Julia:
Obolała i bezradna ruszyłam w kierunku centrum miasta, które znajdowało się blisko hotelu. Nie wiedziałam po co tam idę i w które dokładnie miejsce, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Chciałam po prostu znaleźć się wśród ludzi, żeby móc zapomnieć o tym cholernym zdarzeniu. Nie jestem osobą, która lubi skupiać się na przeszłości czy decyzjach, których nie dało się już odwrócić. A przynajmniej się staram. Może za słabo? Może gdybym rzeczywiście potrafiła odciąć się od przeszłości, to Adam już dawno ulotniłby się z mojej pamięci i dzisiejszy wieczór spędzałabym na kanapie przed telewizorem?
Miłość jest do dupy. Na serio. Zawsze muszę się zakochać w nieodpowiedniej osobie. Albo nie odwzajemnia uczuć, albo bije, albo zdradza i w sumie dużo by tego wymieniać. Lepiej chyba pójść do klubu i rozpocząć krótkotrwałą, niemającą nic na celu prócz zwykłego flirtu i zabawy znajomości z jakimś przystojnym facetem. Po co mi związek? I tak się nie uda.
Przeszłam jeszcze parę kroków zawzięcie rozmyślając nad sensem tego gówna jakim jest miłość, aż nagle ni stąd ni zowąd wylądowałam na chodniku. Zajebiście! Złamał mi się obcas.
Ściągnęłam szybko swoje czerwone szpilki i wyrzuciłam je do najbliższego śmietnika. I tak ich nie lubiłam.
Szłam więc na bosaka, w rozczochranych włosach i czując po nieprzyjemnym smaku na wargach, z zakrwawioną buzią, a ludzie tylko odwracali w moją stronę swoje głowy i mierzyli mnie wścibskim, oburzonym i zdziwionym wzrokiem. Kurwa, czy oni na prawdę nie mają co robić? Aż tak źle wyglądam?
Przeklęłam tylko pod nosem i nie zwracając na nich zbytniej uwagi weszłam do sklepu monopolowego. Kupiłam paczkę czerwonych marlboro i butelkę smakowej wódki, po czym zadowolona ruszyłam w kierunku najbliższego parku. Nie zapuszczając się w jego głąb usiadłam na ławce i zaczęłam "balować". Łyk wódki, zaciągnięcie się fajką, łyk wódki, fajka, wódka, buch... I tak jeszcze przez pół godziny. Nie wiem, która była, chyba coś koło jedenastej, ale Los Angeles dopiero budziło się do życia. Nie odczuwałam strachu. Im więcej ludzi tym lepiej. Nikt się do mnie nie dosiadał, nie pytał czy wszystko w porządku i czy nie mam ochoty się zabawić, czyli moje modły zostały wysłuchane. Tylko ja, wódka i marlboro - nasz szalony trójkącik.
Nie wiem jak to się stało, ale w końcu stając na ławce zaczęłam śpiewać, a może raczej wyć utwór Lady Pank.
- Mogłaś moją być! Kryzysową narzeczoną! Razem ze mną pić, to co nam tu nawarzono! Mogłaś moją być!
- Przepraszam, ale dobrze się czujesz? - Zorientowałam się, że wokół ławki stoi spora gromadka gapiów, a jakiś gostek wyciąga w moją stronę dłoń.
- Zajebiście się czuję! - Zbulwersowałam się.
- Może zejdziesz z ławki, trochę się chwiejesz. Chodź, pomogę ci... - Złapał mnie za ręce, a ja wymachując butelką zaczęłam się na niego drzeć.
- Nie dotykaj mnie kurwa! Nigdzie stąd nie idę! - Tupnęłam nogą i odwracając się do wszystkich tyłem kontynuowałam swoje śpiewanie: - Czerwoooony jak cegła! Rozgrzaaany jak pieeec! Muszę mieć! Muszę ją mieeeeć! - Dopiero gdy po chwili o moje uszy obiło się słowo "gliny" postanowiłam grzecznie udać się do domku. Ukłoniłam się pięknie oszołomionemu towarzystwu i machając na pożegnanie środkowym palcem zaczęłam biec z powrotem tą samą uliczką. Znalezienie właściwej drogi zajęło mi jakieś dwie godziny, bo nie dość, że miałam zamazany obraz to jeszcze nie wiedziałam dokładnie jaką drogą się jechało do tego zasranego hotelu. W końcu trafiłam jednak na znajomy baner The Roxy i zadowolona ruszyłam do Hell House.
