sobota, 28 lipca 2018

Wake up... time to die! [47]





~Z perspektywy Julie~


     
      Nigdy nie lubiłam sytuacji, w których musiałam dokonywać poważnego wyboru i odrzucać jedno na rzecz drugiego. Doprowadzało mnie to zawsze do szału i najchętniej powierzałabym to zadanie randomowej osobie, sądząc, że ta dokona za mnie wyboru w obiektywy sposób. Przecież ja nawet nie potrafiłam zdecydować się co danego dnia zjeść na śniadanie albo które skarpetki włożyć, więc gdzie tu mowa o poważnych decyzjach? A myślę, że w danej chwili mogłam ją spokojnie tak nazwać. Kariera czy miłość. I nie, nie chodzi tu tylko o faceta, ale o czysty rock n' roll. Zawsze marzyłam o pojechaniu w trasę z zespołem, którego członkowie byli w dodatku moimi przyjaciółmi. Koncerty, imprezy, muzyka, alkohol, wolność! Te wszystkie słowa wpadały mi do głowy w tempie błyskawicznym, gdy tylko przez głowę przechodziła mi myśl o dołączeniu do Gunsów. I Aerosmith do cholery jasnej! Serce waliło mi jak młot i bez wahania mówiło co powinnam wybrać. Szkoda, że gryzło się z moim rozumem, który jasno dawał mi do zrozumienia - modeling, pieniądze, sława. Jasne, to również było zajebiście kuszące, ale to nie do końca była moja bajka. Uwielbiałam tą robotę, naprawdę, tyle że jeszcze bardziej uwielbiałam zespół, który osiągał coraz więcej sukcesów. Chciałam w tym po prostu uczestniczyć. 
      Myślę, że moja decyzja nikogo nie zdziwi. Potrafię otwarcie przyznać się do tego, że jestem mistrzynią w popełnianiu tych samych błędów i królową irracjonalnego zachowania. Tak, odrzuciłam kilka ofert opiewających na piękne sumki. Tak, posprzeczałam się z moim pracodawcą, który stwierdził, że zmarnuję swój potencjał akurat wtedy, gdy zaczęłam się rozkręcać. I tak, dołączyłam do najniebezpieczniejszego zespołu świata. Ach, no i co najlepsze - nie żałowałam tego nawet w najmniejszym stopniu.
      Przyleciałam więc na koncert do Ames, tak jak to obiecałam Rudemu, a potem... No cóż, zostałam. Po Ames przyszedł czas na East Troy, następnie Mears, Cincinnati, Indianapolis, aż dotarliśmy tu - do Filadelfii, gdzie jutrzejszego i kolejnego wieczoru chłopcy mieli ponownie pokazać kto tu rządzi. Uwierzcie, nieraz wydawało mi się, że otrzymują większy aplauz niż gwiazdy tej trasy.
      Z racji, że byłam w trasie dopiero tydzień, powiedzmy, że jeszcze nie do końca przesiąkłam stylem życia, jakie prowadziła reszta. Po każdym koncercie trwały ostre imprezy, które w następstwie przynosiły porannego kaca i towarzystwo trzeźwiało do następnego koncertu. I choć nie stroniłam od alkoholu czy narkotyków, byłam zbyt zafascynowana odwiedzaniem praktycznie codziennie nowych miejsc, że nie miałam ochoty marnować czasu na zgonowanie w hotelach. Zamiast tego wyciągałam jedną osobę na dłuuugi spacer, a jeśli nie znalazł się żaden chętny, wypuszczałam się w miasto sama. Tak miało być i dzisiejszego dnia, bo nikomu nie chciało się wyjść z pokoju i połazić ze mną po Filadelfii. 'Głowa mi pęka', 'Przecież będziemy tu trzy dni, jeszcze zdążysz pozwiedzać' czy 'Daj mi spokój' to tylko  niektóre odpowiedzi, jakie otrzymałam od moich kochanych przyjaciół.
   - Dobra, idę sama - odparłam wzruszając ramionami, gdy mój ostatni potencjalny towarzysz, niejaki Axl Rose, oznajmił, że chyba mnie pogięło.
   - Sama? Pogięło?!
   - Powtarzasz się. - Westchnęłam.
  - To niebezpieczna okolica, wciągną cię w jakąś uliczkę i po tobie! - Nagle się ożywił i uwaga, nawet podniósł głowę z poduszki.
