środa, 5 lipca 2017

Wake up... time to die! [42]








~Z perspektywy Duffa~


      - Poproszę, yyy... jedną czystą. Tak, może być ta. - Skinąłem szybko głową kiedy ekspedientka ze znudzonym wyrazem twarzy podniosła się ociężale ze swojego miejsca i wskazała ręką na jedną z tańszych firm. - Zaraz, nie. Chcę najdroższą! - rzuciłem nagle podniesionym głosem. W momencie dotarło do mnie, że nie jestem jakimś tam menelem, tylko rozchwytywanym rockmanem na pieprzonej trasie! I nie mogę pić byle czego. 
Pani za kasą, wcześniej zmarszczywszy w zdziwieniu brwi, podeszła do innej półki i sięgnęła po butelkę, na której mieniła się... Zajebiście ładna cena, huh. Ale czym ja się przejmuję! - A niech pani jeszcze dwie poda, żebym nie musiał się wracać. - Zarechotałem, mając nadzieję, że wprowadzę między nami luźną atmosferę. Niestety babeczka miała mnie wyraźnie dość i wywróciwszy tylko oczami cofnęła się po kolejne butelki. Powinna się cieszyć, że tyle sobie zarobi na jednym kliencie, a nie. Zero uprzejmości w tym Richfield, rany. 
   - Czterdzieści osiem dolarów się należy, zapakować? Siatka kosztuje pię...
  - Nie trzeba! Od czego są kieszenie. - Zachichotałem ponownie, tym razem próbując ukryć swoje przerażenie, kiedy wygrzebawszy z kieszeni całą swoją kasę, zacząłem ją przeliczać i zorientowałem się, że nawet na dwie mi nie starczy! I co teraz? Przecież jak każę je odłożyć, to wyjdę na idiotę. Kompletnego, bo za takiego zwykłego już mnie,  nie wiedzieć czemu(!), ma. - Już chwileczkę, muszę trochę poszperać... - wymamrotałem i przekonany na sto procent, że w innych kieszeniach znajdę co najwyżej paczkę prezerwatyw i fajek, mimo wszystko starałem się sprawiać wrażenie szastającego forsą. Sądząc po jej minie - chyba tego nie kupowała. - Choleeera... Chyba zostawiłem pieniądze w hotelu... - Westchnąłem ostentacyjnie i zrezygnowany wzruszyłem ramionami. Boże, ona mnie zaraz zje. 
   - Ile ci brakuje? - Usłyszałem nagle głos obok. No anioł stróż mi ją zesłał! 
 - Dwadzieścia dolców... - Wykrzywiłem się w uśmiechu. Szatynka spojrzała najpierw na moje niedoszłe zakupy, potem na mnie i pokręciwszy głową wyciągnęła w końcu banknot i uratowała mi dupę. Albo raczej żołądek czy jakikolwiek narząd, który domagał się teraz procentów. (Okej, domagał to się zawsze.)
      Po wyjściu z monopolowego, kiedy oboje kierowaliśmy się w stronę naszego hotelu, zdałem sobie sprawę, że Camille nic nie kupiła. I coś mi tu naturalnie nie spasowało, bo z monopolowego nigdy nie wychodzi się z pustymi rękami. N I G D Y.
Powiedziałem jej więc, że chyba o czymś zapomniała, a ta klepiąc mnie po ramieniu uniosła kącik ust do góry i odparła, że wszystko poszło na mnie. 
   - Uuuups. - Podrapałem się nerwowo po głowie. 
   - Spokojnie, podzielisz się ze mną i będziemy kwita. Chyba nie miałeś zamiaru wypić trzech butelek sam. - Bardziej stwierdziła niż spytała. 
Oczywiście, że miałem. 
   - No jasne, że nie. - Schowałem ręce w kieszenie i odwróciłem głowę w drugą stronę.
   - Oszust. Wypiłbyś nawet cztery. 
   - Skąd ty to wszystko wiesz? - Byłem naprawdę pełen podziwu. 
   - Kobieca intuicja. - Puściła mi oczko. 
