~Z perspektywy Duffa~
Machałem energicznie głową w rytm muzyki co trochę zwiększając tempo jazdy. Głośne dźwięki Highway To Hell, pusta autostrada i wiatr wpadający przez otwarte okno, dzięki któremu na mojej głowie tworzył się artystyczny nieład. I dzięki któremu parę dni później miałem dostać zapalenia ucha. Ale mniejsza z tym.
Na razie było super, czułem się naprawdę zajebiście. Zdecydowanie musiałem robić sobie takie wycieczki częściej.
Tylko czy można to nazwać wycieczką? Jechałem tam w sumie w konkretnym i całkiem ważnym celu. Tak na dobrą sprawę uznałem, że jest dla mnie ważny dwadzieścia cztery godziny temu.
Przespałem się trochę, wytrzeźwiałem, później spakowałem i w drogę. Hej, spontaniczność jest dobrą cechą. Racja?
Jakieś pół godziny potem zatrzymałem się przy dość znajomym barze. Mój pęcherz i pusty żołądek dawały się bowiem we znaki.
Załatwiłem w kiblu to co miałem załatwić i zaraz siedziałem przy stole z talerzem pełnym przesolonych frytek. Smażonych jak przypuszczam na starym oleju. Mniam.
Do Seattle miałem jeszcze jakąś godzinę drogi. I cieszyłem się z tego faktu cholernie, bo zacząłem mieć obawy przed płaskodupiem. A tego raczej byśmy nie chcieli.
Okej, był jeszcze jeden powód. Chciałem ją w końcu zobaczyć.
- Było pyszne, reszty nie trzeba. - Wcisnąłem cycatej kelnerce dziesięć dolców w dłoń i zostawiając prawie nieruszony posiłek, wyszedłem szybkim krokiem na zewnątrz. Następnie równie szybko władowałem swój zadek do samochodu i jeszcze szybciej stamtąd odjechałem.
Godzina drogi, której towarzyszyło darcie Bona Scotta upłynęła mi rzecz jasna przyjemnie. Ale o ile przyjemniej było rozprostować kręgosłup i zaciągnąć się zanieczyszczonym powietrzem.
Moim pierwszym przystankiem była kwiaciarnia. Zakupiłem dwa bukiety tulipanów. Jeden żółty - dla mamy, a drugi różowy - dla Niej.
'Podarowując różowe tulipany podobno pokazujesz, że masz do dziewczyny sentyment i chcesz się o nią zatroszczyć'. No tak mi znaczy się ta babeczka powiedziała. Chciałem wybrać czerwone, ale tu natknąłem się na jakąś pieprzoną legendę. Jak to szło?
'Symbolikę czerwonych tulipanów przedstawia piękna turecka legenda, opowiadająca o nieodpartej miłości księcia Farhada i dziewczyny o imieniu Shirin. Gdy Farhad dowiaduje się o tym, że Shirin została zamordowana, nie chce żyć. Przepełniony żalem galopuje nad urwiskiem i zabija się, a z każdej kropli jego krwi wyrasta jeden szkarłatny tulipan. Legenda nadaje czerwonym tulipanom znaczenie doskonałej miłości.'
Uznałem to za zbyt skomplikowane i wziąłem te drugie.
Z pierwszym bukietem udałem się naturalnie do mojego rodzinnego domu. Gdzie zostałem powitany tak, jak to na McKaganów przystało. Matka wycałowała mnie po stokroć w policzki, wychwaliła, że wyprzystojniałem, następnie usadowiła mnie na skrzypiącej już sofie i postawiła przede mną cały dzbanek herbaty i talerz zrobionych przez nią ciasteczek. Ale w przeciwieństwie do tamtych frytek, tym mogłem się spokojnie zajadać.
Mama liczyła oczywiście na dłuższą pogawędkę, ale no... Do kogoś mi się śpieszyło, nie?
- Przenocujesz tu, prawda? Posłać ci łóżko? - Dopytywała odprowadzając mnie do drzwi. Jeśli dobrze pójdzie to nocleg będę miał chyba zapewniony gdzie indziej... Na samą myśl uśmiechnąłem się zadziornie. - Michael?