  - Trudno się mówi. - Wzruszyłam ramionami, powstrzymując się od uśmiechu. Jego zatroskana mina przez moment mnie rozczuliła. Przez moment, bo zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko nie zamierza ze mną pójść i moje życie jest mu obojętne. Jeszcze będziesz miał wyrzuty sumienia, dupku! Nie dając po sobie poznać, że perspektywa ciemnych uliczek jednak mnie odrobinę wystraszyła, wyszłam pewnym siebie krokiem z pokoju, a potem zbiegając ze schodów i mijając długi hall opuściłam hotel. Rozejrzałam się z początku w obie strony, żeby zdecydować w którym kierunku pójść i choć ścieżka na prawo wydawała się bezpieczniejszą opcją - w oddali jakiś ładny park, a dalej  wieżowce, wybrałam ścieżkę na lewo - murale, obdarte budynki i banery jakichś podrzędnych klubów. Nie interesowały mnie bowiem popularne miejsca dla turystów, uważałam, że serce miasta znajduje się właśnie w takich mniej uczęszczanych przez obcych a za to obleganych przez lokalnych mieszkańców okolicach. I nie myliłam się. Spacerując między straganami i budkami, z których ci ludzie się najwyraźniej utrzymywali czy przechodząc koło boiska, gdzie dzieciaki ze zdartymi kolanami grały w piłkę, czułam klimat tego miasta. Naszła mnie nawet ochota na skręcenie w jedną z tych jakże niebezpiecznych uliczek, skąd przez otwarte okna dolatywały odgłosy kłótni lub przeciwnie - dogłębnej... miłości. Wszystko wydawało się całkiem znośne i nie widziałam potencjalnego zagrożenia w stylu podejrzanego gościa w czarnym płaszczu. Zmieniłam zdanie, kiedy ktoś chwycił mnie od tyłu za nogę. Podskoczyłam wtedy jak oparzona i odwróciwszy się w stronę napastnika przywaliłam mu automatycznie w twarz.
   - Easy! To tylko ja!
 - Easy?! Easy?! - wydarłam się wkurwiona, patrząc jak chłopak rozmasowuje sobie nos.
   - Nie wiem czy po mnie powtarzasz czy wymawiasz moje imię. Oba słowa brzmią podobnie, sama rozumiesz...
   - Nieważne! Tak się kurwa nie robi, Izzy! Żegnałam się już z życiem! - Naprawdę!
   - Dobra, przepraszam. Już tak więcej nie zrobię. Sam się po twoim zamachu z nim żegnałem.
Przymrużyłam oczy i jeszcze parę sekund zerkałam na niego złowrogo. Po chwili wróciłam jednak do swojej normalnej miny, bo bałam się, że od tych ściągniętych brwi zrobi mi się na czole wielka zmarszczka.
   - Śledziłeś mnie? - Zapytałam, zdawszy sobie sprawę z tego, że znacznie oddaliłam się od hotelu.
   - Ta, bo nie mam co robić. Axl kazał mi za tobą pójść. Dobrze zgadłem, że poszłaś w stronę slumsów. - Jego usta wygięły się w tym jego cynicznym uśmieszku, który, cholera, musiał chyba działać na laski.
   - Kurcze, ja to mam jednak troskliwego faceta... - Wywróciłam oczami i wolnym krokiem ruszyłam znowu przed siebie. Izzy poszedł w moje ślady.
   - Co ty z nim jeszcze robisz - mruknął wyciągając z kieszeni paczkę fajek i włożył sobie jedną do ust.
   - Jest dobry w łóżku - odparłam bez większych emocji.
  - Ach tak, to zawsze jakiś argument. I pomyśleć, że w szkole nie zamoczył. - Dodał zaraz po odpaleniu i zaciągnięciu się szlugiem. Zrobiłam na niego wielkie oczy. - No co, chyba widziałaś jego stare zdjęcia?
 - Faktycznie, z fryzurą na grzyba musiało mu być ciężko - wymamrotałam po chwili zastanowienia i "pożyczyłam" od niego fajkę, wyrywając mu ją z buzi. Chyba się nie gniewał, bo spokojnie wyciągnął kolejną.
   - Pardon, Madame za moje maniery, mogłem ci zaproponować.
   - Wybaczam, Monsieur.
Podaliśmy sobie ręce i skinęliśmy kulturalnie głowami. Nasza uliczka akurat się skończyła i weszliśmy z powrotem na główną drogę, po której chodziło już całkiem sporo ludzi. Zerknęłam na zegarek Stradlina, który wskazywał siedemnastą trzydzieści.
   - Wracamy już?
  - Nie - odparłam stanowczo i zaczęłam nucić "Gonna Fly Now". Izzy spojrzał na mnie z miną "Serio?" i zaśmiał się pod nosem. - No co, nie czujesz się trochę jak Rocky Balboa? - Wyszczerzyłam się obracając się wokół własnej osi i rozglądając po dzielnicy. - Może pobiegamy jak on?
   - A może poboksujemy się przy "Eye Of The Tiger"? W tej scenie widzę cię bardziej.
   - Co, ma się ten cios, nie? - Rzuciłam z dumą, podziwiając swoją pięść.
   - Chyba zrobiłaś mi coś z nosem. Boli.
Przechyliłam głowę w bok i spojrzałam na niego z udawanym współczuciem.
   - Chodź kumplu, postawię ci drinka, to przestanie. - Objęłam go w pasie i pociągnęłam do najbliższego klubu.