   - Ach, tak. Ona nigdy nie zawodzi! - Nie, nie, to nie sarkazm. Kobiety bywają upierdliwe, marudzą i ględzą, ale i tak zawsze wychodzi na to, że mają rację. Bez nich faceci nie trafiliby palcem do dupy i byłem gotowy przyznać to na głos. A typki, które uważały się za mądrzejsze od nich i nazywały je zabawkami potrzebnymi tylko do jednego, autentycznie mnie wkurwiały. Oczywiście, mógłbym tutaj analizować, że są kobiety i tępe dzidy, które nawet nie starają się być kimś więcej niż obiektami do zaspokajania męskich potrzeb, ale obecnie moje myśli zaprzątała wódka, którą najchętniej otworzyłbym tu, na ulicy. Powstrzymywał mnie od tego jedynie fakt, że bez przerwy jeździły tu patrole policyjne, a ja byłem spłukany i nie wiem czym zapłaciłbym mandat. Chyba ciałem. W sumie... Gdyby trafiła się jakaś seksowna policjantka w dopasowanej spódniczce to czemu nie. Do tej pory miałem w każdym razie do czynienia tylko z facetami i jedną czarnoskórą policjantką, która nie dość, że była mojego wzrostu, to jeszcze ważyła dwa razy więcej niż ja...
   - Patrz, Perry! - Camille szturchnęła mnie w bok kiedy znaleźliśmy się w hotelowym hallu. Rzeczywiście z windy wyszedł przed minutą sam Joe i najwyraźniej na kogoś czekał. Spojrzeliśmy się na siebie z dziewczyną jakby w nadziei, że któreś będzie wiedziało co zrobić, ale tkwiliśmy chyba w podobnej dezorientacji. Mieliśmy już za sobą jeden koncert i byliśmy w szoku, że ani przed nim, ani po nim nie mieliśmy okazji z nimi porozmawiać. Nawet Izzy nie zamienił słowa z Perrym, który jeszcze dwa lata wcześniej kupował u niego towar. W hotelach natomiast dzieliło nas zazwyczaj parę pięter. Menadżerowie i organizatorzy robili wszystko, żebyśmy nie mieli ze sobą styczności. Czuliśmy się kurwa jakbyśmy no nie wiem... Roznosili jakąś zarazę. Idiotyczna sytuacja. 
         Nieoczekiwanie to sam Joe zrobił pierwszy krok, gdy zauważywszy naszą dwójkę zaczął do nas podchodzić. Szatynkę obdarzył nawet szarmanckim uśmieszkiem, aż kątem oka zobaczyłem jak jej policzka mocno się rumienią. Szykowała się chyba sympatyczna i luźna wymiana zdań, ale nie doszło do niej dzięki kochanemu ochroniarzowi Aerosmith, który od początku rzetelnie wykonywał swoją pracę. Myślę, że do rozmów z członkami zespołu doszłoby już wiele razy, ale te bezmózgie mięśniaki za każdym razem nas od siebie odgradzały. Teraz też, wyszedł taki zakuty łeb z windy, poświdrował chwilę wzrokiem i jak tylko zorientował się co się święci podbiegł do gitarzysty jakby dostał nagłej sraczki i objąwszy go ramieniem zaczął ciągnąć w stronę baru. Nie wiem na co kurwa, na herbatę? Joe widocznie zirytowany odepchnął go nieco od siebie i odwróciwszy się jeszcze na sekundę w naszą stronę, koniec końców ruszył do hotelowego baru. Sądząc po odgłosach zabawiał tam już cały ich zespół. 
   - A jak też tam pójdziemy, to co? - burknąłem. 
 - To będziesz musiał coś zamówić, a jesteś spłukany. Chodź, lepiej napijemy się u ciebie. Przynajmniej nikt nie będzie spoglądał na nas jak na intruzów - odpowiedziała szybko Cam. Oczywiście długo nie trzeba było mnie namawiać. Chociaż tliła się we mnie ochota na wejście do tego baru i zajęcie miejsca tuż obok samego kurwa Tylera. Ciekawe czy kazaliby mi grzecznie się oddalić czy od razu stamtąd wypierdolili. 
   - Nie wiem nad czym tak zapalczywie rozmyślasz, ale chodź już. - Westchnęła ze zniecierpliwieniem i złapawszy mnie za łokieć pociągnęła mocno w stronę windy. 