Axl:
Cicho. Ciemno. Pusto. Nie pozostawało nic innego jak usiąść na o dziwo wolnym łóżku w sypialni i zacząć pisać jakiś tekst nowego kawałka. Jedyne co mogło mi przeszkadzać to pochrapywanie Slasha z salonu, ale i do tego się można kurwa przyzwyczaić. Steven pewnie siedzi u tej swojej Francuzeczki, a Izzy jest z Berry. Słodko. Jeszcze trochę i już na dobre się do nich przeprowadzą, kurwa. Jakby nie było, panienki mają lepsze warunki niż w naszej ruderze, więc nie zdziwiłbym się gdyby zabrali stąd manatki. Co może nie byłoby takie złe, bo mielibyśmy więcej miejsca i chyba za dużo myślę. Tak, zdecydowanie.
Wyjąłem spod łóżka kawałek papieru (tak, kurwa, papieru!) i długopis, który zajebałem ostatnio babce ze spożywczaka, zapaliłem lampkę i opierając się wygodnie o ścianę zacząłem tworzyć. No... To znaczy próbowałem coś stworzyć, bo najpierw trzeba było mieć jakąś koncepcję, co nie?
Po dwudziestu minutach na mojej kartce pojawiło się osiem wersów i kilka poskreślanych. Oczywiście to był dopiero malutki fragment, ale i tak nieskromnie uważam, że brzmiał zajebiście. W końcu jestem zajebisty, więc wszystko wykonane przeze mnie musi być zajebiste. Przejechałem dłonią po brodzie jak jakiś uczony i z zadowoleniem stwierdziłem, że bycie mną to jednak zajebista sprawa.
Wracając do tekstu...
I see you standing
Standing on your own
It's such a lonely place for you
For you to be
If you need a shoulder
Or if you need a friend
I'll be here standing
Until the bitter end
Krótko, ale zawsze coś. No i bez owijania w bawełnę, weny dostałem dzięki, albo raczej przez dzisiejsze zajście. Z jednej strony było mi jej żal, że po raz drugi została przez niego skrzywdzona, a z drugiej strony... No przecież kurwa mówiłem! Ale ona się uparła, więc to już tylko i wyłącznie jej wina. Myślę, że dobrze, że za nią nie poszedłem. W końcu miałem rację i tak jak mówiłem, nie ma prawa mi się żalić. Ma za swoje, tak? Tylko że, no kurwa i tak jest mi jej szkoda.
Moje bicie się z myślami przerwały jakieś trzaski, coś jakby szarpanie za klamkę. Ci debile jak się nachlają to nigdy nie potrafią wpaść na to, że klamkę się naciska, a nie szarpie. Kurwa. W końcu usłyszałem skrzypnięcie drzwi, a po chwili przy futrynie pojawiła się sylwetka Julie. Podeszła bliżej i dopiero przy świetle mogłem dostrzec jej zmarnowaną twarz. Spojrzała się na mnie bliżej nieokreślonym wzrokiem, ale szybko odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Dziękuję i przepraszam - odezwała się po paru sekundach ciszy i wzdychając głośno usiadła na łóżku.
- Co? Bo chyba niedosłyszałem? - zacząłem się z nią droczyć.
- Dziękuję za to, że przyszedłeś do hotelu i mnie uratowałeś, chociaż sama bym sobie poradziła i przepraszam, że cię nie posłuchałam i zrobiłam swoje, ale ciężko jest kurwa przyznawać ci rację - wybełkotała i walnęła się na łóżko chowając głowę w poduszkach.
- Ciężko, ciężko... Ale pamiętaj, Axl Rose ma zawsze rację.
- Yhym...
- Ej, zaraz. Mówisz, że poradziłabyś sobie beze mnie? - Wychwyciłem jej słowa i nie powiem, zacząłem się wkurwiać.
- No tak.
- Przecież gdyby nie ja to straciłabyś zapewne wszystkie zęby! Spójrz na swoją twarz, przynieść ci lusterko? - warknąłem. Dziewczyna podniosła głowę do góry i przypatrywała mi się przez moment. Jej oczy w momencie stały się szkliste. Nieee, tylko nie to.
- I znowu masz jebaną rację. Ja nawet bronić się nie potrafię. Pizda ze mnie i tyle. Naiwna, głupia, słaba idiotka. - Raz... dwa... trzy... beczy. Zajebiście.
