~Z perspektywy Julie~
Otworzyłam przymknięte dotąd oczy, żeby zaraz utkwić je w brązowych tęczówkach chłopaka. Jeśli miałam być szczera, to wcale nie robiły na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia, nie tonęłam w nich jak to większość lasek miała w zwyczaju, tak przynajmniej według niego mawiały. Nie przeczę, były całkiem ładne, ale czy ładne nie może oznaczać równocześnie zwyczajne? Przeciętne? Takie po prostu okej? Bo takie chyba były właśnie dla mnie oczy Sebastiana Bacha. Tak, tego długowłosego blondyna, bożyszcza nastolatek, najprzystojniejszego wokalisty w całym jebanym LA!
Ja tylko go cytuję.
Byłam na nie w tym momencie skazana, gdyż twarz chłopaka znajdowała się dosłownie parę milimetrów od mojej. Mrugnęłam krótko, on też. Następnie wyciągnął swój język z mojej buzi i podrapał się po głowie, przybierając przy tym zaskoczony wyraz twarzy.
- I nic? Naprawdę nic?
Przytaknęłam delikatnie głową. Blondyn zawiesił się na chwilę. Często tak robił. Wzrok wbijał w bliżej nieokreślony punkt i siedział nieruchomo przez dobre pół minuty, po czym nagle zrywał się gwałtownie przyprawiając człowieka o drobny zawał, pstrykał palcami i dzielił się swoim spostrzeżeniem bądź też, jak w tym przypadku, nowym, "fenomenalnym" pomysłem.
- Bolan! Niech pocałuje cię Bolan.
Westchnęłam głośno odwracając się w stronę basisty poniekąd ciekawa jego reakcji. Na szczęście była taka jak moja. Pobłażliwa mina i litościwe spojrzenie na wokalistę utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie tylko ja miałam go za idiotę. Owszem, potrafił być zabawny, ale granica między byciem śmiesznym, a robieniem za błazna zostawała bardzo często przez niego przekraczana. Sebastianowi to jednak ani trochę nie przeszkadzało. Lubił odzywać się w towarzystwie, nawet jeśli nie miał nic sensownego do powiedzenia. Może i było w tym coś ujmującego.
- No nie patrzcie tak na mnie! - Rzucił z pretensjami w głosie. - Widać, że z naszej bandy z nim masz najbliższy kontakt. Spróbujcie, co wam szkodzi.
- Nie będę się całował z dziewczyną Axla - odparł brunet krzywiąc się przy tym lekko.
- Och, już nie udawaj, że masz swoje zasady albo że masz przed nim pietra. Poza tym to już nie jest dziewczyna Axla, prawda mała? - Baz zerknął na mnie wymownie.
- No... - Zamyśliłam się nieco. - Teoretycznie to prawda. - Wzruszyłam ramionami.
Miałabym nazywać się dziewczyną faceta, który za moimi plecami pieprzył inne laski, od czasu do czasu mnie lał i wyzywał od pokurwionych szmat? Fakt faktem nie pozostawałam mu nigdy dłużna i obdarzałam go takim samym "szacunkiem" jak on mnie, ale... Ale to zwykle on zaczynał! Brzmię jak przedszkolak? Och, nieważne. - Tak. Nie jestem już jego dziewczyną. - Dorzuciłam, w pewnym stopniu zadowolona ze swojego stanowczego tonu.
Ja tylko u niego mieszkam - dodałam w myślach, przez co od razu mój chwilowy dobry humor szlag trafił. I zrobiło mi się też nieco głupio.
Chociaż gdyby dokładniej przyjrzeć się tej sprawie... Z poprzedniego mieszkania wywalili nas przez niego, tak? No tak. Puki więc Rose był w trasie mogłam sobie u niego spokojnie, bez żadnych wyrzutów urzędować. Coś mi się przecież kurwa należało.
- To zmienia postać rzeczy. - Rachel jakby ożywiony odłożył szybko butelkę piwa na stół i przysunął się do mnie. Posłał mi jeszcze pytające spojrzenie jakby chciał się upewnić czy wyrażam zgodę, a ja wzruszyłam tylko obojętnie ramionami, bo już naprawdę miałam wyjebane na... Ach, na wszystko.
Brunet ujął moją twarz w dłonie i delikatnie musnął moje usta. Później rozchylił je swoim językiem i zaczął powoli świdrować nim po moim podniebieniu. Z początku próbował być w tym wszystkim czuły, ale kiedy ja nie za bardzo owy pocałunek odwzajemniałam, stał się zdecydowanie bardziej żarliwy. Teraz chcąc nie chcąc musiałam się zaangażować, irytował mnie jednak fakt, że byliśmy bacznie obserwowani przez resztę.