~Z perspektywy Camille~


      Towarzystwo Duffa i Stevena, kiedy ci byli pod wpływem i zaczynali się przekrzykiwać było tak przyjemne, że aż musiałam opuścić ich pokój. Sama nie byłam na tyle wstawiona, żeby rozumieć o co im chodzi, a co dopiero wdawać się z nimi w dyskusję. Nudziłam się. A nie było nic gorszego jak nuda. Nie namyślając się długo wpadłam do mojego i Slasha pokoju, po czym chwyciłam za aparat, który leżał akurat na wierzchu. Mój współlokator spał w tak epickiej pozie, że nie mogłam pozostawić tego tak obojętnie. Stanęłam przed łóżkiem, obrałam odpowiedni kąt, ustawiłam obiektyw i... Cyk.



      A później rzuciłam w niego poduszką. 
   - E, gwiazdo rocka! - zawołałam, na co ten uchylił powieki i zerknął na mnie markotnie. - Włosy sobie przypalisz.
Mulat odsunął dłoń, w której trzymał fajkę od głowy i zgasił go o popielniczkę stojącą na nocnej szafce. Następnie biorąc krótki łyk Jacka ułożył się na bok i ziewając głośno rozejrzał się leniwie po pomieszczeniu. 
   - Obrazisz się jak pójdę spać dalej? - wymamrotał ledwo zrozumiale. 
  - Nie, nie robi mi to żadnej różnicy, bo i tak wychodzę - odparłam beztrosko pakując w międzyczasie swój sprzęt do plecaka. Podeszłam jeszcze na chwilę do lustra, aby poprawić ręką swoje włosy i przybrawszy zadowoloną miną skierowałam się do wyjścia. 
   - Dokąd? - zapytał jeszcze.
 - Zapomniałeś, że jestem tu w pracy? - Uniosłam jedną brew i uśmiechnęłam się pobłażliwie. - Ludzie chcą czytać w gazetach jakie to szaaaalooone życie prowadzicie, a ja nie będę robić ci sesji jak śpisz. Muszę poszukać bardziej rozrywkowych. 
   - Izzy czyta książkę, jemu zrób zdjęcie - mruknął ironicznie, ale niezniechęcona udałam się mimo wszystko na przechadzkę, w nadziei, że jednak uda mi się upolować okazję na fajne zdjęcia. 
     Przypadek sprawił, że idąc korytarzem na dolnym piętrze mignęła mi przez uchylone lekko drzwi znajoma twarz. Mało tego, do moich uszu dochodziły odgłosy muzyki i nogi same nakazały mi się tutaj zatrzymać. Aerosmith urządzało sobie w pomieszczeniu przede mną jam, jasna cholera, session! 
Miałam doprawdy gdzieś co sobie pomyślą kiedy do nich zajrzę. Z sesji  i wywiadu dla Rolling Stone Magazine, które przeprowadzałyśmy wraz z Lauren zapamiętałam ich jako pozytywnie szurniętych, ale naprawdę życzliwych kolesi. Byłam więc pewna, że teraz też będę mogła z nimi normalnie pogadać i spędzić fajnie czas. Tylko że nie było mi dane się o tym przekonać.
Zanim sięgnęłam po klamkę ktoś zatrzasnął mi drzwi przed nosem i zagrodził przejście. Mianowicie ten sam głupi ochroniarz, który wcześniej zgarnął Joe'go.
   - Nie można tu wchodzić - burknął. 
  - Dlaczego? Oni mnie znają, robiłam im kiedyś sesję - tłumaczyłam, ale jak grochem o ścianę. 
 - Nie interesuje mnie to, musisz stąd odejść - fuknął stale mnie popychając do tyłu. Od kiedy jesteśmy na "ty", baranie?
 - Nie mogę się po prostu przywitać?! - warknęłam powoli wyprowadzana z równowagi. To co odpierdalało się na tej "wspólnej" trasie było dla mnie w istocie niepojęte. Okej, rozumiem. Muzycy są po odwykach, nie mogą mieć kontaktu z narkotykami i tak dalej, ale czy ja wnoszę w plecaku kilka paczek koki i zamierzam sprowadzić ich na złą ścieżkę? Litości, nie wyglądałam ani jak ćpunka, ani jak natrętna groupie. A parę kieliszków spożytych w pokoju McKagana już dawno ze mnie wyparowało. 
