Przez moment myślałam czy nie dać jej koki, której akurat nam jeszcze trochę zostało, ale uznałam, że nie będę marnować towaru. Dałam jej tą mąkę. Dokładniej rzecz ujmując 1/3 mąki. 2/3 stanowił środek na przeczyszczenie. 
  - Proszę - odparłam uprzejmie i posyłając jej życzliwy, sąsiedzki uśmiech podałam słoiczek z białym proszkiem. 
   - No, to teraz mogę się zabrać za pieczenie ciasteczek - wymamrotała pod nosem i nie wysilając się na żadne 'dziękuję' odwróciła się ode mnie i ruszyła w swoją stronę.
   - Na pewno będą pyszne. - Dodałam, po czym zatrzasnęłam z hukiem drzwi i czym prędzej poszłam rzucić się na łóżko. Miałam nadzieję, że szybko uda mi się zasnąć ponownie i zapomnę o tym nieprzyjemnym incydencie. Zawinęłam się w naleśnika. Przymknęłam powieki. Wtuliłam w poduszkę. Zaczęłam odpływać, aż tu nagle... Domofon.
     Okej, nagle oznaczało tak naprawdę godzinę trzynastą. W dalszym stopniu byłam jednak niewyspana i zła. Biorąc jednak poprawkę na to, że odwiedziny o godzinie trzynastej są czymś normalnym, szczególnie jeśli porównamy je do odwiedzin o godzinie piątej, kurwa, rano, wygrzebałam się z łóżka i poszłam otworzyć. Czekając aż ktoś wjedzie na moje piętro (wątpię aby komuś chciało wspinać się po schodach), wskoczyłam szybko w krótkie spodenki, bo moje wcześniejsze ubranie składało się tylko z koszulki i majtek, po czym przeczesałam szczotką sterczące we wszystkie strony włosy. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi i przez wizjer dostrzegłam... dostawcę pizzy? Otworzyłam drzwi w zdziwieniu. 
  - Zamawiała pani pizzę? - Zagadnął ze spuszczoną głową, na której znajdowała się czapka z daszkiem. Zsunięta tak, że zasłaniała mu twarz.
   - Nie?
Chłopak uniósł w końcu głowę do góry i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. 
   - Baz?! Co ty tu robisz?
  - Przynoszę obiad. Bolan mówił, że strasznie schudłaś i miał koleś rację! Jedz, modeleczko - rzucił władowawszy się do środka, po czym postawił pudełko na stole w kuchni. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za nim. 
 - A wiesz, chętnie - stwierdziłam i zasiadłam do jedzenia jak wygłodniały facet. Hawajska, kocham! - Od kiedy jesteś dostawcą? - Zapytałam z pełną buzią, chrzaniąc, że to niekulturalne. On odpowiedział mi w taki sam sposób, więc co się miałam krępować?
   - A dorabiam sobie tak od paru tygodni. Akurat jeden gościu z bloku naprzeciwko stwierdził, że on jednak nie ma ochoty na pizzę, a że był to mój ostatni klient to stwierdziłem, że przyjdę do ciebie. Zresztą, chłopaki kazali mi pozapraszać ludzi na imprezę dziś wieczorem, więc załatwiłem dwie rzeczy naraz: nakarmiłem chudzinę i dopilnowałem, żeby nie siedziała dziś sama na chacie. - Puścił do mnie oczko. 
   - To bardzo miłe z waszej strony...