- A tak. No, możesz posłać - rzuciłem na odczepne i chwytając jeszcze za kwiaty ruszyłem na piechotę pod jej dom. Nie mieszkała jakoś daleko. Szedłem z piętnaście minut. Z bukietem w dłoni czułem się jednak idiotycznie. To było kompletnie nie w moim stylu.
Chwila.
Przecież ona mnie za te badyle jeszcze wyśmieje.
Cholera.
Nie no, bądźże choć raz romantyczny, McKagan.
Ciul z tym. Zapukałem.
Czekając aż otworzy stanąłem na baczność, wystawiłem zęby na wierzch, a dłoń, w której trzymałem bukiet wyciągnąłem nieco do przodu.
Mój wyszczerz jednak szybko się ulotnił, bo w progu stanął jakiś młody, wytatuowany koleś.
- Co, to dla mnie? - Parsknął śmiechem kiwając głową na kwiaty. Zażenowany spuściłem dłoń na dół.
- J.. jest Kelly? - Wydukałem. Cały mój entuzjazm poszedł się jebać. Modliłem się w duchu, żeby ten chłopak okazał się jakimś jej kuzynem, ale bądźmy szczerzy. Byłem pechową ofiarą losu.
- Kelly! Jakiś palant do ciebie! - Zawołał z drwiącym uśmieszkiem nie spuszczając ze mnie wzroku. Zacisnąłem nerwowo szczękę. Już miałem mu coś powiedzieć, gdy nagle zza jego pleców wyłoniła się znajoma mi postać. Na mój widok zrobiła wielkie oczy.
- Duff? Co ty tu robisz?
- Przyjechałem do ciebie...
Szatynka poprosiła tego typka aby zostawił nas samych i zamknąwszy za nim drzwi podeszła krok bliżej.
- Po co przyjechałeś? - Rzuciła z kpiną. Zatkało mnie.
- Żeby... No żeby... No do ciebie kurwa przyjechałem. - Autentycznie zabrakło mi języka w gębie.
- Teraz? Trochę za późno, wiesz?
- To twój facet? - Zapytałem głupio. Przecież znałem odpowiedź.
- Tak.
Ałć. Coś mnie ukuło. Tam w środku.
- Ale... Dlaczego, co? Myślałem, że między nami do czegoś doszło? - Jęknąłem żałośnie.
- Wyobraź sobie, że też tak myślałam. Wtedy jak się rozstawaliśmy na stacji byłam pewna, że naprawdę przyjedziesz. Że szybko się tu zjawisz. Ale widocznie ci się odwidziało, hm? - Sparaliżowała mnie wzrokiem.
- O czym ty mówisz?! Stoję tu, więc jak mogło mi się odwidzieć?!
- Teraz to się pocałuj w dupę! Zawsze czekałam! Nie wiem czy zauważyłeś, ale dawałam ci naprawdę wiele szans! Tylko że żadnej nie wykorzystałeś, Duff... Ile miałam czekać, co? Czułam się olewana. Nawet nie zadzwoniłeś. Więc... Nie miej teraz do mnie pretensji - dokończyła ściszonym głosem i odwróciwszy się do mnie tyłem chwyciła za klamkę.
- Kelly... Ja po prostu musiałem... Musiałem to przemyśleć. - Próbowałem się jakoś wytłumaczyć. Brzmiało żałośnie?
- Jakbyś był pewien to nie musiałbyś się wcale zastanawiać. Widocznie to nie miało sensu, cześć.
Zamknęła drzwi.
Stałem przed nimi dobre pięć minut. Tyle zajęło mi przeanalizowanie tej sytuacji. Czy ona właśnie dała mi definitywnego kosza?
- Kurwa! - Zakląłem i podbiegłszy do najbliższego śmietnika wyjebałem te cholerne tulipany.
Wyszedłem na kretyna.
I czułem się z tym zajebiście źle.
~Z perspektywy Camille~
Może to głupie, ale czasami bywałam o nią zazdrosna. Traktował ją lepiej niż jakąkolwiek kobietę, lepiej niż mnie. A z drugiej strony, kochałam patrzeć z jakim zafascynowaniem sunie swoimi zwinnymi palcami po jej gryfie i wydobywa z niej najmilsze mojemu sercu dźwięki. Cóż, z tą kochanką byłam w stanie się nim dzielić.
- Myślisz, że nada się na nową płytę? - Zagadnął po chwili i unosząc głowę do góry zerknął na mnie pytająco.