   - Nie. Wypad! - Tym razem pchnął mnie już znacznie mocniej, tak że straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Zrobiłam wielkie oczy. Nie spodziewałam się, że ochroniarz może być aż takim chamem. 
   - Co jest kurwa?! Czemu ją przewróciłeś?! - Zanim się podniosłam pojawił się koło nas Axl. Zmierzyłam go zaniepokojonym wzrokiem. Ostatnio wpadał w furie dość często, a uspokojenie go graniczyło z cudem. Nie chciałam zadymy i martwiłam się, żeby Rudy sobie nie zaszkodził, toteż wstałam błyskawicznie i próbowałam załagodzić sytuację. Bynajmniej niezbyt ciekawą.
   - To nic, nie warto psuć sobie nerwów... - Zaczęłam mamrotać i łapiąc delikatnie Axla za ramię pociągnęłam go do tyłu. - Niektórzy mają gówno zamiast mózgu i nie przegadasz. - A co, musiałam sobie nieco ulżyć.
Ochroniarz obdarzył mnie wyraźnie wkurwionym spojrzeniem i w imperatywny sposób pokazał palcem, żebyśmy się oddalili. Ekhm, delikatnie mówiąc. Jego mina mówiła raczej "wypierdalać".
   - Najpierw ją kurwa przeprosisz - wycedził przez zaciśnięte zęby Rose i wyrywając mi się zrobił krok do przodu. 
   - To ona powinna przeprosić - odpowiedział twardo. 
   - Niby za co?! - wtrąciłam się oburzona.
   - Że nie zaleca się do poleceń organizatorów i utrudnia mi pracę.
Trzymajcie mnie, bo chyba padnę. 
   - Co za dureń! - Złapałam się w niedowierzaniu za głowę. 
  - Uważaj co mówisz panienko. - Pogroził mi palcem i zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Jego bicki były większe niż moja głowa i nie czułam się za komfortowo. 
  - Nie będziesz jej kurwa groził! - Axl zacisnął pięści i już oczami wyobraźni widziałam jak rzuca się na tego mięśniaka, potem ten mu oddaje, najpewniej znacznie mocniej, potem łamią sobie nawzajem nosy i w ogóle... Robi się jedno wielkie bagno. Nie chcąc do tego dopuścić sama odepchnęłam tego kolesia mocno do tyłu, a żeby zrobić sobie przejście i jak najszybciej się stamtąd oddalić. Targając przy tym za rękaw Rudego rzecz jasna. Tyle że zanim zrobiłam odwrót, ochroniarz oddał mi i popchnięta walnęłam głową o ścianę. Zabolało. 
      Myślę, że wokalista bez wahania wdałby się z nim teraz w bójkę, ale nagle zorientowaliśmy się, że ktoś robi nam zdjęcia. Odwróciliśmy się całą trójką w bok i zobaczyliśmy, że na końcu korytarza stoi jakiś durny dziennikarz w okularkach i nakłania swojego prymitywnego fotografa, żeby nie ściągał palca z przycisku.
 - Spierdalać! - zawołał wokalista i pokazał im środkowy palec. Ochroniarz tymczasem postanowił się ulotnić i poszedł sobie w przeciwną stronę. Widziałam jak mój przyjaciel podąża za nim jakby obłąkanym wzrokiem i ma nieodpartą ochotę na dokończenie sprawy, ale chwyciwszy go za obie dłonie poprosiłam żeby dał już sobie spokój.
   - Okej, dam sobie na wstrzymanie. - Odchrząknął. - Nic ci nie jest?
Pokiwałam przecząco głową i obdarzyłam go wdzięcznym uśmiechem. Rudy objął mnie ramieniem i dosłownie w tej samej chwili ponownie dało się słyszeć dźwięk robionego zdjęcia. 
 - Ja pierdolę, jeszcze tego nam brakuje. - Jęknęłam, bo z doświadczenia wiedziałam jak to czasopisma potrafią skrupulatnie wymyślać opisy do zdjęć i napędzać głupie plotki. Axl wydał się jednak niewzruszony. 
   - Mam to w dupie. 
Zastanowiłam się przez chwilę i doszłam do wniosku, że ja chyba też. 
   