   - WIEMY. Żadnego ale, masz być i koniec. 
Rany, co mnie tak nagle wszyscy oczekują na tych imprezach? Normalnie gość specjalny! Nie ma Julie, nie ma zabawy.
   - Poza tym Bolan bardzo chce żebyś przyszła. - Zaczął się szczerzyć w głupawy sposób i kiwać wymownie brwiami. Rzuciłam w niego końcówką pizzy, która odbiwszy się od jego głowy zleciała na podłogę, a potem znalazła się w jego żołądku. 
  - Dawno nie myłam podłogi - zakomunikowałam, ale ten nieprzejęty wzruszył tylko ramionami. Faceci...
  - Przyjdź, przyjdź, bo chłopak będzie smutny i jeszcze będę musiał podtrzymywać go na duchu. Albo nie daj Boże zacznie pisać nam ckliwe teksty. - Kontynuował.
     - O taaak, na pewno się załamie i będzie chciał skoczyć z mostu. 
  - Albo połknąć środki nasenne! I gdzie my znajdziemy nowego basistę? 
Udaliśmy oboje, że głęboko się nad tym zastanawiamy.
   - Hm, no nie wiem... Może w każdym klubie w LA? - Zasugerowałam, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem. - Baz, nie pierdol takich głupot, bo ja i Rachel tylko się kumplujemy. Tak samo jak ja i ty. 
   - Uuu, chciałbym się kumplować tak jak ty i on. Podobno ostatnio odprowadzał cię od Motleyów. Zaprosiłaś go na górę? - Znowu przyjął minę kompletnego erotomana. 
   - Tak. A potem całą noc uprawialiśmy dziki seks. 
   - To dziwne, bo wrócił do domu przed drugą. 
Uśmiechnęłam się do niego pobłażliwie, bo chyba nadal nie docierało do niego, że robię sobie jaja. Kiedy w końcu zorientował się, że moje słowa były zwykłym sarkazmem wydał z siebie przeciągłe "Aaaa!" i klasnął w dłonie. - Czyli nic nie było.
   - Nie było i nie będzie, durniu. - Westchnęłam głośno i sięgnęłam po kolejny kawałek pizzy. - A co u Marie? - Zagaiłam z ciekawości. Naprawdę polubiłam tą jego dziewczynę, zdawała się być równą laską. A przede wszystkim wytrzymywała z tym osobnikiem! Nawet jak był pijany, co zdarzało się przecież bardzo często. 
  - A wyjechała do swojej mamusi na Florydę. Nie wiem ile tam posiedzi, pewnie najpierw będą musiały wszystko i wszystkich obgadać, wymienić się nowinkami, poplotkować. Może na Boże Narodzenie wróci... - Opowiadał z komiczną mimiką i gestykulacją. Marnował się w tej pizzerii, powinien był występować w klubach jako komik. 
   - Jakiś konkretny powód, twardzielu?
  - Muszę od ciebie odpocząć, Baz, za dużo ostatnio chlasz i za dużo nerwów mnie kosztujesz! - parodiował ją. Wywróciłam oczami. - A komu najlepiej pożalić się na faceta? No oczywiście, że mamusi! Wybór wręcz wyśmienity, bo jej matka mnie nie trawi, pierwszy raz poznaliśmy się jak posuwałem Marie w jej mieszkaniu na blacie kuchennym, a drzwi nie były zamknięte na klucz i jej mama weszła bez pukania... 
Zrobiłam wielkie oczy i czekałam, aż powie mi, że to żart. 
   - Serio. 
  