- Oczywiście, że tak - odparłam z uśmiechem, który ten szybko odwzajemnił. A później spuścił łeb z powrotem w dół i kontynuował grę. Nie chciałam mu przerywać, ale są jednak rzeczy ważne i ważniejsze.
- Saul, chyba powinniśmy odwiedzić Nikkiego, hm? - Mruknęłam podnosząc się z podłogi.
- Ta... - wymamrotał i niechętnie odkładając instrument na bok również wstał.
Dzisiejszej nocy praktycznie w ogóle nie przespaliśmy. Najpierw siedzieliśmy jak na szpilkach w salonie czekając na telefon ze szpitala, a później... Mimo, że odetchnęliśmy z ogromną ulgą na wieść, że Sixx żyje, tak czy siak nie mogliśmy zmrużyć oczu. Leżeliśmy zwyczajnie na łóżku i rozmawialiśmy. A w końcu było o czym.
Hudson wielokrotnie mnie przepraszał, przyznał, że źle mnie traktował i obiecał, że to się zmieni. Byłam szczęśliwa, ale w tym wszystkim nie to liczyło się dla mnie najbardziej. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że nasze relacje nie zepsułyby się gdyby nie pieprzone narkotyki. I wolałam, żeby złożył mi inną obietnicę.
Powiedział, że postara się to rzucić. I poprosił mnie o pomoc. To ucieszyło mnie zdecydowanie bardziej. Choć nie ukrywam, wiedziałam, że nie będzie mi łatwo. Że NAM nie będzie łatwo.
Slash był uzależniony, o odwyku nawet nie chciał słyszeć. Był gotowy na drgawki, nieprzespane noce i beznadziejne samopoczucie. Tylko błagał, żebym pomogła mu przez to bagno przejść. Nie wyobrażałam sobie innej opcji jak tylko się na to zgodzić. Kochałam go nawet wtedy gdy wściekły kazał mi się odpierdolić.
Nie warto było jednak tego wspominać. Teraz miały nastać lepsze czasy i tego zamierzałam się trzymać.
Około godziny szesnastej stanęliśmy przed nielubianym przez wszystkich budynkiem. Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do recepcji, gdzie kobieta o bardzo krzywym wyrazie twarzy zapytała nas czego chcemy. Miło.
- My w odwiedziny do Nikkiego Sixxa - rzucił Saul.
- Jesteście z rodziny? - Zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem.
- Tak - odparłam szybko. Facetka mlasnęła parę razu ustami, aż wreszcie ruszyła swoje tłuste dupsko i zaczęła szperać między jakimiś papierkami.
- Sala numer czterdzieści siedem.
Nie siląc się na żadne 'dziękujemy' od razu powędrowaliśmy w odpowiednim kierunku. No, przynajmniej wydawało nam się, że jest odpowiedni. Po kwadransie udało nam się w każdym razie trafić pod właściwe drzwi. Nacisnęłam niepewnie na klamkę i jako pierwsza wsunęłam się do środka.
- A kogo moje oczy widzą?
Spojrzałam na niego z politowaniem i podeszłam bliżej łóżka.
- Idioto, nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłeś! - Fuknął Hudson i zamykając za sobą drzwi szybko do nas podszedł.
- Wybacz, stary. Nie miałem w planach jeszcze odchodzić z tego świata. - Wzruszył wychudzonymi ramionami i uśmiechnął się krzywo, co bardziej przypominało grymas. Brunet wyglądał obecnie naprawdę fatalnie i aż żal było na niego patrzeć, ale na szczęście czuł się w miarę dobrze. Tak przynajmniej mówił. Bo spoglądając na niego odnosiło się inne wrażenie.
- Mam nadzieję, że oboje wyciągnęliście z tej akcji jakieś wnioski, co? - Zerknęłam na nich znacząco.
- Tego nie wiem, mamo, aczkolwiek dostałem weny i mam pomysł na zajebisty tekst. Kawałek będzie się nazywał Kickstart My Heart - odparł z podekscytowaniem basista, na co ja... Jęknęłam łapiąc się za głowę.
- Sixx!
- No co? - Wyszczerzył się, ale widząc moją markotną minę dodał krótkie: - Będę ostrożniejszy, mała.
Chociaż tyle.