- Nie płacz. Ciii... - Przybliżyłem się do niej i pogłaskałem po policzku. - Może naiwna to ty jesteś, ale na pewno nie słaba. Trudno żebyś była tak silna jak ja. Trochę się ćwiczy te bicki. - Zaśmiałem się, a w tym samym momencie Julie uderzyła mnie z pięści w ramię. - Dobra. Ty też jesteś silna. - Przyznałem masując się w miejsce bólu.
- Axl, nie chcę się żalić, ani nic z tych rzeczy, ale... Mogę się do ciebie chociaż przytulić? - spytała niepewnie znowu przybierając smutny wyraz twarzy.
- Pewnie, że możesz. Chodź tu. - Odwinąłem kołdrę i zrobiłem jej koło siebie miejsce. Julie szybko przeturlikała się do mnie i mocno wtuliła w mój tors. Zrobiło się strasznie cicho, ale niestety musiał to przerwać szloch dziewczyny.
- Co się dzieje?
- Nic, nic... W ogóle nie zwracaj na mnie uwagi. - Ehe, łatwo mówić.
- Mów. Dziś jest twój szczęśliwy dzień i możesz mi się wyżalić. Pozwalam.
- Szczęśliwy dzień? - Zaśmiała się desperacko. - Dobre...
- Racja, to mi nie wyszło. Mniejsza z tym, mów o co chodzi.
- Bo... Adam powiedział mi dziś to samo co wtedy...
- Co ci powiedział?
- Powiedział, że może mieć wszystkie i do każdej zwraca się tak jak do mnie, tyle że ja jestem największą szmatą. I że nigdy mnie nie potrzebował. - Poczułem jak zaciska dłoń na mojej koszulce i jeszcze bardziej się do mnie przysuwa.
- To zwykły chuj. Nawet bić się nie potrafi! Damski bokser, a nie facet. Co ty widziałaś w tym leszczu?
- Ten leszcz na początku naszej znajomości był inny i zakochałam się jak głupia - dodała cicho.
- Ludzie się zmieniają.
- Zauważyłam. Chociaż w tym przypadku chyba jednak nie. Zawsze był chujem, ale miałam klapki na oczach. No cóż... Czas się przyzwyczaić, że każdy mnie w końcu zostawia i kopie w tyłek, życie - powiedziała chłodnym tonem i odwróciła się na drugi bok.
- Ej, mała. Przecież wiesz, że ja żałuję tego co zrobiłem. Nie zraniłem cię celowo - zacząłem i nachylając się nad nią spojrzałem na jej twarz.
- Nie wracajmy do tego. - Zerknęła na mnie przelotnie, po czym położyła się na plecach. Znajdowałem się teraz nad nią i zastanawiałem co tu zrobić w tej dziwnej sytuacji. Długo się jednak nie namyślałem tylko rozchyliłem jej usta swoim językiem i zacząłem ją zachłannie całować. Może powinienem być bardziej delikatny, bo gdy dotykałem jej obite policzka, strącała delikatnie moją dłoń, ale teraz o tym nie myślałem. Chciałem być jak najbliżej jej ciała. Opadłem na nią i zacząłem szukać guzików od jej koszuli cały czas napastując jej wargi. Mój kolega w spodniach zaczął dawać się we znaki, więc pozbyłem się jej, jak i swojej koszulki, żeby następnie zająć się zapięciem od jej koronkowego stanika.
- S-stop - wymamrotała i odepchnęła mnie od siebie.
- Coś nie tak? - spytałem zdziwiony i lekko zdenerwowany, że przerwała w takim momencie.
- Ja wiem, że to tak bez zobowiązań, ale nie mam ochoty...
- Ale to wcale nie musi być bez zobowiązań. - Cmoknąłem ją krótko w usta. - Możemy do siebie wrócić i zacząć od nowa, hm? Znowu będziemy chodzić razem do klubów, chlać i spać w rowach. - Zaśmiałem się.
- Dobrze. Możemy razem chlać, łazić do klubów, ale jako przyjaciele, Axl. Ja się za bardzo już do wszystkich zraziłam. Nie chcę żadnego cholernego związku. Tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla ciebie.
- Skąd wiesz co będzie dobre dla mnie? - odburknąłem.
- No sam zobacz. Stajecie się coraz bardziej popularni, dziewczyny za chwilę zaczną piszczeć na wasz widok i rzucać w was stanikami, a ty co? Zamiast się z nimi ruchać, będziesz siedział ze mną przy stoliku? - parsknęła.