~Z perspektywy Julie~


     Rzuciłam klucze na blat stołu i zmęczona opadłam na kanapę. Czułam się jakbym wróciła z co najmniej ciężkiej harówy w kopalni, a przecież moja praca polegała tylko na "prężeniu ciała przed kamerą i rzucaniu różnych min", jak to już zdążyłam usłyszeć od paru dawnych, wcale niezawistnych koleżanek, które nadal zarabiały marne grosze podając do stolików piwo. Nie ukrywam, że sama miałam na początku podobne zdanie o modelingu, ale z każdą sesją zmieniało się ono diametralnie. Dzisiaj na przykład miałam ochotę rzucić się na fotografa i rozwalić mu ten jego aparat o łeb. Uprzedzano mnie niby, że koleś jest cholernym perfekcjonistą i miewa humorki, ale dlaczego musiał wstać lewą nogą akurat dzisiaj? 
   - A chuj z nim - mruknęłam pod nosem i podreptałam leniwie w stronę kuchni, żeby wyszperać skądś wino, w ostateczności piwo. Moje poszukiwania zakończyły się jednak fiaskiem, dodatkowo przyrżnęłam głową o szafkę. - Kurwa! - Wyrwało mi się mimowolnie z ust i rozmasowując miejsce bólu ruszyłam z powrotem do drzwi. Tak, wiem, przed chwilą byłam niesamowicie zmęczona, ale równie niesamowicie chciało mi się nawa... kulturalnie wypić lampkę czerwonego wina. 
     Zbiegłam z dwunastego piętra po schodach, co by poprawić trochę kondycję i zarzuciwszy jeszcze w biegu katanę (lipcowe noce o dziwo nie należały do gorących) ruszyłam raźnym krokiem do najbliższego sklepu. Przeklęłam po raz kolejny widząc już z dala, że kolejka wychodzi na zewnątrz. No tak, piątkowy wieczór, czego ty się spodziewałaś... Jeszcze jedno 'kurwa' poleciało na myśl, że muszę wlec się na Sunset Strip, gdzie nie było daleko, ale wiedziałam co tam o tej porze będzie się dziać. 
   - Kurwa, za dużo przeklinam - pomyślałam na głos i ze zmarszczonymi brwiami udałam się w jakże znane mi strony. 
     Nie myliłam się - życie tętniło tam teraz jak w żadnym innym zakątku na świecie. Z racji, że nie zmyłam makijażu, a moje włosy wciąż natapirowane specjalnie na sesję nadal jeszcze się trzymały, nie uniknęłam komentarzy napalonych dupków, których rzecz jasna na Sunset nie brakowało. Nie zwracałam jednak na nich nawet najmniejszej uwagi. Sorry chłopcy, dzisiaj piję solo.
      Kiedy wychodziłam z monopolowego przytulając do siebie dwie butelki wina, które miałam zamiar schować zaraz za kurtkę, żeby nie wyglądać jak typowa alkoholiczka, zderzyłam się z kimś i o mało nie potrzaskałam swoich zakupów. 
   - Patrz jak kurwa łazisz pizd... O, Julie! - Blondyn w momencie zastąpił swoją złowrogą minę aż zanadto przyjazną i przejechał dłonią po moim ramieniu. - Poczekaj na mnie przed sklepem, zaraz wracam. - Dodał i nie dając mi czasu na odpowiedź podszedł do kasy. Z otwartą niepotrzebnie buzią stanęłam zrezygnowana pod budynkiem i przebierałam zniecierpliwiona nogami. 
   Pierdolę, spadam do domu - pomyślałam po piętnastu minutach, ale po zrobieniu paru kroków ktoś uwiesił się na moich ramionach. 
   - A koleżanka dokąd? Nie uciekniesz mi tak łatwo, szmat czasu się nie widzieliśmy! 
Zmusiłam się na uśmiech. 
  - Dwa winka? Gunsi w trasie i hulaj dusza, co? - Zaśmiał się głupkowato. - Niestety, odwołuj randkę, bo zabieram cię na impreeezę! - Wręcz krzyknął i pokiwawszy wymownie brwiami podniósł do góry siatkę ze sporym zapasem alkoholu. 
   - Właściwie to jestem padnięta i chciałam urządzić sobie samotny wieczór przed telewizorem... - Próbowałam mu się wymknąć, ale wiedziałam, że tak łatwo nie da mi spokoju. Poprawka, nie dadzą. Zaraz obok nas pojawił się jeszcze jeden członek Motleyów, chyba nawet bardziej upierdliwy niż Vince. 
   - Cześć Nikki - wydusiłam z siebie, kiedy ten przytulał mnie mocno na powitanie, prawie łamiąc mi podczas tej czynności żebra.