~Z perspektywy Camille~
   
      
   - Wkurwiasz mnie ostatnio - oznajmiłam, siedząc po turecku naprzeciwko Slasha, który rozwalony na łóżku popijał z gwinta butelkę Danielsa. - Jeszcze nie wytrzeźwiałeś a już chlejesz!
   - Okres masz czy co? - Odburknął.
   - Wiesz, że nie znoszę jak tak mówisz. I dla twojej wiadomości nie, nie mam okresu. - Właściwie to spóźniał mi się jak cholera. Zaraz... Tak, tak, nakręcaj się Camille. Czas sobie zdać sprawę, że powiewa od ciebie hipokryzją, bo twój organizm od pewnego czasu jest masakrowany nieregularnym jedzeniem, śmieciowym żarciem, alkoholem i... no cóż, od czasu do czasu dragami. Z natury byłam jednak zaprogramowana do martwienia się o stan zdrowia swoich bliskich, a nie własny. - Szkoda, że z tego nie korzystasz... - Dodałam już ciszej.
   - Huh? - Zaciekawiony podniósł na mnie wzrok.
  - Nieważne. - Machnęłam ręką i podniosłam się z łóżka. Znudzona zaczęłam zbierać z podłogi ciuchy, papierki po chipsach i butelki.
   - No nie wykręcaj się. O co ci chodziło?
  - Mógłbyś się czasami sam domyśleć. - Wywróciłam podirytowana oczami. - A wybacz, zapomniałam, że już nie masz szarych komórek. W takim razie podpowiem ci. Chodzi o coś, o co normalnie to facet bez przerwy zabiega.
   - O seks? - Zdziwił się.
   - Brawo, mistrzu! Wygrywasz... Nic. - Zaklaskałam teatralnie w dłonie.
   - Nie wiedziałem, że masz ochotę. Nic nie mówiłaś.
 - O rany. - Pokręciłam głową, po czym wybuchnęłam żałosnym śmiechem. - To od teraz mam ci to komunikować? A może cię błagać? Och Slash, bzyknij mnie, błagam! Powiedz po prostu, że już cię nie pociągam albo twój sprzęt nie działa, bo walisz za dużo hery! - Uniosłam się nieco, co wprawiło Hudsona w wyraźne zakłopotanie. O, czyżbym trafiła w sedno sprawy?
  - Oczywiście, że mnie pociągasz... - Wybełkotał chowając się za swoimi lokami.
  - W to nie wątpię. Jestem seksowna do cholery. - Okej, aż sama siebie zaskoczyłam, że to powiedziałam. Gwoli ścisłości, nie jestem narcyzmem. Ale mam lustro i nie jestem zakompleksiona. Jestem niezła, okej? - I wiem też, że problem tkwi w tym drugim. - Czy jest coś gorszego dla faceta niż podważenie jego męskości? Sądząc po reakcji Slasha - nie. Chłopak bowiem, nie odzywając się sięgnął tylko po paczkę fajek i wyszedł zdenerwowany na balkon.
   - Palenie też wpływa na impotencję! - wydarłam się, a z racji, że zaczął mnie kompletnie ignorować, zdenerwowana ruszyłam w stronę drzwi. Moje wkurwienie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy zorientowałam się, że za nimi stoi Popcorn, który przyłapany na podsłuchiwaniu wyglądał ze swoją miną jak mały chłopiec.
   - I ty, Steven? I ty musisz się przyczyniać się do mojej złości? - Wbiłam w niego pełne żalu spojrzenie.
   - Och, Cam! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - O ile ja bardziej robiłam sobie z niego jaja niż mówiłam poważnie, tak on wydawał się rzeczywiście żałować. - Mogę ci to jakoś wynagrodzić? Może chciałabyś... No wiesz...
Uniosłam brwi, bo nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi.
   - No wiesz... - Szturchnął mnie delikatnie w ramię.
   - No nie wiem. - Oddałam mu.
   - Ja nie mam z tym problemu. Mógłbym cię zaspokoić.
Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, zastanawiając się jak zareagować na jego propozycję. I nie, nie rozważałam jej. Po prostu nie wiedziałam czy mam mu grzecznie odmówić i podziękować za jego uprzejmość, wyśmiać go, walnąć w głowę, a może nie komentując jego słów ominąć go i iść przed siebie?
   - Dziękuję ci bardzo za troskę, ale jakoś sobie dam radę.
Steven uniósł jeden kącik ust do góry i pokiwał porozumiewawczo głową.
   - Boże nie, nie o to mi chodziło! - Sprostowałam. - Dam sobie radę w sensie, że... Obejdę się bez tego, okej?
   - Spokojnie, malutka. Stevenowi nie musisz się tłumaczyć. Miłej zabawy. - Puścił mi oczko i poszedł w swoją stronę.
   - Całe życie z wariatami... - Westchnęłam głośno i długo się nie namyślając ruszyłam do windy, którą zjechałam na sam dół. Tam skręciłam do hotelowego baru i zająwszy stolik zamówiłam martini. Sączyłam je powoli, gapiąc się bez celu w jeden punkt, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że pociągam słomką z pustej szklanki, siorbiąc przy tym jak typowy burak.
   - Na koszt pana przy barze. - Usłyszałam nad swoją głową i podniósłszy ją zobaczyłam kelnera, który z przyczepionym do buzi sztucznym uśmiechem, postawił przede mną kolejne martini. Zdziwiona zerknęłam we wiadomą stronę i o mało nie spadłam z krzesła, widząc, że przy barze siedzi tylko jeden facet - Joe Perry. Gitarzysta posłał mi zdecydowanie niesztuczny uśmieszek i po chwili wysłał do mnie tego samego kelnera jeszcze raz, tym razem z pytaniem czy może się do mnie dosiąść.
   - Proszę mu przekazać, że się zgadzam - odpowiedziałam nie spuszczając wzroku z tego zajebiście przystojnego mężczyzny. (Oczywiście mowa o Perry'm, nie o kelnerze). Chłopak widocznie już zirytowany tym ciągłym łażeniem w tę i z powrotem zmienił nastawienie, kiedy Joe wcisnął mu banknot do kieszeni, a następnie biorąc swój kieliszek podszedł do mnie.
   - O ile mnie młody nie oszukał, mogę się dosiąść. - Uśmiechnął się szarmancko i odsunął jedno z krzeseł, tuż naprzeciwko mnie.
   - Młody wykonał zadanie bardzo rzetelnie - odparłam poważnym tonem i obdarzyłam go delikatnym uśmieszkiem.
   - Świetnie, bo dałem mu aż dwadzieścia dolców. Chociaż za jego minę powinienem był chyba dać piętnaście.
Zaśmialiśmy się oboje.
   - Przepraszam za pytanie, ale... Czy członkowie Aerosmith nie są przypadkiem... Abstynentami? - Zagryzłam nerwowo wargę, bo wyszło chyba dość uszczypliwie. A nie miało!
   - Jedna lampka wytrawnego wina jest nawet wskazana. Tak przynajmniej czytałem. Mam nadzieję, że mnie nie oszukali. - Udał zdenerwowanego, podnosząc szkło.
   - Myślę, że nie.
   - To dobrze, w takim razie mogę odetchnąć z ulgą. - Wystawił zęby na wierzch. - Przepraszam za pytanie, ale czy nie powinnaś pić w czyimś towarzystwie?
   - Właśnie to robię.
   - Słuszna uwaga. W takim razie nie drążę tematu.
 - Bogu dzięki. - Westchnęłam, a na naszych twarzach ponownie zagościły porozumiewawcze uśmieszki. Może zacznę je zliczać?
Zliczałam. Ale nie tylko uśmieszki. Spojrzenia, które mnie elektryzowały też stanowiły całkiem pokaźną liczbę. Rozmawiało nam się tak cholernie dobrze, że nawet nie zorientowałam się, gdy minęły cztery godziny. Cztery godziny i cztery drinki. Po tym ostatnim przeprosiłam go na chwilę i udałam się do toalety. Oparłszy ręce na umywalce utkwiłam wzrok w lustrze.
   - Ty mała zdziro... - zaczęłam patrząc sobie w oczy. - Zakochujesz się.