- Swoją drogą... Martwiłaś się o mnie? - Pokiwał wymownie brwiami. Jezu, nie mam siły do tego człowieka.
- E, dość tego. - Slash szturchnął delikatnie chłopaka w ramię, a zaraz potem przyciągnął mnie do siebie.
- Martwiłam, baranie. - Westchnęłam. Nikki uśmiechnął się do mnie przepraszająco. Co innego mu niby pozostawało?
Posiedzieliśmy z nim dobre pół godziny. Chłopak zrobił się senny, więc nie chcieliśmy mu przeszkadzać. Zresztą, znając życie któraś z pielęgniarek i tak by nas wkrótce stąd wywaliła.
Po wyjściu ze szpitala postanowiliśmy udać się do "Rose'ów". Z mojej inicjatywy rzecz jasna. Niepokoił mnie fakt, że nie rozmawiałam z przyjaciółką od tygodnia, nawet przez telefon. Zawsze Axl miał dla mnie jakąś wymówkę. A to wyszła, a to śpi, a to źle się czuje.
Cholera. Obraziła się na mnie czy co?
- Nie wolisz iść do kina? Rudy ma teraz okres i jakoś nie mam ochoty na jego towarzystwo. - Skrzywił się i chwytając mnie za rękę przystanął w miejscu. Odwróciłam się do niego z podirytowanym spojrzeniem. - No patrz, fajne filmy grają. - Uniósł kącik ust do góry i kiwnął głową na plakaty z repertuarem.
- To wrócimy tu w czwórkę. - Ucięłam i nie zwracając uwagi na jego niezadowolenie pociągnęłam go w wiadomym kierunku.
Kiedy dotarliśmy na miejsce z klatki wychodziła akurat jakaś urocza staruszka z cziłałą.
Weszliśmy więc do środka bez potrzeby dzwonienia domofonem. Podejrzewam, że w przeciwnym razie znowu zostalibyśmy spławieni.
- Kolejne brudasy - prychnęła pod nosem owa kobiecina, na co my ze zdziwieniem odprowadziliśmy ją wzrokiem. A wydawała się być miła.
Nieprzejęci udaliśmy się do windy i wjechaliśmy na odpowiednie piętro, żeby zaraz potem walić w drzwi. Pukać znaczy się.
Oboje usłyszeliśmy jak dość głośno puszczana muzyka została momentalnie wyłączona. No to byliśmy pewni, że zaraz ktoś nam otworzy. A tu pół minuty... Minuta... I nic. Ktoś tam się jedynie chyba potknął i siarczyście przeklął.
- Ej, Axl! No weź otwórz! - Krzyknęłam.
- Przecież słyszymy, że tam jesteś. - Saul uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
Zapukałam mocniej.
- Czego? - W końcu drzwi się otworzyły i naszym oczom ukazał się niezbyt przyjaźnie wyglądający Rudzielec.
- Mówiłem, że ma okres - wymamrotał prawie niesłyszalnie Hudson nachylając się nad moim uchem.
- Co? - Rose zerknął na niego złowrogo.
- Nic, nic.
- Możemy wejść? - Zapytałam zaglądając mu przez ramię.
- Niespecjalnie. - Chrząknął. Uniosłam w zapytaniu jedną brew do góry.
- A to czemu?
- Źle się czuję, wybaczcie.
- Mhm... A Julie jest?
Rudy przybrał nagle zmieszaną minę.
- Nie... Wyszła gdzieś - wydukał.
- A nie wiesz czemu ostatnio się do mnie nie odzywa? Nie chce ze mną gadać czy jak? - Dopytywałam.
- Nie wiem, nie moja sprawa - rzucił obojętnie.
Zerknęłam na Slasha, potem znowu na Axla. Nie wiedziałam za bardzo co mam teraz zrobić. Coś mi tu nie grało i nie miałam ochoty się wycofywać. Z blondynką nie gadałam co najwyżej dwa dni, ale tydzień? To był nasz rekord.
- Mam pomysł. Jak się tak źle czujesz to ja może zrobię ci jakiejś dobrej herbaty? - Wyszczerzyłam się. Oczywiście spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Umiem robić herbatę.
- Ale ja robię zajebiście dobrą. - Prawie że wycedziłam przez zęby i na chama wprosiłam się do środka. Przeszłam parę kroków i... stanęłam jak wryta. Kurwa, jaki bałagan.