~Z perspektywy Slasha~


          Trzy dni po koncercie w Richfield byliśmy już w stanie Missouri i za chwilę mieliśmy wychodzić na scenę Show Me Center, aby ponownie dać czadu. Dodam, że dwa dni temu graliśmy jeszcze w Zachodniej Wirginii. Tempo było zwariowane i zazwyczaj jednodniowe przerwy od koncertowania musiały nam wystarczać. Ba, starczały. Czułem się jak ryba w wodzie i nawet nie myślałem o powrocie do LA. Dla mnie ta trasa mogła trwać wieczność, a koncerty mogliśmy dawać codziennie. Szczerze powiedziawszy tylko one trzymały mnie jeszcze jako tako przy życiu. Wolny czas poświęcałem bowiem na chlanie, ćpanie i żeby ładnie zrymować - Camille ruchanie. O ile ta nie była akurat na mnie obrażona lub nie latała robić wszystkim zdjęcia. Mała też była nieźle podjarana tą trasą i cieszyło mnie to. Lubiłem patrzeć jak angażuje się w to co robi, efekty jej pracy były świetne i mówię to całkowicie obiektywnie. Chłopaki i nasz menadżer również byli pod wrażeniem. Wracając do mojego aktywnego trybu życia... A, w dupie z nim. 
      Najfajniejszą rzeczą w naszych koncertach, bynajmniej mnie rajcowała ona najbardziej, były reakcje i odbiór ludzi, którzy nas słuchali. Aplauz był ogromny, a wołanie o bis nie omijał nas w żadnym mieście. Ponadto publiczność śpiewała razem z nami i co najważniejsze, dobrze się przy tym bawiła. Słyszeliśmy jak organizatorzy gadali między sobą, że zabieramy publiczność Aerosmith. Brzmiało to dla nas jak abstrakcja. My, chłopaczki z ulicy zbieramy lepsze recenzje niż nasi bohaterzy z dzieciństwa, legendarny zespół? Szok kurwa, szok. 
        Dzisiejszy występ w Cape Girardeau przebiegał równie zajebiście jak poprzednie. Ludzie pod sceną dostawali istnego szału, a ich nastroje podsycał tylko pewien Rudy furiat, który wychodząc na scenę przypominał dzikie zwierzę wypuszczone z klatki. Ta, ale dzięki tej naszej maskotce publiczność nas cholera uwielbiała. Jestem skromnym gościem i nie lubię się chwalić, ale uważałem nasz zespół za wyjątkowy. Wiedziałem, że mamy to COŚ, czego wiele glamowych zespolików z LA nie miało. Dzięki temu się przecież wybiliśmy i zostaliśmy dostrzeżeni przez wiele ważnych ludzi tudzież zajebistości. Jeśli o tym mowa - o mało nie pomyliłem strun kiedy z boku sceny dostrzegłem Joe Perrego i Brada Whitforda. Nigdy nie zjawiali się wcześniej, chyba nawet nie było im "wolno". A teraz stali tu, zerkali na nas jakby z uznaniem i zapewne oceniali nasz występ. Nie mogłem w to uwierzyć. Gdy Izzy, który stał w tym momencie najbliżej, przeniósł na mnie swój MamNaWszystkoWyjebane wzrok, posłałem mu wymowne spojrzenie i kiwnąłem głową w stronę naszych, śmiało ich tak nazwę, bohaterów. Brunet obrócił się w ich kierunku, po czym odwrócił się do mnie z miną, jaką zapewne to ja miałem przed chwilą. Posłaliśmy sobie krótkie uśmiechy i zaczęliśmy dawać z siebie jeszcze więcej. To podbudowujące uczucie było lepsze niż bycie na haju, poważnie. Był to kolejny przełom w mojej karierze. 
        Ha, nawet nie wiedziałem jak bardzo ten dzień będzie przełomowy. Po zejściu ze sceny czekała nas bowiem kurewsko niespodziewana informacja. Już widok podskakującego Alana, który gdyby miał włosy na bank by sobie je w tym momencie wyrywał był dość... e, dziwny. I wiedzieliśmy, że coś się za tym kryje. 