~Z perspektywy Duffa~


        Krok do przodu. Krok do tyłu. I kółeczko. Krok do przodu. Jeszcze raz do przodu. I do tyłu. Brzmi jak nauka tańca? Możliwe. Tyle że ja po prostu opisuję jak wyglądał mój powrót do hotelu o drugiej w nocy. Tak, nabzdryngoliłem się. Byłem urżnięty jak świnia. Ale dawałem radę! Moje nogi, mimo że długie, przez co w takich sytuacjach najczęściej mi się plątały i sam się o nie potykałem, tym razem współpracowały i wolno, bo wolno, ale szedłem do przodu! I czasem do tyłu... Tak dla urozmaicenia.
      Powyżej opisanym krokiem mijałem klub za klubem i ani myślałem się zatrzymywać (gdybym to zrobił zapewne nie udałoby mi się kontynuować drogi), gdy nagle natknąłem się na, niech to szlag, szlochającą dziewczynę, która siedziała na schodach pod jednym z barów. Normalnie to mam w dupie obce laski, ale tej zrobiło mi się jakoś żal. Poczułem się zobowiązany do pocieszenia jej. I zapewne duży wpływ na to miał fakt, że w moich żyłach płynęła obecnie wóda, więc automatycznie kochałem wszystkich ludzi. Ale, ale! Możliwe też, że z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny, postanowiłem się do niej dosiąść, bo nie wyglądała jak panienka, która szukała przygody. Była raczej ubrana jak szanująca się osoba. Nawet bardzo.
   - Hej, szanuję! - Zagadałem, wskazując na jej koszulkę z logiem Misfitsów i uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna podniosła głowę, pociągnęła nosem, przetarła zapłakane oczy i... spojrzała na mnie jak na kretyna. - Sądzę, że to nienajlepszy czas na komplementowanie elementów garderoby, nieprawdaż? - Wow, nie wiedziałem, że nawalony potrafię sklecić tak trudne zdanie!
 - Aktualnie nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać z przedstawicielem płci przeciwnej. Jesteście wszyscy tacy sami. Jełopy myślące chujami. A z drugiej strony czym macie myśleć skoro nie posiadacie mózgów? Nie wiadomo, współczuć wam czy po prostu trzymać się od was z daleka?
  - Wow, zazwyczaj słyszę takie teksty na ostatniej randce, nie na pierwszym spotkaniu. - Podrapałem się po głowie z lekka zmieszany.
   - Naprawdę, nie rozumiem. Jak można być z kimś i jeszcze mieć kogoś na boku! Nie możecie po prostu zerwać z jedną, a potem zacząć obracać drugą? Chyba, że to jakiś konkurs "Kto będzie miał więcej kochanek"! Dostajecie za to jakieś nagrody?
   - Yhm, ja...
  - A może wymieniacie się nami? Na przykład kto w danym miesiącu przeleci najwięcej panienek, dostanie od innych graczy po jednej ze swoich kochanek, huh?
   - Powiem ci, że...
   - Cholera, że też my kobiety nie mamy takiej zabawy. I czemu? A no temu, że od razu przyklejono by do nas plakietkę dziwek! Nie to co wy! Bohaterzy! Mistrzowie!