   - Koleżanka nie chce do nas przyjść! - "Naskarżył" brunetowi Neil, na co ten postukał się tylko palcem po czole i z miejsca przerzucając mnie sobie przez ramię zaczęli iść w stronę swojej chaty, zgarniając co trochę napotkanych znajomych, którzy w przeciwieństwie do mnie tryskali entuzjazmem. A mi nie chciało się już nawet szamotać. Zwisając głową w dół trzymałam tylko kurczowo kieszeni w nadziei, że jeszcze będę miała okazję napić się dzisiaj tego wina...
      Imprezy u Motley Crue miały jedną zasadniczą zaletę. Można było sobie spokojnie pozwolić na komfort bycia wyluzowaną wersją siebie. Nikt nie zwracał uwagi na twoje zachowanie, bo działo się tu tak dużo pojebanych rzeczy, że to, że siedziałam teraz na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę i popijałam z gwinta butelkę mojego wina, nie było w żadnym stopniu odbierane za... niegrzeczne zachowanie? Na myśl o tym parsknęłam śmiechem. Właściwie nie pasowałam tu tylko dlatego, że nie latałam z gołymi cyckami na wierzchu, nie pieprzyłam się po kątach i nie tańczyłam na rurze, którą Motleye postanowili sobie zamontować, bo czemu by nie? Robili niezaprzeczalnie najgłośniejsze i najbardziej sprośne imprezy w LA i normalny człowiek albo wyszedłby stąd z mindfuckiem na twarzy, albo nie wyszedłby stąd wcale, bo koniec końców zalany w trupa wylądowałby w biuście pierwszej lepszej panny i usnął. Od paru lat nie należałam do tych normalnych i ułożonych, więc już doprawdy nic mnie tu nie dziwiło. No okej, może jeden transwestyta, który przeszedł przed chwilą obok w jakimś dziwacznym różowym pióropuszu wokół szyi i wykonywał doprawdy... kocie ruchy. Mniejsza. Chyba miałam ochotę wrócić już do domu. 
   - O, tu jesteś! Szukałem cię! 
Ta, na pewno. 
   - Co taka nie w humorze? - Nikki kazał jakiemuś pijanemu biedakowi siedzącemu obok mnie spierdalać i sam zajął jego miejsce. Westchnęłam głośno i upiłam kolejny łyk. 
 - Jestem po prostu zmęczona, poza tym nic mi nie jest - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i podsunęłam mu pod nos butelkę. Sixx pociągnął parę haustów i oddał mi ją z powrotem. 
   - Chcesz to mogę zaprowadzić cię do mojej sypialni - wymamrotał i z początku ten pomysł bardzo mi się spodobał, ale gdy po chwili na jego buzi pojawił się łobuzerski uśmieszek wywróciłam oczami i uderzyłam go z pięści w ramię. - Nie no, tak poważnie mówiąc to ktoś się w niej zamknął od środka, więc dzisiaj będę chyba spał w ogrodzie. - Wzruszył ramionami. 
   - Spokojnie, takie stosunki trwają średnio pięć minut, więc jeśli ktoś nie planuje całego maratonu, to jeszcze masz szansę się do niej dostać. - Poklepałam go pokrzepiająco po plecach.
   - Stara, nie chcesz wiedzieć jak wygląda moje prześcieradło po każdej imprezie. - Skrzywił się jak małe dziecko, któremu podstawi się pod nos brukselkę, co wywołało u mnie krótki atak śmiechu. - Swoją drogą... - Tutaj obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. - Pięć minut? Zmień kochanka skarbie, ja bym cię zadowalał nawet piętnaście! 
   - Ehe, skończyłbyś po czterech, a mnie zostawił niezaspokojoną. - Czy jestem już pijana? Rozmowa na poziomie kurde.
   - A w życiu! Chcesz się przekonać? - Zapytał jakże poważnym tonem. Z równie kamienną twarzą odparłam:
   - Nie. 
  - Nie wiesz co tracisz w takim razie, no ale nic! Kobiet nie należy do niczego zmuszać. - Mrugnął do mnie z uśmiechem i już chciał się oddalić, ale najwyraźniej o czymś mu się przypomniało, bo odwrócił się jeszcze w moją stronę i przysiadł na brzegu kanapy. - A powiedz mi jeszcze, co słychać u Camille? - Dojrzałam błysk w jego oczach. Wiedziałam jakiej odpowiedzi oczekiwał, ale nie mogłam dać mu tej satysfakcji i może z nieco uszczypliwą nutą oznajmiłam mu, że ma się świetnie na trasie, została oficjalną fotografką Gunsów, a po ich powrocie razem ze Slashem mają wprowadzać się do ich nowego domu. Nikki kiwnął krótko głową i zostawił mnie wreszcie samą. 