- Dobra, stop. - Oderwałam się od Bolana i znudzona rozwaliłam wygodniej na kanapie.
- Też nic? - Dopytywał Baz.
- Fajerwerek nie było - wymamrotałam. - To znaczy. - Tu wyprostowałam się szybko i zerknęłam przepraszającym wzrokiem na Rachela. - Umiesz całować, robisz to świetnie! Tylko ja nie potrafię się wczuć.
- Żadnych ciarek? - Wtrącił Dave.
- Właśnie! - Pstryknęłam palcami na znak, że trafił w sedno. - Żadnych ciarek.
- To ja już nie wiem! - Sebastian westchnął teatralnie i ponownie się zawiesił, żeby po dwóch minutach wypalić: - Musisz się z którymś z nas przespać.
Jego poważny ton głosu upewnił mnie w stwierdzeniu, że blondyn nie żartuje. I to był chyba powód, dla którego zaczęłam krztusić się wcześniej upitym piwem.
- Huh? - Odchrząknęłam po intensywnej minucie ratowania mi życia, które polegało na mocnym uderzaniu mnie w plecy.
- I nie chcę nic mówić, ale podobno w łóżku jestem najlepszy. - Pokiwał wymownie brwiami.
- Kto ci takich głupot naopowiadał? - Parsknął Scotti.
- Twoja matka, kurwa - rzucił z wyraźnym podenerwowaniem blondyn i walnął tamtego poduszką.
- Ej, bez takich szmaciarzu!
- Zamknąć ryje, łeb mi zaczyna napierdalać - warknęłam. Ku mojemu zadowoleniu, chłopcy posłusznie się zamknęli i przez moment w pomieszczeniu panowała względna cisza. Aż zrobiło się... Dziwnie? Niekomfortowo? Jednak wolałam, żeby dalej nawijali.
- Moim zdaniem, to ona cały czas kocha Rudego. - Zaczął Rob, który do tej pory siedział cicho i tylko zerkał po wszystkich z wypisanym na twarzy zainteresowaniem. - I tu żaden inny fiut nie pomoże jej w wyleczeniu się z niego.
Zaśmiałam się w myślach, ponieważ czułam się jakbym spotkała się na ploteczki z koleżankami, które zawsze służą "dobrą" radą. W każdym razie musiałam niestety przyznać chłopakowi rację. Czemu niestety? Bo ja cholera naprawdę chciałam się odciąć od tego pieprzonego dupka. I byłam pewna, że jedynym sposobem na to będzie zakochanie się w kimś innym. Co niby innego mogło mnie wyleczyć z miłości, jaką niewątpliwie go darzyłam? Gdyby były na to jakieś leki, kupiłabym ich cały zapas! Tylko że takowe nie istniały. Narkotyki? Alkohol? Pomagały na chwilę. Jak przychodziło mi wytrzeźwieć, to było w sumie jeszcze gorzej.
Tu potrzebny był jakiś inny facet!
Z tym, że żaden mnie nie interesował. Mogliby mi teraz podstawić pod nos najprzystojniejszego kolesia na świecie, a mnie zdrada Rose'a z nim w żaden sposób by nie satysfakcjonowała. To było poniekąd niesprawiedliwe. On mógł mnie zdradzać z pierwszą lepszą, a ja nie byłam w stanie pójść w jego ślady. Raz, że wcale nie czułabym się po tym lepiej, a dwa... Miałabym wyrzuty do samej siebie, czułabym się jak szmata.
Axl, skarbie, dlaczego ty się tak nie czujesz?
Ach, no tak. W końcu to kolesie posiadają fiuty, którymi to posuwają płeć przeciwną. Władza leży po ich stronie, a jakże!
Tak, to było kurewsko niesprawiedliwe.
Zgrywanie takiej obojętnej, niezależnej, nie przywiązującej do niczego wagi czasem mijało się z prawdą. W relacji z nim zachowywałam się nie zawsze tak, jak bym chciała i jak miałam w zwyczaju się zachowywać. Byłam o to na siebie okropnie zła. Czyli że co? Mógł mną manipulować? Pociągał za sznurki i bawił się mną jak bezbronną marionetką?
Ja? Marionetką?
Na samą myśl robiło mi się niedobrze. Gdybym spojrzała na siebie z boku, splunęłabym sobie pod nogi i nazwała się jebaną pizdą.