   - Słuchaj...
   - Życie jest takie niesprawiedliwe! Od zawsze my kobiety miałyśmy gorzej niż wy! We wszystkim! Miesiączka, ciąża, golenie nóg, noszenie staników, pranie wam gaci! Nawet z sikaniem macie łatwiej! Nie każ mi zaczynać o sufrażystkach! Nie miałyśmy nawet jebanego prawa żeby głosować!
   - Przepraszam! - Wydarłem się nagle, unosząc ręce w geście poddania. I nie była to sarkastyczna zagrywka. Przez tą jędzę poczułem się winny! Czułem jakbym był odpowiedzialny za każdego faceta na tym świecie! Taki ciężar przyprawił mnie o zawrót głowy. 
Moja towarzyszka wydała się wytrącona z rytmu i z lekka przestraszona moją reakcją patrzyła na mnie jak na przybysza z innej planety. 
   - Za co? 
Zamyśliłem się. 
  - Nie wiem, za to że żyję chyba... - Podrapałem się po głowie. - Za to, że Bóg stworzył nasz gatunek. Za to, że mam chuja w gaciach.
   - Wow, albo tak dobrze posługujesz się sarkazmem, że nie potrafię go wyczuć, albo jesteś jakimś pojebanym odmieńcem. 
   - A jeśli to drugie, to wejdziemy do środka na drinka? - Zagadnąłem nadal będąc poważnym. Stary, to się zaczyna robić dziwne! 
   - Nie wiem. Chyba nie powinnam. - Wyglądała jakby biła się z myślami. Boże, kobieto, zapraszam cię na drinka, nie na seks. Okej, lepiej jej tego nie powtarzaj. - Jaką mam pewność, że mnie nie upijesz i nie wydymasz? - No i masz...
   - Proszę cię, po tej twojej pogadance w życiu bym cię nie tknął! - Wypaliłem kompletnie nie zastanowiwszy się nad tym, że zabrzmiało to cholernie słabo. Ale dziewczyna zamiast na mnie fuknąć i oddalić się ode mnie w tempie błyskawicznym, zaczęła się głośno śmiać. 
   - Jesteś całkiem okej. Możemy wejść do środka. - Powiedziała podnosząc się z chodnika i podając mi rękę. Skorzystałem z jej pomocy i ledwo, bo ledwo, ale podniosłem swoje cztery litery do góry. Wchodząc do klubu powtarzałem sobie natomiast w głowie 'nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej'.
I mam nadzieję, że nie mówiłem tego na głos. 










~*~


O rany, trochę mnie tu nie było. I przyznam, że cholernie ciężko było mi napisać ten rozdział,         
od nowa się w to wkręcić, you know. 
(Mam nadzieję, że nie oduczyłam się pisać! You tell me.) 
Myślałam, że uda mi się wstawić coś wcześniej, zaraz po maturkach, ale zachciało mi się pracować i nie mogłam znaleźć ani wolnego czasu, ani nawet ochoty. W każdym razie, obiecałam, że dokończę to opowiadanie, więc no, dokończę! Z racji, że nie mam pomysłu co mogłabym tu jeszcze napisać, zakończę tę marną notkę prośbą o komentarze. Ekhm, o ile ktoś tu jeszcze wpada.


Buzi!