- Wiedziałam, że oboje nie lubicie sprzątać, ale żeby aż tak? - Mruknęłam rozglądając się po wnętrzu. Wszystko walało się po podłodze, a zapach dymu papierosowego roznosił się dosłownie wszędzie. Jeśli chciałam przejść dalej musiałam uważać aby nie wdepnąć w pudełko po pizzy, w którym sądząc po zapachu zgnilizny coś chyba jeszcze było.
- Jeszcze jakieś uwagi? - Warknął. Udałam, że tego nie słyszę. Przeszłam do kuchni w celu wstawienia wody, ale zatrzymałam się zauważywszy odłamki szkła przy uchylonych drzwiach od łazienki. Otworzyłam je szerzej i zapaliłam światło.
- Co tu się do kurwy nędzy dzieje? - Spytałam widząc rozbite lustro, pełno szkła i porozbijanych buteleczek. Co prawda wszystko było usypane na jedną kupkę, bo autorowi tego dzieła widocznie nie chciało się tego wyjebać do kosza, ale to nie zmieniało faktu, że pomieszczenie wyglądało jak po przejściu tornada.
- Nic. Zdenerwowałem się i... Musiałem jakoś wyładować złość, nie? - Uśmiechnął się sztucznie. Pokręciłam w niedowierzaniu głową.
- Wiesz co... My tu poczekamy na Julie. Chcę z nią pogadać. - Postanowiłam.
- Ale... Ona chyba poszła się spotkać z jakimiś koleżankami w barze i pewnie wróci późno.
- Ty coś ewidentnie kurwa kręcisz!
Wkurwiłam się.
- A po jakiego chuja mam kręcić? Mówię, że wyszła!
- To w takim razie nie będziesz miał nic przeciwko jak zostaniemy tu na noc, hm? Rano chyba ją zastaniemy, nie? - Posłałam mu ironiczny uśmieszek.
- Dość tego. Nie mam ochoty na towarzystwo, więc wypad! - Uniósł się i wskazał nam chamsko palcem na drzwi.
- Camille, chodźmy już... - Slash próbował mnie stąd wyciągnąć, ale pozostawałam nieugięta. Popchnęłam Rose'a na bok i wchodząc do salonu usiadłam sobie na kanapie.
- Poczekam.
Rudy momentalnie zrobił się na twarzy czerwony.
- Ona kurwa nie wróci. A na pewno nie dzisiaj. Jutro pewnie też nie - powiedział i chwyciwszy mnie za łokieć podniósł z siedzenia.
- Dlaczego? - Spytałam z przestrachem.
- Pokłóciliśmy się i poszła w pizdu. Chcecie to jej szukajcie - prychnął.
- Kiedy wyszła? - Zmarszczyłam brwi.
Spuścił głowę w dół.
- W..wczoraj - odparł po paru sekundach.
Skinęłam głową na Saula, po czym oboje wyszliśmy z mieszkania. Gdy znaleźliśmy się już na dworze przełknęłam głośno ślinę i zerknęłam na mojego chłopaka.
- Nie zrobiłby jej nic, nie?
- Może i jest narwany i ma nierówno pod sufitem, ale wątpię żeby zrobił jej krzywdę. Spokojnie, niedługo się pogodzą - mruknął i otoczył mnie ramieniem, co nieco mnie uspokoiło. - Kino?
- Kino.
~Z perspektywy Julie~
- Julie, musimy pogadać. - Mina Patti mówiła wszystko. Ale ja byłam na to przygotowana. W końcu spędziłam u niej w mieszkaniu nie jak to było w planach jedną noc, a... siedem. W dodatku blondynka była na tyle kochana, że pożyczała mi swoje ciuchy, kosmetyki, bo po swoje nie miałam ochoty wracać z wiadomych przyczyn, no i co najważniejsze - niczego ode mnie w zamian nie chciała. Gdybym miała przy sobie pieniądze, zapłaciłabym jej od razu, ale nie miałam nawet pół dolca. Byłam darmozjadem, który przebywał u niej o tydzień za długo. Jedyne co mogłam robić to sprzątać codziennie jej niewielkie mieszkano, przygotowywać jakieś posiłki i karmić jej kota, który mimo tego mnie nienawidził. I vice versa. Tak czy siak nawet on był zdania, że powinnam stąd spadać.