Dobrze, że chociaż przestałam się go bać. Ostatnio w końcu nie podnosił na mnie ręki, a jego krzyki potęgowały we mnie nie strach, tylko wściekłość i chęć zrobienia mu krzywdy. Takie poczucie jak najbardziej mi odpowiadało. Nie było dla mnie nic bardziej żenującego, jak świadomość, że boję się własnego faceta. To znaczyło tylko, że miał nade mną przewagę, a nikt nie miał prawa jej mieć. W przeciwnym razie było... źle. Nawet bardzo.
- Wracam do domu - mruknęłam czując narastające pogorszenie humoru. Nie mogłam tam dłużej siedzieć, ponieważ wiązało się to z sięganiem po coraz to nowsze trunki. Rachel i Sebastian zaproponowali, że mnie odprowadzą, na co chętnie przystałam. Dzielnica nie była za ciekawa, do tego był środek nocy i prawdopodobieństwo, że ktoś mógłby mnie zgwałcić, zamordować, wsadzić do worka i wyrzucić na śmietnik było całkiem spore. A mimo wszystko wolałam jeszcze trochę pożyć.
Dotarłszy pod moją klatkę stanęłam na palcach i sprzedałam każdemu po buziaku w policzek. Sebastian uśmiechnął się cwaniacko i wsadziwszy ręce do kieszeni przybrał minę, która informowała mnie o jego raczej niegrzecznych myślach, po czym zaczął mi się intensywnie przyglądać.
- Co tam znowu wymyśliłeś? - Zmusiłam się do uśmiechu.
- A może trójkącik?
- Baz! - Szturchnęłam go łokciem i wywróciłam oczami.
- No co?! - Podniósł ręce do góry.
- Jajco, choć erotomanie, wracamy. - Basista złapał blondyna za ramię i obracając go pchnął chłopaka do przodu. - Pa mała - rzucił jeszcze puszczając do mnie oczko. Uśmiechnęłam się do niego, po czym wyszperawszy z kieszeni klucze otworzyłam drzwi.
Gdy znalazłam się już w mieszkaniu pierwsze co zrobiłam to walnęłam się na łóżko. Marzyłam o tym od paru ładnych godzin i kiedy już miałam okazję doczekać się tego upragnionego momentu, wszystko inne przestało się dla mnie liczyć. Nawet nie chciało mi się ściągać kurtki i butów. Zresztą, czym ja się miałam przejmować. Mogłam robić co chciałam i nikomu moje brudne buty na czystej pościeli nie przeszkadzały. Za to mi coś przeszkadzało.
Pieprzona cziłała sąsiadki.
Kurwa.
Dobre pół godziny leżałam nieruchomo i wpatrywałam się... Ta, w sufit. Zastanawiałam się oczywiście nad sensem swojego istnienia i doszłam do wniosku, że jak zaraz czegoś w swoim życiu nie zmienię, to chyba się normalnie powieszę. Lub strzelę sobie spluwą w łeb. Przecież jedna leży właśnie w szufladzie z bielizną mojego(?) chorego na głowę chłopaka.
Albo zrobię coś mniej spektakularnego, jakieś środki nasenne czy złoty strzał. Tak, to by miało nawet sens. Przez niektórych i tak byłam już pewnie postrzegana jako ćpunka.
Westchnęłam głośno i bez żadnego celu włożyłam dłonie w kieszenie swojej kurtki. Wymacałam w nich parę centów, pustą już paczkę fajek i... Jakiś zgnieciony papierek. Wyciągnęłam go i zaczęłam rozwijać. Musiał w niej leżeć już bardzo długo, bo był cholernie wygnieciony, a napisy na nim już lekko starte.
- Lucas Carter. Przedstawiciel Agencji Modelek - przeczytałam na głos, po czym zrobiłam wielkie oczy. Kto to do chuja pana jest i skąd do chuja pana mam jego wizytówkę? Zaczęłam nad tym uporczywie myśleć, aż w końcu w mojej głowie zapaliła się lampka. No tak! Koleś z Nowego Jorku. Zaczepił mnie i Camille, bo według niego miałyśmy zadatki na modelki. Parsknęłam pod nosem.
Jednak im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym moja chęć wykonania do niego telefonu wzrastała. Bo w końcu co miałam do stracenia? Modelka to w gruncie rzeczy dobry zawód. Odpicują cię, zrobią parę zdjęć, a potem jeszcze za to zapłacą, raczej całkiem niezłą sumkę.