4 komentarze:

  1. Weszłam na Twojego bloga, żeby coś sprawdzić w starych rozdziałach i wyskakuje mi nowa notka i w głowie od razu "co, ale jak to?", error i dźwięk wyłączania Windowsa. Borze szumiący, jak się cieszę, że wróciłaś! Warto było czekać. Rozdział super, jak zwykle ofc. Niektóre teksty mnie zabiły - "jestem niezła, okej?" i pijany Duff XDD I nie wiem co będzie dalej. Wygląda na to, że coś się wydarzy u Camille i Slasha, chociaż kto wie. U Julie i Rudego jest spokojnie, ale coś czuję, że Axl coś odwali, chociaż u Ciebie to nigdy nie wiadomo. Czasami sobie myślę "oo ten coś zaraz głupiego zrobi", a tu nic takiego się nie dzieje. U Ciebie są czasami takie plot twist jak u Davida Lyncha, co akurat jest wielkim plusem. Nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Co jak co, ale Ty to potrafisz zaskoczyć (na przykład teraz, bo nie przypuszczałam, że dodasz nowy rozdział hehs, nie no żarcik taki). Podsumowując - mi się ten rozdział bardzo podoba i chcę więcej! Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i że maturki poszły dobrze i że w ogóle Ci się powodzi (jak to zabrzmiało, sorki, już nie myślę przez te temperatury). Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział i życzę udanych wakacji! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "U Ciebie są czasami takie plot twist jak u Davida Lyncha" <-- to jeden z najlepszych komplementów jakie dostałam, serio XD Dziękuję!

      Usuń
    2. Coś tak czułam w kościach, że przypadnie Ci do gustu XDD nie ma za co!

      Usuń
  2. Matko! Jak ja długo czekałam na ten rozdział! Od kwietnia, do olimpiady zaglądałam tu chyba codziennie. A czasem, jak już byłam zrezygnowana, po prostu czytałam poprzedni rozdział. I weszłam sobie tutaj dzisiaj i takie zdziwienie, normalnie oczy jak 5 złotych i czytam. Od kilku dni mam tak zepsuty humor, bo studia, szukanie mieszkania i inne takie i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaki uśmiech pojawił się na mojej twarzyczce.
    Znaczy no, pewnie byłabym bardziej zadowolona większą ilością Rose'a, ale zdaję sobie sprawę, że nie można mieć wszytskiego. Zrekompensowałaś mi to Duffem. Ale może po kolei. Podobał mi się spacer Julie, ja też jestem jedną z tych osób, które lubią przechadzać się nieturystycznymi uliczkami, aby poczuć klimat miasta, więc wczułam się jak... O ho ho... Miałam wielką nadzieję, że to Axl poszedł za swoją ukochaną, a tu Izzy i w sumie bardzo pozytywne zaskoczenie. (w ogóle ostatnio ktoś mnie zapytał o ulubionego członka zespołu i ogólnie hierarchię w zespole, jeśli tak mogę to nazwać. Podjęłam się próby odpowiedzenia na to pytanie i taki... z dzika schab normalnie. Wszyscy są wspaniali, wszystkich kocham, ja w ogóle wszystkich kocham XD) Szkoda mi relacji Saul - Camille, choć ta para jakoś średnio mi leży... Nie pytaj czemu, co nie wiem... Jakoś tak... Co nie znaczy, że im nie kibicuję... #dziwnepoolimpijskieodpałyOli (chyba tak trochę po olimpiadzie wyłączyłam tryb ustosunkowywania się do pewnych kwestii, po prostu jest tak i już, mam dość tłumaczenia wszystkim dlaczego.. Whatever) Propozycja Stevena? No wariat! xD Bardzo podoba mi się perspektywa Duffa. Banan na twarzy przez cały ten fragment. Nasz duży odmieniec. "nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej, nie wyruchaj jej" - no pointa sama w sobie :D

    Komantarz bez rewelacji, ale chcę zostawić po sobie ślad, bo bardzo się cieszę, że w końcu dodałaś rozdział i czekam na kolejny!

    Zapraszam też do siebie: http://rockrockrockmusic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń