~Z perspektywy Slasha~
Przeczesałem palcami swoją czuprynę do tyłu, żeby jeszcze raz przypatrzyć się dokładnie widokowi, malującemu się przede mną. Niedługo miał on chyba stanowić moją rutynę, czego do końca nie mogłem na tę chwilę pojąć.
Ustatkowany Slash. Slash na swoim. Dom Slasha - jak to w ogóle brzmi?!
- Trochę nie chce mi się w to wszystko wierzyć. - Pomyślałem na głos.
- Nie tobie jednemu - mruknęła szatynka i zamrugała parokrotnie, będąc chyba w podobnym szoku co ja. Patrzyliśmy właśnie na prawie odpierniczoną chałupę. Brakowało w niej co prawda jeszcze drzwi i paru okien, ach, no i oczywiście wszystkich mebli, ale na upartego można by w niej już zamieszkać. Dach był!
Objąłem Cam jedną ręką, a ta położyła swoją głowę na moim ramieniu. Staliśmy jak te dwa słupy soli i po prostu gapiliśmy się przed siebie.
- Ciekawe czy się tu zestarzejemy - Zaśmiałem się nieco nerwowo.
- Znając życie i twoje umiejętności... Za parę lat ten dom będzie ruiną. - Posłała mi złośliwy uśmiech.
- Czemu ruiną? - Zdziwiłem się.
- Czemu ruiną? - Zdziwiłem się.
- No wiesz... Zamiast kwiatków, w ogródku będą rosnąć butelki Danielsa. - Już chciałem się na tę myśl wyszczerzyć, ale dziewczyna szybko ugasiła mój entuzjazm. - Puste butelki. A w środku pewnie jeszcze większy syf. Zapomnij, że zamienię się w kurę domową i będę za tobą sprzątać.
Rozczulające.
- Jak dla mnie może być ciągle brudno - odparłem z zadowoleniem, którego Cam naturalnie nie podzielała.
Zerknąłem na nią łobuzersko, chcąc podzielić się z nią dla odmiany wspaniałą wiadomością.
- Za to będziesz mogła jęczeć tak głośno, jak tylko będziesz chciała. Sąsiedzi chyba nie usłyszą - wyszeptałem jej do ucha.
- Idiota - prychnęła, ale zaraz dołączyła się do mojego śmiechu i wskoczyła mi na ręce. Pocałowałem ją namiętnie w usta, po czym obdarzyłem szerokim uśmiechem, który ta szybko odwzajemniła.
Na dobrą sprawę byłem kurewsko szczęśliwy. O ile bałem się tej wielkiej zmiany, jaką niewątpliwie ta przeprowadzka miała stanowić, tak otuchy dodawał mi fakt, że nie miałem zamieszkać tu sam. Oboje mieliśmy stawić temu czoła, a samo słowo OBOJE, utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie ma opcji - damy sobie radę. I jak dobrze pójdzie może spędzę tu swoje najszczęśliwsze lata?
Chociaż... Najszczęśliwsze mogłem mieć już za sobą. Mieszkanie w poprzedniej melinie i klepanie słodkiej biedy było z perspektywy czasu zajebistą sprawą. Dobra, koniec wspominek, bo jeszcze ci łezka popłynie, Saul.
- Wracajmy, późno się robi. - Westchnęła i zeskoczywszy ze mnie, chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła do samochodu.
Godzinę potem (jebane korki) znaleźliśmy się z powrotem w domu, w którym trwała dobra popijawa. Nie ściągając nawet butów, bo po co, dorwałem szybko Danielsa i rozwaliłem się wygodnie na kanapie. Steven podał mi jointa, a Izzy na moją prośbę (a raczej rozkaz) podgłosił telewizję, w której emitowali akurat koncert Van Halen. No, raj na Ziemi.
- Nazwiemy go Sid.
- Albo Nancy.
- Wolę chłopca.
- To co, że wolisz?
Spojrzałem na żywo dyskutujących Duffa i Julie. Coś mnie ominęło?
- Może są jakieś sposoby...
- Ważne, żeby było zdrowe! Płeć jest nieważna, palancie.
- Nie no, racja, racja...
Odchrząknąłem zerkając przenikliwie na swojego blanta. Może już się nawaliłem.
- O czym wy kurwa pierdolicie? - Zapytałem w końcu. - Kupujecie wspólnego kota czy jak?
- Uznaliśmy, że będziemy mieć z Duffem dziecko. - Wytłumaczyła mi Julie. Przytaknąłem w geście zrozumienia, choć chyba mijało się to z prawdą.
- Stwierdziliśmy, że takie zajebiste geny nie mogą się marnować! - Dorzucił McKagan, zbijając sobie na koniec z dziewczyną piątkę.
- Oby tylko inteligencji nie odziedziczyło po tobie. - Westchnęła blondynka.
Popieram.
- Słucham? - Basista oburzył się.
- Jestem od ciebie mądrzejsza, po prostu.
- Taka prawda, stary. - Wtrącił Izzy.
- Dzięki, Stradlin. - Julie puściła do bruneta oczko. - Zostaniesz ojcem chrzestnym naszego dziecka?
- Hej, hej, hej! Takie sprawy powinniśmy omówić wspólnie! Może ja wolę Popcorna?
Zerknęliśmy wszyscy na Stevena, który leżał teraz na podłodze i sądząc po jego przedziwnym wyrazie twarzy - odleciał gdzieś bardzo daleko.
- No chyba nie... - Blondynka skrzyżowała ręce na piersiach.
- To idźmy na kompromis. Slash nim zostanie.
Zacząłem się krztusić.
Cam poklepała mnie mocno po plecach, natomiast Duff z Julie obdarzyli mnie pełnym wyrzutów i niezrozumienia spojrzeniem.
- Jesteście bardziej nawaleni niż ja - stwierdziłem i wróciłem do oglądania koncertu oraz obserwowaniu gry mojego młodzieńczego idola i niezaprzeczalnie gitarowego geniusza - pana Eddiego.
Szkoda tylko, że gdzieś w połowie urwał mi się film i przebudziłem się jakieś trzy godziny później, w swojej sypialni. Jakim cudem się w niej znalazłem skoro żeby do niej dojść trzeba było pokonać schody? Nie miałem pojęcia.
W każdym razie podniósłszy głowę nieco w górę i zauważywszy, że obok mnie smacznie śpi moja dziewczyna - walnąłem się na poduszkę i poszedłem spać z powrotem.
~Z perspektywy Julie~
Nieznośny ból głowy spowodowany stanowczą przesadą z alkoholem tego wieczoru nie dawał mi zasnąć nawet na minutę. W dodatku było mi niedobrze, co potęgował zapach maciejki wydychany przez McKagana prosto na moją twarz. To bardzo miło z jego strony, że zaoferował mi połowę swojego łóżka, ale szkoda, że nie uprzedził mnie o swoim częstym chrapaniu i śmierdzących skarpetkach, których pod spodem można było znaleźć cały stos. Koszmar.
- Potrzebna ci baba, stary - wymamrotałam sama do siebie, bo blondyn i tak spał jak zabity. Tylko która baba chciałaby obcować z takim smrodem, huh? Bo ja na pewno nie! Co prawda właśnie to robiłam, ale... Powiedzmy, że nie miałam innego wyjścia.
Pomijając wszelkie niedogodności musiałam przyznać, że od środka rozpierała mnie przedziwna radość. Znów miałam tego pacana obok siebie. Znów był moim dryblasem, na którego kolanach przesiedziałam praktycznie cały ostatni tydzień, trzymając w jednej dłoni nasz wspólny ulubiony trunek - wódkę, a drugą tarmosząc jego tlenione włosy. No, czasem pełniła też rolę złodzieja, kiedy wyrywałam mu szluga i wkładałam go do swojej buzi.
A wokół nas moja stara, poczciwa banda, imprezująca tak jak za "dawnych", hellhousowych czasów.
Do kompletu brakowało tylko i wyłącznie jednej osoby, ale nie było mi z tego powodu ani trochę przykro. Oni też mieli na to ewidentnie wyjebane. Nikt nawet nie wymawiał przy mnie jego imienia.
Z pewnością od razu domyślili się kto był twórcą mojego limo pod okiem, ale całe szczęście nie wypytywali mnie o nasze relacje, nie miałam ochoty o niczym opowiadać. Udawali tylko, że prawie nic nie widać (nawet wtedy gdy siniak przybrał fioletowy kolor), a Steven stwierdził raz po pijaku, że to podbite oko nadało mi tylko charakterku. Świetnie, wyglądałam jak rasowa lumpiara spod sklepu, wszczynająca bójki z lokalnymi pijakami. Groooźnie!
Cóż, może i nie powodziło mi się w miłości, ale za to powiodło mi się w przyjaźni, i to dwukrotnie. Coś za coś. Nie mogłam mówić, że życie było wobec mnie niesprawiedliwe. Narzekać miałabym prawo chyba tylko wtedy, gdybym została sama jak palec, musiałabym nocować pod mostem albo coś z tych rzeczy. A ja nie musiałam. Zdaniem Gunsów i Camille - ich dom był moim domem. "I możesz zostać tu tak długo, jak tylko chcesz".
Od kilku dni zastanawiałam się czy rzeczywiście nie rzucić dotychczasowego mieszkania w pizdu i nie przenieść się tutaj, zrobić sobie jakieś lokum na poddaszu, które na razie zawalone było samymi gratami.
McKagan powiedział, że mogę dzielić pokój z nim, ale miał wtedy w sobie przynajmniej ze dwa promile. Zresztą, tej samej nocy dzieliłam łóżko nie tylko z Duffem, ale i jakąś panienką. Wyglądało to mniej więcej tak: ja skulona spałam na samym brzegu łóżka i starałam się z niego nie spaść, a basista i jego towarzyszka pieprzyli się obok. Całe szczęście byłam pijana i było mi wszystko jedno. Myślę, że nawet gdyby Duff zaproponował mi abym do nich dołączyła - również nie miałabym nic przeciwko. Całe szczęście tego nie zrobił.
- Nie ma sensu wałkować w kółko tego samego... Przenieś się tu, mówię ci - zaczęła raz rozmowę Camille, kiedy akurat dom był pusty, a my mogłyśmy w spokoju delektować się kawą. - Zawsze możecie zostać przyjaciółmi, on tam, ty tu, nie będziecie mieli za dużo okazji do kłótni.
Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
- Przyjaciółmi... - Powtórzyłam, starając się nie zaśmiać. Nie mam pojęcia czemu, ale wydało mi się to dość zabawne. Albo inaczej. Nie widziałam tego. - Ta, może tak zrobię. - Dodałam bardziej na odczepne i postanowiłam zostawić tą kwestię na... kiedyś tam. - Lepiej mów co u ciebie!
Podczas mojego pobytu w "nowym" Hell House starałam się za wszelką cenę nadrobić wszystkie zaległości, związane z moją zgrają. Moje relacje z nimi zdecydowanie się ostatnimi czasy osłabiły, ale teraz zamierzałam to zmienić. Z każdym z nich musiałam przesiedzieć chociaż godzinę dziennie i rozprawiać na przeróżne tematy. Od muzyki i nowo wydanych płyt naszych ulubionych zespołów, poprzez najlepszy rodzaj gumek (ja tego tematu nie wybierałam) i alkoholowe nowości, aż po ich ostatnie podboje miłosne bądź też, co częstsze, łóżkowe. Och, a jakaż rozpierała mnie duma gdy dowiedziałam się, że Stradlin nawet nie myśli o skoku w bok. W przeciwnym razie urwałabym mu jaja.
Rany, było jak dawniej. I nie powiem - bardzo mi się to podobało.
Wracając do bardziej przyziemnych spraw, czyli do mojego bólu głowy i do istnej Sahary w buzi, która pojawiła się w niej przed momentem.
Wody!
Podniosłam się ociężale z łóżka i na palcach wyszłam z pokoju, o mało co nie potykając się przy tym o rzucony na podłogę bas. Frajer zastawił na mnie pułapkę.
Odetchnąwszy głośno, że nie wybiłam sobie zębów (to z pewnością dodałoby mi charakterku), po omacku doszłam do schodów i trzymając się kurczowo poręczy zaczęłam schodzić w dół. Następnie skierowałam swoje kroki do kuchni i zahaczając, ałć, o framugę, doczłapałam się w końcu do lodówki. Otworzywszy ją przymrużyłam automatycznie oczy, a kiedy przyzwyczaiły się już do światła, zaczęłam szukać w niej czegoś, co nadawałoby się do popicia tabletki. Jakaś woda? Sok? Nic? Jęknęłam widząc same puszki z piwem.
Nagle podskoczyłam jak oparzona, bo usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi.
Ja pierdolę, mówiłam, żeby zamykać drzwi na noc - przemknęło mi przez myśl i odruchowo zerknęłam na szufladę, w której znajdowały się noże. Przesunęłam się ostrożnie w jej stronę i odsunąwszy ją jak najdelikatniej się da, sięgnęłam po pierwszy jaki mi się nawinął.
Sądząc po odgłosie robionych kroków, tajemniczy osobnik kierował się w stronę kuchni, co niezbyt mi się podobało, ale nóż trzymany kurczowo w mojej dłoni dodawał mi poniekąd otuchy. Zrobiło mi się jednak słabo, gdy pomyślałam sobie, że może będę musiała go użyć. A jak już zobaczyłam przed sobą czyjś cień, to kolana kompletnie mi zmiękły.
- Stój tam! - Rzuciłam spanikowanym głosem i wyciągnęłam zza pleców ostre narzędzie. Włamywacz stanął nieruchomo, więc ośmieliłam się zadać kluczowe pytanie: - Kim jesteś i co tu robisz? - Prawie brzmiałam odważnie. Prawie.
- Przyszedłem porwać swoją dziewczynę. - W odpowiedzi usłyszałam znajomy, niski głos, co momentalnie ostudziło moje emocje. Odłożyłam szybko nóż na blat i włączyłam światło. - Cholera, nie wiedziałem, że jesteś taka niebezpieczna. - Zaśmiał się, ale przestał, kiedy spojrzałam na niego złowrogo.
- Co ty tu kurwa robisz? Jest. - Spojrzałam na zegar ścienny. - Trzecia w nocy.
- To jeszcze wcześnie. - Wzruszył ramionami.
Ból głowy, który dopiero co ustąpił miejsca wcześniejszemu strachowi, uderzył teraz z podwojoną siłą.
I w moim głębokim przekonaniu było to spowodowane jego obecnością. Nie chciałam z nim rozmawiać, a co dopiero na niego patrzeć.
I w moim głębokim przekonaniu było to spowodowane jego obecnością. Nie chciałam z nim rozmawiać, a co dopiero na niego patrzeć.
Przypomniała mi się moja pierwsza noc w starym jeszcze Hell House, kiedy to w podobnych okolicznościach odbywałam z Axlem nieprzyjemną pogawędkę. Ktoś go wtedy sprał, a ja - mimo że go wtedy nie trawiłam, zaoferowałam mu pomoc. Teraz jedyne co chciałam mu zaoferować, to soczyste 'spierdalaj' i ewentualnie swoją pięść.
- Pojedź ze mną w jedno miejsce. Na dwa, trzy dni. Spakowałem ci rzeczy, są już w samochodzie - odparł zupełnie poważnie.
- Ty jesteś pojebany - wydukałam patrząc na niego jak na kompletnego idiotę. - Tydzień temu wyzywałeś mnie od dziwek i przyjebałeś mi w twarz, a teraz jak gdyby nigdy nic przyjeżdżasz tu, żeby mnie zabrać na wycieczkę?
Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- Masz nierówno pod sufitem - wymamrotałam ocierając łzy. Łzy śmiechu rzecz jasna.
Rose uniósł jeden kącik ust do góry.
- To jak, pojedziesz ze mną? - Zapytał po krótkiej chwili.
- Zapomnij. - Postukałam się palcem w czoło i omijając go chciałam ruszyć z powrotem do pokoju McKagana. Ból głowy był już doprawdy nieistotny. - Ała! - Syknęłam, czując jak ten łapie mnie z całej siły za nadgarstek i do siebie przyciąga. Nie chciałam pokazać mu, że się go boję, dlatego marszcząc brwi spojrzałam mu prosto w oczy. - No co? - Warknęłam.
- Proszę cię - rzucił o dziwo spokojnym tonem i przybrał pokrzywdzoną minę. Litości. - Nie chcę tam jechać sam...
- Gdzie niby? - Fuknęłam podirytowana.
Rose nic mi nie odpowiedział, ale jego zmieszanie podpowiadało mi, że chyba wiem o jakie miejsce mu chodzi. Otworzyłam szerzej buzię i chcąc nie chcąc poczułam spore zaciekawienie oraz nieodpartą chęć pójścia z nim do tego pieprzonego samochodu. Przyjrzałam mu się uważnie. Na obecną chwilę był tym kolesiem, którego lubiłam. Gdy się bowiem wściekał miałam wrażenie, że mam do czynienia z zupełnie inną osobą. Ale tej osoby tu nie było. I chyba... Chyba nie zamierzała się prędko pojawić.
- Mam sobie tak teraz wyjść? Nie uprzedzając ich? - Prychnęłam. Musiałam sprawiać pozory sceptyka. W przeciwnym razie wyszłabym na miękką cipę.
- Zadzwonisz z budki - odpowiedział, jakby ta kwestia była dla niego w ogóle nieistotna. Fakt. Dla mnie też taka była. Znikanie bez słowa nie było dla mnie niczym nadzwyczajnym.
- Nie wiem... - Pokręciłam głową.
Tyle tylko, że już wiedziałam.
- Wyzywam cię od pojebanych, a sama mam nierówno pod sufitem - mamrotałam kierując się w stronę wyjścia. - Powinnam się leczyć. Oboje powinniśmy się leczyć! - Ciągnęłam wkładając buty.
- Uwielbiam cię. - Rudy chwycił mnie od tyłu za talię i pocałował w szyję.
- Odsuń się, bo zmienię zdanie - rzuciłam oschle i otworzywszy drzwi, ruszyłam szybko do samochodu. Uchyliłam tylne drzwiczki i władowawszy się do środka, rozwaliłam się na całym siedzeniu. Chwilę później usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, a następnie pierwsze dźwięki Def Leppard, które w danym momencie podziałały na mnie usypiająco.
Parę minut i zapadłam w głęboki sen.
~*~
Nie za długi, ale jest! A kolejny już się pisze.
Co się dzieje, proszę państwa.
Nie za bardzo wiem co mam tu jeszcze napisać, więc podziękuję jedynie za te kilka komentarzy pod ostatnią notką i chyba poproszę o nie również pod tą.
Buzi!