- Ruchać to mogę się z tobą. - Uśmiechnąłem się cwaniacko, a ta tylko przewróciła oczami.
- Za kilka tygodni przypomnisz sobie moje słowa.
- Czyli?
- Czyli złaź ze mnie - dokończyła i uśmiechnęła się krzywo.
Byłem wkurwiony, nie powiem. Nie lubię jak coś idzie nie po mojej myśli. Tym bardziej, że jak się dojdzie do momentu odpinania stanika to nie chce się przerywać, logiczne, nie? Szczęka zaczęła mi drgać ze złości i miałem ochotę wypierdolić ją z tego łóżka, mimo że miała takie samo prawo jak ja na nim spać.
Usiadłem obok i wpatrując się w przeciwległą ścianę starałem się uspokoić. Po chwili jednak mój oddech stał się już zupełnie miarowy i dotarło do mnie, że może i jej słowa mają jakiś sens. Nie wiem czy jestem typem wiernego faceta. I może rzeczywiście będzie lepiej jeśli nie będziemy parą? Tylko, że ja kocham tą wariatkę.
- Do niczego nie będę cię zmuszał. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. I... no wiesz, jak będziesz potrzebowała ramienia to zawsze będę dostępny. Masz we mnie przyjaciela. - Cholera, co ona ze mną zrobiła? Za miły jestem.
- Dzięki, Rudy... O to mi właśnie chodziło. - Uniosła kącik ust do góry i mocno mnie przytuliła, zasypiając po chwili na moim torsie. Ale tą koszulę to mogłaś założyć z powrotem, skarbie...
Odwracamy wzrok, odwracamy...
Następnego dnia...
Steven:
Lubię to uczucie kiedy budzę się w wygodnym łóżku, całkiem nagi i wesoły, a obok mnie śpi piękna kobieta i regeneruje siły po wyczerpującym seksie z moją zajebistą osobą.
- Życie jest cudowne. - Westchnąłem zadowolony i zacząłem głaskać Sarę po włosach.
- Co, pieseczku? Pewnie chcesz śniadanie - wystękała.
- A nie myślałem o tym, ale możesz zrobić. W końcu mi się należy, no nie? - Wyszczerzyłem się.
- Oui, oui. Nieźle mnie wczoraj wymęczyłeś.
- To poproszę jajecznicę na bekonie - odparłem zadowolony i założyłem ręce za głowę. Kobieta podniosła się leniwie z łóżka i zasłaniając się prześcieradłem ruszyła w kierunku kuchni. Po piętnastu minutach byłem już wołany na śniadanko. Od razu zeskoczyłem na podłogę i w podskokach ruszyłem za zapachem mojej jajecznicy!
- Steven! Ubieraj się, szybko! - Sarah pokiwała głową i ręką wskazała na sypialnię.
- Masz coś do Stevena Juniora? Wczoraj nie narzekałaś.
- Och, Adler! Natychmiast wracasz się po gatki.
- Dobrze, już dobrze. - Podniosłem ręce w geście poddania i posłusznie założyłem na dupę swoje bokserki.
Nie wiem o co tyle szumu. Gdyby nie ci cholerni grzesznicy... jak im tam było? Adam i Ewa, o! No... Gdyby nie zgrzeszyli to wszyscy ludzie chodziliby nago i byłoby pięknie, nieprawdaż? Nie musielibyśmy męczyć się z zakładaniem i co najważniejsze ściąganiem ubrań.
- No już założyłem.
- Merci!
- To dostanę żarełko? - Uśmiechnąłem się i zasiadłem do stolika, na którym po chwili pojawił się ogromny talerz jajecznicy.
- Steven... A dziś to jest chyba u was impreza w Hell House, prawda? Zapraszałeś mnie ostatnio.
- Miała być, ale wiesz... Duff wyjechał, jutro dopiero jest pogrzeb jego brata, no i głupio byłoby tak wyprawiać jakiś melanż, nie? - odpowiedziałem z pełną buzią.
- No tak, tak. Rozumiem.
Po zjedzeniu, z kubkami kawy udaliśmy się z powrotem do łóżka, ale tym razem tylko poleniuchować. Uwielbiałem te momenty, nic więcej mnie nie interesowało. Nawet na prochy już nie miałem tak wielkiej chęci. Sarah przecież była przeciwniczką wszelakich narkotyków i używek.
- Myszko...
- Co pieseczku?