Uhm, to byłby jakiś sposób na życie. Wreszcie miałabym jakieś konkretne zajęcie i co najważniejsze swoje własne dochody, byłabym niezależna.
Tylko dlaczego ja tak wybiegałam w przyszłość? Bądź realistką, Julie. Szanse na zostanie rzeczywiście dobrą modelką były tak małe, że nie było o czym mówić.
Nie, postanowiłam, że nigdzie nie zadzwonię. Mogłabym się tylko zwyczajnie ośmieszyć, a to byłby jedynie kolejny krok ku wcześniej wspomnianej autodestrukcji.
Przewróciłam się na drugi bok i spróbowałam zasnąć.
Po trzech godzinach przewracania się z boku na bok stwierdziłam, że jednak nic z tego nie będzie. Wstałam ociężale z łóżka i poczłapałam do kuchni, skąd wzięłam butelkę wina i kieliszek. Następnie rzuciłam się na kanapę w salonie i włączając jeszcze wcześniej kasetę Eaglesów rozpoczęłam jednoosobową imprezę.
Szło mi to dość nieźle, mimo że nie należałam do fanów wina. Głowa stawała się po nim jakoś dziwnie ciężka, robiło mi się duszno, nie... To po prostu nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej preferowałam czystą wódkę, w tym doskonale rozumiałam się z Duffem.
Właśnie, Duff. Czy ja w ogóle podziękowałam mu za uratowanie mi tyłka? Czy znając życie uznałam, że nic takiego się nie wydarzyło? Tak, to bardzo prawdopodobne.
Nie przyznawałam się do tego nawet przed samą sobą, ale ja naprawdę tęskniłam za jego bliskością. I mowa tu o czystej przyjaźni. Był po prostu kimś, kogo towarzystwo potrafiło diametralnie poprawić mi humor. Mogłam pogadać z nim na każdy temat. MOGŁAM. Teraz to już nie było o czym mówić. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, ja chyba z nim też. Nie akceptował mojego postępowania i to tak bardzo mnie od niego odpychało. Nie mógł mnie w tym wszystkim wspierać? Słuchać moich wyżaleń i mnie pocieszać? Oczywiście nawet tego nie oczekiwałam i na dobrą sprawę wolałam zatajać przed nim prawdę niż się użalać, ale to by było lepsze niż jego oschłe zachowanie w stosunku do mojej osoby. Dobitnie dawał mi tym samym do zrozumienia, że ma mnie za kompletną idiotkę. Czułam, że stawia mi ultimatum. Albo rzucę Rudego, albo nie mamy o czym gadać.
A może popełniłam błąd właśnie tym, że o niczym mu nie mówiłam? Unikałam rozmów jak ognia. Może trzeba było nie ukrywać prawdy tylko od razu mu wszystko powiedzieć? W końcu przyjaciele nie są od okłamywania się, nie?
Czego ja się właściwie po nim spodziewałam? Na dobrą sprawę, to ja go odtrąciłam, gdy wyciągał do mnie dłoń, to ja nie dostrzegałam tego, że tak naprawdę chciał dla mnie jak najlepiej i to ja nie potrafiłam docenić jego troski o mnie.
Właśnie cholera, troski. Nie lubiłam jak ktoś się o mnie zamartwiał, gardziłam troską i dobrymi chęciami, zamiast dziękować wolałam się wściekać i to czyniło mnie zwyczajną suką.
Tu przypomniała mi się sytuacja sprzed wczoraj...
- Ktoś dzwonił? - Zapytałam wchodząc do salonu owinięta w sam ręcznik. Chłopcy oczywiście nie omieszkali zmierzyć mnie wzrokiem. Paradowanie przed nimi w takim wydaniu nie wiązało się z moją chęcią zwrócenia na siebie uwagi, żeby pójść do sypialni po ciuchy i tak musiałam przejść przez salon.
- Co się gapicie? - Skarciłam ich.
- Od tego mamy oczy - odparł Dave i podniósł ręce w geście obrony. Machnęłam na nich ręką.
- Chyba jakaś twoja kumpela, kazała ci 'natychmiast oddzwonić!' - Baz sparodiował głos, jak mniemam, Camille.
- Super... - burknęłam pod nosem i niechętnie sięgnęłam po słuchawkę. Chwilę później wydawało mi się, że prowadzę rozmowę nie z przyjaciółką, a z matką. Znudzona przestałam nawet słuchać, co takiego ważnego ma mi do powiedzenia.