- Spokojnie, już się zbieram. Chciałam ci jeszcze raz podziękować, że przechowałaś mnie u siebie i przepraszam za kłopot - rzuciłam z delikatnym uśmiechem. W moim głosie nie dało się słyszeć żadnego żalu, wyrzutów czy smutku. Była tylko wdzięczność i wstyd za to, że zwaliłam jej się na głowę.
- Nie, nie, nie! Poczekaj. Chodzi o to, że rozmawiałam dzisiaj z Andym. - Dla jasności, Andy to jej chłopak, który obecnie przebywał w Nowym Jorku. - I nie uwierzysz, ale dostał tam rolę w filmie! - Wyszczerzyła się.
- Genialnie! - Poszłam w jej ślady i również wystawiłam zęby na wierzch.
- Prawda? I to drugoplanową! Ale ja nie o tym... No więc, Andy powiedział, że chce abym do niego przyleciała. Film będą kręcić właśnie w Nowym Jorku, a to by oznaczało, że przez dłuższy czas byśmy się nie widzieli. Kolega załatwił mu podobno jakieś tymczasowe mieszkanie. A siostra jeszcze innego kolegi prowadzi w pobliżu kawiarnię i chętnie przyjmie mnie do pracy. Kurcze, wreszcie nie musiałabym użerać się z tymi wszystkimi kolesiami! No a poza tym... Zbrzydło mi LA, rozumiesz. - Przytaknęłam energicznie głową, bo wypowiadała swoje słowa z prędkością światła.
- Patti, ty się nie masz nad czym zastanawiać! Leć do niego!
- No pewnie, że polecę. Ja tydzień bez niego nie potrafię wytrzymać, a co dopiero tyle czasu! Ale chciałam pogadać o tobie... - mruknęła, na co ja przybrałam zdziwioną minę. - Co ty zamierzasz, hm?
Dobre pytanie.
Odpowiedź zamierzałam podać jednak taką, aby Stinson była o mnie w pełni spokojna, nawet jeśli byłoby to zwykłe kłamstwo. Cholera, ona się o mnie naprawdę martwiła! Było to kochane, ale z drugiej strony nie mogłam jej pozwolić na to, żeby przejmowała się taką życiową porażką, jaką niewątpliwie byłam ja. Nie, nie użalam się nad sobą. Ktoś tą rolę musi pełnić, nie? Padło na mnie? No cóż, mówi się trudno i żyje się da... Zabijcie mnie kurwa. Błagam.
- Wyleć ze mną! - Wypaliła zanim zdążyłam cokolwiek wydukać. - Na początku zamieszkasz z nami, znajdziemy ci jakąś pracę. Ułożysz sobie wszystko na nowo, to ci dobrze zrobi. - Położyła mi dłoń na ramieniu i uniosła jeden kącik ust do góry.
Jej bezpośredniość i tempo podejmowania decyzji było doprawdy zaskakujące. Ale to był jej urok. W dodatku zawsze miała dobre intencje. No ze świecą takiej szukać.
Tylko... Podejmowanie decyzji w moim przypadku nijak się miało do jej szybkiego tempa i spontaniczności. Poza tym pytanie czy ja chciałam opuszczać Miasto Aniołów? Chciałam tak po prostu zostawić wszystko i uciec? Zaraz, czym jest to wszystko? Co mnie tu niby trzyma? W obecnej chwili chyba tylko Camille i Duff, który z Gunsów był mi zdecydowanie najbliższy. Nie licząc oczywiście wokalisty, ale to inna historia. Właśnie, historia. Czyli coś co miało miejsce w przeszłości. Pracy i mieszkania nie posiadam. W takim razie... Kurde, lecę! Nie, stop. Nie dam rady... Dasz. Musisz dać! Lecisz, Julie. Albo zostań. Albo...
Patti spoglądając na mnie uważnie próbowała najwyraźniej odczytać cokolwiek z mojej twarzy, co nie należało do najprostszych zadań.
- No chyba, że wolisz zostać tu. Mogłabyś wtedy zająć się moim mieszkaniem i Lucrecią. - Tu zerknęłam na kotkę noszącą to jakże "piękne" imię. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na mnie z pazurami i wydrapie mi oczy.
- To ja się jeszcze zastanowię...
~*~
Hej, hej.