Rozejrzałem się w nadziei, że Brad i Joe jeszcze tu stoją, ale nie było po nich śladu. Szkoda, liczyłem na ich opinię. 
   - Jesteście gotowi na zajebiście dobrą wiadomość?! - krzyknęła rozradowana Camille, której Niven już najwyraźniej wszystko wyjawił. Przytaknęliśmy całą piątką. 
   - Appetite For Destruction jest numerem jeden na liście Billboard Hot 100! Jesteście kurwa najlepsi! Nawet Aerosmith się to nigdy nie przytrafiło! - wywrzeszczał Alan, który zresztą od początku powtarzał, że nasze supportowanie podczas tej trasy jest bezsensowne, bo toksyczni bliźniacy i ich banda nie są nam potrzebni do odniesienia sukcesu. Poniekąd... Miał kurwa rację. 
Przez minutę staliśmy kompletnie nieruchomo i żaden z nas nie mógł z siebie nic wydukać. Dopiero Camille i jej pretensjonalne 'Co z wami kurwa?! Cieszyć się!' "odczarowało" nas i zaczęliśmy krzyczeć jak pojebani. Oczywiście nie obyło się bez wiązanki przekleństw, ale przecież byliśmy usprawiedliwieni. Kto na taką wiadomość nie rzuciłby chociaż jednym 'Ja pierdolę!', hm?
   - Dzisiaj oficjalnie pozwalam wam pić chłopcy! Ba, sam stawiam! 
 - Alan, wiesz, że nigdy nie potrzebujemy twojego pozwolenia? - mruknął pytająco Duff, na co ten głośno westchnął i pokiwał twierdząco głową. - Ale że stawiasz to jestem zaskoczony, chyba cię nam podmienili. - Dodał, po czym podniósł niższego od siebie menadżera i cmoknął go w czoło. Wybuchnęliśmy śmiechem, o dziwo nawet zmieszany Alan zdobył się na wyszczerz. 
   - To już, zbiórka w moim pokoju za godzinę! - Wydał jakże zacny rozkaz Niven i wszyscy zaczęliśmy kierować się do naszego autokaru. 
   - Patrz. - Cam szturchnęła mnie ze śmiechem w ramię i wskazała palcem na Adlera, który uśmiechał się od ucha do ucha i wyglądał jak wypuszczony z psychiatryka. Albo ładniej mówiąc, jak pocieszny psiak. Duff kiwał się na lewo i prawo również nie kryjąc zadowolenia, Axl - ten to dopiero szedł jak paw. Głowa uniesiona do góry, plecy wyprostowane, zachowywał się jakby spodziewał się takiego sukcesu. Byłem jednak pewien, że nigdy mu się o tym nawet nie śniło. Tak czy inaczej cieszyłem się, że w końcu i on przejawiał jakąś radość. 
Jedyną osobą, która nie wykazywała żadnego większego entuzjazmu był Izzy. Objąłem szatynkę w pasie i pociągnąłem ją w stronę rytmicznego, który trzymał się bardziej z tyłu. 
   - Co jest? Nie cieszysz się? - Zaczepiłem go. 
   - Niby czym? Że dorwała nas komercha?
   - Jaka komercha, co ty gadasz, Izzy! - Wtrąciła Cam. - Wasza płyta nie ma nic wspólnego z komercją, ludzie sami ją docenili!
   - Może. Ale to nie zmienia faktu, że to nie to, czego pragnąłem. Myślałem, że będziemy zespołem z bardziej punkowym podejściem... A takie sukcesy nie mają z nim nic wspólnego - zakończył i przyspieszył kroku zostawiając nas w tyle. 
Spojrzeliśmy się na siebie z dziewczyną zdziwieni. 
   - Purysta - skomentowała z teatralnym westchnięciem, a ja postanowiłem, że na tym warto będzie zakończyć ten wątek, toteż nic więcej nie powiedziałem. Zacząłem się jedynie zastanawiać czy rzeczywiście nie tli się w rytmicznym chociaż odrobinę dumy i uczucia tryumfu? Hej, odrobina na pewno! 
Podrapałem się po głowie. 
Na pewno.






Kilka godzin później...






~Z perspektywy Julie~


     Nawaliłam się. Nawaliłam i to bardzo. Racjonalne myślenie wyłączyło mi się już spory czas temu i jedyne na co było mnie jeszcze stać to wmawianie sobie, że rzeczy, które mam ochotę zrobić są kompletnie nie na miejscu i będę ich żałować. Niestety było to cholernie trudne. Leżałam na łóżku z kolesiem, który mnie pociągał i sądząc po jego zamiarach, ja go w pewien sposób też. Dodatkowo odczuwałam złość i nieodpartą ochotę zdradzenia wokalisty, pokazania mu, że jak nie on, to inny. Dziecinne, wiem, ale pod wpływem alkoholu wydawało mi się to całkiem niezłym planem. A jak dochodziła do tego jeszcze myśl, że ja odkąd byliśmy razem nigdy nie przespałam się z innym, a jemu zdarzyło się posuwać inne nie raz, dochodziłam do wniosku, że jest to zwyczajnie niesprawiedliwe i nie powinnam mieć ani skrupułów, ani wyrzutów sumienia. Tylko dlaczego podświadomie czułam, że jak to zrobię, to będę je mieć? Na ten moment uważałam się przynajmniej za lepszą od niego, bo byłam wobec niego wierna. Ale pytanie czy nadal chciałam taką być?
     Pocałunki składane na mojej szyi świadczyły chyba o tym, że musiałam uporać się ze swoim niezdecydowaniem szybciej. Facet był napalony, a ja dotychczas nie zrobiłam nic, co świadczyłoby o moim braku zainteresowania. Mówiłam już, że się nawaliłam? I resztki mojego rozumu były wyżarte przez alkohol? Czy to mnie w jakiś sposób usprawiedliwia?
   - Chciałem to zrobić już za pierwszym naszym spotkaniem... - wymruczał mi do ucha i przejechał dłonią wzdłuż mojej talii, przez co przeszedł mnie drobny dreszczyk. Cholera. Ja naprawdę chciałam to zrobić.
   - Nie zauważyłam... - mruknęłam ze śmiechem.
   - Bo byłaś zbyt pijana.
  - I nie chciałeś tego wykorzystać? - Zaciekawiłam się.
  - Lubię jak kobiety pamiętają z jakim bogiem seksu miały do czynienia. A myślę, że jutro rano będziesz pamiętać każdy najdrobniejszy szczegół... - I kolejna porcja dreszczyku. Jego dłoń powędrowała pod moją koszulkę, a usta ponownie zbliżyły się do mojej szyi. Atmosfera w tej sypialni wynosiła już chyba z milion stopni i uświadomiłam sobie, że nie ma odwrotu. Wszelkie wątpliwości zaczęły się ulatniać i miałam wrażenie jakby ktoś inny użył mojego głosu, żeby wypowiedzieć pewną prośbę, albo raczej rozkaz...
   - Pieprz mnie...
     A potem wydarzyło się coś dziwnego, czego nawet nie potrafię w żaden sposób nazwać. Mogę to jedynie w niezbyt zrozumiały sposób opisać... Kiedy chłopak ścisnął moje nadgarstki i przywarł je mocno do łóżka, na wysokość mojej głowy - oczami wyobraźni widziałam jak robi to Axl. Pociągnięcie za włosy - skojarzyło mi się momentalnie z ostrymi kłótniami z Rose'm i naszymi bójkami. Lekkie zaciśnięcie dłoni na mojej szyi w momencie przerodziło się we wspomnienie pewnego okropnego wieczoru, kiedy to wokalista zwyczajnie się nade mną znęcał. Ale najgorszy był paradoksalnie pocałunek. Z początku zachłanny, wręcz bolesny, kiedy ten zagryzał moją wargę, a na koniec... To delikatne muśnięcie, tak czułe, że stanęły mi przed oczami najlepsze wspólne chwile. Bynajmniej nie z facetem, który teraz na mnie leżał. 











~Z perspektywy Axla~

   
   - Axl, telefon do ciebie. - Niven kiwnął na mnie głową z pomieszczenia obok, a następnie podał słuchawkę. Byłem zdziwiony, że ktoś chce ze mną gadać o trzeciej w nocy, a że nie miałem ochoty na pogawędki, postanowiłem szybko tą osobę spławić. Kiedy jednak usłyszałem po drugiej stronie zapłakany głos, rzucenie 'spierdalaj' stawało się nieco ciężkie, nawet dla takiego skurwiela jak ja. Tym bardziej, że ten szloch wydał mi się znajomy.
   - Mam już tego kurwa dość... - Zaczęła, zdawało mi się, że pod wpływem paru głębszych.
   - To się kurwa zabij - prychnąłem. Miała być to tylko ironiczna forma, ale kiedy odpowiedziała mi szybko 'okej', błyskawicznie się zreflektowałem. - Kurwa, żartowałem!
   - Ha, ha, ha.
 - Co się dzieje? - rzuciłem stanowczo, celowo brzmiąc na zniecierpliwionego. Próbowałem ukryć swoje poddenerwowanie, które z każdą sekundą instynktownie narastało. Dlaczego dziewczyna, która mnie nienawidziła dzwoniła do mnie w środku nocy z zupełnie innego miasta i w dodatku ryczała? Przestraszyłem się. 
   - Obiecujesz, że... że wysłuchasz m-mnie do... do końca? N-nie będziesz przerywał? - dukała przez płacz, ledwo ją rozumiałem. 
   - Julie, gadaj co się stało! - Podniosłem głos, tak że parę głów odwróciło się w moją stronę. Odsuwając słuchawkę na sekundę od ucha podszedłem do drzwi i zamknąłem je kopniakiem. Potem od razu przystawiłem ją z powrotem i słuchałem tego, co blondynka miała mi do powiedzenia. 
   - Ja... byłam na imprezie u Skid Row... Zaprosili mnie, a że... Miałam wolny wieczór, to poszłam... N-nie chciałam... Sie-siedzieć sama - mówiła spazmatycznie. Pierwsza myśl? Ktoś ją zgwałcił. Brzmiała jakby ktoś zrobił jej kurwa krzywdę. Mimowolnie zaczęła drżeć mi szczęka, ale czekałem co powie dalej. Chyba nawet nie potrafiłbym wydać z siebie teraz żadnego dźwięku.
   - Za dużo... wypiłam. Nie myślałam co robię! - Kolejny wybuch płaczu. Moje myśli obrały teraz nieco inny kierunek, tym razem moja dłoń automatycznie zacisnęła się pięść. 
   - Z kim... - wycedziłem przez zęby. - Rachel, tak? Zgadłem? Na pewno kurwa zgadłem... - mówiłem sam do siebie nie zważając na szloch po drugiej stronie słuchawki. - Wreszcie miałaś okazję, udało się, hm? 
   - Prze-przestań, on... On tu... w-w ogóle nie grał ża-żadnej roli... N-nie mieszaj go do... Do tego.
  - Dobra, słuchaj. Jesteśmy kurwa po koncercie, mamy fajne after-party. Przerywasz mi je, więc z łaski swojej mów szybciej, bo chcę wrócić do reszty i się do cholery trochę zrelaksować, a nie słuchać o tym, jak pijana dałaś komuś dupy. Bo dałaś prawda?! - Mimo że na początku posługiwałem się spokojnym, mocno sarkastycznym tonem, na koniec nie wytrzymałem i wydarłem się. 
   - Po-posłuchaj m-mnie... Ja poszłam do łóżka z Sebastianem, ale...
Ale - zabawne słowo. Takie niepozorne, nie? Ludzie lubią odwracać nim kota ogonem. Zazwyczaj zaczyna się wypowiedź jakimiś miłymi słowami, żeby zaraz dowalić jakimś 'ale' lub też, jak w tym przypadku, walą prosto z mostu, a potem sądzą, że załagodzą sprawę pierdolonym 'ale'. Tylko, że ja tego nie kupuję! Nie słucham tego co kryje się po 'ale', bo nie ma to kurwa żadnego znaczenia! Nie liczy się!
   - Z Sebastianem? To ciekawe, bo myślałem, że ma dziewczynę! Jak jej tam było... Marie, tak? Bardzo fajną parę tworzyli, wydawała się miła. Wiesz... To chyba czyni cię podwójną zdzirą, nie? - Jad wylewał się z moich ust jak potok. - Cholera, powiedz mi. Powiedz, bo strasznie mnie to ciekawi. Jak czujesz się z faktem, że jesteś dziwką do kwadratu, hm? Rozwaliłaś właśnie dwa związki naraz, dobra jesteś, naprawdę! Chyba należy ci się jakiś medal, nie? Mogę ci taki załatwić. Osobiście wygraweruję na nim napis "Dziwka roku"! 
Pierdolnąłem telefon na ziemię, wyrywając wcześniej kabel z kontaktu i zmiażdżyłem go kilkakrotnie kowbojkiem tak, że był już nie do uratowania. Następnie otworzyłem drzwi z impetem i rozejrzawszy się tylko przelotnie po zaskoczonych minach wszystkich zgromadzonych w pokoju, wyszedłem jak najszybciej z tego pomieszczenia. Słyszałem jak Alan biegnie za mną krzycząc, że zapłacę za straty ze swojego portfela, ale miałem go w czterech literach. Zarówno ja, jak i on wiedzieliśmy, że to on zajmie się pokrywaniem strat. Tego dnia zdemolowałem bowiem jeszcze cały swój pokój. 






~*~

I have nothing interesting to say.

Komentujcie!