      Jak się można łatwo domyślić nie długo nacieszyłam się spokojem, bo co jakiś czas przysiadywał się do mnie jakiś pijany lub co gorsza naćpany koleś i mniej lub bardziej subtelnie próbował namówić mnie na niezobowiązujący numerek, na przykład w basenie. I mimo, że większości wystarczyło powiedzieć 'spierdalaj', inni stawali się po tym słówku nad wyraz napastliwi i musiałam chwilę przeczekać aż taki się nagada, pojedzie po mnie jak po burej suce i wkurwiony odejdzie. Po którejś z takich akcji miałam już naprawdę dość siedzenia tutaj i chciałam wrócić do siebie, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Spróbowałam podnieść się tylko raz i już wiedziałam, że najpierw muszę nieco wytrzeźwieć. Z niewielką pomocą basisty opróżniłam w końcu całe dwie butelki w ciągu dwóch, trzech godzin. Nie dziwne więc, że szumiało mi w głowie, która wydawała mi się ważyć teraz tonę i bezwiednie opadała w dół. 
      Nieodparte wrażenie, że ktoś stale mi się przygląda zmusiło mnie do uważnego rozejrzenia się po ich gigantycznym salonie. Liczba osób znajdujących się w nim nie ułatwiała mi sprawy, ale w końcu mój wzrok skrzyżował się z brązowymi oczami, które dobrze znałam. Uniosłam jeden kącik ust do góry, a on jakby ośmielony tym gestem postanowił do mnie podejść. Nie miałam bladego pojęcia dlaczego nie zrobił tego od razu skoro mieliśmy przecież dobry kontakt. Okej, może i minął miesiąc czy dwa odkąd ostatni raz się z nim widziałam, ale to przecież nie wieki. Odnosiłam także wrażenie, że dzisiaj patrzył na mnie zupełnie inaczej. Nie tak jak robi to kolega. A może po prostu byłam za bardzo wstawiona? 
   - Ty nie w trasie? - Zagadnął na wstępie i przykucnął naprzeciwko mnie, bo znowu nie było miejsca na kanapie. Sixx by się nie patyczkował i kogoś z niej zrzucił, ale chłopak przede mną miał trochę więcej "kultury". 
   - Jak widzisz. - Wzruszyłam ramionami i obdarzyłam go lekkim, chyba nieco smutnym uśmiechem. Czemu smutnym? Bo chyba mimo wszystko żałowałam, że nie ma mnie teraz z moją przyjaciółką, nie stoję pod sceną, nie oddaję się koncertowemu trybowi życia, nie wzdycham na widok Aerosmith i nie zerkam z dumą na Guns N' Roses.
   - Widziałem cię ostatnio w jakiejś gazecie, bawisz się w modelkę? - rzucił zaciekawiony. Przytaknęłam. - Nadajesz się - mruknął i mierząc wzrokiem moje nogi utkwił go wreszcie na mojej twarzy, wystawiając przy tym zęby na wierzch. 
   - Nie wiem czy się nadaję, ale wiem, że to całkiem przyjemna forma zarabiania kasy. Prawdę mówiąc wolałabym latać po scenie, ale po pierwsze. - Tu wyciągnęłam przed siebie dłoń i zaczęłam wyliczać na palcach. - Nie umiem śpiewać. Po drugie: grać na żadnym instrumencie. A po trzecie: wszyscy wolą męskie zespoły.
   - Bez przesady. The Runaways było fajne - zaczął.
   - Było. - Ucięłam z sarkastycznym uśmieszkiem.
   - Vixen jest całkiem, całkiem...
  - Grają od ponad dziesięciu lat i nie wydały jeszcze albumu... - Tak, kolejna nuta sarkazmu.
   - Fakt. Ale Janet Gardner to niezła dupa! - Wyszczerzył się. 
  - Właśnie. Po czwarte: damskie zespoły to tylko fajne dupy, mało kto patrzy czy dobrze grają. 
   - Okej, masz rację. - Uniósł ręce w geście poddania i zaśmiał się pod nosem. - A co robisz tu sama? 
   - Nie taka znowu sama, co trochę mam jakieś towarzystwo, nie myśl sobie. 
   - W to nie wątpię.
   - Tak serio to nie mam pojęcia co tu robię i chyba się stąd zmywam. 
   - Mogę zmyć się z tobą?
   - Co, też jesteś sam?
Rachel zaczął się rozglądać, aż w końcu wskazał ręką na Sebastiana, który uwieszony na swojej dziewczynie Marie zabawiał zgromadzone wokół niego towarzystwo. Naturalnie był schlany w trzy dupy. Wymieniłam się z Bolanem porozumiewawczym spojrzeniem. 
   - Dobra, odprowadź mnie do domu, bo chyba trochę się chwieję. - Mówiąc to podniosłam się z siedzenia i zrobiłam kilka kroków do przodu. 
   - Chyba trochę tak - odparł rozbawiony i ujmując mnie pod bok wyprowadził z Motley House. Nabierając w płuca świeżego powietrza ruszyliśmy wolnym spacerem przed siebie.