- Kiedy wraca twój mąż? - spytałem, a na jej twarz wstąpił pewnego rodzaju grymas.
- Za jakieś dwa tygodnie, a czemu pytasz?
- No jak to czemu... Przecież mamy problem, prawda? Kocham cię i nie chcę, żebyśmy się rozstawali. - Podniosłem głos. - Nie rozstaniemy się, no nie?
- Też cię kocham. Nie przejmujmy się tym teraz. Coś się wymyśli. - Puściła do mnie oczko i mocno się we mnie wtuliła.
Julia:
O dziwo obudziłam się dziś z bardzo dobrym humorem. Odzyskałam chyba chęci do życia i postanowiłam sobie, że przeszłość nie będzie już mieszała mi w głowie.
Z taką myślą chwyciłam za czyste ubrania i pobiegłam szybko do łazienki. Obmyłam twarz, zrobiłam sobie wysokiego koczka i ubrałam getry oraz luźną koszulkę. Dziś zamierzałam nieco ogarnąć dom. Jeszcze trochę a ktoś tu zginie. Ja nie żartuję! Raz o mało nie wybiłam zębów poślizgnąwszy się na butelce. Pochowali by mnie między stertami pudełek po pizzy, a na stypę zakupiliby dwadzieścia toreb wypełnionych butelkami wódki. Amen.
Nie za bardzo zadowolona z takiej wizji, ruszyłam do kuchni i odgrzałam sobie kawałek wczorajszej pizzy. Zjadłam go popijając zimną colą i chwytając za worek na śmieci ruszyłam do salonu, w którym smacznie pochrapywał Saul. Szkoda byłoby go obudzić...
Nie zastanawiając się długo włączyłam kasetę Metalliki i po chwili na cały dom rozbrzmiało Seek and Destroy. Głośność maksymalna!
- Kurwa! Co się dzieje? - Jęknął i rozejrzał się po pomieszczeniu. I tak za wiele nie zobaczył, bo twarz zasłaniały mu włosy.
- Sprzątamy! Rusz dupę i mi pomóż. Ostrzegam... Mi się chce sprzątać tylko raz na ruski rok...
- To i tak za często - powiedział Axl zjawiając się w salonie, po czym ziewnął przeciągle.
- A ty nie ziewaj, tylko bierz się do roboty. - Zarządziłam i odwracając się w drugą stronę zaczęłam zbierać z podłogi wszystkie śmieci.
- To ja może jednak pomogę. - Zaśmiał się i klepnął mnie w tyłek.
- Kurwa, Rose!
- To nie ja się wypinam, nie?
- A ja co mam robić, hm? - spytał marudnym tonem Hudson.
- Odsuń kanapę i ogarnij ten syf. - Zrobił jak powiedziałam.
- Osz kurwa. Tu się zalęgły jakieś robaki. - Wzdrygnęłam się na jego słowa i podałam mu odkurzacz, który niedawno zakupiłam razem z Kamilą. Czemu mam dziwne wrażenie, że po dzisiejszym sprzątaniu będziemy musieli go wyrzucić?
Po dziesięciu minutach sprzątanie szło nam już pełną parą. Ja ścierałam kurze, Slash odkurzał, a Axl wyjadał resztki przeterminowanych produktów... Zawsze to coś. Nagle w drzwiach pojawili się Izzy z Berry. Trzymają się za ręce, no, no. Idealnie mi do siebie pasują i cholernie się cieszę że znowu są razem. Mimo że ja nie mam szczęścia w miłości to zawsze cieszę się szczęściem innych.
- A co tu się dzieje?
- O, Izzy. W samą porę, właśnie sprzątamy. - Wyszczerzyłam się, wiedząc że tylko go wystraszę.
- To my może jednak wrócimy później. - Skrzywił się i zaczął ciągnąć brunetkę z powrotem na zewnątrz.
- No przestań. Też tu mieszkasz, nie? Chodź, pomożemy. - Berry cmoknęła go delikatnie w usta i wciągnęła do środka.
- Kobiety. - Westchnął Izzy i zaczął układać kasety i winyle.
Po trzech godzinach Hell House lśniło na błysk! Wszyscy, nawet Eddie, który pomagał nam zlizując zaschnięte sosy i wolę nie wiedzieć co jeszcze z podłogi, opadli na kanapę.
- To były pierwsze i ostatnie moje porządki - odezwał się Hudson.