7 komentarzy:

  1. Woooow.. jestem w szoku, że Julie zdradziła Rudego, ale z drugiej strony patrząc na to jak on ją traktował, ile razy ją skrzywdził, mam wrażenie że postąpiła słusznie. Ja wiem, że zdrada partnera to okropna rzecz, no ale patrząc na wspomniane wcześniej traktowanie i tą moją małą niechęć do Pana Wiewióry.. Jestem ciekawa czy to już ostateczne "arrivederci". Julie z Bazem byliby całkiem fajną parą, hehe. I ta ich konwersacja w trakcie jedzenia pizzy, matko. Rozwaliło mnie to XDD
    Co do ogólnej oceny rozdziału - dobra robota (jak zwykle). U Ciebie rozdziały zawsze są na poziomie i baaaardzo mi się to podoba. Już chcę wiedzieć co będzie dalej! c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Megaaaa!!!!
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością <3!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz za co cię uwielbiam? Za szczegóły! Pewnie dla wielu nie grają roli, ale ja uwielbiam to, że wszystko jest dokładne. Miejscowości, zdarzenia a nie byli tu i zrobili coś tam. Brawa dla ciebie za to (że ci się chce) Haha.
    Tej zdrady to się nie spodziewałam, bo pomimo tego, że Rose to dupek to gdy on zaliczał kolejną panienkę...Człowiek domyślał się, że tak właśnie się stanie. To nie było żadne wow. No zrobił to. Kolejny raz. Idzie się wkurzyć, ale to Rose. Co do Julie wydawało mi się, że się do tego nie posunie, bo...Nie. Wyszło tak, że chciała mu tym zrobić na złość. No dziecinne...Głupie. Ale teraz Rose w końcu dowie się co ona czuła. I to nie raz czy dwa. Bo przez jego zdrady czuła się jak gówno. A w czym on jest lepszy, że jemu wolno? Bo nie może się opanować? No słabe wytłumaczenie. Ogólnie...Nie podoba mi się jej postawa, ale to jakim hipokrytą jest rudy w tym wszystkim...Oj to nie podoba mi się bardziej. Ale ja i tak zawsze będę za ich związkiem- no co zrobić. Haha.
    Zajebiście, że się tak rozpędziłaś! To teraz ja poproszę o takie tempo i taką dawkę opowiadania! Będę bardzo wdzięczna. Mam nadzieję, że mój wniosek zostanie pozytywnie rozpatrzony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Geeenialny *-*
    Ale mam pytanie, czy wiesz kiedy mniej więcej wrzucisz nastepny, bo niedługo wyjeżdżam i nie bede miała dostępu do internetu, a chciałbym wiedzieć, czy może uda mi sie jeszvze przeczytać przed wyjazdem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie piszę kolejny, więc może do jutra uda mi się go wrzucić ;)

      Usuń
  5. Ehh, jak tu zacząć.. Dobra. Cześć. W końcu przełamałam się napisać tu komentarz po prawie 2 latach czytania tego bloga kilka razy od początku. Po prostu nie da się opisać jak bardzo ci dziękuje, że stworzyłaś to dzieło. Naprawdę, ta powieść jest tak genialna, że czytam ją bodajże już 8 raz! Może się przełamie i od następnego rozdziału nie będę anonimowa. Nie wiem jak to zabrzmi, ale to fanfiction nadaje mojemu życiu trochę sensu. Zawsze jak mam chwilowego tzw.,,doła'' czytam moje ulubione rozdziały. Nie znam lepszego ff. Twój styl pisania jest idealny. Chciałabym pisać jak ty, chociaż wiem, ze tak nie będzie. Pamiętam tą chwile, kiedy zaczęłam czytać tą powieść i kiedy zobaczyłam ze jedna z głównych bohaterek ma tak samo na imię jak ja to momentalnie się uśmiechnęłam xD Nie pamietam, żeby był taki rozdział, w którym się nic nie działo. I to jest w tym najlepsze! Zawsze kiedy widziałam, ze jest nowy rozdział, cieszyłam sie jak małe dziecko! Zdziwiło mnie to, że Julię jednak zdołała zdradzić Axla... Jeszcze z Sebastianem! Ale zobaczymy co będzie dalej.. Zniecierpliwiona czekam na następny rozdział! Pozdrawiam i życzę jak najwiecej weny! (Tymczasowo) Anonimowa fanka ❤️

    OdpowiedzUsuń