Wybaczcie, że rozdział pojawił się tak późno, ale najpierw byłam poza domem i nie miałam jak pisać, a później... Brak weny.
No ale mniejsza z tym. W końcu udało mi się coś naskrobać.
I chyba dawno tego nie robiłam, a cholera powinnam.
Mianowicie, dziękuję wszystkim komentującym!
Nie robię tego oddzielnie, więc jakieś podziękowania w notce Wam się należą.
Motywujecie do pisania, miśki ;)
Buzi!
Jest w końcu nowy!! :)
OdpowiedzUsuńOj McKagan, McKagan...nie dziwię się dziewczynie. Zrobiłeś jej nadzieje no i co? Okej. Fajnie, że się obudziłeś...no ale teraz? Cóż. Jak mu zależy to niech walczy chłopak i ma w dupie tego frajera. No a raczej mu zależy, skoro się pofatygował aż do rodzinnego miasta.
To chyba logiczne, że strasznie się cieszę, że z Hudsonem i Camille już lepiej. No i oby on to wszystko wytrzymał. Ona mu pomoże i wszystko będzie dobrze. Tylko niech on już nie świruje, bo tego nie wytrzymam. Brawo dla Loczka za ogarnięcie się :D No i Axl...Oj Axl...zamiast jej szukać to ty siedzisz na dupsku i myślisz, że wrócić do ciebie i wbiegnie ci w ramiona. Co za dupek z ciebie no...Ty siedzisz w domu, a Julie być może poleci gdzieś na drugi koniec kraju. A no właśnie. Mimo tego, że może ułożyłaby sobie wszystko...to ma nigdzie nie wylatywać. Nie. Ma zakaz opuszczania miasta. Koniec kropka. Ale...ciekawi mnie co postanowi. No ciekawi. Także już czekam na następny i niech będzie szybciej, błagam :(
Wspaniały rozdział *-* Naprawdę, jestem dosłownie zakochana w twoim pisaniu i nie mogę się doczekać następnego ^-^ Cudownie, że udało ci się w nim ująć tyle wątków i, że oczywiście był taki długi, czekam z niecierpliwością na następne, pozdrowionka ♡
OdpowiedzUsuńCzekam na kontynuację relacji między Julie a Axlem.
OdpowiedzUsuńZa długo było czekania na ten ich pieprzony związek, żeby się teraz wszystko zepsuło.
Warto też pamiętać, że Rose jest chory psychicznie i może warto by było, żeby się o tym dowiedział i to blondynce uświadomił. Mogłaby mu pomóc z tym wygrać.
No cóż... Ja mimo wszystko jak zawsze kibicuje ich związkowi :) I czekam z niecieepliwością na kolejny rozdział.
Z ust mi to wyjęłaś! <3 Pomyślałam to samo w ostatnim rozdziale, kiedy Julia próbowała usprawiedliwiać Axla :-D
UsuńBiedny Duffiasty... Nie pomyślałabym, że z Kelly to będzie taki niewypał. Przynajmniej Kamila i Hudson wszystko sobie ułożyli (jak to im się zwykle udaje), bo u Julii i Rose'a też nieciekawie. Jak ten skurwiel się nie obudzi, to Julia wyleci do NY, a tego nie chcemy, hm? Jest jeszcze nadzieja w Kamili, ale Axl raz na jakiś czas mógłby okazać troszkę serca. A Julka musi tu zostać i kropka! (Chyba że wyleci, a z Gunsami spotkają się np. Na koncercie i będzie wielki powrót. Chociaż nie podoba mi się ta wizja oddzielenia jej od reszty) ~~ jak zwykle zachwycona i żądna kolejnych rozdziałów psychopatka Maja :-*
OdpowiedzUsuńPS Przez ostatnie 2 tygodnie, kiedy nie publikowałaś, równocześnie z innymi blogami czytałam od nowa Welcome to the Sunset Strip i chciałabym podziękować ci jeszcze za jedno, a mianowicie za to, że nie zrobiłaś z wyjazdu dziewczyn z Polski takiej łatwizny. Naprawdę niewielu osobom udawało się uciec, a ty pokazałaś trudności i ograniczenia związane z opuszczeniem komunistycznego wtedy kraju, co w przeczytanych przeze mnie ostatnio opowiadaniach jest rzadkością :-)
Mam nadzieje, że przyzwyczaiłas się już do tego, że moje komentarze są liche no ale pisanie komentarzy to zupełnie nie moja bajka xD a co do rozdziału to swietny! Na prawdę cieszę się, że między Kamila i Slashem wszystko już okej :) życzę Ci duuużo weny :*
OdpowiedzUsuńfajny rozdział. Sorka, że taki krótki koment, ale przynajmniej wiesz, że jakiś tam anonim czeka na nowy;) Pozdro.