- Nie było tak źle. - Wzruszył ramionami Izzy, który zrobił najmniej, więc momentalnie oberwał ode mnie poduszką.
- Kurwa, przestańcie marudzić. Ja miałem najgorzej. Zjadłem te przeterminowane konserwy i zaraz się zerzygam - zaskomlał Axl i chwycił się mocno za brzuch.
- Nikt ci nie kazał tego jeść?
- To co? Miało się zmarnować?!
- Spokojnie, zaparzę ci... Pójdę kupić jakieś ziółka - zadeklarowałam i razem z Berry poszłam do najbliższego sklepu. Po drodze dziewczyna opowiedziała mi jak to Stradlin śpiewał pod jej balkonem, co wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Stradlin i ballady pod balkonem? No proszę, kto by się spodziewał.
Wróciwszy do domu zastaliśmy tam Stevena, który z zacieszem na twarzy wciągał jakiś proszek. Zaparzyłam Rudemu ziółka i po chwili dołączyłam do towarzystwa zajadającego się teraz pizzą.
- Masz, może pomoże. - Podałam mu kubek i spojrzałam na niego z kpiną.
- No co?
- To trzeba być jednak debilem...
- Możesz mi pomasować brzuszek jak chcesz...
- Pewnie. - Parsknęłam śmiechem i wbiłam łokieć w jego brzuch.
Kamila:
Dzisiejszy dzień był... No właśnie, jaki był? Smętny - to chyba najlepsze określenie. Rano poznałam ojca Duffa, przemiły człowiek, ale w jego oczach również nie można było nie dostrzec bólu po stracie syna.
Michael ze swoją mamą załatwiał jakieś papierki związane z pogrzebem, pan McKagan wyszedł z domu bez słowa i do tej pory nie wracał, a ja mimo przeciwstawień pani Alice ugotowałam zjadliwy obiad. Wieczorem w domu zjawiły się dwie siostry Duffa, bowiem reszta jego rodzeństwa miała zjawić się dopiero na pogrzebie. Oczywiście one również zdobyły moją sympatię, ale długo z nimi nie porozmawiałam, bo wieczorem wolałam się odizolować. Rodzinne rozmowy, wiadomo. Nie chciałam być piątym kołem u wozu.
Znalazłszy się w pokoju, usiadłam na łóżku i wyciągnęłam z portfela zdjęcie Slasha. Ta, noszę jego zdjęcie.
Zazwyczaj wywoływało na mojej twarzy uśmiech, ale w tym momencie czułam jedynie smutek i złość.
Zastanawiałam się czy po moim powrocie coś się zmieni. Szczerze? Wątpię. Alkohol jest zdecydowanie u niego na pierwszym planie. A ja czuję się zwyczajnie odrzucona. Nie chciałam być laską, która czepia się swojego faceta i tym samym go irytuje. Tyle że to pobłażanie stało się już trudne i niewykonalne. Wkurwiało mnie, do cholery.
- Hej... Nie śpisz jeszcze? - W drzwiach pojawiła się blond czupryna.
- Nie. Wchodź.
- Nie mam już ochoty siedzieć tam i patrzeć jak wszyscy płaczą. - Opadł na łóżko i głośno westchnął.
- Rozumiem. - Pogłaskałam go po ramieniu.
- Nie to, że chcę zapomnieć o Johnie czy coś z tych rzeczy. Po prostu mam już dość płaczu.
- Nie dziwię ci się... Ale powiem ci, że masz cudowną rodzinę. - Uśmiechnęłam się szczerze.
- Co nie? Uwielbiam ich. Wiesz, gdzieś tutaj... - Wstał i podszedł do szuflady. - Powinno być pewne zdjęcie. O, jest! Popatrz... To ja! - Duff uniósł dumnie głowę do góry i wskazał palcem na małego chłopczyka stojącego na środku.
- To ty!? - Wytrzeszczyłam oczy.
- We własnej osobie. Niezły ze mnie był przystojniak, nie? Zresztą nadal jestem. - Uśmiechnął się zadziornie.
- Nie śmiem zaprzeczyć - Zaśmiałam się i oddałam mu fotografię.
- No, a John... To ten z przodu po prawej...
- W ogóle nie byliście do siebie podobni - stwierdziłam.
- My wszyscy jacyś tacy niepodobni. Może matka coś przed nami ukrywa?
- Idź ty lepiej spać matołku.
- Dobra. Idę - Ziewnął głośno. - Dobranoc.
- Dobranoc.