   
   



~*~

Nie wiem jak to wyjdzie w praktyce, ale mam postanowienie, żeby napisać/wrzucić w te wakacje tyle rozdziałów, ile się da xD              
Obstawiam, że w maturalnej klasie nie będę miała czasu naskrobać tutaj chociażby zdania. Także trzymać za mnie kciuki! I komentujcie, hm? Statystyki pokazują, że jeszcze Was tu trochę zagląda, a pod ostatnim rozdziałem widnieje tylko jeden komentarz, meh.

PS: Halo, koncertowicze! Jak wrażenia? Czy tylko ja poczułam się 20 czerwca jakbyśmy cofnęli się 30 lat wstecz? Gunsi są w ZAJEBISTEJ formie. 
Tylko czekać na ogłoszenie kolejnej trasy! I może... nowej płyty? ;)



      

4 komentarze:

  1. Akurat weszłam żeby jeszcze raz przeczytać poprzedni rozdział i okazało się, że jest nowy. Spodziewałam się nowej części za jakieś dwa miesiące, a tu taka niespodzianka :D No cóż, czas się przywitać, bo wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie napisałam tu żadnego komentarza, chociaż śledzę Twój blog od ponad roku. To moje ulubione opowiadanie o Guns N' Roses, zawsze cieszę się jak głupia, gdy widzę nowy rozdział. Podziwiam Cię za to, że mimo iż jest tyle różnych perspektyw, da się wyczuć odmienne charaktery poszczególnych bohaterów. Jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się skończy, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że po zakończeniu odczuję taką pustkę jak po przeczytaniu dobrej książki.
    Co do koncertu, mam dokładnie takie same odczucia. Byle do następnego (oby tym razem ze Stradlinem i Adlerem w składzie!). :D
    Nie przedłużając, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały, życzę Ci dużo weny oraz czasu i wiedz, że kocham to opowiadanie całym serduszkiem (z pewnością nie tylko ja) <3
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Koncert był jednym słowem ZAJEBISTY!!! Oby Steven dołączył i będzie gites!!!
    A rozdział jak każdy-po prostu brak mi (kulturalnych) słów ❤
    Powodzenia w przygotowaniach do matury ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiście, ale u Ciebie zawsze tak jest. Jestem ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy. W ogóle kocham perspektywę Julie, chyba najbardziej ze wszystkich. A tak apropo tej klasy maturalnej to nie będzie tak źle, mam wrażenie, że to jednak drugi rok jest najgorszy. Życzę dużo weny i dużo wolnego czasu! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. No Julka po raz kolejny rozwalilas system! Uwielbiam czytac to opowiadanie ,jest zajebiste. Piszesz w fajnym stylu jest ciekawie nie ma nudy ahh juz czekam na następny :) O koncercie to doskonale wiesz ze mamy takie samo zdanie w końcu widzialysmy sie chwile po :D

    Jenny

    OdpowiedzUsuń