OdpowiedzUsuńTak mi się przypomniało, że kiedyś Julie i Camille zostały zauważone przez jakiegoś daceta z agencji modelek, więc skojarzyłam z tym propozycję wyjazdu do Nowego Jorku od Patti. W sumie w pierwszej chwili się zdziwiłam. Jak to, Julie ma opuścić LA? To mi się wydawało nierealne. Ale szybko stwierdziłam, że to może jej dobrze zrobić. A Axl niech się pierdoli. Będzie jak będzie.
OdpowiedzUsuńDuff dostał takiego kosza, że aż mi się szkoda chłopaka zrobiło. i chociaż trudno się nie zgodzić z Kelly, że zbyt długo się czaił na nią, to jak sobie pomyślę, że McKagan tłukł się taki kawał drogi do niej, pełen nadziei, to... ech :C
Świetny rozdział, jak zawsze. Weny, kochana ;*
Zapraszam na nowy ;))
Usuńhttp://old-good-disasters.blogspot.com/2015/08/iv-little-bit-of-madness.html
Oj, Duffiasty, ty to masz cholernego pecha. Ale tez ze swojej winy trochę. Z drugiej strony, on zapierdalał do Kelly kawał drogi, a ona go za drzwi. No, czekała dość długo. Nie dziwię się.
OdpowiedzUsuńNIKKI, TY ZYJESZ! XD Uwielbiam go.
Wkurwia mnie Rose. Jakby mu zależało naprawdę na Julie, to by im powiedział i szukali by ją razem. Ale z drugiej strony, musiałby powiedzieć, co ją tak wkurwiło, że wyszła i wszystkie jego sprawki by wyszły. I prawidłowo! Tak powinno być! Niech mu się dostanie! Niech ma nauczkę! Wkurwiający jest i tyle. A Slash się myli, twierdząc, że Rose nie jest damskim bokserem. Jest! No kurwa. Przydałby mu się porządny wpierdol.
Wkurwia mnie ten człowiek. I tyle.
JULIE! Wyjeżdżaj do tego Nowego Jorku, wyjeżdżaj! Ułożysz wszystko od nowa i będzie dobrze! Jebać Axla, on na Ciebie nie zasługuje!
Jedź i nie przejmuj się!
Niestety jednak pewnie zostanie lub pojedzie i wroci. A najlepiej żeby pojechała i została! I jebać Axla.
Weny i pozdrawiam! :*
Cudowny ^^ mam nadzieję, że Duff dowie się o tym , co zaszło między Julie i Axlem i jakoś zadziała :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że następny będzie jak najszybciej, bo już się nie mogę doczekać :)
Pozdrowienia :*
Ooo cudowny nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńKurde Duffy dobra robota...tylko troche za późno, skarbie :3 Nawet nie dziwię sie Kelly, ze tak postąpiła.
Hahahah na początku perspektywy Camille, aż przestraszyłam sie że chodzi o jakąs inną kobietę, a tu BUUM, gitara ;D Uff Sixx żyje! Moze dzięki temu On, Slash i reszta bandy wreszcie sie ogarną i przystopują z dragami? ._.
Julie, Boże nie myśl tak o sobie! Nie jesteś nieudacznikiem, to wszystko przez Rose' a! ;-;
A temu zasrańcowi sie nawet posprzątać, kuźwa nie chciało haha 8)
Lepiej niech wyjedzie z LA, bedzie małe urozmaicenie a może dobrze jej to zrobi...
Jak zawsze czekam na nastepny.
Buziaki i życze weny! Duużo weny <3
/Anonim
Śwuetny, cudowny, fantastyczny rozdzial ;) Julie nie moze wyjechac !!!! Czekam na nastepny !!!! Kocham twojego bloga <333
OdpowiedzUsuńDuuuuuzo weny !!!!!;*