Ożywiłam się dopiero wtedy, gdy wyskoczyła z pretensjami o moje spotkania ze Skid Row. No jeszcze czego, chciała mi dyktować z kim mogę się spotykać?
Miałam wrażenie, że Cam myślała o mnie jak o pannie lekkich obyczajów, która z pewnością się z którymś z nich migdali. Jak nie ze wszystkimi!
To mnie cholera zabolało. Nie sądziłam, że może mieć o mnie takie zdanie, znałyśmy się już przecież szmat czasu i myślałam, że wie o mnie wszystko. Widocznie coś się w tej kwestii musiało zmienić.
Czyli teraz ja byłam tą złą? To nic, że zostałam zdradzona, na pewno musiałam zemścić się na wokaliście i w akcie desperacji dawałam dupy swoim kolegom.
- Co, poleciałaś już do Rose'a z wiadomością, że spraszam do siebie facetów? - Prychnęłam z ironią.
- O czym ty mówisz, chyba wiesz po czyjej stronie jestem - rzuciła przez zaciśnięte zęby. Niech jeszcze powie, że będzie mnie kryć. Bo przecież jest przed czym.
- Wiesz co, możesz mu powiedzieć, że przespałam się z każdym możliwym facetem w tym mieście. Walę na to! - Zakończyłam podniesionym głosem i rzuciłam słuchawką.
Chłopcy patrzyli na mnie ze zdziwionymi minami. Nie często bowiem widzieli mnie w tej gorszej, znacznie agresywniejszej odsłonie. Byli moimi kumplami, z którymi spędzałam czas na piciu, rzadziej już ćpaniu, ale co najważniejsze na luźnych pogawędkach.
Traktowali mnie w porządku, mimo licznych żartów pełnych podtekstów wiedziałam, że nie wyruchaliby mnie jak te swoje inne koleżaneczki. A oprócz tego darzyli mnie sympatią, której nie potrafiłam nie odwzajemniać.
Właśnie takie relacje lubiłam. Luźne, bez żadnych zobowiązań i wyrzeczeń, nie stanowiące żadnych powodów do sprzeczek.
Nie lubiłam za to wytykania mi błędów, dlatego też kolejna bliska mi osoba została w pewnym sensie skreślona z mojej listy, która czy mi się wydaje, zrobiła się pusta?
Cóż, nie zasługiwałam na niczyją przyjaźń.
Mówiłam, wino nie działa na mnie za dobrze. Znowu zmarnowałam kupę czasu na bezsensowne gdybanie. Powinnam była się już przyzwyczaić do tego, że zostałam stworzona do podejmowania złych decyzji i popełniania serii pomyłek. Kwestia tego czy umiałam ponosić konsekwencje i przy następnych okazjach postępować już w poprawny sposób? Chyba nie.
Dość tego wina!
W głośnikach zabrzmiało doskonale mi znane Hotel California, zaczęłam więc mimowolnie kołysać głową w rytm muzyki.
Mogłam długo narzekać na skutki picia wina, ale jedno musiałam mu przyznać. Jeśli chodzi o dodawanie odwagi było niezawodne. Tak na dobrą sprawę to każdy alkohol był pod tym względem idealny. Po nim można było bez żadnego stresu zrobić to, czego na trzeźwo by się nie zrobiło i był to według mnie ogromny plus. No, może pomińmy sytuacje takie jak przespanie się z przypadkowym kolesiem, ewentualna wpadka, potem wychowywanie niechcianego bachora i... Stop.
Chodziło mi dokładniej rzecz biorąc o to, że gdyby nie te trzy lampki wina, nie chwyciłabym za telefon, w który od dłuższego czasu uporczywie się wpatrywałam i nie wykręciłabym numeru tego całego Cartera. Ale trzy lampki miałam już za sobą, toteż decyzja została podjęta.
- Czy dodzwoniłam się do Lucasa Cartera?
- Tak. Kto mówi?
Wzięłam jeszcze głęboki wdech i zaczęłam tłumaczyć mu kto, skąd, jak i po co.
Szło mi chyba całkiem nieźle.
~*~
Wiem, wiem, za krótko (chociaż bez przesady), no i tylko jeden wątek. Powodem jest mój jutrzejszy wypad na narty, nie biorę ze sobą laptopa, więc nie dałabym rady nic wrzucić, a nawet nie wiem kiedy wracam.
Dlatego nie chciałam, żebyście czekali i postanowiłam wrzucić to, co już miałam.
Tak czy siak kolejny rozdział postaram się napisać i wstawić jeszcze w przyszłym tygodniu ;)
Buzi!
